Trzy dziewczyny

Rozdział 1

ROZDZIAŁ 1

Kiedy Jeff dzwoni, moje ręce są pokryte lukrem. Mimo moich najlepszych starań francuski krem maślany spłynął na moje kostki i w hamakach między palcami, przyklejając się tam jak pasta. Tylko jeden palec wskazujący pozostał nietknięty i używam go, żeby dotknąć przycisku głośnika.

"Carpenter i Richards, prywatni detektywi" - mówię, naśladując zdyszany głos sekretarki z filmu noir. "Jak mogę skierować waszą rozmowę?"

Jeff zgrywa się, jego ton twardziela ustawiony gdzieś pomiędzy Robertem Mitchumem a Daną Andrewsem. "Daj pannę Carpenter do telefonu. Muszę z nią porozmawiać."

"Panna Carpenter jest zajęta ważną sprawą. Czy mogę odebrać wiadomość?"

"Tak", mówi Jeff. "Powiedz jej, że mój lot z Chi-Town został opóźniony".

Moja fasada opada. "Och, Jeff. Naprawdę?"

"Przepraszam, kochanie, niebezpieczeństwa latania z Wietrznego Miasta".

"Jak duże jest opóźnienie?"

"W każdym miejscu od dwóch godzin do być może-I'll-be-home-by-next-week," Jeff mówi. "Mam przynajmniej nadzieję, że to wystarczająco długo, abym przegapił początek sezonu na pieczenie".

"Nie ma takiego szczęścia, kolego."

"A tak w ogóle to jak leci?"

Patrzę w dół na moje ręce. "Nieładnie."

Sezon na pieczenie to nazwa Jeffa na wyczerpujący okres między początkiem października a końcem grudnia, kiedy wszystkie te obfite w desery święta przychodzą bez wytchnienia. Lubi wypowiadać to złowieszczo, podnosząc ręce i machając palcami jak pajęcze nogi.

Jak na ironię, to właśnie pająk spowodował, że moje ręce zostały pokryte kremem maślanym. Wykonany z lukru z podwójnej ciemnej czekolady, jego żołądek chwieje się na krawędzi babeczki, podczas gdy czarne nogi ciągną się po wierzchu i po bokach. Kiedy skończę, babeczki zostaną upozowane, sfotografowane i umieszczone na mojej stronie internetowej w spisie pomysłów na wypieki na Halloween. W tym roku tematem przewodnim jest Zemsta Mniam.

"Jak tam lotnisko?" Pytam.

"Zatłoczone. Ale myślę, że przeżyję, uderzając w bar na terminalu".

"Zadzwoń do mnie, jeśli opóźnienie się pogorszy", mówię. "Będę tutaj, pokryty lukrem".

"Piecz jak wiatr" - odpowiada Jeff.

Kiedy się rozłączam, wracam do pająka z masła i czekoladowo-wiśniowej babeczki, którą częściowo pokrywa. Jeśli zrobiłam to dobrze, czerwony środek powinien wypłynąć przy pierwszym ugryzieniu. Ten test przyjdzie później. W tej chwili moim głównym zmartwieniem jest strona zewnętrzna.

Dekorowanie babeczek jest trudniejsze niż się wydaje. Zwłaszcza, gdy wyniki zostaną umieszczone w Internecie dla tysięcy osób. Smugi i zacieki nie są dozwolone. W świecie wysokiej rozdzielczości, skazy są bardzo widoczne.

Szczegóły mają znaczenie.

To jedno z dziesięciu przykazań na mojej stronie internetowej, wciśnięte pomiędzy Measuring Cups Are Your Friends i Don't Be Afraid to Fail.

Kończę pierwszą babeczkę i pracuję nad drugą, kiedy mój telefon dzwoni ponownie. Tym razem nie mam do dyspozycji nawet czystego palca u nogi i jestem zmuszona go zignorować. Telefon nadal brzęczy podczas shimmying przez blat. Następnie milknie, zatrzymując się na chwilę przed wydaniem charakterystycznego sygnału.

Tekst.

Zaciekawiona, upuszczam torebkę z lukrem, wycieram ręce i sprawdzam telefon. To od Coopa.

Musimy porozmawiać. Twarzą w twarz.

Moje palce zatrzymują się nad ekranem. Chociaż dojazd na Manhattan zajmuje Coopowi trzy godziny, jest to podróż, którą chętnie odbywał wielokrotnie w przeszłości. Kiedy jest to ważne.

Odpisuję na SMS-a. Kiedy?

Jego odpowiedź dociera w ciągu kilku sekund. Teraz. W zwykłym miejscu.

Plamka niepokoju uciska podstawę mojego kręgosłupa. Coop już tu jest. Co oznacza tylko jedno - coś jest nie tak.

Przed wyjściem pospiesznie przygotowuję się do spotkania z Coopem. Zęby wyszczotkowane. Usta błyszczące. Małe Xanax popped. Wypijam małą niebieską pigułkę winogronową wodą sodową wypitą prosto z butelki.

W windzie dociera do mnie, że powinnam była się przebrać. Wciąż mam na sobie strój do pieczenia: czarne dżinsy, jedną ze starych koszul Jeffa na guziki i czerwone mieszkania. Wszystkie noszą plamki mąki i wyblakłe lalki barwnika spożywczego. Zauważam zadrapanie zaschniętego lukru na grzbiecie dłoni, skórę prześwitującą przez niebiesko-czarną mazię. Przypomina to siniaka. Zlizuję go.

Na zewnątrz na 82. ulicy skręcam w prawo na Columbus, już wypełnioną pieszymi. Moje ciało napina się na widok tylu obcych ludzi. Zatrzymuję się i wkładam sztywne palce do torebki, szukając puszki z gazem pieprzowym, którą zawsze tam trzymam. W liczbie jest bezpieczeństwo, tak, ale także niepewność.

Dopiero po znalezieniu gazu pieprzowego zaczynam znowu chodzić, a moja twarz przybiera wyraz "nie przeszkadzaj mi". Mimo że słońce jest na zewnątrz, w powietrzu unosi się namacalny chłód. Jesień zbliża się szybkimi krokami. Żałuję, że nie wzięłam ze sobą kurtki.

Zwiększam tempo, gdy w zasięgu wzroku pojawia się Park Theodore'a Roosevelta, a tamtejsze liście balansują między zielenią a złotem. Przez liście widzę tył Muzeum Historii Naturalnej, w którym tego ranka roi się od uczniów. Ich głosy przelatują jak ptaki wśród drzew. Kiedy jedno z nich krzyczy, reszta milknie. Tylko na sekundę.

Idę dalej, kierując się do kawiarni dwie przecznice na południe od muzeum.

Nasze stałe miejsce.

Coop czeka na mnie przy stoliku przy oknie, wyglądając tak samo jak zawsze. Ta ostra, surowa twarz, która wydaje się pokorna w chwilach odpoczynku, takich jak teraz. Ciało, które jest jednocześnie długie i grube. Duże dłonie, na jednej z nich zamiast obrączki widnieje rubinowa obrączka. Jedyną zmianą są jego włosy, które trzyma przycięte blisko skóry głowy. Każde spotkanie zawsze przynosi kilka dodatkowych plamek siwizny.

Jego obecność w kawiarni jest zauważana przez wszystkie niańki i spragnionych kofeiny hipsterów, którzy tłoczą się w tym miejscu. Nie ma to jak policjant w pełnym mundurze, żeby postawić ludzi na nogi. Nawet bez munduru Coop jest imponujący. To duży mężczyzna, składający się z falujących wzgórz mięśni. Wykrochmalona niebieska koszula i czarne spodnie z fałdami na krawędziach tylko potęgują jego rozmiary.

Podnosi głowę, gdy wchodzę, i dostrzegam zmęczenie w jego oczach. Musiał tu przyjechać bezpośrednio z pracy na trzecią zmianę.

Dwa kubki stoją już na stole. Earl Grey z mlekiem i dodatkowym cukrem dla mnie. Kawa dla Coopa. Czarna. Niesłodzona.

"Quincy", mówi, kiwając głową.

Zawsze jest ten ukłon. To wersja uścisku dłoni Coopa. Nigdy się nie przytulamy. Nie od czasu desperackiego uścisku, który dałem mu w noc naszego pierwszego spotkania. Nieważne, ile razy go widzę, ten moment zawsze tam jest, gra w pętli, dopóki go nie odepchnę.

Oni nie żyją - wykrztusiłam, trzymając go w objęciach, słowa bulgotały mi gęsto w tylnej części gardła. Oni wszyscy nie żyją. A on wciąż tu jest.

Dziesięć sekund później uratował mi życie.

"To z pewnością niespodzianka" - mówię, gdy siadam. Słyszę drżenie w moim głosie i tłumię je. Nie wiem, dlaczego Coop mnie wezwał, ale jeśli to zła wiadomość, chcę być spokojny.

"Wyglądasz dobrze", mówi Coop, jednocześnie dając mi szybki, zaniepokojony raz-over, do którego jestem teraz przyzwyczajony. "Ale straciłeś trochę na wadze."

W jego głosie jest też niepokój. Myśli o sześciu miesiącach po Pine Cottage, kiedy mój apetyt opuścił mnie tak bardzo, że wylądowałam z powrotem w szpitalu, karmiona przez rurkę. Pamiętam, że po przebudzeniu Coop stał przy moim łóżku, wpatrując się w plastikową rurkę, która wślizgiwała się do mojego nozdrza.

Nie zawiedź mnie, Quincy - powiedział wtedy. Nie przeżyłeś tej nocy tylko po to, żeby tak umrzeć.

"To nic takiego", mówię. "W końcu nauczyłem się, że nie muszę jeść wszystkiego, co upiekę".

"I jak ci idzie? Pieczenie?"

"Świetnie, właściwie. W zeszłym kwartale zyskałam pięć tysięcy zwolenników i zdobyłam kolejnego korporacyjnego reklamodawcę".

"To świetnie," mówi Coop. "Cieszę się, że wszystko idzie dobrze. Jeden z tych dni, powinieneś faktycznie upiec coś dla mnie."

Podobnie jak ukłon, jest to kolejna ze stałych cech Coopa. Zawsze to mówi, ale nigdy nie mówi poważnie.

"Jak się ma Jefferson?" pyta.

"Jest dobrze. Biuro obrońcy publicznego właśnie uczyniło go głównym adwokatem w dużej, soczystej sprawie".

Pomijam to, że sprawa dotyczy człowieka oskarżonego o zabicie detektywa od narkotyków w nieudanej akcji. Coop już patrzy z góry na pracę Jeffa. Nie ma potrzeby dolewać więcej paliwa do tego konkretnego ognia.

"Dobrze dla niego," mówi.

"Nie było go przez ostatnie dwa dni. Musiał lecieć do Chicago, żeby zebrać zeznania od członków rodziny. Mówi, że dzięki temu ława przysięgłych będzie bardziej przychylna."

"Hmm," odpowiada Coop, nie do końca słuchając. "Chyba jeszcze się nie oświadczył".

Potrząsam głową. Powiedziałam Coopowi, że myślałam, że Jeff oświadczy się w sierpniu, podczas naszych wakacji w Outer Banks, ale jak dotąd nie ma pierścionka. To jest prawdziwy powód, dla którego ostatnio schudłam. Stałam się typem dziewczyny, która bierze się za jogging tylko po to, żeby zmieścić się w hipotetyczną suknię ślubną.

"Wciąż czekam", mówię.

"To się stanie".

"A co z tobą?" pytam, tylko półgębkiem. "Czy w końcu znalazłeś dziewczynę?"

"Nope."

Łuk brwiowy. "A chłopaka?"

"Ta wizyta jest o tobie, Quincy," mówi Coop, nawet nie pękając z uśmiechem.

"Oczywiście. Ty pytasz. Odpowiadam."

Tak się między nami układa, gdy spotykamy się raz, dwa, może trzy razy w roku.

Częściej jednak wizyty przypominają sesje terapeutyczne, a ja nigdy nie mam szansy zadać Coopowi własnych pytań. Znam tylko podstawowe informacje o jego życiu. Ma czterdzieści jeden lat, spędził czas w Marines, zanim został policjantem, i ledwo zrzucił swój status żółtodzioba, zanim znalazł mnie krzyczącą wśród drzew. I chociaż wiem, że nadal patroluje to samo miasto, w którym wydarzyły się te wszystkie straszne rzeczy w Pine Cottage, nie mam pojęcia, czy jest szczęśliwy. Albo zadowolony. Albo samotny. Nigdy nie słyszę od niego w święta. Nigdy ani razu nie dostał kartki świątecznej. Dziewięć lat wcześniej, na pogrzebie mojego ojca, usiadł w tylnym rzędzie i wymknął się z kościoła, zanim jeszcze zdążyłam mu podziękować za przybycie. Najbliżej okazania uczuć jest w moje urodziny, kiedy wysyła ten sam tekst. Kolejny rok, którego prawie nie dostałaś. Przeżyj to.

"Jeff się opamięta" - mówi Coop, znów naginając rozmowę do swojej woli. "To się stanie w Boże Narodzenie, założę się. Faceci lubią się wtedy oświadczać".

Bierze łyk kawy. Popijam herbatę i mrugam, trzymając oczy zamknięte przez dodatkowe uderzenie, mając nadzieję, że ciemność pozwoli mi poczuć, jak Xanax bierze. Zamiast tego jestem bardziej niespokojna niż wtedy, gdy weszłam.

Otwieram oczy, żeby zobaczyć dobrze ubraną kobietę wchodzącą do kawiarni z pyzatym, równie dobrze ubranym maluchem. To pewnie au pair. Większość kobiet poniżej trzydziestki w tej dzielnicy jest. W ciepłe, słoneczne dni zapychają chodniki - parada wymiennych dziewczyn świeżo po studiach, uzbrojonych w dyplomy i kredyty studenckie. Ta przykuwa moją uwagę tylko dlatego, że wyglądamy podobnie. Świeże twarze i dobrze wypielęgnowane. Blond włosy spięte w koński ogon. Ani zbyt szczupła, ani zbyt pulchna. Pochodzimy z bogatego, karmionego mlekiem środkowego zachodu.

To mogłabym być ja w innym życiu. Takim bez Sosnowej Chaty i krwi oraz sukienki, która zmieniała kolory jak w jakimś strasznym śnie.

O tym myślę za każdym razem, gdy Coop i ja się spotykamy - myślał, że moja sukienka jest czerwona. Wyszeptał to dyspozytorowi, kiedy wezwał wsparcie. Jest to zarówno w policyjnej transkrypcji, którą czytałam wielokrotnie, jak i w nagraniu z dyspozytorni, które udało mi się odsłuchać tylko raz.

Ktoś biegnie przez drzewa. Kobieta rasy kaukaskiej. Młoda. Ma na sobie czerwoną sukienkę. I krzyczy.

Biegłam przez drzewa. Galopem, naprawdę. Kopałam liście, zdrętwiała od bólu przepływającego przez całe moje ciało. I chociaż słyszałam tylko bicie serca w uszach, to rzeczywiście krzyczałam.

Jedyną rzeczą, w której Coop się pomylił, był kolor mojej sukienki. Jeszcze godzinę wcześniej była biała.

Część krwi była moja. Reszta należała do innych. Głównie Janelle, od kiedy trzymałam ją w ramionach chwilę przed tym, jak zostałam zraniona.

Nigdy nie zapomnę wyrazu twarzy Coopa, kiedy zrozumiał swój błąd. To lekkie rozszerzenie oczu. Podłużny kształt jego ust, kiedy próbował powstrzymać się od ich otwarcia. Zaskoczony dźwięk, jaki wydał. Dwie części szoku, jedna część litości.

To jedna z niewielu rzeczy, które pamiętam.

Moje doświadczenie w Pine Cottage dzieli się na dwie odrębne połowy. Jest początek, pełen strachu i zamieszania, w którym Janelle wybiegła z lasu, jeszcze nie martwa, ale już na dobrej drodze. Jest też koniec, w którym Coop znalazł mnie w mojej czerwonej sukience.

Wszystko pomiędzy tymi dwoma punktami pozostaje puste w mojej pamięci. Godzina, mniej więcej, całkowicie wymazana.

Oficjalną diagnozą jest amnezja dysocjacyjna. Bardziej znana jako zespół stłumionej pamięci. To, czego byłem świadkiem, było zbyt przerażające dla mojego delikatnego umysłu. Więc mentalnie to wyciąłem. Samodzielnie przeprowadzona lobotomia.

To nie powstrzymało ludzi od błagania mnie o przypomnienie sobie, co się stało. Rodzina z dobrymi intencjami. Mylni przyjaciele. Psychiatrzy z wizjami opublikowanych studiów przypadków tańczących w ich głowach. Pomyśl, mówili mi wszyscy. Naprawdę pomyśl o tym, co się stało. Jakby to miało coś zmienić. Jakby moja zdolność do przypomnienia sobie każdego krwawego szczegółu mogła w jakiś sposób przywrócić do życia resztę moich przyjaciół.

Mimo to, próbowałem. Hipnoza. Terapii. Nawet śmiesznej gry w zapamiętywanie zmysłów, w której kędzierzawy specjalista przytrzymywał paski papieru zapachowego przy mojej zasłoniętej twarzy, pytając, jak każdy z nich wywołał u mnie uczucie. Nic nie działało. W mojej głowie tamta godzina jest tablicą całkowicie wymazaną. Nie pozostało nic poza pyłem.

Rozumiem tę chęć uzyskania większej ilości informacji, tę tęsknotę za szczegółami. Ale w tym przypadku, dobrze mi bez nich. Wiem, co się stało w Pine Cottage. Nie muszę pamiętać dokładnie, jak to się stało. Bo z detalami jest tak, że mogą rozpraszać. Jeśli dodamy ich zbyt wiele, przysłaniają brutalną prawdę o sytuacji. Stają się jaskrawym naszyjnikiem, który ukrywa bliznę po tracheotomii.

Nie próbuję ukrywać swoich blizn. Po prostu udaję, że ich nie ma.

Udawanie trwa w kawiarni. Jakby moje udawanie, że Coop nie ma zamiaru rzucić mi na kolana granatu ze złymi wiadomościami, miało uchronić mnie przed tym.

"Jesteś w mieście w interesach?" Pytam. "Jeśli zostaniesz na dłużej, Jeff i ja chętnie zabierzemy cię na kolację. Cała trójka wydawała się lubić to włoskie miejsce, do którego poszliśmy w zeszłym roku."

Coop patrzy na mnie przez stół. Jego oczy mają najjaśniejszy odcień niebieskiego, jaki kiedykolwiek widziałem. Jaśniejszy nawet niż pigułka aktualnie rozpuszczająca się w moim centralnym układzie nerwowym. Ale nie są one kojącym błękitem. Jego oczy są intensywne, co sprawia, że zawsze odwracam wzrok, chociaż chcę spojrzeć głębiej, jakby tylko to mogło wyjaśnić myśli kryjące się tuż za nimi. To dziki błękit - rodzaj oczu, które chcesz mieć u osoby, która cię chroni.

"Myślę, że wiesz, dlaczego tu jestem", mówi.

"Szczerze mówiąc, nie wiem".

"Mam złe wieści. Nie dotarły jeszcze do prasy, ale dotrą. Bardzo szybko."

On.

To moja pierwsza myśl. To ma coś wspólnego z Nim. Mimo że patrzyłem, jak umiera, mój mózg przeskakuje do tej nieuniknionej, niewyobrażalnej sfery, w której przetrwał kule Coopa, uciekł, ukrywał się przez lata, a teraz wyłania się z zamiarem odnalezienia mnie i dokończenia tego, co zaczął.

On żyje.

Bryła niepokoju wypełnia mój żołądek, ciężka i nieporęczna. Czuję się, jakby uformował się tam guz wielkości piłki do koszykówki, który naciska na mój pęcherz. Uderza mnie nagła chęć zrobienia siku.

"To nie to", mówi Coop, z łatwością wiedząc dokładnie, co myślę. "On odszedł, Quincy. Obaj to wiemy."

Chociaż miło to usłyszeć, nie robi nic, aby umieścić mnie w spokoju. Zwijają się moje ręce w pięści wciśnięte knykcie na szczycie stołu.

"Proszę, po prostu powiedz mi, co jest nie tak".

"To Lisa Milner," mówi Coop.

"Co z nią?"

"Nie żyje, Quincy."

Ta wiadomość wysysa powietrze z mojej piersi. Wydaje mi się, że sapię. Nie jestem pewien, bo zbyt rozprasza mnie wodniste echo jej głosu w mojej pamięci.

Chcę ci pomóc, Quincy. Chcę cię nauczyć, jak być Ostateczną Dziewczyną.

A ja jej na to pozwoliłam. Przynajmniej przez jakiś czas. Zakładałem, że ona wie najlepiej.

Teraz jej już nie ma.

Teraz jest nas tylko dwoje.




Rozdział 2

ROZDZIAŁ 2

Wersja Lisy Milner z Pine Cottage była domem bractwa w Indianie. Pewnej dawno minionej lutowej nocy do drzwi wejściowych zapukał niejaki Stephen Leibman. Był absolwentem college'u, który mieszkał ze swoim ojcem. Niewielki. Miał twarz tak jiggly i żółtaczkę jak tłuszcz z kurczaka.

Siostra z bractwa, która otworzyła drzwi, znalazła go na schodach, trzymającego nóż myśliwski. Minutę później była już martwa.

Leibman wciągnął ciało do środka, zamknął wszystkie drzwi i odciął światło oraz linię telefoniczną. To, co nastąpiło później, to około godzinna rzeź, która zakończyła życie dziewięciu młodych kobiet.

Lisa Milner była bliska tego, aby było ich nawet dziesięć.

Podczas rzezi schroniła się w sypialni siostry z bractwa, chowając się samotnie w szafie, przytulając ubrania, które nie należały do niej i modląc się, by szaleniec jej nie znalazł.

W końcu to zrobił.

Lisa zobaczyła Stephena Leibmana, gdy ten wyrwał drzwi szafy. Zobaczyła najpierw nóż, potem jego twarz, obie ociekające krwią. Po dźgnięciu w ramię, udało jej się go ugodzić w pachwinę i uciec z pokoju. Dotarła na pierwsze piętro i zmierzała do drzwi wejściowych, kiedy Leibman dogonił ją, zadając ciosy nożem.

Otrzymała cztery rany kłute w klatkę piersiową i brzuch, plus pięciocalowy plaster na ramieniu, które podniosła do obrony. Jeszcze jedno pchnięcie ostrza mogłoby ją wykończyć. Ale Lisa, krzycząca z bólu i oszołomiona utratą krwi, w jakiś sposób złapała Leibmana za kostkę. On upadł. Nóż skrzeczał. Lisa chwyciła go i wbiła mu w bebechy. Stephen Leibman wykrwawił się leżąc obok niej na podłodze.

Szczegóły. Płyną swobodnie, gdy nie są twoje.

Miałam siedem lat, kiedy to się stało. To moje pierwsze wspomnienie, że zauważyłem coś w wiadomościach. Nie mogłem nic na to poradzić. Nie przy mojej matce stojącej przed telewizorem z konsolą, z ręką na ustach, powtarzającej te same dwa słowa. Słodki Jezu. Słodki Jezu.

To, co zobaczyłem w tym telewizorze, przeraziło mnie, zdezorientowało i zdenerwowało. Płaczących przechodniów. Konwój noszy przykrytych brezentem, prześlizgujących się pod żółtą taśmą przecinającą drzwi. Rozbryzg krwi jasny na tle śniegu Indiany. To był moment, w którym zrozumiałem, że złe rzeczy mogą się zdarzyć, że zło istnieje na świecie.

Kiedy zaczęłam płakać, ojciec podniósł mnie i zaniósł do kuchni. Gdy moje łzy wyschły na sól, postawił na blacie menażerię misek i napełnił je mąką, cukrem, masłem i jajkami. Dał mi łyżkę i pozwolił wymieszać wszystko razem. Moja pierwsza lekcja pieczenia.

Jest coś takiego jak zbyt dużo słodyczy, Quincy - powiedział mi. Wiedzą o tym wszyscy najlepsi piekarze. Musi być jakiś kontrapunkt. Coś ciemnego. Albo gorzkiego. Albo kwaśne. Niesłodzona czekolada. Kardamon i cynamon. Cytryna i limonka. Przebijają się przez cały cukier, oswajając go na tyle, że kiedy poczujesz słodycz, doceniasz ją tym bardziej.

Teraz jedynym smakiem w moich ustach jest sucha kwaskowatość. Wsypuję więcej cukru do herbaty i odcedzam filiżankę. To nie pomaga. Napływ cukru tylko przeciwdziała Xanaxowi, który w końcu zaczyna działać swoją magią. Zderzają się głęboko we mnie, sprawiając, że jestem niespokojny.

"Kiedy to się stało?" pytam Coopa, gdy tylko mój początkowy szok zredukuje się do gotującego się poczucia niedowierzania. "Jak to się stało?"

"Zeszłej nocy. Policja z Muncie odkryła jej ciało około północy. Zabiła się."

"Słodki Jezu."

Mówię to na tyle głośno, by zwrócić uwagę mojej au pair siedzącej przy stole. Zerknęła na swojego iPhone'a, z głową przechyloną jak u cocker spaniela.

"Samobójstwo?" mówię, słowo gorzkie na moim języku. "Myślałem, że była szczęśliwa. To znaczy, wyglądała na szczęśliwą".

Głos Lisy wciąż jest w mojej głowie.

Nie możesz zmienić tego, co się stało, Quincy. Jedyne, co możesz kontrolować, to jak sobie z tym poradzisz.

"Czekają na raport toksykologiczny, żeby sprawdzić, czy piła lub była na prochach", mówi Coop.

"Więc to mógł być wypadek?"

"To nie był wypadek. Jej nadgarstki zostały podcięte."

Moje serce zatrzymuje się na chwilę. Jestem świadomy pustej pauzy w miejscu, gdzie powinien być puls. Smutek wlewa się w pustkę, wypełniając mnie tak szybko, że zaczynam odczuwać zawroty głowy.

"Chcę szczegółów," mówię.

"Nie chcesz", mówi Coop. "To nic nie zmieni".

"To informacja. To lepsze niż nic."

Coop wpatruje się w swoją kawę, jakby badając swoje jasne oczy w błotnistym odbiciu. W końcu mówi: "Oto, co wiem: Lisa zadzwoniła na 911 o kwadrans przed północą, najwyraźniej z drugimi myślami".

"Co powiedziała?"

"Nic. Natychmiast się rozłączyła. Centrala wyśledziła połączenie i wysłała parę niebieskich do jej domu. Drzwi były otwarte, więc weszli do środka. Wtedy ją znaleźli. Była w wannie. Jej telefon był w wodzie razem z nią. Prawdopodobnie wyślizgnął się jej z rąk".

Coop patrzy przez okno. Widzę, że jest zmęczony. I bez wątpienia martwi się, że pewnego dnia spróbuję czegoś podobnego. Ale ta myśl nigdy nie przyszła mi do głowy, nawet kiedy byłem z powrotem w szpitalu karmiony przez rurkę. Sięgam przez stół, celując w jego ręce. Odciąga je, zanim zdążę je chwycić.

"Kiedy się o tym dowiedziałeś?" pytam.

"Kilka godzin temu. Dostałem telefon od znajomego z policji stanowej Indiany. Utrzymujemy kontakt."

Nie muszę pytać Coopa, skąd zna policjanta w Indianie. Ocaleni z masakry nie są jedynymi, którzy potrzebują systemów wsparcia.

"Pomyślała, że dobrze byłoby cię ostrzec", mówi. "Na wypadek, gdyby słowo się rozeszło".

Prasa. Oczywiście. Lubię wyobrażać ich sobie jako pazerne sępy, śliskie wnętrzności kapiące z ich dziobów.

"Nie zamierzam z nimi rozmawiać".

To znowu przyciąga uwagę au pair, która patrzy w górę, oczy zwężone. Wpatruję się w nią, dopóki nie ustawi swojego iPhone'a na stole i nie udaje, że marudzi z maluchem pod jej opieką.

"Nie musisz", mówi Coop. "Ale przynajmniej powinieneś rozważyć wydanie oświadczenia kondolencyjnego. Te tabloidy będą na ciebie polować jak psy. Równie dobrze możesz im podrzucić kość, zanim będą mieli okazję".

"Dlaczego mam coś powiedzieć?"

"Wiesz dlaczego," mówi Coop.

"Dlaczego Samantha nie może tego zrobić?"

"Bo ona wciąż jest poza siecią. Wątpię, żeby po tych wszystkich latach wyskoczyła z ukrycia."

"Lucky girl."

"To pozostawia tylko ciebie," mówi Coop. "Dlatego chciałem przyjść i powiedzieć ci o tym osobiście. Teraz wiem, że nie mogę cię zmusić do zrobienia czegoś, czego nie chcesz, ale to nie jest zły pomysł, aby zacząć być przyjaznym dla prasy. Z Lisą martwą i Samantą odeszłaś, jesteś wszystkim co mają."

Sięgam do torebki i chwytam telefon. Było cicho. Żadnych nowych połączeń. Żadnych nowych smsów. Nic oprócz kilkudziesięciu maili związanych z pracą, których nie zdążyłam rano przeczytać. Wyłączam telefon - to tymczasowe rozwiązanie. Prasa i tak mnie wywęszy. Coop ma rację. Nie będą w stanie oprzeć się próbie uzyskania cytatu od jedynej dostępnej Ostatecznej Dziewczyny.

W końcu jesteśmy ich dziełem.

Final Girl to technicznie terminologia filmowa, używana do opisania ostatniej kobiety stojącej na końcu horroru. Przynajmniej tak mi powiedziano. Nawet przed Pine Cottage nigdy nie lubiłam oglądać strasznych filmów ze względu na sztuczną krew, gumowe noże, bohaterów, którzy podejmowali decyzje tak głupie, że z poczuciem winy myślałam, że zasłużyli na śmierć.

Tylko że to, co nas spotkało, nie było filmem. To było prawdziwe życie. Nasze życie. Krew nie była sztuczna. Noże były stalowe i koszmarnie ostre. A ci, którzy zginęli, na pewno na to nie zasłużyli.

Ale jakoś krzyczeliśmy głośniej, biegliśmy szybciej, walczyliśmy mocniej. Przeżyliśmy.

Nie wiem, gdzie po raz pierwszy użyto tego pseudonimu, by opisać Lisę Milner. Pewnie w jakiejś gazecie na środkowym zachodzie. Blisko miejsca, gdzie mieszkała. Jakiś reporter próbował wykazać się kreatywnością w sprawie zabójstw w domu bractwa i w efekcie powstał ten przydomek. Rozprzestrzenił się tylko dlatego, że był wystarczająco makabryczny, by podchwycił go internet. Wszystkie te rodzące się strony clickbait głodny uwagi skoczył wszystko na nim. Nie chcąc przegapić trendu, drukarnie podążyły za nim. Najpierw tabloidy, potem gazety, a na końcu czasopisma.

W ciągu kilku dni, transformacja była kompletna. Lisa Milner nie była już tylko ocalałą z masakry. Stała się finalną dziewczyną prosto z horroru.

To samo stało się z Samanthą Boyd cztery lata później, a następnie ze mną osiem lat później. Chociaż w tych latach były inne wielokrotne zabójstwa, żadne nie przyciągnęło uwagi narodu tak jak nasze. Z jakiegoś powodu byliśmy tymi szczęśliwcami, którzy przeżyli, gdy nikt inny tego nie zrobił. Ładne dziewczyny pokryte krwią. Jako takie, każda z nas była traktowana jak coś rzadkiego i egzotycznego. Piękny ptak, który rozpościera swoje jasne skrzydła tylko raz na dekadę. Albo kwiat, który cuchnie jak gnijące mięso, gdy tylko zdecyduje się zakwitnąć.

Uwaga, jaką obdarzano mnie w miesiącach po opuszczeniu Pine Cottage, wahała się od życzliwej do dziwacznej. Czasami była to kombinacja obu tych rzeczy, jak na przykład list, który otrzymałam od bezdzietnej pary, która zaproponowała mi opłacenie studiów. Odpisałam im, odrzucając ich hojną ofertę. Nigdy więcej o nich nie słyszałem.

Inna korespondencja była bardziej niepokojąca. Straciłem rachubę, ile razy słyszałem od samotnych chłopców z Goth lub więźniów, którzy mówili, że chcą się ze mną umówić, poślubić mnie, kołysać mnie w swoich wytatuowanych ramionach. Pewien mechanik samochodowy z Nevady zgłosił się kiedyś na ochotnika do zakucia mnie w łańcuchy w swojej piwnicy, by chronić mnie przed dalszą krzywdą. Był zdumiewający w swojej szczerości, jakby naprawdę myślał, że trzymanie mnie w niewoli jest najbardziej dobroczynnym z dobrych uczynków.

Był też list, w którym twierdził, że muszę być wykończony, że moim przeznaczeniem jest być zarżniętym. Nie był podpisany. Nie było adresu zwrotnego. Dałem go Coopowi. Na wszelki wypadek.

Zaczynam się denerwować. To cukier i Xanax, przelatujące przez moje ciało jak najnowszy narkotyk klubowy. Coop wyczuwa moją zmianę nastroju i mówi: "Wiem, że to dużo do zrobienia".

Kiwam głową.

"Chcesz się stąd wydostać?"

Ponownie przytakuję.

"Więc chodźmy."

Gdy stoję, au pair znów udaje, że zajmuje się maluchem, odmawiając spojrzenia w moją stronę. Może mnie rozpoznaje i to ją krępuje. To się już wcześniej zdarzało.

Kiedy przechodzę, dwa kroki za Coopem, zrywam ze stołu jej iPhone'a, nie zauważając tego.

Wsuwa się głęboko do mojej kieszeni, zanim wychodzę za drzwi.

Coop odprowadza mnie do domu, jego ciało ustawione lekko przed moim, jak agent Secret Service. Oboje skanujemy chodnik w poszukiwaniu członków prasy. Nikt się nie pojawia.

Kiedy dochodzimy do mojego budynku, Coop zatrzymuje się tuż przed bordową markizą, która osłania drzwi wejściowe. Budynek jest przedwojenny, elegancki i przestronny. Moi sąsiedzi składają się z niebieskowłosych dam towarzystwa i modnych gejowskich panów w pewnym wieku. Za każdym razem, gdy Coop to widzi, jestem pewna, że zastanawia się, jak blogerka zajmująca się wypiekami i obrońca publiczny mogą sobie pozwolić na wynajęcie mieszkania na Upper West Side.

Prawda jest taka, że nie możemy. Nie z pensji Jeffa, która jest śmiesznie mała, a już na pewno nie z pieniędzy, które przyjmuje moja strona internetowa.

Mieszkanie jest na moje nazwisko. Jestem jego właścicielem. Fundusze pochodziły z szeregu pozwów wniesionych po Pine Cottage. Rodzice ofiar, prowadzeni przez ojczyma Janelle, pozywali wszystkich możliwych. Szpital psychiatryczny, który pozwolił mu uciec. Jego lekarzy. Firmy farmaceutyczne odpowiedzialne za wiele leków przeciwdepresyjnych i przeciwpsychotycznych, które zderzyły się w jego mózgu. Nawet producent drzwi szpitalnych z wadliwym zamkiem, przez który uciekł.

Wszyscy oni zawarli ugodę poza sądem. Wiedzieli, że kilka milionów dolarów jest warte uniknięcia złego PR-u, który mogliby uzyskać, występując przeciwko grupie rodzin pogrążonych w żałobie. Nawet ugoda nie wystarczyła, by oszczędzić niektórych z nich. Jeden z leków przeciwpsychotycznych został w końcu wycofany z rynku. Szpital psychiatryczny, Blackthorn Psychiatric, zamknął swoje wadliwe drzwi w ciągu roku.

Jedynymi ludźmi, którzy nie mogli wydać pieniędzy byli jego rodzice, którzy splajtowali płacąc za jego leczenie. Nie mam nic przeciwko. Nie miałem ochoty karać tej oszołomionej i wilgotnookiej pary za Jego grzechy. Poza tym mój udział w innych rozliczeniach był więcej niż wystarczający. Znajomy księgowy mojego ojca pomógł mi zainwestować większość z nich, gdy akcje były jeszcze tanie. Mieszkanie kupiłem po studiach, akurat wtedy, gdy rynek mieszkaniowy odradzał się po swoim kolosalnym popuście. Dwie sypialnie, dwie łazienki, salon, jadalnia, kuchnia z kącikiem śniadaniowym, który stał się moim prowizorycznym studiem. Kupiłem je za grosze.

"Chcesz wejść na górę?" pytam Coopa. "Nigdy nie widziałeś tego miejsca".

"Może innym razem".

Kolejna rzecz, którą zawsze mówi, ale nigdy nie znaczy.

"Przypuszczam, że musisz iść", mówię.

"To długa droga do domu. Będzie dobrze?"

"Tak", mówię. "Kiedy szok się skończy".

"Zadzwoń lub napisz, jeśli będziesz czegoś potrzebować".

To jedno zdecydowanie ma na myśli. Coop był gotów rzucić wszystko, aby mnie zobaczyć od rana po Pine Cottage. Tego ranka, kiedy ja, w przypływie bólu i żalu, zawodziłam: "Chcę oficera! Proszę, pozwól mi się z nim zobaczyć! Był tam w ciągu pół godziny.

Dziesięć lat później wciąż tu jest, dając mi pożegnalny ukłon. Kiedy odwzajemniam gest, Coop osłania swój baby blues parą Ray-Banów i odchodzi, w końcu znikając wśród innych przechodniów.

Wewnątrz mieszkania kieruję się prosto do kuchni i biorę drugi Xanax. Winogronowy napój gazowany, który następuje po nim, to pęd słodkości, który w połączeniu z cukrem z herbaty sprawia, że bolą mnie zęby.

Mimo to piję dalej, biorąc kilka delikatnych łyków, gdy wyciągam z kieszeni skradzionego iPhone'a. Krótkie badanie telefonu mówi mi, że jego była właścicielka ma na imię Kim i że nie używa żadnych jego zabezpieczeń. Widzę każde połączenie, wyszukiwanie w sieci i tekst, w tym ostatni od kwadratowej szczęki o imieniu Zach.

Masz ochotę na małą zabawę wieczorem?

Dla żartu odpisuję mu na SMS-a. Jasne

Telefon brzęczy w mojej dłoni. Kolejny tekst od Zacha. Wysłał zdjęcie swojego kutasa.

Urocze.

Wyłączam telefon. Na wszelki wypadek. Kim i ja możemy wyglądać podobnie, ale nasze dzwonki różnią się szalenie. Potem odwracam telefon, wpatrując się w srebrzystą tylną część, na której widnieją odciski palców. Wycieram ją do czysta, aż widzę swoje odbicie, tak zniekształcone, jakbym patrzył w lustro w domu uciech.

To się nada.

Palcem wskazuję złoty łańcuszek, który zawsze mam na szyi. Wisi na nim mały kluczyk, który otwiera jedyną kuchenną szufladę trzymaną przez cały czas pod kluczem. Jeff zakłada, że to na ważne papiery dotyczące strony internetowej. Pozwalam mu w to wierzyć.

Wewnątrz szuflady znajduje się menażeria błyszczących metali. Lśniąca tubka szminki i gruba złota bransoletka. Kilka łyżek. Srebrny kompakt wyrwany ze stanowiska pielęgniarki, kiedy opuszczałam szpital po Pine Cottage. Używałam go, by wpatrywać się w swoje odbicie podczas długiej drogi do domu, upewniając się, że nadal tam jestem. Teraz studiuję wypaczone odbicia patrzące na mnie i czuję to samo poczucie pewności.

Tak, nadal istnieję.

Składam iPhone'a wraz z innymi przedmiotami, zamykam szufladę, a następnie zakładam klucz na szyję.

To mój sekret, ciepły przy mojej piersi.




Rozdział 3

ROZDZIAŁ 3

Spędzam popołudnie, unikając niedokończonych babeczek. Zdają się spoglądać na mnie z kuchennego blatu, szukając tego samego traktowania, co dwie udekorowane, siedzące kilka stóp dalej, dumne ze swojej kompletności. Wiem, że powinnam je skończyć, choćby ze względu na wartość terapeutyczną. To pierwsze przykazanie na mojej stronie - Baking Is Better Than Therapy.

Zazwyczaj w to wierzę. Pieczenie ma sens. To, co zrobiła Lisa Milner, nie ma.

Jednak mój nastrój jest tak mroczny, że wiem, iż nawet pieczenie nie pomoże. Zamiast tego idę do salonu, opuszkami palców przeskakując po nieprzeczytanych egzemplarzach "New Yorkera" i porannego "Timesa". Próbuję oszukać samą siebie, że nie wiem dokładnie, dokąd zmierzam. I tak w końcu tam trafiam. Przy regale przy oknie, korzystając z krzesła, by dosięgnąć najwyższej półki i książki, która tam spoczywa.

Książka Lisy.

Napisała ją rok po spotkaniu ze Stephenem Leibmanem, nadając jej smutny w swej retrospektywie tytuł The Will to Live: My Personal Journey of Pain and Healing. Był to niewielki bestseller. Lifetime przekształciło ją w film telewizyjny.

Lisa przysłała mi egzemplarz zaraz po tym, jak wydarzyła się Pine Cottage. W środku napisała: "Dla Quincy'ego, mojej wspaniałej siostry, która przeżyła. Jestem tu, jeśli kiedykolwiek będziesz chciała porozmawiać. Pod spodem był jej numer telefonu, cyfry uporządkowane i przypominające bloki.

Nigdy nie zamierzałem dzwonić. Wmawiałam sobie, że nie potrzebuję jej pomocy. Biorąc pod uwagę, że nic nie pamiętałem, dlaczego miałbym?

Ale nie byłam przygotowana na to, że każda gazeta i telewizja kablowa w kraju wyczerpująco omówi sprawę morderstw w Pine Cottage. Tak to nazywali - Morderstwa w Pine Cottage. Nie miało znaczenia, że był to bardziej domek niż chatka. To był dobry nagłówek. Poza tym, Pine Cottage była jej oficjalną nazwą, wypaloną w stylu obozu letniego na cedrowej desce zawieszonej nad drzwiami.

Poza pogrzebami, nie wychylałem się. Kiedy wychodziłem z domu, to na wizyty lekarskie lub sesje terapeutyczne. Ponieważ obóz reporterów zajął trawnik, moja matka była zmuszona wyprowadzić mnie tylnymi drzwiami i przez podwórko sąsiada do samochodu czekającego na sąsiedniej ulicy. Nie przeszkodziło to jednak w umieszczeniu mojego zdjęcia z liceum na okładce magazynu "People", z napisem SOLE SURVIVOR (jedyny ocalały) na moim pokrytym trądzikiem podbródku.

Każdy chciał uzyskać ekskluzywny wywiad. Reporterzy dzwonili, wysyłali maile, smsy. Jedna znana dziennikarka - wstręt zabrania mi używać jej nazwiska - walnęła w drzwi wejściowe, gdy siedziałem po drugiej stronie, plecami przyciśnięty do grzechoczącego drewna. Przed wyjściem podrzuciła mi pod drzwi odręcznie napisaną notatkę, oferując sto tysięcy za wywiad. Papier pachniał Chanel No. 5. Wyrzuciłem go do kosza.

Nawet ze złamanym sercem i ranami kłutymi, na które wciąż założono szwy, znałem wynik. Prasa miała zamiar zrobić ze mnie Final Girl.

Może poradziłabym sobie z tym lepiej, gdyby moje życie domowe było choć trochę stabilne. Nie było.

Do tego czasu rak mojego ojca powrócił z zemsty, pozostawiając go zbyt słabym i mdłym od chemioterapii, aby pomóc mi ukoić moje poszarpane emocje. Mimo to, próbował. Skoro już raz prawie mnie stracił, dał do zrozumienia, że moje samopoczucie jest jego priorytetem. Upewniał się, że jadłam, spałam, nie pogrążałam się w smutku. Chciał, żebym była zdrowa, nawet jeśli on sam nie był. Pod koniec zaczęłam myśleć, że przeżyłam Pine Cottage tylko dlatego, że mój ojciec w jakiś sposób zawarł pakt z Bogiem, wymieniając swoje życie na moje.

Przypuszczałem, że moja matka czuje to samo, ale byłem zbyt przerażony i obarczony poczuciem winy, żeby o to zapytać. Nie żebym miał na to szanse. W tamtym momencie przeszła w tryb zdesperowanej gospodyni domowej, zdecydowanej zachować pozory bez względu na koszty. Przekonała samą siebie, że kuchnia wymaga remontu, tak jakby nowe linoleum mogło w jakiś sposób stłumić podwójny cios raka i Pine Cottage. Kiedy nie woziła ponuro mojego ojca i mnie na różne spotkania, porównywała blaty i przeglądała próbki farb. Nie wspominając o kontynuowaniu swojego ścisłego, podmiejskiego reżimu zajęć spinowych i klubów książki. Dla mojej matki rezygnacja z jednego towarzyskiego obowiązku byłaby przyznaniem się do porażki.

Zamiast rodziców, zwróciłam się do Coopa. Zrobił co mógł, Boże kochaj go. Odebrał więcej niż kilka desperackich telefonów w nocy. Ale potrzebowałem kogoś, kto przeszedł przez mękę podobną do Pine Cottage. Lisa wydawała się być najlepszą osobą do tego zadania. Zamiast uciekać z miejsca swojej traumy, została w Indianie. Po sześciu miesiącach rekonwalescencji wróciła do tego samego college'u i zdobyła dyplom z psychologii dziecięcej. Kiedy odebrała dyplom, tłum na ceremonii wręczenia dyplomu zgotował jej owację na stojąco. Ściana prasowa w tylnej części audytorium uchwyciła ten moment w stroboskopowym świetle fleszy.

Więc przeczytałem jej książkę. Znalazłem jej numer. Zadzwoniłem.

Chcę ci pomóc, Quincy - powiedziała mi. Chcę ci pokazać, co to znaczy być Ostateczną Dziewczyną.

A jeśli nie chcę być Ostateczną Dziewczyną?

To nie jest twój wybór. To już zostało postanowione za ciebie. Nie możesz zmienić tego co się stało. Jedyne co możesz kontrolować to jak sobie z tym poradzisz.

Dla Lisy oznaczało to stawienie czoła sytuacji. Zasugerowała mi udzielenie kilku wywiadów dla prasy, ale na moich warunkach. Powiedziała, że publiczne mówienie o tym pomoże mi uporać się z tym, co się stało.

Posłuchałam jej rady i udzieliłam trzech wywiadów - jednego do New York Timesa, jednego do Newsweeka i jednego do Miss Chanel No. 5, która w końcu zapłaciła mi te sto tysięcy, mimo że o to nie prosiłam. To był długi sposób na kupno mieszkania. I jeśli myślisz, że nie czuję się winna z tego powodu, to pomyśl jeszcze raz.

Wywiady były okropne. Czułem się źle, mówiąc otwarcie o zmarłych przyjaciołach, którzy nie mogli już mówić za siebie, zwłaszcza gdy nie mogłem sobie przypomnieć, co się z nimi właściwie stało. Byłam w takim samym stopniu obserwatorem, jak ludzie, którzy chętnie pochłaniali moje wywiady jak cukierki.

Każdy z nich pozostawił mnie tak pustym i pustym, że żadna ilość jedzenia nie mogła sprawić, że znów poczułem się pełny. Przestałam więc próbować, w końcu lądując z powrotem w szpitalu sześć miesięcy po tym, jak go opuściłam. Do tego czasu mój ojciec przegrał już walkę z rakiem i po prostu czekał, aż ten zada mu nokautujący cios. Mimo to, był przy mnie każdego dnia. Chwiejąc się na swoim wózku inwalidzkim, wkładał mi do ust łyżkę lodów, żeby zmyć gorzkie antydepresanty, które musiałam brać.

Łyżka cukru, Quinn, powiedziałby. Ta piosenka nie kłamie.

Kiedy wrócił mi apetyt i zostałam wypisana ze szpitala, zadzwoniła Oprah. Jeden z jej producentów zadzwonił znienacka, mówiąc, że chce nas w swoim programie. Ja i Lisa, a nawet Samantha Boyd. Trzy Final Girls zjednoczone w końcu. Lisa, oczywiście, zgodziła się. Tak samo Samantha, co było niespodzianką, biorąc pod uwagę, że ćwiczyła już swój akt znikania. W przeciwieństwie do Lisy, nigdy nie próbowała się ze mną skontaktować po Pine Cottage. Była równie nieuchwytna jak moje wspomnienia.

Ja również się zgodziłam, mimo że myśl o siedzeniu przed publicznością składającą się z gospodyń domowych, które skubią się ze współczucia, prawie sprawiła, że z powrotem wpadłam w króliczą norę anoreksji. Ale chciałam poznać moje koleżanki z Final Girls twarzą w twarz. Szczególnie Samantha. W tym momencie byłam gotowa zobaczyć alternatywę dla wyczerpującej otwartości Lisy.

Nigdy nie dostałam takiej szansy.

Rano, kiedy razem z mamą miałyśmy lecieć do Chicago, obudziłam się w jej niedawno wyremontowanej kuchni. Miejsce to było całkowicie zdemolowane - potłuczone talerze pokrywające podłogę, sok pomarańczowy kapiący z otwartej lodówki, blaty będące pustkowiem skorupek jaj, grudek mąki i plastrów oleju z ekstraktu waniliowego. Na podłodze wśród gruzów siedziała moja matka, płacząc za córką, która wciąż była z nią, ale nieodwołalnie ją straciła.

Dlaczego, Quincy? jęczała. Dlaczego to zrobiłeś?

Oczywiście, że to ja splądrowałem kuchnię jak nieostrożny włamywacz. Wiedziałem to, gdy tylko zobaczyłem bałagan. Zniszczenia miały swoją logikę. To było całkowicie moje. A jednak nie pamiętałem, że kiedykolwiek to zrobiłem. Te nieznane mi minuty spędzone na zaśmiecaniu tego miejsca były dla mnie tak samo puste jak ta godzina w Pine Cottage.

Nie chciałem tego - powiedziałem. Przysięgam, nie chciałem.

Matka udawała, że mi wierzy. Stała, wycierała policzki, rudowłosa poprawiała włosy. Jednak ciemne drżenie w oczach zdradzało jej prawdziwe emocje. Zrozumiałam, że się mnie boi.

Podczas gdy ja sprzątałam kuchnię, mama zadzwoniła do ludzi Oprah i odwołała spotkanie. Ponieważ chodziło o nas wszystkich albo o nic, ta decyzja przekreśliła całą sprawę. Nie byłoby telewizyjnego spotkania Ostatecznych Dziewczyn.

Później tego dnia mama zabrała mnie do lekarza, który dał mi dożywotnią receptę na Xanax. Matka tak bardzo chciała mnie uleczyć, że byłam zmuszona połknąć jeden na parkingu apteki, spłukując go jedynym płynem w samochodzie - butelką letniego napoju winogronowego.

Skończyliśmy - oznajmiła. Koniec z zaciemnieniami. Żadnych więcej szałów. Koniec z byciem ofiarą. Weźmiesz te tabletki i będziesz normalny, Quincy. Tak właśnie musi być.

Zgodziłem się. Nie chciałam oddziału reporterów na moim dyplomie. Nie chciałam napisać książki, udzielić kolejnego wywiadu ani przyznać, że moje blizny wciąż kłują, gdy tylko nadejdzie burza. Nie chciałam być jedną z tych dziewczyn przywiązanych do tragedii, na zawsze związanych z absolutnie najgorszym momentem mojego życia.

Wciąż brzęcząc po inauguracyjnym Xanaxie, zadzwoniłam do Lisy i powiedziałam jej, że nie zamierzam udzielać więcej wywiadów. Skończyłam z byciem wieczną ofiarą.

Nie jestem Final Girl, powiedziałam jej.

Ton Lisy był niezmiennie cierpliwy, co mnie rozwścieczyło. Więc kim jesteś, Quincy?

Normalną.

Dla dziewczyn takich jak ty, ja i Samantha, nie ma czegoś takiego jak normalność - powiedziała. Ale rozumiem, dlaczego chcesz spróbować.

Lisa życzyła mi wszystkiego dobrego. Powiedziała, że będzie przy mnie, jeśli kiedykolwiek będę jej potrzebował. Nigdy więcej nie rozmawiałyśmy.

Teraz wpatruję się w twarz spoglądającą z okładki jej książki. To ładne zdjęcie Lisy. Wyraźnie podrasowane, ale nie w tandetny sposób. Przyjazne oczy. Mały nos. Podbródek może trochę za duży, a czoło trochę za wysokie. Nie jest klasyczną pięknością, ale jest ładna.

Na zdjęciu się nie uśmiecha. To nie jest typ książki, który wymaga uśmiechu. Jej usta są zaciśnięte w odpowiedni sposób. Nie za wesoło. Nie za surowo. Idealna równowaga między powagą a samozadowoleniem. Wyobrażam sobie, że Lisa ćwiczy ten wyraz w lustrze. Ta myśl sprawia, że jest mi smutno.

Potem myślę o niej skulonej w wannie, z nożem w ręku. Jeszcze gorsza myśl.

Nóż.

To jest rzecz, której nie rozumiem, bardziej niż samego aktu samobójstwa. Gówno się dzieje. Życie jest do kitu. Czasami ludzie nie potrafią sobie z tym poradzić i decydują się zrezygnować. To smutne, ale tak się dzieje cały czas. Nawet takim ludziom jak Lisa.

Ale ona użyła noża. A nie butelki tabletek popijanych wódką. (Moja pierwsza preferencja, jeśli kiedykolwiek do tego dojdzie). Nie miękkiego, śmiertelnego uścisku tlenku węgla. (Wybór nr 2.) Lisa zdecydowała się zakończyć swoje życie za pomocą tej samej rzeczy, która prawie ją z niego wydarła dekady wcześniej. Celowo przesunęła ostrze po swoich nadgarstkach, uważając, by wbić je głęboko, by dokończyć pracę, którą rozpoczął Stephen Leibman.

Nie mogę przestać się zastanawiać, co by się stało, gdybyśmy z Lisą pozostali w kontakcie. Może w końcu spotkalibyśmy się osobiście. Może moglibyśmy zostać przyjaciółmi.

Może mógłbym ją uratować.

Wracam do kuchni i otwieram laptopa, który służy mi głównie do prowadzenia bloga. Po szybkim przeszukaniu Google'a pod kątem Lisy Milner widzę, że wiadomość o jej śmierci jeszcze nie trafiła do internetu. To, że wkrótce to nastąpi, jest nieuniknione. Wielką niewiadomą jest to, jak bardzo jej wpływ odbije się na moim własnym życiu.

Kilka kliknięć później jestem na Facebooku, tym mdłym bagnie polubień, linków i okropnej gramatyki. Osobiście nie korzystam z mediów społecznościowych. Żadnego Twittera. Żadnego Instagrama. Miałam osobistą stronę na Facebooku wiele lat temu, ale zamknęłam ją po zbyt wielu litościwych wpisach i prośbach o przyjaźń od nieznajomych z fetyszami Final Girl. Jednak jedna z nich nadal istnieje dla mojej strony internetowej. Zło konieczne. Dzięki niej mogę łatwo uzyskać dostęp do strony Lisy na Facebooku. W końcu była ona zwolenniczką Quincy's Sweets.

Strona Lisy stała się wirtualną ścianą pamięci, wypełnioną wiadomościami z kondolencjami, których nigdy nie przeczyta. Przewijam dziesiątki z nich, większość z nich jest ogólna, ale serdeczna.

Brakuje mi ciebie, Liso Pisa! XOXO

Nigdy nie zapomnę Twojego pięknego uśmiechu i Twojej niesamowitej duszy.

Spoczywaj w pokoju, Lisa.

Najbardziej wzruszający pochodzi od brązowowłosej dziewczyny o imieniu Jade.

Ponieważ pokonałaś najgorszy moment swojego życia, zainspirowało mnie to do pokonania najgorszego momentu w moim. Jestem na zawsze zainspirowany przez ciebie, Lisa. Teraz, gdy jesteś wśród aniołów w niebie, czuwaj nad tymi z nas, którzy wciąż są na dole.

Wśród wielu zdjęć, które Lisa zamieściła na swojej ścianie w ciągu ostatnich lat, znalazłam zdjęcie Jade. Pochodzi sprzed trzech miesięcy i przedstawia ich oboje, pozujących policzek w policzek w czymś, co wydaje się być parkiem rozrywki. W tle widać belki podtrzymujące drewnianą kolejkę górską. Ogromny pluszowy miś wypełnia ramiona Lisy.

Nie ma wątpliwości, że ich uśmiechy są szczere. Nie da się udawać takiej radości. Bóg wie, że próbowałem. Jednak wokół nich obu unosi się aura straty. Widzę to w ich oczach. Ten sam podprogowy smutek zawsze wkrada się na moje zdjęcia. W ostatnie święta, kiedy Jeff i ja pojechaliśmy do Pensylwanii odwiedzić moją matkę, wszyscy pozowaliśmy do zdjęcia przed choinką, zachowując się, jakbyśmy byli prawdziwą, funkcjonującą rodziną. Później, oglądając zdjęcia na swoim komputerze, mama pomyliła mój sztywny grymas z grymasem i powiedziała: "Czy zabiłoby cię uśmiechnięcie się, Quincy?

Spędziłem pół godziny, grzebiąc w zdjęciach Lisy i poznając fragmenty jej życia, które znacznie różniło się od mojego. Chociaż nigdy nie wyszła za mąż, nie ustatkowała się i nie miała dzieci, jej życie wydawało się być spełnione. Lisa otaczała się ludźmi - rodziną, przyjaciółmi i dziewczynami takimi jak Jade, które po prostu potrzebowały życzliwej obecności. Mogłam być jedną z nich, gdybym na to pozwoliła.

Zamiast tego, zrobiłem coś zupełnie przeciwnego. Trzymałem ludzi na bezpieczną odległość. W razie potrzeby odpychałam ich od siebie. Bliskość była luksusem, na którego utratę nie mogłam sobie pozwolić.

Przeglądając zdjęcia Lisy, mentalnie wstawiam się w każde z nich. Oto ja, pozujący z nią na krawędzi Wielkiego Kanionu. Oto my, ocierający mgłę z twarzy przed wodospadem Niagara. To ja wtulona w grupę kobiet kopiących nasze dwukolorowe buty w kręgielni. Bowling Buddies!!! czytamy w podpisie.

Zatrzymuję się na zdjęciu, które Lisa zamieściła trzy tygodnie temu. To selfie, zrobione z rozciągniętego, lekko nad głową kąta. Lisa podnosi butelkę wina w czymś, co wydaje się być wyłożoną drewnem jadalnią. W podpisie napisała: Czas na wino! LOL!

Za nią znajduje się dziewczyna, w większości wycięta z przechylonego kadru. Przypomina mi ona te rzekome zdjęcia Wielkiej Stopy, które czasem widzę w tandetnych programach o zjawiskach paranormalnych. Smuga czarnych włosów, odwracająca się od aparatu.

Czuję pokrewieństwo z tą bezimienną dziewczyną, nawet jeśli nie widzę jej twarzy. Ja również odwróciłam się od Lisy, wycofując się w tło, sama.

Stałem się plamą - smugą ciemności, w której brakuje mi wszystkich szczegółów.




Rozdział 4

ROZDZIAŁ 4

Jeff znajduje mnie na kanapie z książką Lisy na kolanach i oczami surowymi od popołudnia spędzonego na płaczu. Kiedy zrzuca walizkę i zamiata mnie w ramiona, kładę głowę na jego piersi i jeszcze trochę płaczę. Po dwóch latach wspólnego mieszkania i kolejnych dwóch randek wie, że nie należy od razu pytać, co się stało. Po prostu pozwala mi się wypłakać.

Dopiero gdy zmoczyłam łzami kołnierz jego koszuli, mówię: "Lisa Milner zabiła się".

Uścisk Jeffa wokół mnie twardnieje. "Ta Lisa Milner?"

"Właśnie ta."

To wszystko, co musi mi powiedzieć. Resztę rozumie.

"Oh, Quinn. Kochanie, tak mi przykro. Kiedy? Co się stało?"

Rozsiadamy się z powrotem na sofie i podaję Jeffowi szczegóły. On słucha z podwyższonym zainteresowaniem - produkt uboczny jego pracy, która wymaga od niego wchłaniania informacji, zanim je przeanalizuje.

"Jak się czujesz?" pyta, gdy kończę mówić.

"Dobrze," odpowiadam. "Jestem po prostu zszokowana. I w żałobie. Co jest głupie, jak sądzę".

"Nie jest," mówi Jeff. "Masz pełne prawo być zdenerwowany".

"Czy ja? Przecież Lisa i ja nigdy się nie spotkaliśmy."

"To nie ma znaczenia. Dużo ze sobą rozmawialiście. Ona ci pomagała. Byliście bratnimi duszami."

"Byliśmy ofiarami", mówię. "To jedyna rzecz, która nas łączyła".

"Nie musisz tego trywializować, Quinn. Nie przy mnie."

Mówi Jefferson Richards, obrońca z urzędu. Wchodzi w mowę prawników, kiedy się ze mną nie zgadza, co nie zdarza się często. Zazwyczaj jest po prostu Jeffem, chłopakiem, który nie ma nic przeciwko przytulaniu. Który jest o wiele lepszym kucharzem niż ja i którego tyłek wygląda niesamowicie w garniturach, które nosi do sądu.

"Nie mogę zacząć rozumieć, przez co przeszłaś tamtej nocy", mówi. "Nikt nie może. Nikt oprócz Lisy i tej drugiej dziewczyny."

"Samantha."

Jeff powtarza imię nieobecnie, jakby znał je od zawsze. "Samantha. Jestem pewien, że ona czuje to samo co ty".

"To jest po prostu dziwne," mówię. "Nie mogę zrozumieć, dlaczego Lisa miałaby się zabić po tym wszystkim, przez co przeszła. To taka strata. Myślałam, że Lisa jest lepsza od tego".

Po raz kolejny słyszę jej głos w mojej głowie.

Jest szlachetność w byciu ocalałym, powiedziała mi kiedyś. Także łaska. Ponieważ cierpieliśmy i żyliśmy, mamy moc inspirowania innych, którzy cierpią.

To były bzdury. Wszystko.

"Przepraszam, że jestem w takim bałaganie", mówię Jeffowi. "Samobójstwo Lisy. Moja reakcja. Wszystko to czuje się nienormalnie".

"Oczywiście, że tak. To, co się z tobą stało, było nienormalne. Ale jedną z rzeczy, które w tobie kocham jest to, że nie pozwoliłeś, aby to cię zdefiniowało. Ruszyłeś dalej."

Jeff mówił mi to już wcześniej. W zasadzie całkiem sporo razy. Po tylu powtórzeniach, faktycznie zacząłem w to wierzyć.

"Wiem", mówię. "Mam."

"Co jest jedyną zdrową rzeczą, jaką możesz zrobić. To jest przeszłość. To jest teraźniejszość. I chciałbym myśleć, że teraźniejszość czyni cię szczęśliwym".

Jeff uśmiecha się właśnie wtedy. Ma uśmiech gwiazdy filmowej. Szerokie kino i jasny Technicolor. To właśnie to, co po raz pierwszy mnie do niego przyciągnęło, kiedy spotkaliśmy się na imprezie w pracy tak nudnej, że poczułam potrzebę zrobienia tipsy i flirtu.

Niech zgadnę - powiedziałam mu. Jesteś modelką pasty do zębów.

Jak najbardziej winna.

Jakiej marki? Może zacznę jej używać.

Aquafresh. Ale ja dążę do wielkiego czasu - Cresta.

Śmiałam się, choć nie było to aż tak zabawne. Było coś ujmującego w jego chęci zadowolenia. Przypominał mi golden retrievera, miękkiego, lojalnego i bezpiecznego. Mimo że nie znałam jeszcze jego imienia, zacisnęłam dłoń. Od tamtej pory naprawdę jej nie puściłam.

Pomiędzy Pine Cottage a Jeffem moje życie towarzyskie było ciche do tego stopnia, że nie istniało. Kiedy uznano, że jestem wystarczająco zdrowa, by wrócić do szkoły, nie wróciłam do swojego starego college'u, gdzie wiedziałam, że będą mnie prześladować wspomnienia o Janelle i innych. Zamiast tego przeniosłem się do szkoły położonej nieco bliżej domu i spędziłem trzy lata, mieszkając samotnie w pokoju przeznaczonym dla dwóch osób.

Moja reputacja oczywiście mnie wyprzedziła. Ludzie wiedzieli dokładnie, kim jestem i przez co przeszłam. Ale trzymałem głowę nisko, byłem cicho, brałem swój codzienny Xanax i napój winogronowy. Byłam przyjazna, ale bez przyjaciół. Przystępna, ale celowo obojętna. Nie widziałem sensu w zbliżaniu się do kogokolwiek.

Raz w tygodniu uczestniczyłem w grupowej sesji terapeutycznej, w której zajmowano się całą masą problemów. Ci z nas, którzy brali w niej udział, stali się swego rodzaju przyjaciółmi. Nie bliskimi, ale na tyle zaufanymi, że mogłyśmy zadzwonić, gdy któraś z nas była zbyt zdenerwowana, by pójść sama do kina.

Nawet wtedy trudno było mi się odnieść do tych bezbronnych dziewcząt, które doświadczyły gwałtu, przemocy fizycznej, oszpecających wypadków samochodowych. Ich traumatyczne przeżycia znacznie różniły się od moich własnych. Żadna z nich nie wiedziała, jakie to uczucie, gdy najbliżsi przyjaciele zostali wyrwani w jednej chwili. Nie rozumieli, jak okropnie jest nie pamiętać najgorszej nocy w swoim życiu. Miałam wrażenie, że mój brak wspomnień sprawił, że byli zazdrośni. Że oni też chcieli tylko zapomnieć. Jakby zapomnienie było w jakiś sposób łatwiejsze niż pamiętanie.

Kiedy byłam w szkole, przyciągałam wymienne grono chudych, wrażliwych chłopców, którzy chcieli odkryć tajemnice nieśmiałej, cichej dziewczyny, która trzymała wszystkich na dystans. Do pewnego stopnia im pobłażałam. Niezręczne randki na studiach. Pogawędki w kawiarni, podczas których bawiłam się, licząc sposoby, w jakie unikali poruszania tematu Pine Cottage. Może drażniący pocałunek na dobranoc, jeśli czułam się szczególnie samotna.

Wolałam typki, które można znaleźć wyłącznie na imprezach bractwa i na hucznych keggerach. Znasz ten typ. Wielkie ramiona. Mięsiste pecety i lekkie piwne jelita. Faceci, którzy nie są zdolni do bycia delikatnymi. Faceci, którzy są zbyt szczęśliwi, aby niestrudzenie pieprzyć, tłokowe, i zdecydowanie nie zdenerwowany, gdy wymyka się po tym bez podania im swój numer.

Po tych spotkaniach wychodziłam obolała, obolała i dziwnie pobudzona. Jest coś energetyzującego w dostawaniu tego, czego się chce, nawet jeśli tym czymś jest wstyd.

Ale Jeff jest inny. Jest całkowicie normalny. Polo by Ralph Lauren normalny. Chodziliśmy ze sobą cały miesiąc, zanim odważyłam się wspomnieć o Pine Cottage. Wciąż myślał, że jestem Quincy Carpenter, marketingowym chrząszczem, który ma zamiar założyć blog o pieczeniu. Nie miał pojęcia, że tak naprawdę jestem Quincy Carpenter, ocalałą z masakry.

Jego zasługą jest to, że przyjął to lepiej niż się spodziewałem. Powiedział wszystkie właściwe rzeczy, kończąc słowami: "Mocno wierzę, że ludzie mogą nie być zaprzęgnięci do złych rzeczy ze swojej przeszłości. Ludzie mogą się pozbierać. Mogą iść dalej. Ty z pewnością to zrobiłeś.

To wtedy wiedziałam, że jest do zatrzymania.

"Więc jak było w Chicago?" pytam.

Z półwzruszenia, które Jeff mi daje, mogę powiedzieć, że nie poszło dobrze.

"Nie uzyskałem informacji, na które liczyłem", mówi. "Wiesz, wolałbym o tym nie mówić".

"A ja wolałbym nie mówić o Lisie".

Jeff staje, uderzony pewnym pomysłem. "W takim razie powinniśmy wyjść. Powinniśmy się ubrać, pójść w jakieś wyszukane miejsce i utopić nasze smutki w zbyt dużej ilości jedzenia i alkoholu. Gracie?"

Potrząsam głową i rozciągam się jak kot po kanapie. "Po prostu nie mam tego w sobie dzisiaj. Ale wiesz, co naprawdę bym chciała?".

"Wino z kartonu," mówi Jeff.

"I?"

"Pad thai na wynos".

Uśmiecham się. "Znasz mnie tak dobrze".

Później Jeff i ja kochamy się. Ja jestem inicjatorem, wyrywając mu z rąk akta sprawy i wspinając się na niego. Jeff protestuje. Trochę. To raczej udawany protest. Wkrótce jest we mnie, niezwykle delikatny i uważny. Jeff jest gadułą. Uprawianie z nim seksu wymaga odpowiedzi na sto pytań. Czy to jest dobre? Zbyt szorstkie? Jak to?

Przez większość czasu doceniam jego troskę, jego głośne pragnienie zaspokojenia moich potrzeb. Dziś wieczorem jest inaczej. Śmierć Lisy wprawiła mnie w nastrój. Zamiast przypływu i odpływu przyjemności, niezadowolenie przesącza się do mojego ciała. Chcę bezosobowego pchnięcia tych bezimiennych chłopców z bractwa, którzy myśleli, że mnie uwodzą, podczas gdy było odwrotnie. To jest jak wewnętrzna wysypka, podrażniona i swędząca, a szczere kochanie Jeffa nie zbliża się do jej rozdrapania. A jednak udaję, że tak jest. Udaję, że jęczę i piszczę jak gwiazda porno. Kiedy Jeff pyta o raport z postępów, zakrywam mu usta swoimi, żeby tylko przestał mówić.

Potem przytulamy się, oglądając Turner Classic Movies. Nasz zwykły postkoitalny zwyczaj. Ostatnio to stała się moja ulubiona część seksu. Następstwa. Czuć jego jędrne i futrzane ciało obok mojego, kiedy szybkie rozmowy po czterdziestce usypiają nas.

Ale dziś sen nie przychodzi łatwo. Częścią tego jest film "Dama z Szanghaju". Dotarliśmy do zakończenia. Rita Hayworth i Orson Welles w sali lustrzanej, ich odbicia rozbijają się pod gradem kul. Druga część to Jeff, który przesuwa się niespokojnie obok mnie, niespokojny pod kołdrą.

W końcu mówi: "Czy na pewno nie chcesz rozmawiać o tym, co się stało z Lisą Milner?".

Zamykam oczy, pragnąc, by sen złapał mnie za gardło i wciągnął pod pokład. "Tak naprawdę nie ma o czym mówić", mówię. "Chcesz porozmawiać o swojej sprawie?"

"To nie jest rzecz," mówi Jeff, szczerząc się. "To moja praca."

"Przepraszam." Wstrzymuję się, nadal nie patrząc na niego, próbując zmierzyć jego poziom irytacji ze mną. "Czy chcesz rozmawiać o swojej pracy?"

"Nie," mówi, zanim zmienia zdanie. "Może trochę."

Przewracam się i siadam, opierając się na lewym łokciu. "Wnioskuję, że obrona nie idzie dobrze".

"Nie bardzo. Co jest wszystkim, co mogę legalnie powiedzieć na ten temat."

Jeffowi bardzo niewiele wolno powiedzieć o swoich sprawach. Zasady poufności klientów obejmują nawet małżonków. Albo, w moim przypadku, przyszłych. To kolejny powód, dla którego Jeff i ja dobrze do siebie pasujemy. On nie może mówić o swoich sprawach. Ja nie chcę mówić o swojej przeszłości. Musimy przeskakiwać przez dwie pułapki konwersacyjne, które zwykle zniewalają pary. Jednak po raz pierwszy od miesięcy czuję, że jesteśmy bliscy złapania się w jedną z nich i walczymy z całych sił, aby jej uniknąć.

"Powinniśmy się przespać", mówię. "Czy nie musisz być jutro wcześnie w sądzie?".

"Mam", mówi Jeff, patrząc nie na mnie, ale na sufit. "I czy w ogóle zatrzymałeś się, żeby rozważyć, że to dlatego nie mogę spać?".

"Nie zrobiłem." Znowu opadam na plecy. "Przepraszam."

"Chyba nie rozumiesz, jak wielka jest ta sprawa".

"To było w wiadomościach, Jeff. Mam całkiem niezłe pojęcie."

Teraz kolej Jeffa, który siedzi, opiera się na łokciu, patrzy na mnie. "Jeśli to pójdzie dobrze, może to oznaczać wielkie rzeczy dla mnie. Dla nas. Czy myślisz, że chcę być obrońcą publicznym na zawsze?".

"Nie wiem. A ty?"

"Oczywiście, że nie. Wygranie tej sprawy może być wielkim krokiem naprzód. Mam nadzieję, że do jednej z dużych firm, gdzie będę mógł zacząć zarabiać prawdziwe pieniądze, a nie mieszkać w mieszkaniu opłacanym z funduszu ofiar mojej dziewczyny."

Jestem zbyt zraniony, żeby odpowiedzieć, chociaż mogę powiedzieć, że Jeff natychmiast żałuje, że to powiedział. Jego oczy na sekundę zamierają, a usta wykręcają się w cierpieniu.

"Quinn, nie miałam tego na myśli".

"Wiem." Zsuwam się z łóżka, wciąż naga, czując się przez ten fakt odsłonięta i bezbronna. Chwytam pierwszy artykuł odzieżowy, który mogę dostać w swoje ręce-Jeff's threadbare frottecloth szlafrok i wsunąć go na. "Jest dobrze".

"Nie jest dobrze", mówi Jeff. "Jestem dupkiem."

"Prześpij się", mówię mu. "Jutro jest ważne."

Wpadam do salonu, nagle i nieodwołalnie obudzony. Mój telefon leży na szczycie stolika do kawy, wciąż wyłączony. Włączam go, ekran świeci w ciemności na niebiesko. Mam dwadzieścia trzy nieodebrane połączenia, osiemnaście SMS-ów i ponad trzy dziesiątki e-maili. Praktycznie wszystkie są od reporterów.

Wieść o śmierci Lisy wydostała się na zewnątrz. Prasa jest oficjalnie na polowaniu.

Przewijam swoją skrzynkę mailową, która od poprzedniego wieczoru była zaniedbana. Pod ścianą reporterskich zapytań kryją się wcześniejsze, bardziej łagodne wiadomości od fanów strony internetowej i różnych producentów narzędzi do pieczenia, którzy chcieliby, abym przetestowała ich wyroby. Jeden adres e-mail wyróżnia się z potoku nazwisk i numerów, niczym ryba o srebrnych łuskach wypływająca na powierzchnię.

Lmilner75

Mój palec odskakuje od ekranu. Mimowolny odruch. Wpatruję się w adres, aż wbija się w mój wzrok, a jego powidok pozostaje, gdy mrugam.

Znam tylko jedną osobę, która mogłaby mieć ten adres, a ona nie żyje od ponad doby. Realizacja tworzy nerwowe łaskotanie w moim gardle. Przełykam ciężko, zanim otwieram maila.

Quincy, muszę z tobą porozmawiać. To niezwykle ważne. Proszę, nie ignoruj tego.

Pod nim jest imię Lisy i ten sam numer telefonu zapisany wewnątrz jej książki.

Czytam maila kilka razy, łaskotanie w gardle przekształca się w uczucie, które można określić jedynie jako trzepotanie. Czuję się, jakbym połknęła kolibra, którego skrzydła biją o mój przełyk.

Sprawdzam, kiedy mail został wysłany. Jedenasta po południu. Biorąc pod uwagę kilka minut, jakie zajęło policji namierzenie telefonu na 911 i dotarcie do jej domu, oznacza to, że Lisa wysłała maila niecałą godzinę przed tym, jak się zabiła.

Mogłem być ostatnią osobą, z którą próbowała się skontaktować.




Rozdział 5

ROZDZIAŁ 5

Ranek nadchodzi szary i szamoczący się. Budzę się i widzę, że Jeffa już nie ma, wyjechał na spotkanie z oskarżonym o zabójstwo policjantem.

W kuchni czeka na mnie niespodzianka: Wazon wypełniony nie kwiatami, ale narzędziami do pieczenia. Drewniane łyżki i szpatułki oraz wytrzymała trzepaczka z rączką grubą jak mój nadgarstek. Na szyi wazonu zawinięto czerwoną wstążkę. Przyczepiono do niej kartkę.

Jestem idiotą. I przepraszam. Zawsze będziesz moją ulubioną słodyczą. Kocham, Jeff.

Obok wazonu, niedokończone babeczki wznawiają wpatrywanie się we mnie. Ignoruję je, bo biorę mój poranny Xanax z dwoma łykami napoju winogronowego. Następnie przechodzę na kawę, popijając ją w kąciku śniadaniowym, próbując się obudzić.

Mój sen był nękany koszmarami, fazą, o której myślałem, że minęła. W ciągu pierwszych kilku lat po Pine Cottage, nie mogłem przejść nocy bez jednego. Były one zwykłą paszą terapeutyczną - bieganie po lesie, Janelle potykająca się o drzewa, On. Ostatnio jednak zdarzają mi się tygodnie, a nawet miesiące bez jednego.

Ostatniej nocy moje sny były wypełnione reporterami drapiącymi w okna i zostawiającymi krwawe ślady pazurów na szybach. Blade i chude, jęczały moje imię, czekając jak wampiry, aż zaproszę je do środka. Zamiast kłów, ich zęby były ołówkami zwężonymi do ostrości lodu. Lśniące kawałki ścięgien przykleiły się do końcówek.

Lisa pojawiła się w jednym z koszmarów, wyglądając dokładnie tak, jak na zdjęciu na okładce książki. Dobrze wyćwiczony kształt jej ust nigdy się nie zmieniał. Nawet wtedy, gdy chwyciła ołówek jednego z reporterów i przeciągnęła jego czubkiem po swoich nadgarstkach.

Jej e-mail był pierwszą rzeczą, o której pomyślałem po przebudzeniu, oczywiście. Spędził noc, siedząc w moim umyśle jak sprężynowa pułapka, czekając na najmniejszą odrobinę świadomości, która by ją uruchomiła. Pozostaje przytwierdzona do mojego mózgu, gdy wypijam jedną filiżankę kawy, a potem drugą.

Najważniejsza w moich myślach jest niewzruszona myśl, że poza jej przerwanym telefonem na 911, naprawdę byłem ostatnią osobą, z którą Lisa próbowała się skontaktować. Jeśli tak jest, to dlaczego? Czy chciała, abym to ja, ze wszystkich ludzi, próbował ją przekonać, aby zeszła z tego, na co wlazła? Czy to, że nie sprawdziłem poczty, czyni mnie w jakiś sposób odpowiedzialnym za jej śmierć?

Moim pierwszym instynktem jest zadzwonić do Coopa i powiedzieć mu o tym. Nie mam wątpliwości, że rzuciłby wszystko i drugi dzień z rzędu pojechał na Manhattan, żeby mnie zapewnić, że nic w tym wszystkim nie jest moją winą. Ale nie jestem pewna, czy chcę widzieć Coopa w kolejnych dniach. To byłby pierwszy taki przypadek od czasu Pine Cottage i poranka po nim, a to nie jest doświadczenie, które chciałabym powtórzyć.

Zamiast tego wysyłam mu SMS-a, starając się zachować swobodę.

Zadzwoń do mnie, kiedy będziesz miał okazję. Bez pośpiechu. Nic ważnego.

Ale moje przeczucie mówi mi, że to jest ważne. Albo przynajmniej ma potencjał, żeby być. Gdyby to nie było ważne, dlaczego obudziłem się, myśląc o tym? Dlaczego moją kolejną myślą jest zadzwonienie do Jeffa tylko po to, żeby usłyszeć jego głos, chociaż wiem, że jest w sądzie, a jego komórka jest wyłączona i wtłoczona w głąb teczki?

Staram się o tym nie myśleć, choć okazuje się to niemożliwe. Według mojego telefonu, przegapiłam jeszcze kilkanaście połączeń. Moja poczta głosowa to bagno wiadomości. Odsłuchuję tylko jedną z nich - niespodziewaną wiadomość od matki, która zadzwoniła o godzinie, w której wiedziała, że jeszcze śpię. Najnowsza z jej stale rozwijających się prób uniknięcia prawdziwej rozmowy.

"Quincy, tu twoja matka", zaczyna się wiadomość, jakby nie ufała, że rozpoznam jej nosowy monoton. "Właśnie obudził mnie reporter, który dzwonił, żeby sprawdzić, czy mam jakiś komentarz na temat tego, co stało się z tą Lisą Milner, z którą się przyjaźniłeś. Powiedziałam mu, że powinien z tobą porozmawiać. Pomyślałem, że chciałabyś wiedzieć."

Nie widzę sensu, żeby do niej oddzwaniać. To ostatnia rzecz, jakiej chce moja matka. Tak było od czasu, gdy po Pine Cottage wróciłam na studia. Jako nowa wdowa chciała, żebym dojeżdżała z domu. Kiedy tego nie zrobiłam, powiedziała, że ją opuszczam.

Ostatecznie jednak to ja zostałem porzucony. Kiedy w końcu skończyłam studia, wyszła ponownie za mąż za emerytowanego dentystę o imieniu Fred, który przyjechał z trójką dorosłych dzieci z poprzedniego małżeństwa. Trójka szczęśliwych, nijakich, szczerbatych dzieci. Ani jednej Ostatecznej Dziewczyny w tej gromadce. Stali się jej rodziną. Ja stałam się ledwo tolerowaną pozostałością po jej przeszłości. Skazą na jej skądinąd nieskazitelnym nowym życiu.

Jeszcze raz słucham wiadomości matki, szukając w jej głosie najmniejszej nutki zainteresowania czy troski. Nie znajduję żadnego, kasuję pocztę głosową i przechodzę do porannego egzemplarza Timesa.

Ku mojemu zaskoczeniu, artykuł o śmierci Lisy spoczywa na dole pierwszej strony. Czytam go jednym niesmacznym łykiem.

MUNCIE, IND. - Lisa Milner, wybitna psycholog dziecięca, która jako jedyna przeżyła masakrę w domu stowarzyszenia, która wstrząsnęła kampusami w całym kraju, zmarła w swoim domu tutaj, władze potwierdziły wczoraj. Miała 42 lata.

Większość artykułu skupia się na okropnościach, których Lisa była świadkiem tamtej nocy. Jakby żadne inne momenty z jej życia nie miały znaczenia. Czytając go mam przed oczami to, jak będzie wyglądał mój własny nekrolog. Żołądek mi się skręca.

Jednak jedno zdanie daje mi spokój. Jest na samym dole, prawie jak myśl przewodnia.

Policja kontynuuje swoje dochodzenie.

Śledztwo w sprawie czego? Lisa podcięła sobie żyły, co wydaje mi się całkiem proste. Wtedy przypomniałem sobie, co Coop powiedział o badaniach toksykologicznych. Żeby sprawdzić, czy Lisa była wtedy na czymś.

Odrzucając gazetę na bok, sięgam po laptopa. Omijam strony z wiadomościami i kieruję się prosto do blogów o prawdziwych zbrodniach, których niepokojąca liczba poświęcona jest wyłącznie "Final Girls". Faceci, którzy je prowadzą - a przy okazji wszyscy są mężczyznami; kobiety mają lepsze rzeczy do roboty - wciąż od czasu do czasu kontaktują się ze mną poprzez moją stronę internetową, próbując mnie słodko namówić na udzielenie wywiadu. Nigdy nie odpowiadam. Najbliżej korespondencji byliśmy po otrzymaniu tego listu z pogróżkami i Coop napisał do nich wszystkich z pytaniem, czy któryś z nich go wysłał. Wszyscy odpowiedzieli, że nie.

Zwykle unikam tych stron, bojąc się tego, co może być napisane na mój temat. Dzisiaj, jednak, wzywa do wyjątku, a ja znaleźć się klikając przez stronę internetową po stronie. Prawie na każdej z nich jest wzmianka o samobójstwie Lisy. Podobnie jak w przypadku artykułu w Timesie, nie ma tam zbyt wielu nowych informacji. Większość z nich podkreśla ironię tego, że światowej sławy ocalała osoba jest odpowiedzialna za swoją własną śmierć. Jedna z nich ma nawet czelność sugerować, że inne Final Girls mogłyby pójść w jej ślady.

Zdegustowany zamykam okno przeglądarki i zatrzaskuję laptopa. Stoję, próbując otrząsnąć się z wściekłej adrenaliny przepływającej przez moje ciało. Cały ten Xanax, kofeina i błędne surfowanie po sieci pozostawiły mnie zdenerwowaną i rozdrażnioną. Tak bardzo, że przebrałem się w ubrania treningowe i założyłem buty do biegania. Kiedy tak się czuję, co zdarza się często, jedynym lekarstwem jest jogging, aż mi przejdzie.

W windzie dociera do mnie, że na zewnątrz mogą być reporterzy. Jeśli znają mój numer telefonu i adres e-mail, to są wszelkie powody, by sądzić, że wiedzą też, gdzie mieszkam. Obmyślam plan, by zacząć biegać, gdy tylko wyjdę na ulicę, zamiast zwyczajowo spacerować do Central Parku. Zaczynam jeszcze w budynku, wychodząc z windy lekkim truchtem.

Na zewnątrz widzę jednak, że nie ma takiej potrzeby. Zamiast tłumu reporterów przed budynkiem, stoi przede mną dokładnie jeden. Wygląda na młodego, chętnego i przystojnego w kujonowy sposób. Okulary Buddy Holly. Wspaniałe włosy. Bardziej Clark Kent niż Jimmy Olsen. Pędzi w moją stronę, gdy wychodzę z budynku, kartki jego notatnika trzepoczą.

"Panna Carpenter."

Mówi mi swoje nazwisko-Jonah Thompson. Poznaję je. To jeden z reporterów, którzy dzwonili, wysyłali maile i smsy. Uciążliwa trifecta. Potem mówi mi nazwę gazety, dla której pracuje. Jeden z głównych dziennych tabloidów. Sądząc po jego wieku, oznacza to, że jest albo bardzo dobry w swojej pracy, albo niewiarygodnie pozbawiony skrupułów. Podejrzewam, że to jedno i drugie.

"Bez komentarza", mówię, zrywając się do pełnego biegu.

On próbuje nadążyć, płaskie podeszwy jego Oxfordów stukają o chodnik. "Mam tylko kilka pytań o Lisę Milner".

"Bez komentarza", powtarzam. "Jeśli nadal tu będziesz, kiedy wrócę, dzwonię na policję".

Jonah Thompson upada do tyłu, podczas gdy ja kontynuuję ruch. Czuję, że obserwuje mój odwrót, jego spojrzenie opala mnie na karku. Zwiększam tempo, szybko nawigując przez przecznice do Central Parku. Przed wejściem zerkam przez ramię, na wypadek gdyby jakimś cudem udało mu się mnie tam śledzić.

Raczej nie.

Nie w tych butach.

W parku, kieruję się na północ w stronę zbiornika wodnego. Moje ulubione miejsce do biegania. Jest bardziej płaskie niż inne obszary parku, z lepszym widokiem. Żadnych krętych ścieżek z Bóg wie czym czekającym tuż za zakrętem. Żadnych kieszeni z drzewami, w których panuje cień. Po prostu długie odcinki żwiru, gdzie mogę zacisnąć szczękę, wyprostować plecy i biec.

Ale tego ranka trudno jest się skupić na bieganiu. Moje myśli są gdzie indziej. Myślę o świeżo upieczonym Jonah Thompsonie i jego irytującej nieustępliwości. Myślę o artykule na temat śmierci Lisy i odmowie przyjęcia do wiadomości, że to, co przeszła, tak ją zdołowało, że postanowiła zatopić nóż w obu swoich nadgarstkach. Przede wszystkim jednak zastanawiam się nad samą Lisą i nad tym, co mogło jej chodzić po głowie, kiedy wysyłała mi tego maila. Czy była smutna? Zdesperowana? Czy nóż był już trzymany w jej drżących dłoniach?

Tego wszystkiego jest nagle za dużo, a adrenalina wypływa z moich kończyn tak szybko, jak je wypełniła. Inni biegacze nieustannie mnie mijają, żwirowy chrzęst ich kroków ostrzega o ich zbliżaniu się. Poddając się, zwalniam do spaceru, przechodzę na skraj ścieżki i pokonuję resztę drogi do domu.

Po powrocie do mojego budynku z ulgą zauważam, że Jonah Thomson odszedł. Na jego miejscu jest inny reporter, który stoi po drugiej stronie ulicy. Po drugim spojrzeniu stwierdzam, że nie jest to tradycyjna reporterka. Wygląda zbyt krzykliwie jak na media głównego nurtu, przypomina mi te bezkompromisowe Riot Grrrls, które kręciły się po Williamsburgu, zanim przejęli go hipsterzy. Skórzana kurtka leży na czarnej sukience, która obejmuje jej biodra. Pończochy z siatki wyrastają z podniszczonych butów bojowych. Jej kruczoczarne włosy są przedzieloną zasłoną, przez którą widać tylko część oczu pokrytych linerem. Nosi czerwoną szminkę, tak jasną jak krew. Domyślam się, że to blogerka. Taka, która ma znacznie inne grono czytelników niż ja.

A jednak jest w niej coś znajomego. Widziałem ją już wcześniej. Może. Mój żołądek skręca się z wrażenia, że nie rozpoznaję kogoś, nawet jeśli wiem, że powinienem.

Ona jednak mnie rozpoznaje. Jej szopskie oczy oceniają mnie przez ciemne draperie jej włosów. Patrzę, jak ona patrzy na mnie. Nawet nie mruga. Po prostu opiera się o budynek po drugiej stronie ulicy, nie próbując wtopić się w otoczenie. Z jej rubinowych ust wysuwa się papieros, a dym wiruje. Mam zamiar wejść do środka, kiedy ona mnie woła.

"Quincy." To stwierdzenie, a nie pytanie. "Hej, Quincy Carpenter."

Zatrzymuję się, robię półobrót, marszczę brwi w jej kierunku. "Bez komentarza."

Ona się krzywi - chmura burzowa zaciemnia krajobraz jej twarzy. "Co? Nie chcę komentarza."

"Więc czego chcesz?" Staję przed nią głową w dół, próbując ją wypatrzeć. "Nie jesteś blogerką czy kimś takim?".

"Nie. Chcę tylko porozmawiać".

"O Lisie Milner?"

"Tak," mówi. "I o innych rzeczach".

"Co czyni cię reporterem. A ja nie mam żadnych uwag."

Mruczy - "Jezu Chryste" - i wyrzuca papierosa na ulicę. Sięga po duży plecak siedzący u jej stóp. Ciężki i pełny, cokolwiek jest w środku, uciska postrzępione szwy, gdy go podnosi. Wkrótce jest po drugiej stronie ulicy, tuż przede mną, upuszczając plecak tak blisko mnie, że prawie ląduje na mojej prawej stopie.

"Nie musisz być taką suką" - mówi.

"Przepraszam?"

"Słuchaj, wszystko, co chcę zrobić, to porozmawiać". Z bliska jej głos brzmi szumnie i uwodzicielsko. Papierosy i whiskey jeździć jej oddech. "Po tym, co stało się z Lisą, pomyślałam, że to może być dobry pomysł".

Nagle uświadamiam sobie, kim ona jest. Wygląda inaczej niż się spodziewałem. Daleko jej do zdjęcia z rocznika, które było drukowane wszędzie pewnego lata. Nie ma już zbyt wysokich włosów, rumianych policzków, podwójnego podbródka. Od tamtej pory wyszczuplała, straciła młodzieńczy blask. Czas uczynił z niej napiętą i zmęczoną wersję jej dawnej osoby.

"Samantha Boyd," mówię.

Ona kiwa głową. "Wolę Sam."




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Trzy dziewczyny"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści