Podróż trwa dalej

Część 1

Bo moc Twoja nie polega na mnogości, ani potęga Twoja na silnych mężach:

bo jesteś Bogiem strapionych, pomocnikiem uciśnionych...

wybawcą tych, którzy są bez nadziei.

JUDITH 9:11 (APOKRYF)




Rozdział 1 (1)

========================

ROZDZIAŁ 1

========================

ANNIKA

JEZIORO HALLSTATT, AUSTRIA

MARZEC 1938 R.

Ostrze łopaty, przecinające oszronioną trawę. To właśnie najbardziej zapamiętała z wiosny 1938 roku. W następnym roku, w najciemniejsze noce, prawie znowu mogła usłyszeć szept kopania. Dźwięk Maxa Dornbacha, który wołał jej imię.

"Annika?" Jego pewny siebie głos wkomponował się w płynne dźwięki tego wieczoru, ale jej serce nabrało własnego rytmu, wirując jak pierzaste nasiona mniszka złapane w alpejskiej burzy.

Skąd Max wiedział, że jest ukryta za sosnami?

Kiedy zerknęła między gałęzie, patrzył prosto na nią. Niechętnie, a przynajmniej starając się sprawiać wrażenie niechętnej, wyszła ze swojej kryjówki na tle niebieskiego światła księżyca.

Temperatura znów spadła do prawie zera, ale Max miał na sobie lnianą koszulę z rękawami podwiniętymi do łokci. Pod rękawami pęczniała siła, ramiona, które wiosłowały drewnianą łodzią fuhr wokół jeziora Hallstatt prawie każdego lata w ciągu jego siedemnastu lat, rzeźbiąc mięśnie jak powalona brzoza, którą jej ojciec lubił formować w ławki i krzesła.

"Co ty tu robisz?" zapytał, choć to ona powinna była go przepytywać. Obudził ją, gdy przemknął obok domku, który dzieliła z ojcem w lesie.

Na początku myślała, że to Vati zakradł się pod jej okno, w drodze do tawerny, ale potem, w snopie światła, zobaczyła nitki blondu w brązowych włosach Maxa, łopatę opartą o jego ramię jak karabin przygotowany do walki. Lubiła myśleć, że celowo szeleścił gałęziami, ponieważ tęsknił za nią w tych zimowych miesiącach tak bardzo, jak ona za nim.

"Obudziłeś mnie." Annika zrobiła kolejny krok w jego stronę. "Nie wiedziałam, że wróciłeś z Wiednia".

"Moi rodzice chcieli mieć wakacje".

Dornbachowie odwiedzali się w okresie świątecznym, ale rzadko na wiosnę, gdy Max uczył się w gimnazjum. W przeciwieństwie do ojca Anniki, jego rodzice uważali, że edukacja z książkami i takimi tam jest ważna.

"Powiem Vati, że jesteś w domu" - powiedziała. "Może rozpalić piec."

"To nie jest konieczne." Max tupnął obcasem buta na łopatę, by usunąć kolejną kupkę ziemi. Wyobraziła sobie kępy w kolorze rdzy ziejące po swojej hibernacji tej zimy, drżące w mroźnym powietrzu. "Mój ojciec już ją zapalił".

Nie zdawała sobie sprawy, że Herr Dornbach potrafi robić takie rzeczy sam, ale z drugiej strony, nawet po piętnastu latach - całym swoim życiu na tej posiadłości - Annika niewiele wiedziała o rodzicach Maxa. Ani Herr, ani Frau Dornbach nie zaprzyjaźnili się z kimś poniżej swojej rangi. A już na pewno nie z dziewczyną swojego dozorcy.

Annika przeskanowała tę dziurawą działkę, ukrytą między sosnami. "Dlaczego kopiesz w nocy?"

Kiedy potrząsnął głową, odmawiając jej zaufania w tej kwestii, jej serce się złamało. Nigdy nie zdradziła innej duszy żadnego z jego sekretów. Ani o wgnieceniu w motorówce Herr Dornbacha cztery lata temu, ani o ranie w nodze Maxa, którą pomogła opatrzyć, ani o wieczorze, kiedy płakał, gdy stracił Pascala, lisa, którego uratował z lasu.

Pascal spoczywał teraz spokojnie w tym kawałku ziemi wraz z licznymi królikami, czterema kotami, dwiema wiewiórkami i złotopiórką, a każdy grób był oznaczony piramidą z kamieni, które Max zebrał z klifów Hoher Sarstein, góry górującej nad posiadłością jego rodziny.

Kiedy były młodsze, Annika pomagała Maxowi odprawiać nabożeństwa dla każdego zwierzęcia, uroczyście krzyżując ręce, gdy przekazywali opiekę nad nimi Gottowi. Pewnego razu z jej ust wydobył się śmiech, gdy recytowali słowa z Księgi Hioba.

"Ale co do mnie, wiem, że mój Odkupiciel żyje, I w końcu stanie na ziemi: A kiedy moja skóra, nawet to ciało, zostanie zniszczona, Wtedy bez ciała zobaczę Boga. . . ."

Grzebali w ziemi żuka o imieniu Charlie i myśl o tym, że to stworzenie stoi przed niebiańską istotą, a jego sześć wrzecionowatych nóg drży w zachwycie, rozśmieszyła Annikę. Patrząc wstecz, nie było to śmieszne - nawet ironiczne - ale miała tylko osiem lat i była dość zdenerwowana zarówno myślą o śmierci, jak i o niewiadomych związanych z życiem pozagrobowym. Widziała tylko przerażonego Charliego, czującego się tak małym, jak ona sama czułaby się pod spojrzeniem wszechmocnego Boga.

Max nie zaprosił jej na kolejny pogrzeb od tamtego lata, siedem lat temu. Myślała, że przestał grzebać swoje zwierzaki, ale najwyraźniej grzebał je w nocy, kiedy nikt go nie wyśmiewał.

Przysunęła się bliżej do dziury. Płócienna torba z nasionami spoczywała w pobliżu łopaty, częściowo ukryta za Maxem. "Co zakopujesz?"

"Och, Kätzchen", powiedział, kręcąc głową. Nazywał ją kociakiem, odkąd była w przedszkolu. Jakby była jednym z jego zwierzątek.

Ręce Anniki zwinęły się w pięści, a ona pochowała je głęboko w kieszeniach Vati. "Nie jestem kotkiem".

Max wznowił swoją pracę. Ostrze o ziemię, zdeterminowany, by ją podbić. Kiedy podniosła torbę, zamachnął się na nią. "To nie dla ciebie".

"Czy straciłeś kolejne zwierzę?" zapytała, wciąż trzymając płócienną obręcz. Była cięższa niż się spodziewała.

Ponownie potrząsnął głową, tym razem wolniej. "Obawiam się, że wkrótce stracimy wszystko."

Ten nowy ton przeraził ją. "Nie rozumiem."

Wydobył jeszcze dwa kopce ziemi, a ona wrzuciła torbę do dziury. Potem wepchnął brud i wygładził łopatą tam i z powrotem po ziemi, jakby próbował wyprasować zmarszczki. "Chodź," powiedział w końcu, wędrując w stronę ściany sosen, która oddzielała tę działkę od Schloss Schwansee, zamku jego rodziny.

"Co się stało, Max?"

"Parlament zatwierdził naszą aneksję do Niemiec".

"Wiem", odpowiedziała, zadowolona, że była już wtajemniczona w ten kawałek wiadomości. "Vati jest zadowolony".

"Rzesza Niemiecka nie chce dłużej tolerować tłumienia dziesięciu milionów Niemców przez granicę".




Rozdział 1 (2)

To właśnie powiedział Hitler przez radio w zeszłym miesiącu. Obiecał zbawienie, uratowanie Austriaków, którzy byli źle traktowani. Anschluss - jak go nazywał - był zakazany przez Traktat Wersalski, ale ich nowy Führer nie wydawał się być zniechęcony traktatami lub faktem, że austriacki kanclerz nie był zainteresowany unią między jego krajem a Niemcami.

Jej ojciec świętował Anschluss w piwiarni. Walczył jako piechur w Wielkiej Wojnie, a ta nowa unia, jak sądził, nie tylko ożywi Austrię, ale będzie też zadośćuczynieniem za gorzkie straty ich imperium sprzed dwudziestu lat. Tym razem, mówił Vati, nikt nie pokona zjednoczonych Niemiec.

Max zatrzymał się na skraju drzew, światło z okien zamku przefiltrowało na trawnik, zacierając niebieską mgiełkę księżyca. "Twój ojciec jest zadowolony, bo nie jest Żydem".

Annika wzruszyła ramionami. "Nikt z nas nie jest Żydem." Z wyjątkiem jej przyjaciółki Sary, ale Hitler raczej nie przejmowałby się żydowskimi Austriakami, którzy mieszkali z powrotem w tych Alpach. Tylko letni turyści - i sporadycznie narciarze - odwiedzali ich góry i jezioro.

Max położył dłonie na jej ramionach, zakotwiczając je tak, by nie mogła ponownie wzruszyć ramionami. Próbowała skupić się na jego oczach, ale jego dotyk zelektryzował ją, wstrząs, który odbił się rykoszetem między jej palcami, jej palcami.

"Adolf Hitler nie jest zbawcą. To diabeł wcielony." Oczy Maxa błysnęły, ostra krawędź w jego głosie przeraziła ją. "I nie zadowoli go oddanie naszego kraju, Kätzchen. Będzie chciał także serc naszych ludzi".

Słyszała opowieści o Hitlerze i jego zbirach, o latach, w których Hitler wzniecał kłopoty na ulicach Austrii, ale mimo to protestowała. "Dom Hitlera jest teraz w Berlinie".

Max uwolnił jej ramiona i wyszedł spod płaszcza sosny. "To nie powstrzyma go przed próbą zbudowania tutaj swojej Rzeszy".

Annika zadrżała, gdy szła za nim w stronę domku, który dzieliła z ojcem, choć próbowała udawać, że drżenie w głębi duszy, rozchodzące się po skórze, było spowodowane zimnem. Nigdy wcześniej nie słyszała, by Max mówił o polityce. Zazwyczaj opowiadał o swoich zwierzętach, szkole lub muzyce, którą kochał w Wiedniu. Ona, jego oddana publiczność, słuchała jego opowieści każdego lata i w zimowe tygodnie, kiedy przyjeżdżał na narty.

Po jej prawej stronie szary łupek na wieżyczkach zamku jarzył się w świetle księżyca. W XVII wieku właściciel miejscowej kopalni soli zbudował to miejsce jako fortecę między górami a jeziorem. Utrzymanie i rozbudowa utrzymywały jej ojca, a teraz i ją, przez cały rok, choć pewnego dnia marzyła o byciu panią tego zamku, popijając herbatę w salonie zamiast szorować podłogi.

Max schował swoją łopatę do dużej szopy, w której Vati trzymał swoje narzędzia i sprzęt. "Najlepiej będzie, jeśli wrócisz do domu. Zanim twój ojciec zacznie się martwić".

Annika wkopała ręce w kieszenie płaszcza. "Cieszę się, że tu jesteś".

"To tylko na jeden dzień".

"Mimo to, cieszę się."

Podniósł jej prawą rękę z ciepła kieszeni i przycisnął do niej swoje usta. "Nie pozwól, aby jeden z ludzi Hitlera skradł twoje serce, Annika."

Puścił jej rękę, ale ta pozostała przed nią, zawieszona w powietrzu.

Krzyki wybuchły wewnątrz głównego domu, Herr Dornbach przeklinał. I wtedy głos Frau Dornbach skradł się przez otwarte okno biblioteki, krzycząc na niego. Max szybko przeszedł przez boczne drzwi prowadzące do zamku, a potem zamknął okno, by uciszyć walkę, przynajmniej dla jej uszu.

Annika przemknęła przez pokrytą lodem trawę, na brzeg jeziora. Brzozowe ławki były rozrzucone po całej posiadłości, ale ta ławka w pobliżu trzcin była jej ulubioną.

Siedząc, wyciągnęła ręce z obszernych rękawów i owinęła je szczelnie wokół piersi. Maleńkie obłoczki wznosiły się wraz z jej oddechem, każdy z nich wspinał się w powietrzu, jakby chciał przeskalować górski grzbiet, który zakręcał wokół jeziora, chwalebne morskie stworzenie strzegące swojej jamy.

Światło księżyca mieniło się na wodzie, a kilka świateł migotało po drugiej stronie jeziora w wiosce zwanej Hallstatt. Kiedy byli dziećmi, ona i Max marzyli o tym, że pewnego dnia przepłyną razem ten akwen, ścigając się, kto wygra. Oczywiście nigdy tego nie zrobili. Vati nie przejmowałaby się tym, nawet gdyby próbowała, ale Frau Dornbach bardzo dbała o bezpieczeństwo swojego jedynego syna.

Dlaczego Herr Dornbach krzyczał dziś wieczorem? Kłótnie między nim a Frau Dornbach nasiliły się tego lata, a ich słowa wydostawały się przez okna i zastawały Annikę w ogrodzie lub wbijającą gwoździe w deskę, gdy pomagała Vati'emu budować ławkę lub naprawiać ścianę.

Herr Dornbach krzyczał na Vati także zeszłego lata, ale zazwyczaj dlatego, że Vati nie przyszła wystarczająco wcześnie do pracy, zbyt ospała po nocy spędzonej w piwiarni.

Czasami zastanawiała się, czy gdyby jej matka żyła, jej rodzice walczyliby tak jak Dornbachowie. A może Vati nie piłaby, gdyby jej matka nadal żyła. Czasami jej ojciec wciąż wołał do Kathrin - jej matki - w swoich snach, jego żal był burzą, która wstrząsała krokwiami chaty i sosnowymi ścianami.

Kiedy ojciec się budził, często wołał imię Anniki, ale tylko dlatego, że chciał, by przyniosła czarną kawę, która rozgoni mgłę w jego mózgu.

Zamknęła oczy, chłód osiadł na jej twarzy, gdy jej myśli wróciły do młodego człowieka, który kopał w lesie. Gdyby tylko Max mógł ją zobaczyć z odpowiednio zakręconymi włosami, ubraną w bladoróżowy letni surdut, który uszyła na jego powrót, a nie wciśniętą w poszarpany płaszcz Vati.

Jej spojrzenie powędrowało przez ramię do światła na parterze zamku, do biblioteki, gdzie Max z przyjemnością czytał jedną z wielu książek, które zdobiły jej półki. Czy tak jak ona patrzył na jezioro? A może tęsknił za tym, co zakopał.

Myśl o zakopanych kościach sprawiała, że żołądek jej się zwijał, ale te zwierzęta były ważne dla Maxa, więc były ważne dla niej - tak samo jak zachowanie jego sekretów.

Bryza szeleściła wśród gałęzi, poruszając głębię tego jeziora przed nią i tęsknotę w jej sercu. A jej umysł powrócił do rąk Maxa na jej ramionach, jego ust przyciśniętych do jej dłoni.

Nikt inny nie mógł skraść jej serca, bo ono już zostało skradzione. I nic nigdy nie mogło zmienić jej miłości do Maxa Dornbacha.

Nic.




Rozdział 2 (1)

========================

ROZDZIAŁ 2

========================CALLIE

MOUNT VERNON, OHIO

DZIEŃ PREZENTACYJNY

Ludzie chowają najdziwniejsze rzeczy na stronach swoich książek. Suszone kwiaty. Akty urodzenia. Banknoty dwudziestodolarowe. Pewnego razu znalazłam ząb dziecka wciśnięty w grzbiet Ginger Pye. Nie jestem do końca pewna, jaki typ osoby przechowuje ząb w książce dla dzieci - być może chłopiec lub dziewczynka oszczędza go dla zębowej wróżki.

Odkryłam, że właściciel książki może być równie intrygujący jak autor. A właściciele często tracą coś więcej niż czyjąś historię, kiedy oddają swoje książki. Czasami oddają również część swojej historii.

Moja historia jest taka sama jak każda inna w tym sensie, że nikt nie jest jej właścicielem oprócz mnie. I jest wypełniona wątkami osiągnięć i żalów, pozornie przypadkowymi fragmentami fabuły, które błąkają się po stronach mojej codzienności, nawet gdy sprzedaję historie innych ludzi, takie schludnie wciśnięte między dwie okładki z grzbietem, który jest albo sztywny, albo lekko zużyty, pachnący stęchłą skórą i starym atramentem.

Pod moją sypialnią - sypialnią, w której w tej chwili powinienem spać - znajduje się księgarnia, której właścicielami są moja siostra i ja. W niektóre noce, jak ta, sen jest ulotny, gdy mój umysł w kółko obraca nieoszlifowane kawałki mojej historii, próbując wygładzić krawędzie.

Kiedy zdaję sobie sprawę, że nie będzie wytchnienia od tego bębnienia, postanawiam poszukać towarzystwa przyjaciół i ich sekretów. Z kubkiem rumiankowej herbaty w ręku zsuwam się po tylnych schodach mojego mieszkania na poddaszu.

Ponad pięćdziesiąt lat temu Charlotte Trent otworzyła Księgarnię Magiczny Balonik na parterze tego budynku z kolonialnej cegły, obok sklepu z lodami i napojami gazowanymi swojego męża, aby dzieci mogły cieszyć się smakołykiem wraz z nową lub używaną książką. Trentowie nigdy nie byli w stanie urodzić dzieci, więc powitali w tym sklepie całą wioskę jako swoją własną, w tym moją siostrę i mnie.

Kiedy byłam młodsza, spędzałam tu godziny po szkole, czytając książki, które zabierały mnie w odległe miejsca, które tak bardzo chciałam zobaczyć. Teraz, jako pełnoprawny dorosły, mogę tu przychodzić i czytać, kiedy tylko mam na to ochotę, w tym także w późnych godzinach nocnych, kiedy wszyscy inni w naszym małym miasteczku śpią.

Podczas gdy niektórzy mogą ogłaszać śmierć książki drukowanej, każdego dnia dziesiątki dzieci nadal chowają się z książką na poduszkach z fasoli lub w ukrytych przestrzeniach dwupiętrowego zamku, który zbudował dla nas mąż mojej siostry, Ethan. Dzieci z Mount Vernon i z okolicznych hrabstw znają mnie jako Poziomkę, którą to rolę przyjęłam od moich piętnastych urodzin, kiedy to Charlotte podarowała mi parę skarpet w czerwone paski i egzemplarz powieści L. M. Montgomery o dziewczynce, która zabawia grupę dzieci najbardziej fascynującymi opowieściami, niektórymi prawdziwymi, innymi nie.

Prezent Charlotte zmienił moje życie na więcej niż jeden sposób. W "Dziewczynce z bajki" dzieci znajdują obrazek przedstawiający Boga jako okrutnego, zaciekłego człowieka i zanoszą go do pastora, płacząc pytają, czy tak naprawdę wygląda Bóg - z twarzą pełną nienawiści zamiast miłości.

Odpowiedź pastora jest prosta, ale jego słowa dotknęły mnie w głęboki sposób.

"Bóg jest nieskończenie piękniejszy, bardziej kochający, czuły i życzliwy niż wszystko, co możemy sobie o Nim wyobrazić".

W moich własnych łzach zaczął się tworzyć nowy obraz Boga, uśmiech na Jego twarzy zamiast gniewnego skrzeku. Słowa Montgomery'ego, prawda w nich zawarta, zaszyły się w moim nastoletnim umyśle. Bóg nie był okrutny, jak mój własny ojciec. Kochał mnie, Calisandrę Anne Randall, dziewczynę, która pragnęła piękna i dobroci, a ponad wszystko rodziny, która się o mnie troszczyła.

Po przeczytaniu Dziewczyny z opowieścią zrozumiałam, że chcę spędzić resztę życia, pracując z książkami, pomagając zmieniać i poszerzać perspektywę innych dzięki mocy wspaniałej opowieści.

Kilka lat później Charlotte dała mojej siostrze, Briannie, i mnie kolejny prezent. Po przejściu na emeryturę Charlotte podarowała nam klucze do swojej księgarni, a potem wyprowadziła się z mieszkania nad sklepem, do condo na wschód od miasta. Nadal mam moje skarpetki w paski. A dekadę po tym, jak Charlotte przekazała klucze, Brie i ja nadal jesteśmy właścicielkami tego sklepu.

W ciasnym biurze na tyłach sklepu stoi antyczne biurko Charlotte - ogromny orzech z rzeźbionymi oplotami wokół krawędzi, fantazyjnymi nogami w stylu Queen Anne i żelaznymi uchwytami w ośmiu szufladach. Na biurku leżą papiery, kabel od komputera i spinacze, a także dwa zdjęcia mojej siostry z Ethanem i ich czteroletnimi bliźniakami, Owenem i Oscarem. Dwóch chłopców, którzy - jestem pewna - pracowali razem, żeby powiesić księżyc za pomocą młotka i gwoździ ich taty.

Książki ustawiają się na półkach nad biurkiem i rozsypują się po krawędziach kartonów na wyłożonej dywanem podłodze, wypełniając wszystkie przestrzenie tego pokoju. W dolnej szufladzie biurka leży gruby album, który Brie i ja opracowałyśmy, odkąd przejęłyśmy sklep, zapomniane pozycje pozostawione w stosach sprzedawanych tu używanych książek.

Jednym ruchem odsuwam na bok bałagan na biurku i otwieram album, żeby sprawdzić, czy Brie dodała coś nowego do naszej kolekcji. W około pięćdziesięciu winylowych okładkach znajdują się listy, bilety do teatru i wszelkiego rodzaju zdjęcia - te formalne sprzed stu lat, obok odbitek polaroidowych i bardziej współczesnych zdjęć z przyjęć urodzinowych, wycieczek na plażę i jednego z nich, przedstawiającego rodzinę zwiedzającą średniowieczny kościół gdzieś w Europie. Ale w środku nie ma nic nowego.

Brie jest dwa lata młodsza ode mnie, jest główną kolekcjonerką książek i kierowniczką naszego małego sklepiku. Ja jestem sprzedawcą na pół etatu, administratorem strony internetowej, blogerką i Story Girl, chociaż powinnam się chyba nazywać Story Lady, ponieważ szybko zbliżam się do trzydziestych urodzin. Zarobki za wszystkie powyższe są mizerne, ale moje mieszkanie jest w cenie pracy, a ja mam rower i dwie sprawne nogi, żeby pedałować, gdziekolwiek potrzebuję w tym mieście. A jeśli chcę coś jeszcze - obniżam głos w myślach, jakbym mógł obrazić te ściany - mogę to kupić przez internet.

Jestem ciekawską z dziewczynek Randalla - ciekawską Callie - tak nazywała mnie Brie po naszej ulubionej małej małpce, choć obecnie moją ciekawość napędza cel. Badam i publikuję artykuły o autorach dziecięcych, a następnie spędzam wolny czas na aktualizowaniu obszernej sekcji Lost & Found na naszej stronie Magic Balloon Bookshop.




Rozdział 2 (2)

Kiedy po raz pierwszy przejęliśmy z Brie księgarnię, próbowałem znaleźć poprzednich właścicieli kawałków, które odkryliśmy w naszej kolekcji używanych książek, kontaktując się z tym, kto nam je sprzedał. Teraz, kiedy coś znajdujemy, umieszczam ten przedmiot w sieci.

Posty generują dużo ruchu od innych poszukiwaczy ciekawości, takich jak ja, ale w ciągu ostatnich ośmiu lat nikt nigdy nie wysłał e-maila ani nie zadzwonił, aby odebrać list, zdjęcie lub ten ząb, który znalazłem w Ginger Pye. Wciąż jednak piszę, kierując się nadzieją, że pewnego dnia może rzeczywiście połączę kogoś z ważnym przedmiotem, który zgubił. Przywrócić to, co zostało utracone, jego pierwotnemu właścicielowi.

Przynajmniej raz w miesiącu Brie i ja znajdujemy również pieniądze ukryte na kartkach książki, ale nie ujawniamy ich, aby nie narazić się na tłumy ludzi dzwoniących po nie. Podczas gdy dzieci i dorośli często postrzegają swoje książki jako skrytki depozytowe, ja i moja siostra założyłyśmy z tymi dodatkowymi pieniędzmi prawdziwe konto oszczędnościowe w banku na końcu ulicy. To nasza własna tajna skrytka, ponad dwa tysiące dolarów, które teraz gromadzą odsetki.

Podskakuję na dźwięk szelestu za mną. Inkspot, nasz kot-rezydent, wskakuje na biurko i stuka ogonem w moją herbatę, której krople rozpryskują się po winylowych stronach albumu. Szybkim ruchem rękawa wycieram płyn, a potem głaszczę jego białe futro i idealnie uformowaną czarną plamę między uszami.

Czasami zastanawiam się, czy jest tutaj w nocy ze swoim super wizją, czytając o biednym Tomie Kociaku, czy może o Kocie w Kapeluszu. Podobnie jak ja, znalazł schronienie w tych murach.

Niektóre książki, jak sądzę, mogą być jak koty. Bez względu na to, gdzie zostaną wysłane, mają tę niezwykłą zdolność odnajdywania drogi powrotnej do domu.

Odwracając się, pochylam się i podnoszę książkę w twardej oprawie z niedawno dostarczonego pudełka. To nowo wydrukowane wydanie Djibi, tragicznej historii kota, który lubił przygody.

Zamówiłem cztery książki do przeczytania podczas badań do mojego następnego miesięcznego postu o autorze dla dzieci, tym razem Austriaku o nazwisku Felix Salten, który pisał w latach dwudziestych i trzydziestych. Salten pisał historie o różnych zwierzętach, niektórych stworzeniach ściganych przez myśliwych. Niestety, jako Żyd stał się ofiarą polowania, gdy naziści przejęli władzę w Austrii.

"Tę możesz przeczytać później". Szturcham Djibi w stronę Inkspota, stukając w okładkową ilustrację szarego kota. "Zakładając, że umiesz czytać."

Nie miauczy w odpowiedzi, ale wpatruje się w okładkę.

Pod Djibi znajdują się trzy inne najnowsze wydania książek Saltena, wszystkie przetłumaczone na angielski. The Hound of Florence. Fifteen Rabbits. Florian: Ogier cesarza. Po opublikowaniu mojego bloga o Salten, umieszczę wszystkie te książki na naszych półkach, aby je sprzedać.

Znacznie mniejsze pudełko siedzi obok tego z opowiadaniami z Salten. Taśma dynda na krawędzi, a ja odklejam ją, by wyjąć kolejne z jego opowiadań. Zamiast nowej kopii, ta zużyta, wczesna wersja ma rubinowo-czerwony szkic jelenia wytłoczony na płóciennej okładce, oczy jelenia wydają się szukać przyjaciela.

Bambi: A Life in the Woods.

Wydanie z 1931 roku, zgodnie z rzymskimi cyframi na stronie autorskiej, wydrukowane w Wiedniu. To klasyk, który czytałem już wcześniej po angielsku, historia, która niewiele przypomina wersję Disneya. Nie zamawiałam tej książki, ale Brie wie o moim featured post na lipiec. Być może planuje zaskoczyć mnie wczesnym wydaniem na moje urodziny.

Nic nie pobudza mojej wyobraźni bardziej niż odkrycie starej książki w dowolnym języku. Jak opuszczony dom, zastanawiam się nad wieloma historiami, które mogłaby opowiedzieć o swojej podróży, począwszy od narodzin w austriackiej drukarni prawie dziewięćdziesiąt lat temu.

Zegar w moim telefonie wskazuje kwadrans po drugiej, ale wciąż jestem rozbudzona, więc wędruję do księgarni, ze starym wydaniem Bambi pod pachą, i rozsiadam się na niebieskiej poduszce z twillu, wielkości dorosłego człowieka.

Światło z ulicznych latarni przesącza się przez wystawę książek w oknach od frontu, przepływając między półkami w tym pomieszczeniu. Włączam brązowy kinkiet wysoko nad bramą zamku i spoglądam na sklep. Kolorowe japońskie lampki świecą nad frontowym oknem, a zakrzywione półki z książkami falują jak morskie fale na wyłożonej dywanem podłodze, wokół kilkunastu poduszek z fasolą, które stoją jak kamienie w odpływie. Balon na gorące powietrze, wykonany z papier-mâché, unosi się nad zamkiem, obok strychu. Po mojej lewej stronie jest lada frontowa z zabytkową kasą fiskalną obok nowoczesnego iPada i białego kwadratu.

Kiedy Charlotte po raz pierwszy otworzyła ten sklep, aby zaopatrzyć czytelników w materiały w języku francuskim, niemieckim i angielskim, uważała za niezwykle ważne, aby dzieci czytały książki, które rozwijają i poszerzają ich umysły, historie, których mogą się trzymać jak przyjaciół, kiedy inni nie są przyjaźni. Brie i ja poszliśmy za jej przykładem, kiedy przejęliśmy własność, kupując do sklepu tylko te książki, które pozwolilibyśmy przeczytać naszym własnym dzieciom. Lub przeczytać w końcu. Ja nie mam jeszcze dzieci, a bliźniaki Brie wolą książki z obrazkami niż te ze słowami.

W tylnym rogu sklepu jest platforma z teatrem lalek. Nie jestem dobra w lalkach, ale w każdą sobotę siadam na tym podeście, by jako Story Girl czytać błyskotliwe słowa autorów takich jak Dr. Seuss, Robert Munsch i Doreen Cronin. Ostatnio zaczęłam nosić wiśniowo-czerwoną pelerynę, która pasuje do pasiastych skarpetek Charlotte, ponieważ moi młodsi widzowie są przekonani, że jestem w jakiś sposób spokrewniona z WordGirl z PBS. Najmłodsze dzieci myślą też, że potrafię latać.

Nigdy nie zadałam sobie trudu, żeby wyjaśnić, że latam tylko w snach, w te noce, kiedy mogę spać.

Inkspot osiada obok mojego beanbagu na różowym kwadracie dywanu, a ja otwieram okładkę Bambi. W środku jest napis, napisany pięknym pismem. Dzięki Charlotte mogę przeczytać trochę niemieckiego.

Annika Knopf

Schloss Schwansee, 1932 r.

Naciskam jeden z rogów, zagięty od zużycia, podczas gdy mój mózg układa słowa do tłumaczenia. Zamek Jeziora Łabędziego.

Pod nazwą zamku i datą znajduje się jeszcze jeden napis, prosty, a jednak głęboko brzmiący.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Podróż trwa dalej"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści