Podbić Imperium

Część pierwsza: Imperium

==========

CZĘŚĆ PIERWSZA

==========

==========

EMPIRE

==========




Rozdział pierwszy (1)

----------

ROZDZIAŁ PIERWSZY

----------

Dla Gilene wiosna nie była porą deszczu ani sadzenia, lecz cierpienia.

Czekała obok swojej matki, siostry i braci, gdy karawana zakutych w kajdany kobiet sunęła ulicą targową Beroe w kierunku rynku. Niewolnicy Imperium prowadzili linię, popychając swój ładunek do przodu surowymi komendami i sporadycznym ostrzegawczym trzaskiem bata.

Wymieniła już pożegnania z matką i rodzeństwem. Każde z nich objęło ją, z suchymi oczami i ponurą miną. To nie było ich pierwsze rozstanie i na dobre czy złe, nie będzie ostatnim.

Jej najstarszy brat, Nylan, ścisnął ją za ramię. "Będziemy czekać na ciebie w zwykłym miejscu," powiedział niskim tonem przeznaczonym do usłyszenia tylko przez nią. Gilene przytaknęła, sięgając po jego rękę.

Jej brwi uniosły się, gdy matka podeszła nieco bliżej, opuszkami palców dotykając rękawa Gilene w niepewnej pieszczocie. "Wróć do nas, kiedy to się skończy".

Gilene ukryła odpowiedź za zębami. To nigdy nie było skończone. Nie dla niej. Pomimo połowicznego gestu pocieszenia ze strony matki, nie broniłaby ona swojej córki. Gilene znosiła to co roku, dopóki wiek i blizny nie okaleczyły jej tak bardzo, że nie mogła już władać magią na tyle dobrze, by oszukać Imperium, a jej brzemię stało się brzemieniem innych. Jej uraza posłużyła do stłumienia strachu. Szybko skinęła głową, po czym odwróciła się od rodziny i ruszyła w stronę linii jeńców.

Ludzie stali po obu stronach zakurzonej drogi. Ich spojrzenia, gdy przechodziła obok nich, były pełne strachu i nadziei. Wstydzili się. Kilku wieśniaków jednak zamiast litości na twarzach nosiło wyraz ostrzeżenia.

Tak, wróć do nas - zdawali się mówić. Albo i nie.

Ich spojrzenia na krótko przesunęły się za jej ramię, do miejsca, gdzie jej rodzina skuliła się, by patrzeć, jak odchodzi.

Nie wszystkie kajdany były wykonane z żelaza.

Niektórzy z mieszkańców wioski chcieli ją dotknąć, ich palce przesuwały się po rękawach i spódnicach jak martwe liście. Gilene odrzuciła ich i ruszyła w stronę grupki na końcu ścieżki.

Jeden z niewolników warknął niecierpliwe "Do szeregu!" i popchnął ją na koniec kolejki. Kilka kobiet wpatrywało się w nią pustymi oczami; inne płakały i wycierały nosy o grzbiety brudnych rąk, ich łańcuchy grzechotały, gdy podnosiły ręce.

Inny niewolnik zbliżył się do niej, z palców dyndała mu para mankietów. Obdarzył ją czarno-zębatym uśmiechem, gdy zatrzasnął je wokół jej nadgarstków i przywiązał ją do kobiety obok.

"Ładna biżuteria", powiedział i potrząsnął kajdanami, by pokazać, że nie ma mowy o ich zerwaniu.

Wizja niewolnicy ogarniętej płomieniami i krzyczącej w agonii prawie sprawiła, że się uśmiechnęła, ale zachowała pusty wyraz twarzy i opuściła ramiona w pokonanym zwisie. Już wiele lat wcześniej nauczyła się, że złamany jeniec nie pobudza bicza tak często jak zbuntowany.

Beroe było ostatnim przystankiem na trasie niewolników, którzy ściągali żywą dziesięcinę, jaką Imperium Krael nakładało na swoich poddanych z okazji dorocznego święta zwanego Obrzędami Wiosny. Gilene była ostatnią dziesięciną, która dołączyła do pozostałych, zanim wyruszyli do stolicy Kraelag. Włączyła się w rytm łańcucha, jeszcze bardziej obawiając się czekającego ją czterodniowego marszu i ostatecznego celu.

Poza grzechotem łańcuchów i szczekaniem rozkazów niewolnika wszyscy milczeli, obawiając się kłującego uderzenia bicza.

Ich podróż była tak samo nędzna, jak rok wcześniej i rok później: niestrudzony marsz pod wiosennym słońcem, które biło w nich obietnicą brutalnego lata, noce spędzone w cieple, gdy resztki zimy wdzierały się wraz z zapadnięciem zmroku i przebijały się przez ubranie i skórę jak nóż.

W noc poprzedzającą dotarcie do stolicy, Gilene skuliła się na plecach swojej towarzyszki, prostytutki o imieniu Pell, i zamknęła oczy na kołysankę wycia zębów i cichych szlochów współwięźniarek. Jej stopy pulsowały, ale nie odważyła się zdjąć sandałów w obawie przed zdarciem warstw skóry z licznych pęcherzy.

Czuła odór miasta na długo przed tym, jak je zobaczyła. Gdy w zasięgu wzroku pojawiła się wielka, otoczona murami stolica Imperium Krael, niektóre z kobiet zawołały z ulgą na ten widok. Niewolnicy śmiali się, szarpiąc za łańcuchy na tyle mocno, że niektóre z ich niewolnic potknęły się i upadły. Gilene pomogła upadłej Pell podnieść się na nogi, zanim mężczyzna, który najchętniej obdarzał ją pocałunkiem bicza, podszedł do nich. Jej palce płonęły gorącym ogniem, co spowodowało zaskoczone spojrzenie prostytutki, zanim Gilene puściła i odsunęła się na tyle, na ile pozwalał jej łańcuch. Powstrzymała wściekłość, zanim drobne iskierki odbijające się między jej knykciami urosły do rangi płomieni.

Cierpliwości, upomniała się cicho.

Niewolnicy wypędzili kobiety na szeroką, brukowaną drogę, która prowadziła do kolosalnych, głównych wrót. Przestrzeń wokół nich zniknęła, gdy zostały otoczone przez tłum ludzi, wozów i zwierząt. Hałas był ogłuszający, a połączone zapachy ścieków i niemytych ciał sprawiały, że łzawiły jej oczy. Podniosła ręce, by zakryć nos, brzęk łańcuchów zaginął w kakofonii krzyczących ludzi, kwiczących zwierząt i skrzypiących kół wozów, gdy masy ciągnęły i kołysały się w stronę bramy.

Strażnicy siedzieli na swoich zegarkach wysoko w dwóch wieżach po obu stronach bramy, bezczynnie obserwując tłum - z którego wielu przybyło na Obrzędy Wiosny - jak przeciskał się do granic miasta. Beztrosko zrzucali śmieci i inne podroby na ludzi, którzy przechodzili pod nimi, a ich hałaśliwy śmiech unosił się na fetorze.

Strażnik wychylił się z wieży i krzyknął w dół do tłumu. "Jakieś ładne kwiaty w tym roku, Dolsh?"

Niewolnik stojący najbliżej Gilene krzyknął. "Czy to ma jakieś znaczenie? Jedna pieczona kura wygląda tak samo jak inna."

Po jego odpowiedzi nastąpił śmiech, a także słaby szloch. Gilene warknęła pod nosem. Pieczony kogut też wyglądał jak każdy inny. Chciała ich wszystkich spalić, każdego z osobna, ale była tylko jedną kobietą z ograniczoną mocą, mocą, którą wyczerpała do cna, żeby tylko przetrwać to szaleństwo i uchronić swoich rodaków przed cierpieniem.



Rozdział pierwszy (2)

Byli bici, szarpani i skuwani przez wąskie zamknięcia, które odgałęziały się od głównej drogi jak nitki na oświetlonej gruzem pajęczynie. W centrum sieci wznosiło się sztuczne wzgórze, na którego szczycie stał pałac cesarza. Po jego bokach maszerowały świątynie, dwory i łaźnie, a u jego podstawy przykucnęła arena. Okrągły, pozbawiony dachu amfiteatr, którego jedynym celem było zabawianie mieszkańców Kraelag krwawymi i brutalnymi walkami, znany był jako Studnia i do niego niewolnicy zapędzali swoich podopiecznych.

Dotarli do zewnętrznych murów szybu i wejścia zamkniętego zakratowaną bramą obsadzoną przez kolejnych strażników. Światło słoneczne zamigotało, gdy procesja zeszła po kilku stopniach śliskich schodów, przez korytarze słabo oświetlone pochodniami. Ściany zwęziły się, zmuszając wszystkich do ustawienia się w jednym szeregu. Wszyscy wlekli się przez labirynt, aż dotarli do nisko zawieszonej komory w miejskich katakumbach.

Gilene wdychała zduszony oddech, gdy przekraczała próg, wiedząc, co czeka ich w komnacie. Świeżo upieczeni gladiatorzy Imperium, pokryci krwią i cuchnący potem i rzeźnią, wylegiwali się w przeciwległym końcu komnaty i przyglądali się przybyszom.

Nie podchodzili, ale ciężar ich spojrzeń wywierał na nią presję, gdy ona i inne kobiety skuliły się razem. Udawała, że ich nie widzi. To byli mężczyźni, którzy przetrwali całodzienne gry, a ich nagrodą będą ofiary znane jako Kwiaty Wiosny. Jako jeden z tych nieszczęsnych kwiatów, Gilene miała dziś dziwczyć się dla swojej wioski, a jutro za nią spłonąć.

Dziewczyna po drugiej stronie Pell zadrżała i wyskandowała rozpaczliwą modlitwę w obcym języku. Gilene przechyliła się obok swojej towarzyszki i chwyciła za odcinek ogniw przymocowanych do mankietu modlącej się dziewczyny, wykonując szybkie szarpnięcie. Dziewczyna zaniosła się gazem, zapominając o modlitwie i wpatrując się szeroko otwartymi oczami najpierw w Pella, a potem w Gilene.

"Ciii", Gilene poinstruowała ją miękkim głosem. "Bądź spokojna. Bądź cicho. Niektórzy pożądają piękna, inni strachu. Nie pokazuj im swojego."

Druga kobieta przytaknęła, jej usta poruszały się w bezdźwięcznym teraz śpiewie. Gilene obdarzyła ją krótkim uśmiechem aprobaty. Niewiele więcej mogła zaoferować, przynajmniej na dzisiejszy wieczór.

Pell pochyliła się, by szepnąć Gilene do ucha. "Jej modlitwy są daremne. Jest zbyt ładna, nawet pod tym całym brudem. Powinna modlić się, by ten, kto ją wybierze, był łagodny." Jej słowa były raczej dosadne niż bezlitosne.

Gilene westchnęła. "Łagodność ma niewielkie znaczenie, gdy ktoś jest niechętny." Wpatrywała się w Pell, dziwiąc się praktycznemu spokojowi kobiety. Gilene odbyła tę przerażającą podróż cztery razy przed tą. Wiedziała, czego się spodziewać. Jedyną niewiadomą było to, jak straszny będzie każdy rok w porównaniu z poprzednim. "O co będziesz się modlić, Pell?"

Wyrachowany uśmiech łotrzyka pogłębił linie wokół jej ust i te wachlujące w kącikach oczu obrysowanych kohlem. "Nie modliłem się od lat, dziewczyno. Nie wiedziałbym, jak się za to zabrać, nawet gdybym próbował. Będę szczęśliwa, jeśli dostanę jednego z tych zacnych ogierów ze zmytą z niego krwią i wystarczającymi umiejętnościami między kocami, by warto było rozłożyć nogi za darmo."

Gilene podziwiała brawurę Pell. Kobieta wiedziała, co czeka ją wraz ze świtem, a jednak wciąż trzymała się cynicznego dowcipu.

Pell chciała powiedzieć coś więcej, ale zatrzymała się, gdy do komnaty wkroczył niski, umięśniony mężczyzna. Ubrany w niedopasowaną zbroję i mający przy sobie zarówno bicz, jak i sztylet, stanowił groźny widok. Niebieskie znaki zdobiły jego skórę, oplatając nagie ramiona. Znaki zakręcały się na jego ramionach i pięły się po grubej szyi, by zakończyć się na łysej głowie. Niektóre z kobiet w kolejce odsuwały się od niego, a on się uśmiechał.

Hanimus, mistrz gladiatorów, wciąż z upodobaniem przewodniczył temu wydarzeniu każdego roku. Podobnie jak Pell, Gilene nie modliła się, ale gdyby to zrobiła, prosiłaby bogów o śmierć Hanimusa. Reprezentował on wszystko, co było zgniłe w Imperium.

Szedł przez długi rząd kobiet, zatrzymując się czasem, by podnieść podbródek jednej z nich rękojeścią bicza lub pieścić pierś innej. Jego wojowniczki wołały zachęty i wulgarne sugestie, co chcą zrobić z wybranymi przez siebie nagrodami.

"Przysłali nam w tym roku dobry plon, chłopcy", ogłosił. "Szkoda, że macie je tylko na jedną noc". Jęki i żebraczy śmiech wypełniły pomieszczenie, zagłuszając łagodniejszy szloch.

"Wszyscy się zestarzejemy, zanim będziemy mogli wybrać" - zaprotestował jeden z niecierpliwych wojowników.

Oczy trenera zwęziły się i obrócił się, by spojrzeć na mężczyzn. Zatrzasnęli się na baczność. "Poczekacie na swoją kolej," ostrzegł. "Azarion wciąż walczy. Jeśli przeżyje, będzie miał pierwszy wybór jako Premier".

Jakby na zawołanie, hałaśliwe okrzyki tłumu na arenie zawibrowały o kamienne ściany katakumb, posyłając kurz spadający na głowy wszystkich. Dzwon śmierci zaintonował dźwięczną pieśń - hołd dla zwycięzcy, hymn dla zabitych.

"Wiele dobrego mu to przyniesie", mruknął ktoś. "Ona sama przywoła go jak zawsze. Ujeżdża tego koguta przy każdej okazji." Odpowiedział mu chór ajentów.

Hanimus wzruszył ramionami. "On nadal ma pierwszy wybór".

Gilene pochyliła głowę, by ukryć swój gniew. Większość kobiet w łańcuchach została oddzielona od mężów i dzieci, rodziców i rodzeństwa. Przywiezione do Kraelag tylko po to, by umrzeć, nie powinny cierpieć tej ostatecznej degradacji.

Część jej świadomości uznała, że pod pewnymi względami są do siebie podobni - potępione kobiety z wiosek i zniewoleni gladiatorzy z areny. Kiedyś byli ukochanymi synami i braćmi, może mężami i ojcami. Teraz byli paszą dla obojętnych bogów i rozrywki Imperium, ich śmierć była dla rządzących cenniejsza niż życie. Mimo to nie potrafiła znaleźć w sobie litości dla tych mężczyzn, którzy ich sobie podporządkowali.

Oczekiwana cisza zapadła w grupie, gdy triumfalny śpiew tłumu przerodził się w gromkie wołanie.

"Azarion! Azarion! Azarion!"

Hanimus uderzył rękojeścią bicza o udo i uśmiechnął się. "Ha! Wiedziałem, że podejmie walkę. Margrabia Southlandu jest mi teraz winien sporą sumkę".




Rozdział pierwszy (3)

Marsz stóp wkrótce zabrzmiał na stopniach prowadzących w dół do katakumb - ostatni zwycięski gladiator i jego świta strażników. Gilene kątem oka obserwowała drzwi, żołądek ściskał jej się ze strachu na widok mężczyzny, który miał wejść przez wejście.

Podobnie jak inni gladiatorzy, którzy już tu byli, byłby ubrany w zakrwawioną zbroję. W przeciwieństwie do innych, swoją obecnością wyssałby powietrze z pomieszczenia. Pamiętała Azariona z poprzednich corocznych wędrówek do stolicy. Co gorsza, Azarion zdawał się pamiętać ją.

Obcasy butów zgrzytnęły po brudzie, a Gladius Prime zrobił swoje. Schylił się, by nie uderzyć w nadproże i wszedł do komnaty. Zduszone okrzyki kobiet i ukłony mężczyzn przywitały go - tego niewolnika, który wymagał szacunku zarezerwowanego dla królów.

Niewiele się zmienił, odkąd widziała go rok wcześniej. Wysoki, solidnie zbudowany mężczyzna o szerokich barkach i długich, umięśnionych ramionach, emanował obecnością, która pomniejszała mężczyzn wokół niego. Był teraz rozbrojony, ale nie miała wątpliwości, że mógłby zabić równie łatwo gołymi rękami, jak i bronią, którą nosił na arenie.

Jego ciemne włosy były krótsze niż pamiętała, spoczywały na ramionach w wilgotnych od potu kosmykach. Odmówiła bezpośredniego spojrzenia na niego, wybierając zamiast tego obserwowanie go kątem oka. Już wcześniej spotkała się z jego spojrzeniem i żałowała tego.

Był przystojny, z wysokimi kośćmi policzkowymi i jasnymi oczami charakterystycznymi dla koczowniczych klanów, które przemierzały Starą Draganę. Chłodny wyraz twarzy, z jakim patrzył na mieszkańców pokoju, sprawił, że jego zielone oczy stały się płowe. Gilene wzruszyła ramionami i schowała się tak daleko od linii, jak pozwalały jej łańcuchy.

Jeden z gladiatorów przerwał oczekiwaną ciszę. "Czy to była dobra walka, Azarionie?"

Azarion zerknął na niego, zanim zwrócił swoją uwagę na kobiety. "Tak. Damiano walczył dobrze i zginął honorowo".

Gilene zadrżała. Zapomniała o jego głosie. Niski i szorstki, rozchodził się po wszystkich kątach, wyzywając, jakby ośmielał się wyśmiać swoje zwycięstwo lub śmierć człowieka, z którym walczył.

Hanimus stuknął go w ramię. "Czekaliśmy na ciebie. Najlepiej dokonaj wyboru szybko, zanim Herself cię wezwie."

Azarion powoli przesuwał się w dół linii, a serce Gilene dołączyło do jej żołądka, próbując wcisnąć się w kąt klatki żebrowej. Zatrzymywał się przed każdą kobietą, wpatrując się w nią przedłużonym spojrzeniem. Obok Gilene zabrzęczały łańcuchy, gdy Pell poklepała zasyfiony bałagan we włosach i przyjęła pozę, by pokazać swoje atrybuty.

Gilene zacisnęła dłonie w spódnicach, starając się nie spanikować. Z pewnością nie mógł jej rozpoznać. Raz po raz wracała do stolicy z inną twarzą. Jej umiejętności posługiwania się iluzją były równie wyrafinowane jak ogniem. Niewolnicy nie wiedzieli, że rok po roku sprowadzają do Kraelag tę samą kobietę z Beroe. Żaden niewolnik ze Starej Draganii nie powinien mieć talentu, by dostrzec jej czarodziejską zasłonę.

Strach oblał jej język na wspomnienie z poprzedniego roku. Zielone spojrzenie Azariona skupiło się na niej i zwęziło. Nie był ani pożądliwy, ani napastliwy, ale wpatrywał się w nią przez kilka chwil, jakby nie widział piegowatego rudzielca z dzikimi, kędzierzawymi włosami, ale jej prawdziwe ja: zwykłą, ciemnooką brunetkę.

"Nie poznawaj mnie" - mruknęła pod nosem. To nie była modlitwa. Już dawno przestała wierzyć w bogów. Mimo to, skandowała prośbę po cichu. Serce uderzyło jej w piersi, gdy zatrzymał się przed nią.

Nie poznawaj mnie.

W tym roku miała okrągłą twarz i zezowate oczy, brązowe włosy i spaloną słońcem skórę. Związała swoje piersi i nosiła warstwy wełny, by zamaskować swój kształt.

Nie znasz mnie.

Modlitwa, która nie była modlitwą, zabrzmiała w jej głowie i przełknęła szept, kiedy podniósł jej brodę jednym palcem. Jej spojrzenie prześlizgnęło się obok jego twarzy do wgniecenia na pauldronie chroniącym jego ramię.

"Spójrz na mnie." Jego głęboki głos, tak cichy, niósł rezonujący rozkaz generała.

Odmówiła oderwania wzroku od wgniecenia.

"Spójrz na mnie", powtórzył tym samym tonem. Jego palce zakręciły się wokół jej szczęki i przycisnęły. Przeciągnęła swoje spojrzenie na jego, bębnienie jej serca sprawiające, że jej klatka piersiowa bolała. Pochylił się bliżej, chwytając jej brodę jeszcze mocniej, by utrzymać ją w miejscu, oczy płonące w triumfie.

"Znam cię" - szepnął.




Rozdział drugi (1)

----------

ROZDZIAŁ DRUGI

----------

Azarion wyglądał przez małe zakratowane okienko w drzwiach swojej celi i niecierpliwie czekał, aż strażnicy dostarczą mu towarzysza na wieczór. Dekada niewolnictwa, walki, zabijania i czekania na czas w końcu się opłaciła. Damiano, choć był uzdolniony, nie miał z nim szans w Pit, a już na pewno nie wtedy, gdy czekała na niego perspektywa wolności w ciemnych katakumbach pod areną. Cesarz i cesarzowa byli rozczarowani szybkością, z jaką pokonał swojego przeciwnika, ale tłum ryknął aprobująco i skandował jego imię przy gromkim aplauzie.

Złożył cichą modlitwę do bogini za poległego gladiatora, zanim wyszedł z szybu do katakumb. Znajomy odór gnoju i zwierząt, pleśni i stojącej wody był niemalże przytłoczony przez smród niemytych strażników, którzy podążali za nim do wspólnej sali, gdzie Hanimus czekał z nieszczęsnymi kobietami wybranymi na tegoroczne Kwiaty Wiosny.

Dopiero gdy dostrzegł wysoką, prostą istotę pośród rozczochranego rzędu ofiar, zdał sobie sprawę, jak mocno waliło mu serce zarówno w oczekiwaniu, jak i w obawie, że w tym roku może już nie wrócić. Nie powinien był się martwić. Co roku wracała do Kraelag, by stawić czoła pożarom. Inna twarz, inne ciało, ta sama wytrwałość.

Azarion nie wiedział, dlaczego raz po raz poddawała się Obrzędom, ani dlaczego widział przez jej zaklęcia, gdy inni tego nie robili. W tej chwili było mu to obojętne. Ona była kluczem do jego ucieczki.

Z głównego korytarza prowadzącego do baraków rozległy się kroki, jeden ciężki, drugi lekki i niepewny. Głos obwieścił swoją obecność. "Przyniosłem Azarionowi trochę o' cunt. Odblokuj jego drzwi."

Strażnik stacjonujący w pobliżu celi Azariona odpowiedział, pogarda kapała z jego słów. "To jest ona? Niewiele do oglądania. Niewiele zostało z tegorocznych zbiorów rozpałki?"

"Nie, mnóstwo dobrych kawałków do wyboru. Z tymi dzikusami nigdy nic nie wiadomo. Słyszałem, że pieprzą swoje własne klacze, nawet gdy ich kobiety nie są rzadkie."

"Klacze pewnie nie są tak brzydkie".

Obaj mężczyźni podzielili się rundą uśmiechniętego śmiechu. Azarion czekał, ignorując ich obelgi, jego wzrok skupiał się na migoczących w korytarzu cieniach pochodni.

W pierwszych latach swojej niewoli rzuciłby się na drzwi, zdecydowany wypruć flaki mężczyznom, którzy obrażali jego i jego lud. Teraz ich słowa były niczym więcej niż irytującym brzęczeniem muchy. Lekki cień, który sunął wzdłuż krzywej ściany i w końcu zestalił się w pyskatą kobietę, która najpierw nie chciała na niego spojrzeć, a potem gapiła się na niego z przerażeniem, interesował go o wiele bardziej niż oni.

Stała obok swojej eskorty, z rękami złożonymi przed sobą, z opuszczonymi ramionami i pochyloną głową. Zastanawiał się, jak długo utrzyma taką postawę, gdy wyjawi swoją wiedzę o jej oszustwie i o tym, jak zamierza ją wykorzystać. Odsunął się od drzwi i oparł się o daleką ścianę, krzyżując ręce. Ostrzeżenie strażnika, by się cofnąć, było niepotrzebne. Robili to już wiele razy. Klucze zabrzęczały na swoich metalowych kółkach, a zamek zaszeleścił, aż puścił z trzaskiem. Drzwi otworzyły się, ukazując dwóch strażników, jednego trzymającego naładowaną kuszę wycelowaną w pierś Azariona, drugiego chwytającego ramię kobiety.

Drugi strażnik spojrzał na Azariona. "Najlepiej zrób to szybko, byku. Plotka głosi, że sama będzie chciała cię dziś wieczorem i wkrótce."

Wepchnął kobietę do celi i zatrzasnął za sobą drzwi. Strażnik z kuszą błysnął mu uśmiechem przez kraty i przekręcił zamek, po czym zniknął z pola widzenia.

Azarion kontemplował swoją nową koleżankę z celi, widząc to, czego nie widzieli strażnicy - niepewny blask otaczający ją, jak deszcz rozlewający się po powierzchni wypolerowanej tarczy. Rozmył się i zafalował, w końcu zanikając pod wpływem jego ciągłej obserwacji, aż jej prawdziwe ja zostało zdemaskowane.

Nie traciła czasu na przyjęcie swojej roli. Zwinne palce rozluźniły krawaty przy kołnierzu, tak że tunika rozchyliła się, odsłaniając kolejne warstwy materiału, a pod nimi - wytartą zmianę. Pojedyncza świeca w celi migotała nad woskową skórą i lekkim łukiem jej piersi nad wiązaniem, gdy opuszczała ubranie z ramion.

Odszedł od ściany, ciemno rozbawiony jej stoickim sposobem bycia. Mogłaby mu sprzedawać karmę dla kurcząt za cały zapał i zainteresowanie, jakie okazywała w pościeli. Nie spodziewał się niczego innego. Nie była tu z własnej woli i robiła to już wcześniej. Rozpoznawał to zachowanie, sam zachowywał się tak samo w podobnych okolicznościach. Kiedy walka tylko zadowoliła oprawcę i pogorszyła tortury, przestałeś walczyć i nauczyłeś się znosić. Wytrzymać znaczyło przetrwać.

Zatrzymał ją, zanim zmiana opadła niżej. "Nie przejmuj się," powiedział miękko. "Słyszałaś strażnika. Cesarzowa przyśle po mnie wkrótce, a ja chcę cię do czegoś innego niż pieprzenie".

Jej spojrzenie błysnęło w górę do jego, a on został uderzony przez strzeżoną wrogość w jej oczach. Ach, było tak, jak myślał. Była podejrzliwa i obawiała się go o wiele bardziej niż groźba fizycznej przemocy.

"Ile lat paliłeś w Obrzędach Wiosny?"

Naturą ludzi było odwracanie wzroku, gdy kłamali, ale oczy tej kobiety pozostały nieugięte. "Nie rozumiem."

Posiadała liryczny głos, jej akcent był niemal arystokratyczny.

Zamknął przestrzeń między nimi. Oddech jej się zatrzymał, a ona zesztywniała, choć nie ustąpiła z miejsca, gdy się zbliżył. Mimo że jej włosy były cienkie, w jego palcach pojawiły się gęste i miękkie włosy, gdy odgarnął je z jej szyi. "Twoje włosy są czarne, oczy brązowe, a ty nie jesteś tak dobrze odżywiona, jak te ubrania sprawiają, że wyglądasz."

Stał na tyle blisko, że czuł jak jej kończyny drżą. Zanim zdążyła uciec, uwięził jej nadgarstek i podniósł rękę. Pod iluzją, jej dłoń była gładka i kałużowata, dłoń rozpieszczonej córki kupca być może. Dla jego oczu, była ona szczupła i zgrubiała, i nosiła znamienny kolor. "Masz zielone ręce, kobieto. Zabarwione sokiem z długiej pokrzywy. Założyłbym się o stado klaczy hodowlanych, że jesteś farbiarzem z Beroe".




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Podbić Imperium"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści