Złamany paladyn

Rozdział 1

==========

Jeden

==========

Bóg Stephena zmarł trochę po południu w najdłuższy dzień roku.

Święty ze Stali nie był głównym bóstwem, ale nie był też całkowicie ukryty. Miał cztery świątynie, w których pracowali kapłani i paladyni, a biskup jego kościoła zasiadał w radzie w Archon's Glory obok starszyzny innych lokalnych kościołów - Boga Kuźni, Boga Czterech Twarzy i Świątyni Białego Szczura. Jego paladyni, a wśród nich Stephen, wyruszali, gdy obowiązek świętego wymagał mieczy i ludzi do ich dzierżenia, wracali do świątyni, lecząc rany, by wyruszyć ponownie, gdy te się zagoiły.

Stephenowi ani innym nie przyszło do głowy, że bóg może umrzeć. Takie rzeczy zdarzały się w mitologii, a nie w prawdziwym życiu.

Właśnie wrócił z długiej, ponurej podróży, polując na demony. Nie była to główna funkcja Świętego ze Stali, ale paladyni Śniącego Boga poprosili o pomoc, więc Stephen i trzech jego braci wyruszyli z nimi. Polowanie na demony było paskudną pracą, w której przeważnie brały udział opętane zwierzęta, i chociaż wybrańcy Boga Śniącego byli biegli w egzorcyzmach, dwutysięczny byk zamieszkany przez wściekłego demona nie był czymś, z czym ktokolwiek chciałby się zmierzyć w pojedynkę. Paladyni Świętego byli maszynami do zabijania, od pierwszego do ostatniego, a Bóg nie miał nic przeciwko pożyczaniu swoich wybrańców Śniącemu Bogu, gdy demony były tym, co wymagało zabicia.

Przejeżdżali przez grzbiet na drodze do świątyni, gdy Stephen poczuł, że jego bóg umiera. Jego pierwszą myślą było, że jego serce zatrzymało się. Czuł się tak, jakby ktoś wbił mu w bebechy ogoloną pięść, sięgnął pod żebra i wyrwał wszystko. Nie czuł się jak rana, czuł się, jakby został wydrążony.

Zwalił się do przodu na szyję konia. W oddali usłyszał dźwięk uderzającego o ziemię ciała i krzyk, gdy jeden z paladynów Boga Śniącego zobaczył, co się dzieje. A potem usłyszał dźwięk modlitwy swojego brata Istvhana, szorstkiej i szybkiej, i to była taka dziwna rzecz, ta modlitwa, bo Stephen wiedział instynktownie, że nikt nie słucha.

"Co się dzieje?" powiedział, sapiąc w szyję konia. "Gdzie jest Święty? Co...?"

Świat wirował wokół niego. Czuł, jak czarna fala wzbiera, wypełzając z ziemi, fala, która szeptała o bitwie i rozlewie krwi, ale nie było nad nią połysku złotego światła, by ją uświęcić i uczynić świętą.

Został ściągnięty z konia i spojrzał w górę, zdumiony, w twarz jednego z łowców demonów. Jorge, pomyślał niejasno. Przystojny mężczyzna, przynajmniej kiedy nie był pokryty brudem drogi i wciąż splamiony krwią demonicznego bydła. Na tyle silny, że potrafił utrzymać Stephena w pionie, nawet w pełnej zbroi. Na tyle silny, że zabicie go byłoby trudne, a trzeba go zabić, na pewno był wrogiem.

"Stephen!" trzasnął drugi mężczyzna, potrząsając nim. Stephen próbował skupić oczy. Wydawało się to bardzo trudne. Czarna fala okrążała jego wzrok. Sięgnął po swój miecz.

"Stephen, co się stało?" powiedział wróg. Czy to on był wrogiem? Musi być, był tutaj, a bóg był martwy i fala zamykała się nad głową Stephena. "Co się dzieje z twoim ludem?"

"To Święty" - odpowiedział Stephen, gdy zamknęła się nad nim czerń. Wyciągnął swój miecz. Gdzieś, niezbyt daleko, usłyszał krzyk mężczyzny. "Święty nie żyje".




Rozdział 2 (1)

==========

Dwa

==========

Trzy lata później

Stephen wpatrywał się w sufit swojego pokoju i myślał, jak co rano, o tym, żeby po prostu nie wstawać z łóżka. Mógłby tu siedzieć do końca świata, patrząc na gipsowy sufit i długie, ciemne drewniane belki, podczas gdy kwadrat światła z okna pełzał po ścianie i po podłodze i niknął w nicości.

Jak każdego ranka, dotknął miejsca w swojej duszy, gdzie kiedyś była chwała. Była tam tylko cisza. Już nigdy nic tam nie będzie. A potem, jak co rano, przełożył nogi przez łóżko i wstał. Łaska była dla niego stracona, ale wciąż miał obowiązek, a obowiązek niósł go dalej.

Świątynia Białego Szczura była cicha o tej porze, albo tak cicha, jak nigdy. Za godzinę lub dwie byłaby ulem aktywności, wypełnionym urzędnikami i klerykami przemieszczającymi się tam i z powrotem, setkami ludzi rozwiązujących małe, praktyczne problemy, a czasem nawet te duże, nie do rozwiązania. Kapłani Szczura naprawiali rzeczy, które dało się naprawić, a kiedy rzeczy były zepsute ponad wszelką miarę, pomagali ludziom pozbierać kawałki.

Nie można było naprawić siedmiu paladynów, których bóg umarł i którzy roztrzaskali się na dalsze kawałki w masakrze, która po nich nastąpiła. Mimo to, Szczur przyjął ich do siebie, połamanych tak jak byli. Zarówno Bóg Śniący, jak i Bóg Kuźni złożyli ofertę, ale to kapłani Szczura wprowadzili ich do środka, wciąż zakrwawionych od ran, które otrzymali i zadali w zamian.

Nawet teraz Stephen nie wiedział, czy powinien być wdzięczny za tę dobroć. Nie sądził, by mógł znieść, że stoi obok paladynów żywych bogów i że zazdrości im tego, co mają. Ale przynajmniej w domu tych wojowniczych bogów znalazłby się ktoś, kto byłby w stanie nas powstrzymać. Biały Szczur nie domagał się żadnych paladynów. Służyli mu urzędnicy prawa, uzdrowiciele i dyplomaci, a nie stal. Stephen często czuł się, jakby był psem na podwórku dla kur, obrońcą, który może zdziczeć, a bogowie wiedzieli, ile szkód może wyrządzić, zanim zostanie sprowadzony na ziemię.

Słudzy Szczura nie byli głupcami. Widzieli zniszczenia, jakich dokonali wybrańcy Świętego ze Stali po śmierci boga, i stawili im czoła, nieugięci. Świątynia przeznaczyła skrzydło dla złamanych paladynów i nie żądała niczego w zamian. Gdy tylko mogli podnieść się z łóżek, jeden po drugim, pozostali paladyni prosili o pozwolenie na służbę.

Stephen pchnął drzwi do jadalni. Na miejscu czekała mocna herbata i ciastka dla tych, którzy chcieli. Kilkanaście innych osób wcześnie wstających było pochylonych nad kubkami, część z nich pracowała już nad planem dnia, część po prostu siedziała z rękami wokół kubków, wpatrując się w nic. Na dalekiej ścianie widniał mural przedstawiający Białego Szczura, który spoglądał życzliwie w dół, trzymając w jednej łapie książkę, a w drugiej równowagę.

Stephen wziął kubek herbaty i ciastko, i usiadł na ławce. Istvhan wszedł po kilku chwilach, aby do niego dołączyć. Zawsze był największym z paladynów, wielkim niedźwiedziem o ramionach jak u wołu. Ludzie zwykli zakładać, że z powodu swoich rozmiarów musi być głupi. Takie myślenie było bardzo niebezpieczne.

"Obaj żyjemy" - powiedział Istvhan, tak jak powtarzał to niemal każdego ranka od trzech lat.

Stephen chrząknął, jak również robił to prawie każdego ranka od trzech lat.

Był czas, kiedy nie było to takie pewne. Wcześnie stracili wielu swoich braci i sióstr, niektórzy popełnili samobójstwo, inni po prostu nie obudzili się z otępienia po stracie boga. Kilku w ciemnych sprawach. Przez pewien czas myśleli, że mogą stracić innych, ale ostatnia siódemka ocalałych zebrała się. Troska, jaką okazali kapłani Szczura, opiekując się tymi, którzy nigdy się nie obudzą, była częścią powodu, dla którego złamani paladyni poprosili o służbę. Dług został zaciągnięty. Umarli nie mogli go spłacić, więc żywi muszą go spłacić za nich.

Trudno było wyjaśnić komukolwiek innemu niż Istvhan, jak ten dług utrzymywał Stephena przy życiu. Nie mógł się poddać, skoro był tak wiele winien innym. Nawet jeśli Szczur zaprzeczyłby, że taki dług istnieje, dopóki księgi rachunkowe się nie zrównoważą, Stephen nie mógł pozwolić sobie na zatrzymanie się.

To były przygnębiające myśli. Był wdzięczny, gdy Istvhan spojrzał na swój talerz i powiedział: "Co to jest w imię małych bogów domowych?".

"Obrzydliwość", powiedział Stephen. "Myślę, że kucharz nazwał to sosem".

"Gravy nie jest tego koloru".

"Nie powiedziałem, że kucharz miał rację".

"Czy możemy ich spalić na stosie?"

"Nie jesteśmy takimi paladynami. W każdym razie smakuje dobrze, jeśli zamkniesz oczy i udasz, że jesz dosłownie wszystko inne."

Istvhan jęknął i sam poszedł znosić trial-by-gravy.

Po śniadaniu Stephen i Istvhan wrócili razem do skrzydła paladynów. Harmonogram był wywieszony na tablicy kredowej na czele korytarza. Jego kolega paladyn przeczytał go, a następnie poklepał go po ramieniu. "Off to look menacing in court," powiedział wesoło. "Ty?"

"Spaceruję z jednym z uzdrowicieli po trudnej dzielnicy".

"Ach, szczęście. Nie mam nic przeciwko scowling przez wiele godzin, ale moje stopy nie obchodzi stojących. A trudno wyglądać groźnie, jeśli przynoszą mi stołek".

Stephen parsknął. "Nadal z jedną próbą?"

"Niestety. Mógłbym złamać człowieka i mieć to za sobą, ale te tak praktyczne Szczury mówią, że wyglądałoby to źle." Wzruszył ramionami.

Proces, o którym mowa, dotyczył człowieka, który stał się obsesją na punkcie jednej ze służek Szczura, śledząc ją i wysyłając jej niechciane prezenty, aż w końcu obsesja przerodziła się w coś znacznie mroczniejszego. Świątynia bez wątpienia wygrałaby sprawę, ale była to ponura, męcząca praca, a rolą Istvhana było dopilnowanie, by nikt fizycznie nie zastraszył kobiety podczas wymierzania sprawiedliwości.

Duża część pracy, jaką paladyni wykonywali dla Szczura, była właśnie w tym stylu. Stań tutaj i wyglądaj przerażająco. Chodzić tu i jarzyć na każdego, kto mógłby pokusić się o przeszkadzanie uzdrowicielce w jej pracy. Strzeżcie gońca, nie dlatego, że spodziewamy się kłopotów, ale dlatego, że trzeba wiedzieć, iż nie jest on pozbawiony obrony. Było to dalekie od ich dawnych obowiązków, ale w prawdzie nie nieprzyjemne. Chociaż jeśli wróg go nie zabił, to możliwe było, że jego podopieczni to zrobią.



Rozdział 2 (2)

"Te Szczury sprawią, że moje włosy staną się białe" - powiedział Stephen. "Ten uzdrowiciel nigdy wcześniej nie miał eskorty. Pracuje w Weaver's Nest i powiedziano mi, że powiedział, że nie sądzi, aby był potrzebny".

"Czy Weaver's Nest to slums, w którym ten facet odcina ludziom głowy i wyrzuca ich ciała nad rzeką?".

"Jedno i to samo." Stephen potarł twarz. "Jak oni żyli tak długo bez nas?".

"Nie mam pojęcia", powiedział wesoło Istvhan. "Ale z jasnej strony, nikt mnie nie dźgnął od miesięcy".

"Ja też nie."

Obaj zrobili znak, aby odwrócić złe oko, a następnie roześmiali się. Stephen dał Istvhanowi przyjazne pstryknięcie i poszedł na trening miecza.

Szczur nie powoływał żadnych wojowników, więc Świątynia nigdy nie miała formalnego placu treningowego. W czasach świetności miasta zbudowano małą salkę dla odwiedzających ją paladynów innych wyznań i strażników, którzy mogli podróżować w otoczeniu biskupa, ale to było dawno temu. Salon wypełnił się kurzem, pajęczynami i połamanymi meblami, których nikt nie był w stanie wyrzucić. Praca przy sprzątaniu wypłukała ostatnie choroby z siedmiu połamanych paladynów. Stephen pamiętał, że pierwszą iskrą entuzjazmu, jaką poczuł po śmierci boga, było to, że stanął w drzwiach salki i pomyślał: Możemy to naprawić. Była to pierwsza pozytywna emocja, jaką poczuł od dłuższego czasu.

Z przyzwyczajenia dotknął ust, gdy mijał maleńką kapliczkę w drzwiach. Była to prawdopodobnie ostatnia kapliczka Świętego ze Stali, jaka pozostała na ziemi. Ktoś - służący Szczura - zapalał w niej codziennie rano świecę. Pierwotnie było tam pięć świec. Stephen usunął cztery z nich i pozostawił jedną, która pozostała, tak że nie była to już kapliczka dla żywych, ale dla zmarłych. Nieznany opiekun kapliczki zapalił następnego dnia tylko jedną świecę. Takimi drobnymi, niewypowiedzianymi gestami złamani paladyni i słudzy Szczura wynegocjowali między sobą dalszą drogę.

Stephen powiesił swój miecz na ścianie, zdjął ostrze do ćwiczeń i zabrał się do pracy.

Forehand, backhand, parry, thrust. W takiej bezkrwawej pracy nie było szans na podniesienie się fali bitwy. To było powtarzalne, często nużące, ale było tak bliskie medytacji, jak tylko mógł to zrobić w tych dniach. Miecz wymagał skupienia i koncentracji, zawężenia świata do następnego ruchu i następnej chwili, nie dalej przed, nie dalej za. Kiedy ćwiczył miecz, przez krótki czas nie był złamany.

W ciągu pierwszego roku stwierdził, że nie może się już modlić. Cisza, w której był Święty, była zbyt ostateczna. Modlitwa przypominała mu tylko o jego pustce.

Modlitwa przypominała mu, czym się stał, choć na krótko, gdy bóg umarł. Miecz jednak wciąż był dobry.

Po treningu dołączył do innych w umywalniach, zmywając pot i brud z ciała. Jak na istoty, które czasem żyły w ściekach, szczury były skrupulatne w kwestii pielęgnacji, a słudzy Szczurołapa nie byli wyjątkiem. To przynajmniej Stephen mógł uznać za poprawę w stosunku do świątyń Świętego ze Stali. Bóg bardzo dbał o walkę, ale nie o mycie się po niej. Wciąż wilgotne włosy wyłoniły się z łaźni, spojrzał na słońce i zrozumiał, że czas iść na spotkanie z uzdrowicielem.




Rozdział 3 (1)

==========

Trzy

==========

Uzdrowiciel, o którym mowa, był mężczyzną w średnim wieku, z pełzającą łysiną w poprzek czaszki i delikatnymi dłońmi o długich palcach. Stephen nie spotkał go wcześniej i wyciągnął rękę. "Stephen".

"Brat Francis." Spojrzał na Stephena w górę i w dół ostrymi, życzliwymi oczami. "Święty ze stali?"

Cóż, było wystarczająco oczywiste, jakiemu bogu służył. Stephen wciąż nosił płaszcz z insygniami boga na nim - stylizowany miecz, złote płomienie, ręka trzymająca ostrze i lejąca złotą krew po długości. Wszyscy połamani paladyni tak robili. Świątynia nie tylko je naprawiała, ale raz do roku wymieniała peleryny na nowe, z wyhaftowanym już na plecach symbolem. Szczur przyjął ich ofertę służby, ale nie wymagał, by zapomnieli, kim byli.

Stephen nie zapomniał. Ani, najwyraźniej, nikt inny. "To jest, tak."

"Jesteś jednym z paladynów berserkerów".

"Byłem, tak." Stephen spojrzał ponad głową uzdrowiciela. "Jeśli obawiasz się, że jestem niebezpieczny, możesz poprosić biskupa o przydzielenie innego strażnika".

"Jesteś dużym człowiekiem z mieczem," powiedział uzdrowiciel, zaskakując go. "Oczywiście, że jesteś niebezpieczny. Wierzę, że o to właśnie chodzi."

Stephen poczuł, że jego usta drgają. "Masz mnie tam, bracie".

"Nadal uważam, że to wszystko głupota," mruknął brat Francis. "Nigdy nie miałem problemu w Weaver's Nest. To dobrzy ludzie, są tylko biedni i zdesperowani".

"W ciągu miesiąca znaleziono w rzece trzy odcięte głowy".

"Tak, ale oni mnie znają." Brat Francis machnął rękami, jakby chciał zaznaczyć, że odcięte głowy są albo mało istotne, albo stanowią jedno z normalnych zagrożeń w tej pracy, Stephen nie był do końca pewien, które.

Wydaje mi się, że faktycznie czuję, jak pojedyncze włosy robią się białe na mojej skórze głowy. "Niemniej jednak biskup uważa, że rozsądnie byłoby podjąć środki ostrożności. Czy mamy iść, bracie?"

"Tak, tak."

Ciężka saszetka ze środkami leczniczymi leżała u jego stóp. Stephen podniósł ją automatycznie, a drugi mężczyzna uśmiechnął się.

"Cóż, jeśli nie masz nic przeciwko robieniu ciężkich rzeczy. Nie jestem już całkiem młody, jak byłem".

"Masz niezbędne umiejętności," powiedział Stephen. "Ja jestem dziś jedynie mięśniakiem".

Uzdrowiciel uśmiechnął się. "Sześć przystanków," powiedział. "I o ile sprawy nie potoczą się bardzo lepiej niż się obawiam, odeślę cię do domu na ostatnim z nich. To będzie czuwanie przez całą noc, aż gorączka pęknie albo..." Nie dokończył zdania, ale nie musiał. Szczepan znał gorączki, które brały mężczyzn po ranach, i wiedział, jak mogą przebiegać.

Wyruszyli razem przez miasto ze świątyni Szczura, mały okrągły uzdrowiciel i rycerz o szerokich ramionach. Trasa wiodła ich obok wąskich budynków osadzonych na wąskich uliczkach, niewiele lepszych od zaułków. Dwa, trzy kroki powyżej slumsów, ale widmo biedy wisiało nad okolicą. Każdy wiedział, jak łatwo można się poślizgnąć. Stephen sam dorastał w takim budynku. Wiedział wszystko o poślizgu.

Uzdrowiciel był gadatliwy, ale nie oczekiwał od Stephena niczego więcej, niż sporadycznego chrząknięcia, co było na swój sposób relaksujące.

Było już prawie południe, gdy dotarli do pierwszego domu. Stephen zajął miejsce na straży przed drzwiami wejściowymi, podczas gdy uzdrowiciel wszedł do środka. Oparł się plecami o wytarty mur. Ponieważ była to tylko biedna dzielnica, a nie zła, ludzie patrzyli na niego bezpośrednio, przynajmniej na początku. Kiedy ich twarze się zmieniały i oddalali się pospiesznie, nie mógł być pewien, czy to z powodu insygniów na jego płaszczu, czy dlatego, że był, jak powiedział brat Franciszek, dużym człowiekiem z mieczem. Grupa dzieci w alejce po drugiej stronie drogi skakała na linie. One również patrzyły na niego, ale w sposób pogardliwy, jak dzieci na obcych dorosłych, a nie lękliwie. Stephen wytężył słuch, żeby wychwycić rym, którego używały.

Mister Brass

Nie zapłacił podatku

Naczelnik dał mu czterdzieści batów

Dwa, cztery

Sześć, osiem.

Ile to było uderzeń?

Jeden...dwa...trzy...cztery...

Na braniu tempo gwałtownie wzrosło i dziecko w środku, z twarzą śmiertelnie poważną, zaczęło skakać tak szybko, jak tylko potrafiło, zdecydowane przeżyć nieszczęsnego Mister Brassa. Stephen uśmiechnął się. Pamiętał to z młodości. Najlepsze, co mu się udało, to trzydzieści trzy baty.

Zabawne, że pamiętam to, ale nie pamiętam połowy zeszłego tygodnia. Chyba się starzeje. Nie miał nawet czterdziestki, ale w niektóre dni czuł się pozytywnie starożytny.

Uzdrowiciel znów się rozwalił, zamykając swoją saszetkę. "Następny!" powiedział wesoło i wraz ze Stephenem udał się na następny przystanek, podczas gdy mała dziewczynka wciąż próbowała przeskoczyć wójta.

Stephen stał na straży na zewnątrz aż do trzeciego wezwania, gdzie uzdrowiciel wezwał go do siebie. "Bracie Francis!" powiedział jego pacjent, zdumiony, z trudem usiłując usiąść. "Nie możesz - zawołał - a ja wyglądam na taki widok -!".

"Panno Abernathy", powiedział uzdrowiciel, popychając ją delikatnie z powrotem w dół, "jesteś piękna bez względu na to, jak wyglądasz".

Nie jest to najbardziej spójny sentyment, ale ma dobre intencje. Stephen ukłonił się. "Wyglądasz wspaniale, pani", powiedział. "Powinienem cię przeprosić za to, że przyszedłem uzbrojony, w całym moim kurzu".

Panna Abernathy, która miała co najmniej osiemdziesiąt lat, zarumieniła się.

"Wybaczcie mi," mruknął uzdrowiciel, po ich wyjściu. "Nie ma z nią wiele, co mogę naprawić, ale jest znudzona i samotna na szczycie swoich bólów." Uśmiechnął się do Stephena. "Posiadanie przystojnego młodego faceta, na którego można popatrzeć przez kilka minut było lepsze niż jakiekolwiek lekarstwo, które mógłbym wymyślić".

"Młody? Mam trzydzieści siedem lat."

"A ja mam sześćdziesiąt jeden, więc nie chcę tego słuchać, dziecko".

Stephen porzucił tę linię argumentacji. "A jej nie przeszkadza...?" Mignął dłonią po płaszczu.

Uzdrowiciel nie udawał, że nie rozumie, co było kolejnym powodem, dla którego Stephen go lubił. "Zapomniała, co się stało, jeśli kiedykolwiek wiedziała".

"Ach, no cóż." Stephen rzucił okiem na schody do następnego budynku. "Czy chciałbyś, żebym poszedł na tę wizytę również? Może podnieść kilka ciężkich przedmiotów i wygiąć się kilka razy?"




Rozdział 3 (2)

Brat Franciszek rozważał to. "Wellll... nigdy nie wiadomo o gustach poszczególnych osób, ale nie sądzę, by Mister Coates cieszył się tym na całkiem tym samym poziomie".

Stephen parsknął. Uzdrowiciel uśmiechnął się do niego.

Ten trwał dość długo i nie było żadnych dzieci skaczących po linie, które mogłyby odwrócić jego uwagę. Stephen otworzył swój plecak i wyciągnął igły oraz gruby kłębek włóczki. Dzierganie skarpetek nie było szczególnie efektownym hobby, ale wypełniało tę samą potrzebę umysłową, co miecz - staranna praca, która trzymała jego uwagę i, miejmy nadzieję, nie pozwalała umysłowi błądzić zbyt daleko. W dodatku na koniec dostawało się skarpety, a nikt nie docenia dobrych skarpet tak jak żołnierz.

Jego obecny projekt był w kolorze wyblakłej czerwieni. Cóż, różowe. Barwnik nie przyjął się odpowiednio i wypłukał się niemal od razu. Kupiec sprzedał mu całą partię za jedną czwartą tego, co była warta, a Stephen robił zakurzone różowe skarpety przez ponad miesiąc. Jego koledzy paladyni jęknęli na widok koloru, ale i tak wszyscy nosili skarpetki. Zimą w Archenhold było zimno i odpowiednie obuwie było ważne. Nigdy nie wiadomo, kiedy zostanie się wezwanym do odbycia przymusowego marszu.

Nie żeby Szczur robił wiele przymusowych marszów. Nie jestem pewien, gdzie byśmy się udali. Może dostarczyć komplet urzędników prawa na pilną rozprawę.

Uzdrowicielka znów wyszła na zewnątrz. Stephen odłożył igły na bok.

Postępowali w ten sposób, przez dzielnice coraz gorsze i przystanki coraz dłuższe. Z jednego przystanku wyszedł brat Franciszek z twarzą ponurą i uszczypliwą.

"Problem?"

"Narośl" - odpowiedział uzdrowiciel. "Wygląda jak kalafior, w piersi i pod żebrami. Nikt nie może nic zrobić, tylko zapewnić jej komfort." westchnął. "Cóż, nic, co ktokolwiek z nas może zrobić. Prawdziwy uzdrowiciel, być może, z boskim darem na nich, może być w stanie dać jej ulgę, ale mamy tylko leki i nasze dwie ręce."

Stephen pochylił głowę. "Uczynienie jej wygodną nie jest tak małą rzeczą".

"Wiem" - powiedział brat Franciszek, wzdychając. "Wydaje się, że to mała rzecz, w obliczu..." Gestykulował bez celu. Stephen przytaknął.

Wpadli razem na siebie, choć Stephen musiał zwolnić kroku, by uzdrowiciel mógł za nim nadążyć. Francis spojrzał na niego. "Czy mogę zadać ci pytanie dotyczące twojego zlecenia? Nie chcę urazić."

Stephen wzmocnił się wewnętrznie. Teraz to nadchodzi. Przynajmniej uzdrowiciel zapytał jego, a nie któregoś z pozostałych. Lepiej ja lub Istvhan niż Galen, albo broń Boże, Wren. "Jeśli chcesz".

"Dlaczego wciąż nosisz płaszcz?"

Nie było to pytanie, którego Stephen się spodziewał. Co się stało, a może, Dlaczego to się stało?

Co zrobiłeś, gdy bóg umarł?

Czy byłeś jednym z tych w Hallowbind?

"Płaszcz?" Spojrzał na nią z góry, jakby nigdy wcześniej jej nie widział.

Brat Franciszek wykonał niecierpliwy gest. "Płaszcz z symbolem świętego na nim. Jeśli bóg już nie żyje, dlaczego nadal nosić symbol, którego tak wielu się obawia?"

Stephen milczał przez chwilę. Obok nich bulgotał ruczaj brązowej wody. Nie było tu kanalizacji, a on mógł poczuć zapach nocnej gleby i rozkładu.

"To dobrze, że się tego boją" - powiedział w końcu. "To jest ostrzeżenie".

Brat Franciszek uniósł brwi. "Ostrzeżenie?"

"Że wciąż jesteśmy niebezpieczni".

Uzdrowiciel odchylił głowę do tyłu, by spojrzeć Stephenowi w oczy. "Wybaczysz mi, młodzieńcze, ale nie wydajesz mi się szczególnie niebezpieczny. Duży mężczyzna z mieczem nie jest bez znaczenia."

Biskup powiedział coś podobnego do Stephena, trzy dni po śmierci jego boga. "Czy nadal jesteś niebezpieczny?"

"Zawsze będę niebezpieczny, wasza świętobliwość" - odpowiedział. Nawet słaby jak kociak i przykuty do łóżka skórzanymi kajdanami, wydawało mu się to prawdą.

Uśmiechnęła się. Była starszą kobietą i kości jej twarzy były raczej przystojne niż piękne, a ona nie była głupia. "Czy jesteś dla mnie zagrożeniem?"

"Nie w tej chwili."

"Jeśli jeden z twoich pobratymców przepadnie z wściekłością, czy powstrzymasz ich przed krzywdzeniem niewinnych?".

"Tak", odpowiedział bez wahania. "Tak długo, jak będę czerpał oddech".

"W takim razie myślę, że najlepiej będzie zatrzymać cię tutaj." I zwróciła się do przebywającego z nią akolity i kazała go odwiązać.

Potrząsnął głową, tyleż dla oczyszczenia pamięci, co dla niezgody z bratem Franciszkiem. "Jeśli zobaczą płaszcz, będą wiedzieli, że fala bitwy może mnie porwać bez ostrzeżenia. A jeśli tak się stanie, będą wiedzieli, żeby zejść z drogi."

"Czy może cię jeszcze wziąć? Bez boga?"

"Tak." Wyszło to bardzo kurtuazyjnie i Stephen od razu tego pożałował. Uzdrowiciel składał swoje bezpieczeństwo w ręce Stephena, zasługiwał na to, by wiedzieć, jaki sposób ochrony ciała nabył. Po prostu chciał wyjaśnień, a Stephen był tak bardzo zmęczony wyjaśnianiem. "To nie to samo, ale nadal jest to możliwe".

To wszystko jest ciemnością, dymem i gniewem. To czarna fala docierająca do mojej głowy, gdzie kiedyś bóg oblał moje nerwy złotym ogniem i zmienił mnie w najświętszego z zabójców.

To zdarzyło się dwa razy w ciągu trzech lat. Za pierwszym razem Istvhan złapał go za gardło i trzymał tak długo, aż stracił przytomność. Za drugim razem Galen pękł podczas sparingu, a potem Stephen pękł, próbując go powstrzymać, i tłukli się nawzajem bez opamiętania w sali treningowej. Złamał Galenowi rękę. Galen rozwalił mu pół żebra. Nikomu innemu nic się nie stało, ale było zbyt blisko, zbyt cholernie blisko. Minął ponad rok od czasu, gdy któryś z nich podniósł się. Jeśli paladyni nie leczyli się dokładnie, to przynajmniej blizny zdążyły zgęstnieć. Czasami Stephen myślał, że mogą to jeszcze przeżyć, tak połamani i poturbowani, jak byli.

"Przepraszam", powiedział brat Franciszek. "Nie chcę rozdrapywać starych ran. Czy jest jakiś znak, na który powinienem zwrócić uwagę? Jakiś sposób, w jaki mógłbym cię z tego wyprowadzić?".

On myśli, że to jest jak atak lub napady, pomyślał słabo Stephen. Nie ma pojęcia o prawdzie. Ale próbuje. "To mało prawdopodobne. Jeśli potkniemy się o faceta odcinającego głowy, być może, albo zostaniemy napadnięci przez tuzin mężczyzn. Jeśli tak się stanie, radzę ci uciekać. I jeśli możesz, sprowadź ze świątyni innego paladyna."

"I oni będą wiedzieli jak to powstrzymać?"

"Tak," powiedział Stephen.

"Nic, czego mógłbyś mnie jednak nauczyć".

Stephen spojrzał na małego, okrągłego mężczyznę i zdusił w sobie pogardliwy uśmiech. "Obawiam się, że nie."

Nie wydajesz się być typem, mój przyjacielu, który wskoczy mi na plecy i udusi mnie aż do utraty przytomności, albo uderzy mnie w głowę, albo po prostu zetnie mnie tam, gdzie stoję. Lepiej zostaw to moim braciom i siostrom.

To był dług i obietnica. Będzie pilnował pozostałych sześciu. A oni w zamian będą obserwować jego. A w momencie, gdy któryś z nich wpadnie w czerń, zwrócą się przeciwko sobie i spróbują powstrzymać przypływ.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Złamany paladyn"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści