Podróż w poszukiwaniu Isaaca

Rozdział 1

----------

Jeden

----------

10 PAŹDZIERNIKA 1962 R.

Senny fioletowy zmierzch otulał domek na farmie, jego wysokie okna żarzyły się ciepłem pochodzącym gdzieś z wnętrza. Była pora kolacji, a chłodne październikowe powietrze pachniało bawełnianym kłaczkiem i polnym pyłem. W środku siedział jedenastoletni chłopiec grający z dziadkiem w warcaby. Jak to miał w zwyczaju ostatnio, miał na sobie flanelową koszulę o wiele rozmiarów za dużą na niego.

"Pete, kochanie, masz mnóstwo ubrań w szafie, dlaczego więc upierasz się, by nosić tę starą koszulę po tacie?

"Nie wiem", powiedział wzruszając ramionami. "'Ponieważ dał mi go, chyba."

Było w tym coś więcej, oczywiście. Prawda była taka, że ojciec Pete'a był zarówno jego bohaterem, jak i najlepszym przyjacielem. Nie było nikogo, kogo podziwiał bardziej niż Jacka McLeana, nikogo, kogo tak bardzo pragnął naśladować. Co więcej, bardzo lubił towarzystwo ojca - i Pete mógł stwierdzić, że to uczucie było odwzajemnione.

Siedział więc przy kuchennym stole matki, ubrany w koszulę taty i trzymając nieśmiało palec na jednej z dwóch czerwonych szachownic, które wciąż pozostawały na planszy. "Dobrze, tato Ballard," powiedział do dziadka, gdy ten podniósł palec i odchylił się na krześle. "Twój ruch." Ich gra w warcaby stała się cotygodniowym rytuałem.

"Jesteś pewien, synu?" powiedział dziadek z uśmiechem.

"Tak, proszę pana".

Matka Pete'a obierała durszlak z ziemniakami przy zlewie, podczas gdy na parapecie grało radio.

Pani Kennedy wzięła udział w charytatywnym lunchu w Waszyngtonie tego popołudnia. Pierwsza Dama miała na sobie jesienny garnitur z czerwonej wełnianej krepy...

Tata Ballard wykonał jedyny ruch, jaki mu pozostał. Twarz Pete'a rozświetliła się, gdy zobaczył swoją szansę - długo oczekiwany zwycięski skok.

"Wygrałem! Wreszcie wygrałem!" zawołał, gdy jego dziadek się roześmiał. "Chcesz zagrać jeszcze raz?"

Jego matka potrząsnęła głową. "Teraz, Pete, wiesz, że twój tata będzie w domu, zanim zbyt długo".

Przerwał jej klakson ciężarówki. Dmuchał i dmuchał przez całą drogę od asfaltu hrabstwa, i można było usłyszeć, jak opony rzucają żwir, gdy pędzili w górę podjazdu i na podwórko. Pete spojrzał na matkę, której twarz zastygła w strachu i zgrozie.

Wszyscy trzej słyszeli to, jak w ułamku sekundy zwykłe dźwięki zmieniają się w okrzyk alarmowy. Klaksony ciężarówek, opony wyrzucające żwir, mężczyźni krzyczący, aby być słyszanym ponad maszynami - to były codzienne odgłosy tła na farmie. Ale kiedy coś poszło nie tak, kiedy ktoś został ranny, te same dźwięki przybierały pilny tenor. Można było to usłyszeć. Czuło się to w kościach.

"Jesteście tam? Chodźcie szybko!" To był Isaac, jeden z robotników polowych taty Ballarda, który pomagał ojcu Pete'a w pracy przy bawełnie.

Dorośli ruszyli do ciężarówki Isaaca, a Pete przeskoczył przez tylną klapę i kucnął z tyłu, zanim zdążyli mu powiedzieć, żeby tego nie robił. Zimny wiatr dmuchał mu w twarz, gdy pędzili wąskim pasem chodnika do polnej drogi, która dzieliła dwa rozległe pola bawełny. Musiał trzymać się mocno, gdy Isaac jechał prosto przez bawełnę, odbijając się od bruzd i przedzierając przez wysokie, kruche łodygi, by dotrzeć do olbrzymiej kuli światła świecącej w oddali.

Tak wiele ciężarówek biło reflektorami na wypadek, że wyglądało to jak stadion piłkarski w piątkowy wieczór. Łańcuchy zagrzechotały, a chmury czerwonego pyłu zawirowały wszędzie, gdy ręce polowe i wujkowie Pete'a - wezwani z własnej rodzinnej farmy - podjęli gorączkową próbę ratunku.

"Wyłącz silnik!"

"Wyciągnij luz! Powiedziałem wyrzuć luz!"

"Cofnij się, cofnij się, cofnij się!"

"Widzisz go? Powiedziałem, że go widzisz!"

Tata Ballard przytrzymał matkę Pete'a.

"Jack!" Krzyczała jego imię w kółko i w kółko.

W centrum tego wszystkiego stała masywna czerwona maszyna, zbieracz bawełny jego ojca, odwrócona do góry nogami w zapadlisku jak korek w butelce. Jedno z jej tylnych kół wciąż kręciło się na tle nocnego nieba, jakby próbowało przejechać po księżycu. Pete słyszał - a może tylko sobie wyobrażał - grudki czerwonej gliny rozpryskujące się w wodnistym zapadlisku daleko poniżej śnieżnych chmur bawełny. I wiedział, bez niczyjej wiedzy, że jego ojciec się zgubił.

Isaac zauważył go stojącego obok ciężarówki, z szeroko otwartymi oczami i przerażeniem, i przyjechał po niego. Ale nie mając dokąd go zabrać, Isaac po prostu chodził w kółko wokół ciężarówki, a nogi Pete'a dyndały jak szmaciana lalka.

"Wszystko będzie dobrze. Będzie dobrze. Uda nam się." Isaac się trząsł.

Pete usłyszał głośny, dudniący trzask, gdy ciężarówki przeciągnęły picker na swoją stronę, aby oczyścić dziurę.

"Tam jest! Opuśćcie mnie na dół! Szybko!" To był wujek Danny, najstarszy brat jego ojca. Isaac zatrzymał się w miejscu, które utrzymywało Pete'a plecami do wypadku. "Ciągnij! Ever'body ciągnij mocniej!"

Nastąpiła chwilowa cisza, zanim Pete usłyszał dźwięk wody kapiącej z czegoś ciężkiego. Przypomniało mu to dźwięk, jaki wydawały niedzielne koszule jego ojca, gdy matka prała je ręcznie, zanurzając nasyconą tkaninę w górę i w dół w zlewie.

Wkrótce polne ręce zaczęły jęczeć. "Słodki Jezu. Mister Jack ..."

Dopiero wtedy Pete zdał sobie sprawę, że-Isaac jest przemoczony.




Rozdział 2 (1)

----------

Dwa

----------

12 PAŹDZIERNIKA 1962 R.

Pete stał obok matki na czele długiego szeregu rodziny tuż przed Pierwszym Kościołem Baptystów w Sławie, a za nimi stał tata Ballard i ciotka Geneva, jedyna siostra matki. Czułem się dziwnie jak w Wakacyjnej Szkole Biblijnej, kiedy to dzieci ustawiały się w kolejce, by przemaszerować i przyrzec wierność "Biblii, Świętemu Słowu Bożemu", a następnie udać się do swoich klas, by zapamiętać imiona uczniów i udekorować kostki mydła, które miały podarować swoim matkom w noc rozpoczęcia roku szkolnego.

Pete usilnie starał się załatwić wszystkie swoje płacze ostatniej nocy - prywatnie, w swoim pokoju, szlochając w poduszkę, żeby matka nie słyszała. Nie mógł znieść myśli, że ten dzień będzie dla niej jeszcze trudniejszy niż był. Dorośli mężczyźni w kolejce chlipali i ocierali oczy, ale Pete pozostał stoicki. Z wyjątkiem potu. Czuł, jak moczy koszulę pod płaszczem. A ponieważ zapomniał o białej chusteczce w kieszeni, otarł wilgotne czoło rękawem płaszcza. Jak to możliwe, że w październiku jest tak gorąco? To nie miało żadnego sensu. I dlaczego wszyscy o tym nie mówili? Dorośli ludzie zwykle rozpisywali się na temat najmniejszej czkawki w pogodzie.

First Baptist był ładnym małym kościołem - z czerwonej cegły, z podwójnymi białymi drzwiami, łukowatymi oknami i wielkim żelaznym dzwonem wiszącym pod wieżą. W ostatnią środę odbyło się spotkanie biznesowe i przegłosowano modernizację poprzez uruchomienie funduszu na centralne powietrze, ale na razie okna były lekko otwarte, żeby rozchodzić się jesienne powietrze, a Pete mógł usłyszeć, jak panna Beulah Pryor kończy na organach "Heaven Will Surely Be Worth It All". Wkrótce miała zagrać "Precious Memories", czyli to, co zawsze grała, gdy rodziny maszerowały, by pochować swoich zmarłych.

Gdy rozpoczęła początkowe dźwięki, grabarz jedną ręką otworzył drzwi kościoła, a drugą przywołał rodzinę. Słońce tak mocno świeciło w oczy Pete'a, że twarz mężczyzny była tylko pozbawionym rysów cieniem. Wszystko, co widział wyraźnie, to ta upiorna, wołająca ręka. Czuł, że jego nogi zamieniają się w piasek i nie sądził, że może się ruszyć, ale jakoś udało mu się, jedna noga za drugą, wejść po schodach i zejść do przejścia.

Pete czuł, że stara drewniana podłoga trochę się ugięła pod ciężarem maszerującej rodziny, ale wiedział, że wytrzyma, tak jak to było w przypadku wielu innych rodzin wcześniej. Zajął miejsce w pierwszej ławce pomiędzy matką a tatą Ballardem. Zazwyczaj ciocia Geneva grała na fortepianie podczas nabożeństwa. Ale nie dzisiaj. Ona i jej rodzina siedzieli tuż za nimi.

Jego matka nie ruszała się z miejsca, a jej oczy wpatrywały się w białego gołębia, który wisiał na tylnej ścianie baptysterium. Nie była to spokojna cisza, lecz skrępowana, jakby najmniejszy ruch mógł ją roznieść na kawałki. Siostra panny Beulah zaczęła śpiewać.

Drogocenne wspomnienia, jak one pozostają.

Jak zawsze zalewają moją duszę.

Pete przejechał palcami po swoich piaskowo-brązowych włosach, gęstych i falujących jak u jego ojca. Jego matka przez długi czas próbowała ujarzmić je Brylcreem. Ale pewnego niedzielnego poranka wyrzuciła Brylcreem do kosza, wzruszyła ramionami i powiedziała: "Cóż, chyba Pan pobłogosławił ciebie i twojego ojca nieposkromionymi włosami. Kim jestem, żeby to kwestionować?"

Pete nie mógł sobie przypomnieć, co sprawiło mu większą przyjemność - wyzwolenie od eliksiru do włosów czy porównanie do ojca.

Rodzina zebrała się tego ranka w rozłożystym, białym domu jego rodziców, aby móc razem udać się do kościoła. Przez cały ranek Pete podziwiał zdolność dorosłych do rozmawiania o wszystkim i o niczym z wyjątkiem strasznej rzeczy, która ich połączyła.

"Czy każdy ma kawę, kto chce?".

"Tak dobrze was widzieć. Oczywiście, chcielibyśmy, żeby to było w szczęśliwszych okolicznościach... . ."

Ciotki szczególnie lubiły mówić o tych "szczęśliwszych okolicznościach". Z wyjątkiem "niektórych rzeczy, których nie możemy zrozumieć", była to ich ulubiona rzecz do powiedzenia.

Kilka minut przed jedenastą, wujek Danny zwołał rodzinę do salonu. "Zanim pójdziemy, pomódlmy się słowem. A w drodze do kościoła pamiętajcie, żeby palić światła".

Cała rodzina podróżowała w jednej długiej karawanie z reflektorami na wysokich światłach. Przez całą trzymilową drogę każdy napotkany samochód i ciężarówka zjeżdżały na pobocze w niemym wyrazie szacunku. Od małego chłopca Pete wiedział, że palące się reflektory w procesji oznaczają: "Grzebiemy kogoś, kogo kochamy", a samochody stojące na poboczu odpowiadały: "Jest nam tak samo przykro, jak tylko można". Nikt nie musiał mówić ani słowa. Nie musieli się nawet znać. Ich pojazdy mówiły same za siebie.

Głos kaznodziei sprowadził Pete'a z powrotem do kościoła i nie do pomyślenia rzeczy, które się działy.

"Na wszystko jest pora. Czas na życie i czas na śmierć. Jest czas na sadzenie i czas - jak teraz, jak wszyscy rolnicy wiedzą - na wyrywanie tego, co zostało zasadzone. Jest czas na żałobę i czas na taniec. Ludzie, czy nikt w tym kościele nie ma ochoty dziś tańczyć. Ponieważ z powodów, których nie możemy zrozumieć, nadszedł czas śmierci brata Jacka - właśnie wtedy, gdy wyrywał to, co zasadził".

Istniał logiczny powód powstawania zapadlisk. Tata Ballard kiedyś to wyjaśnił. Niektóre części Alabamy mają warstwy wapienia pod ziemią i są miejsca, gdzie woda płynie pod skałą. Woda może zetrzeć tak duży fragment wapienia, że pole bawełny jest jak dywanik przykrywający dziurę w podłodze. Wszystko, co jest ciężkie, wpada prosto przez nią. Ojciec Pete'a wpadł przez dywanik z czerwonej gliny i wylądował w głębokiej, ciemnej dziurze. Tego ranka poszedł na pole, tak jak robił to przez całe życie. Ale tym razem pole go pożerało.

Pete wrócił na kazanie w momencie, gdy zgromadzenie stanęło do modlitwy końcowej. Nie miał pojęcia, co powiedział kaznodzieja. Wiedział jedynie, że grabarze mają zabrać jego ojca. Na zawsze.




Rozdział 2 (2)

"Wszechmogący Boże, pokornie przychodzimy do Ciebie szukając pokoju, który przekracza wszelkie zrozumienie..."

Po pogrzebie cała społeczność zjechała się do domu Pete'a, ale tłum był dla niego jak smuga, jak rój gnatów kłębiący się wokół jedynej osoby, z którą naprawdę chciał teraz porozmawiać - jego matki. Obrała sobie wytarty skórzany leżak ojca za swoje stanowisko i nie chciała go opuścić. Musiała tam siedzieć godzinami. Gdy przychodzili sąsiedzi i członkowie kościoła, pochylali się, by ją przytulić lub wyciągali rękę, by ją ścisnąć. Jakimś cudem uśmiechała się i dziękowała im "tak bardzo za wszystko". Ale Pete widział, że tak naprawdę jej tam nie było. Jego matka schowała się gdzieś głęboko w tej skorupie grzeczności. Nie mógł do niej dotrzeć. Nikt nie mógł. Ale wiedział, że gdziekolwiek była, wciąż wykrzykiwała imię jego ojca.

Wszedł do jadalni, gdzie ciotka Virgie przestawiała zatłoczony już bufet, żeby zrobić miejsce dla jeszcze większej ilości jedzenia dostarczonego właśnie przez panie metodystki, które w pierwszej chwili go nie zauważyły. Przyciszonymi głosami omawiały wypadek jego ojca.

"Możesz w to uwierzyć? Zanim rodzina mogła tam dotrzeć, ten kolorowy chłopiec znalazł otwór i wskoczył do tej zapadliny, próbując uratować Jacka. Mówią, że nie miał nic oprócz cienkiej liny z siana, którą był obwiązany. To tysiąc cudów, że nie leżą w tej chwili w ziemi w Morning Star Baptist".

Zanim Pete zdążył usłyszeć coś więcej, ciocia Virgie podniosła wzrok znad ciasta, które kroiła i zobaczyła go stojącego tam. Była to właściwie jego praciocia, siostra taty Ballarda. Miała co najmniej sześć stóp wzrostu i była krzepka jak polna ręka.

"Pete, kochanie" - powiedziała - "chodź i pozwól cioci Virgie przygotować ci talerz".

Panie metodystki rozproszyły się.

"Nie jestem głodny", powiedział Pete, "ale dziękuję". Prawda była taka, że nie sądził, aby mógł przełknąć cokolwiek bez zwymiotowania.

"Cóż, po prostu daj znać cioci Virgie, jeśli zmienisz zdanie, punkin'".

Wiedział, że chciała dobrze, ale mówiła do niego, jakby miał cztery lata, a to sprawiło, że chciał ją kopnąć w golenie, co było wrednym i złośliwym sposobem odczuwania. "Nie bądź taki," powiedziałaby jego matka.

Gdyby takie jedzenie pojawiło się w normalny dzień, nie byłby w stanie wystarczająco szybko napełnić swojego talerza. Stół, bufet i blaty kuchenne były pokryte półmiskami smażonego kurczaka, zapiekanek i ogromnych misek z sałatką ziemniaczaną, wraz z groszkiem o czarnych oczach, fasolką masłową, kukurydzą w śmietanie, zieloną fasolką, słodkimi ziemniakami i górami bułek. Pete naliczył pięć talerzy ugotowanych jajek, trzy czekoladowe torty, jeden czerwony aksamitny tort, cztery placki orzechowe, szynkę z wędzarni cioci Virgie, duży słoik domowej musztardy i niepokojącą liczbę zastygłych sałatek z galaretki. Dlaczego ludzie nie mogli po prostu przynosić galaretki, zamiast mieszać ją z nie wiadomo czym i obkładać piankami i orzechami? Panna Beulah wiecznie przynosiła tę okropną limonkową, której Pete nienawidził najbardziej.

W desperackiej potrzebie ucieczki, wślizgnął się na górę. Tam, w błogosławionej ciszy swojego pokoju, zauważył na łóżku coś małego, mniej więcej wielkości scyzoryka. Uśmiechnął się, nawet w tym okropnym dniu, ponieważ natychmiast to rozpoznał - króliczą łapkę, którą Isaac często pozwalał mu zobaczyć, ale nigdy nie pozwolił dotknąć.

"Pozwoliłeś komuś dotknąć swojej króliczej łapki", powiedział mu Isaac, "i musisz mu ją oddać. W przeciwnym razie przyniesie ci to pecha, takiego pecha, jaki zwykle wiąże się z czarnym kotem na twojej drodze. A to już jest poważny pech."

Isaac był stałym elementem na farmie, odkąd był wystarczająco dorosły, by poradzić sobie z motyką. Kiedy Pete był bardzo mały i błagał o wyjazd na pole, czasami był tak zmęczony, że zasypiał jadąc na traktorze na kolanach ojca. To Isaac przenosił go do ciężarówki i odwoził do domu.

Teraz Isaac był jednym z zaledwie dziesięciu robotników pracujących na polu u taty Ballarda. Pete słyszał, jak starsi mężczyźni w kościele opowiadali o czasach z lat trzydziestych i czterdziestych, kiedy to cała bawełna musiała być siekana, kopana i zbierana ręcznie, a jego dziadek zatrudniał co najmniej pięćdziesięciu pracowników - mężczyzn i kobiet, czarnych i białych. Ale maszyny utrudniały biednym ludziom, takim jak Isaac, znalezienie pracy na polach. Od dziecka pomagał rodzinie Ballardów w uprawie bawełny i był jak prawa ręka ojca Pete'a, który prowadził całą farmę, odkąd tata Ballard przeszedł na emeryturę. Isaac miał prawdopodobnie około trzydziestki, choć Pete'owi trudno było odgadnąć wiek dorosłych ludzi.

Gdy otworzył okno przy swoim łóżku i wyjrzał na zewnątrz, Isaac pomachał do niego ze stodoły, trzymając w górze dwie trzcinowe wędki.

"Daj mi chwilę na wyciągnięcie moich kościelnych ubrań!" zawołał Pete.

Isaac wskazał na drabinę, którą oparł o dom pod oknem, i usiadł, żeby poczekać na betonowym stole pod drzewami pekanowymi. Tam właśnie ojciec Pete'a zawsze czyścił złowione ryby.

Isaac miał ponad sześć stóp wzrostu i szerokie ramiona, z takim rodzajem mięśni, jaki uzyskuje się po ciężkiej pracy, a nie po grze w piłkę. Jego skóra była koloru mocnej kawy, a twarz miał miłą, taką, która sprawiała wrażenie, że chętnie by ci pomógł, gdyby tylko mógł. Jego spodnie robocze i bawełniane koszule były połatane i zużyte, ale zawsze starannie wyprasowane. To była zasługa jego matki. Hattie nie znosiła zmarszczek. Mówiła, że sprawiają, że człowiek wygląda na "nieogarniętego". Isaac nigdy nie obywał się bez czarnej fedory z szerokim rondem, która chroniła go przed słońcem, i czarnego skórzanego paska ze srebrną klamrą, na której wytłoczona była czterolistna koniczyna.

Kolorowe dziewczyny uważały go za przystojnego, Pete mógł to stwierdzić. Raz, i tylko raz, on i jego ojciec potajemnie towarzyszyli Isaacowi do Tandy's, grilla, do którego biali ludzie nie chodzili - nawet nie wiedzieli o nim, ponieważ Tandy prowadziła go na swoim małym podwórku, gdzie wszyscy siedzieli na pięciogalonowych wiadrach odwróconych do góry dnem. Isaac wiedział, jak bardzo ojciec Pete'a uwielbiał dobre żeberka i uzgodnił z Tandy, że przyprowadzi ich obu tylko ten jeden raz. Kiedy Isaac przeszedł obok grupy kolorowych dziewcząt, zaczęły chichotać i szeptać do siebie. Nowa dziewczyna w tłumie zauważyła go i "poderwała się", jak to określił Isaac.




Rozdział 2 (3)

"Co to tutaj jest?" zapytała z uśmiechem.

Odpowiedział: "M'name's Isaac-but you can call me Lucky." Mrugnął, gdy powiedział tę ostatnią część. Isaac wierzył w szczęście. To dlatego przez wszystkie te lata nosił tę samą króliczą łapkę.

Pete z trudem wydostał się z garnituru i włożył dżinsy i koszulkę. Poświęcił jednak trochę czasu, aby odwiesić swoje kościelne ubranie. Nie trzeba było dziś denerwować matki. Chciał przekazać jej wiadomość. Otwierając drzwi swojej sypialni, by zobaczyć, kto może się kręcić po korytarzu, zauważył ciotkę wychodzącą z łazienki na piętrze. "Ciociu Genewo", powiedział, "czy myślisz, że byłoby w porządku, gdybym poszedł z Isaakiem na chwilę?".

Obdarzyła go smutnym uśmiechem i położyła dłoń na jego policzku. "Myślę, że byłoby to w porządku, kochanie", powiedziała. "Chcesz, żebym powiadomiła twoją mamę?".

"Tak, proszę pani."

"Powiem jej." Ciotka Geneva powoli zeszła po schodach, zatapiając się w wielkim pęku rozmów, gdy Pete wrócił do swojego pokoju. Wsuwając króliczą łapkę do kieszeni, ściągnął wątłą siatkę z dwóch dolnych gwoździ, które ledwo trzymały ją przy oknie, zszedł po drabinie i przebiegł przez podwórko akurat w momencie, gdy państwo Highlandowie wysiadali ze swojego samochodu. Highlandowie pochodzili z Birmingham i lubili opowiadać wszystkim, jak się robi rzeczy "w mieście". Pete zastanawiał się, dlaczego w ogóle przeprowadzili się do takiej małej kropki na mapie jak Glory, skoro tak bardzo lubili miasto.

Przechodząc przez podwórze, pani Highland wyciągnęła z torebki lusterko i pomajstrowała przy włosach. Była tak zajęta studiowaniem siebie, że nie zauważyła Isaaca stojącego tam ze swoimi wędkami i wpadła prosto na niego.

"Proszę wybaczyć, proszę pani", powiedział Isaac, wycofując się od niej w taki sposób, w jaki wycofuje się psa, który może ugryźć.

"Czy wy nigdy nie patrzycie, gdzie idziecie?", pstryknęła, idąc dalej.

"Ale Isaac nie..." Pete zatrzymał się, gdy Isaac położył mu rękę na ramieniu.

"Daj spokój, Pete," wyszeptał. "Ain't no good come o' stirrin' that one up".

Isaac załadował tyczki trzcinowe do swojego zielonego pickupa i obaj ruszyli w stronę Copper Creek - ulubionego miejsca Pete'a. Tuż pod mostem potok był płytki, z zimną, czystą wodą bulgoczącą nad dużymi skałami, tak gładkimi, że wyglądały jak po ręcznym szlifowaniu i polerowaniu. Woda pogłębiała się tuż za zakrętem, który ledwo można było dostrzec z drogi.

Isaac zatrzymał się, gdy tylko przejechali przez most, wyciągając z ciężarówki tyczki, sznurówkę i pudełko z robakami. "Mogę coś nieść", powiedział Pete, a Isaac podał mu jeden z kijów. Zeszli z brzegu i weszli do lasu, gdzie pod dużym drzewem bawełnianym znaleźli najlepsze miejsce i wrzucili swoje korki do wody.

Kiedy już się usadowili, Isaac siedział cicho, patrząc na potok w kierunku swojego korka. Pete zawsze doceniał sposób, w jaki Isaac nigdy nie popędzał go do rozmowy. Wiedział, kiedy jesteś gotowy do rozmowy i zostawiał cię w spokoju.

"Isaac," Pete w końcu powiedział, "czy naprawdę wskoczyłeś i próbowałeś uratować tatę, zanim wujek Danny i oni tam dotarli?".

Isaac wydał znużone westchnienie, wpatrując się w potok. "Nie potrzebujesz żadnych obrazów takich jak ten cloudin' up twój umysł," powiedział.

"Ale czy ty?"

Isaac zawahał się. "Tak," powiedział w końcu, bez upiększania.

"Czy byłeś przerażony?"

"Tak."

"Ale i tak to zrobiłeś?"

"Mm-hmm."

"Jak to możliwe?"

Korek Isaaca chwiał się na wodzie, a on dał swojej lince mały holownik. Ale korek wyskoczył z powrotem do góry i ustabilizował się. "I reckon I done it 'cause I knew your daddy woulda jumped in there for me. Niewielu jest ludzi, o których mogę to powiedzieć. Sho' ain't no white men I can say it about." Gdy korek Pete'a znalazł się pod wodą, Isaac powiedział: "Looka yonder - musisz przestać mnie męczyć i zająć się swoimi rybami".

Pete dał kijowi holownik, a następnie stanął na brzegu, by wciągnąć małego leszcza, nie dość dużego, by go usmażyć. "Myślę, że pozwolę 'im odejść," powiedział, uwalniając rybę i wrzucając ją z powrotem do potoku. Założył kolejnego robaka na haczyk, spuścił żyłkę do wody i usiadł z powrotem obok Isaaca. Przez chwilę milczeli, zanim Pete cicho powiedział: "Dziękuję za próbę".

"Nie ma za co," odpowiedział Isaac. Przez jakiś czas obaj oglądali swoje korki i wsłuchiwali się w spokojny dźwięk potoku przesuwającego się przez las. Ale Pete miał więcej pytań.

"Isaac, ile miałeś lat, kiedy umarł twój tata?"

"Trochę starszy od ciebie, około 13 lat".

"Czy to było straszne?"

"Whoo, yeah. Ale nie miałem czasu, aby się bać długo, bo byli ludzie do wykarmienia-Mavis i Letha i Junie i Iris i mama i ja. Życie rzuca cię na ostry zakręt czasami - nie ma nic, co można zrobić, ale zachować jazdy i spróbować utrzymać go na drodze."

"Czy to dlatego nie skończyłeś szkoły?"

"Tak, ale nasza szkoła nie była zbyt dobra. Wierzę, że nauczyłem się więcej dzięki tym wszystkim książkom, które przynosi mi mama, niż kiedykolwiek nauczyłbym się w tej małej szkole."

"Skąd masz wszystkie swoje książki - bez chodzenia do szkoły, to znaczy?" Teraz, gdy Pete o tym myślał, nigdy nie widział żadnych kolorowych ludzi w bibliotece powiatowej.

Isaac uśmiechnął się. "Mama," powiedział. "Ona to wszystko wymyśliła. Gdy odkurza półki z książkami białych ludzi, ma oko na wszystko, co jej zdaniem może mi się spodobać. Wie, że uwielbiam czytać książki historyczne i wszystko, co dotyczy oceanu. Kiedy któraś z białych kobiet czuje się szczególnie zaniepokojona jakimś spotkaniem, mama wspomina jej - trochę swobodnie - że na pewno ucieszyłaby się ze starych książek, których już nie czytają, na przykład z Wyspy Skarbów i Historii Alabamy. A potem spogląda na zegarek, który daje jej Iris, jakby miała wkrótce wyjść."

"I wszystkie te panie dają jej książki?" zapytał Pete.

"Żartujesz sobie, Pete? Mama jest tak dobrą pomocniczką, że gdy tylko rozeszła się wieść o książkach, niektóre z tych białych kobiet poszły i kupiły kilka, które myślały, że będzie chciała. Przyciągnęła je do swoich półek i próbowały ją namówić na pracę dla nich. Mama jest niesamowita. Teraz, kiedy nie musi pracować dla nikogo poza twoim dziadkiem, on chodzi za nią do liberii hrabstwa. Daje jej nawet swoje Birmin'ham News, bo powiedziałem jej, że lubię wiedzieć, co się dzieje na świecie".




Rozdział 2 (4)

"Masz ulubioną książkę?"

"Teraz, że tam trudno powiedzieć". Isaac zatrzymał się na chwilę, aby to przemyśleć. "Myślę, że jeśli miałbym wybrać jedną, to byłaby to Wyspa Skarbów. Ten chłopiec Jim na pewno wpada w kłopoty z tymi wszystkimi piratami, ale udaje mu się wyjść z tego cało."

"Czy kiedykolwiek chciałeś być piratem?" Pete zapytał, ciągnąc się za swoją żyłkę wędkarską.

"Nie, nie chcę być piratem. Na pewno chciałbym być marynarzem, chociaż, tam na tej wielkiej wodzie, patrząc w niebo z pokładu statku zmierzającego do miejsca, które nie wygląda jak żadne miejsce, w którym kiedykolwiek byłem. Byłoby dobrze. Na pewno."

"Mógłbyś wstąpić do marynarki," zasugerował Pete.

"Naw," powiedział Isaac. "Done got too old. Nie chcą takich jak ja. Poza tym w gazetach piszą, że idziemy na wojnę w Wietnamie, a to nie brzmi jak miejsce, do którego chciałbym się udać."

"Dlaczego nie wstąpiłeś do wojska, gdy byłeś młodszy?"

"Mama potrzebowała mnie tutaj," powiedział Isaac. "Nawet przegapił pobór na accounta co nazywają zwolnienie z trudnościami. Mogłoby być miło wyruszyć w jakieś miejsce za oceanem - wtedy, gdy nie było wojny, mam na myśli."

Pete poczuł zupełnie nową falę smutku. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że Isaac mógłby chcieć być kimś innym niż był. Myśl o tym, że jego przyjaciel orał bawełnę, podczas gdy on pragnął żeglować po morzu, sprawiła, że Pete poczuł ciężar, którego nie potrafił unieść.

Stało się to jeszcze cięższe przez nagłe wspomnienie ojca - ich trzech - z zeszłego lata. Pete pojechał z mężczyznami, aby przewieźć nową oponę do traktora ze stacji dealerskiej w Childersburgu, a w drodze powrotnej zatrzymali się w Dairy Queen na foot-longi i koktajle mleczne. Podczas gdy on i jego ojciec zamawiali przy okienku, Isaac czekał w ciężarówce. Kiedy przynosili jedzenie, biały nastolatek z tłustymi włosami i w brudnej koszulce przeszedł obok i zauważył Isaaca.

"Chłopcze, nie masz tu nic do roboty". Mówiąc to, ze złością pacnął palcem w otwarte okno Isaaca. Ojciec Pete'a popędził go do ciężarówki i ustawił jedzenie na siedzeniu kierowcy. Potem odsunął się, by stanąć twarzą w twarz z białym chłopcem.

"Nie mam w zwyczaju pytać dzieci, gdzie mogę, a gdzie nie mogę iść-lub kogo mogę zabrać ze sobą," powiedział. "Musisz się ruszyć".

Nastolatek wypchnął klatkę piersiową w sposób, w jaki robią to chłopcy, kiedy myślą, że chcą się bić. Zrobił groźny krok w kierunku ojca Pete'a, który nie ruszył się ani nie wzdrygnął, gdy powtórzył: "Odsuń się".

Jack McLean był co najmniej o głowę wyższy od swojego przeciwnika i wyraźnie dwa razy silniejszy. Miał na twarzy wyraz, którego Pete nigdy wcześniej nie widział. Najwyraźniej nastolatek też to dostrzegł. Ruszył do przodu. Kiedy ojciec Pete'a wrócił do ciężarówki i zaczął rozdawać foot-longi i milkshake'i, Pete spodziewał się, że Isaac podziękuje tatusiowi za przepędzenie tego chłopaka. Ale tak się nie stało. Isaac miał dziwny wyraz twarzy - częściowo zły, częściowo smutny, ale głównie po prostu daleki, jakby nagle udał się w miejsce, do którego Pete nie mógł dotrzeć.

"Pete, potrzymaj dla mnie mój koktajl mleczny, podczas gdy ja będę nas prowadził w dół drogi" - to było wszystko, co powiedział jego ojciec. Cała trójka zjadła swój lunch na autostradzie, nie tracąc czasu na ucieczkę od tego, co się właśnie stało. Pete nigdy nie pytał o to ojca. Nie potrafił dokładnie powiedzieć dlaczego.

"Gdzie jest twój umysł, Pete?" mówił Isaac, zarzucając swoją linię do potoku. "Wyglądasz jakbyś był milion mil stąd".

Pete tylko uśmiechnął się do niego. "Hej, jaką książkę czytasz teraz?" zapytał, szukając czegoś radosnego, o czym można by porozmawiać.

"To prawdziwy excitin' jeden 'o Zatoce Meksykańskiej," Isaac powiedział. "Słyszałeś kiedyś o huraganie, Pete?".

"Ain't it some kinda big storm?"

"To prawda. Tylko że jest to burza, jakiej nigdy nie widzieliśmy. Zaczyna się na oceanie, a kiedy jest na wodzie, nazywają to tropikalnym uciskiem. Potem kieruje się w stronę lądu i staje się coraz większy, aż zmienia się w potężne koło wiatru. Im bliżej lądu, tym wiatr staje się coraz szybszy, aż w końcu uderza w ziemię i jest tak potężny, że wyrywa drzewa, tworzy fale wielkości stodoły, wywołuje tornada i inne takie. Rok temu w Teksasie było jedno, które miało wiatr o sile 175 mil na godzinę. Możesz w to uwierzyć? Żaden samochód tutaj nie jedzie 175. I wiesz co jeszcze? Nazywają huragany imionami kobiet. Ten, który zniszczył Teksas, nazywa się Carla. To ładne imię jak na tak wredną pogodę. Z drugiej strony, myślę, że spotkałem wiele ładnych kobiet, które były wredne."

Pete zachichotał, zadowolony z siebie za to, że dostał dorosły żart. "Isaac, myślę, że chciałbym zobaczyć jeden z' tych huraganów".

"Zwariowałeś, Pete? Huragan cię zabije. Nie daj się złapać na gonieniu za huraganem."

"Och, nie chodzi mi o to, żeby wsiąść do jednego. Po prostu zastanawiam się, jak to wygląda, gdy nadchodzi, wiesz? Ludzie na brzegu - co widzą, gdy to potężne koło wiatru pcha cały ten ocean prosto na nich?"

"I reckon they too busy runnin' from it to study it much," Isaac said. "Ale wiem, co masz na myśli. Czasami chcesz zobaczyć rzeczy, których nie masz w zwyczaju widzieć. Nie ma w tym nic złego."

Pete wychylił się tak, że mógł zobaczyć swoje odbicie w wodzie. Ten mały potok płynął na południe do rzeki Coosa, która w końcu łączyła się z Alabamą i płynęła w dół do zatoki. Zastanawiał się, czy płynąca woda może jakoś przenieść jego obraz przez całą drogę w dół, od potoku do rzeki i do morza.

"Powiedziałeś coś o byciu przestraszonym jakiś czas temu", powiedział Isaac. "Boisz się świata bez swojego taty?"

Pete skinął głową.

"To jest w porządku. Nie ma się czego wstydzić. Masz szczęście, że wielu ludzi się o ciebie troszczy. Ale pewnego dnia wszyscy musimy się nauczyć, jak dbać o siebie. I możesz to zrobić, Pete. Wierzę w ciebie."

Pete uśmiechnął się. "Hej, dzięki za króliczą łapkę".

"You welcome. Nie pozwól nikomu jej dotknąć."

"I won't. Jak ją dostałeś w domu?"




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Podróż w poszukiwaniu Isaaca"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści