Nigdy nie walcz na wojnie innego człowieka

Jeden (1)

JEDEN

Pomiędzy międzynarodowym lotniskiem Logan a Spencer w stanie Massachusetts, przez większość czasu w starym autobusie Greyhound, który cuchnął olejem napędowym i letnim potem, trzy osoby spojrzały na jej oliwkowe fatałaszki i podziękowały Charlie McCabe za jej służbę. Ostatnim był mały chłopiec, nie mógł mieć więcej niż pięć lat, który z zapałem recytował słowa, których go nauczono, podczas gdy jego rodzice patrzyli na niego z dumą z dwóch rzędów niżej. Dorośli, którzy to mówili, otrzymali grzeczne i zdawkowe "Nie ma za co". Z dzieckiem była bardziej cierpliwa.

"Czy chcesz zostać żołnierzem, kiedy dorośniesz?" zapytała go.

Wpatrywał się w swoje buty. "Nie wiem."

"To nie jest dla każdego" - powiedziała.

Charlie nigdy nie była pewna, co powiedzieć, gdy obcy ludzie jej dziękowali. Częściej miała niejasne podejrzenie, że osoba dziękująca robi to z jakiegoś odruchowego i wyimaginowanego obowiązku. Jakby była przedmiotem na piedestale, symbolem, a nie tylko osobą, która zgłosiła się do trudnej pracy. Mimo to, chcieli dobrze i to wystarczyło, by kupić uśmiech, nawet jeśli nie zawsze docierał on do jej oczu.

Przebyła pół świata, by wykonać zadanie. Teraz było osiem lat później, była osiem lat starsza, praca została wykonana, a przyszłość rozciągała się przed nią jak front burzowy przetaczający się przez szarą i bezkresną równinę. Wielka i pusta, bez żadnych drogowskazów, które mogłyby wyznaczyć jej drogę. Stała się stworzeniem reżimu, dyscypliny, struktury. Teraz miała absolutną wolność, taką samą jak każdy inny cywil, i nie miała pojęcia, co z nią zrobić.

Postanowiła wrócić do domu. To było po prostu miejsce, które znała.

Autobus wysadził ją na skraju niczego. Taksówka zabrała ją aż do środka, rzeźbiąc krętą ścieżkę przez pagórkowaty krajobraz Massachusetts. Wielkie wełniane wiązy osłaniały drogę, a klony October Glory rozpościerały swoje szkarłatne konary, czerwone jak granaty pod ciemniejącym niebem. Minęło dziesięć minut, odkąd zjechali z autostrady, a kolejne dziesięć, odkąd widzieli na tym odcinku drogi jakiekolwiek inne samochody.

Taksówkarz skinął głową w stronę szarych chmur. "Mówią, że możemy dostać nor'easter."

"Zła pora roku" - powiedział Charlie.

Zerknął na nią we wstecznym widoku. Przyjrzał się jej schludnie wyprasowanym kamizelkom, mądrej blond grzywce wystającej spod czapki.

"Nic już nie dzieje się wtedy, kiedy powinno. Deszcz pada, kiedy powinien padać śnieg, śnieg pada, kiedy powinien padać deszcz, gorąco jest, kiedy ma być zimno. Wiesz, co myślę? Pogoda stała się dziwna, kiedy zaczęliśmy mieszać w uprawach. Pszczoły jedzą to GMO, wszystko im się miesza. To jest, jak to nazywasz, efekt motyla." Spojrzał na nią jeszcze raz. "Dziękuję za służbę."

"Aha." Wpatrywała się w okno.

Podrzucił ją na obrzeża Spencer, na jedno-domową drogę gruntową u podnóża wysokiego zalesionego wzgórza. Wzdłuż podstawy wzgórza biegła prymitywna ziemianka, jak okop z czasów I wojny światowej, zbudowana tak, by łapać deszcz zamiast ciał. Stała na końcu wąskiego żwirowego podjazdu z oliwkową torbą na lewym ramieniu. Wilgotna letnia bryza całowała jej opalony policzek, niosąc zapach cedru i świeżo skoszonej trawy. Wdychała go.

Charlie nie widziała ojca od trzech lat.

Luźny żwir chrzęścił pod jej butami. Przed nami zagrzechotała klamka i drzwi wejściowe rozchyliły się. Przygotowała się na twarz ojca, nie będąc pewna, co zobaczy w jego oczach. Zamiast tego miał towarzystwo, które wypuściło się na zewnątrz. Dwóch mężczyzn, których nie rozpoznała, nie miejscowych. Bostończycy, o pogardliwych oczach i kurtkach zbyt ciężkich na letni wiatr. Jeden z nich nosił dzianą czapkę, a jego czerwona i obrzmiała twarz nosiła bliznę wzdłuż kikuta szczęki. Był zbudowany jak stalowy tłok, niski, przysadzisty i twardy. Jego partner był cały w chrząstkach, wysoki i grudkowaty, jakby życie przeżuwało go przez jakiś czas, zanim wypluło go z powrotem.

Mężczyzna z blizną wpatrywał się w Charliego w górę i w dół, pozostając dłużej niż musiał. "Proszę pani", powiedział grzecznie, tylko przelotnie spotykając jej oczy. Drugi nic nie powiedział, przemykając obok niej w drodze do samochodu. Zaparkowali na skraju podjazdu, przyjeżdżając eleganckim, czarnym Mercedesem klasy E. Odjechali tą samą drogą. Charlie patrzyła, jak odjeżdżają, marszcząc brwi, aż ich samochód stał się mruczącym fantomem na horyzoncie polnej drogi. Odwróciła się z powrotem do domu.

Dom na ranczu jej ojca był lustrem człowieka, który w nim mieszkał. Kiedyś był nowy, młody, dumny. Teraz jego zwietrzałe okapy zwisały, pochylały się, a plastikowy siding w kolorze kości słoniowej wyblakł do brudnej szarości. Jedynym innym samochodem na podjeździe był pikap jej ojca, Ford z 93 roku z pastelowym lakierem w kolorze wielkanocnych jajek i tylnym zderzakiem podtrzymywanym przez szpule z zawiązanym sznurkiem.

Przestudiowała ciężarówkę. Studiowała dom. Stała w miejscu, aż nie mogła udawać, że nie stoi w miejscu.

Charlie zadzwoniła do dzwonka. Nie było odpowiedzi, ale słyszała kroki szurające po wnętrzu i stłumiony blask telewizora. Ponownie nacisnęła przycisk.

Drzwi otworzyły się z jękiem. "Mówiłem wam, że ludzie -" trzasnął mężczyzna za drzwiami. Potem zobaczył jej twarz i zamarł jak dziecko przyłapane na kradzieży ze słoika z ciastkami. "Oh. Charlie."

"Hej, tato."

Minęły trzy lata od jej ostatniej wizyty w Stanach, ale wydawało się, że to raczej trzydzieści. Jej ojciec miał tłusty brzuch, zapadnięte oczy, głowę z większą ilością zmarszczek niż włosów. Mrużył do niej oczy, jakby właśnie się obudził i nie był pewien, czy nadal śni.

"Nie wiedziałem, że jesteś na urlopie".

Obróciła kostkę, palec buta ocierający się o matę powitalną. "Jestem, uh, nie. Jestem na wylocie."

"Wyszedłeś? Na dobre?"

Podniosła jedną rękę w niezręcznym machnięciu. "Charlene McCabe, świeżo upieczony cywil".

Zamilkł, nie będąc pewnym, co na to odpowiedzieć. Następnie, "Jak długo będziesz w pobliżu tym razem?".

"Tylko kilka dni," powiedziała. "Podczas gdy ja dostaję moje stopy z powrotem pod mną. Słuchaj, nie chcę się narzucać - to znaczy, mogę iść do motelu -".

Odsunął się na bok i skinął jej głową. "Pokój gościnny jest nadal twój."

Zamknął za nią drzwi, zamykając ją w zakurzonej stęchliźnie salonu domu na ranczu. Ledwo mogła dostrzec przestrzeń dla wszystkich duchów. Był tam rząd zdjęć na płaszczu z kamienia flagowego, zdjęcia z wakacji jej, jej ojca, jej matki, jednej uśmiechniętej i wciąż oddychającej rodziny. Inne zdjęcie jej matki, oprawione w owal z mosiądzu, stało podparte na stoliku obok fotela recliner jej taty. Tata trzymał zasłony zaciągnięte do połowy i światła przyciemnione, porzucając potencjał dnia na rzecz zmęczonego, pustego zmierzchu.



1 (2)

"Kim byli ci mężczyźni?" zapytała.

Opadł na swoją leżankę. Drżała mu ręka, gdy podnosił otwartą puszkę Bud Light.

"Sprzedawcy", powiedział.

"Co sprzedawali?"

"Nie wiem", powiedział. "Ja nie kupowałem."

Pozwoliła kłamstwu dryfować na podłogę między nimi, gdzie zagnieździło się na zniszczonym dywanie, nietknięte.

"Będę się rozpakowywać," powiedziała.

Odpowiedział pilotem, biorąc na cel telewizor i strzelając. Tłum ryknął za przyłożenie.

Pokój Charliego - "pokój gościnny", jak nazwali go po jej wyjeździe z domu, choć nic się nie zmieniło i nigdy nie mieli gości - był kapsułą czasu. Komoda była od czasu do czasu odkurzana, podłoga z twardego drewna była od czasu do czasu zamiatana, ale było tak, jakby nigdy nie wyjechała. Jej stare ubrania nadal leżały w szufladach komody, a w półotwartej szafie wisiało kilka strojów, udrapowanych w plastikowe poszewki z pralni chemicznej.

Rzuciła swój plecak na pojedyncze łóżko. Potem spojrzała na siebie w lustrze i zdjęła czapkę, przeczesując palcami krótkie, piaskowo-blond włosy. Czapka powędrowała na komodę, w ciągu jednego oddechu przekształcając się z kawałka munduru w pamiątkę.

To nie było tak, że nie miała cywilnych ubrań, większość z nich zwinęła się i wypełniła miejsce w torbie. Chciała tylko... nie była pewna, czego chciała. Odbyła rozmowy, obowiązkowe doradztwo, wszystkie programy i przepisy mające ułatwić jej powrót do świata cywilnego. Wciąż nie czuła się prawdziwa, dopóki nie zdjęła po raz ostatni kamizelki.

Nie spodziewała się fajerwerków i parady, ale Charlie zawsze myślała, że jej moment powrotu do domu będzie w jakiś sposób większy niż ten. Zamiast tego grzebała w szafie, aż znalazła coś, co jej się podobało - wysłużoną bluzkę chambray i solidną parę spodni cargo w kolorze khaki - i przebrała się. To był po prostu kolejny dzień. Zamieniła swoje buty na zakurzone białe trampki. Jej stare ubrania wylądowały w koszu na pranie. Jej buty powędrowały do szafy, starannie ułożone pod listwą przypodłogową.

"W porządku", powiedziała do swojego odbicia. "Mogę sprawić, że to zadziała".

Stanęła na krawędzi salonu. Ojciec nie patrzył na nią, zagubiony w blasku telewizora. Nie mogła przestać widzieć twarzy mężczyzn na progu ojca. Nie byli to sprzedawcy.

"Tato? Gdybyś ... miał problemy z czymkolwiek, z kimkolwiek, powiedziałbyś mi, prawda?".

"Mm-hmm." Upił łyk piwa. "Więc. Kiedy zostałeś zwolniony, zrobili coś dla ciebie? Pomogli ci znaleźć pracę czy coś?"

Podniosła swój telefon. Nie jestem pewna dlaczego. On nawet na nią nie patrzył. "Muszę iść porozmawiać z kilkoma osobami. Mam rozmowy kwalifikacyjne. Wyjdę na zewnątrz, zobaczę, czy mogę dostać taksówkę tutaj lub Lyft lub coś".

"Weź ciężarówkę", powiedział. "Klucze są w misce na blacie kuchennym. Jest zapasowy zestaw kluczy do domu na pierścieniu też."

"Jesteś pewien?"

Wzruszył ramionami. "Nigdzie się nie wybieram. Zatrzymaj się przy packu w drodze do domu, weź mi trochę Buda? I'm running low."

"Jasne," powiedziała. "Coś jeszcze? Potrzebujesz jedzenia, artykułów spożywczych?"

"Mam jedzenie."

Charlie zerknął przez otwarty łuk do kuchni. Pudła po pizzy, umazane zimnym tłuszczem, tworzyły pochyloną wieżę obok zlewu wypełnionego nieumytymi naczyniami.

"Jasne, tato. Dzięki."

Wzięła klucze, zimne i twarde w jej dłoni, i wyszła.

Sprężyny siedzenia ciężarówki jęknęły pod nią, opierając się o wyblakłą od słońca winylową ławkę, a drzwi zagrzechotały, jakby miały odpaść. Płatki rdzy posypały się na żwirowy podjazd. Wstrzymała oddech, zmówiła modlitwę i uruchomiła silnik. Zakaszlał przy trzeciej próbie. Ciężarówka odbiła do tyłu, wyjechała na polną drogę i mocno uderzyła ją w pas bezpieczeństwa, gdy zmieniła bieg.

Charlie siedziała tam przez chwilę, na otwartej drodze, ze świszczącą ciężarówką, ponieważ zdała sobie sprawę, że nie ma dokąd jechać.

To jednak nie była prawda. Potrzebowała gotówki i musiała się dowiedzieć, jakie kłopoty pojawiły się na progu jej ojca, kiedy jej nie było. Pomyślała o radzie swojego CO, ostatniej rzeczy, którą powiedział do niej, zanim wsiadła do samolotu.

"Nie ociągaj się, McCabe. Nie bądź leniwy. Sprawdzę twój tyłek następnym razem, kiedy będę w Stanach, i lepiej uwierz, że złapiesz dziesięć odcieni piekła, jeśli pomyślę, że się rozleniwiłaś".

"Tak jest," powiedziała, trzymając jego stalowe spojrzenie.

"Chcę, żebyś coś zapamiętała: bez względu na to, co ci powiedzą, możesz przestać nosić mundur, ale nigdy nie przestaniesz być żołnierzem. A żołnierz potrzebuje misji".

"Sir?" powiedziała.

"Ta misja jest skończona," powiedział jej. "Idź poszukać nowej. Zwalniam."




Dwa (1)

DWA

Crab Walk nie był niczyim pomysłem na raj, nawet dla garstki stałych bywalców barów, którzy obowiązkowo przychodzili przed południem i zostawali do połowy czasu zamknięcia. To był po prostu amerykański bar na tyłach drogi, nisko zawieszona rudera, której okap był udrapowany siatką na łodzie i skamieniałymi rozgwiazdami. Zabytkowa szafa grająca Seeburg była wypełniona klasycznym rockiem z lat siedemdziesiątych, którego rotacja nigdy się nie zmieniała i nigdy nie zmieni, a wilgotne powietrze pachniało stęchłym piwem i przesolonymi orzeszkami.

Było już ciemno, kiedy pickup Charliego wjechał na parking, znajdując wolne miejsce na końcu rzędu poobijanych i zardzewiałych wozów. Wyskoczywszy na asfalt, Charlie obrzuciła wzrokiem błyszczącego Escalade'a stojącego na dwóch miejscach parkingowych, z których jedno było oznaczone jako miejsce dla niepełnosprawnych. Zdecydowanie nie było to zwykłe miejsce. Widziała, że ktoś już wykonał święty obowiązek skrobania kluczem po lakierze na drzwiach od strony kierowcy. Kiwnęła głową z aprobatą na ten przejaw ulicznej sprawiedliwości i przepchnęła się przez drzwi tawerny jak rewolwerowiec.

W szafie grającej rozbrzmiewała muzyka Lynyrd Skynyrd, a wysłużony kij trzaskał o kant, wysyłając kolorowe kule, które rozsypywały się po wytartym, zielonym filcu pojedynczego stołu bilardowego w Crab Walk. Połowa krzeseł była pełna - połowa to dobra noc dla tego miejsca - i nikt nie zaszczycił jej spojrzeniem, gdy skierowała się do baru. Nikt oprócz barmana, który prawie upuścił plastikowy dzbanek z piwem, kiedy zobaczył jej twarz w słabym świetle elektrycznym. Odstawił dzbanek i pomachał jej.

"Ho-lee-fuck," krzyknął Dutch ponad muzyką. "Charlie Mac, we własnej osobie".

"Żyje i kopie", powiedziała.

Dutch stał na sześciu stopach i pięciu nogach w swoich butach ze stalowymi palcami i nosił każdy twardy rok na swojej głęboko zarysowanej twarzy. Pod szarym tank topem miał mięśnie jak żelazne liny, a na jego zwietrzałej skórze wyróżniały się wyblakłe tatuaże: na jednym bicepsie warczący pies diabła, a na drugim kula ziemska, kotwica i orzeł. Wyszedł zza baru i uścisnął ją jak niedźwiedzia kruszarkę do kości.

"Jak długo jesteś z powrotem, w każdym razie?"

"How long's forever?" zapytała.

Wpatrywał się w nią nowymi oczami. Kiwał głową, powoli.

"Wyszedłeś, co?"

"Tak jak mnie nauczyłeś". Charlie sparowała palce i zwęziła oczy. "Weszłam w ssanie. Objęłam ssanie. Pozwoliłam, by ssanie przeszło przeze mnie i stałam się z nim jednym".

Położył ojcowską dłoń na jej ramieniu. "A teraz, przekroczyłaś ssanie. Dobra robota, mój padawański uczniu."

Dutch odwrócił się i pstryknął palcami do barmana siedzącego na najbliższym stołku.

"Hej, Lester. Zrób miejsce dla weterana powrotu do domu, co?"

Barman gestem wskazał na swoją szklankę. "Jeszcze nie skończyłem."

"Nie pytam. Zabierz to na tanie miejsca."

Zmył się. Charlie wsunął się na stołek, a Dutch cofnął się za bar.

"Piwo dla mnie", powiedział Charlie. "Coś domowego. Nie piłem nic lokalnego od..."

Przerwała, licząc dni, a on podjął się tego. "Trzy lata, dwa miesiące i reszta. I schowaj swój cholerny portfel - znasz zasady domu. Nie płacisz w noc przed wyjazdem; nie płacisz w noc powrotu do domu."

"Wszyscy inni płacą gotówką przez cały czas," wyrecytowała. Dał aprobujący ukłon i sięgnął pod bar. Pikantny, pijacki śmiech rozbrzmiewał ponad gitarowymi riffami "Sweet Home Alabama". Charlie zerknęła przez ramię. Dzieciaki z college'u, wieśniacy z funduszami powierniczymi, tłoczyli się wokół stołu i porównywali karty kredytowe. Rozpoznała pasażerów podwójnie zaparkowanego Escalade.

"Turyści" - mruknął Dutch. Odkręcił kapsel od butelki Mean Old Tom i podsunął jej ten trunek. "Masz, to postawi ci włosy na piersi. Więc co tu robisz? To znaczy, co oni zrobili, dali ci bilet lotniczy i wyrzucili cię na krawężnik?".

Charlie wypił łyk, w połowie uśmiechając się, a w połowie krzywiąc się na gorzki smak. "Nie, wojsko jest naprawdę dobre w tej kwestii. Musiałem przejść ścieżkę doradztwa zawodowego, całe to planowanie powojskowe. Mieli targi pracy. W bazie, cywile przychodzili rozdawać wizytówki i broszury."

"Nie widziałeś nic, co by ci się podobało?"

"Jasne. Dostałam pracę w Biloxi. Paralegal na poziomie podstawowym pracujący dla biura prawniczego."

"Kiedy zaczynasz?"

"Dzisiaj," powiedziała Charlie. Odchyliła z powrotem butelkę.

"To nie jest Biloxi".

"Nope," powiedziała. "I nie jestem też sekretarką jakiejś karetki pogotowia. Prawie pojechałam. Prawie. I stałem tam na lotnisku w Stanach, o zrobić mój lot łączący, a ja po prostu ... nie. Zmieniłem bilet i wróciłem do domu. Byłem jak ... kogo ja w ogóle znam w Mississippi? Czy to jest to, czego chcę? Zacząć życie od nowa w jakimś mieście, w którym nigdy nie byłam, w karierze, która mnie nie interesuje?"

"Więc czego chcesz?" zapytał ją.

"Zorientowanie się, że nie jadę do Biloxi- to był krok pierwszy mojego przebiegłego planu reintegracji ze społeczeństwem. To jest krok drugi, czyli ta część, na której się trochę zawiesiłem. Pomyślałem, że wrócę do domu na kilka dni, spróbuję poukładać sobie w głowie."

"Dobry plan jak każdy inny."

Jeden z kolegów krzyknął od swojego stolika. "Hej! Barman! Możemy dostać jeszcze jedną kolejkę?"

"Za chwilę," odezwał się Dutch. Zniżył głos i przewrócił oczami. "'Barman,' Jezu. 'Prithee, yon sirrah, dziękuję ci za uświetnienie mojej skromnej tawerny'. Więc ... opracujmy plan ataku. Co ci tak naprawdę przeszkadza? Przeprowadzka do obcego miasta czy praca za biurkiem?"

"Mogę powiedzieć, że jedno i drugie? Głównie biurko. Jeśli mogę przyzwyczaić się do Afganistanu, to mogę przyzwyczaić się do Biloxi." Zmarszczyła brwi. "Trzy tygodnie temu kucałem na poboczu drogi, na skraju prowincji, której nazwy nie potrafiłem nawet wymówić, pocąc się wiadrami wewnątrz osiemdziesięciokilogramowego kombinezonu bombowego. Kucałem nad tym IED, jakimś wynalazkiem Frankensteina, który jeden z miejscowych dupków zbudował z szybkowaru, zardzewiałych części gaźnika i jakiejś wyciekającej, wybuchowej papki, która prawdopodobnie została wyprodukowana ze sfermentowanego koziego gówna. I radzenie sobie z tym, zapewnienie bezpieczeństwa, było moim zadaniem. Przez większą część dekady, to była moja praca. Teraz mam... co? Udawać, że nic się nie stało? Że mogę siedzieć w biurze prawniczym i odbierać telefony cały dzień, jak normalny człowiek?"



Dwa (2)

"Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Ale spójrz, masz pomoc, jeśli po nią sięgniesz. To były inne czasy, kiedy wróciłem do domu. Inna wojna. Ludzie nie ustawiali się w kolejce na lotnisku, by podziękować nam za służbę, wiesz?" Dutch rzucił jej uważne spojrzenie. "Łatwo jest wylądować w niewłaściwy sposób, kiedy wracasz do domu. Łatwo trafić na płozy. Ja to zrobiłem i zajęło mi dużo czasu, aby wyprostować się. Nie chcę, żebyś popełniał moje błędy. Jesteś od tego mądrzejszy."

W szafie grającej włączyła się piosenka AC/DC. Jeden z dzieciaków z funduszu powierniczego krzyknął przez muzykę. "Hej, dziadku! Możemy dostać jeszcze jedną kolejkę czy co? Płacący klienci tutaj!"

Dutch westchnął i sięgnął po szklankę z kuflem.

"Przepraszam na sekundę," powiedział. "Muszę wypluć kolejną kolejkę piwa".

"Nie rób nic na mój rachunek".

"Nie będzie. To tylko moje ogólne poczucie decorum. Jeszcze jedna rzecz do kluski nad: Czy jesteś w domu, bo czujesz, że to właściwe miejsce, czy jesteś w domu, bo masz niedokończone sprawy do załatwienia?"

Zostawił ją samą z jej myślami, muzyką i butelką stouta. Stukała butelką o lepki, lakierowany bar w rytm muzyki, dopóki Dutch nie powrócił.

"Ostatni raz widziałem cię", powiedział, "był na pogrzebie".

"Wiem."

"Nie było cię następnego dnia".

"Potrzebowali mnie z powrotem", powiedziała.

"Nie potrzebowali cię aż tak bardzo".

Zmieniła temat. "Czy mój tata nadal przychodzi?"

Dutch potrząsnął głową. "Przychodził, potem nie bardzo, potem wcale. Nie widziałem go od roku, może. Albo rzucił picie, albo pije w domu."

Charlie podniósł dwa palce. "Drzwi numer dwa. Pytanie bonusowe: Słyszysz, czy jest w czymś, w czym nie powinien być?"

Niewypielęgnowane brwi Dutcha zwarły się mocno. "Takie jak?"

"Takie jak kilku facetów z miasta, facetów z bliznami i pokiereszowanymi knykciami, płacących mu za rozmowę towarzyską".

Jego oczy przeleciały na jedną stronę i wzięły w posiadanie twarze wokół nich. Tylko szybkie, pobieżne sprawdzenie, gdy sięgnął w dół i podszedł z kolejnymi dwiema butelkami stoutu. Otworzył jedną dla niej, drugą dla siebie.

"Traktujcie to jak odprawę wywiadowczą o najwyższym priorytecie" - powiedział.

"Z drugiej ręki, nieaktualne i prawdopodobnie błędne?"

"Proszę bardzo. Wiesz, że twój ojciec zawsze miał coś do książek sportowych."

Charlie zmarszczył brwi. "Znowu uprawia hazard?"

"Ktoś powiedział, że ktoś powiedział, że jest. Wiesz jak to jest. Małe miasteczka. W każdym razie, niepotwierdzone słowa mówią, że wszedł trochę za głęboko".

"Jest na emeryturze i żyje ze swojej fabrycznej emerytury," powiedział Charlie. "Jak głęboko mógł się zapuścić?"

"Tak głęboko, jak pozwala mu bukmacher. I zanim zapytasz, nie mam pojęcia, z kim zawiera zakłady. Chodzi o to, że twoi domownicy to pewnie windykatorzy. Nie zrobili mu krzywdy, prawda?".

Charlie potrząsnęła głową. "Nie, nie był posiniaczony. On po prostu wygląda ... wygląda na zmęczonego, Dutch."

"Wiele przeszedł."

Był na tyle uprzejmy, że nie dodał słowa sam. Nie musiał. Słyszała to, głośno i wyraźnie.

"Zrobię trochę kopania," powiedziała. "Uporządkuję to. Tymczasem muszę znaleźć źródło gotowego dochodu, albo to moje ostatnie piwo na jakiś czas. Ponadto, wiesz, muszę zapłacić za jedzenie i dach nad głową. To też."

"Myślałeś kiedyś o pracy w ochronie?" zapytał.

"Co, jak policjant w centrum handlowym?"

"Nie, jak praca ochroniarza. Znam faceta w mieście, Jake Esposito; prowadzi firmę o nazwie Boston Asset Protection. To praca na akord, zlecenia, kiedy tylko potrzebuje dodatkowych rąk, ale płaca jest przyzwoita, a on lubi zatrudniać weteranów. Nie z dobroci serca. Chce pracować z profesjonalistami, którzy potrafią wykonywać polecenia i załatwiać sprawy. Ta praca wymaga pewnego temperamentu, wiesz? Trzeba umieć uspokoić sytuację, zanim się zagotuje, ale też być gotowym na ostrą jazdę, jeśli i kiedy trzeba. Pół dyplomata, pół bokser."

"Brzmi jak moja stara praca."

Dutch błysnął pożółkłym uśmiechem. "Ale czyż nie? Przynajmniej nie jest to biurko. Brzmi jak coś, co mogłoby cię zainteresować?"

Charlie przyjrzała się swojej butelce i uśmiechnęła się.

"Tak, a co tam. Może być fajnie."

Ich butelki brzęknęły. Dutch pogrzebał w starym Rolodexie, wyciągnął na wpół pomarszczoną kartkę na wyblakłym kremowym papierze i podał ją dalej. Karta miała adres na Copley Square, napisany czarną czcionką.

"Zadzwonię do niego i powiem mu, że ręczę za ciebie. Więc bądź ze mnie dumny, dzieciaku. Idź jutro do niego; on cię wystawi na próbę."

"Dzięki, Dutch. Dzięki za danie mi szansy."

Odrzucił łyk piwa i przejechał grzbietem dłoni po swoich wąsach.

"Do diabła, nic ci nie daję. Zaimponowanie mu, to twoja sprawa. Po prostu zachowaj ostrość. Jake ma... swoje dziwactwa, to wszystko co mogę powiedzieć. Nie zatrudnia też pozbawionych mózgu goryli w garniturach. W tej branży twardziel może być tylko jeden. Szuka ludzi, którzy mają co najmniej tyle samo dowcipu, co mięśni."

"Co on zamierza zrobić," zapytał Charlie, "zmusić mnie do rozwiązywania problemów matematycznych?"

Patrzył na nią z nikłym, bezczelnym błyskiem w oku.

"Po prostu zachowaj ostrość, dzieciaku".




Trzy (1)

TRZY

Ojciec Charliego spał, gdy wjechała na podjazd. Pickup wydał ostatnie melodramatyczne kaszlnięcie, gdy przekręciła kluczyk. Jej ojciec leżał w swojej kanapie, z nogami w górze, z telewizorem nastawionym na kanał o zakupach domowych. Wyłączyła telewizor i zgasiła lampę. Chrapał przez to wszystko. Zaniosła skrzynkę Bud Light do kuchni i schowała ją do lodówki, po czym ruszyła korytarzem do swojej dawnej sypialni.

Schowała wszystko z torby na kółkach, porządkując górną szufladę swojej komody. Skarpety i bielizna w prostych jak brzytwa rzędach, koszule złożone, życie w skompresowanym porządku. Zdjęła pościel z szafy w holu i pościeliła łóżko na tyle ciasno, by odbijać ćwiartkę od prześcieradła. Wystarczająco dobrze. Potem rozebrała się, wsunęła pod kołdrę i próbowała zasnąć.

Próbowała.

Może to przez ten dom; może przez te wszystkie zmiany; może po prostu było zbyt cholernie cicho. Cisza na wsi była uciążliwa, ciężka. Spodziewała się silników, samolotów, maszyn wojskowych w ciągłym ruchu. Wszystko, co dostała, to cykanie świerszczy za oknem i fala złych wspomnień, która miała ją zatrzymać aż do świtu.

Charlie w końcu znalazła kilka godzin snu. Wtedy pierwsze promienie świtu wpadły jej do oczu i zmusiły ją do wstania z łóżka. Jęknęła i wytoczyła się spod kołdry, budząc się, gdy jej stopy dotknęły ziemi. Wciągnęła na siebie parę szarych bluz i poszła pobiegać.

Dwie mile w górę drogi, dwie mile z powrotem, jej trenażery waliły w błotniste pobocze, gdy walczyła z drogą na wysokie wzgórze. Był chłodny poranek, a lekka mgła dryfowała wśród drzew jak sznurki delikatnego dymu. Charlie nienawidziła biegać. Nienawidziła go aż do momentu, gdy trafiała na ścianę wytrzymałości i przełamywała się, czując, jak endorfiny zalewają jej ciało, chemiczny haj, który mieszał się z pieczeniem w płucach i bólem każdego mięśnia. Jutro znienawidziłaby to wszystko na nowo. To była jej rutyna przed kawą, przed świadomym myśleniem, była nią od lat, kiedy tylko miała na to ochotę. Nie mogła się spierać z wynikami; bieganie utrzymywało ją szybką i szczupłą, dobre cechy dla żołnierza o wzroście pięć stóp i dwa.

Zanim wróciła, ojciec już się obudził. Jadł zimne resztki pizzy z papierowego talerza, milcząc w blasku ekranu telewizora.

"Muszę jechać do miasta", powiedziała. "Mam rozmowę o pracę".

"Weź ciężarówkę", powiedział jej.

Ruch uliczny w Bostonie był sportem full-contact. Miasto znajdowało się godzinę drogi na wschód, prosty strzał w dół korytarza I-90, i nie trwało długo, zanim knykcie Charliego zrobiły się białe na kierownicy. Paski na dziurawej nawierzchni były bardziej sugestią niż regułą, a ciężarówki walczyły ze sobą o pasy zjazdowe po obu stronach drogi. Charlie zjechała na zjazd 22, wysiadła na Stuart i przejechała ulicami bostońskiego Back Bay, szukając adresu na pomiętej wizytówce.

Gdy powoli przejechała przez ślamazarne skrzyżowanie, zdała sobie sprawę, że wciąż jest w Afganistanie.

Jej oczy znajdowały się w dziesięciu miejscach naraz, ale wszędzie były doskonale skupione. Kosz na śmieci przy drodze. Mężczyzna z głową schyloną pod wiatr, idący zbyt blisko krawężnika. Każde otwarte okno, każda grzęda na dachu, która mogła skrywać snajpera. Świadomie wiedziała, że jest w domu. Nie zajmowała punktu w konwoju, wypatrując IED i zamachowców-samobójców; prowadziła poobijanego pickupa ojca i jechała na rozmowę o pracę. Teraz była bezpieczna. Jednak głęboko w szpiku kości, w szkoleniu i nawykach, które zinternalizowała przez większą część dekady, nie mogła tego zaakceptować. Jej umysł i ciało zostały nauczone, by przetrwać w kraju, który chciał jej śmierci. Nie mogła tego wyłączyć jak włącznik.

Zastanawiała się, czy kiedykolwiek to zrobi.

Charlie znalazła adres na Newbury. Nie była pewna, czego się spodziewała; pomysł firmy ochroniarskiej przywodził na myśl wzmocnione drzwi i ogrodzenia zwieńczone drutem koncertowym. Zamiast tego biura firmy Boston Asset Protection stały przytulnie wzdłuż rzędu spokojnych witryn sklepowych, dwa drzwi od butiku odzieżowego i przytulnie wyglądającej kawiarni o nazwie Thinking Cup. Znalazła miejsce do zaparkowania kilka ulic dalej. Zatrzymała się, sprawdzając swoją twarz w lusterku wstecznym, i odrzuciła grzywkę na bok. Zrobiła wszystko, co mogła, żeby ubrać się na rozmowę kwalifikacyjną; znalazła w swojej starej szafie wełniany blezer w kolorze węgla drzewnego i ładną parę spodni, wciąż obłożonych plastikiem po ostatnim praniu chemicznym. Nie była pewna, jak powinien wyglądać przyszły ochroniarz, więc wybrała "profesjonalny, ale niezbyt strojny". Coś, co pokaże, że dba o swój wygląd, ale nie boi się pobrudzić sobie rąk. Poszła po czystą parę butów do biegania zamiast obcasów, na wypadek gdyby rozmowa kwalifikacyjna miała charakter fizyczny; nie chciała biegać przez kolejne kilka mil, nie ze słońcem i parnym letnim upałem na podwyższeniu, ale przeskoczyłaby dosłownie płotek lub dwa, gdyby to udowodniło, że jest odpowiednią kobietą do tej pracy.

Tuż za drzwiami wejściowymi zobaczyła pokój dokładnie tak, jak jej szkolenie nauczyło ją badać nowe i obce miejsce: w plastrach i migawkach, ciągiem twardych danych podawanych prosto do pnia mózgu. Hol, ściany w kolorze burzowej szarości, dziesięć stóp na piętnaście stóp. Trzy wyjścia: zamknięte drzwi na lewo i prawo od zakrzywionego drewnianego biurka w kolorze plażowego piasku oraz szklane drzwi z tyłu. Jeszcze jedna osoba. Późna czterdziestka, kędzierzawe czarne włosy i okulary w plastikowej oprawie typu kocie oczy, siedząca za biurkiem. Powietrze pachniało jak ciepłe potpourri. Kiedy Charlie wszedł, recepcjonistka odwróciła swoją tabliczkę do góry nogami, kładąc ją płasko na biurku. Następnie ukryła ręce za drewnem.

Charlie spojrzała na płaską tabliczkę, a potem na recepcjonistkę. Kobieta uśmiechnęła się do niej w niemym oczekiwaniu. Żadnego wyjaśnienia dla tego dziwacznego gestu, ale w jakiś sposób Charlie czuła, że ma go zauważyć. Jakby kobieta chciała ją zrzucić z siebie na krok i zobaczyć, co zrobi, zanim powiedzą sobie tyle, co na przywitanie. Postanowiła zostawić przynętę w spokoju.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Nigdy nie walcz na wojnie innego człowieka"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



👉Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści👈