Pamiętnik ukryty w szufladzie

Rozdział 1 (1)

==========

Rozdział 1

==========

Październik, 2019 r.

Gdybym zawahał się choćby o pół sekundy, wszystko potoczyłoby się inaczej.

Na całym chodniku byłaby krew. Pisk kół. Krzyki przechodniów. Potem karetka pogotowia. Wóz strażacki. A może po prostu podróż prosto do kostnicy. Ponure telefony do krewnych - męża, córki, syna.

Nigdy nie zrobiłam nic bohaterskiego w całym moim życiu. Głównym kandydatem byłby ten kot, którego karmiłam w alejce obok mojego budynku. Ale nie jestem pewna, czy karmienie bezdomnego kota można uznać za bohaterstwo. Słyszałem też, że ten kot w końcu kogoś ugryzł, więc może po prostu pomagałem i podżegałem złego kota.

Ale dzisiaj widziałem czerwonego Forda Taurusa, który pędził na czerwonym świetle bez zamiaru zatrzymania się. Widziałem starszą panią walczącą z dwiema torbami z zakupami, które ledwo mogła unieść, błogą nieświadomość nadchodzącej kolizji. I na ułamek sekundy przed tym, jak Ford przejechał na czerwonym świetle na przejście, złapałem ją i odciągnąłem do tyłu.

Uratowałem jej życie. Po raz pierwszy w życiu jestem bohaterem.

"Co na Boga jest z tobą nie tak? Czyś ty zwariował?"

Staruszka nie jest tak wdzięczna, jak bym się spodziewał. Właściwie to jest niedopowiedzenie. Patrzy na mnie z jadem w swoich wodnistych, niebieskich oczach, jej podgardle drży z wściekłości. Wygląda na to, że zamierza mnie zdzielić swoją przerośniętą, jasnoróżową torebką.

Może to dlatego, że kiedy ją złapałem (w trakcie ratowania jej życia, jak pamiętacie), nie byłem tak delikatny, jak mógłbym być, gdyby nie czas. To znaczy, powaliłem ją na ziemię. Ale żeby być sprawiedliwym, ja też upadłem. I myślę, że większość skutków jej upadku została stłumiona przez jej lądowanie na mnie.

Ponadto, upuściła zakupy podczas upadku. I teraz wszędzie są zakupy. To znaczy, wszędzie. Puszki z makaronem z kurczaka, puszki z kukurydzą, puszki z zieloną fasolką, wszystkie toczą się po chodniku, próbując się wyrwać.

"Próbowałeś mnie zaatakować!" krzyczy na mnie kobieta, walcząc o swoje nogi. Plama jej plwocin uderza mnie w podbródek, gdy na chwilę traci równowagę. Wyciągam rękę, żeby ją podtrzymać, ale ona uderza mnie bochenkiem białego chleba, więc robię krok do tyłu.

"Samochód miał cię uderzyć", próbuję wyjaśnić. Sięgam po puszkę zupy pomidorowej, która miała się właśnie stoczyć na ulicę. Chryste, tu jest mnóstwo puszek. Dlaczego kupiła tyle konserw? Czy ta kobieta nie ma lodówki?

Kobieta prycha, jakby nigdy w całym swoim życiu nie usłyszała czegoś tak absurdalnego. "Nie było żadnego samochodu. Zaatakowałaś mnie. Zajmowałam się swoimi sprawami, a ty mnie popchnęłaś! A teraz zamierzam cię pozwać za napaść! I mam świadków!"

Rozgląda się po przechodniach, którzy w większości nadeptują na jej artykuły spożywcze, przechodząc przez ulicę. Nikt oprócz mnie nie próbuje nawet pomóc w sprzątaniu. Czy ludzie naprawdę są tak niegrzeczni? Czy myślą, że to jakaś nowa gra, w której gonimy za puszkami toczącymi się po chodniku?

W końcu zatrzymuje się przed nami mężczyzna w biznesowym garniturze i bez pytania zaczyna zbierać zakupy. Starsza kobieta wynagradza go wdzięcznym uśmiechem, który stanowi wyraźny kontrast z tym, jak wciąż na mnie patrzy. Wydaje się to trochę niesprawiedliwe, bo to ja uratowałem jej życie.

"Dziękuję ci bardzo, młody człowieku", mówi starsza kobieta, poklepując swoje pukle białych włosów. "Jesteś tak miły, że pomagasz".

"Nie ma problemu", mówi mężczyzna. "Jak mogłem zobaczyć, że walczysz i nie zatrzymać się, aby pomóc?"

Błyska uśmiechem, który odsłania rząd prostych, białych zębów. Moich rodziców nie było stać na aparat ortodontyczny, więc mam dwa krzywe siekacze, z którymi się nie zgadzam. Moim marzeniem, jeśli kiedykolwiek będę miała wystarczająco dużo pieniędzy, jest ich naprawa. Ale to się nie stanie, chyba że wygram na loterii. A mnie nie stać nawet na bilet.

"Cóż, nikt inny się nie zatrzymał", zauważa kobieta. Rzuca mi spojrzenie. "A ta okropna dziewczyna tutaj mnie popchnęła! Widziałeś, jak to się stało, prawda?".

On nic nie mówi. Jest zajęty gonieniem puszki z żurawinami.

Ona zaciska szyję i jęczy. "Myślę, że mam whiplash! Powinnam chyba wezwać karetkę."

Wypuszczam mimowolny gaz. "Karetkę?"

"Tak jest," pstryka na mnie. "Zamierzam cię pozwać za wszystko, co masz. Mam teraz świadka!"

Chce mnie pozwać o wszystko, co mam? Cóż, powodzenia. Moje konto bankowe to w tym momencie głównie pajęczyna. Może mieć mój dług, jeśli go chce.

"Jesteś moim świadkiem", mówi staruszka do mężczyzny. "Widziałeś jak mnie popchnęła, prawda?"

Mężczyzna podnosi z chodnika karton z jajkami. Otwiera go, by znaleźć w środku trzy ofiary. "Tak, widziałam."

Staruszka uśmiecha się triumfalnie. "Myślałam, że to ty".

Zerka na mnie z uniesioną brwią, a ja tylko potrząsam głową. "Ona uratowała ci życie, wiesz", mówi. "Był tam samochód, który przejechał na czerwonym świetle. Miał cię uderzyć."

Jej oczy się rozszerzają. "Wymyślasz to!"

"Nie, nie zmyślam." Jego głos jest płaski, nie pozostawiając miejsca na argumenty. "Ona uratowała ci życie. Byłbyś martwy, gdyby nie ona." Wrzuca do jej torby puszkę z cebulą. "Powinnaś jej podziękować."

Staruszka patrzy między nami dwoma, zmarszczki na jej twarzy ciemnieją. "Och, rozumiem. Wy dwoje jesteście w cahoots."

"Cahoots?" Uśmiech dotyka ust mężczyzny. "Przyrzekam ci, że nigdy w życiu nie spotkałem tej kobiety".

Nagle dociera do mnie, że mężczyzna jest całkiem sympatyczny. Ma gęstą głowę kasztanowych włosów, żywe zielone oczy, a także, całkiem ładnie wypełnia ten garnitur. Zazwyczaj nie zauważam takich rzeczy, ale trudno nie zauważyć.

"Nie wierzę ci!" Kobieta przyciska różową torebkę do piersi. Szuka dwóch toreb z zakupami, które w większości zostały przywrócone. Podejrzewam, że gdzieś tam jeszcze toczy się kilka puszek, które w końcu wpadną do kratki na chodniku. "To jakiś przekręt. Słyszałem już o tym. Pewnie chcesz, żebym kupił kilka kart podarunkowych dla jakiegoś księcia w Nigerii".




Rozdział 1 (2)

Usta mężczyzny się otwierają. "Książę w Nigerii?"

Ale stara kobieta nie chce słyszeć kolejnych słów. Odchodzi z torbami z zakupami, prawie wpadając na taksówkę, gdy pędzi przez ulicę. Ale udaje jej się.

Wyprostowuję się z pozycji kucznej, moje łydki krzyczą z bólu. To ostatni raz, kiedy próbuję uratować komuś życie. Dostałem nauczkę. Jedyne, co dostałam, to wrzask. A teraz jestem spóźniony.

"Hej." Gorący facet z zielonymi oczami i biznesowym garniturem wciąż stoi obok mnie. "Tam jest kawiarnia z łazienką, jeśli chcesz się umyć".

Wyczyścić?

Patrzę w dół na moje ubranie. Dziś rano włożyłam moją najlepszą czystą białą koszulę i szarą ołówkową spódnicę, bo mam pierwszą rozmowę o pracę od czasu zwolnienia dwa tygodnie temu. To nic wielkiego, zwykłe barmaństwo, ale potrzebuję tego - bardzo.

Niestety, dziś wcześnie rano padało. A ponieważ jest koniec października i liście są na całej ziemi, deszcz zmieszał się z opadłymi liśćmi i wszystko zamieniło się w jakąś obrzydliwą brązową pastę. I ta brązowa pasta z liści jest teraz na mojej czystej białej koszuli i szarej ołówkowej spódnicy. Wyglądam, jakbym właśnie tarzała się w błocie. Tego nie da się uratować. Moim jedynym realnym wyjściem jest wrócić do domu i się przebrać. Tyle, że moja rozmowa kwalifikacyjna jest za...

piętnastu minutach. Cholera.

Jestem nowa w tym ratowaniu życia ludzi. Czy to zawsze kończy się tak fatalnie? Ale nie powinienem być zaskoczony. Wszystko, co niespodziewanie idzie źle, wydaje się być wzorem w moim życiu.

Mężczyzna patrzy na mnie ze złączonymi brwiami. "Wszystko w porządku?"

"Dobrze." Patrzę w dół na mój zniszczony strój do wywiadu. "Całkowicie w porządku. Absolutnie, całkowicie w porządku."

On po prostu patrzy na mnie. Nie wiem, co jest w tym facecie, ale coś w sposobie, w jaki na mnie patrzy, sprawia, że chcę mu wylać moje serce.

Albo rozerwać moje ubrania. Trochę tego też. Jest całkiem gorący. A dla mnie minęło już trochę czasu. Dużo czasu. Wydaje mi się, że wtedy urzędował inny prezydent. Kevin Spacey był nadal szanowanym aktorem. Brad i Angelina byli szczęśliwą parą. Rozumiecie.

"Mam rozmowę o pracę" - przyznaję. Podnoszę rękaw koszuli, który jest upaćkany pastą z liści. "Miałem rozmowę o pracę. Nie sądzę, żeby poszła dobrze. W zasadzie myślę, że powinnam ją po prostu odwołać".

Podnosi brwi. "Szukasz pracy?"

Wzruszam ramionami. "Tak. Tak jakby."

Desperacko, tak naprawdę. Mój właściciel poinformował mnie wczoraj, że jeśli nie będę miał czynszu do piątku, to do soboty będzie na moich drzwiach nakaz eksmisji. A wtedy będę musiał zamieszkać w kartonie na ulicy, bo to moja ostatnia opcja.

"Jaka to była praca?"

"Cóż, ta była barmańska." W obskurnym barze, który płaciłby minimalną stawkę. "Ale... To znaczy, to jest to, co jest dostępne. W tym momencie..."

Przestałem mówić, zanim zdradziłem, jak bardzo jestem zdesperowany. Ten człowiek jest przecież obcy. Nie chce słuchać mojej przygnębiającej historii życia.

Ale znów ma ten uśmiech na twarzy. Jest to zaraźliwy uśmiech, taki, który sprawia, że chcę się uśmiechać, pomimo tego, że jestem pokryty pastą z liści i mam zamiar zepsuć moją jedyną szansę na zapłacenie czynszu w tym miesiącu.

"Czy wierzysz w przeznaczenie?" pyta.

Kręcę głową na bok. Czy wierzę w przeznaczenie? Co to za pytanie? Wydaje się, że to pytanie może zadać ktoś, kto miał bardzo dobre życie. Bo karty, które do tej pory dostałam, były przegrane. Zaczynając od moich rodziców. A potem Freddy. Jeśli los istnieje, to mogę tylko powiedzieć, że nie bardzo mnie lubi.

"Sam jestem w mieście na wywiad", kontynuuje mężczyzna, nie czekając na moją odpowiedź. "Właściwie to miałem zamiar przeprowadzić z kimś rozmowę o pracę. Tyle że ona się nie pojawiła. Więc..."

Wpatruję się w niego. Czy on mówi to, co myślę, że mówi? "Jaką pracę?"

"Cóż, to..." Waha się, a potem kiwa głową w stronę kawiarni. "Słuchaj, może wejdziemy do środka, żeby o tym porozmawiać? Kupię ci filiżankę kawy - wyglądasz, jakbyś mogła jej użyć." On szczerzy się do mnie. "Jestem Adam, przy okazji. Adam Barnett."

"Sylvia Robinson."

"Miło cię poznać, Sylvia."

Wyciąga do mnie rękę, a ja ją podaję. Ma miły uścisk dłoni. Ciepły i stanowczy, ale nie taki, jakby chciał zmiażdżyć kości mojej dłoni. Dlaczego niektórzy mężczyźni podają ci rękę w ten sposób? Co próbują udowodnić?

Oczywiście, wtedy zauważam, że moja własna ręka jest śliska od pasty z liści. To nie jest mój dzień. Ale Adam nie wyciera dłoni o spodnie, kiedy kończymy podawanie - nie wydaje się w ogóle zaniepokojony tym, że właśnie dałam mu garść zabłoconych liści.

"Więc co powiesz?" pyta.

"Ja, eee..."

Nie wiem, dlaczego się waham. Praca to praca. A ten człowiek wydaje się wystarczająco miły. Jest jedynym na ulicy, który pofatygował się, żeby pomóc posprzątać zakupy tej starszej kobiety. I bronił mnie, kiedy ona mnie atakowała. Bardzo potrzebuję pracy i to jest moja jedyna szansa w tej chwili. Plus, byłoby miło usiąść i dostać trochę kawy po poranku, który mam (a także umyć ręce).

Ale z jakiegoś powodu nie mogę strząsnąć tego okropnego uczucia w dole mojego żołądka.

Kiedyś przeczytałem, że kiedy ludzie mają prawie śmiertelne ataki serca, mają poczucie zagłady. Opisują uczucie zapadania się, zanim jeszcze pojawi się ból w klatce piersiowej, jakby świat miał się skończyć. Jest to powszechnie opisywane zjawisko, którego nikt nie potrafi wyjaśnić. Ale kiedy coś strasznego ma się wydarzyć, ludzie to wiedzą.

I kiedy patrzę na Adama Barnetta, przez chwilę mam to uczucie. Zagłada.

Jakby coś strasznego miało się stać, jeśli pójdę za nim do tej kawiarni.

Ale to niedorzeczne. W swoim życiu miałam pasmo pecha, więc oczywiście będę podejrzliwa wobec wszystkiego. Nie wierzę w przeznaczenie i nie wierzę w przeczucia. Wierzę natomiast w to, że za kilka dni będę bezdomny, jeśli nie dostanę w swoje ręce trochę pieniędzy. A kręcenie sztuczek na Times Square to nie jest moja filiżanka herbaty.

"Dobra", mówię. "Chodźmy na kawę".




Rozdział 2 (1)

==========

Rozdział 2

==========

Jest jeszcze gorzej, niż myślałam.

Patrzę na siebie w lustrze łazienki w maleńkiej kawiarni, do której przyprowadził mnie Adam. Wiedziałam, że mam pastę z liści na koszuli, ale nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo. Kawałki liści są usiane na rękawach koszuli, na całych plecach i przyklejone do mojego tyłka. Moja spódnica, przynajmniej, nie jest biała. Więc mogę to po prostu wytrzeć i jest wystarczająco dobrze. Ale koszula to stracona sprawa.

Co więcej, wyglądam jak kobieta, która właśnie poślizgnęła się w wielkiej kupie błotnistych liści. Na szyi i brodzie mam kilka płatków detrytusu, a moje brudne blond włosy częściowo rozplątały się z misternego francuskiego skrętu, który nauczyłam się wykonywać z filmiku na YouTube. Zdejmuję spinki i roztrząsam go, wiedząc, że nigdy nie będę w stanie go odtworzyć bez instrukcji krok po kroku od Yolandy - Guru Włosów.

Odkręcam kran do zlewu. Woda jest oczywiście lodowata. Czekam kilka sekund, aż się nagrzeje, ale dziś nie mam tyle szczęścia. Zamiast tego muszę chlapać zimną wodą po całej twarzy. Niestety, to sprawia, że mój tani tusz do rzęs wycieka jakbym była Narzeczoną Frankensteina, więc muszę wszystko wytrzeć. Nosiłam dużo więcej czarnego makijażu oczu, kiedy byłam młodsza, ale nadal noszę dość dużo, a bez niego moja twarz wygląda blado i prosto. Ale nie mam żadnego w torebce, więc niewiele mogę z tym zrobić.

Zaczynam chlapać wodą na moją zabłoconą koszulę. Dzięki temu brud i liście zostają usunięte (głównie), ale teraz mam na sobie ciemne, mokre plamy. Staje się też coraz bardziej oczywiste, że mokry materiał jest przezroczysty.

Niech to szlag. Nie mogę wyjść w takim stanie. Nie wtedy, gdy jest to potencjalnie rozmowa o pracę. Albo potencjalnie... coś innego. Cokolwiek to jest, wyglądam zupełnie niestosownie.

Rozlega się stukanie do drzwi łazienki. Za długo już tu siedzę i ktoś inny musi wejść. "Za chwilę wyjdę!"

"To Adam", mówi głos zza drzwi. "Mam coś dla ciebie".

Trzaskam drzwiami tylko na tyle, że widzę jego oczy zerkające przez nie. Trzyma coś w prawej ręce.

"To koszula", mówi. "Wziąłem ją z mojego samochodu. Mogłem powiedzieć, że twój był wrakiem".

Sięgam ręką przez szczelinę i biorę od niego koszulę. To T-shirt w małym rozmiarze. Jest różowy. Domyślam się, że to nie jego.

Zanim zdążę zapytać, mówi: "To mojej żony".

"Och!" mówię. Ale tak naprawdę myślę: oh.

Oczywiście, że ma żonę. To miły, trzydziestokilkuletni facet, który świetnie wygląda w garniturze. Oczywiście, że ma żonę. Tacy faceci nigdy nie są samotni. Nie zauważyłam obrączki, ale żeby być sprawiedliwym, byłam rozproszona.

To jednak dobrze. Bo jeśli on naprawdę ma dla mnie pracę, ostatnią rzeczą, jaką muszę zrobić, jest spapranie tego bezsensownym flirtem. I tak jestem okropna we flirtowaniu. Jeśli jest szczęśliwie żonaty, to nie ma mowy. A ja mogę skupić się na nowej pracy i przywróceniu mojego życia na właściwe tory.

"Dzięki, Adamie", mówię. "Za chwilę wychodzę".

"Nie spiesz się."

Zamykam drzwi łazienki i zdejmuję białą koszulę. Zwijam ją w maleńką kulkę i upycham głęboko w torebce. Następnie wsuwam na siebie różową koszulkę. Obracam się w lewo i w prawo, podziwiając swoje odbicie. Pasuje na mnie jak ulał - jest bardzo pochlebna. Dziękuję, pani Barnett.

Przed wyjściem sięgam do torebki i wyciągam tubkę czerwonej szminki. Nakładam świeżą warstwę, która rozjaśnia moją bladą twarz. Tak, on jest żonaty. Ale mimo wszystko.

Knajpa jest ciasna, a Adam zahaczył o budkę, w której siedzą tylko dwie osoby. Zamówił już dla nas kawę, a przed pustą stroną budki czeka na mnie filiżanka. Jego oczy rozświetlają się, gdy mnie widzi, i gestem nakazuje mi usiąść. Poświęcam sekundę, aby sprawdzić jego lewą rękę, i na pewno wystarczająco, prosty biały złoty zespół ślubny jest tam. Jak mogłem to przeoczyć?

"Przyniosłem ci filiżankę kawy. Mam nadzieję, że jest w porządku. Na stole jest śmietanka i cukier."

Wsuwam się na swoje miejsce. "Biorę czarną."

Gorzka i czarna. To jedyny sposób, w jaki kiedykolwiek piję kawę.

"To samo tutaj." Adam podnosi swój kubek z kawą i bierze długi łyk. Drży. "Co za dzień, co?"

Przytakuję. Wiem, że miałem gówniany dzień. Ale nie wiem, jaki on miał do tej pory dzień. Czy to tylko dlatego, że osoba, z którą miał przeprowadzić wywiad, nie pojawiła się? Coś w jego wyrazie twarzy każe mi myśleć, że to coś więcej, ale wydaje mi się, że to może być nie na miejscu, żeby o to pytać. Nie chcę być niegrzeczny, zwłaszcza, że teraz liczę na to, że ten facet zapewni mi dach nad głową.

"Czy chcesz coś do jedzenia?" pyta. "Mój przysmak."

Umieram z głodu. Jestem obecnie na diecie ubóstwa. Jedyne co zjadłem na śniadanie dziś rano to banan. W ostatnim tygodniu co noc jadłem spaghetti na kolację, co oznacza, że musiałem kupić tylko to jedno pudełko spaghetti i jedną puszkę sosu pomidorowego, w sumie 5,39$. Ale ostatnią rzeczą, jaką chcę zrobić, to wypchać sobie twarz przed potencjalnym pracodawcą. Kawa będzie musiała wystarczyć. "Nie, dziękuję".

Miesza swoją kawę łyżeczką, mimo że nie dodał ani śmietanki, ani cukru. Drugą ręką chwyta za krawat. Nie wiem, dlaczego wygląda na tak zdenerwowanego. To on oferuje pracę. W tej gospodarce wydaje się, że każdy, kto oferuje pracę, jest w całkiem dobrej formie. To ja jestem tym, który ma zostać bezdomnym.

Oczywiście nie wiem, co to za praca. Może to coś naprawdę okropnego. Próbuję sobie wyobrazić pracę, której nie byłabym skłonna wykonywać za rozsądną pensję. Czyściłabym toalety. Odśnieżałabym dla niego w najmroźniejszy dzień zimy. Wynosiłbym jego śmieci.

Nie zjadłbym jego śmieci. Jeśli taka jest praca, to bym jej nie podjął. Przypuszczam, że tu jest granica. Żadnego jedzenia śmieci.

"Więc jestem pewien, że chcesz usłyszeć o pracy", mówi w końcu. "Cut to the chase, right?"

"Cóż..."

Uśmiecha się krzywo. "Pracowałbyś dla mnie - w moim domu. No, technicznie rzecz biorąc, pracowałbyś dla mojej żony".

Biorę łyk kawy i drżę tak samo jak on. Wow, ten towar jest wysokooktanowy. "Twoja żona?"




Rozdział 2 (2)

"Tak." Bawi się swoją obrączką, obracając ją w kółko wokół czwartego palca. "Victoria... była chora."

Moje serce tonie. "Nie mam żadnego wykształcenia pielęgniarskiego..."

"Och, nie potrzebowałabyś tego." Bierze kolejny łyk kawy. "Ma pielęgniarkę, która pomaga jej rano. I ma mnie w nocy. Ale kiedy pracuję, chcę mieć kogoś w pobliżu, kto dotrzyma jej towarzystwa."

Ma pielęgniarkę, która przychodzi codziennie? To brzmi jakby ta kobieta była bardzo chora. Mam ochotę zapytać, co jej się stało, ale czuję, że to byłoby niegrzeczne. A on nie udziela żadnych informacji. Gdyby chciał, żebym wiedział, to by mi powiedział. Jeśli przyjmę tę pracę, prawdopodobnie się dowiem.

"Ona jest sama przez cały dzień", wyjaśnia. "Pracuję w domu, ale nie mogę być z nią dwadzieścia cztery godziny na dobę. Chcę, żeby ktoś spędzał z nią czas. Może poczytać jej. Siedzieć z nią podczas posiłków. Po prostu być dla niej przyjacielem".

"Zatrudniasz mnie, żebym był przyjacielem twojej żony?" wykrztuszam, zanim zdążę się powstrzymać.

Uszy Adama zmieniają kolor na lekko różowy. "Cóż, kiedy tak to ujmujesz..."

"Przepraszam," mówię szybko. "Nie powinienem był tego mówić. To, co robisz dla swojej żony jest... miłe. Nie chcesz, żeby była samotna."

I mówię poważnie. Nie wiem, co jest nie tak z jego żoną, ale to oczywiste, że mu na niej zależy. Jest gotów zapłacić komuś, żeby był z nią, kiedy on pracuje. Gdyby coś mi się stało, pewnie skończyłbym w jakimś domu opieki czy coś.

"Mówiłeś, że pracujesz w domu", mówię. "Jaki rodzaj pracy wykonujesz?"

Spodziewałem się, że powie, że pracuje w komputerach, ponieważ to jest to, co większość ludzi, którzy pracują z domu wydaje się robić. Ale wtedy zaskakuje mnie mówiąc: "Jestem pisarzem".

"Żartujesz!" Biorę łyk mojej kawy. "Coś, o czym bym słyszał?"

On wzrusza ramionami. "Może."

Nie jestem zbytnio czytelnikiem, więc mógłby być autorem bestsellerów i nie wiedziałbym o tym. Przypuszczalnie dobrze sobie radzi, skoro jest w stanie zapłacić mi za bycie przyjacielem jego żony. Albo ma duży spadek. A może Victoria ma pieniądze.

"W każdym razie..." Zgrabnie przeczesuje ręką swoje ciemne włosy. "Jest jeszcze jedna rzecz w tej pracy..."

Podnoszę brwi. Uh oh, tu jest haczyk. Niech zgadnę: muszę wykonywać swoje obowiązki będąc zupełnie nago. "Tak?"

"To nie jest lokalne".

"Nie... lokalne?"

"Victoria i ja mieszkamy na Long Island".

Marszczę czoło. "Gdzie na Long Island?"

"Całkiem daleko."

"Jak Hamptons?"

"Montauk."

Tłumię jęk. Montauk jest na końcu Long Island. Tak daleko, jak tylko można, nie będąc w Oceanie Atlantyckim. Jazda tam z mojej kawalerki na Brooklynie zajęłaby mi ponad dwie godziny. I to gdybym miała samochód, a nie mam. Przypuszczam, że mogłabym pojechać Long Island Railroad. Nie mogę sobie nawet wyobrazić, jak długa byłaby to podróż.

"To kawał drogi", przyznaję. "A ja nie mam samochodu".

"Racja." Ponownie miesza swój kubek z kawą. "Dlatego... To znaczy, gdybyś przyjęła tę pracę, mogłabyś zamieszkać w naszym domu. Bez czynszu, oczywiście. I możesz używać samochodu Victorii do czegokolwiek potrzebujesz".

Moje usta opadają otwarte. Nie spodziewałam się, że to zaproponuje. Oczywiście, to ma sens. Jeśli mieszkasz w Montauk, nie możesz oczekiwać, że znajdziesz kogoś w mieście, kto przyjdzie do ciebie pracować, chyba że zaoferujesz zakwaterowanie.

"To bardzo hojne," mówię.

On znowu oferuje ten krzywy uśmiech. "Praca trzyma mnie ostatnio bardzo zajętego, a ja nienawidzę myśli, że Victoria jest samotna przez cały dzień. I muszę znaleźć kogoś, zanim nadejdzie zima. Śnieg utrudni mi organizowanie rozmów kwalifikacyjnych."

Ta praca rozwiązałaby wszystkie moje problemy. Miałbym wpływy pieniężne. Miałbym gdzie mieszkać. Mógłbym zacząć się wyczołgiwać z dołka, w którym zostawiły mnie wydatki na leczenie. Mógłbym zacząć od nowa. To byłoby niesamowite.

Ale z jakiegoś powodu, każde włókno mojej istoty woła, żebym mu odmówiła. To to samo poczucie nadchodzącej zagłady, które miałem na zewnątrz. Że jeśli przyjmę tę pracę - jeśli pojadę do tego domu w Montauk - stanie mi się coś strasznego.

Nie tylko straszne. Gorsze niż straszne.

Nie mogę wziąć tej pracy.

"Powinniśmy chyba omówić kwestię wynagrodzenia" - mówi.

Oczyszczam gardło. Nie ma sensu kontynuować tej dyskusji. Muszę mu powiedzieć "nie". "Słuchaj, Adam..."

"Czy piętnaścieset dolarów tygodniowo byłoby w porządku?".

Moje usta się otwierają. Czy on mówi poważnie? Nie może być. Da mi darmowy pokój i wyżywienie oraz piętnaście setek dolarów tygodniowo, żeby spędzać czas ze swoją żoną? Jak on w ogóle ma pieniądze, żeby mi tyle zapłacić? To brzmi zbyt dobrze, żeby było prawdziwe.

Ale jeśli to prawda, te pieniądze zmienią moje życie.

"I mogę też załatwić ubezpieczenie zdrowotne", mówi szybko. "Ponadto, będziesz miał wolne niedziele. I... dwa tygodnie urlopu? Czy to wystarczy?" Gdy widzi mój wyraz twarzy, dodaje: "Trzy tygodnie. Trzy tygodnie wakacji."

Chyba udławię się własnym szczęściem.

Nie ma powodu, żeby nie przyjąć tej pracy. Tak, moje jelito mówi mi, żebym go odrzuciła. Ale co z tego? Freddy mawiał, że zawsze myślę, że coś złego mi się przytrafi. Doom and Gloom Sylvia. Ale prawdę mówiąc, często miałam rację. Przydarzały mi się złe rzeczy. Tyle razy się sparzyłem, że nie będę się przejmował okazjami, które wydają się zbyt piękne, by mogły być prawdziwe.

Ta praca to szansa na zmianę sytuacji.

"Kiedy mam zacząć?" pytam.




Rozdział 3 (1)

==========

Rozdział 3

==========

Jazda pociągiem do Montauk nie ma końca.

Adam zaproponował, że mnie odbierze i zawiezie, ale nie mogłam z czystym sumieniem kazać mu jechać sześć godzin w obie strony, a potem kolejne sześć godzin odwieźć mnie do domu. Gdyby jechał dla mnie dwanaście godzin, czułabym się zobowiązana do przyjęcia tej pracy. Jak wtedy, gdy idziesz na randkę z facetem, a on kupuje ci obiad z homara, a potem czujesz, że jesteś mu coś winna.

Nie, żebym się już umawiała. Skończyłam z tym przynajmniej do końca tej dekady.

Więc jestem na Long Island Railroad, a Adam obiecał zwrócić mi pieniądze za bilet w obie strony. Załatwiłam sobie miejsce przy oknie, co nie było takie trudne, biorąc pod uwagę, że jadę pod prąd, a jestem pewna, że i tak nikt nie dojeżdża tu codziennie. Mam słuchawki w uszach, ale wyłączyłem muzykę i obserwuję, jak sceneria przelatuje obok. Na początku jest dużo domów i budynków. Potem mniej domów i mniej budynków. Potem tylko domy. Teraz jest głównie zielono.

A ja mam jeszcze godzinę do odjazdu.

Wyciągam telefon, żeby spróbować znaleźć coś, co zabawi mnie na resztę podróży. Na ekranie blokady widnieje sms od Freddy'ego. Zmieniłam swój numer, ale jakoś ciągle go dostaje. Jeden z naszych wspólnych znajomych musi mu go dawać. Nie zmienił jednak swojego numeru, więc rozpoznaję cyfry nawet bez jego imienia na ekranie:

Proszę, daj mi jeszcze jedną szansę. Proszę, Sylvie.

Parskam na telefon. Do tej pory Freddy powinien wiedzieć lepiej, niż myśleć, że kiedykolwiek dam mu kolejną szansę. To przez niego wędruję do Montauk, żeby nie żyć na ulicy. To jego wina. Całe moje życie to jego wina. Zaczynam blokować jego numer, ale zanim to robię, pojawia się kolejna wiadomość:

Proszę. Kocham cię. Zrobię wszystko, co powiesz.

I wtedy jest oficjalnie zablokowany. Ale znając Freddy'ego, wymyśli jakiś sposób, żeby to obejść.

Adam powiedział mi, że będzie czekał na stacji kolejowej, żeby mnie odebrać. Kiedy pociąg zatrzymuje się na końcowym przystanku, mój kark jest już sztywny jak deska. Poświęcam chwilę na rozprostowanie się i zebranie odwagi. To okropne uczucie nasiliło się podczas długiej podróży pociągiem na kraniec wyspy, ale staram się je odepchnąć. Czuję się po prostu niespokojny, ponieważ tak długo mieszkałem w mieście - to wszystko.

Przyniosłem lekką kurtkę, ale jest tu zimniej niż bym się spodziewał. I wietrznie. Gdy tylko wysiadam z pociągu, podmuch wiatru przechodzi przez moją kurtkę, jakby była z papieru. Nie mam już żadnej wyściółki na ciele, więc jest mi zimno przez większość czasu, nawet w cieplejszą pogodę. Powinnam była założyć jeszcze jeden sweter.

"Sylvia!"

Słyszę znajomy głos, który woła moje imię. Obracam głowę, aby spojrzeć w dół platformy-Adam macha do mnie gorączkowo. Jest ubrany bardziej stosownie niż ja w ciepło wyglądającą niebieską kurtkę z szalikiem i czarną czapką na głowie. Najwyraźniej jest dobrze zaznajomiony z tutejszą pogodą.

Podbiega do mnie z krzywym uśmiechem na twarzy. W ciągu ostatniego tygodnia zapomniałam, jaki jest przystojny. Nawet w tej nieporęcznej, czarnej, wełnianej czapce jest bardziej niż trochę uroczy.

Ale jest też czymś więcej niż tylko ładną buzią. Kiedy po pierwszym spotkaniu z Adamem Barnettem poszedłem do domu i sprawdziłem w google, odkryłem, że był zbyt skromny, kiedy nazywał siebie pisarzem. Ten facet ma na koncie trzy książki, które trafiły na pierwsze miejsce listy bestsellerów New York Timesa. W sieci można znaleźć artykuły, które mówią, że jest jednym z najlepszych współczesnych pisarzy. Następny Stephen King. Ten facet to strzał w dziesiątkę. I najwyraźniej trochę odludkiem.

Potem wygooglowałem Victorię Barnett. Nic nie znalazłem. A uwierz mi, szukałem.

"Weszłaś do środka?" pyta niespokojnie. "Jak wyglądała jazda?"

"Długa." Przytulam się do piersi i drżę. "Wiesz, tu jest o dziesięć stopni zimniej niż w mieście".

Śmieje się. "Tak. Dzisiaj jest zimno. Chcesz mój szalik?"

Zanim mogę powiedzieć "tak", odwija swój ciemnozielony szalik z szyi. Przyjmuję go łaskawie, bo naprawdę jest mi zimno. To taki szarmancki gest. Poza tym ładnie pachnie. Jak droga woda po goleniu.

Dobra, powinnam chyba zrezygnować z wąchania jego szalika.

Adam wyprowadza mnie na parking. Mam małą iskierkę podniecenia, kiedy uderza w swój breloczek i BMW zapala się. Ten facet jeździ BMW. Nigdy wcześniej nie znałam nikogo, kto jeździłby BMW. Nigdy nawet nie posiadałem żadnego pojazdu. Freddy jeździł złomem - używanym Fordem Fiestą z zadrapaniami na całej powierzchni, bo nie było go stać na przemalowanie. Przez połowę czasu musiał prosić mnie, żebym zszedł na dół i popchnął go, żeby odpalił. Na jego korzyść, Adam wygląda na lekko zakłopotanego, kiedy widzi, jak patrzę na jego samochód.

"Nie mów tego", mówi. "Wiem."

"Wiedzieć co?"

"Mam samochód dla bogatych dupków". Wsuwa się na skórzane siedzenie kierowcy, a ja wchodzę do samochodu obok niego. Wow, skóra. Przebiegam dłonią po materiale. "Ale radzi sobie naprawdę dobrze na śniegu. A Victoria go uwielbiała."

Nie mogę nie zauważyć, że odniósł się do swojej żony w czasie przeszłym. Rozmawialiśmy przez telefon kilka razy od naszego początkowego spotkania i był bardzo niejasny na temat choroby żony. Nie jestem pewna, dlaczego nie chce mi powiedzieć.

Przecież to ja będę się nią zajmował. Muszę wiedzieć, co jej dolega. Czy ma zapalenie stawów? Toczeń? Naprawdę poważne alergie pokarmowe? Nie mogę sobie nawet wyobrazić.

Adam musi wyczuć, co myślę, bo gdy wjeżdża na główną drogę, wymyśla: "Miała uraz głowy".

"Och..."

"Spadła ze schodów jakieś dziewięć miesięcy temu". Wykrzywia się. "W naszym domu. Mamy takie szalone, kręte schody i... Byłem cały dzień w mieście z moim wydawcą, więc znalazłem ją dopiero później. Gdybym tam był..."

Jego głos łamie się na tych ostatnich słowach. Boli mnie w piersi, że jest mu przykro. Już samo to, że żona jest chora, jest złe, ale jeszcze gorsze jest obwinianie siebie. Zastanawiam się, czy Victoria też go obwinia.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Pamiętnik ukryty w szufladzie"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści