Najciemniejsze czasy

Rozdział 1 (1)

1

Pociąg nabiera prędkości, gdy opuszcza Stuttgart. Dorastał tutaj, wśród długich, zacienionych ulic pokrytych starożytnym brukiem i ogrodów rozświetlonych popołudniowym światłem, ale to już nie jest miejsce, które Anton znał za młodu. Stuttgart powoli upada, jego szare wnętrzności są odsłonięte, bloki cementu popękane jak kości, a wnętrzności sklepów i domów rozerwane, wylewają się na ulice. Pył, jak popiół, zamglony jest w powietrzu. Ile bomb spadło na miasto jego dzieciństwa? Już dawno stracił rachubę. To nie jest miejsce, które znał jako chłopiec, ale żadne miejsce w Niemczech nie jest takie samo.

Przyciska czoło do okna i patrzy za siebie. Druciane obwódki jego okularów klekoczą o szybę. W ślad za pociągiem może dostrzec, jeśli się bardzo postara, długą czarną linię torów. Prosta, idealnie prosta, jak droga do Rygi, przecięta wirem zimnoszarego cementowego pyłu, pyłu z bomb, tańczącego w tę i z powrotem, jakby ktokolwiek miał powód do tańca.

Nic nie poradzi na to, że czuje jakieś powinowactwo do całej tej szarości. Nie minął rok, odkąd odłożył habit zakonnika; szarość nadal mu odpowiada, nadal oferuje niemą pociechę, nawet gdy znajduje ją w trupie miasta. Był taki czas, te pierwsze tygodnie ubrane w zwykłe męskie ubranie, spodnie i koszulę, kiedy powiedział sobie, że to nie będzie na zawsze. Kiedy wojna się skończy, mówił sobie, zakony katolickie znów będą mogły swobodnie praktykować. Znów będę zakonnikiem i wszystko zostanie przywrócone, wróci do tego, co było. W tę historię już nie wierzy, nie może jej sobie opowiedzieć. Ktoś przebudował ten świat - miejsce, które my, naród niemiecki, nazywaliśmy kiedyś domem. To, co minęło, minęło, a to, co minęło, minęło. Teraz codziennie nosi spodnie.

Anton prostuje się w fotelu. Gazeta na jego kolanach, starannie złożona, grzechocze swoimi kilkoma suchymi stronami. Kładzie na niej rękę, dłonią w dół, jak dłoń przyjaciela, która spada na ramię, albo ciche błogosławieństwo księdza.

Ostatnie małe domki na skraju Stuttgartu odpadają. Blizna miasta leży za nami; tutaj ciało ziemi jest całe i kwitnące - pola dojrzewającego jęczmienia, brązowiejące w późnoletnim słońcu, i bydło na swoich pastwiskach, stojące po brzuchy w zielonych stawach lub zatrzymane w swoim powolnym postępie do dojarni przez szybką perspektywę przejeżdżającego pociągu. Kolor i życie, nagłe i wszędzie, uwalniają od ciszy panującej w wagonie. Rozmowa nabiera tempa, jest cicha. Kto w dzisiejszych czasach nie mówi cicho w miejscach publicznych?

Na siedzeniu za nim kobieta mówi: "Ciekawe, czy Biała Róża przyjedzie tutaj, do Stuttgartu".

Jej towarzysz, mężczyzna: "Cicho".

"Tylko się zastanawiałam", mówi kobieta. "Nie powiedziałam..."

"Ciszej, mimo wszystko".

Wiesz, że nie jest bezpiecznie mówić o oporze. Nie w takim miejscu jak to, w ciasnym wnętrzu pociągu, gdzie każdy może usłyszeć i nikt nie może się ukryć. W tym kraju, dysydenci wyłaniają się jak mrówki z każdej ciemnej szczeliny. Są małe i skąpe, ale zanim zostaną zgniecione, ukąszą w piętę i zostawią bolesne żądło. Biała Róża nie jest jedyną partią oporu. Socjaldemokraci - Sopada - mogli zostać zdelegalizowani, gdy Hitler przejął władzę, ale pomimo uwięzienia i zamordowania ich przywódców, pomimo ich rozpowszechnienia przez wygnanie, nie opuścili nas całkowicie. Związek Wolnych Robotników nie zapomniał o roli, jaką odegrał w rewolucji listopadowej. Ich broszury zostały zdelegalizowane - samo posiadanie jednej mogło oznaczać śmierć - ale nadal są drukowane, nadal są czytane. Katolicy i protestanci, którzy nie zgadzają się ze sobą w sprawach doktryny, połączyli ręce w tej sprawie. Wydaje się, że co tydzień Anton słyszy o kolejnym przemówieniu wygłoszonym przez jakiegoś odważnego Ojca na placu publicznym, o kolejnym traktacie napisanym przez kaznodzieję, jezuitę lub skazaną na zagładę, gorliwą zakonnicę, nawołującą niemiecki naród do słuchania rozumu, do słuchania zimnego, dławiącego głosu własnych serc.

Opór jest wszędzie, ale Biała Róża jest chyba jego najbardziej przejmującym wcieleniem. Jest to ruch dziecięcy - a przynajmniej Anton nie może się powstrzymać od myślenia o nich jak o dzieciach. O połowę młodsi od niego, a odważniejsi od lwów, odważniejsi niż on sam kiedykolwiek był. Młodzi studenci z Monachium wyszli na ulice z ulotkami i farbami. Od czerwca pokrywają ceglane ściany swoimi hasłami, błagając swoich kolegów Niemców o opór: "Widerstand!" Pokryli ulice swoimi ulotkami - Bóg jeden wie, kto drukuje te wywrotowe i śmiertelnie niebezpieczne rzeczy. W ciągu trzech miesięcy, odkąd te dzieci podniosły się na nogi, nastrój Antona stał się ciemniejszy, a jego sen bardziej niespokojny. Jak długo można wytrzymać? Kiedy Hitler skieruje swoje płaskie, zimne spojrzenie na Monachium, Biała Róża zwiędnie i zniknie. Führer będzie wyrywał te delikatne płatki jeden po drugim i szlifował je pod stopami. Anton mógłby to prawie zaakceptować, gdyby to byli dorośli mężczyźni i kobiety. Ale założyciele Białej Róży i uczniowie, którzy za nimi podążają - są zbyt młodzi, zbyt cenni. Całe ich życie jest przed nimi. Albo powinno, gdyby Bóg miał w Niemczech większą władzę niż Hitler.

Był czas, kiedy dzieci śpiewały przed kościołem: Drogi Boże, zachowaj mnie pobożnym, bym poszedł do nieba. Teraz śpiewamy w pubach i na ulicach, na przyjęciach i we śnie: Panie Boże, zachowaj mnie cicho, żebym nie skończył w Dachau.

Po przerwie kobieta z pociągu mówi: "Dziękuję Bogu, że ominęło nas tutaj najgorsze. W Berlinie jest dużo więcej zniszczeń".

"Zabawna rzecz, dziękować Bogu", mówi mężczyzna obok niej.

"Co przez to rozumiesz?"

Milcząc, słuchając, Anton obserwuje mijany krajobraz. Żywopłot ze słoneczników dzieli skoszone pole. Pamięta, jak jako chłopiec bawił się wśród słoneczników - ich suche, pachnące łodygi jak palisada, szept ich liści. Żółte światło, które padało, filtrowane przez płatki. Jego siostra zrobiła domek do zabawy wśród słoneczników: Anton, musisz być ojcem mojego domu i powiedzieć moim małym dzieciom: jeśli nie umyjesz się do kolacji, mama będzie zła!




Rozdział 1 (2)

"Chodzi mi o to", mówi mężczyzna, "że nie ma sensu mieszać Boga do wojny. Co On ma z tym wspólnego? Nie mów mi, że uważasz, że wszystko, co zrobił Führer, jest częścią Bożego planu."

Kobieta nie odzywa się. Anton też nie. Głos jego siostry znika z pamięci.

W końcu kobieta mówi: "Mówisz tak, jakbyś w ogóle nie wierzył w Boga". Brzmi tak, jakby miała się rozpłakać.

Jej towarzysz szybko odpowiada, szybko się broni. "To tylko to: Ja nigdy nie widziałem Boga. Dlaczego miałbym przypisywać Mu błogosławieństwo, albo pozostawiać Mu jakąkolwiek winę? Ludzie są całkiem zdolni do zniszczenia świata na własną rękę, jak to wyraźnie widać. Nie potrzebują żadnej pomocy z góry".

Zanim może się powstrzymać, zanim może pomyśleć, Anton obraca się w swoim fotelu. "Ja też nigdy nie widziałem Hitlera - nie w ciele - a jednak wierzę w niego".

Para jest młoda. Wpatrują się w niego, z twarzami pustymi od szoku. Z chwili na chwilę stają się bladzi, a potem jeszcze bledsi. Kobieta podnosi rękę, aby zakryć usta. Jej zadbane, ciemne włosy są zwinięte i spięte nad gładkimi, ładnymi brwiami, ale strach niszczy jej piękno. Oczy mężczyzny rozszerzają się w panice, a potem pojawia się czarny błysk, który mówi: Będę walczył; nie weźmiecie nas łatwo. Chwilę później na jego twarzach pojawia się ponura akceptacja. Jego usta wykrzywiają się w dół, są twarde jak stal i spokojne. Anton widzi, jak ten człowiek przygotowuje się, godząc się z tym, co musi nastąpić później. To, co powiedział o Führerze... . . co jego towarzyszka powiedziała o Białej Róży, ten pełen nadziei ton w jej głosie. W dzisiejszych czasach nigdy nie wiadomo, kto słucha i donosi, a kto słucha i się zgadza.

Niech mnie Pan błogosławi, wystraszyłem ich od zmysłów. Anton uśmiechnął się. Jest to przyjazny, uspokajający uśmiech, tak szeroki, że wydaje się zbyt duży dla jego wąskiej twarzy. Od razu, bez wyraźnego powodu, ten uśmiech uspokaja młodą parę. Potrafi to robić bez zastanowienia: uspokoić człowieka, przekonać go, że wszystko jest w porządku, nie ma się czego obawiać, że życie i Pan są dobre. To jeden z jego darów. Używa go liberalnie, kiedy tylko wymaga tego okazja. Jeśli Bóg daje ci dar, czy nie jesteś zobowiązany go wykorzystać? Panie, daj mi siłę, abym mądrze i dobrze wykorzystał te ubogie talenty, które mi dałeś. I cokolwiek robię, niech robię to dla Twojego prawdziwego celu, a nie dla kaprysu jakiegokolwiek człowieka.

Młody facet krzyżuje ręce, wzdycha i osiada z powrotem na swoim miejscu. Nie spojrzy teraz na Antona, ale ze zmarszczonym czołem studiuje mijany krajobraz. Mimo to Anton widzi, jak ulga zalewa jego ciało. Jego policzki zabarwiają się bardziej z każdym szybkim uderzeniem serca. Kobieta chichocze. Całuje opuszki palców w stronę Antona. Wziął na siebie jej udział w kłótni; to równie dobrze jak wygrana. Anton wzrusza ramionami - przepraszam, że cię zaskoczyłem - i odwraca się, tym razem zdecydowany zająć się swoimi sprawami.

Nigdy nie widział Hitlera, nie twarzą w twarz. Ale jak mógłby nie wierzyć? Dowód jest zawsze obecny; pamięć, wyryta do szpiku kości, nigdy nie da mu spokoju.

Ziemia, świat, cofają się w czasie. Z twardego, bezbarwnego wieku Stuttgartu - miejsca, które przypomina sztywne stawy i uparty opór przeciwko Tomistom - wieś Wirtembergii rozkwita w miękką, zieloną młodość. Poza farmami i pastwiskami, ciemne połacie lasów rozciągają się wzdłuż grzbietów, których nigdy nie dotknął pług, tak jakby Czarny Las również świadomie podążał na wschód, pozostawiając za sobą ruiny i spustoszenie. Na południu Jura Szwabska wznosi się i opada, fale różnokolorowego błękitu, górskie szczyty giną w blasku nisko zawieszonych, mgliście białych chmur. Stuttgart wyglądał tak kiedyś, gdy Anton był dzieckiem. Myśli o dzieciach - tych żyjących, tych, w których wciąż tkwi nadzieja - i wsuwa rękę do kieszeni kurtki, gdzie ukryty jest jego różaniec. Modli się Zdrowaś Mario, szczypiąc każdy blady paciorek. Paciorki, jak stracone lata, stracone życia, odciskają się w jego ciele. Heilige Maria, Mutter Gottes, bitte für uns Sünder jetzt und in der Stunde unseres Todes.

Pociąg wstrząsa się na jakimś nierównym odcinku torów. Gazeta drży i przesuwa się po kolanach, grożąc upadkiem na podłogę. Wolną ręką zatrzymuje ją. Wydawałoby się niemal świętokradztwem, żeby ta gazeta wylądowała wśród depczących stóp, błota i kurzu. To właśnie ta gazeta przyniosła mu jasność, odnowioną ambicję i siłę woli, kiedy myślał, że cała nadzieja przepadła na dobre. Ukołysany kołysaniem wagonu, śpi, różaniec w jednej ręce, cel w drugiej, aż pociąg zwalnia z sykiem pary i konduktor ogłasza postój na Neckar i Unterboihingen.

Kiedy wychodzi z pociągu, odgania chmurę pary, która cuchnie węglem i żarem, i osadza kapelusz na swoim miejscu. Słońce jest jasne tego popołudnia; podnosi blask z białej stiukowej stacji i domów za nią. Unterboihingen to wieś z bajki, cała z cegły i białego tynku, wysokie dachy, ciemne belki ze starego drewna skrzyżowane pod stromymi okapami. To stare, oryginalne Niemcy, niezmienione od czasów, zanim istniały państwa lub Niemiecka Rzesza, zanim istniała jakakolwiek oś władzy.

Młody człowiek w eleganckim mundurze dworcowym podchodzi i staje gotowy obok przedziału. "Jakieś bagaże, mein Herr?"

"Aha - tak" - odpowiada Anton, raczej z wahaniem. "Kilka, obawiam się".

Obsługujący podnosi drzwi bagażnika.

"Ten kufer tutaj". Anton wskazuje; służący wyciąga stary kufer ze skrzypiącymi skórzanymi uchwytami i wytartymi na starość pasami. "I ten, z linami wiążącymi wieko".

"Ciężka", zauważa młody człowiek.

"Ten tutaj, i ten z tyłu".

Obsługa tłumi swoją irytację, gdy wczołguje się na rękach i kolanach do brzucha przedziału. Wyciąga ciężki kufer i pozwala mu opaść ciężko na peron. Anton daje mu kilka monet za fatygę. Potem dyżurny daje sygnał na drzwiach wagonu, a pociąg kaszle, jęczy i odjeżdża.

Anton czeka obok swojego bagażu. Na wschód pociąg maleje. Kiedy odjeżdża, zabierając ze sobą smród swojego gorącego oddechu, naturalny zapach Unterboihingen napływa wokół niego jak powódź: sucha trawa, powolna woda w rowach, ostry, rustykalny gryz zwierzęcego łajna. W oddali, bydło nisko schodzi przy pustym akompaniamencie dzwonków obroży. Muzyka niesie się, jak to bywa w letni, spokojny dzień, łamana i przerywana, wygodna na długim odcinku mglistego popołudnia.




Rozdział 1 (3)

Garstka chłopców wpada na tory, szamocąc się i śmiejąc razem, czółka przyklejone do spoconych brwi. Mają po trzynaście, czternaście lat, bawią się w ostatnie lato swojej młodości. Szukają między podkładami kawałków spłaszczonej cyny. Za rok, dwa, najwyżej trzy, będą wystarczająco dorośli, by wstąpić do Wehrmachtu. Zostaną wciśnięci do służby, skierowani na front wschodni przez Hitler Youth. Służyć krajowi, tak jakby ten kraj nie mógł znaleźć lepszego zastosowania dla swoich dzieci niż łapanie kul na jakimś rosyjskim polu.

"Pan musi być Herr Starzmann." Gruby głos należy do postawnego mężczyzny z niewielkimi ciemnymi wąsami nie podobnymi do führera i łysiną prześwitującą przez łatane włosy. Z zacienionego ganku dworca wyłania się dość leniwie. Być może w takim miasteczku jak Unterboihingen wszystko porusza się powoli - ludzie, bydło, ponure myśli, które podążają za tobą wszędzie. Wysoki mężczyzna wyciąga rękę, Anton ją uścisnął. "Bruno Franke. Miło mi pana poznać."

"Mój nowy gospodarz". Anton oferuje jeden ze swoich zwycięskich uśmiechów; Herr Franke nie zwraca na to uwagi. "Bardzo się cieszę, że znalazł pan pokój, aby mnie zakwaterować, Herr Franke. To taka mała wioska. Gdyby nie miał pan tego pokoju, po zmroku znalazłbym się w chlewie."

"To nie jest szczególnie duży pokój" - mówi Franke, patrząc ze złością na cztery kufry podróżne. "Może wolisz chlew".

"Jak Bóg da, nie będę musiał wyżywiać się dłużej niż tydzień". Nieświadomie poklepuje gazetę, schowaną ciasno pod pachą.

"Przywiozłem swoją ciężarówkę. Jest tam miejsce na twoje rzeczy, ale obawiam się, że nie mogę ci pomóc w ich załadowaniu. Moje kolana nie są już takie jak kiedyś."

"A moje plecy pozostawiają wiele do życzenia. Kontuzja z Wehrmachtu. My dwaj starsi koledzy, co?".

Herr Franke wzrusza ramionami i zawraca w kierunku stacji.

Coś przebiega przez tory kolejowe. Nagły ruch wśród suchego jak pszenica lenistwa Unterboihingen przykuwa uwagę Antona. Jeden z chłopców schylił się, żeby wydobyć kawałek czegoś ze żwiru, gorącego i czarnego od pyłu węglowego. Podnosi go do góry; znaleziony skarb mruga w promieniach słońca i woła do kolegów.

"Chwileczkę" - Anton woła do Herr Franke. Ten schodzi z platformy i podchodzi do chłopców. "Moi przyjaciele" - uśmiecha się - "jak chcielibyście zarobić trochę pieniędzy?".

Porzucili polowanie na pokiereszowane kawałki cyny. Skupiają się wokół niego, oczy mają jasne i chętne.

"Mam cztery duże kufry do załadowania na ciężarówkę, a potem trzeba je znieść po schodach do mojego pokoju gościnnego. Kto mi pomoże?" Pięciu chłopców; szybko oblicza, jakie ma pieniądze, co może bezpiecznie oszczędzić. "Dwadzieścia reichspfennig dla każdego, kto pomoże".

Chłopcy wiwatują. Za dwadzieścia reichspfennigów można kupić batonik orzechowy albo nawet trochę czekolady, jeśli się wie, gdzie ją znaleźć. Modli się tylko, żeby chłopcy nie wydali swoich pieniędzy na książeczki z naklejkami, które rząd umieścił w każdym sklepie z zabawkami i słodyczami od Monachium po Kolonię. Każda strona ma ramki i tytuły, ale nie ma portretów. Celem jest, jak widać, aby dzieci polowały i wymieniały się kartami z naklejkami, które uzupełnią ich album. Jaki jest lepszy sposób, by dziecko pokochało Führera i jego stado demonów, niż uczynienie tych nikczemnych stworzeń centrum nieszkodliwej gry?

Chłopcy podążają za Antonem jak szczeniaki, szarpiąc się i jęcząc, ściskając się nawzajem w dobrodusznym podnieceniu. W krótkim czasie znoszą wszystkie cztery kufry z platformy i podnoszą je na łóżko ciężarówki Franke.

Franke czeka już za kierownicą, wpatrując się dość złośliwie w napis wymalowany na drzwiach ciężarówki: "Franke's Fine Furniture".

Anton szczerzy się do swojego nowego właściciela. "Jeśli to dla ciebie wszystko jedno, pojadę z tyłu z chłopakami".

"Suit yourself." Franke uruchamia silnik.

Anton wspina się na łóżko ciężarówki. Przez chwilę czuje się szczęśliwy i energiczny, tak jak musiał się czuć, gdy miał trzynaście, czternaście lat, ale to było tak dawno temu. Podobnie jak chłopcy, siada na pokrywie bagażnika. Wyjmuje z kieszeni obiecane monety, podaje je dookoła, a dzieci ściszają się, obracając reichspfennig w poczerniałych od brudu palcach. W tych monetach jest jakaś magia, jasny metaliczny błysk czegoś nieoczekiwanego: dorosłego, który dotrzymał słowa danego dzieciom.

"Ja też to mam". Gdy ciężarówka pokonuje drogę po polnych drogach Unterboihingen, Anton wyciąga z plecaka paczkę z woskowanego papieru. Otwiera ją ostrożnie, odsłaniając bursztynowe kawałki twardych miodowych cukierków. "Weźcie tyle, ile chcecie".

Chłopcy szybko pracują z cukierkami. "To nie są takie miodowe dropsy, jakie mamy tutaj", mówi jeden. "Gdzie je dostałeś?"

"Z Prus."

Patrzą teraz na Antona z większą czcią, wszystkie szerokie oczy i policzki zarumienione z podziwu.

"Czy jesteś żołnierzem, mein Herr?"

"Byłem", mówi. "Ale moje plecy, wiecie. To drobna dolegliwość, ale jednak - dlatego nie mogłem sobie sam poradzić z kuframi".

"Jak bolały cię plecy?" Szturchają się nawzajem, łokciami w żebra, wiercąc się w oczekiwaniu na jego odpowiedź. Kto jest większy, kto jest bardziej człowiekiem, niż żołnierz ze swoją bronią i swoimi granatami? Jaki człowiek jest lepszy od tego, który walczy w obronie Ojczyzny?

Może pomyśleć o tysiącu lepszych ludzi. Ale nie przysłuży się lepiej nauce tych dzieci, jeśli będzie je beształ lub rzucał cień na ich chłopięce fantazje. Nie na darmo spędził piętnaście lat na czele klasy. Wie, jak przekazać lekcję i jak ją utrwalić.

Od niechcenia mówi: "Wyskoczył z samolotu, lecącego do Rygi".

Dwóch chłopców krzyczy razem: "Prima!". Inny woła: "Fajnie!" To słowo Tommy'ego, coś, co powiedziałby Brytyjczyk lub Australijczyk - marionetka międzynarodowego żydostwa, cytując Goebbelsa. Chłopcy przez chwilę patrzą na kolegę, oszołomieni jego zuchwałością. Potem wymierzają mu karę: mocne uderzenie w ramię, po jednym od każdego. Przestępca przyjmuje swoje uderzenia z czerwoną twarzą.




Rozdział 1 (4)

Anton śmieje się delikatnie, gdy chłopiec pociera swoje zbolałe ramię. W kieszeni znajduje ostatni kawałek cukierka i podaje go chłopcu; wszystko jest wybaczone. Ale śmiech wydaje mu się teraz obcy. Kiedy spogląda wstecz na swoje dni w Wehrmachcie, nie znajduje radości ani dumy z bohaterstwa. Ojczyzna nie ma prawa do serca Antona, nie zasługuje na jego lojalność. Führer zabrał Antona i trzymał go pod przymusem. Hitler i te biedne, przeklęte dusze, które za nim idą, zerwały habit zakonnika i zastąpiły go mundurem żołnierza. Niesprawiedliwość tego wydarzenia wciąż zapiera mu dech w piersiach, gdy tylko pozwala sobie o tym pomyśleć - podobnie jak każdy kolejny wybryk, każda niezliczona zniewaga. A jednak Anton miał szczęście. Tylko maszerował i strzelał z karabinu w kierunku ludzi, których nie zamierzał trafić. Nie było okrutniejszej służby, do której mógłby zostać zmuszony, nie było bardziej przejmującej pracy, którą Partia mogłaby na nim wymusić. Zakonnik nie ma żony, nie ma dzieci - nie ma miłości, która może być przedmiotem broni. Nie ma czułej, uświęconej broni, którą można by przyłożyć do jego skroni. Jedyne życie, jakie może stracić, to jego własne, jest więc tak samo bezwartościowy, nieczuły na taktykę Führera.

Ale widział, jak Ryga płonie. Czuł zapach gęstego, czarnego dymu, ciężkiego w gorącym lipcowym powietrzu. Pojechał na Łotwę pod sztandarem wyzwolenia. Mógłby znieść utratę życia zakonnika, gdyby jego kompania wyzwoliła tych ludzi z sowieckiego ucisku. Ale Rzesza nie miała takiego zamiaru. Łotysze, którzy z radością przyjęli niemiecką interwencję, wpadli pod nowy despotyzm, niemal zanim ich okrzyki umarły na ustach.

Moje plecy, wiesz. Twarde lądowanie na czarnym polu, w ciepłą, ale wietrzną letnią noc. Zwijanie się na linkach spadochronu, grzmiący w uszach świat. Franciszkański nowicjat nie szkolił swoich mężczyzn w sztuce spadochroniarstwa. Drobna skarga. W czasie skoku bolał go kręgosłup, ale i tak mógł maszerować jeszcze kilometry, dni, lata bez końca. Ale w Rydze, pod flagami dymu, z krzykiem beznadziejnych kobiet w uszach, zdecydował: nigdy więcej nie użyje swoich pleców ani nóg, ani rąk, ani serca, do żadnego celu, który służył Adolfowi Hitlerowi.

Skłamał, by uniknąć dalszej służby w Wehrmachcie. Uszkodzone plecy. Kłamstwo jest grzechem, ale Bóg też nakazał: Du sollst nicht töten - nie zabijaj. Pan będzie jego sędzią - Bóg, którego nigdy nie widział, ale w którego mimo to wierzy.




Rozdział 2

2

Herr Franke nie kłamał, gdy mówił, że pokój jest mały. Ledwie jest w nim miejsce, żeby zmieścić cztery kufry, a co dopiero Antona. Wąskie łóżko stoi naprzeciwko drzwi; nad nim małe okienko z ciężką zasłoną, ciemnoniebieską, odsuniętą na bok, wpuszczającą spokojne, złote światło. Umywalka, nad nią okrągłe lustro, pod łóżkiem porcelanowy garnek. Przypięta do draperii kartka precyzyjnym pismem: Achtung! Halten Sie den Vorhang bei Dunkelheit geschlossen. Trzymaj zasłonę zamkniętą po zmroku.

Kiedy chłopcy odeszli, zbiegając po schodach - przynajmniej pokój z internatem ma prywatne schody - Anton stoi pośrodku swojego nowego domu, ręce na biodrach, głowa pochylona, żeby uniknąć ostrego, zdradliwego spadku sufitu. W dole słyszy, jak Franke zajmuje się swoimi sprawami w sklepie meblowym, jak dudni i skrobie, jak przeklina na dziecko lub psa.

Sprawdza swój zegarek kieszonkowy, ten, który dostał od ojca, gdy w wieku osiemnastu lat przestał być Josefem Antonem Starzmannem. Włożył szarą szatę swojego zakonu i stał się Bruderem Nazariusem. Nigdy nie przypuszczał, że ponownie przyjmie swoje stare imię. Nigdy nie mógł tego przewidzieć - katolickie zakony rozwiązane przez fanatyczny rząd. Zadowoleni z siebie poszli tam, gdzie NS im kazał: zakonnicy i mnisi, ojcowie i bracia, zmuszeni do powrotu do świata świeckiego, nudnego świata poza ich klasztorami. Tych, którzy się nie podporządkowali, spotkał inny los. Często zadawał sobie pytanie: Czy to było tchórzostwo, tak łatwo porzucić Brudera Nazariusa, by znów stać się Antonem? Czy powinienem był walczyć i umrzeć za swoją wiarę? Przez wiele miesięcy uważał, że jest tchórzem, dopóki nie usłyszał głosu wzywającego Boga. Po tylu miesiącach czarnej ciszy, znów przyszedł grzmot pewności. Zrozumiał, że Pan zachował go do nowego dzieła i daje mu szansę na odkupienie. Bóg obudził go z długiej drzemki, podniósł go jak Łazarza. Nie było jego losem walczyć i umierać - jeszcze nie. Jest jeszcze praca do wykonania, w imię Boga.

Popołudniowe światło błyska na tarczy zegarka, zakreślając złoty krąg wokół jego obręczy. Czas jest krótki. Odkłada zegarek do kieszeni, gdzie osiada wśród paciorków różańca. Z energią zabiera się za przygotowanie się do wyjścia.

Otwiera jeden kufer, najmniejszy. Mimo że wie, co znajdzie pod jego wiekiem - jest przygotowany na ten widok - to jednak krzywe mosiężne krawędzie uderzają go wstrząsem bólu. Podobnie jak pozostałe trzy, ten kufer jest wypełniony instrumentami muzycznymi, które trzymał przez siedem miesięcy. To jego relikwie, ostatnie przypomnienia tego, co zostało utracone. Niczym kości w ossuarium leżą, milcząc, aczkolwiek pełne pamięci. W ich dzwonkach pobrzmiewają echa zapamiętanych żyć, a w odbiciach wygiętych i zniekształconych wokół ich gładkich krzywizn widzi pozbawione wyrazu twarze swoich dzieci.

W jednym z rogów kufra leży zawiniątko z ubraniami, wciśnięte głęboko, poniżej kręgu francuskiego rogu. Wyciąga je; zawiniątko jest przewiązane wesołą niebieską wstążką. To dzieło jego siostry, Anity, która żyła jako siostra Bernadetta, dopóki Führer nie podarł własnego Reichskonkordatu i nie napluł w oko Stolicy Apostolskiej. Po zniszczeniu swoich zakonów Anton i Anita wrócili do domu matki na obrzeżach Stuttgartu, oszołomieni i zrozpaczeni, nie wiedząc, co robić dalej. Kiedy spotkał Anitę na dworcu, wyszła z pociągu w zielonej sukience, stonowanej kolorystycznie, ale modnie skrojonej, a jej buty były z lakierowanej skóry z eleganckimi, klikającymi obcasami. Jej włosy były spięte i zwinięte tak jak włosy dziewczyny z ostatniego pociągu, która całowała swoje palce Antonowi. Nie widział włosów Anity od czasu, gdy w wieku szesnastu lat założyła habit. Nie były już złotożółte, jak pamiętał z dzieciństwa, jasne jak spadająca woda. Przyciemniły się do miękkiego, bladego brązu, jak aksamit mysiego futra, a w jej lokach tkwiły pasma bieli, które łapały światło i błyszczały. Obie były teraz coraz starsze, ale Anita nadal była tak urocza, jak nigdy dotąd. Pomyślał, jak ładna jest moja siostra w ubraniu laika. Zaraz potem uderzył go wstyd, zimny i twardy. Jaki mężczyzna uważa, że zakonnica jest przyjemna, gdy pozbawiono ją siostrzanego wyglądu?

Anita stawiła czoła nowej rzeczywistości ze swoim zwykłym hartem ducha i grą. "Byłam oblubienicą Chrystusa", powiedziała tego dnia, śmiejąc się żałośnie i biorąc za rękę swojego młodszego brata, "ale przypuszczam, że On unieważnił nasz związek".

"Nie powinnaś żartować w ten sposób", powiedział Nazarius - Anton.

"Nie przejmuj się." Mrugnęła do niego, uduchowiona, niesiostrzana. Mógł to jeszcze zobaczyć, mógł poczuć swoje własne niezdecydowane rozbawienie. Pamiętał, jak przechyliła głowę w jego stronę, jej dziwnie odkrytą głowę z popielatymi lokami. "Pan Chrystus i ja, wymyślimy to, jak tylko cały ten bałagan z Führerem zostanie uporządkowany".

Anton rozwiązuje niebieską wstążkę. Stonowana tkanina jego zakonnego habitu rozwija się na jego łóżku. Anita wyprasowała i złożyła jego najlepszy garnitur, zawinęła go w habit, ale on odkłada garnitur na bok i wodzi rękami po szarej, grubej wełnie. Sznurek, który był jego pasem, też tam jest, zwinięty starannie na sobie, jak śpiący wąż śniący o utraconym Edenie. Czuje ciężar sznura, który opada z jego talii. Habit wciąż pachnie szkołą, St. Josefsheim, Kirchenstraße. Josefsheim, Kirchenstraße. Lakier do drewna i pył z kredy, jabłka z sadu, fajka, którą brat Nazarius palił każdego wieczoru, gdy dzieci kładły się do łóżek. Czuje zapach słodkiej mirry z kołyszącego się kadzielnika i słodsze ręce maluchów, lepkie od cukierków, które przynosił z miasta dwa razy w tygodniu, jeśli były grzeczne. Zawsze były dobre.

Być może był wtedy zbyt naiwny, świeży, młody zakonnik przepełniony szczerym pragnieniem uzdrowienia świata i niezachwianą wiarą, że on też może to zrobić. Z jego rąk miało wypłynąć miłosierdzie Chrystusa i rozlać się na świat jak krew z Jego świętych ran. A potem to niespodziewane zmartwychwstanie: Anton wyciągnięty z samego grobu, do którego wrzucili Brudera Nazariusa. To nie jest życie, które wyobrażał sobie, gdy po raz pierwszy przywdziewał habit. Ale nie jest to życie, o jakim ktokolwiek marzy. Nawet Hitler, jak sądzi, musi być zaskoczony, że doszedł tak daleko - że wszystko było tak proste do wzięcia, do zniszczenia. W chwilach rozpaczy - a jest ich wiele - Anton zastanawia się, czy sam Bóg kiedykolwiek marzył o tym, by do tego doszło.

Rozkłada garnitur. Anita, niech ją Bóg błogosławi, wyprasowała go idealnie i pachnie lawendą i cedrem, żeby trzymać mole z daleka. Zamyka niebieską zasłonę, zostawiając kartkę na miejscu. Ślad żółtego światła filtruje się wokół krawędzi zasłony. Ubiera się ostrożnie przy tym słabym blasku, zwija stary garnitur w habit zakonnika i chowa tobołek wśród milczących rogów. Niezdarne ręce z trudem przypominają sobie węzły krawata, których nauczył go ojciec, gdy był chłopcem. Od rozwiązania zakonu minął prawie rok; to powinno wystarczyć, by mężczyzna na nowo nauczył się węzłów. Patrzy w małe okrągłe lusterko na ścianie, mówiąc do siebie przez ruchy. Skrzyżuj się i zsuń za siebie, szczypiąc górę podczas ściągania. Kiedy już przeczesał włosy i dopasował kąt nachylenia okularów do mostka długiego, cienkiego nosa, jest zaskoczony, widząc brata Nazariusa, który patrzy na niego, pomimo garnituru i krawata. Być może stara tożsamość nie jest tak martwa, jak początkowo sądził. Czy święty Franciszek nie powiedział: Świat jest moim klasztorem, moje ciało jest moją celą, a moja dusza jest pustelnikiem w środku?

Tutaj, w tej małej wiosce Unterboihingen, jest praca do wykonania - dobra i prawdziwa. Po wielu ciemnych miesiącach milczenia, oddalenia, Pan przemówił. Wezwał zakonnika, który nie jest już zakonnikiem; obudził Antona do jego zadania. Bóg jest Ojcem bezdomnych i opiekunem wdów w swoim świętym miejscu zamieszkania.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Najciemniejsze czasy"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



👉Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści👈