Trudna sytuacja May

Część pierwsza: Tajemnice

CZĘŚĆ PIERWSZA:

SEKRETY

SAN FRANCISCO, LIPIEC 1904




Jeden (1)

Kiedy przybyłam do rezydencji w Nob Hill należącej do mojej ciotki Florence i jej męża, Jonathana Sullivana, minął jeszcze ponad rok od jej przeznaczenia jako rozpadającej się, tlącej się ruiny, a ja wciąż byłam na tyle naiwna, by uwierzyć w powitanie, które tam zastałam.

Moja matka zmarła dwa miesiące temu i zostawiła mnie opuszczoną i samotną. Wydawało mi się, że wiem, iż należy ufać tylko sobie. Ale nie doceniłam zdumienia, jakie wywołał biały kamień i trzy piętra, okna błyszczące w popołudniowym słońcu przebijającym się przez zasłonę mgły, zapach róż, koni i męskiego potu rozkwitający w wilgotnym, pikantnym powietrzu. Gdybym wiedziała, co mnie czeka w tym domu, zrobiłabym wszystko inaczej. Ale tego dnia byłam zbyt zafascynowana mężczyznami niosącymi krzesła, pudła i skrzynie po marmurowych schodach i obok portyku, by dostrzec prawdę ukrytą w pieniądzach i integracji Sullivanów.

Kierowca podniósł moją walizkę na pokruszony biały kamień napędu. "Zaraz przyjdzie po nią lokaj" - powiedział, cofając się do koni. "Au oczekuje cię".

Au? Zmarszczyłem się, ale woźnica wsiadł na konia i odjechał do stajni, zostawiając mnie stojącego niepewnie pośród tego zamieszania.

Mama nigdy nie mówiła nic o tym, że jej rodzina ma takie bogactwo, ani razu, przez wszystkie nasze lata cierpienia. Ale nie powiedziała mi też, że ma siostrę. Nie powinnam być zaskoczona. Miała tak wiele sekretów. Ale to... Dlaczego nic o tym nie mówiła? Może nie wiedziała o szczęściu swojej siostry. Powiedziałam sobie, że to musi być powód.

Nie sądziłem, że zobaczę taki dom w całym San Francisco, a tym bardziej w całej dzielnicy. Kierowca nazwał tę okolicę Nob Hill i nie było tam nic poza rezydencjami, w stylu gotyckim i Beaux-Arts, wieżyczkami i szeregowcami, obwieszonymi wszelkimi ozdobami, jakie tylko można kupić - a każdy z nich mieścił prawdopodobnie więcej pokoi niż suma tych na mojej całej ulicy w Brooklynie.

Przez dwadzieścia trzy lata mojego życia marzyłam o takich domach, rysując ich zawartość i wyobrażając sobie siebie w nich, ale nigdy, przenigdy nie spodziewałam się czegoś takiego, kiedy otrzymałam list od kobiety podającej się za moją ciotkę Florence, wyrażającej swój smutek z powodu śmierci mamy i zapraszającej mnie do zamieszkania z jej rodziną w San Francisco. Nie mogę znieść myśli, że córka Charlotte jest sama w tym strasznym mieście. Proszę. Musisz przyjechać.

Bilet kolejowy był załączony, jakby nie było wątpliwości, że się zgodzę. I tak się stało; nie miałam nic do zostawienia poza pracą jako sprzedawczyni w sklepie dla pań u pani Beard i pensjonatem pachnącym talkiem i baraniną, gdzie dzieliłam z matką pokój, na który nie było mnie stać. Byłam o kilka dni od konieczności znalezienia innego lokalu i obawiałam się niepewnej przyszłości.

Jadąc pociągiem do San Francisco, wyobrażałam sobie sto różnych rzeczy: kolejny pensjonat, może mieszkanie, a w najbardziej wyszukanych scenariuszach - mały domek lub kamienicę. A teraz byłam tutaj i nic z tego nie wydawało mi się ani trochę prawdziwe.

Nerwowo, niepewnie, przeszłam przez poruszających się mężczyzn, obok filarów rzeźbionych w amorki obejmujące herb. Zatrzymałam się przy otwartych drzwiach.

"Przepraszam, panienko." Krzepki mężczyzna przepchnął się obok ze skrzynią białych róż. Ich zapach ogarnął mnie, gdy weszłam za nim do foyer wyłożonego romboidalnymi płytkami w kolorze zielonym i brązowym, różowym i białym. Sufit sięgał dwóch pięter w kopułę pomalowaną w anioły. Niewiarygodne. W foyer też było gwarno, mężczyźni rozładowywali pudła, a pokojówki krzątały się po mieszkaniu.

Po mojej lewej stronie znajdowało się ogromne lustro w złotej ramie z aksamitną bankietą. Obok niego stał złoty i marmurowy stół, na którym filigranowy, srebrny telefon z pazurkową stopą kucał pośród mnóstwa wazonów i salaterek. Nigdy nie widziałem tak ozdobionego telefonu. Nie miałem pojęcia, że coś takiego istnieje. Ożywił się z głośnym dzwonieniem, a ja podskoczyłem, zaskoczony.

Do foyer wpadł spiesznie wyglądający Chińczyk w formalnym garniturze. Podniósł słuchawkę z drewnianą rączką i szczeknął do niej: "Rezydencja Sullivan".

Zaskoczyło mnie to. W mojej starej dzielnicy nie było Chińczyków i ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewałem, było znalezienie jednego odbierającego telefon w domu mojej ciotki. Domownicy, których znałam na Brooklynie, prawie zawsze byli Irlandczykami. Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś miał chińskiego lokaja. Kiedy się odsunęłam, zauważył mnie i dał znak, żebym zaczekała. "Nie, nie", szczeknął do telefonu. "Zamówienie było na dziesięć, nie na cztery". Na zakończenie krótkiej rozmowy odłożył słuchawkę do kołyski. "Pani jest panną Kimble?"

Jego błyskotliwość i autorytet znów mnie zaskoczyły. Przytaknęłam.

"Rodzina oczekiwała cię. Tędy, panienko". Obrócił się na pięcie tak gwałtownie, że warkocz powłóczący się między jego łopatkami podskoczył. Poprowadził mnie obok krętych schodów i w dół korytarza, który co kilka stóp rozgałęział się w kilkunastu różnych kierunkach, zanim zatrzymał się przy otwartych drzwiach i oznajmił: "Panna Kimble przybyła".

"Doskonale!" wymówił entuzjastyczny męski głos.

Wkroczyłam do bezlitośnie wystawnego salonu, gdy wysoki, smukły mężczyzna ubrany w dobrze skrojony garnitur podniósł się na spotkanie ze mną. Jego krótko przystrzyżona broda była w kolorze czerwonego złota, tak samo jak jego naoliwione włosy. Każdy jego skrawek był fachowo wypielęgnowany, tak bardzo, że mogłabym uznać go za onieśmielającego, gdyby nie ciepło w jego wybujałych, bladych oczach i dłoniach wyciągniętych na powitanie. "Panno Kimble, jestem Jonathan Sullivan, twój wuj Jonny. Jakże się cieszymy, że wreszcie pani tu jest". Zacisnął moje dłonie z uśmiechem, który jeszcze bardziej złagodził moje nerwy. "Było nam tak przykro, gdy usłyszeliśmy o odejściu twojej matki. Nikt nie może jej zastąpić, oczywiście, ale mam nadzieję, że możemy pomóc złagodzić jej brak."

"Jestem wdzięczna, że posłałeś po mnie, wujku. I musisz nazywać mnie May. Proszę."

"May, będziesz chciała poznać swoją kuzynkę." Odsunął się, gestykulując do młodej kobiety niemal ukrytej wśród złoto-flokowanych tapet, ozdobnej stolarki i bibelotów tłoczących się na każdej powierzchni.




1 (2)

Kiedy ją zobaczyłem, nie było mowy o zauważeniu czegokolwiek innego.

"Jestem Goldie." Poderwała się na nogi z gracją i opanowaniem, którego jej zazdrościłem. Od tej pierwszej chwili byłem niebezpiecznie zaczarowany. Jej uśmiech sprawił, że zapomniałem, że kiedykolwiek byłem samotny.

Nigdy nie spotkałam nikogo, kto by tak idealnie pasował do imienia, jak moja kuzynka. Jej niebieska suknia do herbaty miała kolor jej oczu i była skrojona tak, by pokazać jej modną figurę klepsydry. Jej blond włosy miały artystyczny pompon w stylu prezentowanym przez wszystkie najnowsze magazyny. Elektryczne światło odbijające się od tapety otulało ją, czyniąc z niej anioła na miarę hordy malowanych i porcelanowych, zdobiących dom.

Wujek Jonny powiedział: "Spójrzcie na siebie! Idealne połączenie! Nie mam najmniejszych wątpliwości, że zostaniecie szybkimi przyjaciółkami".

Goldie objęła mnie w pachnącym jaśminem uścisku. "Jak cudownie, że was znaleźliśmy. Wyglądacie tak jak rodzina, że chyba poznałabym was na ulicy".

To była przesada, ale życzliwa. Goldie była mniej więcej w moim wieku, a może trochę młodsza, ale tam kończyły się wszelkie podobieństwa. Moja kuzynka była bardziej podobna do mojej matki niż ja. Mama też była piękna, a ja często rozpaczałam nad moimi nieprzeciętnymi brązowymi oczami i włosami oraz bladą cerą.

Teraz jeszcze bardziej odczuwałam swój brak, a nie pomagało mi to, że byłam poplamiona kurzem i podróżą, ani że moje nieprzespane noce musiały odbijać się na mojej twarzy. Rozejrzałam się w poszukiwaniu kobiety, z którą przyjechałam trzy tysiące mil, żeby się spotkać. "A ciocia Florence?"

Mój wujek i kuzyn wymienili szybkie spojrzenie. Wujek Jonny powiedział: "Pragnęła być tutaj, aby cię poznać, ale obawiam się, że -"

"Ma ból głowy," wtrąciła Goldie.

"Och." Starałam się nie zdradzać swojego rozczarowania. Miałam tyle pytań do tej ciotki, której nigdy nie poznałam. Tajemnice mojej matki, tajemnice jej życia, mojego ... . Ale tego popołudnia wierzyłam, że jest mnóstwo czasu na odkrycie tych rzeczy. Dopiero co przyjechałem.

Goldie wzięła mnie za rękę w przypływie ożywienia. "Musisz umierać, żeby się przebrać z tych ubrań. Pociąg jest taki okropny, prawda? Przysięgam, że to niemożliwe, aby podróżować w ogóle w czymś ładnym".

Dziś rano przebrałam się w swój najlepszy garnitur, chcąc zrobić wrażenie na krewnych. Wiedziałam, że Goldie nie widziała poprawek w koszulce - były z tyłu, ukryte przez elegancki żakiet, który mama i ja uszyłyśmy, żeby pasował do mojej brązowej spódnicy - ale nagle wydały się strasznie widoczne.

Moja kuzynka popędziła dalej, zanim zdążyłam zauważyć swoje upokorzenie. "Będziemy się tak dobrze bawić! Po prostu umieram, żeby przedstawić cię wszystkim".

"Wszystkim?"

"Wszyscy są tak podekscytowani, aby cię poznać. Rozmowy były dzikie od kilku dni. Wspomniano o tobie nawet w kolumnie Arrivals w Biuletynie!".

Wujek Jonny zrobił minę.

"To świadczy o tym, że jesteśmy ludźmi godnymi uwagi" - powiedziała Goldie cierpko do ojca. "To oczywiście dlatego przyjeżdża pani Hoffman".

"Mylisz się May, kochanie" - powiedział uprzejmie wujek Jonny, a potem do mnie: "Mam jednak nadzieję, że nie jesteś zbyt zmęczona podróżą. Goldie nalegał, że nie będziesz".

"Żadna kobieta nie jest zbyt zmęczona na przyjęcie, Papa," powiedziała Goldie.

"Przyjęcie?" zapytałem.

Wuj wyjaśnił: "Na twoją cześć. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. Uznaliśmy, że to najlepszy sposób, aby cię powitać i pokazać naszym przyjaciołom".

Goldie powiedziała: "Jak myślisz, po co jeszcze te wszystkie służące mają pod nogami? Zamówiłam pięćdziesiąt tuzinów róż i tyle świec, żeby oświetlić całą ulicę".

Wujek Jonny mrugnął.

"Oh hush, Papa. To będzie wyglądać pięknie, i będzie pachnieć bosko, i czy nie warto powitać mojego dawno niewidzianego kuzyna? Czy wszystko w porządku, May? Och, proszę nie mów mi, że jesteś zbyt zmęczony!"

"Może jest nieco przytłoczona, moja droga" - zasugerował wujek Jonny, rzucając mi pełne zrozumienia spojrzenie.

Drobiazg? Znacznie więcej niż to. "Nigdy nie dawaj Im powodu, by myśleli, że nie pasujesz" - mawiała zawsze Mama. Miała na myśli społeczeństwo. To było życie, do którego zostałam przygotowana, choć nigdy nie spodziewałam się, że będę potrzebowała lekcji mamy. Byłam sprzedawczynią na Brooklynie i w najlepszym wypadku myślałam, że lekcje mamy pomogą mi dostać pracę w jednym z większych domów towarowych, gdzie moje doskonałe maniery mogą zaimponować klientowi, by kupił droższą broszkę.

Szybko się skomponowałam i uśmiechnęłam. "Jestem zachwycona. Obaj jesteście tak bardzo mili".

Wujek Jonny powiedział: "Mogliśmy zrobić nie mniej. Jesteście przecież rodziną. Dlaczego nie pokażesz May do jej pokoju, moja droga? Jesteś głodna, May? Będę miał herbatę wysłane w górę."

"Przed przyjęciem, tato? Żadna kobieta nie chce herbaty przed tańcem." Goldie przeciągnęła mnie z salonu i ponownie do rozległego i tętniącego życiem foyer, fachowo wędrując obok aktywności. Wzięła mnie na schody, które były ułożone z mętnej zieleni biegacza odcień glonów skąpanie stagnacji stawu.

"Papa poprosił pana Sotheby'ego, żeby wystąpił dziś wieczorem". Goldie rzuciła mi wyczekujące spojrzenie.

To było oczywiste, że miałem znać to nazwisko i być zachwycony. "Co za gratka".

"Spodziewam się, że każdy, kto liczy się w San Francisco, będzie tutaj. Wysłałem Alphonse'owi Bandersnitchowi zaproszenie, więc bez wątpienia zostanie ono zapisane w Biuletynie".

"Alphonse Bandersnitch?"

"Pisze najlepszą kolumnę towarzyską w mieście".

Dotarliśmy na kolejne piętro, zielony runner kończył się gwałtownie na dywanie z pomarańczowych i czerwonych oraz złotych kwiatów. Bladoniebieskie ściany nosiły stiukowe zdobienia, a lustra w złoconych ramach biegły przez cały hol, odbijając odbicia tam i z powrotem, niekończące się Maysy spacerujące z niekończącymi się Goldies. Na stole w holu roiło się od porcelanowych aniołków i nakrapianych złotem płotek czczących wielkiego marmurowego amora z harfą.

Goldie zatrzymała się przy drzwiach. "To jest twój pokój. Mój jest po drugiej stronie łazienki. Udekorowałam go, więc mam nadzieję, że ci się spodoba. Papa jest beznadziejny. Miałabyś nudne złote paski, gdyby to od niego zależało."

Co mogło być bardziej uspokajające, niż fioletowa tapeta kwitnąca różowymi i czerwonymi różami i niebieskimi ptakami robiącymi gniazda w splątanych zielonych winoroślach. Różowe róże kapuściane skupiały się na dywanie. Dwa komplety różowych zasłon, jeden koronkowy, drugi aksamitny, otwierały się, by odsłonić widok na mgłę usianą szczytami budynków i masztami statków. Pokój był również pełen przedmiotów, tak jak salon. Butelki z perfumami i złocone lampy, emaliowane pudełka i szklane misy oraz porcelanowe cherubiny w najróżniejszych pozach. Mogłem tylko wpatrywać się w ten niemal agresywny natłok.



1 (3)

Bezczynnie, Goldie podniosła jednego z cherubinów, głaszcząc jego pozłacane włosy. "Przypuszczam, że nie mogłaś chodzić na wiele przyjęć, gdy twoja matka była chora. Czy była chora przez długi czas?"

Jej pytanie odwróciło uwagę od wystroju. "Nie, nie była chora. Jej śmierć była bardzo nagła. Jej serce-"

"Och? Ale jej list sprawił, że brzmiało to całkiem spodziewanie."

Jeszcze bardziej zdezorientowany. "Napisała do ciebie?"

"Do matki. Jak myślisz, jak inaczej cię znaleźliśmy? Matka w ogóle o tobie nie wspominała."

Jak to się stało, że nic o tym nie wiedziałem? Nic o rodzinie. Nic o liście. Pytania, które dręczyły mnie od momentu otrzymania wezwania od ciotki, powróciły wraz z dobrze znanym mi błyskiem gniewu. "Ale dlaczego? Dlaczego nie mówili o sobie nawzajem?"

Goldie wzruszyła ramionami. "Kto wie?"

"Nigdy nie pytałaś?"

"Nie."

"Czy mówiła coś w liście o moim ojcu?".

"Twój ojciec? Nie, w ogóle nie." Goldie rzuciła okiem w dal. "Cóż, zostawię cię, żebyś się przygotował".

To był oczywisty unik. Miałam dość doświadczenia z mamą, by rozpoznać celową zmianę tematu. Może byłem zbyt gorliwy. To, że w ogóle mam rodzinę, było tak niedawną wiadomością, że wciąż trudno mi było w to uwierzyć. Jedna siostra w San Francisco, druga w Nowym Jorku. Kiedyś odległość byłaby wystarczającym usprawiedliwieniem dla braku wiedzy. Ale teraz odległość nie ma znaczenia. Pociąg mógł pokonać dystans w kilka dni. Telegraf błyskawicznie. Jeśli mama wysłała list, to widocznie wiedziała o miejscu pobytu siostry, a także o jej bogactwie. Dlaczego więc nie wspomniała o mojej ciotce?

Tak wiele, wiele sekretów. Całe życie. "Złożyłam obietnicę twojemu ojcu, May," powiedziała mi, "a czymże jesteśmy, jeśli nie możemy dotrzymać naszych obietnic? On nie zapomni o swoim długu wobec mnie, ani wobec ciebie. Był dobrym i honorowym człowiekiem". Honorowym? Honorowym dla kogo? Na pewno nie dla nas. A co mama obiecała w zamian? Czy to miało coś wspólnego z tym, dlaczego byliśmy tak biedni? Mama odmówiła odpowiedzi na moje pytania, mówiąc mi tylko, że był członkiem nowojorskiej socjety, jedną ze słynnych czterystu rodzin pani Astor, elitą społeczną, i że "kochałby cię, gdyby cię znał". Dlaczego więc mnie nie znał?

Widziałam, że mama odmówiła poproszenia go o pomoc, a on nie przejął się na tyle, żeby nas znaleźć, i nosiłam buty z tekturowymi podeszwami, które rozpuszczały się w zimowej brei, oraz wytarte płaszcze podarowane przez organizacje charytatywne zarządzane przez świętoszkowate kobiety z klasy mojego ojca. Ale mama nigdy nie wahała się w przekonaniu, że on dotrzyma swojej umowy, cokolwiek to było. Och, jak ona wierzyła, wierzyła i wierzyła. Nie chciała słyszeć ani jednego słowa przeciwko niemu, a ja szybko nauczyłam się zachowywać swoje krytyczne uwagi dla siebie. Uważałam, że ją okłamał i porzucił nas oboje, a ja już dawno zmęczyłam się czekaniem na to, co obiecał - i byłam niecierpliwa i zła na wiarę mojej matki w ewidentnie niewiernego człowieka.

W wieku dwunastu lat nalegałam, by zabrano mnie ze szkoły, bym mogła pracować. W każdej wolnej godzinie mama uczyła mnie etykiety, francuskiego, tańca i akwareli. Zawsze byłam zawieszona między dwoma życiami: tym, którym żyłam na co dzień w Brooklynie, a tym, które obiecała mi mama: "Pewnego dnia nie będzie ci niczego brakowało. Nie należysz do tego miejsca. Jesteś stworzony do czegoś lepszego niż to."

Ale po jej śmierci nie pojawił się żaden bogaty ojciec z towarzystwa. Może to było życie, które obiecała mi w zamian, z moimi krewnymi. Może jej obietnice dla mojego ojca miały coś wspólnego z ciocią Florence i San Francisco. Ale dlaczego nie wspomniała o Sullivanach? Co do nich napisała? Kiedy? Nigdy nie wiedziałam nic o chorobie.

Odpowiedzi poszły do grobu razem z moją matką, a ja po raz kolejny powiedziałem sobie, że muszę być cierpliwy. Bez wątpienia moja ciotka wiedziała. Na razie chciałem się cieszyć wszystkim. Zignorowałam więc drgające ukłucie dyskomfortu, że to wszystko to jakaś straszna pomyłka. Dziś wieczorem miałam iść na swój pierwszy bal. Moje życie tak nagle zmieniło się na lepsze, że nie chciałam go zepsuć starymi niezadowoleniami.

Nie miałam sukni balowej, oczywiście. Mój niedzielny najlepszy będzie musiał wystarczyć. Była to przyzwoita muślinowa suknia w kolorze płowym, wiele razy komplementowano mnie w niej w kościele i wiedziałam, że pasuje do mnie. Mimo to, kiedy założyłam sukienkę, sam pokój zdawał się ze mnie kpić. Nie miałam biżuterii, ale mama zawsze mówiła, że porządna dama nie polega na ozdobach. Jednak moje ubóstwo nigdy nie było tak widoczne. Wyglądałam jak biedna mysz kościelna w złoconym, wysadzanym klejnotami pudełku.

Wtedy rozległo się pukanie do moich drzwi. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, Goldie w pośpiechu weszła z naręczem rozwichrzonego różowego jedwabiu. "Wiedziałam." Wyrzuciła jedwab niedbale na łóżko. "Nick powiedział, że twoje kufry muszą być opóźnione. Naprawdę nie można ufać pociągom w tych dniach! Wiedziałam, że żadna suknia balowa nie zmieści się w tej twojej malutkiej walizce, więc pomyślałam ... jeśli sobie tego życzysz, cóż, dlaczego nie pożyczyć czegoś mojego? Nikt mnie w tym nie widział od wieków."

Nie miałem kufrów. Nie wiedziałem jak to powiedzieć, ani jak powiedzieć Goldie, że nie prowadziłem życia, o którym ona najwyraźniej myślała, że prowadziłem. Mało tego, byłam co najmniej dwa cale wyższa od mojej kuzynki i nie mogłam zbliżyć się do jej idealnej figury. A jednak nosiłabym tę sukienkę do końca życia z czystej wdzięczności.

"Dziękuję, że o tym pomyślałaś. Nie chciałam zawstydzić żadnej z was".

Odmachała tym samym. "Wyślę skargę do stacji w twoim imieniu".

Dała mi buziaka i zostawiła mnie samą z suknią, która była piękna i lepsza niż wszystko, co kiedykolwiek posiadałam, ale tak, trzeba by było magicznego gorsetu, żeby dać mi biust mojej kuzynki, a dekolt zwisał okropnie i o wiele za nisko, dopóki nie wsunęłam na ramiona starego koronkowego fichu mojej matki. Była starożytna i potargana na krawędziach, ale jeśli ułożyłam ją w taki sposób, poszarpane części były ukryte. Suknia też była za krótka, ale była bardziej elegancka i piękniejsza niż płowa, a róż dodawał koloru moim bladym policzkom i przynajmniej wyglądałam na ubraną na przyjęcie, a nie na kazanie.

Spędziłam dużo czasu nad moimi włosami, które w najlepszym wypadku były kędzierzawe i nie do opanowania, próbując ułożyć je w coś zbliżonego do stylowej fryzury Goldie. Wytężałam słuch w poszukiwaniu odgłosów przybywających gości, ale nic nie słyszałam. Zupełnie jakby gwar, którego byłam świadkiem wcześniej, całkowicie zniknął. Spędziłam godzinę, decydując, które z wielu perfum założyć, w końcu wybrałam kwiat pomarańczy.

Umierałam z głodu i żałowałam, że Goldie nie odmówiła herbaty, ale na pewno na balu będzie jedzenie. Czekałam, aż ktoś po mnie przyjdzie. Pukanie do drzwi. Pokojówka. Goldie albo mój wujek, żeby powiedzieć, że przyjęcie się zaczęło. Podeszłam do okna i patrzyłam, jak powozy nadjeżdżają przez gęstniejącą mgłę, nimbi ich lamp unosiło się bezładnie we mgle. Wciąż jednak nikt nie przychodził. Zastanawiałam się, czy istnieje jakiś protokół dla gościa honorowego, którego nie znałam. Czy powinienem przybyć na czas? Późno? Czy powinienem się jakoś wspaniale zaprezentować? Na wszystkich lekcjach mojej matki nie omawiałyśmy tego scenariusza.

Otworzyłam drzwi do sypialni i stanęłam w przedpokoju - teraz zbyt jasnym, z palącymi się światłami elektrycznymi, bez dźwięku. Jakie to dziwne. Pomyślałbym, że w ogóle nie było przyjęcia, gdybym nie widział przybywających gości. Zapukałem do drzwi Goldie, ale nie było odpowiedzi, a kiedy otworzyłem je na powiew jaśminu i spojrzenie złota i bieli, nikogo nie było w środku. Musiała już być na dole. Oni czekali.

Poszłam na szczyt schodów i chwyciłam się poręczy. Wstrzymywałem się ze wszystkim. Goście mogliby się niecierpliwić. Zamknęłam oczy, myśląc o matce biorącej mnie za rękę w salonie, gdy uczyła mnie walca. "Najwspanialszy taniec ze wszystkich. Kobieta może oczarować każdego w walcu, jeśli zrobi to poprawnie". Ten zawadiacki uśmiech.

"Pamiętaj, kim jesteś, May". Balsam często powtarzanych słów mojej matki i miękkość pamięci wygnały mój niepokój. Poleciałam po schodach na przyjęcie.




Dwa (1)

Rzeczywiście byłem spóźniony. W sali balowej roiło się od ludzi, których nie spotkałem w całym moim życiu. Wielu kręciło się wokół wysokiego, pozłacanego posągu rozświetlonej, nagiej kobiety na środku sali, ale było zbyt tłoczno, bym mógł się dobrze przyjrzeć. Mała orkiestra grała między filarami na dalekim końcu. Chmury dymu przesłaniały złocone stiukowe dekoracje na ścianach i unosiły się wokół żyrandoli, tworząc jasną mgiełkę ze światła świec. Goldie miała rację, kiedy powiedziała, że kupiła tyle świec, że wystarczyłyby do oświetlenia ulicy. Kłęby płomieni z wysokich kandelabrów i złotych podstawek błyskały na ćwiekach w męskich koszulach, błyszczały na łańcuszkach ich zegarków i wysyłały iskry na uszy, gardła i nadgarstki kobiet. Bukiety białych róż łagodziły każdą powierzchnię, ich perfumy były tak gęste, że można je było niemal wypić.

Wyobrażałem sobie taką scenę sto razy, ale rzeczywistość była znacznie inna. Czułam się jak outsiderka, którą byłam za każdym razem, gdy stałam na ulicy z innymi gapiami, by obserwować gości przybywających na przyjęcie u Vanderbilta czy Belmonta, starając się dostrzec suknię lub słynny naszyjnik. Nie mogłam tu należeć, cokolwiek mówiła moja matka. Ale jednocześnie podniecenie związane z byciem wśród nich, jednym z nich, sprawiło, że palce mnie swędziały z pragnienia, by wykorzystać tę chwilę, by przełożyć te kolory, te światła na coś, co mogłabym zatrzymać.

Byłam również ohydnie świadoma krótkości mojej sukni. Wydawało mi się, że wszyscy zerkają na obszycie, a fichu było zbyt staromodne. Przechodził kelner z tacą, a ja rozpoznałam szampana. Już raz go piłam. Brat pani Beard przyniósł pewnego popołudnia butelkę, żeby uczcić narodziny syna, i pamiętałam gorące łaskotanie bąbelków w gardle i mój chwiejny powrót do domu, i to, jak flirtowałam z Michaelem Kilpatrickiem obok, zanim mama mnie zauważyła i kazała wejść do środka. Jak swobodnie czułam się na świecie.

Chciałam teraz znów poczuć to uczucie. Chwyciłam szklankę i upiłam łyk z taką nonszalancją, na jaką tylko mogłam się zdobyć, próbując przełknąć swój niepokój. Rady mojej matki, by pamiętać, że należę do tego społeczeństwa, bezużytecznie trzepotały mi w uszach. Goldie pojawiła się u mojego boku akurat wtedy, gdy skończyłem szklankę i podałem ją przechodzącemu kelnerowi.

"Tu jesteś! Gdzie byłeś? Wszędzie cię szukaliśmy. Powinieneś być w linii odbioru ze mną i Papą". Jej łajanie było lekkie, ale na tyle głośne, że ci w pobliżu odwrócili się, by spojrzeć. Trzymała dwie szklanki z ponczem, podała mi jedną i poprowadziła do drzwi, gdzie wuj witał swoich gości. Udało mi się przegapić przybycie większości z nich.

"Tak mi przykro" - szepnęłam do kuzynki.

Goldie odparła szeptem: "Nieważne" i odwróciła się, by powitać kobietę ubraną w jedwab z koronką i futrzanym wykończeniem.

Szybko stało się jasne, że mojej ciotki również nie było. Prawie każdy pytał o nią - "A jak się miewa droga Florence?" "Przegapiła nasze dwa ostatnie obiady! Mam nadzieję, że wkrótce wyzdrowieje."

A więc chorowała przez jakiś czas, ale nie było czasu na zastanawianie się; byłam zbyt zajęta odpowiadaniem na tuzin chórów "Witamy w San Francisco!" i "Jak ci się podoba nasze piękne miasto?". Poncz, słodki, mocny i zdający się nie mieć dna, ułatwił to wszystko, ale do czasu, gdy wujek Jonny powiedział: "Może dołączymy do naszych gości?". Byłem niepewny na nogach i zbyt świadomy, że nie jadłem od czasu pociągu.

"Gdzie jest pani Hoffman, papo?" zapytała Goldie.

"Och, co do tego" - wujek Jonny przeczyścił gardło - "obawiam się, że wysłała swoje żale".

"Jej żale? Kiedy?" Głos Goldie był ostry.

"Kilka godzin temu. Przepraszam. Wiem, że cieszyłaś się na jej widok, ale nic na to nie poradzisz."

Goldie zacisnęła usta w oczywistej irytacji.

Równie oczywiste było po nieprzyjemnym uśmiechu wuja, że nie lubił jej niezadowolenia. Uspokajająco powiedział: "Kochanie, dlaczego nie zabierzesz May? Ona jest gościem honorowym".

"Oczywiście." Goldie wziął mnie za rękę, mrucząc pod swoim oddechem, "Wysłała swoje żale. Tak, bez wątpienia to zrobiła."

Zaproponowałem, "Może źle się czuła -"

"Właśnie dziś rano była na zakupach. Widziałem ją osobiście."

Nie miałem nic do powiedzenia. Nie wiedziałem, kim jest pani Hoffman, ani dlaczego Goldie miałaby być zdenerwowana jej nieobecnością. Goldie wychyliła jeszcze dwie szklanki ponczu. Gestem wskazała na posąg. Teraz widziałem, że złota panna opiera się leniwie na lasce, na którą wypełzło jakieś maleńkie pozłacane putto. "Nie podoba ci się to?" zapytała Goldie. "To po francusku. Bacchante. To kopia Gérôme'a".

"To bardzo ładne." Jak wszystko w domu, posąg wydawał się zbyt duży, tym razem raczej obsceniczny.

Ale Goldie skończyła z bachanaliami. Niskim głosem powiedziała: "Czy widziałaś gdzieś pana Bandersnitcha?".

Chwilę zajęło mi przypomnienie sobie, że był on felietonistą społecznym Bulletina. "Jak on wygląda?"

"Nikt nie wie. Jest bardzo anonimowy."

"Więc skąd mam wiedzieć, czy go widziałam?".

Przeskanowała tłum, jakby mogła w jakiś sposób wywnioskować jego obecność. "Oczywiście, że musi tu być. Po prostu musi. Gdzie indziej miałby być? To impreza wieczoru, nawet bez pani Hoffman". Twarz Goldie opadła, po czym znów zatrzasnęła się w radości. "Och, jest Linette, dzięki Bogu."

Pospieszyła w stronę młodej kobiety śmiejącej się z dwoma mężczyznami. Wiedziałam, że powinnam iść za nią - kluczem do komfortu było udawanie go - ale moja światłowstręt przerodził się w mdłości i nie mogłam wynegocjować kolejnego wprowadzenia. Odstawiłam pustą filiżankę po ponczu i wzięłam od przechodzącego kelnera tost posmarowany czymś bladym i nieapetycznym, ale zapach tego, co to było, tylko pogłębił moje mdłości, więc porzuciłam go na oświetlonej świecami złotej tacy i skierowałam się do drzwi ogrodu, nagle rozpaczliwie pragnąc zaczerpnąć powietrza.

Ogród nie przynosił ulgi. Gdy wyszłam na zewnątrz, natychmiast poczułam się zdezorientowana. Wypiłem zdecydowanie za dużo ponczu. Tutaj również dziesiątki świec migotały w szklanych lampach, tworząc labirynt wśród kamiennych ławek i posągów - tak wielu posągów, że dwa razy potknąłem się tuż przy ludziach, myśląc, że są z marmuru, przerywając tym, którzy uciekli z sali balowej w poszukiwaniu prywatności. Szedłem wzdłuż ściany, aż znalazłem kolejny zestaw francuskich drzwi, które otwierały się na zaciemniony pokój. Weszłam do środka z ulgą, rozkoszując się chłodem. Nie słyszałam już nic z sali balowej.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Trudna sytuacja May"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści