Mój huragan

Część I: Tacenda

/ta-'chen-da/

* Rzeczy, o których nie powinno się mówić lub podawać do publicznej wiadomości

* Rzeczy, które najlepiej pozostawić niewypowiedziane

Tacenda pochodzi od łacińskiego imiesłowu taceo oznaczającego 'jestem cicho'. Taceo jest również czasownikiem oznaczającym "jestem spokojny lub w stanie spoczynku".

Taceo przypomina nam, że milczenie nie jest oznaką słabości. Jest znakiem odpoczynku, pewności, zadowolenia.

Milczenie jest najlepszą odpowiedzią na ludzi, którzy nie zasługują na twoje słowa.




Rozdział 1 (1)

Miałem zwyczaj dotykania rzeczy, które nie należały do mnie.

Żony ze Stepford w Eastridge w Północnej Karolinie błagały o możliwość spróbowania złego chłopca ze złej strony miasta. Gdybym miał dolara za każdy przypadek, kiedy dwudziestokilkuletnia żona z trofeum biegła do mnie po tym, jak jej sześćdziesięciokilkuletni mąż wyjechał "w interesach", nie byłbym w tej sytuacji.

Czasami, kiedy czułam się rozdrażniona żarłocznością projektanta tego i owego, dziesięcioma godzinami dziennie, które przepracowałam, żeby spłacić pożyczki na studia, i sposobem, w jaki Ma posiadała jedną parę zużytych, zdezelowanych New Balances, a mimo to oszczędzała kilka dolców na kościelne wiadro, rozkoszowałam się Stepfordami.

(Hate-fuck było właściwym określeniem, ale nikt nigdy nie oskarżył mnie o bycie właściwym).

Ich przybrane córki, praktycznie w tym samym wieku co oni, przychodziły do mnie mokre i chętne, szukając czegoś, czym mogłyby się pochwalić przed swoimi przyjaciółmi.

Ja też im pobłażałam, choć mniej mi się podobało. One szukały rozrywki, podczas gdy ich macochy szukały ucieczki. Jedna była wyrachowana, druga dzika.

I pomimo tego, jak bardzo nienawidziłem tego miasta i Midasowego forniru, który Eastridgerzy nosili jak minki na zimowych płaszczach, nigdy nie przekroczyłem granicy zatrzymania czegoś, czego dotknąłem. Aż do dzisiejszego wieczoru, kiedy to ukradłam księgę rachunkową szefowi moich rodziców, Gideonowi Winthropowi.

Gideon Winthrop: przedsiębiorca miliarder, człowiek, który w dużej mierze kierował Eastridge, i kawał gówna.

Na srebrzystym marmurze rezydencji Gideona wisiał srebrny posąg Dionizosa na tygrysie, wyrzeźbiony z elektrum i złota. Artysta wyrył w nogach tygrysa kult wyznawców boga, co zdradzało niezwykłe podobieństwo do kultu bogactwa Eastridge'a.

Schowałem się za czworonożną bestią, ręce wcisnąłem w potargane czarne dżinsy, podsłuchując rozmowę Gideona Winthropa z jego partnerem biznesowym, Baltazarem Van Dorenem.

Choć wylegiwali się w biurze rezydencji, paląc drogie cygara, głos Gideona rozbrzmiewał za otwartymi drzwiami do foyer, gdzie opierałem się o tygrysi zadek. Ukrywając się, bo w Eastridge tajemnice były walutą.

Nie planowałam szpiegowania podczas cotygodniowej wizyty u rodziców, ale żona Gideona miała tendencję do straszenia Ma i Taty bezrobociem. Miło byłoby choć raz mieć przewagę.

"Za dużo pieniędzy przepadło". Gideon łyknął swojego drinka. "Winthrop Textiles upadnie. Może to nie będzie jutro ani pojutrze, ale to się stanie".

"Gideon."

Przerwał Baltazar. "Wraz ze złożeniem firmy wszyscy, których zatrudniamy - całe cholerne miasto - stracą pracę. Oszczędności, które u nas zainwestowali. Wszystko."

Tłumaczenie: moi rodzice będą bez pracy, bezdomni i spłukani.

"Dopóki nie ma dowodów na defraudację" - zaczął Baltazar, ale nie zostałem, by usłyszeć resztę.

Szumowina.

Mama i tata poświęcili całe swoje oszczędności na akcje Winthrop Textiles. Jeśli firma upadła, to także ich przyszłość.

Wycofałem się z foyer tak cicho, jak przyszedłem, zanurzając się obok kuchni i do pralni Winthropów, gdzie mama zostawiła stary garnitur, który Gideon podarował mi na dzisiejszy kotylion.

Wślizgnęłam się w niego, zatrzymałam się w schowku i schowałam jointa, którego skonfiskowałam w zeszłym tygodniu opętanej selfie licealnej ukochanej mojego brata Reeda, do zewnętrznej kieszeni walizki, którą Gideon zabierał w podróże służbowe. Mały prezent dla T.S.A. I ludzie mówią, że jestem niemiłosierny.

Kiedy Gideon wyjechał na bal maturalny swojej córki, nie zastanawiałam się długo i wkradłam się do jego biura, żeby ją przeszukać. Osiem lat temu, kiedy moja rodzina wprowadziła się do domku na skraju posiadłości Winthropów, postawiłem sobie za cel posiadanie każdego klucza, każdego hasła, każdego sekretu, jaki posiadała ta rezydencja.

Mama zarządzała gospodarstwem domowym, podczas gdy tata utrzymywał tereny. Wykonanie kopii ich kluczy nie wymagało wysiłku. Wyciągnięcie hasła do sejfu w biurze oznaczało jednak stworzenie gry dla Reeda i jego najlepszej przyjaciółki, córki Gideona, Emery.

Wprowadziłem kod do sejfu i przejrzałem go. Paszporty, akty urodzenia i karty ubezpieczenia społecznego. Yawn. Szuflady biurka nie zawierały nic ciekawego poza aktami pracowników. Wysunąłem górną z nich całkowicie z prowadnicy i pomacałem dziurę, którą pozostawiła.

Gdy już skończyłem poszukiwania, moje palce natrafiły na maślaną skórę.

Ściągnąwszy taśmę, złapałem się skóry i wyrwałem ją z jaskini. W świetle dziennika widać było kurz na okładce i nic więcej. Żadnego nazwiska. Żadnej marki. Żadnego logo.

Otworzyłem go, przyglądając się rzędom liter i cyfr. Ktoś prowadził skrupulatne zapisy.

Księga rachunkowa.

Dźwignia.

Dowód.

Zniszczenie.

Nie czułem się winny, gdy kradłem to, co nie było moje. Nie wtedy, gdy jego właściciel władał mocą zniszczenia, a moi rodzice stali na jego linii ognia. Ubrany w garnitur Gideona, wyglądałem jak Eastridger, gdy wychodziłem z jego rezydencji z księgą schowaną do wewnętrznej kieszeni.

Kiedy zadzwoniła mama, nic jej nie powiedziałem, bo błagała: "Proszę, Nash. Proszę, nie rób dziś sceny. Jesteś tam, żeby odwieźć Reeda do domu, jeśli sprawy wymkną się spod kontroli. Wiesz, jakie są te dzieciaki z Eastridge Prep. Nie chcesz, żeby twój brat złapał jakieś kłopoty".

Tłumaczenie: Bogate dzieciaki się upijają, wpadają w kłopoty, a dzieciak z używanymi mundurkami i stypendium naukowym bierze winę na siebie. Opowieść stara jak świat.

Mogłem się wtedy przyznać, powiedzieć mamie o występkach Gideona.

Nie zrobiłem tego.

Byłem Syzyfem.

Sprytny.

Podstępny.

Złodziejem.

Zamiast oszukać śmierć, okradłem Winthropa. To ostatnie okazało się bardziej niebezpieczne niż pierwsze. W przeciwieństwie do Syzyfa, nie miałem zamiaru ponosić wiecznej kary za swoje grzechy.

Księga nie mogła być cięższa od chudego, masowego paperbacka, ale obciążała ukrytą kieszeń mojego garnituru, gdy torowałem sobie drogę przez stoły w sali balowej Eastridge Junior Society, zastanawiając się, co zrobić z tym, czego się dowiedziałem.




Rozdział 1 (2)

Mogłem przekazać ją odpowiednim władzom i obalić Winthropów, ostrzec rodziców, by znaleźli nową pracę i sprzedali swoje akcje Winthrop Textiles, albo zachować tę wiedzę dla siebie.

Na razie zatrzymam ją dla siebie, dopóki nie stworzę planu.

Morze garniturów ubranych biznesmenów i wypielęgnowanych kobiet - urodzonych, wyhodowanych i wychowanych w Eastridge w Północnej Karolinie, aby być niczym więcej niż żonami trofeów - zamazało się przede mną. Żaden z nich nie wzbudził mojego zainteresowania.

Mimo to przejechałem dłonią po odsłoniętych plecach żony ze Stepford, żeby odwrócić uwagę od faktu, że wziąłem coś od najpotężniejszego człowieka w Karolinie Północnej - jednego z najpotężniejszych ludzi w Ameryce.

Wargi Katriny rozchyliły się pod wpływem mojego dotyku, a ona sama wydała z siebie drżący wydech, który sprawił, że Virginia Winthrop skierowała w moją stronę swoje mroźne spojrzenie. Ze stolika obok, pasierbica Katriny, Basil, wbijała się w jej stek z białego trufla, jej oczy były wyćwiczone w miejscu, gdzie moje opuszki palców ocierały się o nagie plecy Katriny.

Stek przypominał mi mojego młodszego brata - lśniącego na zewnątrz, pełnego krwi i gotowego pęknąć przy najmniejszym cięciu. Jednak jego dziewczyna, która nie jest w stanie go skaleczyć, nie byłaby dziewczyną, która by go skaleczyła.

Gdy tylko Reed wyciągnął głowę z tyłka i zrozumiał, że jest w nim zakochana, Emery Winthrop posiądzie jego serce.

Dziewczyny takie jak Basil Berkshire były przystankami. Tankowały paliwo i pomagały w drodze, ale nie były celem.

Dziewczyny takie jak Emery Winthrop były metą, celem, na który pracowałeś, miejscem, do którego dążyłeś, uśmiechem, który widziałeś, gdy zamykałeś oczy i zastanawiałeś się, dlaczego w ogóle się tym przejmujesz.

Reed miał piętnaście lat. Miał czas na naukę.

"Jest miejsce przy stoliku dla dzieci" - zaproponowała Virginia, zsyp Krug Brut Vintage kolebiący się między dwoma palcami.

Przypominała posąg Hery, który tata kazał jej umieścić w centrum labiryntu drzew na podwórku Winthropów. Blade piękno zastygłe w potężnej, zbyt smukłej ramie. Virginia nosiła swoje blond włosy wyprostowane tak, że odzwierciedlały postrzępione bambusowe szpikulce całujące wierzchołki jej ramion.

Błyszczące kosmyki zakołysały się, gdy skinęła na stół, przy którym siedziała jej córka. Córka, którą stworzyła na swoje podobieństwo. Ale Emery miała dziwactwa, które prześlizgiwały się przez szczeliny, jak światło słoneczne wpadające do celi więziennej przez pojedynczy otwór.

Wyrazista twarz.

Zbyt duże oczy.

Pojedyncza szara tęczówka widoczna tylko z bliska, ale kiedyś podsłuchałam, jak Virginia żądała od córki, żeby zakryła ją kolorowym kontaktem, który pasował do jej niebieskiego oka.

Siedząc na wysokości oczu Katriny, Virginia zdołała spojrzeć na nią nosem, gdy rzuciła do mnie: "Możesz usiąść przy stoliku dla dzieci".

Mój palec zadrgał, kuszony, by zerżnąć Katrinę przy "stole dla dorosłych", by ją sprowokować, ponieważ nie miałem wątpliwości, że Virginia brała udział w malwersacjach swojego męża. Jeśli Gideon Winthrop był głową Winthrop Textiles, Virginia Winthrop była szyją, poruszającą głową w dowolnym kierunku, który jej się podobał.

Trzymałam palce przy sobie, gdy błagania mamy odbijały się w mojej czaszce.

Nie rób scen.

Łatwiej powiedzieć niż zrobić.

Bez kolejnego słowa obróciłam się i zajęłam miejsce między Reedem a randką Emery'ego, Ablem Cartwrightem. Able był równie oślizgły jak jego ojciec prawnik. Czarne, załzawione oczy i blond włosy zaczesane do tyłu, jakby przyszedł z przesłuchania do roli sępa w tym filmie Laurence'a Huntingtona klasy D.

"Młodszy brat. Emery." Skinąłem na Reeda i Emery'ego, a następnie uniosłem brew na resztę stołu, kilku przedpokwitających nastolatków, którzy desperacko starają się ukryć pod pięcioma kilogramami makijażu. "Teenyboppers."

Zarumienione policzki Basil zderzyły się z prawie białym odcieniem blondu na jej głowie. Miała na sobie tyle perfum, że można by nimi odkazić salę gimnastyczną. To zabiło moje receptory węchowe, gdy pochyliła się w moją stronę i cykała w swoją dłoń.

"Och, Nash, jesteś taki zabawny".

Podałem jej swoje plecy, skutecznie kończąc rozmowę. Studiowałem Emery, jedno siedzenie dalej. Siedziała ze zmarszczonymi brwiami i rękami na kolanach, próbując rozplątać Snickersa mini bez zwracania uwagi na cukierki z kontrabandy.

Zastanawiałam się, czy miała jakiekolwiek pojęcie o tym, co knują jej rodzice.

Prawdopodobnie nie.

Mama powiedziała mi kiedyś, że ludzie są stworzeni do robienia dobrych rzeczy.

Mówiła, że to ludzki instynkt, że ludzie chcą dobrze dla innych, chcą się podobać innym, chcą szerzyć radość.

Słodka, naiwna Betty Prescott.

Córka pastora, dorastała spędzając wolny czas w studium biblijnym i wyszła za ministranta. Żyłam w prawdziwym świecie, gdzie bogate dupki rżnęły małych ludzi w dupę, bez lubrykantu, i oczekiwały, że po wszystkim będą im dziękować.

A ojciec Emery'ego? Dobrze się prezentował. Organizacje charytatywne, wolontariat, słoneczny uśmiech. Myślałam, że Gideon jest inny. Zobacz, jak bardzo się myliłem.

Ale Emery Winthrop... Zastanawiałem się, co zrobić z księgą w kieszeni. Skomplikowała sprawy.

Nie żebym był do niej szczególnie przywiązany. Przez ostatnie osiem lat odbyłem z nią może kilka rozmów, ale kochałem Reeda, a Emery wiedziała, jak kochać Reeda lepiej niż ktokolwiek inny.

Spędziła dzieciństwo, dzieląc się z nim pieniędzmi na lunch i przesiadując na korepetycjach, których nie potrzebowała. W gównianej szkole, z której się przenieśliśmy, Reed był praktycznie dwie klasy do tyłu. Nawet w wieku siedmiu lat Emery rozumiała, że jedyny sposób, w jaki mój brat może zatrudnić korepetytora, to udawanie, że to ona go potrzebuje, żeby rodzice za to zapłacili.

Zranienie Emery skrzywdzi Reeda. Prosta matematyka. I jak bardzo stałam się zmęczona, jak bardzo nienawidziłam Eastridge'a i ludzi w tej sali balowej, nie nienawidziłam dziewczyny, która była zaciekle lojalna aż do lekkomyślności, dziewczyny z tysiącletnią mądrością zdobytą w zaledwie piętnaście lat, dziewczyny, która kochała mojego młodszego brata.

"Emery," zaczął Basil po tym, jak zignorowałem wszystko, co powiedziała. "Słyszałem o twoim niepowodzeniu w klasie Sznaucera. Bummer."

Schnauzer. Dlaczego to imię brzmiało znajomo?

Reed zanurzył się blisko Basila, jego głos był niskim szeptem, który wszyscy mogli usłyszeć. "To nie jest miłe, kochanie". Jego akcent z Północnej Karoliny był silny, a on w jakiś sposób zdołał pogorszyć sytuację.




Rozdział 1 (3)

"Czy słyszysz ten hałas?" Emery przechyliła głowę na bok. Jej brwi przechyliły się razem w kpiącym skupieniu.

Able wtargnął w przestrzeń Emery'ego. "Jaki hałas?"

"To irytujące brzęczenie".

"Brzmi jak gnat" - zaproponowałem, pochylając się nad Cartwrightem, wyrywając Snickersa mini z palców Emery i wpychając go do ust.

"Nie, to nie to." Podziękowała mi z błyskiem w oczach. Przelotny salut do solidarności, zanim przeniósł się na Basila. Weszła w to, by zabić. "Tylko Basil."

Bazyl szarpnął się do przodu, gdy zdałem sobie sprawę, kim jest Schnauzer i uciąłem każdą głupotę, którą zamierzała wypluć. "Czy Dick Schnauzer to nie ten nauczyciel chemii? Ten pojeb, który wykorzystuje obciąganie dla As? A ci, którzy tego nie robią, cóż..." Zerknąłem na Basila. "Hej, dostałeś piątkę, prawda?"

Oczy Basila zwróciły się ku Reedowi. Czekała, aż ją obroni. Patrzył między mną, Basilem i Emery, rodzaj bezradności, który kazał mi wątpić, czy w ogóle jesteśmy spokrewnieni. Ale może miał wyższą siłę, która się nim opiekowała, bo Virginia wybrała ten moment, żeby wtargnąć na nasz stół.

Jej oczy przeczesywały niezjedzone zimne zupy z kopru włoskiego po stole, jakby były afrontem dla jej umiejętności jako przewodniczącej Eastridge Junior Society. Może i były, bo nikt zdrowy na umyśle nie spojrzałby na menu i nie powiedział: "Poproszę schłodzoną zupę z kopru włoskiego".

"Emery, kochanie." Odwróciła się do córki i wsunęła luźny kosmyk włosów za ucho Emery. Jak w prawdziwym sequelu Inwazji porywaczy ciał, Virginia zleciła zespołowi stylistów stworzenie Emery według swojej wizji.

Zanim wyjechałam z Eastridge do szkoły średniej, mieszkałam w domku mojej rodziny przez lata, od mojego roku w Eastridge Prep do czterech lat, które spędziłam, dojeżdżając do stanowego college'u, żeby zaoszczędzić pieniądze.

Wystarczająco dużo czasu, by być świadkiem, jak wiele godzin poświęcono na skubanie, pchanie i farbowanie Emery w ciało, w którym Virginia mogłaby zamieszkać... lub cokolwiek zaplanowała dla swojej córki. Śmierć z rąk wyższych sfer Eastridge'a, prawdopodobnie.

"Tak, matko?" Emery nie patrzyła na swoją mamę z miłością. Patrzyła na nią z rezygnacją. Spojrzenie, którym obdarzyłeś gliniarza, kiedy zatrzymał cię za jazdę pięć mil powyżej limitu prędkości. Pogarda zamaskowana w grzeczności.

Przysięgam, jedyny kręgosłup, jaki posiadał Reed, wyrósł z lat bliskości z Emery.

"Bądź kochana i biegnij dla mnie do biura?". Virginia oblizała kciuk i machnęła na zabłąkany włos na czole Emery. "Potrzebuję tiary do ukoronowania debiutantki roku".

Debiutantka roku. Jakby to był tytuł, którego ktoś pragnął.

Oczy Emery przeskakiwały z Reeda na Basila, co było tak przejrzyste, że nie musiałam powstrzymywać śmiechu. Zrównała ze mną wzrok, po czym zwróciła się do Virginii. "Nie możesz poprosić kogoś z obsługi kelnerskiej, żeby to złapał?".

"Oh." Virginia zacisnęła się na perłach duszących jej szyję. "Nie bądź głupia. Jakbym powierzył serwerowi kod do sejfu w biurze."

"Ale-"

"Emery, czy muszę cię wysłać na zajęcia z etykiety panny Chutney?".

Panna Chutney była agresywną kobietą, która wyszkoliła kobiety z Eastridge na kobiety z La-Perla i majtkami w dupie, którymi były dzisiaj. Nie zostawiała siniaków, ale plotka głosiła, że chodziła z linijką, której używała do klepania nadgarstków, szyi i każdego wrażliwego ciała, do którego mogła dotrzeć.

Able wysunął swoje krzesło. "Mogę to złapać, pani Winthrop".

"To wspaniały pomysł!" Virginia gruchnęła. "Able będzie cię eskortował, Emery. Biegnij teraz." Twarz Virginii pozostała zamrożona, jakby ktoś wsunął jej gips do botoksu.

Irytacja rozszerzyła oczy Emery'ego. Szare pociemniało, a niebieskie rozjaśniło się. Wymamrotała kilka słów, których nie mogłam wyłowić, ale wydawały się gniewne. Przez ułamek sekundy myślałem, że mnie zaskoczy.

Właściwie coś we mnie potrzebowało, żeby mnie zaskoczyła, żeby przywrócić mi wiarę w świat, w którym ludzie tacy jak Gideon mogli wykorzystywać Hanka i Betty Prescottów.

Zamiast tego Emery odsunęła swoje krzesło i pozwoliła Able'owi wziąć ją za rękę, tak jakbyśmy żyli w latach osiemnastych, a ona wymagała cholernej eskorty, żeby pójść gdziekolwiek. Wyzwanie w jej oczach ulotniło się.

W tej chwili w niczym nie przypominała ośmioletniej dziewczynki, która uderzyła Able'a w twarz za kradzież lunchu Reeda.

Z oderwanym zainteresowaniem obserwowałem, jak Emery poddaje się woli Virginii.

Była taka sama jak reszta pieprzonych Eastridge'ów.




Rozdział 2 (1)

Czasami zastanawiałem się, czy Eastridge nie jest małym, zamożnym miasteczkiem w Karolinie Północnej, ale kręgiem z Piekła Dantego. Problem z tą teorią - Eastridgers nie ograniczali się do jednego grzechu. Byliśmy nienasyceni w naszym grzeszeniu.

Żądza.

Łakomstwo.

Chciwość.

Gniew.

Przemoc.

Oszustwo.

Zdrada.

Nawet herezja, bo spójrzmy prawdzie w oczy. Większość Eastridgerów mogła nazywać się chrześcijanami, ale na pewno nie zachowywała się tak, kiedy kręciła nosem na pomoc drugiej połowie Eastridge'a - tej połowie, która spała w domach wciąż zniszczonych przez huragan dwa lata temu, bo wykorzystywała pensję z fabryki tekstyliów taty na jedzenie.

Weźmy na przykład dzisiejszy wieczór. Kotyliony prezentowały debiutantki społeczeństwu, ale wszystkie mieszkałyśmy w tym mieście od urodzenia. Kotylion nie był dla nas bardziej przydatny niż stos kolejnych setek.

Butelka bourbona prawie przewróciła się z szafki na alkohol taty, ale Able złapał ją i trzymał w górze, jakby chciał ją przewrócić. "Mogę to wypić?"

"Rób, co chcesz" - mruknąłem, pochylając się, by uzyskać dostęp do ściennego sejfu za biurkiem.

Nadal nie byłem pewien, czy to biuro taty, czy matki, ale zatopili swoje pazury wszędzie w Eastridge. Nawet Eastridge Junior Society, odłam Eastridge Country Club.

Able łyknął obficie burbon za mną. Wcisnąłem kombinację zamka, którą matka wyszeptała mi kilka minut temu. Jego kroki biły o twarde drewno, zanim jego dłoń spoczęła na moich plecach.

Odepchnąłem go z małym klapsem. "Przepraszam, wchodzę do kompa. Odwróć wzrok."

Przeklinając, nacisnąłem złą kombinację i musiałem spróbować ponownie.

Dźwięk Able chugging butelkę jak bractwo domu inicjacji wypełnił mały pokój. "C'mon, Em, nie bądź taki."

Z głosem jak Adam Sandler circa Little Nicky, mogłem podać milion i jeden powodów, dla których Able nie mógł wylądować dziewczyny, aby uratować swoje życie. Był moją randką, ponieważ jego tata był prawnikiem mojego ojca, a walka z każdą niedorzeczną prośbą, którą matka wysyłała w moją stronę, wyczerpywała mnie w niektóre dni.

"Przefarbuj swoje włosy, żeby pasowały do moich."

"Może kolejny płynny post pozwoli pozbyć się tych dodatkowych pięciu funtów dziecięcego tłuszczu."

"Zabierzesz Able Cartwright na kotylion, prawda?"

"Bądź kochana i weź tiarę".

Chyba jedyne rozsądne żądanie, jakie ostatnio dostałam.

Ugryzłam się w język i zrobiłam, co chciała, bo moje plany na studia i karierę w projektowaniu wymagały pieniędzy. Jako fundator mojego funduszu powierniczego, matka miała władzę, by wykrwawić mnie do sucha.

Cichy bunt był jednak moim chlebem powszednim. Noszenie poplamionej sukienki. Używanie widelca do ciasta zamiast widelca do ryb. Rzucanie dziwnych słów w nieodpowiednich momentach. Wszystko, co sprawi, że ta kręcona żyła na skroni matki się wybrzuszy.

"Mam na imię Emery", poprawiłam, przeklinając wybór matki w kwestii moich przyjaciół. "Odwróć się w drugą stronę".

"Dobrze." Przewrócił oczami. Już teraz czułam zapach trunku unoszący się z jego ust. "To pieprzone dmuchanie".

Musi. Nie. Stab.

Odgarnęłam włosy z twarzy i spróbowałam kolejnego kodu.

Kod to twoje urodziny, kochanie, mój tyłek.

Powinienem wiedzieć, że matka nie ma pojęcia, kiedy są moje urodziny.

"To jest kotylion, Able." Wpisałam urodziny taty, ale ekran dwa razy błysnął na czerwono, drwiąc ze mnie. "To nie ma być zabawa."

Tata nazwał to "żywotnym nawiązywaniem kontaktów", współczucie w jego oczach, gdy patrzył, jak fryzjer poskramia moje włosy czymś, co można określić jedynie jako technikę, której używa się na dzikim zwierzęciu.

Matka nie zawracała sobie głowy półprzytomnymi przeprosinami, przypominając stylistce, żeby poprawiła mój "naprawdę okropny" czarny odrost i dodała więcej pasemek, tak żeby mój odcień dokładnie pasował do jej blondu.

"Emery," jęknął Able. W końcu wpisałam właściwy kod - urodziny matki - i wyciągnęłam tiarę, zostawiając ją w aksamitnym etui. "Olać to miejsce. Moi rodzice będą tutaj, zajęci przez resztę ciężkich hitów Eastridge'a". Pochylił się bliżej, jego burbonowy oddech pieścił mój policzek i szyję. "Będziemy mieli moją rezydencję tylko dla siebie..."

"Masz na myśli rezydencję twojego ojca?" Wyprostowałam się i zrobiłam krok do tyłu, gdy zdałam sobie sprawę, jak blisko stał Able. "Możesz iść do domu. Ja muszę zostać."

Obraz palców Basila zaciśniętych wokół uda Reeda spalił mój umysł. Jedliśmy zupę. Kto zaatakował czyjeś udo, jedząc schłodzoną zupę z kopru włoskiego? Nie jest to typ psychopaty, którego powinnam zostawić samego z moją najlepszą przyjaciółką.

"Babe..."

"Emery." Potrząsnęłam głową. "To tylko Emery. Nie Em. Nie babe. Nie Emery w skomlącym głosie. Nie Emery z jękiem na ustach. Po prostu. Emery."

Zrobiłam unik w lewo, żeby go ominąć, ale jego dłonie trzasnęły o ścianę po obu stronach mnie, zamykając mnie w klatce. "Dobra. No dalej, po prostu Emery."

Krótki wybuch strachu zawładnął moimi kończynami. Odrzuciłem go na bok tak szybko, jak się pojawił. "Rusz się."

Nie zrobił tego.

"Rusz się", spróbowałem jeszcze raz. Tym razem mocniej.

Nadal nic.

Przewróciłem oczami i popchnąłem na jego klatkę piersiową, próbując zachować spokój, gdy dwieście funtów południowego linebackera nie ruszyło się z miejsca. "Jestem pewien, że myślisz, że to jest gorące, ale FYI, to nie jest. Twój oddech pachnie jak browar, twoje pachy też nie są zbyt przyjemne, a ja wolałbym być tam na pieprzonym kotylionie niż tutaj."

Kiedy zwęził oczy, przemyślałem swoje podejście i miliony razy moja wielka gęba wpędziła mnie w kłopoty w przeszłości. Znałam Able'a całe życie... Nie skrzywdziłby mnie. Prawda?

"Słuchaj," zacząłem, moje oczy darting wokół pokoju dla niczego, co mogłoby mi pomóc. Nic. "Muszę zabrać tę tiarę, albo moja mama się wścieknie i wyśle tu wszystkich po mnie".

Kłamstwo.

Mama nie chciała niczego więcej niż tego, żebym wyszła za Able'a i urodziła dwupunktowe pięcioro niebieskookich, blondwłosych dzieci. Nawet jeśli oznaczałoby to, że jej piętnastoletnia córka cudzołoży w biurze Junior Society.

Szydziłam, jakby mi nie odbiło, gdy Able zamknął dystans kolejnym krokiem i naparł na mnie całym swoim frontem. Alkohol na jego oddechu mógłby uśpić słonia. To było wszystko, co czułam, gdy pochylił się do przodu i wycisnął niechlujny, mokry pocałunek na czubku mojego nosa. Jego ślina wślizgnęła się do moich nozdrzy i nigdy nie czułam czegoś bardziej obrzydliwego.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Mój huragan"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści