Nici przeznaczenia w ciemności

Rozdział 1

Po tym, jak Elena Whitmore wyszła za Drake'iem Alariciem z pokoju, Cyrus Grey zakołysał się lekko, czując się wyczerpany. Oparł się ciężko o łóżko, pochylając głowę i zamykając oczy w milczeniu.

Gospodarzu, dlaczego wszystkich odesłałeś? Głos Cyrusa przerwał ciszę, skłaniając Elenę do otwarcia oczu, w których błysnęła determinacja. Teraz albo nigdy. To jest to. Jeśli niebiosa mnie oszczędzą, może przeżyję.

Cyrus prawie się cofnął, zaniepokojony słowami Eleny. Ty....

Zanim zdążył dokończyć, zobaczył, jak Elena desperacko przywołuje Technikę Magazynu, mimo że nie miała w ciele żadnej energii fundamentalnej ani zgromadzonej siły duchowej. Ominęła zwykłą kontrolę energii żywiołów, próbując manipulować piętnastoma srebrnymi igłami spoczywającymi na łóżku.

Postradałaś zmysły. Szok Cyrusa był namacalny, gdy starał się pojąć jej działania.

Aby ćwiczyć Technikę Magazynową, zazwyczaj trzeba było przepuścić energię przez meridiany, zapraszając siły żywiołów do swojego ciała. Jednak Elena wybrała lekkomyślny skrót, przypominający dziecko, które chce biegać, zanim nauczy się raczkować. Niebezpieczeństwo było ogromne - mogła odnieść poważne obrażenia, skrócić swoje życie lub, co gorsza, spotkać się z wybuchową reakcją samej energii, którą chciała kontrolować.

Gdy powietrze wokół nich wypaczało się i skręcało, z ciemnego nieba na zewnątrz zerwał się gwałtowny wiatr, uderzając gwałtownie w okna.

Ciało Eleny napompowało się pod wpływem ciśnienia, widocznego gołym okiem. Nieugięta, naciskała dalej, okiełznując chaos sił żywiołów dzięki swoim wcześniejszym doświadczeniom z tą techniką, precyzyjnie kierując piętnaście igieł wokół Starego Mistrza Baltazara.

Igły unosiły się, pozornie zawieszone na niewidzialnych niciach, tworząc niesamowitą scenę, która zaskoczyłaby każdego z ich świata.

Krew ściekała z uszu Eleny, gdy napięcie otaczającej ją energii nasiliło się, popychając ją na skraj eksplozji. Nie mogła jednak pozwolić sobie na chwilę dekoncentracji.

Nawet gdy jej ciało puchło jak balon, pozostała zwinna. Opierając palce stóp o podłoże, wyskoczyła w powietrze, ustawiając się w linii prostej nad starszym mężczyzną, wykonując płynny obrót o 360 stopni. Jej palce tańczyły, zręcznie szarpiąc wyczarowane przez nią linie żywiołów, które teraz napłynęły do srebrnych igieł, nasycając je promiennym światłem. Igły, ożywione jakby miały własne umysły, wystrzeliły w kierunku postaci leżącej na łóżku z płonącą prędkością.

Gdy igły przebiły jego skórę, w powietrzu rozległ się rezonujący szum. Sto osiem zdobiących go igieł zawibrowało w odpowiedzi, dostrajając się do napływającej energii.

Nagłym saltem Elena wylądowała zręcznie obok Starego Mistrza Baltazara. Delikatnie dotknęła jego ramienia, unosząc go z łóżka w powietrze. Opuszki jej palców rozświetliły się, rytmicznie uderzając w kluczowe punkty akupunkturowe na jego ciele i w umyśle.

Pod wpływem jej niespodziewanych działań, ciało starca zakręciło się w powietrzu. Jego ciasno zamknięte oczy zatrzepotały, ukazując szybki ruch tęczówek pod powiekami.
Krew kapała z ust Eleny, gromadząc się u stóp doktora Huberta, który wpatrywał się w nią z przerażeniem. Jej własne oczy rozbłysły czerwienią, przerażająco kontrastując z bladą, niemal półprzezroczystą skórą. W tym momencie Elena uosabiała prawdziwe widmo strachu.

Rozdział 2

Gdy tylko Drake Alaric i Theodore Hawthorne wyszli na zewnątrz, przyciągnęli uwagę wszystkich. Oczy Simona Longfellowa rozszerzyły się ze zdziwienia i szybko ruszył przez tłum w kierunku tyłu: - Młody Mistrzu, ty... Stary Mistrzu..."

Zanim Simon zdążył dokończyć zdanie, Drake rzucił mu spojrzenie, które w milczeniu nakłaniało go do zachowania ciszy. Simon natychmiast zrozumiał, skinął głową i zajął miejsce jako cichy obrońca Drake'a. Gdy Drake przygotował się do kroku naprzód, zwrócił się do cicho stojącego obok niego doktora Huberta. Dlaczego do mnie nie dołączysz?

Theodore Hawthorne podniósł wzrok, a jego oczy w kształcie strzał skierowanych ku górze emanowały wyjątkowym urokiem, gdy subtelnie rozglądał się dookoła. Delikatnie zdjął maskę i skinął głową.

Stojąc po obu stronach Drake'a, Theodore i Simon podążyli za nim, gdy zbliżał się do tłumu.

Komandor Titus obserwował, jak młody mężczyzna zbliża się do tłumu, a jego elegancka sylwetka w nieskazitelnie białej koszuli, uosabia wdzięk i piękno. Plotki zawsze głosiły, że spadkobierca Karmazynowego Bractwa był nie tylko uzdolniony zarówno w sztukach walki, jak i literaturze, ale także posiadał niezrównany wygląd, prawdziwy klejnot wśród elity Havenridge, i z pewnością było to prawdą.

Mistrzu Drake - przywitał się komandor Titus, świadomy tego, że Karmazynowe Bractwo posiadało znaczącą władzę w Havenridge i zachowywało pewne tradycyjne zwyczaje. Aby pozostawić po sobie dobre wrażenie, złożył dłonie w geście szacunku, niezręcznym hołdzie dla starożytnych rytuałów, w którym czuł się nie na miejscu.

Drake spojrzał na surowego, muskularnego mężczyznę przed sobą, nieco zaskoczony jego łagodną postawą. Odwzajemnił powitanie delikatnym uśmiechem.

"Czy mogę zapytać, jak mam się do pana zwracać, oficerze? Drake zapytał, mimo że znał już tego człowieka z opowieści swoich współpracowników. Nigdy osobiście nie zetknął się z tym oficerem z Biura Generała.

"Nazywam się Quinn, imię Leonard - powiedział Leonard Quinn, a jego wzrok mimowolnie powędrował na lekarkę, która stała pół kroku za Drake'iem, intrygującą kobietę pomimo jej poplamionego krwią stroju.

Przypominała jedną z tych modnych osób o mieszanej krwi, o egzotycznych rysach, które łączyły w sobie żywe piękno wschodnich kobiet z głębią często spotykaną u ludzi Zachodu. Nawet w staromodnych czarnych okularach nie dało się ukryć jej uroku.

Gdy Drake go zagadnął, Leonard rzucił na nią przelotne spojrzenie, które przepełniło go melancholią, gdy zdał sobie sprawę, że pozostała obojętna na zewnętrzne interakcje.

Zauważywszy skrywane emocje Leonarda, wzrok Drake'a skierował się na kobietę, która wydawała się pochłonięta własnym, cichym światem, nieporuszona otaczającym ją chaosem. Wzbudziło to w nim burzę uczuć, podobną do sytuacji, w której cenny cel zostaje odsłonięty i zbrukany przez cudze spojrzenie.

Drake skupił się i wrócił do Leonarda Quinna. W "Księdze wsparcia" napisano: "Nie przestrzegając właściwej etykiety przy wchodzeniu i wychodzeniu, traci się rytm dawania i otrzymywania. Jeśli ktoś pociesza się łatwością i zaniedbuje swoje obowiązki, jego rola jest jedynie doradcza". Wygląda na to, że twój ojciec pokłada w tobie wielkie nadzieje".
Leonard zachichotał lekko, odrzucając uwagę jako coś, czego był już świadomy. Mój ojciec ma tendencję do zamartwiania się. Często powtarza, że nie chce wspinać się na wysokie stanowiska, a jedynie pragnie spokojnego życia".

"Czyżby? Wziąłem to powiedzenie za kogoś, kto chce tylko rozkoszować się łatwością i wieść przyziemne życie. W chaotycznych czasach jest wielu, którzy aspirują do bycia bohaterami lub lordami, ale często kończą jako zwykłe przypisy w opowieściach innych, zapomniani i odrzuceni. W końcu nie każdy ma luksus, by stanąć do walki i zdobyć chwałę". Słowa Drake'a ociekały subtelnym sarkazmem, przez co Leonard zmarszczył brwi w irytacji.

Rozdział 3

Wrogość Eleny Whitmore była namacalna, całkowicie zdemaskowana. Co zrobił, by rozgniewać tego młodego szlachcica?

Theodore Hawthorne poczuł się zakłopotany; w końcu nie spodziewał się, że jego ukradkowe spojrzenie zostanie wychwycone przez Drake'a Alarica, a tym bardziej, że wywoła taką reakcję.

Z udawaną nonszalancją roześmiał się serdecznie i machnął ręką. "Oczywiście, młody mistrz Drake jest jedną z tych rzadkich bohaterskich postaci. W wieku dwudziestu lat odważnie wjechał solo na górę Wolffang, pokonując bandytów w pojedynkę bez zadrapania. Zaprawdę, syn tygrysa nie oddala się daleko od tygrysa".

Drake Alaric zakręcił jadeitowym pierścieniem na kciuku, pozornie obojętny na niemile widziane pochlebstwa, uśmiechając się uprzejmie, ale jego umysł pozostawał niespokojny.

Zauważywszy milczenie Drake'a Alarica, Theodore postanowił skierować rozmowę z powrotem na omawianą kwestię. "Skoro młody mistrz Drake jest tu osobiście, nie będę niczego przed tobą ukrywał. Chcemy po prostu obejrzeć ten pokój. Jeśli nie ma tu osoby, której szukamy, odejdę, nie zakłócając spokoju".

"Komandor Titus ma niezłą reputację; czy potrzebuje mojej pomocy? Ciemne oczy Drake'a Alarica wbiły się w Theodore'a, jego uśmiech był enigmatyczny, ale spojrzenie mrożące krew w żyłach. Zastanawiam się, czego dokładnie szuka komandor Titus?

Theodore zmarszczył lekko brwi. Drake Alaric zaśmiał się cicho. "Nie mogę tego ujawnić. Jeśli tak jest, to nie jestem w stanie ci pomóc. Gdyby komandor Titus próbował wkroczyć siłą... cóż, Karmazynowe Bractwo, choć nie tak potężne jak stutysięczna armia generała Cedrica, z pewnością nie jest zwykłą owieczką czekającą na rzeź.

Gdy skończył mówić, Simon Longfellow, stojący dyskretnie obok Drake'a, lekko dotknął jego ramienia. Wyraz twarzy Drake'a drgnął na chwilę, gdy wyczuł niewypowiedziane napięcie wokół siebie. Ta świadomość pomogła mu odzyskać spokój, przypominając o ostrzeżeniu Eleny Whitmore.

Przesadzasz, mistrzu Drake - odparł wesoło Theodore, wyczuwając nadchodzące kłopoty, ale maskując je uśmiechem. "Mistrz Drake jest częścią Havenridge od wieków. Kiedy po raz pierwszy rozbiliśmy obóz w Havenridge, nie rozumieliśmy wielu rzeczy ani zwyczajów i wiele zawdzięczamy staremu mistrzowi Karmazynowego Bractwa, który nam pomógł. Ta wdzięczność jest czymś, co wpoił nam nasz generał, często instruując nas, byśmy utrzymywali bliskie więzi z Karmazynowym Bractwem. W końcu w Havenridge zarówno Bractwo, jak i my musimy się nawzajem wspierać, prawda?".

Theodore ocenił reakcję Drake'a Alarica, zauważając nieoczekiwane złagodzenie jego postawy. Poza tym, to nie jest sprawa wielkiej wagi. Po prostu nasz generał bardzo ceni swoją żonę. Niestety, drobny złodziejaszek wtargnął do rezydencji naszego generała, prowokując damę, co doprowadziło do tego... nieporozumienia. Mam nadzieję, że pan Drake rozumie. Nasz generał nie chce nikogo urazić, pragnie jedynie chronić swoją ukochaną. Działamy zgodnie z rozkazami, a nie z zamiarem skrzyżowania ścieżek z Karmazynowym Bractwem".
Bez wiedzy Theodore'a, zarówno powody jego nagłej łagodności, jak i własne plany Drake'a Alarica przecięły się, prowadząc do wspólnego zainteresowania. Drake Alaric zgodził się.

W tym chaotycznym klimacie powstających watażków, nawet prestiżowe Karmazynowe Bractwo, z głęboko zakorzenionymi powiązaniami, musiało postępować ostrożnie. Wiek wymagał teraz siły, a generał Cedric z Północy posiadał znaczącą władzę jako jeden z czterech przywódców wojskowych, co czyniło go siłą, której nie można było lekceważyć. Biorąc pod uwagę rodzinne powiązania między rodziną Li i Hawthorne, Bractwo musiało zastanowić się dwa razy, zanim ściągnie na siebie gniew.

Ponieważ Theodore zaoferował wyjście, Drake Alaric skorzystał z okazji, by przejść przez tę dyplomatyczną przepaść.

Cyrus Grey, obserwujący z daleka, zauważył subtelną zmianę tonu Drake'a Alarica, zanim jego własny wyraz twarzy stał się nieodgadniony, jego oczy zwęziły się lekko, gdy spojrzał na tył głowy Drake'a z prawie niezauważalnym, mrożącym krew w żyłach uśmiechem. Następnie powrócił do obojętnej postawy, ze spuszczonymi oczami, zdając się być raczej ozdobą niż uczestnikiem tej napiętej wymiany zdań.

Rozdział 4

Skoro komandor Titus tak to ujął, powinienem wykazać się pewną elastycznością. Ale niestety, Stary Mistrz Baltazar jest obecnie leczony i nikt nie może mu przeszkadzać. Jeśli naprawdę musisz szukać, będziesz musiał poczekać... Poczekaj, aż doktor Hubert zakończy leczenie. Potem nie będę cię zatrzymywał. Chcę jednak powiedzieć jasno: od tej chwili proszę o ciszę. Jeśli twój hałas zakłóci leczenie i spowoduje jakikolwiek wypadek ze Starym Mistrzem Baltazarem... Komandorze Titus, niezależnie od tego, komu służysz i jakie masz rozkazy, pociągnę cię do odpowiedzialności".

Słowa Drake'a Alarica sprawiły, że Leonard Quinn zmarszczył brwi. Każda minuta zmarnowana na polu bitwy oznaczała straconą szansę. Ale Drake Alaric sugerował, by czekali tutaj, marnując cenny czas. Jeśli ich cel był w środku, to jedno, ale jeśli nie... straciliby swoją szansę całkowicie.

Co więcej, Leonard nie miał pojęcia, co tak naprawdę działo się w środku. Chociaż Drake Alaric twierdził, że doktor Hubert kogoś leczył, prawda pozostawała niepewna.

W końcu otrzymali informacje wskazujące, że Drake Alaric i Theodore Hawthorne z Riverford współpracowali przy kilku okazjach. Chociaż nie mieli konkretnych dowodów na bezpośrednie powiązanie Theodore'a Hawthorne'a z nocnym nalotem na ich obóz lub porannym wtargnięciem do Cedric Manor, byli absolutnie przekonani, że to on. Obecnie brakowało im decydującego dowodu.

To właśnie brak dowodów sprawiał, że czuli się bezsilni. Nie mogli bezpośrednio skonfrontować się z Theodorem, ponieważ musieli przełknąć swoją dumę i desperacko szukać zaginionych przedmiotów, które wciąż były w posiadaniu Theodore'a Hawthorne'a. Nie mogli pozwolić mu przemycić ich z powrotem do Riverford.

Teraz jednak pojawiła się kolejna komplikacja: Drake Alaric, którego motywacje pozostawały niejasne - czy był to czysty zysk, czy też inny powód, dla którego był tak blisko zaangażowany - w połączeniu z ukrytymi podwładnymi Theodore'a Hawthorne'a czającymi się w Havenridge, postrzępił nerwy Leonarda.

Gdyby ci ludzie pierwsi zlokalizowali Theodore'a Hawthorne'a, pomagając mu uciec ze skradzionymi przedmiotami, pozostaliby bez dowodu, że to Theodore był złodziejem. To byłoby jak cios widmo.

Generał Cedric z Północy z pewnością nie puściłby tego płazem, ale co ważniejsze...

Myśli Leonarda Quinna zaczęły spadać w dół. Wyglądało na to, że Drake Alaric nie chciał dłużej iść na kompromis, co doprowadziło do impasu.

Czy to możliwe?

Leonard pochylił się w stronę osoby obok niego, szepcząc ponaglająco. Wyraz twarzy tej osoby pozostał poważny, a po wydaniu rozkazów natychmiast odwrócił się i poprowadził tuzin ludzi w kierunku Dziedzińca Uzdrowienia.

Wykorzystując moment, w którym Leonard kierował swoją podgrupą, Drake Alaric pochylił się bliżej Simona Longfellowa i cicho coś powiedział. Wyraz twarzy Simona zmienił się i skinął głową, po czym odwrócił się, by wręczyć owinięty w czarny materiał przedmiot nieokreślonemu mężczyźnie. Mężczyzna zrozumiał pilną potrzebę, szybko znikając w tłumie i uciekając do pokoju.
Gdy czarna tkanina została odsłonięta, ukazała się mała drewniana tabliczka, przedstawiająca niedokończony projekt smoka. Mężczyzna ugryzł się w palec, używając swojej krwi do dokończenia grawerunku, po czym wyrzucił tabliczkę z trzeciego piętra. Po wykonaniu tych czynności, po cichu powrócił i stanął za Simonem Longfellowem.

Mężczyzna nie wiedział, że gdy tylko drewniana tabliczka uderzyła o ziemię, została podniesiona przez pozornie zwykłego mężczyznę ubranego w strój wojskowy, który czaił się w cieniu. Widząc karmazynowy odcień krwi, jego wyraz twarzy zmienił się na chwilę, po czym opanował się, schował tabliczkę do płaszcza i ukradkiem wymknął się z tyłu Dziedzińca Uzdrowienia.

Rozdział 5

Korytarz był niesamowicie cichy, gdy obie strony patrzyły na siebie, a cisza była tak głęboka, że można było niemal usłyszeć spadającą szpilkę. Nagle powiał zimny wiatr, powodując, że wszyscy mimowolnie zadrżeli.

Okna grzechotały głośno pod wpływem podmuchów, drzwi zatrzaskiwały się jedne po drugich, a żyrandol nad nimi kołysał się wraz z chłodnym wiatrem, rzucając migotliwe cienie na niespokojne twarze. W szpitalu panowała noc, z wyjącym wiatrem, zacinającymi się światłami i złowieszczym bezruchem, który unosił się jak mgła, przerywany jedynie przez udręczone krzyki odbijające się echem z dołu.

"Co to za przeklęty wiatr? powiedział Portowy, spiesząc wraz z Lordem Bartłomiejem w stronę szpitala. Na zewnątrz, niegdyś pogodne niebo, wirowało teraz pod wpływem gwałtownego wiatru, który porywał liście i gruz, wysyłając je w powietrze. Zwietrzałe okna pobliskich sklepów skrzypiały złowieszczo, grożąc rozbiciem od nieustających podmuchów. Ludzie na ulicy ściskali swoje rzeczy, desperacko próbując zabezpieczyć swoje stragany i mocno trzymać szyldy.

Lord Bartholomew, mocno ściskając swoją policyjną czapkę, przygryzł wargę, pochylając swoje ciało pod wiatr, maszerując zdecydowanie w kierunku wejścia do szpitala. Wiatr był jak niewidzialna siła, która odpychała go, jakby była armią próbującą powstrzymać go przed zbliżeniem się. Każdy krok był walką z przytłaczającym oporem.

Portly One drżał za Bartholomew, jego ciało drżało w niekontrolowany sposób, gdy przechodnie pospiesznie pakowali swoje towary, aby zamknąć je wcześniej. Co dziwne, wielu z nich zdawało się podświadomie omijać ścieżkę prowadzącą do szpitala, niemal jakby nie chcieli się do niego zbliżać.

Pomimo panującego wokół chaosu, Lord Bartholomew wydawał się być niewzruszony, a jego determinacja rosła, gdy wytrwale walczył z wiatrem. Stopniowo, w miarę zbliżania się do szpitala, wichura zdawała się słabnąć. Niewysoki, którego usta drżały od niewypowiedzianej myśli, starał się wyrazić swój niepokój. "Czy tylko mi się wydaje, czy ten wiatr jest... upiorny?

Lord Bartholomew rzucił mu spojrzenie w bok. "Jesteś konstablem. Przestań zbierać bzdury od ulicznych sprzedawców. Naszym priorytetem jest dostanie się do szpitala i powstrzymanie konfliktu między Karmazynowym Bractwem a generałem Cedrikiem z Północy.

Urażony upomnieniem w obecności kolegów z jednostki, Portly One poczuł, jak jego twarz oblewa się rumieńcem zażenowania, zmuszając się do słabego uśmiechu. "Zrozumiałem.

Obserwując zdecydowaną postawę Bartholomew, Portly One z trudem utrzymał swój własny uśmiech. Chwycił pistolet u boku i zatrzymał się kilka kroków od wysokich drzwi szpitala, czując narastającą w nim niepewność.

Bartholomew pomachał dwóm konstablom, by przejęli inicjatywę, samemu ustawiając się w centrum. Nie wiedzieli, że to, co zaczęło się jako gwałtowna burza, przekształciło się w delikatną bryzę, gdy posuwali się naprzód. Z dwoma konstablami torującymi drogę, wkroczyli do szpitalnego holu.

Wewnątrz panował chaos. Pacjenci, pracownicy służby zdrowia i zwykli obywatele zostali wrzuceni w chaos, gdy żołnierze generała Cedrica krzyczeli i szarpali ich, tworząc kakofonię gniewu, strachu i zamieszania. Scena wymknęła się spod kontroli, a głosy wznosiły się w panice, zagłuszając wszelkie pozory porządku.
Tłum gęstniał, blokując wejście i więżąc Bartholomew i jego ludzi przy drzwiach; ani odwrót, ani atak nie wydawały się możliwe. Frustracja wrzała w nim, gdy spojrzał na dwóch konstabli, którzy dzielnie walczyli, by przedrzeć się przez tłum.

Ogarnięty szałem i rozpaczliwymi błaganiami rodziców, z zaczerwienionymi z desperacji oczami, Lord Bartholomew wyciągnął pistolet. Rozległy się dwa grzmiące strzały, rozdzierając powietrze.

"Zejdź mi z drogi!" krzyknął.

Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Nici przeznaczenia w ciemności"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



👉Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści👈