Opór

Rozdział 1 (1)

========================

Nie powiesiliby dziesięcioletniej dziewczynki, pomyślała Anjali, zaciskając małą puszkę z czarną farbą. Uważała, żeby nie dostać żadnej na spódnicy jej szafranowego ghagra-choli utkanego prawdziwą złotą nicią. To był prezent Anjali na Diwali z zeszłego roku, wykonany z najdroższej tkaniny w sklepie. Ona wybrała to sama. I udało jej się zachować tak jasne i rześkie jak dzień, w którym go dostała, pomimo ciężkich monsunowych deszczy, które oblały jej małe miasteczko w środku Indii.

"Pospiesz się" - szepnął jej przyjaciel, Irfaan, rozglądając się nerwowo wokół nich. Pot spływał mu po kołnierzu w pobliżu czarnej nitki jego taweezu, naszyjnika, którego medalion zawierał wersety z Koranu. Ubrany w chłodną białą piżamę-kurtę, był bardziej odpowiednio ubrany na parną sierpniową pogodę niż Anjali, ale nie mógł przestać się pocić. "Nie możemy dać się złapać".

Złapanie na dewastacji czyjejś własności doprowadziłoby do całkiem sporej kary w normalnych okolicznościach, ale Anjali miała zamiar zrobić o wiele gorzej. Miała zdewastować własność brytyjskiego oficera. Brytyjskiego oficera, który był odpowiedzialny za upewnienie się, że rozkazy Brytyjskiego Raju zostały wykonane w ich mieście. Brytyjskiego oficera, który tak się złożyło, że był byłym szefem matki Anjali.

Zaledwie tydzień wcześniej Anjali zatrzymała się po szkole w biurze kapitana, żeby rzucić okiem na matkę przez okno, jak to często robiła przez ostatni rok, odkąd jej matka została jedną z sekretarek kapitana Brenta. Anjali zwykle znajdowała matkę tłumaczącą dekrety i notatki prawne dla kapitana Brenta, piszącą list za listem w jego imieniu do mieszkańców miasta, odrzucającą prośby rodzin błagających o łaskę dla swoich uwięzionych synów bojowników o wolność.

Ten dzień wyglądał jak każdy inny. Znalazła matkę pochyloną nad biurkiem w rogu pokoju, piszącą na maszynie, gdy kapitan Brent wylegiwał się na swojej szkarłatnej jedwabnej kanapie pod wyblakłym obrazem olejnym królowej Wiktorii. Dyktował matce Anjali w swoim szorstkim obcym akcencie, a Anjali nie mogła się powstrzymać od patrzenia.

Następnego dnia jej matka była bez pracy.

Anjali nadal nie wiedziała, co się stało, tylko że jej matka i ojciec walczyli, i że jej wujek, Chachaji, który mieszkał z jej rodziną, nigdy nie zaakceptował pracy jej matki w pierwszej kolejności.

Matka Anjali właśnie została jedną z sekretarek kapitana Brenta, kiedy Chachaji wprowadził się do nich po bliskim spotkaniu w jednym z hindusko-muzułmańskich zamieszek komunalnych, które ogarnęły miasto Bombaj w 1941 roku. Chachaji był stary i staroświecki i nie mógł przeboleć faktu, że kobieta pracuje poza domem.

Ale ojciec Anjali nie miał nic przeciwko temu, że Ma pracowała. Dodatkowe pieniądze przydawały się na wyżywienie dodatkowej gęby. A matka Anjali miała wykształcenie wyższe, więc dlaczego nie miałaby wykorzystać swojej biegłości w pisaniu na maszynie i płynnej znajomości angielskiego oraz pięciu rodzimych języków indyjskich?

Matka Anjali nie wspomniała o kapitanie Brencie przez cały tydzień, oprócz tego, że powiedziała, że jest jej ulga, że nie musi go już widzieć. Ale było coś, czego Ma nie mówiła. Czy kapitan Brent nie zapłacił jej? Czy może ją skrzywdził? Anjali znała tylko jeden sposób na poradzenie sobie z sytuacją: zranić kapitana z powrotem.

Kiedy więc Irfaan wziął do połowy opróżniony pojemnik z farbą z nowo pomalowanej mleczarni ojca i zapytał Anjali, co powinni namalować, ta wiedziała, jak to zrobić. Ona i Irfaan namalowaliby "Q" - skrót od "Quit India" - na bungalowie, w którym pracował. Może wtedy kapitan Brent i inni brytyjscy oficerowie w końcu opuszczą Indie na dobre.

W ciągu ostatnich kilku tygodni wydawało się, że wszystkie domy i miejsca pracy brytyjskich oficerów oprócz kapitana Brenta zostały zdewastowane za pomocą znaku Q. Był on zdecydowanie jednym z bardziej zastraszonych brytyjskich oficerów, rozkazującym wszystkim bez względu na kastę, zachowującym się tak, jakby wszyscy Hindusi byli niedotykalni.

Ale jakie miał prawo, skoro nie miał kasty?

To, co Anjali miała zamiar zrobić, było strasznie złe i strasznie niebezpieczne. Ale i tak podniosła swój pędzel na kruszący się beton.

"Tylko zrób to, zanim nas zobaczy" - syczał Irfaan, bawiąc się niespokojnie swoimi lokami.

"Jestem", powiedziała mu Anjali, zirytowana. "I zrelaksuj się. Wszyscy wciąż jedzą śniadanie. Ulice są puste. Nikt nie może nas zobaczyć."

Irfaan wskazał ruchem za nimi.

Po drugiej stronie ulicy, mała dziewczynka pokryta pyłem w kolorze wielbłąda kucała na chodniku obok pustego straganu z paanami, zbierając zabłąkaną stronę gazety, w którą paanwalla zawijał swoje smakołyki z liści betelu. Oczy dziewczyny spotkały się z oczami Anjali, ale Anjali nie zawracała sobie głowy chowaniem pędzla.

"Ona jest niedotykalna, Irfaan. Ona nie zamierza nic powiedzieć."

Nietykalni byli najniższymi z niskich w starożytnym hinduskim systemie kastowym, i utknęli wykonując brudne prace, których inni w społeczeństwie by nie robili, jak praca szewca, obróbka skóry, oczyszczanie martwych zwierząt z drogi, usuwanie surowych ścieków z ludzkich toalet i czyszczenie śmieci z ulic. A ponieważ nie mieli wyboru i musieli wykonywać te brudne prace, wszyscy uważali ich za brudasów. Przesądy mówiły, że jeśli ich dotkniesz, zostaniesz przeklęty i będziesz miał pecha lub sam będziesz nieczysty, skażony przez nie.

I chociaż jej rodzice nigdy tak naprawdę nie wspomnieli o swoich przemyśleniach na temat systemu kastowego, Anjali słyszała takie ostrzegawcze opowieści przez całe swoje życie od Chachaji, jej sąsiadów i kolegów z klasy.

Wiedząc, że nie ma mowy, by ta niedotykalna dziewczyna odezwała się nie na miejscu i powiedziała na nią, Anjali wróciła do pracy. Nie bała się tej dziewczyny. Ani kapitana Brenta. W końcu należała do kasty braminów. Highborn.

Smukłe złote bransolety Anjali melodyjnie pobrzękiwały w porannym świetle, gdy po raz kolejny podniosła swój pędzel i w końcu namalowała okrąg na kredowym filarze, barwiąc go na rozkładającą się czerń.

"Tam. Teraz ty to skończ" - szepnęła, przekazując pędzel Irfaanowi.

Irfaan, mocno spocony, mimo że znajdował się w chłodnym cieniu drzewa tamaryndowca za nimi, wziął pędzel i niezdarnie zamachał nim po dolnej części okręgu. "Dobrze, teraz wyjdźmy stąd -"




Rozdział 1 (2)

"Quit India!" pisnęła Anjali, znacznie głośniej niż zamierzała, po czym schowała się z powrotem za filarem.

"Co to było? Kto to powiedział?" hellowed wysoki biały człowiek w jego żwiru brytyjskiego akcentu.

Anjali i Irfaan zerknęli wokół filaru, trzymając się w ukryciu, i obserwowali, jak mężczyzna szturmuje z bungalowu.

"Brent Sahib ..." Irfaan zastygł w panice.

"Uciekaj!" krzyknęła Anjali, upuszczając małą puszkę z farbą. Chwytając Irfaan za ramię, ścigała się przez ulice, pozostawiając za sobą czarny Q na zewnętrznej ścianie kompleksu bungalowu, ale nie przed spojrzeniem z powrotem na ciężki angielski oficer wściekły na defacement, jego spalona słońcem twarz staje się jeszcze bardziej czerwona niż zwykle.

Dwaj przyjaciele pognali za zakręt, kapitan Brent był na ich tropie. Uniknęli pawia i ledwie ominęli ulicznego paanwalla, pomarszczonego starca, który był w drodze, by otworzyć swój sklep dla biznesu. Przejechali obok stojącego na poboczu białego konia, ozdobionego różowymi piórami i złoto-różowym siodłem, ignorując gniewne okrzyki jego właściciela. Kucali wokół szczekających ulicznych psów, których sierść była grubo zmatowiona kurzem. Anjali zatrzymała się na ułamek sekundy, aby pogłaskać nakrapianego szczeniaka po głowie, a następnie zaokrągliła kolejny róg, w dół alei, która wyglądała zupełnie inaczej niż uliczka, na której stały bungalowy zaledwie ulicę dalej.

"Co ty robisz?" huffed Irfaan, starając się nadążyć.

"Shh." Anjali przecisnęła się za zakrętem. Irfaan z wahaniem podążył za nią do basti, małego skupiska tuzina maleńkich glinianych szałasów z blaszanymi dachami. To było basti Nietykalnych.

Oboje zatkali nosy, by nie zachłysnąć się stwardniałymi plackami krowiego łajna, które suszyły się na zewnętrznych ścianach szałasów, by później zapalić je na opał, i weszli w labirynt uliczek.

To było gorące i lepkie w wąskich korytarzach, i musieli skręcić swoje ciała, aby nie szczotkować o brud, który był powlekania zubożałych mieszkań. Anjali sprawdziła swoją ghagrę. To było nadal unstained.

"A teraz popatrz, w co nas wpakowałeś" - gazował Irfaan. "Utknęliśmy w jakiejś biednej dziurze z gnojem."

Putrid odory gnijących ryb i otwartych ścieków unosiły się wokół nich, gdy Anjali badała teren. Kapitana Brenta nigdzie nie było widać. "Przynajmniej Brent Sahib nas nie złapał." Odetchnęła z ulgą, zapominając, że kolejne wdechy przyniosą ze sobą smród podrzędnej okolicy. Zakneblowała i pośpiesznie wydostała się z kryjówki, Irfaan tuż za nią, gdy schowali się pod kilkoma wilgotnymi ubraniami wiszącymi na sznurku do bielizny i wyszli na małą polanę przed domami.

Kilka nietykalnych dzieci zaczynało grę w gilli danda w pobliżu wyjścia na główną drogę. Anjali rozpoznała najwyższego z nich. Był to Mohan, czyściciel toalet jej rodziny. Choć miał trzynaście lat, nie chodził do szkoły. Nie mógł. W ich mieście po prostu tego nie robiono. Zresztą nawet gdyby mieszkał w pobliżu szkoły misyjnej, która przyjmowała każdego hinduskiego ucznia bez względu na kastę, i tak nie poszedłby do szkoły. W końcu musiał zarabiać na życie. Jego zadaniem było codzienne usuwanie nieczystości z wychodka ich bungalowu. Mohan i jego przyjaciele przestali uderzać gilli, mały cylindryczny kij, z danda, większym kijem, aby wpatrywać się w Anjali i Irfaana w zdziwieniu.

Anjali odwzajemniła spojrzenie, biorąc pod uwagę spalone słońcem, skorupiaste twarze dzieci i ich matowe włosy, już nie czarne, ale rudobrązowe. Kiedy była młodsza, Anjali zazdrościła dzieciom z Basti wyjątkowego koloru włosów. Jej własne włosy były nudne, głęboko czarne i tak grube, że trzymała je związane w dwa długie do pasa warkocze nasączone olejem kokosowym. Wtedy jej ojciec wyjaśnił, że włosy biednych dzieci stały się czerwono-brązowe z powodu braku odpowiedniego odżywiania. Anjali nigdy potem nie skarżyła się na swoje włosy.

Zerknęła na brudne, potargane ubrania nietykalnych dzieci, ledwo okrywające ich wychudzone ramiona. Jej wykwintna ghagra-choli, z ręcznie haftowanym kwiatowym obramowaniem, musiała wyglądać nieosiągalnie dla dzieci.

Chwiejący się gilli potoczył się w kierunku stóp Anjali.

"Nie dotykaj tego. Nie dotykaj tego albo twój chachaji mnie pobije!" krzyczał Mohan. "Proszę. On powie, że cię przeklęliśmy."

Anjali odskoczyła od gilli. Lekka zmarszczka utworzyła się na jej czole, rozciągając jej okrągłe czerwone bindi w podłużny kształt, ponieważ dzieci ścigały się po swoje gilli, uważając, aby nie zbliżyć się do Anjali lub Irfaana.

Tak, to byłby zły dzień, gdyby ona i Irfaan zostali złapani przez kapitana Brenta. Ale dla Nietykalnych każdy dzień był złym dniem, pomyślała Anjali, gdy odwróciła się od nich.

"Chodźmy do domu", mruknęła do Irfaana.

"Nie sądzę," mruknął głos z tyłu.

Anjali zamarła. To był kapitan Brent.

Prowadził Anjali i Irfaana za łokcie z powrotem ulicą w kierunku swojego dziewiczego bungalowu. Dwaj służący byli już zajęci przynoszeniem puszki białej farby i pędzli do filaru, przygotowując się do wymazania wszelkich dowodów zbrodni Anjali.

"Pozwól nam iść." Anjali próbowała odepchnąć od siebie pyzate palce kapitana Brenta, kiedy zauważyła na swoim prawym ramieniu smugę wielkości monety: plamę z czarnej farby. Jej żołądek zapadł się. Próbowała zdrapać farbę, ale tylko kilka strzępów odkleiło się od niej, gdy kapitan Brent poprowadził ją po schodach swojego domu, gdzie jej matka stała czekając, ze skrzyżowanymi ramionami.

"Co ty tu robisz?" Anjali zamazała, zszokowana, ale także z ulgą, że widzi swoją matkę. Nawet we frustracji, Ma była promienna. Naszyjnik z czarnych i złotych koralików ze złotym wisiorkiem zwisał na jej szyi. Jej diamentowe kolczyki w kształcie kwiatów lśniły. Pasma srebra w czarnych jak noc włosach matki wyglądały królewsko. Miała na sobie swoje sari w kolorze pawia, jedno z ulubionych Anjali.

"Wracałam ze spotkania z przyjaciółmi w mieście. Co robisz tak wcześnie? I to w swoim najlepszym ghagra-choli?" zapytała matka Anjali.

"Malowanie Q na ścianie mojego związku", odpowiedział kapitan Brent, zanim Anjali mogła odpowiedzieć, szorstko uwalniając Irfaana i ją z jego uścisku. "Muszę przyznać, pani Joshi, że jestem dość rozczarowany panią, jeśli tak wygląda pani córka. Wychowuje pani zwykłego przestępcę."



Rozdział 1 (3)

Skonsternowana, matka Anjali zwróciła się do niej. "Zrobiłaś to, Anjali?"

Anjali zerknęła na Irfaana. Był na skraju łez. Musiała wyciągnąć ich z tego bałaganu, więc uspokoiła swój głos i potrząsnęła głową. "Oczywiście, że nie, Ma."

"Ty mała kłamczucho," grzmiał kapitan Brent. "Wiedziałam, że jesteś złym nasieniem. Musisz być najbardziej nieposłusznym dzieckiem w całym tym cholernym mieście. Być może w całym Imperium Brytyjskim".

Anjali miała ochotę zachichotać z przesady kapitana Brenta. Wyobraź sobie ją jako najbardziej nieposłuszne dziecko w ich małym miasteczku Navrangpur, a tym bardziej w całym Imperium Brytyjskim, które kontrolowało większość Indii przez ostatnie osiemdziesiąt lat.

Ale matka Anjali nie uśmiechała się. "To musi być nieporozumienie -" zaczęła, gdy do kompleksu weszła jakaś dama. Ubrana w proste bawełniane sari, głębokie linie stresu wyrzeźbione pod szarymi oczami, podeszła do kapitana Brenta z rękami złączonymi w namaste.

"Znowu tutaj." Kapitan Brent westchnął. "Jak mówimy pani codziennie, pani Mishra, nie możemy pani pomóc".

"Ale Sahib -"

"Nie napiszę dla niego listu ułaskawiającego" - powiedział głośno kapitan Brent. "Twój syn spalił urząd miejski".

"Proszę, Sahib." Oczy kobiety zalśniły łzami. "Nikt nie zginął. Był nadgorliwy w swojej miłości do Indii. Ma zaledwie siedemnaście lat. Spójrz. Przyniosłam ci jego zdjęcie. Widzisz? To tylko chłopiec." Trzymała w ręku potargane czarno-białe zdjęcie syna, wysokiego nastolatka z niewielkimi wąsami i dużymi, jasnymi oczami. "Proszę. Ustalili już datę. Mówią, że zawiśnie na wiosnę".

"Zasady to zasady, pani Mishra," powiedział kapitan Brent, gdy odprowadził kobietę ze swojej werandy. "A teraz niech pani idzie. Mam tu do czynienia z czymś ważnym, więc życzę miłego dnia i proszę nie wracać jutro."

Anjali obserwowała, jak jej matka unika kontaktu wzrokowego z panią Mishrą. Czy one się znały?

Kapitan Brent potrząsnął głową na widok łez kobiety ściekających po policzkach na fotografię jej syna. Zwrócił swoją uwagę z powrotem na Anjali. "Gdzie ja byłem? Racja. Ten niecywilizowany wandal, którego wychowałaś."

Matka Anjali stała twardo. "Proszę, kapitanie Brent. Czy plama farby na twojej ścianie jest ważniejsza niż czyjeś życie?"

Czekaj, czy on naprawdę rozważa powieszenie mnie? Anjali ścisnęła rękę matki. "Ma . . ."

"Ile razy musimy to przerabiać? Ten chłopak jest przestępcą. Złamał prawo" - powiedział kapitan Brent.

Anjali odetchnęła z ulgą. Mówili o synu pani Mishry, nie o niej.

"W tej krainie obowiązują zasady, dzięki nam" - kontynuował kapitan Brent. "Ci, którzy ich nie przestrzegają, muszą liczyć się z konsekwencjami. W tym przypadku, konsekwencją jest powieszenie. To nie moja wina, pani Joshi. Ten kapelusznik powinien był pomyśleć przed podpaleniem własności Raja."

Kapitan Brent zwrócił się z powrotem do Anjali. "Ty też wiesz coś o niszczeniu własności, prawda, mała dziewczynko?"

Anjali trzymała się jeszcze mocniej swojej matki.

Ma wpatrywała się kapitanowi Brentowi prosto w oczy. "W tym mieście jest sto małych dziewczynek, które mogłyby zostać z nią pomylone. Jeśli moja córka mówi, że tego nie zrobiła, to nie zrobiła."

Zanim kapitan Brent zdążył cokolwiek powiedzieć, wzięła Irfaana za rękę i wyprowadziła Anjali i Irfaana z jego posesji, biegnąc z dziećmi ulicą, z dala od bungalowu kapitana Brenta.

Anjali była w kompletnym szoku. Jej matka ją broniła! Broniła jej kłamstwa.

Gdy byli już w sporej odległości od bungalowu kapitana, zwolnili i Irfaan skierował się do domu. Anjali obdarzyła matkę wdzięcznym uściskiem, obejmując Ma w pasie. Mogła poczuć puls matki, jak ścigał się z porannych wydarzeń, i zastanawiała się, które z ich serc bije szybciej.

"Wszystko jest w porządku, Anjali - szepnęła matka Anjali. Nie ma się czego bać".

Anjali przytaknęła, chowając kosmyk włosów za ucho. Łapiąc wzrok Ma, Anjali zatrzymała się gwałtownie, myśląc o smudze czarnej farby. Podczas gdy pani Mishra rozmawiała z kapitanem Brentem, Anjali próbowała jeszcze trochę ją zetrzeć. Czy Ma to zauważyła? Anjali szybko przesunęła rękę za plecy matki, ściskając ją jeszcze mocniej niż wcześniej.



Rozdział 2

========================

Anjali i jej matka niewiele potem mówiły w drodze do domu od kapitana Brenta.

"Co powie Baba, kiedy usłyszy o tym, że walczysz z Brentem Sahibem z mojego powodu?" zapytała Anjali z niepokojem, gdy weszły do Madhuban Colony, dzielnicy ładnych bungalowów o różnych pastelowych kolorach, i skręciły do domu numer czterdzieści cztery, ich domu.

"Nie martw się o to, Anjali", powiedziała jej matka. "To nie jest twoja wina".

Anjali spojrzała w dół. Gdyby jej matka wiedziała, że to naprawdę była cała jej wina, byłaby tak rozczarowana Anjali. Minęli kremowy betonowy mur, który otaczał jej związek, i otworzyli żelazną bramę, aby wejść na swoją posesję.

Na przednim podwórku, poniżej betonowego ganku, który owijał się wokół dużego pastelowożółtego jednopiętrowego bungalowu, stał ojciec Anjali. Wysoki człowiek z przerzedzenia fale włosów rozproszone na głowie, on kucnął przez ich starej pompy ręcznej metalu do tendencji do roślin methi w ogrodzie. Podczas gdy reszta liści w stoczni był błyskotliwy zielony dzięki deszczów, rośliny methi były nudne, a co kilka małych liści zostały na nich były wiotkie i pokryte białymi plamkami choroby.

"Dzień dobry, Baba" - powiedziała Anjali, pędząc obok niego prosto w tylny róg ich podwórka.

Anjali uwielbiała to miejsce. To było jak jej prywatne zoo. Długie, karbowane liście drzewa mango kołysałyby się lirycznie w letniej bryzie, jakby tańczyły. Rodziny małp przeskakiwały z drzewa na drzewo, bawiąc się ze sobą i walcząc z nurkującymi jastrzębiami, które zagrażały ich młodym. Maleńkie zielone jaszczurki, pasiaste wiewiórki i okazjonalna mangusta ślizgały się po terenie. Ale najważniejsze dla Anjali było to, gdzie mieszkała Nandini.

Nandini była rodzinną krową. Mieszkała pod osłoną maleńkiej szopy składającej się z trzech krótkich betonowych ścian i czterech drewnianych filarów, po jednym w każdym rogu, które podtrzymywały gliniany dach pokryty gontem. Była cała biała, z lekkim różowym odcieniem na tylnych nogach i spodzie. Na jej głowie znajdowały się dwa małe, białe rogi, a falujący płat skóry łączył jej brodę z klatką piersiową. Jej brzuch był wzdęty, ponieważ była na początku drugiej ciąży. Straciła cielaka za pierwszym razem, kiedy rodzice Anjali właśnie dostali ją w zeszłym roku, więc Anjali była zachwycona, kiedy Nandini znów zaszła w ciążę. Po prostu wiedziała, że tym razem wszystko się uda i miała nadzieję, że Nandini też się nie martwi.

Duże, piękne czarne oczy Nandini zdawały się rozumieć wszystko, co Anjali do niej mówiła. Kiedy Anjali była szczęśliwa, błyszczały. Kiedy Anjali była smutna, oczy Nandini wypełniały się łzami. Matka Anjali zawsze mówiła, że krowa jest jedynym zwierzęciem, które rzeczywiście okazywało ludzkie emocje. I po spędzeniu ostatniego roku z Nandini, Anjali uwierzyła w to.

Anjali schowała się do szopy dla krów i owinęła ramiona wokół szyi Nandini, aby się przytulić. Próbowała nie chichotać, gdy ciepły oddech Nandini łaskotał jej ucho i po cichu wspięła się na drewniany stołek do dojenia, by wyjrzeć przez wysokie okno w szopie.

To było idealne miejsce, by podsłuchać, co dzieje się z jej rodzicami, nie będąc zauważonym.

Na podwórku matka Anjali gestykulowała dziko rękami, jej złote bransolety wściekle brzęczały o siebie. To było coś, co robiła za każdym razem, gdy była podekscytowana czymś. Albo zdenerwowana.

Klatka piersiowa Anjali zacisnęła się, gdy głos jej matki stał się na tyle głośny, że mogła wyłowić słowa: "Mówiłam ci, to mój wybór. Moja decyzja."

Jej ojciec potrząsnął głową ze złością. "Nie myślisz jasno. To jest nieodpowiedzialne! To powinna być nasza decyzja!"

Anjali czuła się okropnie. Jej rodzice dużo walczyli w ostatnim tygodniu o to, że jej matka straciła pracę. Być może pieniądze były coraz trudniejsze, gdy tylko Baba pracował. A teraz, po tym, co zrobiła Anjali, nie było mowy, by kapitan Brent kiedykolwiek oddał Ma jej pracę. Anjali wylała trochę wody z krowy na jej ramię i podrapała plamę farby tak mocno, jak tylko mogła, w końcu wymazując ją z ramienia. Ale nie z jej sumienia.

Była tylko jedna rzecz pozostała do zrobienia, aby naprawić to wszystko.

Anjali musiała pójść do kapitana Brenta.




Rozdział 3

========================

Anjali po raz drugi tego ranka znalazła się z powrotem przed biurem kapitana Brenta. Teraz jednak stała w kolejce z garstką Hindusów, czekając na swoją kolej, by zobaczyć kapitana Brenta w bungalowie, w którym pracował. Co jakiś czas ktoś wychodził z domu wyglądając na zadowolonego. Ale w większości przypadków ludzie mieli zmarszczone brwi, gdy się wachlowali, a gęste, wilgotne powietrze nie poprawiało nikomu nastroju.

Gdy Anjali przeskanowała ich twarze, jej wzrok przykuł błysk złota i mieniącej się zieleni. Pochyliła się. Tam, do połowy pokryte brudem, leżało pawie pióro. Podniosła je i przesunęła palcami po żylastym piórze. Było tak miękkie jak futro.

Kiedy Anjali miała osiem lat, miała kiedyś szczególnie ciężki dzień w szkole. Jej nauczyciel ukarał ją za brak odpowiedzi, bijąc linijką tak mocno po kostkach Anjali, że myślała, iż złamała sobie kości. Anjali pospiesznie wyszła z klasy, łzy szczypały ją w oczy. Potarła mocno kostki i pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła, było błyszczące pawie pióro na ziemi. Coś w jego pięknie sprawiło, że wszystko, co wydarzyło się wcześniej w klasie, zniknęło. Kiedy przesunęła aksamitne pióro po spuchniętych knykciach, mogła przysiąc, że się zagoiły.

Od tamtej pory, za każdym razem, gdy Anjali miała zły dzień, szukała pawiego pióra i wiedziała, że wszystko się poprawi. A teraz, znajdując jedno tuż przed domem kapitana Brenta, Anjali wiedziała, że sprawy mają się lepiej dla jej matki.

"Następny", powiedział kobieta w paisley-patterned jedwabne sari jak ona spojrzał na stos papierów. To była w końcu kolej Anjali.

Anjali schowała pióro do paska i nerwowo weszła do biura kapitana Brenta. Siedział na swojej sofie, racząc się herbatą i ciastkami z garstką innych Brytyjczyków - socjety i pomniejszych oficerów.

Kiedy kapitan Brent zobaczył Anjali, prawie się zakrztusił. "Ty, przyszłaś się wyspowiadać, prawda?".

Anjali tylko wpatrywała się w niego z obawą.

"Czy potrzebujemy tutaj tłumacza?"

Anjali chciała trzasnąć z powrotem na obleśnego kapitana, że oczywiście nie. W końcu tego ranka właśnie mówiła przed nim po angielsku. Ale przypomniała sobie, że jest tam na misji. Żeby naprawić to, co zepsuła swojej matce. Żeby jej rodzice przestali się kłócić. Wzięła głęboki oddech i powiedziała powoli: "Rozumiem angielski".

Jedna z towarzyskich osób w pobliżu kapitana parsknęła.

Śmiała się z akcentu Anjali. Policzki Anjali płonęły w zakłopotaniu. Spojrzała na uderzające kobiety w ich importowanych sukniach, które kończyły się tuż poniżej kolan. Ich oczy były tak niebieskie jak morze, ostry kontrast z oczami Anjali, ciemnymi jak monsunowe chmury deszczowe. Ich blond włosy były albo związane w loki, albo zwisały prosto i nisko przy ich podbródkach w dziwnych, krótkich bobach.

Wyglądały tak różnie od indyjskich kobiet, które Anjali zwykle widywała. I nie znosiła tego, jak bardzo wszystkie one sprawiały, że czuła się teraz mało.

Wzięła głęboki oddech, starając się brzmieć silnie. "Brent Sahib," powiedziała z szacunkiem, "Jestem tu, aby prosić cię o wybaczenie mojej matce i zwrócenie jej pracy".

Kapitan Brent uśmiechnął się. "Myślisz, że bez niej moje operacje stoją w miejscu? Proszę się rozejrzeć." Wskazał na kobietę w paisley sari, która pracowała przy maszynie do pisania. "Twoja matka została zastąpiona. Wszyscy jesteście do zastąpienia."

Żołądek Anjali zapadł się.

Jedna z angielskich kobiet zachichotała, gdy nalała kapitanowi Brentowi kolejną filiżankę herbaty. "Naprawdę, Williamie. Jesteś okropny" - szepnęła na tyle głośno, że Anjali mogła usłyszeć.

William? William Brent. Anjali znała go tylko jako kapitana Brenta. Jako surowy kapitan Brent. Coś, czego należy się bać. Coś, czego należy unikać. Ale tutaj był, "William Brent", brzmiący prawie jak człowiek. Musiała spróbować jeszcze raz. Może uda jej się przemówić do tej dziwnej, nowej, ludzkiej strony jego osoby.

"Proszę," powiedziała Anjali. "Pomyśl o naszej rodzinie. Czy nie ma czegoś innego, co mogłaby tu robić?"

"Może rzeczywiście potrzebujemy tłumacza. A może po prostu nie wyraziłem się wystarczająco jasno. Stanowisko zostało obsadzone. Teraz proszę się udać." Z tymi słowami kapitan Brent wrócił do swojej rozmowy z innymi Brytyjczykami. "Szkodniki. Wszyscy," wypowiedział między głośnymi łykami herbaty.

Anjali zmarszczyła brwi. "To nie my wdzieramy się do cudzego domu jak karaluchy".

Twarz kapitana Brenta spłonęła, przypominając jeden z tych olbrzymich czerwonych bindisów, które lubiła nosić sąsiadka Anjali, ciotka Lakshmi. "Co powiedziałeś?", trzasnął.

Nowa sekretarka szybko poprowadziła Anjali do drzwi. "Czas na kolejne spotkanie z kapitanem".

Anjali próbowała zawrócić. "Ale -"

"Następny," sekretarz zawołał do stale rosnącej linii niezadowolonych Hindusów czekających na zewnątrz.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Opór"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści