Brzydki Kopciuszek

Prolog (1)

Prolog

Raz na zawsze i nigdy więcej, w starożytnym mieście nad morzem, przy świecach pracowały trzy siostry.

Pierwsza z nich była panną. Jej włosy, długie i rozpuszczone, miały kolor porannego słońca. Miała na sobie białą suknię i naszyjnik z pereł. W smukłych dłoniach trzymała parę złotych nożyczek, którymi cięła odcinki najdelikatniejszego pergaminu.

Druga, matka, obszerna i silna, miała na sobie suknię w kolorze karmazynowym. Rubiny otaczały jej szyję. Jej rude włosy, ogniste jak letni zachód słońca, były splecione w warkocz. Trzymała srebrny kompas.

Trzecia z nich była starszą panią, o zgarbionych plecach i sprytnej sylwetce. Jej suknia była czarna, a jedyną ozdobą był pierścień z obsydianu, na którym widniała czaszka. Śnieżnobiałe włosy nosiła w zwoju. Jej sękate, poplamione atramentem palce trzymały pióro.

Oczy staruszki, podobnie jak jej sióstr, miały odrażającą szarość, były zimne i bezlitosne jak morze.

Przy nagłym grzmocie podniosła wzrok z długiego drewnianego stołu, przy którym siedziała, na otwarte drzwi swojego balkonu. Burza wyła nad miastem. Deszcz spryskał dachy wielkich pałaców. Pioruny rozdzieliły noc. Z każdej wieży kościelnej dzwony biły ostrzegawczo.

"Woda się podnosi", powiedziała. "Miasto zostanie zalane".

"Jesteśmy wysoko nad wodą. Nie może nas dotknąć. Nie może nas zatrzymać", powiedziała matka.

"Nic nas nie powstrzyma", powiedziała panna.

Oczy tronu zwęziły się. "Może."

"Drzwi są zamknięte", powiedziała matka. "On nie może wejść".

"Może już to zrobił", powiedziała trona.

Na to matka i panna podniosły wzrok. Ich ostrożne oczy rozejrzały się po pomieszczeniu, ale nie zobaczyły żadnego intruza, tylko służbę w płaszczach i kapturach, która zajmowała się swoimi sprawami. Odetchnęły z ulgą i wróciły do swoich zajęć, ale tron pozostał czujny.

Siostry zajmowały się tworzeniem map, ale nikt nie przychodził kupować ich map, bo nie można ich było dostać za żadną cenę.

Każda z nich była pięknie narysowana, z wykorzystaniem piór czarnego łabędzia.

Każda była bogato kolorowana tuszem z indygo, złota, szlifowanej perły i innych rzeczy - rzeczy o wiele trudniejszych do zdobycia.

Każda używała czasu jako jednostki miary, a nie odległości, bo każda mapa kreśliła przebieg ludzkiego życia.

"Róże, rum i ruiny", mruknęła crone, wąchając powietrze. "Czy nie czujesz ich zapachu? Czuć go?"

"To tylko wiatr", uspokajała matka. "Niesie zapachy miasta".

Wciąż mrucząc, tron zanurzył swoje pióro w kałamarzu. Świece migotały w srebrnych kandelabrach, gdy rysowała krajobraz życia. Kruk, czarny jak węgiel i jasnooki, gnieździł się na kominku. Wysoki zegar w hebanowej obudowie stał pod jedną ścianą. Jego wahadło, ludzka czaszka, obracało się powoli w przód i w tył, odmierzając sekundy, godziny, lata, życie.

Pokój miał kształt pająka. Miejsce pracy sióstr, w centrum, stanowiło ciało istoty. Długie rzędy wysokich półek odchodziły od centrum jak wiele nóg pająka. Szklane drzwi, które prowadziły na balkon, znajdowały się na jednym końcu pomieszczenia; para rzeźbionych, drewnianych drzwi wznosiła się na drugim.

Crone skończyła swoją mapę. Trzymała w płomieniu świecy patyczek z czerwonym woskiem, kapała nim na spód dokumentu, a następnie wcisnęła w niego swój pierścień. Gdy pieczęć stwardniała, zwinęła mapę, przewiązała ją czarną wstążką i podała słudze. Ten zniknął w jednym z rzędów, by odłożyć mapę na półkę, niosąc świecę, by oświetlić sobie drogę.

Wtedy właśnie to się stało.

Inny sługa, ze spuszczoną głową, wszedł między tronę a otwarte za nią drzwi. Gdy to robił, zawiał nad nim podmuch wiatru, wypełniając pomieszczenie bogatym zapachem dymu i przypraw. Nozdrza tronu zapłonęły. Odwróciła się.

"Ty tam!" zawołała, rzucając się na niego. Jej szponiasta ręka złapała jego kaptur. Spadł on z głowy, ukazując młodego człowieka o bursztynowych oczach, ciemnej skórze i długich czarnych warkoczach. "Łapcie go!" syczała.

Tuzin służących rzucił się na mężczyznę, ale gdy się zamknęli, kolejny podmuch zdmuchnął świece. Zanim zatrzasnęli drzwi i zapalili je ponownie, z mężczyzny pozostał jedynie jego płaszcz, zrzucony z siebie i leżący na podłodze.

Puma chodziła tam i z powrotem, krzycząc na służbę. Sypały się one z ciemnych rzędów, ich peleryny powiewały za nimi, próbując wypłoszyć intruza. Po chwili zza jednego z regałów wyłonił się on, zatrzymując się kilka stóp od tronu. Podszedł do drewnianych drzwi i gorączkowo próbował otworzyć je za pomocą klamki, ale były zamknięte. Przeklinając pod nosem, odwrócił się do trzech sióstr, błysnął szelmowskim uśmiechem i ukłonił się im.

Ubrany był w błękitny płaszcz, skórzane bryczesy i wysokie buty. Z jednego ucha zwisał mu złoty pierścień, a na biodrze wisiał kordelas. Jego twarz była piękna jak świt, a uśmiech czarujący jak północ. Jego oczy obiecywały świat i wszystko w nim.

Ale siostry były niewzruszone jego pięknem. Jedna po drugiej przemówiły.

"Szczęście", syczała panna.

"Ryzyko" - splunęła matka.

"Niebezpieczeństwo" - prychnęła staruszka.

"Wolę Szansę. Ma ładniejszy pierścień" - powiedział mężczyzna z przymrużeniem oka.

"Dawno nie składałeś nam wizyty", powiedziała trona.

"Powinienem wpadać częściej", powiedział Chance. "To zawsze przyjemność odwiedzać Losy. Jesteście tak spontaniczni, tak dzicy i nieprzewidywalni. To miejsce zawsze jest imprezą. Regularny bachanal. To jest takie. Much. Zabawa."

Garstka służących wysypała się z rzędu między regałami, zaczerwieniona i wietrzna. Chance wyciągnął swój kordelas z pochwy. Ostrze zabłysło w świetle świec. Służący cofnęli się o krok.

"Czyją mapę tym razem ukradliście?" zapytała crona. "Jaka cesarzowa lub generał błagali cię o łaskę?"

Wciąż trzymając swój kordelas w jednej ręce, Chance wyciągnął mapę z płaszcza drugą. Oderwał zębami wstążkę, po czym potrząsnął pergaminem. Rozwinął ją i trzymał w górze. Gdy trzy kobiety wpatrywały się w nią, ich wyraz twarzy zmienił się z gniewu na zmieszanie.




Prolog (2)

"Widzę dom, Maison Douleur, w wiosce Saint-Michel", powiedziała crone.

"To dom..." powiedziała matrona.

"Dziewczyny. Isabelle de la Paumé", dokończyła trona.

"Kogo?" zapytała panna.

"Cały ten kłopot dla zwykłej dziewczyny?" zapytała trona, uważnie przyglądając się Chance. "Ona jest niczym, nikim. Nie ma ani urody, ani sprytu. Jest samolubna. Wredna. Dlaczego ona?"

"Bo nie mogę oprzeć się wyzwaniu" - odpowiedział Chance. Jedną ręką przewinął mapę, opierając ją o klatkę piersiową, po czym schował ją z powrotem do płaszcza. "A jaka dziewczyna nie wybrałaby tego, co oferuję?" Gestykulował na siebie, jakby nawet on sam nie mógł uwierzyć, jak bardzo nie można mu się oprzeć. "Dam jej szansę na zmianę ścieżki, na której się znajduje. Szansę na stworzenie jej własnej ścieżki".

"Głupiec," powiedziała crone. "Nic nie rozumiesz ze śmiertelników. My, Losy, kreślimy ich życie, ponieważ oni tego chcą. Śmiertelnicy nie lubią niepewności. Nie lubią zmian. Zmiana jest przerażająca. Zmiana jest bolesna."

"Zmiana jest pocałunkiem w ciemności. Róża na śniegu. Dzika droga w wietrzną noc" - kontrargumentował Chance.

"Potwory żyją w ciemności. Róże umierają na śniegu. Dziewczyny gubią się na dzikich drogach" - odparła crona.

Ale Chance nie dał się zniechęcić. Odłożył kordelas i wyciągnął rękę. Jakby za sprawą magii, w jego palcach pojawiła się złota moneta. "Zrobię ci zakład", powiedział.

"Popychasz mnie za daleko" - warknęła crona, wściekłość zbierająca się jak burza w jej oczach.

Chance rzucił monetą w stronę trony. Ona wyrwała ją z powietrza i rzuciła na stół. Burza rozpętała się. "Myślisz, że moneta może zapłacić za to, co uwolniłeś?", wściekła. "Czarnoksiężnik grasuje po Francji. Śmierć zbiera żniwo z kości. Królestwo się chwieje. Wszystko przez ciebie!"

Uśmiech Chance'a zrzedł. Na kilka sekund jego ognista brawura przygasła. "Naprawię to. Przysięgam."

"Z mapą tej dziewczyny?"

"Kiedyś była odważna. Była dobra."

"Twoja głowa jest jeszcze bardziej pusta niż twoje obietnice" - powiedziała crone. "Otwórz mapę jeszcze raz. Przeczytaj ją tym razem. Zobacz, co się z nią stanie."

Chance tak właśnie zrobił. Jego oczy śledziły drogę dziewczyny po pergaminie. Oddech mu się urwał, gdy zobaczył jej koniec... plamy i kreski, gwałtowne linie. Jego oczy szukały oczu tronu. "To zakończenie ... To nie jest ... To nie może być -"

"Czy nadal myślisz, że możesz to naprawić?" zadrwiła crona.

Chance zrobił krok w jej stronę, jego podbródek uniósł się. "Proponuję ci wysoką stawkę. Jeśli przegram ten zakład, nigdy więcej nie przyjdę do palazzo".

"A jeśli przegram?"

"Pozwolisz mi zatrzymać tę mapę. Pozwól dziewczynie kierować własnymi krokami na zawsze".

"Nie podobają mi się te stawki," powiedziała crona. Machnęła ręką, a jej słudzy, którzy powoli zbliżali się do Chance'a, rzucili się na niego. Niektórzy z nich nosili teraz własne kordelasy. Chance był w pułapce. A przynajmniej tak się wydawało.

"Nie ma nadziei na ucieczkę. Oddaj mi mapę", powiedziała staruszka, wyciągając rękę.

"Zawsze jest nadzieja", powiedział Chance, chowając mapę z powrotem do płaszcza. Zrobił kilka kroków, zrobił salto i przeleciał nad głowami służących. Wylądował na stole roboczym z gracją pantery i pobiegł w dół jego długości. Gdy dotarł do końca, zeskoczył na podłogę, a następnie sponad niej na balkon.

"Jesteś teraz złapany, łobuzie!" krzyknęła za nim crona. "Jesteśmy trzy piętra wyżej! Co możesz zrobić? Przeskoczyć przez kanał? Nawet ty nie masz tyle szczęścia!"

Chance wyrwał drzwi balkonu i wskoczył na jego poręcz. Deszcz ustał, ale marmur był nadal mokry i śliski. Jego ciało przechylało się w przód i w tył. Jego ramiona wiły się. Kiedy już wydawało się, że na pewno spadnie, udało mu się ustabilizować, balansując na palcach.

"Mapa. Teraz" - zażądała staruszka. Wyszła na balkon i była zaledwie kilka stóp od niego. Jej siostry dołączyły do niej.

Chance spojrzał na Losy, po czym wyskoczył w powietrze. Dziewczyna zadygotała. Rzuciła się na barierkę, a jej siostry tuż za nią, oczekując, że zobaczy, jak tonie w wirujących wodach poniżej.

Ale nie był. Leżał na plecach, wtulony w czaszę gondoli. Łódź kołysała się gwałtownie z boku na bok, ale Chance'owi nic się nie stało.

"Wiosłuj, mój piękny kolego!" zawołał do gondoliera. Mężczyzna zobowiązał się. Łódź ruszyła z miejsca.

Chance usiadł, patrząc na Losy z diamentową intensywnością. "Musicie teraz przyjąć moje stawki! Nie macie wyboru!" krzyknął.

Gondola stawała się coraz mniejsza, gdy pokonywała drogę w dół kanału. Chwilę później okrążyła zakręt i zniknęła.

"To zły stan rzeczy" - powiedziała mrocznie trona. "Nie możemy pozwolić, aby śmiertelnicy dokonywali własnych wyborów. Kiedy to robią, następuje katastrofa."

Panna i matka weszły z powrotem do pokoju. Stonoga podążyła za nimi. "Spakuj kufer," szczeknęła na służącego. "Będę potrzebowała pióra i atramentu..." Jej ręka zawisła nad butelkami na stole. Wybrała głęboki heban. "Strach, tak. Zazdrość też się przyda" - powiedziała, sięgając po trującą zieleń.

"Dokąd idziesz?" zapytała panna.

"Do wioski Saint-Michel" - odpowiedziała trona.

"Powstrzymasz Chance'a przed pochwyceniem dziewczyny?" zapytała matka.

Trona uśmiechnęła się ponuro. "Nie, nie mogę. Ale zrobię to, co my, Losy, zawsze robiliśmy. Powstrzymam dziewczynę przed zawładnięciem Szansą".




Jeden

One

W kuchni pewnej rezydencji siedziała dziewczyna ściskająca nóż.

Miała na imię Isabelle. Nie była ładna.

Trzymała ostrze noża nad płomieniami ognia płonącego w palenisku. Za nią, na wpół przytomna na innym krześle, siedziała jej siostra, Octavia.

Twarz Octavii była śmiertelnie blada. Jej oczy były zamknięte. Niegdyś biała pończocha okrywająca jej prawą stopę była splamiona krwią. Adélie, stara pielęgniarka sióstr, odkleiła ją i zadygotała. Octavia nie miała już pięty. Krew kapała z brzydkiej rany w miejscu, w którym się znajdowała i zbierała się na podłodze. Choć próbowała to powstrzymać, wymknął się jej jęk bólu.

"Cicho, Tavi!" Maman zbeształ. "Książę cię usłyszy! Tylko dlatego, że twoje szanse są zrujnowane nie oznacza, że twoja siostra musi być."

Maman była matką dziewczynek. Stała przy zlewie, spłukując krew ze szklanego pantofelka.

Książę przyszedł szukać tej, która go nosiła. Trzy dni temu przetańczył całą noc z piękną dziewczyną na balu maskowym i zakochał się w niej, ale o północy dziewczyna uciekła, zostawiając za sobą tylko szklany pantofelek. Przysiągł sobie, że poślubi dziewczynę, która go nosiła. Z nią i z żadną inną.

Maman była zdecydowana, że jedna z jej córek będzie tą dziewczyną. Przywitała królewskie przyjęcie w foyer i poprosiła, by Isabelle i Octavia mogły przymierzyć pantofelek na osobności, w poszanowaniu ich panieńskiej skromności. Książę się zgodził. Wielki książę wyciągnął aksamitną poduszkę. Maman ostrożnie zdjęła z niej pantofelek i zaniosła go do kuchni. Jej córki poszły za nią.

"Powinnyśmy były podgrzać ostrze dla Tavi", martwiła się Maman. "Dlaczego o tym nie pomyślałam? Ciepło uszkadza naczynia. To zatrzymuje krwawienie. Ach, no cóż. Tobie pójdzie lepiej, Isabelle".

Isabelle przełknęła. "Ale, Maman, jak będę chodzić?" zapytała małym głosem.

"Głupia dziewczynka! Będziesz jeździć. W złotym powozie. Słudzy będą cię wnosić i wynosić".

Płomienie lizały srebrne ostrze. Stało się ono czerwone. Oczy Isabelle zrobiły się duże ze strachu. Pomyślała o ogierze, utraconym dla niej teraz, którego kiedyś kochała.

"Ale, Maman, jak będę galopować przez las?".

"Nadszedł czas, aby odłożyć na bok dziecięce dążenia" - powiedziała Maman, susząc pantofelek. "Zbankrutowałam próbując przyciągnąć zalotników dla ciebie i twojej siostry. Piękne suknie i klejnoty kosztują fortunę. Jedyną nadzieją dziewczyny w życiu jest dobre małżeństwo, a nie ma lepszego odpowiednika niż książę Francji."

"Nie mogę tego zrobić", szepnęła Isabelle. "Nie mogę."

Maman odłożyła szklany pantofelek. Podeszła do paleniska i wzięła twarz Isabelle w swoje ręce. "Posłuchaj mnie, dziecko, i słuchaj dobrze. Miłość to ból. Miłość to poświęcenie. Im szybciej się tego nauczysz, tym lepiej".

Isabelle ścisnęła oczy. Potrząsnęła głową.

Maman wypuściła ją na wolność. Przez pewien czas milczała. Kiedy wreszcie odezwała się ponownie, jej głos był zimny, ale jej słowa były parzące.

"Jesteś brzydka, Isabelle. Nudna. Lumpy jak pierogi. Nie mogłam nawet przekonać tego szkolnego klechy syna, żeby się z tobą ożenił. A teraz po drugiej stronie drzwi czeka książę - książę, Isabelle - i wszystko, co musisz zrobić, by był twój, to odciąć kilka palców u nóg. Tylko kilka bezużytecznych małych palców..."

Maman władała wstydem jak zabójca sztyletem, wbijając go prosto w serce ofiary. Wygrałaby; zawsze wygrywała. Isabelle wiedziała o tym. Ile razy na żądanie matki odcinała część siebie? Tę część, która śmiała się zbyt głośno. Która jeździła za szybko i skakała za wysoko. Część, która chciała drugiej porcji, więcej sosu, większego kawałka ciasta.

Jeśli wyjdę za księcia, będę księżniczką, pomyślała Isabelle. A pewnego dnia królową. I nikt już nigdy nie odważy się nazwać mnie brzydką.

Otworzyła oczy.

"Dobra dziewczynka. Bądź odważna. Bądź szybka," powiedziała Maman. "Tnij na styku".

Isabelle wyciągnęła ostrze z płomieni.

I próbowała zapomnieć o reszcie.




Dwa

Dwa

Mały palec u nogi był najtrudniejszy.

Co nie było zaskoczeniem. Często to właśnie małe rzeczy bolą najbardziej - zimne spojrzenie, cięte słowo, śmiech, który ustaje, gdy wchodzisz do pokoju.

"Nie przestawaj", nalegała Maman. "Pomyśl, co zyskamy - księcia dla ciebie, może księcia dla Tavi, dom dla nas wszystkich w pałacu!".

Isabelle słyszała desperację w głosie matki. Wiedziała, że krawcowa odcięła im kredyt, a rzeźnik przysłał do domu chłopca z zaległym rachunkiem. Mocniej zacisnęła uchwyt na nożu i dokończyła to, co zaczęła.

Oślepiający ból, zapach spalonego ciała i widok własnych palców u nóg leżących na palenisku były tak straszne, że przez kilka sekund Isabelle była pewna, że zemdleje, ale wtedy Adélie była przy niej z delikatnymi rękami i kojącymi słowami.

Przyniesiono watę miękkiej bawełny. Świeżą białą pończochę. Brandy. I szklany pantofelek.

Maman podała go jej. "Załóż go. Pospiesz się" - powiedziała.

Isabelle wzięła go. Był ciężki w jej rękach i zimny w dotyku. Gdy wsunęła w nie stopę, ból wgryzł się w nią, ostry jak zęby i dziki. Przesunął się w górę jej nogi i przez całe ciało, aż poczuła się tak, jakby była zjadana żywcem. Krew odpłynęła z jej twarzy. Zamknęła oczy i chwyciła się ramion swojego krzesła.

A jednak, kiedy Maman zażądała, żeby wstała, Isabelle zrobiła to. Otworzyła oczy, wzięła głęboki oddech i stanęła.

Isabelle mogła dokonać tej niemożliwej rzeczy, ponieważ miała dar - dar o wiele cenniejszy niż ładna buzia czy zgrabne stopy.

Isabelle miała silną wolę.

Nie wiedziała, że to dobra cecha dla dziewczyny, ponieważ wszyscy zawsze mówili jej, że to straszna rzecz. Wszyscy mówili, że dziewczyna z silną wolą źle skończy. Każdy mówił, że wola dziewczyny musi być nagięta do życzeń tych, którzy wiedzą, co jest dla niej najlepsze.

Isabelle była młoda, miała zaledwie szesnaście lat; nie nauczyła się jeszcze, że Każdy jest głupcem.




Trzy

Trzy

Każdy krok był agonią.

W połowie korytarza, który prowadził z kuchni do foyer, Isabelle zawahała się. Usłyszała cienkie, narastające zawodzenie. Czy to pochodziło od niej?

"To Ella", powiedziała ciemno Maman. "Pospiesz się, Isabelle. Musimy zakończyć ten interes. Co jeśli książę ją usłyszy?"

Tuż przed przybyciem księcia, Isabelle zamknęła Ellę na strychu. Ella płakała. Błagała Isabelle, by ją wypuściła. Chciała zobaczyć księcia. Chciała spróbować szklanego pantofelka.

"Nie bądź śmieszna", powiedziała jej Isabelle. "Nawet nie poszłaś na bal. Zawstydziłabyś nas tylko w swojej poszarpanej sukience."

To była okrutna rzecz, którą zrobiła. Wiedziała o tym nawet wtedy, gdy przekręcała klucz w zamku, ale to jej nie powstrzymało. Nic już jej nie powstrzymało. Boże na niebie, czym ja się stałam? Zastanawiała się, słysząc kolejne zawodzenie.

Maman patrzyła na nią uważnie, tak uważnie, że Isabelle miała wrażenie, że widzi ją w środku.

"Wypuść ją, Isabelle. Zrób to," powiedziała. "Książę weźmie jedno spojrzenie na nią i spadnie głowę nad piętami w miłości, jak każdy inny człowiek, który widzi ją. Czy chcesz być miła, czy chcesz księcia?"

Isabelle próbowała, ale nie mogła znaleźć odpowiedzi. Wybory, które dała jej Maman, nie pasowały lepiej niż pantofelek. W jej umyśle pojawił się obraz, wspomnienie z dawnych lat. Ona, Tavi i Ella bawiły się pod starożytną lipą, która ocieniała rezydencję.

Na podwórze wjechał powóz. Wysiadło z niego dwóch mężczyzn, współpracowników ojca Elli - Isabelle i ojczyma Taviego. Jako uprzejmi, dobrze wychowani mężczyźni, zatrzymali się, by porozmawiać z dziewczynami, ale to, co stało się potem, zmieniło wszystko.

Isabelle pragnęła cofnąć czas. Chciałaby móc zatrzymać to, co zostało wprowadzone w ruch tamtego dnia, ale nie wiedziała jak.

A teraz było już za późno.

Kto nas nastawił przeciwko sobie, Ella? Zastanawiała się. Czy to ci mężczyźni? Maman? A może cały bezduszny świat?




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Brzydki Kopciuszek"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści