Shenanigans dziedziczenia

Prolog (1)

==========

----------

SS La Bretagne, kwiecień 1889 r.

----------

Życie na Karaibach nauczyło Luz Alanę Heith-Benzan kilku istotnych lekcji. Po pierwsze, gorsety w tropikach były najczystszą formą zła. Po drugie, kobieta próbująca przetrwać w męskim świecie musi zawsze mieć plan. Po trzecie, flakonik pełen wybornego rumu i pistolet sprawdzały się w prawie każdej sytuacji.

A ostatnio, jeśli ktoś miałby kiedykolwiek wypłynąć na kontynent w poszukiwaniu nowego początku, musi to zrobić z dwoma najlepszymi przyjaciółmi u boku.

"Czy ja też mogę wejść na wieżę Eiffla?" zapytała młodsza siostra Luz, jakby wyczuwała, że została pominięta w rozważaniach siostry. "Obiecuję, że nie wypiję żadnego twojego szampana". Clarita próbowała dowodzić ich harmonogramem podczas pobytu w Paryżu od momentu, gdy wsiadły na pierwszy parowiec w Santo Domingo.

"Clarita, masz dziesięć lat. Nie dostaniesz szampana bez względu na okoliczności." To wywołało sfrustrowany huff z małego potwora, który w tej chwili siedział prymitywnie przy oknie wykuszowym z błękitnym niebem i wodą na jej plecach, pozując do portretu.

"Przestań ją męczyć, Luz. Wiesz, jak ona się wierci, a ja już prawie skończyłam szkic." Artystką była Manuela, jedna z dwóch najlepszych przyjaciółek Luz i najbardziej zagorzała enablerka Clarita. "Nie martw się, querida. Przemycę cię na wieżę."

Była, w tej chwili, uchwycić podobiznę Clarity, podczas gdy jej siostra siedziała z rękami skrzyżowanymi na piersi i zamkniętymi oczami, wpływając na niepokojąco żałobne powietrze. Jedno oko wyskoczyło otwarte. "Czy możemy iść do katakumb?".

"Nie zachęcaj jej, Manuela. W tym tempie spędzimy lato włócząc się po cmentarzach".

Clarita odpowiedziała oblizując język, co wywołało u Manu gulgot.

Siostra Luz miała obsesję na punkcie makabry po śmierci ich ojca osiemnaście miesięcy temu. Starała się jak mogła, by wypełnić pustkę, którą po sobie pozostawił, ale po odejściu obojga rodziców wiedziała też, że nic nie jest w stanie naprawić faktu zostania sierotą w tak młodym wieku. To jednak nie czyniło Luz bardziej skłonną do nawiedzania każdego cmentarza w Paryżu.

Prawda była taka, że pomimo trudów ostatnich kilku lat i niepokoju o przyszłość jej i jej siostry, nie mogła się doczekać lata. Opuszczenie Santo Domingo było słodko-gorzkie: bez względu na to, jak rozsądne było rozumowanie, opuszczenie domu było swego rodzaju śmiercią. Ale w jej życiu było już zbyt wiele żałoby. Jedyną alternatywą było patrzenie w przyszłość.

W końcu tylko jeden dzień dzielił ich od portu w Hawrze. Stamtąd kolejny dzień podróży zabierze ich do stolicy Francji na trzy miesiące na Exposition Universelle. Trzy miesiące okazji do spotkania z nabywcami jej rumu, Caña Brava. Trzy miesiące, w których miała uporządkować przyszłość swoją i siostry, zanim obie miały na stałe osiąść w domu przodków jej ojca w Edynburgu.

Nieoczekiwanie znalezienie się u steru rodzinnej destylarni było... trudne. Luz niejednokrotnie zastanawiała się, czy jest w stanie zarządzać ich dziedzictwem w przyszłości. Marzenie, które zaczęło się prawie pięćdziesiąt lat temu od matki Luz Alany, Clarise, i jej dziadka Roberto Benzana. Destylarnia prowadzona nie przez dzieci hiszpańskich kolonistów, ale przez czarną rodzinę. Gdzie każda para rąk, która pracowała przy produkcji rumu - od cięcia trzciny cukrowej do przygotowania spirytusu do wysyłki - miała prawo do udziału w zyskach. Caña Brava od samego początku była eksperymentem, jak może wyglądać przemysł bez wyzysku, i prosperowała przez dziesięciolecia.

Jej ojciec, Lachlan Heith, Szkot, który przybył na Karaiby w poszukiwaniu możliwości inwestycyjnych, był głównym inwestorem destylarni. Nie minęło wiele czasu, gdy Lachlan zaproponował Clarise małżeństwo i przez następne trzydzieści lat poświęcał swoje życie jej i jej wizji. Po śmierci matki, jej ojciec kontynuował plany rozszerzenia działalności Caña Brava. Ich rum był znany w całej Ameryce. Od Stanów Zjednoczonych po Argentynę, Caña Brava był pożądany za swoją jakość i unikalny, dymny smak. Lachlan chciał wprowadzić rum na rynki europejskie. Jego strategia polegała na podniesieniu wizerunku alkoholu, aby zastąpić butelki brandy podawane w wielkich domach Wielkiej Brytanii i kontynentu swoją Gran Reservą. Luz była bardziej zainteresowana tworzeniem produktów dla zwykłych ludzi. Jej ojciec uwielbiał praktyczne działania, przebywanie w destylarni z pracownikami. Luz wolała wymyślać nowe pomysły. Podczas gdy on chciał się skupić na sprzedaży rumu wyższym sferom społecznym, Luz uważała, że kluczem do przyszłego sukcesu jest pozyskanie siły napędowej handlu: kobiet kupców. Nowoczesna kobieta miała własne pomysły i preferencje, które różniły się od męskich, a Luz widziała potencjał w skupieniu się na nich jako rynku. Jej wizja przyszłości Caña Brava nie do końca odpowiadała oczekiwaniom ojca, ale przynajmniej docenił on jej talent i innowacyjne myślenie.

Dlatego, jak mogła tylko przypuszczać, po jego śmierci dowiedziała się, że przekazał prowadzenie destylarni swojemu zastępcy i zostawił ją odpowiedzialną za ekspansję w Europie. Zraniło ją to, że ojciec nie ufał jej w kwestii biznesu, który zbudowała rodzina jej matki, dopóki nie zrozumiała, że pozostanie w Santo Domingo jest zbyt bolesne. Że desperacko potrzebowała świeżego startu. I tak przed wyjazdem przekazała większość swoich udziałów w Caña Brava ludziom, którzy, podobnie jak jej rodzina, pielęgnowali ją od początku.

Odeszła z obietnicą znalezienia im nowych perspektyw, nowych rynków, nowych nabywców... Budowanie partnerstwa było dziedziną, w której zawsze się doskonaliła. Miała nadzieję, że jej umiejętności będą równie skuteczne w Paryżu, jak w tropikach. Podobnie jak jej matka, Luz wyjechała z zamiarem przetarcia kilku szlaków.




Prolog (2)

"Czy słyszałaś to, Luz?" Głos Clarity, który każdego dnia brzmiał mniej jak głos małej dziewczynki, a bardziej jak głos młodej damy, wydobył Luz Alana z jej myśli.

"Przepraszam, amor. Co przegapiłam?"

"Manu umówił nas na spotkania w House of Worth!" Luz musiała przygryźć wargę na cześć w głosie Clarity. Dziecko również kochało sukienki... o ile były ciemne jak noc.

"Masz więcej małych czarnych sukienek, niż wiem, co z nimi zrobić, Clarita", upomniała Luz. Przez wiele miesięcy po zakończeniu okresu żałoby, była zadowolona z zamiłowania swojej siostry do ponurych ubrań, ale nie pozwoliła sobie na zakup większej ich ilości. "Żadnych nowych sukienek, dopóki nie będziesz miała okazji nosić tych, które Manu kupił ci w Nowym Jorku" - powiedziała Luz, na co Clarita zareagowała wydając bardzo niekulturalny odgłos. Luz zwróciła uwagę na Manuelę, która wciąż była skupiona na swoim szkicu.

"Więcej sukni, Manu?" zapytała Luz i w odpowiedzi otrzymała wzruszenie ramion. Przyjaciółka Luz wyłudziła pozwolenie na przyjazd do Paryża pod pretekstem zapewnienia sobie odpowiedniego stroju na zbliżające się zaślubiny. Jej oblubieniec i rodzice, którzy od prawie trzech lat czekali, aż Manu ustali datę, zgodzili się z entuzjazmem. Jak dotąd wydawało się, że Manuela zamierza wydawać pieniądze mężczyzny tak długo, aż ten pożałuje, że w ogóle zwrócił na nią uwagę. W Nowym Jorku wydali już fortunę. To nie miało znaczenia: Manuela traktowała pieniądze jak powietrze. Coś, co pochłaniała bez zastanowienia, zawsze oczekując, że będzie ich więcej, gdy będą potrzebne.

Ich obecne zakwaterowanie było idealnym przykładem. Kiedy Luz namówiła przyjaciółki na wycieczkę na Wystawę Światową, Manuela odpisała, nalegając na podróż jednym z nowych parowców francuskiej linii. Ten został udekorowany przez Julesa Allarda, osobistego projektanta Vanderbiltów. Bo tylko statek morski wyposażony dla takiej Alice Claypoole Vanberbilt byłby odpowiedni. Nie chodziło o to, że sprzeciwiała się wytwornym rzeczom: wręcz przeciwnie, całkiem podobała jej się herbaciarnia, w której teraz siedzieli. Bladoniebieskie i zielone draperie z adamaszku, ozdobne dywany Aubusson i obite aksamitem fotele zbudowane jeśli nie z myślą o wygodzie, to z pewnością z myślą o nadawaniu opulencji. Po prostu trudniej było cieszyć się tymi rzeczami, kiedy wiedziało się, ile pieniędzy trzeba zapłacić, żeby mieć do nich dostęp.

Luz również nie dorastała bez wygód. Jej rodzinny biznes zapewniał środki na to i na więcej - ale to był inny poziom zamożności. Rodzaj jawnej manifestacji bogactwa, która miała oszołomić i zastraszyć. Rodzaj środowiska, które zwykle przynosiło ze sobą ludzi, na których Luz musiała się mentalnie uzbroić. I nie chodziło o to, że nie potrafiła sobie poradzić wśród tego tłumu. Dwa lata w szwajcarskiej szkole średniej dobrze ją do tego przygotowały, ale było to męczące. To był świat, w którym zawsze poruszała się z ostrożnością. Nigdy nie mogła w pełni opuścić gardy wśród tak zwanych dobrze urodzonych, bo jedna z tak szybko rzucanych przez nich zaczepek mogłaby ją zaskoczyć.

"Manu mruknęła cicho, nadal pochłonięta swoim zadaniem, jej oblicze było studium koncentracji, gdy jej poplamione węglem palce przesuwały się po stronie. Luz zauważyła ciemne smugi na nieskazitelnych mankietach lawendowej marynarki przyjaciółki i ogarnęła ją fala czystej sympatii. Manuela, która uwielbiała bombki i drogie rzeczy, nigdy nie myślała o tym, żeby je zniszczyć, gdy chodziło o zadowolenie tych, których kochała.

"Manu," odpowiedziała Luz równie łagodnym tonem, ponieważ żądania nigdy nie działały z jej przyjaciółką, chyba że twoim zamiarem było uzyskanie dokładnego przeciwieństwa tego, o co prosiłeś. "Kupiłaś już Claricie cztery suknie podczas tego wypadu do Ladies' Mile na Manhattanie". Luz zignorowała huff pochodzący z kierunku jej młodszej siostry, gdy mówiła. "Wiesz, że dopóki nie będę w stanie skontaktować się z adwokatem w Edynburgu i rozeznać, jak będą wyglądały nasze finanse, nie mogę wydać -"

Manuela otworzyła usta, aby zaprotestować i ewentualnie ponownie zaoferować pomoc finansową, ale Luz Alana uniosła rękę. "Nie, querida. Już byłaś zbyt hojna." Dmuchnęła pocałunkiem w kierunku przyjaciółki, próbując złagodzić odmowę.

Luz nie chciała ustąpić w tej kwestii. Nie mogła być niepoważna, nie kiedy jedyną rzeczą, na którą mogła w tej chwili liczyć, były fundusze, które jej ojciec zarezerwował na tę podróż, i jakikolwiek dochód, który uzyskałaby ze sprzedaży trzystu beczek doskonałego rumu, znajdujących się obecnie w ładowni tego statku. Jej spadek był dla niej na razie niedostępny, a przyszłość Caña Brava była zbyt niepewna, by ponosić jakiekolwiek zbędne wydatki. Mimo że wiedziała, iż Manuela naprawdę chce jej pomóc finansowo, Luz wiedziała też, jak szybko kobiety mogą stać się ciężarem i utrapieniem dla swoich bliskich. Ona sama stanęłaby na własnych nogach.

"Co zrobiła Manuela?" zapytała Aurora, zaskakując Luz. Ostatnia członkini ich czwórki weszła do herbaciarni, jej długie nogi połknęły dywan, gdy dotarła do ich stołu obiadowego.

"Ja?" Manuela zapytała niewinnie, jej orzechowe spojrzenie było obrazem anielskiej cnoty. Jakby nie próbowała właśnie przekonać Luz do zakupu sukienek, które w niektórych częściach świata kosztują tyle, co posiadłość.

"Tak, ty." Aurora chichotała, gdy pochyliła się, by pocałować czubek głowy Clarity, zanim opadła na pusty fotel. Aurora ustawiła się w kącie, który zajęła na popołudniową herbatę, jej zawsze obecna torba Gladstone wciąż trzymana w jednej ręce.

"Jak tam twoi pacjenci?" zapytała Luz, podając Aurorze mały talerz pełen kanapek. Manuela przestała szkicować i machnęła ręką na Claritę, która opadła ze swojej pozy jak marionetka, której ucięto sznurki. Wszyscy z niecierpliwością czekali na opowieści o przygodach Aurory, kiedy tylko wracała z obchodu po kabinach trzeciej klasy. Byli na statku dopiero od ośmiu dni, ale w ciągu kilku godzin od wypłynięcia z Nowego Jorku ich przyjaciółka zdążyła się zgłosić do wszystkich pasażerów, którzy potrzebowali lekarza, i zawsze wracała z opowieściami.




Prolog (3)

"No i?" zapytała Clarita, która miała niepokojący apetyt na gorsze szczegóły sytuacji, z którymi stykała się Aurora.

"Wszyscy mają się dobrze," zapewniła z tym zadowolonym uśmiechem, który miała zawsze, gdy mówiła o swoich pacjentach. Aurora zawsze była najszczęśliwsza, gdy mogła wykorzystać swoje umiejętności i nigdy nie wahała się zaoferować ich tym, którzy ich potrzebowali. "Młody człowiek z zawrotami głowy ma wspaniałą poprawę. A panna Barnier może mieć to dziecko zanim dotrzemy do lądu." Skrzyżowała nogi, odsłaniając swoje rozcięte spódnice, które kilka starszych pań na parowcu nazwało rażąco nieprzyzwoitymi. Kilka głów się odwróciło, a sporo brwi uniosło się na brak troski Aurory o właściwą kobiecą postawę.

"O co się martwiłaś?" zapytała, krążąc palcem w okolicach czoła Luz.

Luz pląsał przez chwilę, ale odpowiedział, zanim Manu zdążyła. "Tłumaczyłam Manueli, że nie mogę sobie pozwolić na więcej wydatków związanych z garderobą w Paryżu". Aurora zawsze była jej sprzymierzeńcem w sprawach umiaru i powściągliwości.

"Cóż, nie możesz", zadekretowała Aurora. "Nie dopóki sytuacja z twoim dziedzictwem nie zostanie uporządkowana. Wiesz o tym, Manu."

Manuela westchnęła, po czym dramatycznie zacisnęła usta i sięgnęła po filiżankę z herbatą, którą podała Luzowi, by napić się Caña Brava. "Dobrze, żadnych wydatków na frywolności". Luz była pewna, że nie wyobraziła sobie szyderczego tonu przyjaciółki, ale odmówiła przyjęcia przynęty.

"Czy napisałaś swój list?" Manuela zapytała, biorąc rozmowę w innym kierunku, co było jej sposobem na przyznanie się do życzeń Luz.

"Tak." Luz przytaknęła, składając dokument, o którym mowa, aby umieścić go w kopercie. Po herbacie poprosiłaby konsjerża o przesłanie go panu Childersowi, gdy tylko dotrą do portu. "Mam nadzieję, że otrzymam jakieś wiadomości w ciągu najbliższych kilku tygodni". Jej przyjaciele przytaknęli zachęcająco, podczas gdy żołądek Luz skręcał się w węzłach.

Spośród wielu niespodzianek, z którymi Luz musiała się zmierzyć w ciągu ostatniego roku, najbardziej niepokojącą była świadomość, że jej ojciec nigdy nie zmienił warunków funduszu powierniczego, który ustanowił dla niej, gdy skończyła szesnaście lat. Wówczas ustalił, że będzie nim zarządzał Prescott Childers, stary przyjaciel z Edynburga. Wtedy to miało sens. Była młoda i przydałaby się jej pomoc w poruszaniu się po finansach, ale teraz, w wieku dwudziestu ośmiu lat, była to w najlepszym razie niedogodność, a w najgorszym potencjalna katastrofa. Warunki, jakimi się kierowała, dawały jej dostęp do spadku tylko za zgodą powiernika lub jeśli wyszła za mąż, a jej małżonek wydał jej ten spadek. Aby jeszcze bardziej pogorszyć jej i tak już niepewną sytuację, Prescott w ciągu ostatniego roku chorował i rzadko odpowiadał na jej listy. Pierwszy, który otrzymała od prawie sześciu miesięcy, przyszedł zaledwie kilka tygodni przed jej wyjazdem z Santo Domingo i informował ją, że pan Prescott Childers zmarł, a zarząd powierniczy przeszedł na jego najstarszego syna, Percy'ego.

Percy był równie nieuchwytny jak jego ojciec.

Nigdy się nie dowie, czy ojciec zaniedbał zmianę warunków przed śmiercią, bo założył, że ma czas, czy też nie ufał Luz w kwestii zarządzania jej spadkiem. Myśl, że ojciec uznał ją za niezdolną do opieki nad sobą i siostrą, była druzgocąca. I nadal było. Nie wiedziała, czy ta rana kiedykolwiek się zagoi.

"Czy nadal jesteś z nami, Luz?" Manuela droczyła się. Znowu była zagubiona w myślach.

"Mój umysł ciągle wędruje," powiedziała w drodze przeprosin.

"Masz wiele do przemyślenia, Leona. Dlatego właśnie musimy opracować plan podboju Paryża," powiedział Manu uprzejmie, wywołując u Luz uśmiech na przezwisko, które ich trójka zyskała podczas nauki w szkole w Szwajcarii. Trzy Latynoski, które przemierzały uświęcone korytarze słynnego Ville Mont-Feu niczym dumna trójka. Po dwunastu latach były tutaj, nadal gotowe, aby wziąć świat dla siebie.

"Mamy już plany", przypomniała jej Luz, podając jednocześnie siostrze ciastko. "Prezentujesz dwa swoje obrazy na salonie Beaux-Arts, żeby cała Francja mogła być świadkiem twojego geniuszu".

Wszyscy odwrócili się, by spojrzeć na Manu, która zarumieniła się na uwagę. Sztuka Manueli była jedyną rzeczą, którą traktowała poważnie. Była utalentowana - wręcz genialna. Wybranie jej pracy na tak prestiżowe wydarzenie było tego dowodem.

Luz Alana przechyliła podbródek w stronę Aurory. "Aurora planuje spotkać się ze swoją grupą kobiet lekarzy na wystawie i sformalizować ich międzynarodowe stowarzyszenie kobiet lekarzy". Aurora, która miała prawdziwy talent do organizowania ludzi, przez ostatnie kilka lat korespondowała z innymi kobietami lekarzami na całym świecie. Kilka z nich miało być obecnych na wystawie, a ich przyjaciółka miała wzniosłe plany co do tego, co osiągną podczas wspólnego czasu.

"Powinnaś znaleźć czas na zabawę, Luz", powiedziała Aurora, co było nietypowe. Jeśli kobieta, której ideą wypoczynku było zaimprowizowanie kliniki w parowcu, uważała, że Luz traktuje wszystko zbyt poważnie, sytuacja musiała być tragiczna. Ale jej przyjaciółka podniosła rękę, zanim zdążyła odpowiedzieć. "Przyjemność w granicach rozsądku, oczywiście".

"Wszyscy usztywniają się za listę Aurory, na której są wszystkie rzeczy, których nie możemy zrobić, zobaczyć lub dotknąć". Jeśli była jedna rzecz, którą Manuela kochała ponad wszystko inne, to było to potrzebowanie ich najlepszej przyjaciółki.

"Jesteś powodem, dla którego w ogóle robię te listy, Manuela Caceres" - odparła Aurora, wpadając jak zwykle prosto w pułapkę.

Manuela pochyliła się do przodu, by zakryć uszy Clarity i szepnąć. "Tak długo, jak twoje zasady pozwalają naszej Luz przynajmniej raz pocałować niewłaściwego mężczyznę z właściwych powodów".

"I ta nietrafiona prośba daje nam pierwszą zasadę" - oznajmiła Aurora. "Żadnego zakochiwania się".

"Miłości?" Manuela balked. "Co całowanie ma wspólnego z miłością?" Szeptała, ale biorąc pod uwagę sapanie w całym pokoju, akustyka była lepsza niż Luz by pomyślał.

"Zgoda co do braku zakochania. Nie całowanie," powtórzyła Luz, gdy jej przyjaciele kontynuowali spieranie się o swoje odmienne poglądy na temat tego, co stanowiło przyjemność. Nie chodziło o to, że nie tęskniła za miłością, za towarzystwem... ale to było dla Luz Alany, która miała rodziców i której każda decyzja nie zaważyła na przyszłości jej siostry i jej samej. Miłość była dla dziewczyn, które miały na kim polegać. Dla niej była to tylko kolejna pozycja na długiej liście rzeczy, na które nie mogła sobie pozwolić.




Rozdział pierwszy (1)

==========

Jeden

==========

----------

Paryż, maj 1889 r.

----------

"Nie, absolutnie nie dzisiaj" - mruknęła pod nosem Luz, celowo przemierzając trzydziestometrowy labirynt straganów i stołów w Palais des Industries Diverses. Nie spuszczała wzroku z mężczyzny, który aktualnie zakłócał starannie zaaranżowaną ekspozycję oferty Caña Brava.

Przybyła na miejsce o świcie, by rozstawić swój stolik. Nawet uzyskanie miejsca na wystawę było męką. Ponieważ sam pomysł, że kobieta gorzelnik może być wśród wystawców, wydawał się tak niepokojący dla organizatorów, minęło pół tuzina prób, zanim przyznano jej numer stolika, a ten kadett najwyraźniej z niego korzystał.

"Co on sobie myśli, że robi?" - wysyczała pod nosem, patrząc na wielkiego mężczyznę, który właśnie podnosił butelkę Dama Juana, którą umieściła strategicznie tuż za swoją Gran Reservą. Starannie ustawiła ją pod kątem, aby światło wpadające z elektrycznego żyrandola nad głową podkreślało korzenie i przyprawy w butelce. Miała wszystko przygotowane do wieczornej oceny, a teraz wszystko było zrujnowane. Dziesiątki destylarni z całego świata walczyły o wstążki, które mogły wzbudzić zainteresowanie kupujących. Luz była jedyną destylarnią rumu w tym gronie i zrobiła wszystko, co mogła, aby jej ekspozycja była atrakcyjna dla przechodniów, ale teraz jej stół był w rozsypce.

Przyjęcie było jedynym wydarzeniem, na którym mogła zapłacić za wstęp bez konieczności składania wyjaśnień, dlaczego nie towarzyszył jej żaden mężczyzna. Tym bardziej głupio jej było myśleć, że uda jej się przejść przez jeden dzień bez utraty panowania nad sobą.

Luz była zmęczona, wyczerpana, całkowicie wykończona przez mężczyzn. Już dawno zniknął entuzjazm i optymizm, z jakim wsiadła do pociągu w Hawrze, jadącego do Paryża. Jeszcze tego samego ranka jeden ze współpracowników jej ojca powiedział jej w twarz, że po prostu nie "radzi sobie z kobietami", po czym odszedł od niej. Co sprawiło, że miała mniej niż garstkę możliwości znalezienia partnera do przewozu w Europie i ani jednego kupca zapewnionego po miesiącu - a teraz musiała się z tym uporać.

"Nie widziałem go wcześniej. Ja bym zauważył. On jest...trudny do przeoczenia." Aurora była raczej zdyszana, gdy dogoniła Luz.

"Myślałabym, że nie. On jest wielkości góry." Irytacja Luz sprawiła, że utrzymanie jej głosu w ciszy było wyzwaniem, a mężczyzna był zaskakująco duży. Właśnie wtedy ten wielki gnojek przesunął na bok jej ręcznie malowane szyldy z pieczęcią Caña Brava i zastąpił je czymś, co - jak mogła tylko przypuszczać - było jego własnymi butelkami.

Boże, mogłaby go spoliczkować.

"Panie, wybaczcie, ale mam mężczyznę do werbalnego wypatroszenia" - powiedziała, zniżając głos do ledwie słyszalnego, wściekłego szeptu. W innych okolicznościach byłoby jej prawie żal tego człowieka, ponieważ miał być odbiorcą tego, co równało się trzydziestu dniom i dwunastu godzinom skumulowanej frustracji.

Była uzbrojona do walki, miała na sobie swój ulubiony poranny strój. Jedyny luksus, na który pozwoliła sobie od czasu opuszczenia Hispanioli. Wiedziała, że wygląda jak przystało na nowoczesną kobietę, gorzelniczkę, która miała wszelkie prawo być w tym pokoju. Czując się nieco mniej morderczo, odrzuciła głowę do tyłu i chwyciła twardą obudowę wokół talii, maszerując do przodu. Jeśli została zmuszona do noszenia całej tej zbroi w imię mody, chciała zrobić z niej dobry użytek.

Marynarka była w kolorze niebiesko-bordowym i bardzo dobrze uzupełniała jej sylwetkę - bez biustu, bo w tym ubraniu musiała się ruszać, a gorset był wystarczająco twardy. Czuła, jak brzegi długiej spódnicy ocierają się o jej kostki, gdy szła naprzeciw mężczyzny, recytując w głowie słowa, którymi go zaatakuje. Chociaż nie była tak wysoka, jak osoba zakłócająca spokój przy jej stole, była wysoka jak na kobietę i lubiła to w sobie. Stała na swoim miejscu w każdej sytuacji, dawała odczuć swoją obecność. Kobiety musiały walczyć o sam tlen, którym oddychały, a Luz celowo domagała się każdej przestrzeni, w którą wchodziła. Leonas nie płaszczył się przed nikim. Ryczały.

"Excusez-moi, monsieur", powiedziała najbardziej rozkazującym tonem, jaki mogła opanować z tak zwężonymi żebrami, jak były.

"Nie mówię po francusku, lass," powiedział gładko, nie odwracając się do niej twarzą.

Urocze.

Szkocki brogue sprawił, że potknęła się na chwilę, nie spodziewając się usłyszeć czegoś tak ciepło znajomego w tym momencie.

"Z przyjemnością porozumiewam się po angielsku, sir". To w końcu sprawiło, że przestał. Luz nie była przygotowana na to, z czym została skonfrontowana.

Mężczyzna był irytująco przystojny. Twarz, którą można było nazwać jedynie uderzającą. Był to pełen zestaw. Czerwone usta, które u góry zakrzywiały się w idealny łuk. Gęste, sobolowe włosy były umalowane jakąś pomadą, z wyjątkiem jednego loku, który opadał mu na czoło, co wydało jej się dziwnie pociągające. Do tego dochodziła broda i ciemne brwi. Sprawiały, że wyglądał trochę groźnie, jak dżentelmeński pirat. To było najbardziej niepokojące połączenie.

Nie spuszczał wzroku z jej twarzy, jego ciało pochylało się w jej stronę, jakby chciał ją dokładniej zbadać. Trzymała się mocno, gdy ją oceniał. Jego ciekawskie oczy nie spieszyły się, by ją zbadać, a ona musiała oprzeć się pragnieniu, by się skrzywić. Nie było nic, czego nienawidziłaby bardziej niż bycia oglądanym jak egzotyczne zwierzę. Chociaż nie było to inwazyjne, niegrzeczne badanie, któremu była poddawana niejednokrotnie w ciągu ostatnich kilku tygodni. Zamiast znajomego, niespokojnego kłucia za szyją, nastąpiło coś znacznie bardziej niepokojącego. Ciepłe i nie do końca nieprzyjemne uczucie rozkwitało w każdej części jej ciała, na której skupił swoją uwagę.

To z pewnością nie było coś, co Luz mogło w tej chwili bawić.

"Czy ktoś ci powiedział, że gapienie się na kobiety jest wyjątkowo niegrzeczne?" zapytała złośliwie.

"Skąd jesteś?" odparł, ignorując jej komentarz.

Nie była w nastroju do dawania mu lekcji geografii, więc poszła za jego przykładem i zignorowała jego pytanie. Zamiast tego wskazała na butelki Caña Brava i jedwabne kwiaty, które były teraz w całości wrzucone pod stół. "Te idą na wierzch stołu. Mój stół."




Rozdział pierwszy (2)

Wygiął przy tym sobolową brew i oparł się na krawędzi wspomnianego stołu, jakby nastawiał się na długą rozmowę. "Twój stolik?" drwił z niej.

"Tak, mój", praktycznie splunęła. On po prostu stał tam beznamiętnie, jak gigantyczny, szkocki posąg uśmiechając się do niej, jakby była najbardziej zabawną rzeczą, jaką spotkał przez cały dzień. To był dokładny powód, dla którego odłożyła kontakty z innymi gorzelnikami na rzecz ojca i skupiła swoją energię na budowaniu relacji z kobietami kupcami. Mężczyźni byli niemożliwi. Mężczyźni byli denerwujący.

"Jestem wystawcą na tym wydarzeniu," powiedziała, machając ręką nad szpilką na klapie, którą zauważyła, że nie miał na sobie. "A może ty, jak każdy inny mężczyzna w tym budynku, masz problem z ogarnięciem koncepcji kobiety będącej właścicielką destylarni rumu?".

"Jestem pewien, że ty też jesteś w tym bardzo dobry".

Och za... Mężczyzna skrobał jej nerwy na surowo. Czuła się dość lekko. Być może sprowadził na nią jakiś rodzaj dolegliwości wywołanej wściekłością.

"Chociaż te nie wyglądają na rum" - zauważył, podnosząc z podłogi jedną z butelek. To jego zgrzytliwe warczenie było niepokojące. Serce Luz przyspieszyło, gdy jego masywne dłonie pochłonęły małą, przysadzistą butelkę Dama Juana. Obracał ją wielokrotnie, trzymając tak blisko twarzy, że niemal muskała jego idealnie przyciętą brodę. Gdyby nie była tak rozdrażniona, roześmiałaby się; najwyraźniej nie miał najmniejszego pojęcia, co trzyma w rękach. W końcu odwrócił się, by na nią spojrzeć. Te bursztynowe oczy zapłonęły z ciekawością, znów poczuła się słabo. To musiał być letni upał...tak, z pewnością upał.

"Jak to się nazywa?"

"To butelka Dama Juana," poinformowała go kurtuazyjnie, a jego nozdrza rozbłysły.

"Francuski, angielski i hiszpański. Imponujące," zaoferował w odpowiedzi, najwyraźniej niepomny jej rosnącej irytacji. Ugryzła się w język, niepewna, dlaczego zadaje pytania mężczyźnie. "Co jest w środku?"

"Rum, mój rum, nasączony korzeniami i przyprawami z wyspy. Niektóre dla smaku, inne dla celów leczniczych." Mogła to po prostu zostawić, nie dać mu tego, czego chciał, ale niemożliwe było dla niej nie wyjaśnić znaczenia tej małej butelki, którą trzymał. "Każda rodzina z powrotem ma swój własny przepis na swoją Dama Juana, ale moja prababka była pracownikiem korzeni, a jej mieszanka była słynna na całej wyspie. Kilka lat temu zacząłem ją produkować i sprzedawać na naszych lokalnych rynkach."

Wydał niezobowiązujący odgłos i utrzymywał to denerwujące spojrzenie whisky na niej. "Jakże przedsiębiorczy" - powiedział w końcu, a coś w jego tonie ją zirytowało.

Tak jak mężczyzna, który lekceważy jako głupi kobiecy kaprys wszystko, co zostało zrobione dla nich lub przez nich. Powinna to teraz zakończyć. Zmarnował już wystarczająco dużo jej czasu.

"Sir, ja-"

"Mogę?" zapytał, owijając palce wokół korka na butelce, a Luz w końcu miała dość.

"Nie, nie możesz." Nie wyrwała mu butelki, ale udało jej się wyrwać z jego niespodziewanie silnego uścisku. W momencie kontaktu, wstrząs tak intensywny przebiegł jej przedramię, że prawie upuściła butelkę. On również zareagował, wpatrując się w swoją rękę z zaskoczonym wyrazem twarzy, a następnie napinając ją kilka razy. To sprawiło, że coś gorącego i ciasnego poruszyło się w jej wnętrzu.

Nie miała czasu się nad tym rozwodzić, ponieważ niemal natychmiast wrócił do bycia irytującym dupkiem.

"To nie jest zbyt odzwierciedlające ducha fraternité, o którego przyjęcie prosili nas nasi francuscy gospodarze". Tsked, potrząsając głową z boku na bok, jak ona zawodziła całą ekspozycję z jej egoistyczną postawą.

I to właśnie wtedy jej cierpliwość w końcu pękła.

"To ja łamię braterskiego ducha ekspozycji? Nie każdy tak zwany dżentelmen, który wyszedł ze swojej drogi, aby dać mi znać, że nie jestem tu mile widziany?" Udało jej się utrzymać niski głos, ale drżała z wściekłości. Nie mogła się powstrzymać, nawet gdyby próbowała. Tama została przerwana. "To ja jestem tą, której brakuje właściwego nastawienia, skoro zostałam osaczona, obrażona i nękana po tym, jak zapłaciłam swoją drogę jak każdy inny gorzelnik?" Jej oddechy przychodziły w zrywach, jej piersi podnosiły się i opadały, gdy szkliła. Była podpalona z oburzenia. "Czy musiałeś choć raz tłumaczyć swoje powody wejścia do tego pawilonu? Cóż, ja muszę to robić za każdym razem, gdy próbuję przekroczyć ten próg". Czy głos jej drżał? O Boże, zaraz się rozpłacze. Z wielkim wysiłkiem zacisnęła szczękę i próbowała się opanować.

Jego brwi były tak wysoko na czole, że praktycznie znajdowały się na linii włosów. Wiedziała, co będzie dalej, i przygotowała się na obelgi, szyderstwa z jego strony, ale on tylko patrzył na nią, jakby próbował rozszyfrować bardzo skomplikowaną zagadkę. W końcu odpowiedział i nie było to to, czego się spodziewała w najmniejszym stopniu.

"Jeśli podzielisz się nazwiskami mężczyzn, którzy ci przeszkadzali, chętnie zapoznam ich z właściwym sposobem traktowania naszych kolegów." Jego głos był bardzo równy, ale była w nim krawędź groźby, która sprawiła, że stanęła nieco bardziej wyprostowana.

Wyglądał na rozgniewanego i... szczerego? Jakby naprawdę zamierzał wyruszyć na poszukiwania obrażających go osób. Miesiąc temu być może poczułaby z tego powodu niewielką ulgę, a nawet wdzięczność za ten gest, ale teraz wiedziała lepiej. Nie będzie żadnej pomocy. Jedyne, co osiągnąłby ten człowiek, to zmarnowanie jej czasu i wyczerpanie cierpliwości.

Możesz polegać tylko na sobie.

"W tej chwili jedyną osobą, która przeszkadza mi w prowadzeniu interesów jesteś ty," powiedziała mu, tłumiąc mały głos w jej głowie, próbujący przekonać ją, że każda oferta pomocy jest lepsza niż to, co miała teraz. "Nie ruszam swoich rzeczy," powiedziała mu uparcie, zwracając je do sprawy, o której mowa. Była dobrze przeszła próbując zrobić sojuszników z ludzi, którzy widzieli ją jako nic więcej niż ciekawość.

"Jestem pewien, że możemy wymyślić układ, który będzie działał dla nas obu, panienko..." powiedział tym tonem, którego używali mężczyźni, zanim poklepali ją po głowie i kazali jej uciekać.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Shenanigans dziedziczenia"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści