Walcz o miłość

Rozdział 1 (1)

==========

1

==========

"Co jest dziś w menu, Ryn?" zakrzyknął mężczyzna z dalekiego końca zatłoczonego baru.

Nie odpowiedziałem mu od razu, podsuwając dwa mgliste kufle z naparem Dytera kilku mężczyznom, którzy wciąż byli zbyt młodzi, by zostać zaciągniętymi.

Zerknąłem na zatłoczone pomieszczenie, wycierając ręce o fartuch. Rozpoznając przygarbionego mężczyznę, stałego bywalca Dytera, zawołałem: "Jak myślisz, co jest w menu, Seryt?".

Podniósł swój kikut ręki i z pijanym uśmiechem odpowiedział: "Pieczony kurczak? Grillowana baranina?"

Po tym dowcipie nastąpił wybuch śmiechu. Mądra dupa. Kurczak czy baranina? Po dwóch pokoleniach głodu?

"Gulasz ziemniaczany", zawołałem ponad hałasem, wzdychając wewnętrznie, gdy mój brzuch dudnił. Rozmowa o mięsie sprawiała, że byłem głodny, mimo że jadłem lepiej niż większość w Siódmej Strefie Żniw, dzięki zielonemu kciukowi mojej matki.

Odkąd dziewięćdziesiąt lat temu król Irdelron zaczął polować na uzdrowicieli ziemi, Phaetyn, ziemia umierała, powoli, ale nieubłaganie. Polował na nich, bo chciał żyć wiecznie i podobno pił ich krew, żeby to zrobić. Phaetyn wyginął na prawie dwie dekady, a głód pogłębiał się z każdym rokiem bez ich magii. Teraz chłopi z Veraldu pracowali bez wytchnienia, by wypełnić limit żywnościowy Draecona. A gdy limit cesarza został wypełniony, inne królestwa w królestwie otrzymały swoje porcje. Potem my, chłopi, zatrzymywaliśmy lub handlowaliśmy tym, co zostało - głównie ziemniakami. Yay.

Wystarczy powiedzieć, że nikt tak naprawdę nie kochał naszego króla. Bardziej trafnym określeniem byłoby nielubienie, a jeszcze trafniejszym nienawiść.

"Ziemniaki i jaka zupa?" sapał ten sam człowiek. Miał dość naparu Dytera, by myśleć, że jest zabawny - mój ulubiony typ odurzonego mężczyzny.

"Seryt, zrób nam przysługę i zamknij gębę" - zagrzmiał z kuchni Dyter, mój szef i przyjaciel rodziny.

Ci, którzy usłyszeli tę wymianę zdań, uśmiechnęli się i kontynuowali swoją krzątaninę. Tłum tutaj był dziś w nienaturalnie podekscytowanym nastroju. Rozpoznałem tylko jedną trzecią ludzi w tawernie, co oznaczało, że wielu z nich przybyło z innych Stref Żniwnych, a może nawet z innych dwóch królestw, aby być tutaj na spotkaniu. Zobaczyć tu tylu różnych ludzi to rzadkość. Taką, która mogłaby zwrócić uwagę żołnierzy króla. Albo gorzej. Miałem nadzieję, że Dyter wiedział, w co się pakuje, organizując spotkanie tutaj.

Odgarnęłam swoje sztywne cynamonowo-brązowe włosy do góry i wachlowałam tył szyi. Dodatkowi ludzie stłoczeni dziś wieczorem w Gnieździe Żurawia sprawiali, że było tu goręcej niż zwykle.

"Al'right, Ryn?" zapytał mój przyjaciel, Arnik, z miejsca, gdzie siedział po drugiej stronie baru.

Uśmiechnąłem się i spuściłem włosy. Gdybym się nie pilnował, to on by się podniósł, próbując pomóc, a był zbyt duży, żeby wplatać się i wyplatać z patronów bez wywołania bójki. "Po prostu ciepło tutaj".

Przy dużej ilości deszczu, jak dziś, wilgoć i smród męskiego potu zmieszanego ze słodko fermentującym piwem biły moją cierpliwość niemal tak szybko, jak bezsensowne, okrągłe argumenty przybyszów.

"Przepraszam, czy został jakiś gulasz?" zapytał mężczyzna. Jego głos był tak cichy, że nie zarejestrował się od razu.

Strzepnąłem dwa kolejne kufle w dół kolejki, zanim zwróciłem się w jego stronę. Wycierając się o barek ścierką, zamrugałem, gdy go przyjąłem. Zamrugałem ponownie, ale zjawa nie zmieniła się.

Tam przede mną stał mężczyzna, który nie był młody. Różnica między nim a osiemnasto- i dziewiętnastolatkami po obu jego stronach była oczywista. Ale nie był też stary i pomarszczony. Przeskanowałem go na nowo. Nie wydawał się być okaleczony - chociaż nie widziałem jego nóg. Zadał mi pytanie, więc jego mózg nie był uszkodzony do poziomu nieświadomości. Miał piaskowo-blond włosy i otwarty uśmiech, ale coś w układzie jego ramion i niebiesko-szarych oczach mówiło o tajemnicy.

Moje usta lekko się rozchyliły. Nigdy nie widziałam dwudziestokilkuletniego mężczyzny. Był całkowicie nielegalny. Miał być poza domem, walcząc na wojnie z cesarzem! Przeszedł mnie dreszcz.

"Czy został jeszcze jakiś gulasz?" powtórzył mężczyzna, jego uśmiech zelżał.

Możliwe było, że gapiłam się na niego. Nie mogłem się doczekać, by powiedzieć Arnikowi, że spotkałem nielegalnego człowieka. "Pozwól, że sprawdzę dla ciebie", powiedziałem, prostując się.

"Dziękuję. Będę wdzięczny", powiedział mężczyzna i spuścił wzrok z powrotem na swój browar.

Przeszedłem przez niskie drzwi do kuchni, więc mogłem iść i gapić się jeszcze na dwudziestokilkuletniego mężczyznę. W kotle nad ogniem w kuchni zawsze było więcej gulaszu, więc napełniłam drewnianą miskę i pośpiesznie postawiłam ją przed nim. Tak bardzo pragnęłam odrobiny emocji; teraz pędziłam po gulasz.

Wpatrywałem się, jak wyciągnął swoją zapłatę. W jego dłoni znajdowała się jedna moneta. Przyjmowaliśmy głównie marchewki, jabłka i ziemniaki w zamian za skromne jedzenie i napar, który oferowaliśmy. Nie chcąc sprawiać wrażenia dziwaka, wyrwałam mu z ręki odciśnięty kawałek złota, trzymając go delikatnie.

"Moje podziękowania dla ciebie", powiedział z ukłonem. Z obu stron trącali go rozentuzjazmowani kumple Arnika, ale dziwny człowiek nie wydawał się tym w najmniejszym stopniu przejęty. Dzięki temu wiedziałem, że jest starszy. Z mojego doświadczenia wynikało, że każdy mężczyzna poniżej dwudziestki uważał za osobistą zniewagę bycie popychanym.

Przeciągnął łyżką po gęstym rosole i rozgotowanych warzywach. Moje gapienie się było po dziwnej stronie, wiedziałem. Mogłem zobaczyć, jak jego oczy przesuwają się, gdy unikał mojego spojrzenia.

"Jesteś z okolicy?" prodded, nie odłożone przez jego dyskomfort. To była zdecydowanie najciekawsza rzecz, jaka wydarzyła się w ciągu roku. Przynajmniej.

"Tu i tam." Chrząknął i włożył do ust zwalistą łyżkę gulaszu.

"Gdzie?"

Dyter złapał mnie za ramię. "Ryn, jest ładunek naczyń większych niż Góry Gemond z powrotem w wannie. Potrzebuję, abyś zaczął na nich, albo będziemy tu całą noc".

"Nie jestem pewien, czy mama miała na myśli, żebym robił naczynia, kiedy wysłała mnie do pracy dla ciebie." Stary łyskacz był najbliższą rzeczą do ojca, jaki kiedykolwiek znałem, więc nie wahałem się próbować wydostać się z pracy.




Rozdział 1 (2)

Dyter rzucił mi spiczaste spojrzenie, które sprawiło, że blizna na jego policzku zacisnęła się. "Jestem pewien, że miała na myśli, abyś zrobił coś innego niż zabicie jej ogrodów".

"Hej! Jestem dobry w pieleniu." Zgarbiłam się, a to odbiło się prosto od jego krępej ramy. Znał mnie aż za dobrze.

Poklepał mnie po ramieniu, zamieniając to w popchnięcie, które śmignęło w stronę kuchni. "Pewnie, że jesteś, Ryn. Pewnie, że jesteś."

Biczowałem mój dishrag przez moje ramię, przypadkowo smagając go, i skierowałem się do kuchni. Kopiec naczyń, który na mnie czekał, rozsypał się z blatu na klejącą się od rosołu podłogę. Z westchnieniem chwyciłam garnek z wierzchu stosu i zabrałam się za ogromne zadanie.

Pracowałam w Gniazdo Żurawia dopiero od kilku miesięcy, choć Dytera znałam od zawsze. Po piętnastu latach pracy w ogrodzie mama oznajmiła, że nie będę umiała robić nic więcej niż pielić i przenosić ziemi, więc wysłała mnie tutaj.

Byłem zabójcą roślin. Trucicielem wzrostu. Rolniczym głupcem. Lubiłem to robić; po prostu byłem w tym do bani. I to bardzo.

Większość kobiet w Verald nauczyła się umiejętności swoich matek, by przygotować je do prowadzenia gospodarstwa domowego, gdy ich mężowie wyruszą na wojnę - i najprawdopodobniej umrą. Podawanie piwa i gulaszu było wystarczająco godne szacunku, pomyślałam, i byłby to jedyny sposób na zapewnienie rodzinie, jeśli mój przyszły mąż i ja mielibyśmy dziecko, zanim zostałby wysłany do linii. Ugh, to brzmiało tak... planowo i nudno. Ale ta przyszłość była coraz bliższa. Za trzy miesiące skończyłabym osiemnaście lat.

Trzymałem ogromny garnek nad głową i pozwoliłem, aby garnek spadł do błotnistej wody poniżej, śmiejąc się i odsuwając się, gdy woda wybuchła wszędzie. Tani dreszczyk emocji, musiałem przyznać, ale jednak dreszczyk.

Wszystko, czego naprawdę chciałem w wieku siedemnastu lat, to coś innego, coś więcej, jakiś przerywnik na ścieżce tego przyziemnego życia.

Rękawy miałem przemoczone, palce wykłute, a gdy zabrałem się za kilka pozostałych naczyń, pospiesznie skończyłem, by móc wrócić do sali tawerny i podsłuchać spotkanie. Zebranie buntowników było prawdziwym powodem, dla którego Dyter wysłał mnie tutaj z powrotem. Nieszczęsna łyskaczka.

"Clear out!" Dyter zagrzmiał z sali tawerny. Jego głęboki głos niósł się ponad gwar męskich głosów, a ja pospiesznie wyszłam z kuchni, zaciskając krawaty fartucha na moim zielonym aketonie i brązowej spódnicy do kostek.

Dyter huczał: "Godzina policyjna jest za dziesięć minut, a królewski Drae został zauważony na niebie przez ostatnie kilka nocy, więc nie dajcie się złapać. A jeśli już, to nie piszczcie".

Zadrżałem i zobaczyłem jak kilku mężczyzn wymienia nerwowe spojrzenia. Każdy musiał się wysilić, by ukryć swój strach na wzmiankę o Lordzie Irriku, jedynym Drae w królestwie Verald. Był on horrorem, który matki opowiadały swoim dzieciom. Zmiennokształtny smok, zaprzysiężony na mięśniaka króla - brutalny, przerażający i niepokonany.

I polował w Strefie 7.




Rozdział 2 (1)

==========

2

==========

Mężczyźni wysypali się z drzwi, znikając w atramentowej ciemności nocy. Mgliste powietrze wdarło się do środka, a ja zamknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech, rozkoszując się zapachem ciepła i nocy - znacznie lepszym niż spocone męskie ciała.

"Chcesz, żebym cię odprowadził do domu?" Arnik zapytał, dołączając do mnie na końcu baru.

Jego znajomy głos przeleciał po mnie, sprawiając, że się uśmiechnęłam, gdy podszedł bliżej. Arnik i ja byliśmy przyjaciółmi od zawsze. Najlepszymi przyjaciółmi. Nasze historie były tak splecione, że nie wyobrażałem sobie życia bez niego. Dorastaliśmy obok siebie, bawiliśmy się razem i zwierzaliśmy się sobie. Wszyscy w Siódmej Strefie Żniw znali wszystkich, ale ja nie miałem żadnych bliskich przyjaciół poza Arnikiem. Większość ludzi uważała mnie za trochę bezużytecznego, jak sądzę. A może w pewnym momencie zabiłem ich rośliny ziemniaka. W Veraldzie ludzie zaciekle chronili swoje uprawy ziemniaków.

"Przykro mi, synu. Ryn zostaje na miejscu. Potrzebuję jej pomocy," powiedział Dyter, przesuwając długą ławę na szczycie stołu przy użyciu swojego jedynego ramienia i uderzenia biodrem. "To miejsce to bałagan dzięki twoim rewolucyjnym szczeniakom".

Robiłem co mogłem, żeby nie uśmiechnąć się na żart właściciela z nowych przyjaciół Arnika. Miałem tendencję do trzymania się na uboczu, ale to nie było odzwierciedleniem bogatego życia towarzyskiego Arnika. Ostatnio skupiał się na młodych mężczyznach, pełnych oburzonej wściekłości na króla i tych, którzy deklarowali palącą potrzebę chwały.

Usta drgnęły, zwróciłem się do Arnika. "Na czas spaceru jesteś zdany na siebie. Zobaczymy się jednak jutro. Mama mówiła, że są dostawy do wykonania, a wiem, że twoja mama prosiła o mydło".

Potrafiłam robić mydło, z czego byłam zresztą dość dumna. Niestety, prawie każdy potrafił je zrobić, więc prawdopodobnie nie byłabym królową mydła Strefy Żniwnej Siedem, kiedy wyszłam za mąż.

"Jutro przycinam winorośl pinot gris na południowych polach", przypomniał mi Arnik. "Dla całego dobra, jakie to przyniesie. Połowa z nich jest zwiędła i czarna. Róże na końcu rzędów nie kwitły od lat".

Delikatne przypomnienie Arnika sprawiło, że westchnęłam. W wieku osiemnastu lat miał dorosłe obowiązki. Minęły dwa tygodnie, a ja wciąż zapominałam, że nasze plany zajęć już się nie zgadzają. Miałam nadzieję, że pomoże mi wypuścić osła Talsów z jego obory.

"Może wpadłabyś do mnie na przerwę na kolację?" zapytał w pośpiechu.

Towarzyszył pytaniu intensywnym spojrzeniem, a ja w zamian obdarzyłem go pustym. Dlaczego miałbym przyjść do niego na południowe pola? Nigdy byśmy nie ... . To by znaczyło, że ... Zarumieniłem się.

"Aye, teraz, chłopcze. Mówiłem ci, żebyś się wyniósł." Dyter wpadł do środka, jego obecność wypchnęła Arnika tylnymi drzwiami. "I nie mów więcej tym młodym chłopakom o spotkaniach tutaj. Jeśli uważasz, że domy Ers, Ets i Als są zainteresowane przyłączeniem się, daj mi znać, a ja zdecyduję, czy mogą przyjść, ale miałeś tu trzeciego syna Tal." Głos Dytera dokładnie pokazywał, co myślał o trzecim synu Tal. Poważny podtekst jego słów był niewątpliwy. Właściciel tawerny rzadko ustanawiał prawo, ale kiedy to robił, oczekiwał, że się podporządkujemy. Przypuszczałem, że to dlatego Dyter był tak wysoko w rebelii. Miał naturalną atmosferę dowodzenia.

"Myślałem, że prowadzisz rekrutację", powiedział Arnik, odwracając swoją brew na Dytera. "Jeśli Cal naprawdę, naprawdę przyjdzie, każdy będzie chciał go poznać. Moglibyśmy zwerbować kupę więcej do sprawy, gdybyśmy powiedzieli ludziom. Moi przyjaciele chcą pomóc."

Dyter wytarł połysk ze swojej ogolonej głowy. "Aye. Rekrutujemy, ale tylko tych, którzy chcą walczyć rękami i bronią, a nie gębą. Talsowie nie będą walczyć. To sługusy króla, chłopcze. Nie ma sensu, żeby młody Talrit szpiegował dla swojego ojca i wujów. Zarobisz dla nas bilet w jedną stronę do lochów króla. Wiesz, ilu ludzi przeżywa jego lochy?" Odszedł, krzycząc przez ramię: "Żaden!".

Arnik wzdrygnął się na te cięte słowa. Teraz, gdy miał osiemnaście lat, tak jak inni młodzieńcy, nie znosił być traktowany jak siedemnastolatek.

Dyter miał jednak rację. Wszyscy wiedzieli, które domy są w kieszeni króla, a dom Talów był jednym z nich. Talowie mieli stałe dostawy żywności i towarów, co w głębi głodu oznaczało, że byli nieprzyzwoicie bogaci i jako tacy oderwani od trudnej sytuacji takich jak chłopi. Dlaczego ród Tal miałby kiedykolwiek zbuntować się przeciwko królowi Irdeldonowi?

"Talrit nie jest szpiegiem". Blada skóra Arnika pokryła się plamami, gdy jego temperament wzrósł.

Wkrótce zacząłby krzyczeć, a kłótnia nie miałaby sensu. Poza tym, Arnik musiał wyjść, bo inaczej ryzykowałby złamanie godziny policyjnej.

Arnik zacisnął pięści i pochylił się do przodu, przygotowując się do walki. "Jesteśmy przyjaciółmi..."

Od dwóch tygodni. Złapałem go za rękę i powiedziałem: "Lepiej już idź. Zbyt blisko skracasz godzinę policyjną". Podniosłem brwi na Dytera, spiczaste spojrzenie mające na celu powiedzieć mu, żeby przestał. Na szczęście zrozumiał i odwrócił się w stronę kuchni, mamrocząc coś o chwytaniu mopa.

"Chodź", powiedziałem, prowadząc Arnika do drzwi. "Wiesz, jak Dyter się zachowuje, gdy przychodzą nowi ludzie. Nie możesz ciągle sprowadzać każdego, kto mówi, że jest nieszczęśliwy."

"Ale, Cal-"

Nieuchwytny Cal, przywódca rebeliantów. Wszyscy spekulowali, że to ktoś z rodziny zmarłej królowej. Królowa Callye zmarła przed moimi narodzinami, ale opowieści mówiły, że pomagała ludziom. Oczywiście Irdelron ją zabił i wysłał całą jej rodzinę na front wojny, by została wyrżnięta. Nawet ich syn został wysłany do walki, gdy osiągnął pełnoletność. Jego własny syn.

Rebelianci przejęli nazwisko jej rodziny, a przywódca był naszą jedyną nadzieją na ocalenie, a przynajmniej tak twierdzili wszyscy starsi ode mnie. "Nikt nawet nie wie, kim jest Cal. Nikt nie wie jak wygląda, nawet Dyter. Wysyła wiadomości kurierem i nigdy nie jest to ta sama wiadomość dwa razy. Nie wiemy, czy Cal to nawet jego prawdziwe imię".

Pomimo spotkań rebeliantów, które Dyter organizował w The Crane's Nest, moje zaangażowanie było w najlepszym wypadku połowiczne. To znaczy, chciałem, żeby Dyter i Arnik wygrali, i chciałem rzucić okiem na tajemniczego Cala, ale nie miałem ochoty na walkę. Zrobiłbym swoje, gdyby przyszło co do czego. Ale wydawało się, że to beznadziejna sprawa. Nikt nie mógł pokonać królewskiego Drae.




Rozdział 2 (2)

Pociągnąłem Arnika do drzwi. "Dyter mówi, że Cal ujawni się tylko tym, o których wie, że są lojalni, więc nie możesz ciągle sprowadzać nowych ludzi. Jeśli chcesz go spotkać, będziesz musiał przestać."

Pchnęłam drzwi, a światło księżyca osiadło na moich ramionach. Moje wnętrze drżało z tęsknoty, uczucie, które nasilało się z każdym dniem. Tęskniłem za przekroczeniem progu w noc. Opierając się tej chęci, wróciłem do teraźniejszości. "Nie musisz się zgadzać, ale powinieneś okazać Dyterowi trochę szacunku. Jest wyżej w hierarchii niż ty." Jak to, przecież ty ledwie jesteś w szeregach.

Arnik pochylił się do przodu i szepnął: "Cała ta rozmowa o Calu... Nie chcesz go zobaczyć? Czy naprawdę wierzysz, że możemy obalić całe królestwo z powodu jednego człowieka?" Zabrzmiał wątpliwie. "Król ma przecież Lorda Irrika, a Cal nie jest żadnym Drae".

W Veraldzie był tylko jeden Drae, więc to było oczywiste. Zadrżałem. Rozmowa o Lordzie Irriku przyprawiała mnie o ciarki. "Bądź ostrożny idąc z powrotem," powiedziałam, zerkając na piękną, jedwabistą noc. "Słyszałeś Dytera. Drae został zauważony w przestworzach".

"Myślisz, że obezwładni mnie swoim magicznym oddechem i przeżuje moje kości?" zapytał Arnik.

Prychnąłem i strzepnąłem go za drzwi, ale zimne przerażenie strzeliło we mnie na myśl o linii z opowieści naszych matek. Gdyby Drae leciał po ciemnym niebie, Arnik nawet by go nie zobaczył, dopóki nie byłoby za późno. Drae mógł zmienić się ze smoka w człowieka, lub odwrotnie, w mgnieniu oka.

Arnik zrobił kilka kroków i zawrócił, ręce włożył do kieszeni. "Nie przyprowadzę więcej przyjaciół, ale powiedz Dyterowi, żeby przestał być starym głupcem," powiedział, niepomny na mój strach przed Drae. "Potrzebujemy wszelkiej pomocy dla rebelii, nawet jeśli pochodzi ona od trzeciego syna Tal".

Nie miałem ochoty na robienie naczyń do końca życia, więc nic takiego nie powiedziałem. Coraz bardziej męczyło mnie tkwienie pośrodku tej dwójki. Z westchnieniem potrząsnąłem głową w stronę mojego przyjaciela.

Mały, półuśmiech ciągnął się na jego ustach, gdy zrobił te kilka kroków w tył. Kładąc rękę na moim policzku, powiedział: "Przepraszam, Rynnie".

Jego skóra była ciepła i choć ten gest był obcy naszej przyjaźni, w dotyku Arnika było pocieszenie.

"Nie powinienem stawiać cię między nami", mruknął. Nie czekając na odpowiedź, dał mi chłopięce mrugnięcie i wślizgnął się w uliczkę, jego ciemne ubranie zlewające się z gęstymi cieniami z sąsiednich kamiennych budynków. Jego złote włosy odbijały światło księżyca, będąc latarnią morską tylko przez sekundę, zanim naciągnął swój ciemny kaptur, zakrywając głowę.

Słyszałam, że Lord Irrik potrafi usłyszeć wydech osoby z odległości mili i dostrzec ciepło w ludzkim ciele, gdy zniknęło całe światło słoneczne. Było mało prawdopodobne, by czapka pomogła, ale dzięki temu poczułem się trochę lepiej.

Przerzuciłem szmatę przez ramię i wróciłem do środka.

Dyter szybko zrobił porządek. Siedzenia ławek były ułożone w stosy. Podejrzewałem, że stoły nie zostały wytarte. Do rana byłyby lepkie od piwa i gulaszu, ale sama nie mogłam podnieść ław, a Dyter nie przesunąłby ich dziś drugi raz. Musiałbym przetrzeć te miejsca, do których mógłbym się dostać. Praca zespołowa w najlepszym wydaniu.

Dyter przepchnął się przez wahadłowe drzwi z mopem i wiadrem. Uśmiechnął się, a blizna na lewej stronie twarzy podciągnęła jego górną wargę wyżej, tak że wyglądał, jakby warczał maniakalnie. "Jak bardzo zapracowany był ten chłopak?" zapytał z chichotem. "Prawdę mówiąc."

Szorowałem po drewnie wygładzonym od pokoleń łokci i przesuwanych kufli. "Zawsze go podburzasz i zostawiasz mnie, żebym się tym zajął."

Przeszedłem obok niego do następnego stolika, ale on się roześmiał, a ja musiałem się wysilić, żeby ukryć swoje rozbawienie. Znałem Dytera dłużej niż Arnika, jak daleko sięgała moja pamięć. Właściciel tawerny był po części ojcem, po części wujkiem, a po części przyjacielem. Pomógł mamie zaaklimatyzować się, gdy przybyła do Veraldu - gdy byłem mały - i od tamtej pory był z nami blisko.

Sprzątaliśmy bar w ciszy, a znajome towarzystwo stanowiło własną formę komunikacji. Ale dzisiejsze spotkanie wciąż było dla mnie palącą tajemnicą i kiedy nie mogłem już dłużej wytrzymać w ciszy, zapytałem: "Jak poszło?".

Na pewno wystarczająco, on grinned jego wargi ciągnąc snarl. "Jak to co poszło?"

Rzuciłem swoją szmatę na jego twarz.

Zlitował się, rzucając mi z powrotem zabrudzoną szmatę. "Och, spotkanie rebeliantów? Poszło dobrze." Zrobił pauzę przed zmianą z, "Bardzo dobrze. Teraz jest czas, by obalić króla Irdelrona i Dom Ir. Czuję to. Król jest zdesperowany, aby znaleźć coś, co zakończy głód, a to go osłabia."

"Zależy mu na zakończeniu głodu?" Sprzeczne, biorąc pod uwagę jego brutalność.

"Zależy mu na utrzymaniu się przy życiu i utrzymaniu swojego tyłka na tronie, Ryn. Jest wiele rzeczy, które można zrobić ludziom bez ich buntu, ale głodzenie ich nie jest na liście. Tak okrutny i bogaty jak król Irdelron, nie jest idiotą. Sytuacja zbliża się do punktu wrzenia. Więcej ludzi przyłączyło się do naszej sprawy w ciągu ostatnich trzech miesięcy niż przez ostatnie trzy lata."

Myślałem o ostatnich kilku miesiącach, gdy szorowałem po lepkim ale. Nic nie wydawało się inne. Ludzie głodowali teraz, tak jak w zeszłym roku i rok wcześniej. "Skąd wiesz, że jest zdesperowany?"

"Nie zauważyłeś dodatkowych żołnierzy?" Dyter przerwał swoje czyszczenie, by unieść brwi. "A co z dodatkowym biciem?"

Potrząsnąłem głową, odwracając wzrok. Nie byłem zbytnio zaangażowany w rebelię, ale powinienem zauważyć dodatkowe pobicia.

Dyter zacisnął wargi i zrównał mnie z poważnym spojrzeniem. "A co z gigantycznym czarnym Drae krążącym po niebie?".

Przewróciłem oczami. "Oczywiście." Tylko, że ja nie miałem. Łagodny niepokój wypchnął z moich ust następne pytanie. Jakkolwiek lubiłem się droczyć z Dyterem, że jest starym prykiem, był jak rodzina. "W takim razie", kontynuowałem, "czy jesteś pewien, że powinieneś urządzać tutaj spotkania rebeliantów?".

Dyter wzruszył ramionami. "Ludzie spotykają się tu na co dzień. Dla postronnego obserwatora nie ma w tym nic dziwnego." Jego twarz pociemniała. "Dopóki Arnik przestanie sprowadzać szczeniaki".




Rozdział 2 (3)

Ale w argumentacji Arnika też była prawda. "Potrzebujesz szczeniąt, starcze. Mają młode ciała, które potrafią walczyć".

Dyter dał pełne żalu skinienie głową.

Nienawidziłem go denerwować. "Ale nie mogą się obejść bez doświadczenia i mądrości was, staruszków". Uśmiechnąłem się, gdy wypchnął nieco klatkę piersiową. "Więc," kontynuowałem, przesuwając moje spojrzenie w jego stronę, "czy jesteś podekscytowany spotkaniem z Calem?".

Dyter wypuścił brzuszny śmiech, który rozprzestrzenił się na każdą wyblakłą i zużytą część tawerny. "Widziałeś tego chłopca przy drzwiach. Myślałem, że się zmoczy z podniecenia".

Dołączyłem do niego w śmiechu. "Myślałem, że zemdleje od samego wspomnienia imienia Cala". Nie miałem zamiaru przyznawać się do tego, że przez trzy godziny z rzędu przerzucałbym łopatą końskie plopy, żeby móc spotkać się z przywódcą rebelii. To byłoby ekscytujące. Bardziej ekscytujące niż od czasu, gdy osioł Talsów uciekł ze stajni i poszedł na łajbę po mieście, kopiąc stragany na rynku - chciałem go znowu wypuścić.

Kiedy ostatnia szklanka została odstawiona, Dyter wyciągnął rękę po moją ścierkę. "Zostajesz na noc?"

Miałem pokój na górze, coś, na co nalegała mama, kiedy zacząłem pracować w The Crane's Nest. Godzina policyjna była tu surowa, a kary w przypadku złapania zależały od nastroju żołnierza w danym momencie. Przez ostatni rok czułem głęboki pociąg do przebywania na zewnątrz w ciemności, a strzecha Dytera nie miała okna, z którego mógłbym oglądać nocne niebo.

Dyter wiedział, że nie sypiam tu dobrze, więc nigdy nie naciskał.

"Mama się mnie spodziewa. Możliwe, że już tarza się po podłodze." To ostatnie zostało powiedziane w żartach, gdyż obaj wiedzieliśmy, że nie będzie. Ryhl nie denerwował się. Albo coś robiła, albo nie, ale nie marnowała energii na zamartwianie się.

"Al'right then. Najlepiej wyskakuj. Bądź ostrożna, moja dziewczyno."

Było prawdziwe napięcie w jego głosie na ostatnie cztery słowa. Dałam mu szybkie dziobnięcie w policzek, bo wiedziałam, że skrycie to uwielbia, mimo że zawsze mi machał. Chwyciłam kawałek hamulca, żeby skubnąć go w drodze do domu i pomachałam na pożegnanie, wychodząc na światło księżyca.

"Och," zawołał Dyter.

Obróciłem się, by spojrzeć na niego, usta wypchane hamulcem.

Podszedł do drzwi, jego warga uniosła się w jego makabrycznym uśmiechu. "Będziesz chciała tu być jutro wieczorem".

Moje serce wbiło się w ziemię. Co? "Dlaczego? Czy on tu będzie?" Mówiłem wokół jedzenia, wypluwając część na ziemię. Gdyby Cal przyszedł, pewnie umarłabym z podniecenia.

Dyter uśmiechnął się i zatrzasnął mi drzwi przed nosem. Słuchałem, jak wycofuje się w głąb tawerny, chichocząc z jego przezabawnego dowcipu.

Wpatrywałem się w solidne drewniane drzwi. Nie mówiłby nic, gdyby Cal tu nie przychodził, prawda? Moje jelito mówiło mi, że nie. Święte naleśniki! Pisk narastał we mnie, ale zamiast tego zdecydowałam się na punch-dance na miejscu.

Przywódca rebeliantów miał przyjść jutro wieczorem.

Z uśmiechem na twarzy skierowałam się w stronę domu i weszłam w pieszczotę ciemnych cieni.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Walcz o miłość"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści