Porzucona dziewczyna

Część pierwsza: Anton i Despina

----------

Jeden

----------

----------

ANTON I DESPINA

----------




Rozdział 1

----------

1

----------

Bukareszt

Styczeń 1941 r.

Dziewczyna siedzi sama w nieprzeniknionej ciemności. Drżąc, otacza ramionami swoje drobne ciało i chowa twarz w kołnierzu wełnianego kardiganu. Tu, na schodach budynku, próbuje sobie przypomnieć, co dokładnie powiedziała jej matka. Czy mówiła, jak długo jej nie będzie? Było jeszcze jasno, gdy po raz ostatni widziała rodziców za rogiem, matkę z ramionami pochylonymi do przodu, drżącą w swojej cienkiej sukience, ojca szurającego po zamarzniętym chodniku kilka kroków za nią. Chłód przeszywa ją, gdy kładzie dłonie na lodowatym betonie pod sobą. Zimowy wiatr wgryza się w jej ciało, tnąc bezlitośnie jej gołe nogi, i chciałaby mieć koc lub rękawiczki, albo przynajmniej czapkę, którą jakoś zgubiła. Mimo to wolałaby być tutaj, na tym mroźnym zimnie, niż w tym ciemnym, zatęchłym holu. Zapach gotowanej kapusty dochodzący z jednego z mieszkań sprawił, że w żołądku zaburczało jej z głodu, chociaż w domu zawsze odmawiała jej jedzenia, niezależnie od tego, jak bardzo matka ją błagała.

Przyciągając kolana do piersi, patrzyła na trzy piętra budynku i jego rozległe, zaokrąglone balkony. Z pewnością nigdy wcześniej nie widziała tego budynku. Nigdy nie widziała tej ulicy, tej pustej, słabo oświetlonej, na której pojedyncza latarnia rzuca błysk światła na poczerniały śnieg. W zasięgu wzroku nie ma ani jednego człowieka. Jakby ktoś zgasił światła w tym niegdyś tętniącym życiem mieście, zabraniając wszelkich przechadzek, pozdrowień i śmiechów.

Jej rodzice wrócą lada chwila, myśli, zerkając ponownie na długość ulicy. Próbuje przypomnieć sobie łagodny głos matki, która mówi jej, żeby się nie bała, że jeśli będzie dzielną dziewczynką, wszystko będzie dobrze. Mimo to wie, że nie powinna wychodzić o tej godzinie. Niedawno podsłuchała rozmowę rodziców o godzinie policyjnej, o tym, jak Żelazna Gwardia patroluje miasto i aresztuje każdego, kto jest na ulicy po zachodzie słońca. Jak zastrzelili kogoś przed swoim własnym budynkiem, tak, że wszyscy sąsiedzi mogli to zobaczyć. Słyszała, jak mówili też o innych rzeczach, o których nie chcieli, żeby słyszała, szepcząc w pokoju obok, kiedy już dawno poszła spać. Ich słowa były stłumione, nie do odróżnienia, ale desperacka krawędź w ich głosach sprawiła, że zadrżała w swoim ciepłym łóżku.

W oddali słychać teraz odgłosy - krzyki, wrzaski, przeplatające się z rytmicznym stukotem butów i trzaskaniem okien w nocy. Dzieje się tak od kilku nocy, ale tym razem dźwiękom towarzyszy dziwny zapach, coś jak spalony węgiel, ale chorobliwie słodki, który przyprawia ją o skręty żołądka. Fale mdłości wzbierają w niej i naciąga krawędź kardiganu na twarz, żeby ulżyć sobie od smrodu, zmuszając myśli do swojego domu i łóżka z różową satynową kołdrą, znajomego światła skradającego się przez uchylone drzwi między ich dwiema sypialniami.

Łzy pojawiają się w jej oczach i nie może już z nimi walczyć. Wstydzi się, bo wie, że nie jest dzielna, choć obiecała mamie, że będzie się starać. Będę dobra, mamo. Będę cierpliwa, mówiła, ale teraz te słowa wydają się jakby zostały wypowiedziane całe życie temu.

W zakamarku jej ramienia, jej szlochy uwalniają się, przecinając ciszę i odbijając się echem po podwórkach i alejkach. Chociaż wie, że powinna być cicho, nie ma sposobu, by powstrzymać to, co się w niej uwolniło. Płacze, dopóki nic nie zostanie, dopóki nawet jej poszarpane westchnienia nie rozpłyną się, stając się jednym z wiatrem. Leży na betonowym podeście, zwija się w kłębek i w końcu pozwala sobie na zsunięcie się w bezdenną przepaść.

Nagle mocne ramiona obejmują ją, unosząc w powietrze. Obudzona, patrzy w górę i widzi twarz kobiety, której nie zna - włosy zaczesane do tyłu w srebrny kok, przypadkowe kosmyki opadające na zaokrąglone policzki. Mdły zapach krochmalu i potu otacza ją, gdy kobieta przyciska ją do swojej piersi, tak mocno, że nie może się uwolnić, choć próbuje z całych sił, machając kończynami. Jednak w uścisku kobiety jest coś czułego, coś pocieszającego, a dziewczyna jest zbyt zimna, zmęczona i słaba, więc chowa twarz w łonie kobiety i zaczyna szlochać. Otwierając łokciem drzwi wejściowe, kobieta niesie ją z powrotem do holu. Dziewczynka chce zapytać, czy wie o swoich rodzicach, czy wkrótce po nią przyjdą, ale kiedy otwiera usta, z jej ust wydobywa się tylko długie, ostre zawodzenie.

"Shh ..." szepcze kobieta do jej ucha. "Mam cię. Shh . . . Jesteś w porządku. Wszystko w porządku."

W przelotnym świetle przejeżdżającego samochodu, twarz kobiety lśni blado i szeroko jak księżyc widoczny pośród przelotnych chmur, jej oczy również takie są, roziskrzone i wilgotne. Jakby wyczuwając spojrzenie dziewczyny, zniża się do niej, ale w jednej chwili światło gaśnie, a one znów znikają z niej, osuwając się w nicość. Pozostają tylko ramiona kobiety, miękkie i solidne, i ten zapach, który otacza ją falami.

"Taka słodka rzecz", wydaje jej się, że słyszy, jak kobieta mruczy jakby do siebie w powracającej ciemności. "Taka słodka mała rzecz." Jest tam cluck jej języka. "Co za szkoda".

Dwadzieścia lat pracowała jako konsjerż w tym budynku. Dwadzieścia długich lat, podczas których poznała każdą rodzinę w bloku, więc może praktycznie przysiąc, że ta mała dziewczynka nie należy do żadnej z nich. Nie, ona z pewnością jest z innej części miasta. Być może jej rodzice odwiedzali kogoś w budynku, kiedy dziewczynka wymknęła się bez ich wiedzy. Ale kto pozwoliłby dziecku zabłądzić na środku Dacia Boulevard? Kto zostawiłby dziecko w wieku trzech, może czterech lat, pośrodku strzelaniny i godziny policyjnej oraz trupów wyściełających ulice? Z niedowierzaniem, z obrzydzeniem, kręci głową. Nie jest najbardziej wykształconą kobietą, ale zna ludzką przyzwoitość i zdaje sobie sprawę, że to aberracja.

Nawet we śnie biedactwo tak mocno ściska jej dłoń, że nie jest w stanie ruszyć się z klatki schodowej między holem a pierwszym piętrem, gdzie kołysała dziewczynkę na kolanach. Kiedy wydaje jej się, że może spróbować ją podnieść, dziewczynka sztywnieje, wije się i skręca, a ona może jedynie podtrzymywać ją własnym, słabnącym ciałem, składając się na nią w modlitwie. Modlitwę, którą powtarza wiele godzin później, gdy w końcu udaje jej się znieść dziecko do swojego pokoju w piwnicy, a przez kawałek szyby w jej oknie wpada słabe światło zimowego świtu.

Dziewczyna budzi się i siada na wąskim łóżku. Jej oczy błądzą bez skupienia po maleńkiej przestrzeni, przyglądając się starej komodzie z jej łuszczącym się lakierem, kuchni na wpół widocznej za wytartą zasłoną, zardzewiałej soba w rogu, w której kilka trzaskających płomieni skacze jak przerośnięte ćmy. Zbierając koc bliżej siebie, przesuwa się do odległego rogu łóżka, ale na jej twarzy nie ma teraz strachu, tylko zakłopotanie.

"Gdzie jest moja mama?" wypowiada po chwili ciszy. Jej głos jest mały, ledwo słyszalny. "Czy niedługo po mnie przyjdzie?".

Ręce kobiety są zimne, tak zimne, gdy patrzy na nie w dół, sposób, w jaki wciąż pocierają się o siebie, jakby miały własny umysł. W piecu, w którym pali się drewno, żar rozżarza się i wyskakuje, i dopiero kiedy całkowicie zamieni się w popiół, podnosi oczy.

"Nie, moja słodka dziewczynko", to wszystko, co mówi po prostu. "Nie."




Rozdział 2 (1)

----------

2

----------

ANTON I DESPINA GOZA Byli znani w swoim szerokim kręgu rodziny i przyjaciół ze swojej terminowości. Nigdy nie spóźniali się ani o minutę na umówione spotkania, ani na spotkania towarzyskie, bez względu na nieregularność kursowania wózków, oblodzony śnieg szklący chodniki, alarmujący stan miasta w minionych tygodniach. Despina nalegała na punktualność, jakby to właśnie ona ją określała. Była kobietą o nienagannej etykiecie towarzyskiej, zawsze na czas i wypolerowaną do perfekcji, od kapelusza w najnowszym paryskim stylu po czółenka ze skóry gadów dobrane do torebki i paska, który podkreślał jej drobną talię. Chociaż górowała nad swoimi czterema starszymi siostrami o co najmniej głowę, była głęboko kobieca, wizja powściągliwego, wypielęgnowanego piękna zrównoważonego przez smukłą, silną ramę. Twarz greckiej bogini - mówili często przyjaciele jej matki, podziwiając, a może nawet trochę zazdroszcząc, jej porcelanową skórę, wyrzeźbione kości policzkowe i falujące kasztanowe włosy, które podkreślały kremowość jej ramion.

Ku swojemu przerażeniu tego ranka, otwierając oczy i patrząc na zegar z wahadłem na ścianie sypialni, zdała sobie sprawę, że zaspała. Mimo to jeszcze przez chwilę opierała się o poduszkę, słuchając, jak świat za oknem stopniowo budzi się do życia, niczym woda pęczniejąca do wrzenia. Każdego ranka witały ją odgłosy wczesnego ruchu na bulwarze Vlaicu, kroki i stłumione powitania. Znajdowała pocieszenie w tym, co znajome, w mężu śpiącym spokojnie obok niej, w skosie światła słonecznego padającego u stóp ich wiktoriańskiego łóżka, w jedwabnej pościeli w kolorze café au lait, która mieniła się wokół niej jak drobny piasek pustyni. Ale tego szczególnego ranka jej spokój został przerwany. Myśląc o nadchodzącym dniu, jej żołądek zakręcił się w niemalże gwałtowny sposób. Co za szaleństwo robić to teraz, pomyślała. Co za szaleństwo, kiedy wojna jest u naszych tylnych drzwi.

W głębi duszy wiedziała, że nigdy nie będzie właściwego czasu, że właściwy czas na to mógł nadejść i minąć już dawno temu. Że mimo szczęścia i godnego pozazdroszczenia życia, nigdy nie będzie miała tego, czego najbardziej na tym świecie pragnęła. Wydawało się, że Bóg odwrócił się od niej, bo mimo jej błagań, cichych negocjacji, nadal nie miała własnego dziecka. A jednak fragmenty nadziei wciąż istniały w jej sercu, choć oddałaby wszystko, by je rozwiać. Wtedy wszystko byłoby spokojne. Cisza i spokój, ziemia w pokoju po długiej wojnie. Przestań pragnąć, powtarzała sobie w kółko, ale jej serce nie chciało słuchać.

Przynajmniej przestała się o to modlić. Powinna była przestać się modlić wiele lat temu, kiedy stało się jasne, że jej łono nie jest zdolne do podtrzymania życia, kiedy jej ataki wstrętu do siebie i beznadziei stały się tak częste, że jej siostry zaczęły odwiedzać ją tylko jako jednostkę, na palcach, próbując odwrócić jej uwagę bezsensownymi plotkami. Wystarczyło jedno pochopne słowo, jedno nieostrożne zdanie, by posłać ją w wir rozpaczy, który trwał przez wiele dni i z którego ostatnio musiały wyciągnąć ją wszystkie.

"Jesteś błogosławiona na wiele sposobów, Despina. Skup się na wszystkim innym, co masz w swoim życiu" - szeptały zachęcająco pod znanymi spojrzeniami, gdy przynosiły pudełka czekoladek, podawały herbatę i pocierały jej dłonie, podczas gdy ona opadała na krzesło, załamana, zdruzgotana.

Cztery poronienia. Po tym, jak każde z nich rozdrapało świeżą ranę w jej sercu i ciele, jak rozczarowania stały się tak przewidywalne, że straciły swój gorzki smak, jej niegdyś żarliwa nadzieja stopniowo zanikała, stając się zaledwie płomieniem. A jednak ogień nie zgasł, nie do końca. A teraz ta niespodziewana szansa. Spotkanie zostało wyznaczone tak szybko, że ledwie zdążyła się do niego przygotować.

W lustrze nad łazienkowym zlewem westchnęła nad własnym wizerunkiem, przyciskając opuszki palców do zagłębień pod migdałowymi oczami. Jej twarz była tylko pobieloną maską, jej greckie rysy ostrzejsze niż zwykle. W bezsenności musiała zagryzać wargi, bo wyglądały na spuchnięte i lekko posiniaczone, jak przejrzałe owoce namalowane na tle pustego płótna. Plusk zimnej wody zdawał się ożywiać jej zmysły, przywracając ją do czekającego ją dnia. Do łazienki wszedł Anton i minęli się w drzwiach.

"Witaj, kochanie."

Pocałował ją w policzek, błyskając nieobecnym, ale olśniewającym uśmiechem. Despina nie mogła oprzeć się wrażeniu, że wyglądał przystojnie w swojej pasiastej jedwabnej piżamie, nawet o tak wczesnej porze, jego krótko przystrzyżone włosy były potargane, a na jego oddechu wciąż unosił się słaby zapach wczorajszej whisky. Zaczął myć zęby, nucąc do siebie jakąś melodię. Czasami jego bezgraniczny optymizm trochę ją denerwował, ale to była część jego uroku. A jej mąż był z pewnością człowiekiem obdarzonym niezaprzeczalnym urokiem. Nawet tego ranka, obserwując jasną radość, z jaką wykonywał to prozaiczne zadanie, nie mogła się nie uśmiechnąć.

Nie tylko ona miała taki wpływ na Antona, ale praktycznie każdy, kto go znał. Jego lekkość bytu była zaraźliwa, nie można było się jej oprzeć. Kobiety odwracały głowy, gdy mijał je na ulicy, wyglądając jak Cary Grant w swoich garniturach skrojonych do perfekcji, z białym szalem z angory zarzuconym na szerokie ramiona, z kapeluszem w ręku przechylonym lekko w geście pozdrowienia. Pod kapeluszem krył się nieskrywany uśmiech, nie zalotny, ale otwarty i radosny, witający piękno życia. Mężczyźni poklepywali go po plecach i również się uśmiechali, przejęci jego radością życia i dobrobytem oraz ramionami otwartymi na obietnicę nowego dnia.

Minęło dziesięć lat, odkąd Despina poznała Antona, a jednak każdy szczegół tego dnia był w jej pamięci tak wyraźny, jakby to było wczoraj. Z rozbawieniem uświadomiła sobie, że być może nigdy by się nie spotkali, gdyby jej ojcu nie skończył się w tamtą niedzielę atrament do jego Montblanc'a lub gdyby postanowił kupić dla siebie świeży słoik. Ale ojciec był szczególnie zajęty przeglądaniem ksiąg rachunkowych, a w powietrzu czuć było obietnicę wiosny, więc kiedy poprosił ją, żeby poszła zamiast niego, chętnie się zgodziła.




Rozdział 2 (2)

"Piazza Romana" - powiedział, wręczając jej kilka dużych banknotów. "Znasz ten sklep. I nie zapomnij też o kopertach. Zapas płótna, jeśli uda ci się je znaleźć".

To była ich zwykła rutyna. Kupowała wszystko, czego potrzebował i wolno jej było zatrzymać resztę. Ojciec nigdy nie zadawał żadnych pytań i zawsze było coś, co przykuwało jej uwagę w witrynach po drodze - ładny kapelusz, jedwabna torebka, kolorowa apaszka, która uzupełniała jej włosy.

Myśląc o tym, jak wyda resztę tego dnia, Despina przeszła kilka przecznic do Piazza Romana, nie spiesząc się. Przeszła przez ulice, nie zwracając uwagi na znaki, bo znała tę drogę na pamięć. Jej ojciec zaopatrywał się tam od lat, a ona znała właścicielkę, panią Zoltof, niemal na wylot. Kiedy weszła do sklepu, ze zdumieniem zauważyła nie staruszkę, lecz młodego mężczyznę siedzącego na drabinie i układającego kartony papierosów na półce nad kasą. Jej pierwszą myślą było, że weszła do niewłaściwego sklepu, ale gdy już miała wyjść, pewny siebie, przyjazny głos powitał ją ze szczytu drabiny:

"Dzień dobry pani".

Na ustach młodego człowieka pojawił się uśmiech, ciepły i powolny, jakby już ją znał. Przez chwilę znalazła się w stanie gapienia się, zapominając o sobie i swoich manierach. Idealnie prosty, rzymski nos. Mocny rozszczepiony podbródek. Jasnobrązowe oczy, tańczące z jakąś niewypowiedzianą radością, jak koniak wirujący na dnie kieliszka. Gdy zszedł po schodach, jakby nie wymagało to żadnego wysiłku, zerknęła na jego umięśnione przedramiona, ciemne jak miód na tle bieli podwiniętych rękawów.

"Proszę, niech pani wejdzie" - powtórzył. "Proszę dać mi znać, co mogę dla pani zrobić".

Wkroczyła w pełni, zamykając za sobą drzwi.

"Tak, chciałbym trochę papieru i trochę atramentu, dziękuję," wymówiła rześko, podnosząc podbródek, choć nie była do końca pewna dlaczego. "Jestem córką pana Papodopulosa. Cóż, jedną z jego córek."

Natychmiast poczuła się śmiesznie. Dlaczego miałoby go obchodzić, kim ona jest? Była tu, żeby kupić papier i atrament, na litość boską. Ale on wydawał się szczerze zadowolony z tego wprowadzenia. Gdy wyszedł zza lady, przeczesując dłonią gęste, czarniawe włosy, znów błysnął jej tym nieodpartym uśmiechem.

"Do usług. Cokolwiek potrzebujesz."

Czując, że policzki robią się niepokojąco ciepłe, Despina odwróciła wzrok, próbując skupić się na czymś, co mogłaby skomentować, odwrócić uwagę od faktu, że pomimo elegancji i gracji towarzyskiej, które wpajano jej, odkąd ledwo mogła chodzić, zachowuje się jak absolutny głupek. Boże, to nie przystoi, pomyślała. To tylko sprzedawca w sklepie. Szybko odwróciła się i zaczęła przeglądać setki próbek papeterii ułożonych w wąskich drewnianych szczelinach na ścianie.

"Poproszę pięćset tych kopert" - powiedziała chłodno, wyciągając do niego jedną.

Nie miała pojęcia, co właśnie ściągnęła z półki, ale to wystarczyło. Gdy wziął ją od niej, ich palce lekko się zetknęły. Róż na jej policzkach pogłębił się, a ona znów odwróciła wzrok, zaczęła wiercić się przy kilku miniaturowych szklanych figurkach na gablocie. Ale czuła jego oczy wciąż na sobie, uśmiechnięte, rozbawione.

Od samego początku Anton pasował do jej życia jak brakujący element układanki. Jej ojciec, bogaty grecki biznesmen, który przeniósł swoją rodzinę do Bukaresztu po Wielkiej Wojnie, niemal natychmiast wziął Antona pod swoje skrzydła, zaskakując samego siebie tym, jak szybko się do niego przekonał. Owszem, Anton nie był tak wykształcony jak Despina i nie pochodził z zamożnej rodziny, ale w ciągu kilku tygodni, odkąd go poznała, zmiany w jego córce były tak korzystne, że nie był w stanie sformułować żadnego sprzeciwu.

Z dnia na dzień jego najmłodsza córka zaczęła zrzucać zbroję, która okrywała ją od pierwszych lat pobytu w nowym kraju. Kiedy opuścili Grecję dwanaście lat temu, Despina była młodą dziewczyną, z oczami jak rtęć i osobowością, która jej odpowiadała. Teraz, w wieku dwudziestu trzech lat, była dla niego kimś obcym. Bez wątpienia wyrosła na piękność, ale taką, która emanowała wiecznym chłodem, swego rodzaju obojętnością.

Ale teraz to światło w jej oczach powróciło. Znów płynęła przez pokoje ich domu, wirując w swoich jedwabnych sukniach, z rękami wyciągniętymi do nieba, śmiejąc się, zauważając piękno lub wyjątkowość rzeczy, których wcześniej nie zauważyła. Jej energia była zaraźliwa, nieograniczona, rozchodziła się jak dziki ogień. Nie minęło wiele czasu, gdy wszyscy domownicy z równym entuzjazmem oczekiwali wizyt Antona, krzątając się wokół niego, jakby był centralną postacią w ich życiu.

Nie było tygodnia bez zaproszenia na obiad lub herbatę. Młody człowiek zaczął się cieszyć na świeżo upieczone ciastka fyllowe z serem, szpinakiem lub śliwkami, za każdym razem czymś innym, oraz na trzydziestoletnią brandy, którą postawiono na wózku barowym w bibliotece tuż przed jego przybyciem. Pochlebiał mu dźwięk młodych kobiecych głosów, delikatnych jak gongi, witających go w drzwiach, cieszył go sposób, w jaki wszystkie wcisnęły się do samochodu obok niego w drodze na przyjęcie, jakby był już częścią rodziny.

Od ojca Despiny Anton dowiedział się o wydarzeniach na świecie, polityce i biznesie. W ślad za tym poszła sztuka, a także rosnące uznanie dla drobnych luksusów, które towarzyszyły ich stylowi życia - kryształowe kielichy do wina i srebrne naczynia z monogramem, aromatyczny smak importowanych cygar, wykwintny dotyk jedwabnych i lnianych garniturów, którymi Despina obsypywała go mimo jego protestów. Nosił je, gdy zabierał ją do opery lub na niedzielne wyścigi konne. Odkrył, jak powiększać swój naturalny urok z wystudiowaną finezją, jak całować dłoń kobiety w rękawiczce, patrząc jej w oczy przez krótką chwilę, jak pewnie uścisnąć dłoń mężczyzny, jak mówić w sposób, który wzbudza szacunek, podziw.




Rozdział 2 (3)

Szybko stali się tematem rozmów dużej greckiej społeczności w Bukareszcie, wizją uroku i elegancji oraz niezaprzeczalnego piękna. W obecności Antona Despina rozkwitała, stając się coraz bardziej promienna. W miarę jak mijały tygodnie i zaczęli spędzać ze sobą coraz więcej czasu, była pewna tylko jednej rzeczy. Życie, które było jej przeznaczone, naprawdę zaczęło się tego ranka, kiedy jej ojciec wysłał ją do sklepu z materiałami piśmienniczymi, którego Anton był właścicielem, wraz z trzema innymi w najbardziej zamożnych sektorach miasta.

Od tego czasu minęło wiele wspaniałych przyjemności. Wiele chwil przyszło i odeszło, a te błogie znacznie przewyższały rozczarowania, na które żadne długie małżeństwo nie było odporne. I tak byli szczęściarzami, jak się wydawało. Ale ze wszystkich wspomnień, które razem zbudowali, tym, które Despina wspominała z najżywszym wzruszeniem, był dzień jesieni 1935 roku, kiedy ona i Anton wyszli z Katedry Patriarchalnej na Wzgórzu Mitropolskim, ramię w ramię. Fotograf machał do nich, żeby zwrócili na siebie uwagę - Spójrzcie w tę stronę, światło jest idealne - powiedział - z trudem przedzierając się przez wiwatujący tłum, który ustawił się wzdłuż schodów. Nawet teraz, kiedy studiowała oprawioną w srebrną ramkę fotografię, oddech jej trochę zaparło, nie z powodu tego, jak efektownie wyglądali - ona odziana w wykwintną suknię z kremowego charmeuse'u, on w wyrazistym czarnym smokingu - ale z powodu tego, co obiektyw uchwycił w ich oczach tego dnia.

W ich jadalni wahadło uderzyło powoli dziewięć razy, podczas gdy Despina wzięła łyk swojej kawy, ledwo zauważając, że parzy ona dach jej ust. Nad swoją poranną gazetą Anton ćwierkał do niej brwi, po czym odłożył gazetę obok swojego talerza.

"Gdybym tylko był czytnikiem umysłu," powiedział, biorąc kęs swojego tosta.

"Och, to nic takiego," odpowiedziała łagodnie.

"Powiedz mi."

"Nie wiem, Anton. Co jeśli to jest kolejny ..." Wygarnęła, nienawidząc używania tego słowa. "Kolejna porażka?"

"Wtedy spróbujemy jeszcze raz", odpowiedział Anton bez wahania, jakby to była jedyna odpowiedź, jaką mógł dać.

Uśmiechnęła się słabo, czując się nieco mniej niespokojna, wdzięczna za jego optymizm. Ale wiedziała, jak bardzo było to dla niego trudne. Wiedziała, co siedziało w jego sercu - to lekkie otępienie w jego oczach, dostrzegalne tylko dla niej - w te niekończące się popołudnia, kiedy znajdowali się w towarzystwie jej sióstr i ich gromadki dzieci. Prawie zasugerowała, że powinni zapomnieć o całej sprawie, zostać w domu, rozpalić ogień. Wyglądało na to, że wkrótce znów będzie padał śnieg.

"Despina, spójrz na mnie" - powiedział z naciskiem. "Kochanie."

"Anton," zaczęła, "Anton, myślę -"

"Nie poddamy się", przerwał jej, a w jego głosie była surowość, którą rzadko słyszała. "Nie poddamy się, dopóki nie zdecydujesz, że to wystarczy. Co, znając ciebie, moja piękna i uparta żono" - dodał, chichocząc delikatnie - "oznacza nigdy."

Łzy zalały jej oczy, a ona potrząsnęła głową, częściowo by je ukrócić, częściowo dlatego, że nie wiedziała co powiedzieć. To, co chciała zrobić, to wpaść w jego ramiona właśnie tam, przy stole śniadaniowym, pocałować go w całości w usta, ale wtedy zerknęła na zegar. Jeśli w ogóle zamierzali to zrobić, nie było czasu.

Kiedy wysunął jej krzesło i podniósł jej dłoń do ust, przeplotła palce przez jego, ścisnęła je mocno. Tam pod jej dotykiem było wszystko, co realne i prawdziwe, wszystko, co nadal będzie jej, bez względu na to, co los miał w zanadrzu tego dnia.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Porzucona dziewczyna"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści