Jeden na milion

Rozdział 1 (1)

==========

Rozdział pierwszy

==========

"Marzenia się spełniają, jeśli tylko wystarczająco mocno pragniemy. Możesz mieć w życiu wszystko, jeśli poświęcisz dla tego wszystko inne."

- J.M. Barrie, "Piotruś Pan

*Jenn*

Nie da się podrobić jakości.

Dana rzecz albo była wysokiej jakości, albo nie.

Byłem przekonany, że organiczne, wolnowybiegowe jaja pana Richarda Badcocka były najwyższej jakości gdziekolwiek w Green Valley, East Tennessee, odkąd Nancy Danvish przeszła na emeryturę. Być może całe Tennessee. Może w południowo-wschodnich Stanach Zjednoczonych. Jeśli o to chodzi, całkiem możliwe, że w całym wszechświecie.

Były platynowo-diamentowym Noblem wśród jaj. Niektóre były wąskie, inne szerokie; niektóre miały skorupki szałwiowo zielone, robin blue, tawny brown lub śnieżnobiałe; niektóre były nawet nakrapiane. Ale wszystkie jego jajka miały jędrne białka i najwspanialsze pomarańczowe żółtka, jaśniejsze niż pomarańczowy serbet - nie zaczynajcie z żółtkami! - jakie widziałam przez wszystkie lata pieczenia.

Nie brałam tego do wiadomości, głównie dlatego, że ludzie już myśleli, że jestem trochę nieogarnięta, ale nie sądziłam, że cokolwiek, co robię, smakuje tak dobrze, jeśli nie używam jajek Richarda. Moim kreacjom brakowało bogactwa, tekstury, którą mogłem osiągnąć tylko z jajkami Badcock. I to był fakt.

Dlatego właśnie byłem obecnie po uszy w rozpaczy.

"Jak to nie masz żadnych jaj?" Spojrzałem za panem Richardem Badcockiem, przeszukując jego ogromny, ogrodzony trawnik i fantazyjny kurnik w oddali.

Miał on białe szczyty i okapy, ręcznie spawaną miedzianą rynnę i cedrowe ogrodzenie z palisady.

"Właśnie to, co powiedziałem, pani Sylvester. Nie mam jaj." Jego głos był stanowczy i twardy i - jeśli się nie myliłam - przesiąknięty nieufnością. "Ale jeśli chcesz trochę świeżego kurczaka, wiem, że farma Lee właśnie butchered-".

"Nie mogę włożyć udka z kurczaka do kremu, Richard!" Biadoliłem, bezwstydny w mojej udręce, moje zęby chrzęszczące w wczesnym styczniowym mroźnym pstryknięciu. "To nie jest żelatyna. Tłuszcz, mięso i kości nie zrobią mi nic dobrego."

Moje spojrzenie przesunęło się z powrotem na mężczyznę, przeniesione na tego nowego pana Badcocka. Nie miałem pojęcia, dlaczego zachowywał się w ten sposób, ale nie mogłem poświęcić temu myśli. Zbytnio zajmowała mnie wielka jajeczna decha tej dekady.

Pan Richard Badcock westchnął, jego brwi namiotowe na czole w układzie zarówno współczucia - w końcu - jak i bezradności. "Bardzo mi przykro, pani Sylvester. Gdybym miał jakieś jajka, dałbym je pani".

"Mnie też jest przykro, ale to nie ma sensu. Musicie mieć tam z tyłu sto kurczaków i -"

"Mamy sześćdziesiąt jeden kurczaków." Prychnął, patrząc na mnie nosem, po raz kolejny wrogo. "W przeciwieństwie do niektórych ludzi, uważamy, że nasze kury potrzebują przestrzeni, autonomii, zieleni i spokoju, aby być dobrymi kurnikami".

Dobry Boże, teraz obraziłem jego spokojne warstwy.

"Oczywiście, panie Badcock." Starałem się, aby mój ton był pojednawczy. "I nie mogę powiedzieć, jak bardzo kocham - i naprawdę mam na myśli kocham - te jajka. Dlatego też, proszę wybaczyć mój wybuch, czuję się bardzo speszona perspektywą pieczenia bez waszego wspaniałego produktu."

Jego ramiona rozluźniły się, najwyraźniej ułagodzone, i przestał się na mnie gapić, zamiast tego wzdychając po raz chyba dziesiąty, odkąd się pojawiłam. "Pani Sylvester, nie mogę nic zrobić. Przykro mi. Ale wczoraj późnym wieczorem mieliśmy dwa niespodziewane i bardzo duże zamówienia. Jestem wyczyszczony na co najmniej dwa tygodnie, i...

"Dwa tygodnie?" Krzyknąłem, całkowicie obok siebie, i zacisnął moją klatkę piersiową.

Westchnął ponownie, zdejmując kapelusz i przecierając czoło grzbietem pokrytego flanelą przedramienia, nie mówiąc nic. Jego stare brązowe oczy przesunęły się po mnie spojrzeniem, które wydawało się spekulatywne, i odniosłem wrażenie, że toczy sobie wewnętrzną debatę.

Tymczasem ja zamierzałam się rozpłakać.

Czułam to. Skręcenie w nosie, kłucie za oczami, niepewność na podbródku. Wydawało się, że nic nie idzie w dobrym kierunku. Zazwyczaj potrafiłam znieść pasmo pecha, ale byłam wyczerpana ciągnięciem długich godzin w piekarni między Świętem Dziękczynienia a Nowym Rokiem.

I tęskniłam za Cletusem. Rozpaczliwie. Prawie w ogóle go nie widziałam ani nie rozmawiałam z nim, a od końca listopada mieliśmy zero wspólnego czasu na osobności.

Bycie bliskim łez w tej chwili było związane z czymś więcej niż nieżyczliwością rolnika przede mną, wstrzymującego wyjście ze swoich pogodnych warstw. To była po prostu ostatnia kropla.

Nie mogłam wytrzymać dwóch tygodni bez jajek Badcocka. Nie mogłam. Ludzie by zauważyli. Zauważyliby. Pytano by nas, czy zmieniliśmy nasze przepisy, i to nie na lepsze. Na początku zeszłego miesiąca, przeszłam trzy dni bez jajek, używając zamiast nich tych kupionych w sklepie, a chór kościelny prawie się wkurzył o moje kokosowe ciasto z kremem.

"Jest w porządku." Pani Seymour - żona pastora - powiedziała do mojej mamy. "Ale nie rozumiem, dlaczego Jenn go nie zrobiła? Prosiliśmy o ciasto kokosowe Jennifer".

Moja mama wahała się i wahała, a w końcu skłamała. Powiedziała im, że niedopieczony piekarz go zrobił i w końcu dał im go za darmo.

Rzecz o chórze kościelnym było, nie trzeba wiele, aby dostać je do śpiewania, jeśli wiesz, co mam na myśli. W rzeczywistości, można nawet powiedzieć, że były radosne o rozprzestrzenianiu nieszczęśliwych wiadomości.

Dlatego, gdy już miałem jajka, zrobiłem kokosowe tarty z wiórkami kokosowymi i podrzuciłem je osobiście na sobotnią próbę chóru. Wszystko zostało wybaczone i chwalono Piekarnię Donner po raz kolejny.

Ale ... dwa tygodnie? Zbliża się kościelny piknik? I pierwsza tura zgłoszeń na targi stanowe w przyszłym tygodniu?

Boże, miej litość.

Zmagałem się z moją paniką i przytakiwałem bez powodu, mrugając z dala od irytujących łez. "Cóż," wykrztusiłem, gdy znalazłem swój głos, "Zgaduję - zgaduję -".

Pan Badcock wydał klikający dźwięk swoim językiem. "Dobrze, dobrze. Co powiesz na to?" Jego niechęć była oczywista. Niechęć dała mojemu sercu nadzieję. "Mam cztery tuziny jaj w zagrodzie".

"Och, panie Badcock, chciałbym..."

"A teraz uspokój się." Podniósł ręce, nawet tę trzymającą kapelusz. "Dam ci je, za podwójną cenę".




Rozdział 1 (2)

Przełknąłem ponownie, bo to była twarda pigułka. Podwójna cena? Jego jajka kosztowały już dziesięć dolarów za tuzin. Część mnie chciała się kłócić. Powiedziałem tej części, żeby się uciszyła. Spokojne jajka nie rosły na drzewach.

"O-okay." Próbowałem się uśmiechnąć, ale nie mogłem.

"I od teraz", kontynuował surowo, "Piekarnia Donner musi zamówić swoje jaja trzy miesiące wcześniej, z -uh ... pięćdziesiąt procent zaliczki. Właśnie tak, pięćdziesiąt procent." Przytaknął, jakby zgadzając się z samym sobą.

Znalazłem się chwilowo w stracie słów, nie dlatego, że były to niesprawiedliwe warunki, ale dlatego, że pan Badcock zawsze był przeciwny zamówieniom lub przedpłatom przed tą chwilą, powiedział, że nie lubi papierkowej roboty.

Mimo to, odpowiedź zajęła mi mniej niż sekundę. "Oczywiście. Absolutnie, panie Badcock. W rzeczywistości, z przyjemnością złożę nasze zamówienie na cały rok już teraz."

Zamrugał kilka razy, widocznie zaskoczony. "Chciałbyś?"

"Tak. Z całą pewnością bym to zrobił. Nie chcę niczyich jaj, tylko twoich."

Zamrugał jeszcze kilka razy, stając bardziej wyprostowany. "Nie zrobiłbyś tego?" Jego głos popękał jak skorupka od jajka.

"Nie." Dla kaprysu sięgnąłem do przodu i chwyciłem jego rękę. Patrzył między moją twarzą a naszymi złączonymi palcami, gdy mówiłem od serca. "Panie Badcock, pańskie jajka są ... cóż, są magiczne. I chyba powinienem był powiedzieć panu wcześniej, ale wszystkie inne jajka w porównaniu mogą być równie dobrze jabłkami."

Sos jabłkowy to niskotłuszczowy, wegański zamiennik jajek w przepisach na wypieki. Innymi słowy, smutna i gorsza imitacja.

"Och," odetchnął, mrugając teraz szybciej. Odrobina koloru dotknęła jego policzków. "Mój Boże. Ja nie - to znaczy, nie wiem, co powiedzieć. To wszystko jest bardzo nieoczekiwane."

Uwolniłam jego rękę, odsuwając się, gdy obserwował mój odwrót. "Po prostu, dziękuję. Dziękuję za jajka. Dziękuję za poświęcenie czasu na właściwe wychowanie tych kurczaków."

"Nie ma za co, pani Sylvester." Brzmiał nieco oszołomiony, ale i dumny.

Tak jak powinien być. Powinien być dumny ze swoich pogodnych warstw.

"Tak czy inaczej," zaśmiałam się lekko. "Spójrzcie na mnie, wzruszam się. Jeszcze raz przepraszam za mój wybuch. Czy mam wysłać czek? Z depozytem za ten rok? Czy może jak chcesz to załatwić?"

"Uh . . ." Zerknął na ziemię, wyglądając jakby gorączkowo próbował zlokalizować swoje rozproszone myśli. "Chyba, uh, czek jest w porządku".

"Chwalebne!" Klasnąłem w dłonie. "Wyślę mamę po drodze z hotelu do domu". Mam nadzieję, że nie będzie miała nic przeciwko.

Teraz zesztywniał, a jego twarz się zblanszowała. "Twoja - twoja mama?"

"Tak." Starałam się obdarzyć go uspokajającym uśmiechem. Nie było tajemnicą w Green Valley, że moja mama była tak samo szanowana, jak się jej obawiano, zwłaszcza u lokalnych właścicieli firm.

"Pani Donner-Sylvester?" Jego głos znowu pękł, a on pociągnął za kołnierz swojej otwartej koszuli, jakby była zbyt ciasna.

"Teraz jest tylko pani Donner," przypomniałam cicho. "Rozwód nie jest jeszcze nigdzie blisko ostateczności, ale ona tak woli".

"Ach, tak. To prawda." Pan Badcock popchnął palce przez swoje spocone włosy, marszcząc się, gdy zerknął w dół na swoje ubranie. "O której godzinie by była?"

"Około dziewiątej, jak podejrzewam. O ile nie będzie to zbyt późno lub nie będzie to dla ciebie niemiłe". Zerknąwszy na zegarek, zobaczyłem, że było już wpół do trzeciej. To spotkanie z jajkami trwało znacznie dłużej niż się spodziewałem. Musiałem szybko dostarczyć te cztery tuziny jaj do piekarni i do lodówki. Przyszły trzy nowe zamówienia - wszystkie na krem, a w moim wykonaniu masa musiała odpocząć przez noc.

Poza tym, nie mogłam się spóźnić na sesję, nie po raz kolejny.

"No to dobrze." Pan Badcock, wyglądający zarówno na przytłoczonego, jak i zrezygnowanego obrotem spraw, poprowadził mnie do przodu. "Chodźmy do domu i przynieśmy ci te jajka".

Podążyłem za nim, szczęśliwy, że uniknąłem katastrofy.

Przynajmniej na razie.




Rozdział 2 (1)

==========

Rozdział drugi

==========

"Samolubstwo - osąd chętnie wydawany przez tych, którzy nigdy nie sprawdzili własnej siły poświęcenia".

- George Eliot, Silas Marner: Tkacz z Raveloe

*Cletus*

"Co się stało?" Drew pochylił się ku mnie, gdy ludzie najbliżej naszej prowizorycznej sceny kłębili się wokół mojego brata Billy'ego, gawędząc dobrodusznie i dostając się na moje ostatnie nerwy swoimi głośnymi komplementami.

Umysł, komplementy nie ruffle moje pióra, to było mówienie i wynikające rakieta, która miała moje plecy w górę. Gdyby ludzie mogli przekazać swoje pochwały w inny sposób - może poprzez cichy uścisk dłoni i wspólne spojrzenie pełne podziwu, albo odręcznie napisaną notatkę prezentującą ich doskonałe pióro(wo)manie, albo rutynę mima z namalowaną twarzą lub bez, albo interpretacyjny taniec - nie przejmowałbym się tym. Na przykład balony mylarowe z porządnymi wiadomościami były niewykorzystanym, ale łatwo dostępnym zasobem.

Rozporządzenie o ciszy, to jest to, czego potrzebowaliśmy. Dzień, w którym ludzie byliby zmuszeni do trzymania swoich skrzynek głosowych na półce lub płacenia kary. Zawsze był pragmatyczny, jeśli chodzi o nowe źródła dochodów.

"Cletus?" Drew wciąż patrzył na mnie, jedna blond brew uniesiona wyżej niż druga.

Właśnie skończyliśmy ostatnią zwrotkę "Orange Blossom Special". Domyśliłem się, że niezrównoważona brew i pytanie mojego przyjaciela były odpowiedzią na zmarszczkę przyłożoną do moich rysów, ponieważ powinienem być zadowolony. Nie byłem zadowolony.

Przekonałem mojego brata Billy'ego, żeby z nami zaśpiewał. Rzadkie osiągnięcie. Billy prawie nigdy nie zgadzał się na użyczenie swoich piszczałek do naszych piątkowych improwizacji w Green Valley jam session. Drew był na gitarze, ja na banjo, Grady na skrzypcach, a z Billym na wokalu brzmieliśmy jak jeden z tych prawdziwych, bluegrassowych zespołów studyjnych.

I znowu, powinienem był być zadowolony. A jednak nie byłem zadowolony.

Jenn się spóźniła.

Poprawka, nie tylko się spóźniła, spóźniła się jak zwykle w noc, w którą obiecała być wcześniej.

"Czas zrobić sobie przerwę". Nie spojrzałem ponownie na zegarek, przeczytałem go już dziesięć razy. "Muszę wykonać telefon".

Spojrzenie Drew zmieniło się w sondowanie. Nagle jego wyraz twarzy się rozjaśnił. Uśmiechnął się lekko, w ten swój bardzo drewniany sposób. Co oznacza, że jego usta ledwo się poruszały.

"Ach, rozumiem." Drew skinął głową, zwracając uwagę na swój instrument i wyskubał C, po którym nastąpiło G. "Gdzie jest Jenn, Cletus?".

Jakaś osoba przeszła między Drew i mną akurat w momencie, gdy ciche słowa opuściły jego usta, mężczyzna przeszedł bokiem i prawie strącił moje banjo kolanem w swojej gorliwości, by dosięgnąć Billy'ego. Drew podniósł szyjkę swojej gitary, żeby ją zabezpieczyć, śledząc zdrewniałego kretyna wzrokiem.

Zazwyczaj zwróciłbym uwagę, dodałbym tę osobę do mojej listy afrontów jako tego, który nie szanuje świętości banjo. Ale nie zrobiłem tego, bo byłem zafiksowany.

Billy zakończył piosenkę z rozmachem, co wywołało radosne okrzyki publiczności. Zaczęli bić brawo zanim struny przestały drgać. Kilku widzów podniosło się nawet na nogi, by wykrzyczeć swoje uznanie. Nie byłem zaskoczony. Mój brat miał znakomity głos, to znaczy kosmicznie dobry.

Powinien był zostać muzykiem. Albo mógł być jednym z tych inżynierów z moherem w telewizji, którzy opowiadali ludziom, jak działają rakiety. Gdyby nie miał złamanej nogi w liceum, mógłby też być zawodowym futbolistą.

Ale nie.

Teraz był wiceprezesem odpowiedzialnym za wszystko w Payton Mills w środku Appalachii. I prawdopodobnie będzie senatorem stanowym. A po nim kongresmenem.

Mój wyraz niezadowolenia nasilił się. Oficjalnie fiksowałam się na swoich źle rozłożonych nadziejach związanych z bratem, zdecydowana być rozdrażniona jego kursem życiowym, skoro nie mogłam być zadowolona ze swoich obecnych okoliczności.

Lepiej, żeby nie pracowała.

Przysięgam, że gdyby ta jej smocza matka jeszcze raz spóźniła się do piekarni, to bym ....

Zrobiłbym...

nic nie zrobię.

Cholera.

Wzięłam głęboki oddech, patrząc na jaskrawoczerwony fotel teatralny w pierwszym rzędzie. Obok stało drewniane krzesło, które mój najmłodszy brat, Roscoe, nazwałby nowoczesnym w połowie wieku, albo czymś w tym stylu.

"Gdzie jest Jenn?" Drew powtórzył pytanie, najwyraźniej przekonany, że zdrewniały zakłócacz nie stanowił już zagrożenia dla jego instrumentu, jego uwaga wróciła do mnie.

"Nie wiem, Drew." Nie pstryknąłem precyzyjnie na mojego przyjaciela; to było zdecydowanie bardziej skubnięcie niż ugryzienie.

Zignorował moją wrogość, wystrugując akord. "Znowu pracuje do późna?"

"Najwyraźniej." Powiedziałem to pod swoim oddechem.

To nie było moje miejsce, aby powiedzieć cokolwiek Diane Donner-Sylvester (wkrótce po prostu Donner) w imieniu jej córki. To do Jenn należało postawienie się matce, wyznaczenie i egzekwowanie granic. Jenn musiała być tą, która będzie decydować. Wiedziałam o tym. Ale nie musiało mi się to podobać.

Może jak się pobierzemy...

Dymiący ogień niepokoju ponownie rozpalił się w moim żołądku. Podczas Święta Dziękczynienia, my...

Cóż, ja...

Cholera.

Prawda była taka, że raz rozmawialiśmy o małżeństwie. Tylko raz. Zapytałem ją, gdy byliśmy nieformalni. Powiedziała, że tak. To było to.

Ale teraz był styczeń, a ona nie raczyła wspomnieć o ślubie, ani o małżeństwie. Ponadto, kiedy mnie przedstawiła, byłem chłopakiem.

Chłopakiem. Przyjacielem.

Teraz pytam, czy ktokolwiek, kto mnie poznał, użyłby któregoś z tych słów jako opisu? Możesz sobie wyobrazić? I czy chłopak miałby pięć różnych pierścionków zaręczynowych - wszystkie o doskonałym szlifie, kolorze i wewnętrznej bezbłędności - siedzących w jego górnej szufladzie komody, tylko czekających na najlepszą okazję, by potajemnie ustalić jej preferencje? Kiedy miałaby pięć minut na takie ćwiczenie? Nie miałem pojęcia.

Na jej obronę powiem, że Jenn miała najbardziej pracowity sezon między Świętem Dziękczynienia a Nowym Rokiem, a niestety jej mama przechodziła trudny okres. Diane Donner - wkrótce były mąż i tata Jennifer - Kip Sylvester, był złowrogim wrzodem na tyłku.




Rozdział 2 (2)

Tak więc spełniłem swój obowiązek jako jej oblubieniec i podawałem nacieranie stóp i pleców, uzupełniałem jej zakupy spożywcze, utrzymywałem jej zagrodę, konserwację samochodu i obarczałem ją absolutnie żadnymi oczekiwaniami.

Właśnie tak. Żadnych oczekiwań. Tylko heckvalot oczekiwania.

W międzyczasie ganek Jenn otrzymał dwie nowe warstwy lakieru, jej okiennice zostały wyczyszczone, przemalowane i ponownie zawieszone, zainstalowałem dwa wentylatory sufitowe w oczekiwaniu na lato, i wymieniłem jej śmieci.

Ale Nowy Rok był w zeszłym tygodniu. Zebrałem wszystkie moje przewidywania i nadzieje, ułożyłem je w stos i zszyłem z dzisiejszą datą w kalendarzu. Już wcześniej złamała obietnice, ale to wszystko było w przeszłości, wszystko zostało wybaczone i zapomniane. Dziś była ta noc, nasza noc. Wreszcie. Miała wyjść z pracy na czas, przyjść na jam session i nadrobimy stracony czas.

Siedząc tak prosto, jak tylko pozwalał mi na to kręgosłup, wyprostowałem szyję, unosząc podbródek i zerkając na tylny rząd sali, a konkretnie na miejsca najbliżej drzwi. Moja uwaga przeleciała po znajdujących się tam twarzach. Pan Roger Gangersworth miał na sobie niezaskakujący kombinezon; Posey Lamont miał na sobie jaskraworóżową koszulę obfitującą w nieszczęsne plastikowe koraliki w kształcie tęczy, tyle że był to nieszczęsny układ RYOGBVI zamiast ROYGBIV; a pani Scotia Simmons nosiła cytrynowy wyraz twarzy wskazujący na kobietę, która prowadziła egocentryczną egzystencję i z tego powodu była niezadowolona ze wszystkiego i wszystkich.

Ale nie było Jennifer.

Musiałem uciec od tłumu i ich gadania.

"Go on with the set if you want. Mogę wskoczyć z powrotem, gdy wrócę z wykonania mojego telefonu." Stojąc, umieściłem moje banjo w jego futerale i oparłem futerał o tylny róg, z dala od zagrożenia ze strony jakichkolwiek przyszłych zdrewniałych kretynów.

"Dobrze. Kiedy fanklub Billy'ego się wyklaruje, zaczniemy od nowa." Drew brzmiał na niezrażonego utratą moich ponadprzeciętnych umiejętności gry na banjo, co oznaczało, że musiał wyczuć, że rozmowa jest ważna. "Powiedz Jenn, że się witam".

Chrząknąłem raz, zarówno w podziękowaniu, jak i w rozgoryczeniu. Świetnie. Teraz musiałam pamiętać, żeby powiedzieć "cześć" Jenn od Drew na wypadek, gdyby odebrała telefon, kiedy zadzwonię. A jeśli nie odebrała, musiałbym pamiętać, żeby powiedzieć "cześć" następnym razem, kiedy zdarzyło mi się ją zobaczyć.

Dlaczego ludzie to robili? Wysyłali pozdrowienia przez innych ludzi? Nie jestem pocztą, ani nie jestem candygramem. Dlaczego nie wysłać SMS-a, jeśli tak bardzo chce się pozdrowić? Dlaczego ja musiałem być posłańcem "cześć"? Kolejny powód, dla którego potrzebne było zarządzenie o ciszy: gdyby dzisiejszy dzień był dniem bez rozmów, szanse na to, że Drew napisze do mnie notatkę, prosząc mnie o pozdrowienie Jenn, drastycznie zmniejszyłyby się, gdybym był niechętnym posłańcem wspomnianego "cześć" lub czegokolwiek innego.

Nie pisze się notatki, jeśli nie ma się na myśli słów. Nie ma to jak rozmowa. Ludzie często mówią tylko po to, żeby się słyszeć, może dlatego, że myśli nie istnieją w ich mózgach. Zacząłem podejrzewać, że gadanie jest korzeniem wszelkiego zła. Zwłaszcza jego łatwość była problemem.

Porozmawiać. Mówić o tym. Przegadać.

Bezużyteczne.

Gdyby więcej ludzi myślało o tym, myślało nad tym i myślało przez to, zamiast mówić, wtedy świat byłby mniej zagracony opiniami i dupkami.

Poruszając się po sali, starałem się omijać Posey Lamont szerokim łukiem, uważając, by moja broda znalazła się z dala od jej koszuli z koralikami. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałem, było splątanie brody z ignorantem reprezentującym spektrum światła widzialnego.

Kiedy już uwolniłem się z labiryntu, przespacerowałem się korytarzem, zmierzając do drzwi wejściowych Green Valley Community Center i parkingu za nimi. Było zimno, nawet jak na styczeń, a parking prawdopodobnie byłby pusty. Ze spuszczoną głową, żeby uniknąć kontaktu wzrokowego z przechodniami i gapiami, wpisałem hasło i nawigowałem do numeru Jenn.

Właśnie zbliżałem telefon do ucha, kiedy usłyszałem krzyk kobiety: "Cletus!".

Zatrzymałem się, tylko dlatego, że głos brzmiał jak głos Jenn, przewidywanie uzupełniające moje płuca. I była tam.

A dokładniej, istniała jej wersja. Miała na sobie blond perukę zakrywającą ciemnobrązowe włosy, żółtą sukienkę z brązowym kołnierzem i wykończeniem oraz perły na szyi i przy uszach. Frustracja chwyciła za łopatę i wykopała we mnie głębszą studnię.

Jenn podbiegła do mnie w wysokich obcasach, spiesząc się, by zamknąć dystans między nami, podczas gdy ja stałam nieruchomo, jej wyraz twarzy był mieszanką winy i nadziei, pudełko z wypiekami przylegało do jej piersi. Moje oczy przesunęły się z pudełka na jej buty. Wydałem ciche westchnienie.

Musiała właśnie wyjść z pracy.

Na marginesie, jogging w wysokich obcasach naprawdę powinien zostać dodany do olimpiady jako sport, ale dygresja.

Kiedy Jenn była około pięciu stóp od nas, jej uśmiech-wyglądający na wymuszony, lub bolesny, lub zmartwiony, lub jakaś ich kombinacja-poszerzył się nienaturalnie i powiedziała: "Hej, tu jesteś".

"Oto jestem." Wsadziłem ręce do kieszeni spodni.

Zatrzymała się jakieś dwie stopy od mnie, nie mogąc podejść bliżej bez przesunięcia pudełka Donner Bakery na jedną stronę, a to byłoby niezręczne. To było duże pudło. Zastanawiałem się nad wielkim pudłem, które było zarówno dosłowną barierą, jak i obrazowym przedstawieniem tego, co nas dzieliło.

Minęła sekunda. Czułem na sobie jej wzrok, ale nic nie powiedziała, może dlatego, że wpatrywałem się w pudełko. Nie chciałem być pierwszym, który się odezwie. Byłam zbyt drobiazgowa, by ufać, że będę mówić - widzisz? Wiedziałem, kiedy mówić, kiedy nie mówić. Dlaczego inni nie mogli się tego nauczyć?

Ale potem przypomniałam sobie prośbę Drew i ustąpiłam. "Drew mówi 'cześć'."

Już. To już zrobione. Wiadomość przekazana.

"Oh." Słowo było zwiewne, jakby zabrakło jej tchu. Gdybym właśnie biegała po korytarzu w wysokich obcasach, też by mi zabrakło tchu.

Kolejna sekunda mijała, potem kolejna, a ta głęboka studnia frustracji zaczęła się wznosić, sięgając mojego przełyku i wyżej, zalewając klatkę piersiową duszącym rozczarowaniem. I może odrobiną pretensji.




Rozdział 2 (3)

Cholera.

Chciałem sabotować jej matkę. Chciałem zainterweniować i uwolnić czas Jennifer na zajęcia poza pracą. Wystarczyłoby tylko kilka dobrze zaplanowanych telefonów do odpowiednich osób i -abrakadabra - problem byłby rozwiązany.

ALE NIE WOLNO!

Nie interweniowałbym. Modyfikacja lub zakończenie nawyków - nawyków, które dobrze mi służyły i były skutecznymi mechanizmami osiągania celów i zamierzeń - próba bycia szanowanym wobec autonomii mojej ukochanej była prawdopodobnie najbardziej szalonym przedsięwzięciem w moim życiu.

Poczułem, że przysunęła się bliżej, a ruch ten zwrócił moją uwagę na jej słodką twarz, spiczasty podbródek i cudowne oczy.

"Proszę, nie bądź zły". Nadzieja w jej rysach była teraz całkowicie przyćmiona przez poczucie winy. "Tak mi przykro. Byłabym na czas, ale pan Badcock sprzedał komuś wszystkie moje jajka. Traktował mnie jakbym była osobą podejrzaną, jakby nie mógł mi zaufać. Prawdę mówiąc, był wręcz wrogo nastawiony."

Co to jest? Wrogie? Moja frustracja nieco zelżała. Mogłem zrobić coś z niechcianą wrogością hodowcy jaj, to było do zrobienia; natomiast zmuszenie mamy Jenn, Diane "Smocza Pani" Donner, do cofnięcia jej szponów maniakalnej manipulacji nie było możliwe.

Stąpając wokół pudełka, podszedłem do jej boku, moja ręka automatycznie podniosła się do jej pleców. "Co on ci powiedział?"

Uwaga do siebie, Richard Badcock, dodaj do listy: Maim za złe traktowanie mojej Jenn.

"Nic ostrego." Szybko potrząsnęła głową, trzymając moje spojrzenie i pozwalając mi kierować nas w dół sali, z dala od wejścia. "Ale musiałam go przekonać, żeby znowu sprzedał mi jajka, a potem, żeby sprzedawał mi jajka tylko z wyprzedzeniem i depozytem. A potem, gdy to już było załatwione, okazało się, że ma w domu kilkadziesiąt sztuk, które w końcu mi dał. Ale wędrówka w górę i z powrotem w dół zajęła więcej czasu niż planowałem."

Zatrzymałem się przed drzwiami prowadzącymi na scenę w starej kafeterii i wyciągnąłem klucz, by je otworzyć, słuchając uważnie jej wersji wydarzeń, jednocześnie uważając na jakichkolwiek przechodniów lub gapiów. Nie potrzebowałem, żeby ludzie nas śledzili lub pytali mnie, jak to się stało, że posiadam klucz.

"Więc kiedy wróciłam do piekarni," kontynuowała, jej słowa ociekały zmęczeniem, "mama była we łzach, bo mój tata właśnie zadzwonił. A wiesz, że chce połowy hotelu i piekarni, mimo że moja babcia kazała mu podpisać żelazną intercyzę. Znów jej tym groził".

Wykrzywiłam się w grymasie, dobrze wiedząc o wzorcu nagannego zachowania Kipa Sylvestra i o tym, do czego był zdolny. Pojawił się ponownie w ostatnim tygodniu, po tym jak nie było go przez ponad miesiąc, wypowiadając wszelkiego rodzaju groźby.

"Kiedy przestała płakać, pozostał jeszcze krem do zrobienia, a tylko cztery tuziny jaj. Po pewnym frettingu i omówieniu kwestii z mamą, zdecydowałem, że najlepiej będzie pójść do sklepu i odebrać kilka tuzinów jaj tam - ponieważ Blair Tanner już wyszedł, byłem jedynym, który to zrobił - i użyć pół jaj Badcock i pół kupionych w sklepie, aby uzyskać jak najwięcej z Badcock cztery tuziny. Będę ich potrzebował jeszcze w tym tygodniu".

"Czy zrobiłeś custard?" Ushered ją do przodu i zamknąć drzwi do obszaru backstage, zmęczony w jej imieniu. Może mogłabym zrobić dla niej zakupy do piekarni? Zatrzymać się u wszystkich jej lokalnych dostawców, żeby nie musiała.

Co, teraz gdy o tym pomyślałam, dlaczego do cholery biegała po całym mieście zbierając zapasy? Czy nie powinien tego robić ktoś inny?

"Tak. Zrobiłam krem, siedzi w lodówce, zużyłam ostatnią wanilię. Będę musiała zamówić więcej. Mam tylko nadzieję, że nikt nie zorientuje się o jajkach." Wydusiła niespokojny wydech, pozwalając mi prowadzić ją przez ciemność. Ona w ogóle nie widziała, a ja - jak całe moje rodzeństwo - widziałem znośnie dobrze.

Wyrwałem z jej rąk piekielne pudełko po pieczywie. Położyłem ją na pobliskiej skrzyni, zbliżyłem do rogu i oparłem o ścianę. Ten konkretny kąt był ledwie oświetlony przez skrawek światła wpadający przez kurtyny sceny.

Kawiarnia znajdowała się tuż za kurtynami, a głośny szum miejskich plotek i rozmów z wcześniejszego wieczoru był teraz niskim szmerem skąpej rozmowy. Większość ludzi przeszła do pokojów muzycznych, prawdopodobnie dlatego, że cała colesław została zjedzona. Tak długo jak będziemy szeptać, nie zostaniemy podsłuchani ani zauważeni.

"Czy wszystko zostało ustalone? Z panem Badcockiem?" Studiowałem jej wyraz, zauważając rowki zmartwienia na jej czole i sposób, w jaki wykręcała palce.

"Myślę, że tak. Mama ma zamiar jechać tam dziś wieczorem i podrzucić czek z depozytem, spróbować załagodzić sprawy z panem Badcockiem."

"To był twój pomysł?" zapytałem, znając już odpowiedź.

To był świetny pomysł. Oczywiście, że to był pomysł Jenn. Diane Donner była jednym z najpotężniejszych biznesmenów w regionie. Wizyta Diane to była naprawdę wielka sprawa. Jak również, to zapewniłoby Diane odwrócenie uwagi od jej nieszczęść rozwodowych.

"Tak" - szepnęła Jenn, jej oczy szukały moich, ale najwyraźniej nie były w stanie się ustatkować. Moja twarz musiała być całkowicie w cieniu. "Składamy zamówienie na cały rok".

"To dobrze." Przytaknąłem, ale część jej opowieści mnie zaniepokoiła.

Dlaczego pan Richard Badcock miałby traktować Jenn z choćby uncją wrogości? To nie miało żadnego sensu. Ludzie, którzy znali Jenn - lub Jenn - uważali ją za nieszkodliwą, lub mniej niż nieszkodliwą. Nowość, lokalny celebryta bez prawdziwej treści czy konsekwencji, tak samo postrzegali mnie (minus część dotycząca celebryty).

Ja wiedziałem lepiej. Ostatniej jesieni ujawniła mi swój geniusz, okazując się jednocześnie najbardziej błyskotliwym przeciwnikiem, z jakim kiedykolwiek miałem do czynienia. Pokonała mnie. W konsekwencji, nie mając wyboru w tej sprawie, szybko się w niej zakochałem i byłem teraz zauroczony. Oczywiście.

Ale wracając do Dicka Mal-Roostera i jego antagonizmu.

"Czy podał powód swojego słabego temperamentu?" zapytałem, studiując ją.

Pytanie wydawało się ją wzburzyć, a ona huffed, krok do przodu i wyciągając ręce na oślep. "Cletus, możemy porozmawiać o tym później? Gdzie jesteś?"




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Jeden na milion"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści