Uratuj Wiedźmę

The Book of the Sun

Księga Słońca

Kiedy Słońce zostało samo we wszechświecie, spojrzało na pustkę i poczuło chęć tworzenia. Zbudowała świat, piękny, ale pozbawiony życia, i osiadła na niebie, aby obejrzeć to, co stworzyła.

Po pewnym czasie zapragnęła, by ktoś inny podziwiał jej dzieło.

Słońce oddało połowę siebie, tworząc drugą Boginię. Lustro samej siebie.

Tak narodził się Księżyc.

Tam gdzie Słońce było ciepłe i przyjazne, Księżyc był zimny i zdystansowany. Tam gdzie Słońce zadowalało się samotnością, Księżyc przyciągał wokół siebie setki gwiazd jako towarzystwo.

Mimo że były przeciwieństwami, rządziły w harmonii. Uznając się za równych sobie, żyli razem na niebie i nie było dnia ani nocy.

Następnie Słońce, które tak uwielbiało tworzyć, sprowadziło na świat żywe istoty.

Najpierw stworzyła ludzi. Bystrzy, kreatywni i zdolni do adaptacji.

I tak powstało życie.

Księżyc, widząc ich po raz pierwszy, zapragnął ich dla siebie.

Przyciągnęła ich do siebie, tak jak gwiazdy. Kradnąc je z życiodajnego ciepła słońca.

I tak powstała śmierć.

Słońce, wściekłe na Księżyc, próbowało stworzyć nowe istoty, które nie umarłyby tak łatwo. Stworzyło wampiry, zmiennokształtnych, fae, syreny i magów. Ale Księżyc znalazł sposób, aby przyciągnąć je do siebie.

Wkrótce wszystkie istoty zostały przeznaczone, by dołączyć do gwiazd.

W desperacji, Słońce stworzyło pierwszą czarownicę. Kobietę, która potrafiła ją zrozumieć i odezwać się.

Słońce pobłogosławiło czarownicę mocą uzdrawiania, by próbowała uratować tych, których Księżyc ukradł do gwiazd.

Ta czarownica stała się pierwszą Solar. Czcicielką życia, mądrości i pokoju.

Czarownica pracowała, lecząc chorych i rannych z miłością i czcią, która cieszyła jej stwórcę. Księżyc w końcu wykradł ją do gwiazd, ale nie wcześniej niż Słońce pobłogosławiło ją Solar dwiema córkami.

Ale Księżyc potrafił przemówić także do czarownic.

Gdy osiągnęły pełnoletność, Księżyc szeptał do ucha jednej z czarownic, wabiąc ją opowieściami o tym, jak pięknie jest mieć harem z gwiazd.

Obiecała czarownicy harem ludzi.

W zamian wiedźma stała się pierwszą Lunar. Czcicielką śmierci, przyjemności i chaosu. Rozsiewała śmierć, gdziekolwiek się udała i pomagała duszom, które po śmierci trzymały się światła Słońca, dołączyć do gwiazd.

Zrozpaczona Bogini Słońca próbowała przegonić Księżyc. Ale Księżyc był jej równy i żadna z nich nie mogła nigdy złapać drugiej.

Tak narodziły się Noc i Dzień, które mknęły po niebie, uwikłane w wieczny spór, podczas gdy trzecia Bogini, Los, przyglądała się temu bezstronnie.




The Book of the Moon

Księga Księżyca

Kiedy Słońce zostało samo we wszechświecie, spojrzało na pustkę i poczuło chęć tworzenia. Zbudowała świat, piękny, ale pozbawiony życia, i osiadła na niebie, by obejrzeć to, co stworzyła.

Ale Los, Bogini, która istniała przed wszystkim, zadecydowała, że Słońce musi być trzymane w ryzach. Stworzono równą, ale przeciwną siłę, aby zrównoważyć boską wagę.

Tak narodził się Księżyc.

Tam gdzie Słońce było ciepłe i spokojne, Księżyc był zimny i chaotyczny. Tam, gdzie Słońce zadowalało się samotnością, Księżyc przyciągał wokół siebie setki gwiazd jako towarzystwo.

Tak różne jak one, rządziły w harmonii. Uznając się za równych sobie, podzielili niebo między siebie, dzień dla Słońca i noc dla Księżyca.

Następnie Słońce, które tak bardzo kochało tworzyć, sprowadziło na świat istoty czujące.

Najpierw stworzyła ludzi. Bystrzy, kreatywni i zdolni do adaptacji.

I tak powstało życie.

Księżyc, widząc ich po raz pierwszy, wiedział, że oni, jak wszystko, muszą się skończyć.

Przyciągnęła ich dusze do siebie, tak jak gwiazdy.

I tak powstała śmierć.

Słońce, rozgniewane na Księżyc, próbowało stworzyć nowe istoty, które nie umarłyby tak łatwo. Stworzyła wampiry, zmiennokształtnych, fae, syreny i magów. Ale Księżyc znalazł sposób, by przyciągnąć ich do siebie.

Wszystkie rzeczy muszą się skończyć, więc wszystkie istoty były przeznaczone, by dołączyć do gwiazd.

W desperacji, Słońce stworzyło pierwszą czarownicę. Istotę, która mogła rozmawiać bezpośrednio z Boginiami.

Pobłogosławiła ją mocą uzdrawiania, by próbowała ocalić tych, których Księżyc zaprowadził do gwiazd.

Czarownica stała się pierwszą Solar; czcicielką życia, mądrości i pokoju.

Czarownica pracowała, lecząc chorych i rannych z miłością i czcią, która zadowalała jej stwórcę. Księżyc w końcu zabrał ją do gwiazd, ale nie wcześniej niż Słońce pobłogosławiło czarownicę dwójką dzieci.

Dzieci czarownicy, dorastając wsłuchane w obie boginie, uznały, że równowaga musi być zachowana. Jedno z nich zdecydowało się zostać Księżycową, a drugie pozostało Słoneczną.

W ten sposób Księżycowe dziecko stało się czcicielem śmierci, przyjemności i chaosu. Gdzie się udała, tam była śmierć. Pomagała duszom, które po śmierci trzymały się światła Słońca, dołączyć do gwiazd. Księżyc, nie chcąc by jej czarownica była samotna, podarował jej harem. Mężczyźni i kobiety, którzy dotrzymywali jej towarzystwa, dbali o jej zadowolenie i pomagali w dźwiganiu ciężaru śmierci.

Dziecko Słońca w końcu zapragnęło przekazać swoją wiedzę. Słońce niechętnie pobłogosławiło ją jednym mężczyzną, aby mogła zdecydować się na urodzenie dziecka, zanim odeśle mężczyznę.

Solar najlepiej pracowała w samotności, jednak nawet ona nie była w stanie ocalić wszystkich stworzeń Słońca. W desperacji, Bogini Słońca próbowała przegonić Księżyc. Ale Księżyc był szybki i wymijający, kochał pościg i chaos, który przynosił. Uciekała i drwiła z mściwego Słońca.

Tak narodziły się Noc i Dzień, które mknęły po niebie, złapane w wieczny spór, podczas gdy trzecia Bogini, Los, przyglądała się temu, kręcąc głową na ich wybryki.




Rozdział 1 (1)


Jej magia otacza mnie, wyczuwając moją intencję i płynie prosto do lalki tam, gdzie jest potrzebna. Moc pęcznieje i nie muszę długo czekać, by przywiązała mężczyznę w gabinecie do lalki w mojej dłoni.

Zdobycie włosów było najtrudniejsze.

Zabicie go jest tak proste, jak zaciśnięcie dłoni wokół lalki.

Po drugiej stronie okna mój znak potyka się, chwytając się za klatkę piersiową. Poppet pulsuje w mojej dłoni, ale nie puszczam go.

Człowiek zapada się, a chłód magii księżyca opuszcza mnie.

Całość trwa tylko dziesięć sekund.

Wzdycham, podnoszę lalkę i patrzę, jak rozsypuje się w popiół.

Moja praca została wykonana.

Łapię pojedynczy płatek popiołu na czubku palca, drugą ręką wyjmuję z sakiewki malutką kopertę i rozmazuję popiół w środku. Kolejne machnięcie palcem aktywuje magiczną pieczęć, a sigile pokrywające papier ożywają. W ciągu kilku sekund całość jest pojedynczym kawałkiem szkła, mniejszym niż moja dłoń, popiół zachował się idealnie w środku jako magiczny zapis śmierci.

Rzucam ostatnie spojrzenie, potwierdzając, że nadal jestem sam, po czym chowam go do sakiewki i schodzę z krawędzi dachu.

Ląduję lekki jak piórko w alejce trzy piętra niżej, bez szwanku dzięki ostatniej chwili mocy skierowanej na sigile zwinności na moich nogach. Ostatnie spojrzenie na dach potwierdza to, co już wiem. Opal pozostaje na gzymsie, pielęgnując się, jakbyśmy mieli cały czas na świecie.

Ten kot nie ma poczucia pilności.

"Musimy się zbierać," syczę na nią. "Solarze zauważą, jeśli nie będzie nas dłużej".

Opal spogląda w dół swojego kociego nosa na mnie, ale zobowiązuje mnie, skacząc z gzymsu na gzyms, zanim w końcu wyląduje na moich ramionach. Po chwili zwija się w swoim zwyczajowym miejscu wokół mojej szyi jak futrzany szalik. Sprawdzam jeszcze raz, czy nie ma świadków, po czym pospiesznie wychodzę z zaułka i wkraczam na zacienione, zaśnieżone ulice Coveton.

Czuję nadchodzącą zamieć, ale zdążę wrócić do świątyni, zanim spadną pierwsze płatki. Świeża warstwa śniegu ukryje nieliczne ślady, które zostawiłem, wymazując z alei wszelki ślad po mnie. Błoto po porannym śniegu już zamarza w lód pod moimi stopami, przez co droga powrotna jest wolniejsza niż powinna.

Łatwo powiedzieć, kiedy jestem już prawie w domu. Drżący puls wzmocnionej magią muzyki i okrzyki radości niosą się w powietrzu na długo przed tym, jak kompleks staje się widoczny.

Podobnie jak jej słoneczny odpowiednik, Księżycowa Świątynia jest imponującym widokiem. Jednak zamiast ogromnej, geometrycznej wieży przeszywającej niebo, jest to jednopiętrowy, okrągły budynek, otoczony kolumnami obwieszonymi srebrnymi i czarnymi pasami materiału. Z ogrodów dachowych, które wieńczą zarówno główną świątynię, jak i rozległy kompleks połączonych ze sobą budynków satelitarnych, kaskadowo spływają rośliny, kontrastując z białym śniegiem, który jest naszym stałym towarzyszem na tej dalekiej północy.

Gdy tylko przekraczam granicę, napięcie opuszcza moje ramiona, a serce wzdycha na powitanie. Sięgając w górę, ściągam kaptur, teraz gdy jestem bezpieczna wśród własnego przymierza.

To mój dom, nieważne, że nie mieszkam tu od prawie roku. Opal najwyraźniej się zgadza, bo mruczy cicho, bez słowa przeskakując z moich ramion w stronę kuchni. Obserwuję ją przez sekundę, zanim zwrócę się z powrotem na przyjęcie.

Dzisiejsze przyjęcie jest większe niż zwykle; przymierze najwyraźniej postanowiło zacząć świętować jutrzejsze przesilenie zimowe. Skąpo odziane, mocno odurzone Lunary kręcą się wokół, chichocząc i tańcząc ze swoimi haremami. Pomimo śniegu, noszą czarne skrawki materiału, które podkreślają każdą ich krzywiznę i pokazują egzotyczne wiry i linie ich tatuaży sigil. Mają dość odwagi, by uśmiechnąć się i ukłonić mi, gdy przechodzę, ale zapominają o mnie, gdy tylko znikam z pola widzenia.




Rozdział 1 (2)

Skanuję ich twarze, gdy przemieszczam się przez tłum, ale Glenna nie dołączy, dopóki mnie nie odprawi. Jej ludzie są porozrzucani wokół, pilnując spraw dla Matki Lunar. Jeden z nich kiwa na mnie głową, gdy wchodzę po trzech stopniach do świątyni.

Pomimo okrągłego kształtu budynku, centralny dziedziniec jest idealnym kwadratem. Kilka silnych zaklęć sprawia, że dźwięk hedonistycznej zabawy na zewnątrz nigdy nie przenika przez drzwi sanktuarium, a nagłe przejście z imprezy do medytacyjnej ciszy zawsze wymaga przyzwyczajenia.

W centrum dziedzińca kolejne stopnie prowadzą w dół do płytkiego basenu. Jest on wyłożony wspaniałą mozaiką przedstawiającą księżyc we wszystkich jego aspektach. Kwiaty lotosu kołyszą się i błyszczą w świetle Pani, ich liście zanurzają się pod każdym maleńkim falowaniem, tylko po to, aby sekundę później znów wypłynąć na powierzchnię.

To spokojne miejsce.

Glenna stoi na środku basenu, jej krótka, srebrna sukienka wiruje na magicznym wietrze, a jej ramiona unoszą się wysoko ku niebu. Najwyższa Kapłanka lśni boskim światłem, przez co trudno spojrzeć na nią bezpośrednio. Jej sigile są jedyną częścią jej skóry, która nie świeci pod wpływem księżyca, a ma ich więcej niż jakakolwiek wiedźma, którą kiedykolwiek znałam. Tatuaże biegną nieprzerwaną linią wzdłuż jej kończyn i kręgosłupa, a dodatkowe sigile upchnięte są na jej łopatkach. Jako dzieci mówiliśmy, że jest tak starożytna, że niektóre z sigili zostały zapomniane przez czas i nawet ona nie pamięta ich przeznaczenia.

Czasami nadal zastanawiam się, czy to prawda.

Wszyscy wiemy, jak bolesne jest otrzymanie każdego sigila, a to budzi w niej niemal taki sam szacunek jak jej wiek i pozycja.

"Matka Lunar." Upadam na jedno kolano.

Glenna kończy modlitwę, zanim się odwróci, ruch sprawia, że kosmyk jej krótkich, ciemnych włosów opada na twarz. Zakłada go za ucho, szczerząc się w sposób, który pociąga za sobą dwa maleńkie sigile pod jej oczami.

"Nilsa." Wyślizguje się z basenu, ledwo sprawiając, że woda faluje przy tym ruchu. Jej ręce podciągają mnie za ramiona, zanim otulą mnie znajomym uściskiem. "Dostałeś moją wiadomość, więc?"

"To już się stało", potwierdzam.

"I nic ci się nie stało?" Jej oczy, zamienione na świetliste srebro przez Boginię przy jej wstąpieniu na Najwyższą Kapłankę, skanują mnie pod kątem obrażeń jak jastrząb.

"Nic mi nie jest." Przewracam oczami, bo ona nigdy się nie zmienia. "To była prosta robota. Wszystko poszło zgodnie z planem."

Uśmiecha się ponownie i prowadzi przez dziedziniec i małym korytarzem, do sąsiednich archiwów.

"Wybacz mi, wiem, że nie powinieneś wykonywać swoich obowiązków w czasie zastępstwa, ale Bogini nie poprosiłaby mnie o wysłanie jej Cienia, gdyby to nie było ważne."

"Potrzebowałam tego", wzdycham. "Świątynia jest domem, a bycie Cieniem jest moim obowiązkiem. Rok z dala od obu to zdecydowanie za długo."

"Został jeden dzień." Glenna pociąga za sznurek, który aktywuje kryształ w pokoju, wysyłając ciepły blask odbijający się od tysięcy maleńkich szklanych kopert.

Płyty otaczają pokój w schludnych małych rzędach, utrzymywane w zawieszeniu w powietrzu przez magię wplecioną w świątynię. Czar tego pomieszczenia sprawia, że jest ono nieskończenie duże, a mimo to nie zajmuje więcej miejsca w świątyni niż stojąca obok szafka na miotły.

Zapisy są posortowane w sekcje, uporządkowane według imienia Cienia, który je sporządził. Jako obecny Cień, moja sekcja znajduje się najbliżej drzwi i mimo, że piastuję to stanowisko dopiero od trzech lat, jest większa niż wielu innych, którzy służyli dłużej. Ponad sto zapisków wyłożonych schludnie, opatrzonych moim magicznym podpisem. Wiem, że to martwi Glennę, która nuci, gdy linkuje moją ostatnią kopertę.

"Przynajmniej po jutrzejszej nocy będę mogła cię wysłać wiedząc, że jesteś nieco bardziej wytrzymały". Jej słowa przywołują wspomnienia kłótni, jakie miałyśmy, gdy mój pierwszy kontrakt doszedł do skutku w wieku siedemnastu lat.

Mimo swojej wiary Glenna uważała mnie za zbyt młodego i być może, patrząc wstecz, tak było. Zerkam na pierwszy zapis, rozmazaną kroplę krwi zamkniętą na zawsze w szkle. Misja poszła źle w każdy możliwy sposób. A kiedy wróciłem, szlochałem w jej ramionach, ociekając krwią z moich ran, ale bardziej niż kiedykolwiek pewny, że robię to, do czego się urodziłem.

"Kto wie," kontynuuje. "Może nieśmiertelność jest kluczem do odblokowania pozostałych mocy Cienia, z którymi wciąż się zmagasz?".

Wątpię w to, ale nie mam odwagi tego powiedzieć.

"Chcę po prostu wrócić do domu," mruczę, podążając za tym, jak ona wybija się z pokoju.

"Pamiętam moje własne zastępstwo," Glenna uśmiecha się z sympatią. "Solarze traktowali mnie dobrze, a ja zyskałam kilku przyjaciół. Czy coś się zmieniło?"

Grymaszę. "Oni wiedzą, czym jestem. Wielu z nich sprzeciwiało się temu, że w ogóle wybrano mnie na przybraną. Danika i Ofelia nie mają tego samego problemu."

"Boginie wybrały was wszystkich." Glenna zatrzymała się na brzegu wody. "Zastrzeżenia Solarów nic nie znaczą. Jutro wrócicie do domu, a Panie wybiorą po trzy nowe przybrane dzieci dla każdego z naszych kowenów."

Jest cicha przez sekundę, zanim zerknie przez ramię, patrząc na mnie z takim brakiem zdecydowania, że wiem, iż zamierza poruszyć temat, wokół którego tańczyliśmy od miesięcy.

"I scried ponownie," mówi w końcu.

Moje ręce zaciskają się w pięści przy moich bokach. Nie to znowu. "Pogodziłam się z tym, Matko Lunar".

"Nawet ciemną twarz Bogini otaczają jej gwiazdy". Glenna przesuwa się bliżej, ręce rozłożone, jakby próbowała mnie pocieszyć, ale robi to odwrotnie, sprawiając, że czuję się jak w klatce. "Ceremonia dojrzewania bez daru własnych mężczyzn..."

Dlaczego ona ciągle o tym wspomina? Rozmowa o tym niczego nie zmieni.

"Jestem Cieniem," przypominam jej, sucho. "To nie jest dokładnie ten rodzaj pracy, który uzupełnia utrzymywanie haremu, w każdym razie".

"Będę nadal próbować," ślubuje. "Nilsa, zasługujesz na szczęście".

Potrząsam głową. "Jestem szczęśliwa. Nie potrzebuję haremu ludzi, aby mnie dopełnić. Mam kochanków, kiedy ich pragnę, mam też przymierze i moje obowiązki."




Rozdział 1 (3)

"Być może po prostu jeszcze się nie urodzili" - kontynuuje Glenna, jakbym się nie odezwała. "To się już zdarzało; partnerzy życiowi rodzący się niezsynchronizowani. Żyjemy długo, jest jeszcze mnóstwo czasu."

Nie wspomina o tym, że w większości przypadków te osoby są nieliczne i przeznaczone do istniejącego haremu. Księżycowa czarownica, która osiągnie dwadzieścia pięć zim i nie zostanie obdarowana haremem przez Boginię, gdy stanie się nieśmiertelna, jest niespotykana.

Z wyjątkiem, najwyraźniej, mnie.

"Lepiej już będę wracać." Pociągam ją z powrotem w uścisk i kieruję się do drzwi, ucinając rozmowę, zanim będzie mogła kontynuować. "Zobaczymy się jutro wieczorem".

"Nilsa, zaczekaj."

Zatrzymuję się niechętnie i spoglądam z powrotem przez ramię. "Proszę, Matko Lunar, wolałabym o tym nie rozmawiać."

Musi wyczuć błaganie w moim tonie, bo zaciska usta, a potem przytakuje. "W porządku. Więc przynajmniej ciesz się imprezą przez godzinę zanim pójdziesz."

Waham się, ale pokusa okazuje się zbyt wielka, by się jej oprzeć. "W porządku."

Jak tylko opuszczamy dziedziniec, pulsujący rytm uderza mnie po raz kolejny. Ściągam trochę światła księżyca w dół, przekształcając moją pelerynę i skóry w obcisłą sukienkę, ale zostawiam ostrza przypięte do moich bioder i ud tak jak są. Glenna wręcza mi amforę słodkiego wina, a ja ją wypijam, zanim wejdę w tłum i zatracę się w kołysaniu ciał.

Teraz, kiedy jestem już po służbie, moje siostry z przymierza nie tracą czasu na wciągnięcie mnie w tłum tancerzy z uściskami i uśmiechami. Jesteśmy wrażliwą grupą, a kontakt z nami łagodzi myśli o przyszłości. Hidonizm teraźniejszości pochłania nas wszystkich i zatracam się w uderzeniach bębnów i falach ciał czarownic.

Wychodzę na długo przed tym, jak chcę, ale jakoś wypiłem wystarczająco dużo, by potrzebować zaklęcia trzeźwości od Glenny, zanim będę w stanie wrócić do Świątyni Słońca.

Solarze wpadną w szał, jeśli dowiedzą się, co robiłam. Ich spokojna, zorganizowana egzystencja jest przeciwieństwem hedonistycznej egzystencji Lunarów.

Na szczęście w całym Coveton schowałem kilka kompletów białych szat, które pożyczono mi na taką właśnie okazję. Konserwatywne ubrania z łatwością wsuwają się na moją czarną skórzaną sukienkę, ukrywając prawdę, dopóki nikt nie patrzy zbyt dokładnie.

Świątynia Słońca była moim domem zastępczym przez ostatni rok. Lśni jak latarnia na tle nocnego nieba. Białe, zasypane solą cegły odbijają światło z otaczających ją budynków, nadając jej pozaziemski charakter, który nigdy nie przestaje robić wrażenia na przechodniach.

Ale w środku wszystko jest sterylne, zimne i poważne.

Na samą myśl o tym przechodzą mnie dreszcze.

"Wyszedłeś na spacer przy świetle księżyca, Nilsa?"

Strasznie dokładna imitacja Solarów przez Danika razi mnie, ale ignoruję to, gdy wpada na krok obok mnie, nasze białe peleryny wirują na wietrze, gdy zbliżamy się do drzwi.

Podobnie jak ja, Danika jest księżycową czarownicą, która przez rok przebywała z Solarzami, aby poprawić stosunki między naszymi dwoma kowenami. Słoneczna Najwyższa Kapłanka, Felicity, poprosiła o nas obie - wraz z Ofelią - i w zamian Glenna zabrała wybory Księżycowej Bogini z ich kowenu.

"Danika," potwierdzam, utrzymując mój głos celowo na poziomie, aby nie obudzić Solarów. "Musiałem cię przegapić na uroczystości. Czy wyszłaś z kimś wcześniej?"

Nie jest tajemnicą, że Danika zmaga się z ideą roku celibatu bardziej niż Ofelia i ja. Podczas gdy dzisiejszy wieczór był moją pierwszą szansą na rozpuszczenie włosów w ciągu całego roku, Danika wymyka się z Solarnej Świątyni co tydzień, aby uzyskać akcję, której pragnie. Z trójki księżycowych przybranych dzieci, to ona ma zazwyczaj najwięcej kłopotów z Solarzami, i wcale jej to nie przeszkadza.

I pewnie dlatego jej blond włosy wyglądają jak po prostu spieprzone, a szminka jest rozmazana.

Chciałabym móc sobie pozwolić na wejście do Wieży Solarnej z tak oczywistym lekceważeniem ich zasad.

Ale jestem Cieniem Księżyca, lewą ręką Najwyższej Kapłanki. Jeśli będę udawać coś innego niż idealną przybraną, Solarze będą wobec mnie jeszcze zimniejsi niż już są. Wszyscy wierzą, że kiedy wymykam się z ich świątyni, to z bardziej złowrogiego powodu.

Coś, co Danika zna i w czym się rozkoszuje.

Może i uchyla się od ślubów celibatu Solarów, ale ja jestem antytezą wszystkiego, co oni reprezentują.

Strażnicy eunuchów kiwają na nas, gdy ich mijamy. Podobnie jak my, są okryci od szyi do stóp bezkształtną białą tkaniną, ale noszą też futra chroniące przed zimnem. My, księżycowe czarownice, po prostu nie czujemy chłodu tak mocno.

"W porcie było mnóstwo marynarzy, którzy przyszli na imprezę, żeby się trochę zabawić" - potwierdza Danika, tuż przed tym, jak znaleźliśmy się poza zasięgiem słuchu strażników. "Zamierzałam coś przekąsić w ostatniej chwili, masz ochotę się przyłączyć?".

Już kręcę głową. "Miałam długą noc. Zamierzam złapać tyle godzin snu, ile mogę, zanim znów każą nam wstać o świcie".

"Siostry!" Wrzaskliwy głos Annalise odbija się echem po korytarzach. "Gdzie byłyście?"

Nie mogę pomóc mojemu jękowi. Annalise jest samozwańczą intrygantką czarownic z Solar. Przez wszystkie stulecia, w których żyła, nic nie bawiło jej tak bardzo, jak pilnowanie księżycowych przybranych dzieci. Jej desperacka potrzeba bycia tą, która wychwyci każdą naszą wpadkę sprawia, że jestem jej ulubionym celem.

Podnoszę brew na Danika. "Dwa srebrniki, jeśli się z nią rozprawisz."

"Zrób to cztery, a dam ci przekonujące alibi".

Kiwam głową, wsuwając trójkątne monety z mojej sakiewki i do jej kieszeni.

Danika palcami przeczesuje swoje zamki, zanim zakręci się z gracją urodzonej aktorki. "Och, siostro Annalise, jak miło cię widzieć." Jej płowy ton sprawia, że uśmiecham się, gdy kontynuuję spacer.

Udaje mi się wrócić do mojego pokoju bez zakłóceń, co jest małym cudem, biorąc pod uwagę, jak wścibscy są Solarze. Sprawdzam sigile prywatności, które wyryłem na drzwiach, gdy wchodzę, a następnie te przy oknie, dopiero gdy upewnię się, że są nienaruszone, naprawdę się odprężam.

Nie mając już nic, co by mnie rozpraszało, ogrom sytuacji w końcu mnie dopada.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Uratuj Wiedźmę"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści