Nikt nie zna twojego sekretu

Rozdział 1 (1)

JEDNAK

PO PROSTU ODPUŚĆ.

Bryza podniosła kasztanowe włosy Lane Kent z karku. Jej pięty zbliżyły się do krawędzi mostu, wysyłając luźne kamienie i pył w stronę rzeki Ogeechee. Zniszczona konstrukcja dawno zardzewiała i nie nadawała się już do użytku dla pojazdów, ale śmieci rozbitych butelek trzydzieści stóp poniżej oznaczały, że jej stan nie odstraszył znudzonych nastolatków. Ani Lane.

Jej palce zacisnęły się na metalowej poręczy za nią, gdy pochyliła się do przodu. Liść popędził z prądem, pędząc przez wodę bez kontroli nad swoim przeznaczeniem. Jak ona.

Dwadzieścia osiem lat i wdowa. Lane zamknęła oczy i pomyślała o Noah. To było niesprawiedliwe, że ukradła mu ojca. Zasługiwał na kogoś lepszego. Oboje zasługiwali.

Po prostu odpuść. Lane walczyła, by odzyskać kontrolę nad ciemnością wdzierającą się do jej umysłu. Noah. Musiała żyć dla Noah - nawet jeśli to wszystko było kłamstwem. Udawanie, że wszystko jest w porządku, było częścią umowy, którą zawarła, gdy wróciła do Walton. Ale ludzie, którzy byli w porządku, nie stali na krawędzi mostu, zastanawiając się, czy wśród poszarpanych skał czeka na nich ulga.

Za nią rozległo się gardło. "Przepraszam, czy wszystko w porządku?"

Serce Lane podskoczyło w jej piersi. Jej chwyt się wyślizgnął, ale silne ręce zacisnęły się na jej nadgarstkach, zabezpieczając ją.

"Spokojnie. Nie chcesz przecież upaść."

Oczy Lane spotkały się z głębokim błękitem mężczyzny, który ją stabilizował. Rower górski leżał na boku obok niego. "Uh, przestraszyłeś mnie".

"Upuściłaś coś?"

Lane zaczęła się ruszać, ale chwyt mężczyzny się zacieśnił. Puls walił, spojrzała w dół na jego białe knykcie, a potem z powrotem na niego. "Możesz puścić".

Mięsień w jego szczęce wyskoczył. Jego oczy przeszukały jej twarz, a Lane przełknęła pod tym spojrzeniem. Wykręciła nadgarstki, zamachnęła się nogą między poręczą i przeciągnęła się tak, że stała obok niego. Pomyśl o czymś, Lane.

Pozwalając luźnemu kosmykowi włosów opaść na twarz, Lane udała, że poprawia swój plecak. "Uh, no-"

"Więc, po prostu lubisz śmiertelnie niebezpieczne testy grawitacyjne?"

Głowa Lane'a szarpnęła się w górę. Ich oczy znów się spotkały i choć brzmiało to tak, jakby był dowcipny, sentyment nie znalazł odzwierciedlenia w jego spojrzeniu. Widziała tam - co to było? Zaniepokojenie? Strach? Czy on myślał- że nie ma w tym nic złego?

Kropla deszczu uderzyła w policzek Lane'a. Ciemne chmury burzowe nadciągnęły, spowijając błękitne niebo ciemnością. Machnęła ręką. "Właśnie szykowałam się do wyjścia".

"Jesteś pewna, że wszystko jest w porządku?" Jego głos był głęboki, męski. "Nie chciałem cię przestraszyć".

"Nie zrobiłeś tego. To znaczy, że tak." Nie rozpoznała tego człowieka i wiele osób korzystało ze szlaków wokół Ogeechee, ale jeśli ją rozpoznał - wiedział, kim był jej ojciec - i myślał, że zamierza skoczyć .... "Naprawdę muszę iść".

"Proszę pani..."

Ale Lane nie czekał, by usłyszeć, co nieznajomy ma do powiedzenia. Trzask grzmotu odbił się echem w oddali jak ostrzeżenie i Lane skierował się w stronę ochrony zagajnika żywych dębów strzegących jednego brzegu rzeki. Nie była to droga, którą przyszła, ale wiedziała, że Autostrada Nadbrzeżna biegnie równolegle do rzeki. Gdyby udało jej się dotrzeć do autostrady, mogłaby podążać nią z powrotem do miejsca, gdzie zaparkowany był jej samochód, i uniknąć dalszych pytań. Pytań, na które nie mogła odpowiedzieć.

Nie wolno jej było odpowiadać.

Gęsty las stawał się coraz ciemniejszy, im głębiej szła, przez co trudno było dostrzec ścieżkę - jeśli w ogóle była na ścieżce. Zbyt ciemno, by to stwierdzić. Wielkie korzenie wyrastały z ziemi i zmuszały ją do zwolnienia, żeby się o nie nie potknąć. Wilgoć zagęściła powietrze i klatka piersiowa Lane ściskała się z każdym oddechem. Gdy przeszła pod niską gałęzią, oblał ją plugawy odór. Zatrzymała się z impetem.

Co to jest? Odorowy atak sprawił, że Lane zaczęła pływać w głowie, a jej żołądek się buntował. Czy to było martwe zwierzę? Nie chciała się tego dowiedzieć. Zmuszając się do oddychania przez usta, Lane szukała wyjścia z otaczających ją zarośli.

Gdzie ona się znajdowała? Cisnęła do przodu, domyślając się kierunku ucieczki. A jeśli kierowała się z powrotem do rzeki lub głębiej w drzewa? Hałas spłoszył ją i odwróciła się. Jej oczy przeszukiwały ciemność w poszukiwaniu źródła dźwięku. Wiewiórka? Trzasnęła gałązka i wzrok Lane powędrował w prawo. Czy mężczyzna z mostu szedł za nią? Popadasz w paranoję.

Deszcz zaczął przenikać przez baldachim gałęzi nad głową i spływać strumieniami, zamieniając ziemię w lepkie błoto. Lane zakryła usta i nos obiema rękami i cofnęła się, ale coś chwyciło ją za stopę i osunęło do tyłu na ziemię.

Auć. Zerknęła na plątaninę grubych korzeni ciągnących się od masywnego drzewa obok niej i dopasowała paski plecaka, wdzięczna, że na nim nie wylądowała. Starając się nie wdychać toksycznego powietrza, Lane użyła drzewa, żeby się ustabilizować i uwolnić stopę, ale zatrzymała się, kiedy jej ręka wylądowała na bucie? Lane zamarła. To był but tenisowy. Rozwiązane sznurówki. Przyczepiony do stopy, potem do nogi, a potem do ciała.

"Aghhh!"

Puste oczy na niebiesko-zielonej twarzy wpatrywały się w nią. Lane szamotała się, kopiąc palcami w błocie, by oddalić się od ciała. Rój czarnych much brzęczał wokół jej głowy. Wściekły. Jakby przerwała ich chorobliwą ucztę. Bile zdławiły w Lane zdolność do ponownego krzyku.

Biegnij. Ruszać się.

Lane chwyciła się drzewa obok niej, ignorując sposób, w jaki kora wrzynała się w jej dłonie, gdy się podniosła. Znalazłszy się na nogach, odsunęła się od pozbawionego życia ciała i zaczęła biec. Gałęzie uderzały w jej ramiona i twarz, gdy strach gonił ją w ciemności.

Krzyk zatrzymał Charliego Lyncha w miejscu, nawet gdy puls pulsował mu w uszach. Dochodził z jego lewej strony. Zrzucił rower i ruszył do przodu, ignorując gałązki zaczepiające o jego skórę.

To był niepokój. Nie trzeba było sześciu tygodni w akademii policyjnej ani sześciu lat w piechocie morskiej, żeby to rozpoznać. To była ona - kobieta z mostu. Charlie nie miał problemu z przypomnieniem sobie rysów jej twarzy, nawet gdy próbowała ukryć je za zasłoną kasztanowych włosów. Zielone oczy przepełnione emocjami tak głębokimi, że zdradzały odpowiedź na jego pytanie, na które nie odpowiedziała - co przywiodło ją na krawędź tego mostu?




Rozdział 1 (2)

W umyśle Charliego błysnęły smutne orzechowe oczy i krzywy uśmiech. Tate Roberts. Ile rozmów odbył z nim w Afganistanie? I ile razy Tate wpatrywał się w śmierć jako jedyną odpowiedź, dopóki nie pozwolił, by go pochłonęła? Czy to właśnie widział w spojrzeniu tej kobiety? Porażkę? Taką, która kradnie życie? A może wyciągał pochopne wnioski? Charlie zacisnął zęby i pobiegł w kierunku, z którego, jak mu się wydawało, dochodził krzyk. Musiał ją znaleźć. Upewnić się, że nic jej nie jest.

Nie mógł zawieść. Nie tym razem.

Ruch po lewej stronie przykuł jego uwagę i instynktownie sięgnął po broń, której już nie nosił. Odgryzając się od przekleństwa, zmusił się do wzięcia oddechu. To nie była strefa wojny. To było Walton w stanie Georgia i było tak sielskie jak obraz Normana Rockwella. A spokojny urok był dokładnie tym, dlaczego Charlie wybrał to małe miasteczko na swój dom. To nie był Afganistan.

Charlie przeszukał gąszcz drzew w poszukiwaniu źródła ruchu. To może być zwierzę. Nie był w Walton nawet dzień, zanim zobaczył pierwszego aligatora opalającego się w pobliżu ścieżki rowerowej. Tym razem omijał tę trasę, co doprowadziło go do mostu - do niej. Kątem oka zakołysała się gałąź i zanim zdążył się obrócić, zatrzasnęła się w nim siła.

"Aghhh!" Lane walczył, by uwolnić się od - to był on. Facet z mostu. "Co ty robisz? Puszczaj."

"Czekaj." Spojrzał na nią niespokojnie w dół. "Słyszałem twój krzyk. Co się stało? Czy wszystko w porządku?"

"I . . . I . . ." Nie. Lane przełknął, ale zapach wciąż się do niej przyczepiał - oczy wciąż wpatrzone. "Będę chora."

Mężczyzna uwolnił jej ramiona w samą porę, by mogła się odwrócić i wydalić zawartość żołądka.

"Proszę pani, co się stało?" Ciepła dłoń objęła skórę na jej nagim ramieniu w geście, który prawdopodobnie uważał za pocieszający, ale tylko sprawił, że poczuła się gorzej, bo nadal wymiotowała. "Jak mogę pomóc?"

"9-1-1," zagazowała, wycierając usta grzbietem dłoni. "Tam jest ... ... dziewczyna."

"Dziewczyna? Gdzie? Jest ranna?"

"D-umarła." Nic nie zostało w żołądku Lane, ale nie powstrzymało to jej ciała przed ponownym oczyszczeniem. Nie mogła otrząsnąć się ze szklistego spojrzenia dziewczyny. Młoda. Zbyt młodej.

"Martwa dziewczyna?" Niedowierzanie zabarwiło jego słowa, gdy jego ręka zsunęła się z jej pleców.

Lane walczyła z odruchem wystarczająco długo, by zerknąć w górę. Mężczyzna zakołysał się z powrotem na piętach i skanował okolicę, gdy jego spojrzenie pociemniało. Gdzie był jego rower? Jak się tu dostał? Dlaczego tu był? Tętno waliło jej w uszach, Lane zrobiła krok do tyłu. "Czy jechałeś za mną?"

Oczy mężczyzny zaokrągliły się. Jego ręce poleciały w górę w poddaniu, jakby wiedział, co ona myśli. "Nie. To znaczy tak, ale tylko po to, żeby się upewnić, że nic ci nie jest. Słyszałem twój krzyk. Nazywam się Charlie Lynch. Jestem zastępcą w Walton-".

"Walton nie jest takie duże i nigdy wcześniej cię nie widziałem".

"Jestem nowy. Zaczynam w poniedziałek." Jego spojrzenie przytrzymało jej wzrok. Trzymając jedną rękę w górze, sięgnął do kieszeni swoich szortów i wycofał telefon komórkowy. "Muszę teraz zadzwonić do szeryfa Hugginsa i zgłosić to".

Znał nazwisko szeryfa. To było uspokajające, prawda? Lane spojrzał na mokrą koszulę przylegającą do sylwetki, która co najmniej dowodziła, że był wystarczająco sprawny fizycznie, by zostać policjantem.

"Masz," powiedział mężczyzna, wyciągając telefon do Lane'a. "Szeryf chce z tobą porozmawiać".

"H-hello?"

Sekunda ciszy wypełniła telefon. "Lane, czy to ty?"

Dźwięk głosu szeryfa Hugginsa złagodził niepokój Lane prawie tak szybko, jak spowodował, że jej kolana poczuły się tak, jakby miały się zapaść. "T-tak," odpowiedziała, jej głos się łamał.

"Jestem w drodze, kochanie". Głos szeryfa Hugginsa był napięty. "Zostań z Charlie, ale ja już jadę".

Lane nie mogła odpowiedzieć z powodu bryły w gardle. Szeryf Huggins był mężem pani Byrdie i razem byli głównym powodem, dla którego Lane miała odwagę wrócić do Walton. Lane oddała telefon zastępcy, podczas gdy jej umysł powędrował z powrotem do ciała dziewczyny. Bez życia, niebieskie oczy wpatrujące się w nią.

Trzask grzmotu sprawił, że Lane podskoczyła, przywracając ją do teraźniejszości. Owinęła ręce wokół talii, żeby powstrzymać drżenie, które targało jej ciałem pod padającym deszczem.

"Szeryf jest w drodze". Zastępca spojrzał w górę od swojego telefonu. "Mój GPS mówi, że autostrada przybrzeżna jest tuż nad - hej, wszystko w porządku?".

Lane chciała mu powiedzieć, że tak, ale jak wściekłe uderzenie pioruna rozświetliło niebo, czuła, jak jej nogi zaczynają się trząść, a wszystkie naraz jego ramiona owinęły się wokół jej ciała.

"Jesteś w szoku."

"N-nie. I'm f-fine," powiedziała, wyrywając się z jego objęć. "Tylko mokro i zimno".

"W radiowozie będą koce. Myślisz, że możesz iść? Mogę nieść twój plecak".

"Mam go," powiedziała przez zaciśnięte zęby i zrobiła krok w kierunku, który wskazał na dowód, że tak.

Zanim dotarli na pobocze autostrady przybrzeżnej, syreny odbijały się echem w oddali, a Lane mogła zobaczyć migające czerwone i niebieskie światła pędzące w ich kierunku. Zastępca poprowadził ją do samochodu szeryfa, ale zatrzymał się. Odwrócił się tak, że ich oczy się spotkały.

"Śmierć nigdy nie jest łatwa." Deszcz przejechał po rysach jego twarzy. Wyszczuplona szczęka z dziennym lub dwudniowym wzrostem. Głębokie niebieskie oczy wydobywające, jak się wydawało, informacje. "Naprawdę mi przykro, że musiałeś to widzieć".

Lane przełknęła i przesunęła spojrzenie przez ramię zastępcy na wóz policyjny, który podjechał, a za nim dwa kolejne, które zaparkowały wzdłuż pobocza. "T-tak. Ja też."

Wysoki, zwalisty mężczyzna z szokiem białych włosów wyłonił się z pierwszego samochodu i pospiesznie podszedł. Zastępca stanął z tyłu, gdy szeryf Huggins owinął swoje wielkie ramiona wokół niej, połykając ją w uścisku. "Kochanie, nic ci nie jest?"

To pytanie. Znowu. Lane rozumiała, dlaczego pytają, ale to nie powstrzymało jej oczu od cięcia na zastępcę wiszącego z tyłu. Jego komentarz o tym, że śmierć nie jest łatwa, wydawał się pochodzić z miejsca zrozumienia - może nawet doświadczenia - ale to spojrzenie w jego oczach przeraziło ją bardziej. To, które sugerowało, że zrozumiał, dlaczego była dziś na moście.




Rozdział 1 (3)

"Lane?" Linie pogłębiły się wokół szarych oczu szeryfa.

"T-tak. Nic mi nie będzie." Lane potarła swoje ramiona. "Po prostu muszę się rozgrzać i wysuszyć".

"Zabierzmy cię do samochodu". Szeryf Huggins odprowadził ją do swojego samochodu z zastępcą blisko na ich piętach. "W bagażniku jest koc, Charlie".

Lane usiadła na siedzeniu pasażera w radiowozie, gdy szeryf Huggins włączył ogrzewanie. Sekundę później zastępca wrócił z kocem i dwaj mężczyźni wymienili spojrzenie, zanim szeryf Huggins objął tkaninę wokół jej ramion.

"Kochanie, możesz mi powiedzieć, gdzie znalazłaś ciało?".

"Ja - nie wiem dokładnie. Wystraszyłam się i pobiegłam-"

"Proszę pana, mogę pana zabrać do miejsca, w którym ją znalazłem"- zastępca przechylił głowę w kierunku Lane'a-"to niedaleko stąd. Może trzydzieści lub czterdzieści stóp w głąb".

"Pozwól, że wezmę zastępców Wilsona i Hodgesa. Oni pójdą z tobą." Szeryf Huggins dał Lane'owi szybkie poklepanie po kolanie, zanim pobiegł do innych wozów bojowych, zostawiając Lane'a samego z zastępcą.

"Czy jest ci wystarczająco ciepło?"

Lane spojrzał w górę na zastępcę. Jego koszulka i szorty przylegały, przemoczone, do jego ciała. Przetarł się o mokre włosy pokrywające jego czoło. "Tak. Ale wygląda na to, że potrzebujesz też koca".

"Nic mi nie jest".

"Charlie, zabierz ich do miejsca, gdzie znalazłeś Lane'a" - powiedział szeryf Huggins, idąc z powrotem z pozostałymi dwoma zastępcami. "Rozłóżcie się i przeszukajcie teren. Uważaj, żeby nie przeszkadzać zbytnio".

"Tak jest." Wyprostował się i zrobił krok w kierunku szeryfa Hugginsa i czekających zastępców, ale zawahał się. Odwrócił się do Lane, jego oczy pytały ją, czy wszystko będzie w porządku.

Adrenalina albo coś innego skradło Lane głos. Przytaknęła i patrzyła, jak Charlie prowadzi zastępców w głąb lasu. Powinna pójść z nimi. Pomóc im znaleźć ciało dziewczyny. Ta myśl sprawiła, że puls wbił się jej w uszy, a żołądek zawirował.

"Przyjechał sanitariusz, żeby cię sprawdzić..."

"Nie." Jej nieugięty ton zatrzymał szeryfa Hugginsa. "To znaczy, nic mi nie jest".

"Jesteś w szoku, kochanie". Grube, srebrne brwi szeryfa Hugginsa ściągnęły się. Jego poważny wyraz mówił, że nie będzie zadowolony, dopóki nie zostanie sprawdzona. "Karetka jest już w drodze".

Lane naciągnęła koc mocniej wokół ramion i próbowała się uśmiechnąć, ale jej twarz nie współpracowała. Przeżyła już wcześniej szok i to nie było to. I ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała, było to, że ktoś zadawał masę pytań o jej historię medyczną. "Naprawdę, nic mi nie jest. Tylko trochę zaskoczona."

Kolejny zestaw syren odbił się echem za nią, rosnąc głośniej z każdą mijającą sekundą. Karetka.

Radio szeryfa Hugginsa trzeszczało. Ścisnął dłoń Lane'a, zanim usprawiedliwił się, by odejść.

". . kobieta . ...możliwe samobójstwo..."

Samobójstwo? Oddech Lane przyspieszył, wysyłając jej puls walący w uszy. Zwinęła palce w zaciśnięte pięści, pozwalając paznokciom zagłębić się w dłonie, by powstrzymać drżenie rąk.

Lane wydmuchała sfrustrowany oddech, gdy podjechała karetka, a medycy wyskoczyli z niej i podbiegli do niej. Zbadali jej parametry życiowe, podczas gdy szeryf Huggins przyczaił się w pobliżu, obserwując ją. Kilka minut zajęło medykom przekonanie szeryfa, że nic jej nie jest.

W tym momencie z linii drzew wyłonił się gruby zastępca o gładkiej, ciemnej skórze i muskularnej budowie, wraz z dużo mniejszym zastępcą. Lane rozpoznał ich, ale nie mógł zapamiętać ich nazwisk. To nie miało znaczenia. Jej wzrok przyciągnął zastępca Charlie Lynch.

Kwadratowa szczęka, prosty nos. Nawet przemoczony emanował tym surowym wyglądem, za którym przepadały wszystkie dziewczyny. Miał ten sam zatroskany wyraz twarzy, co szeryf, i dotarło to do bólu, który miała głęboko w środku. Takiego, o którym myślała, że już dawno go schowała.

Lane potarła ramiona, aby uchronić się przed chłodem, który wdzierał się do niej mimo parnej temperatury, gdy zastępcy szli w jej stronę.

"Lane, poproszę zastępcę Lyncha, żeby zabrał cię do domu".

"Och, nie. Mogę prowadzić sama, szeryfie." Zerknęła w dół na siebie, czując się całkowicie zbyt świadoma swoich zabłoconych ubrań i wiotkich włosów zwisających na jej ramionach. "EMTs powiedział, że jestem dobry."

Szeryf Huggins wyglądał, jakby próbował zdecydować, czy mówiła mu prawdę. "Masz mój numer. Zadzwoń do mnie lub Byrdie, jeśli będziesz czegoś potrzebować".

"Będę." Chwyciła swój plecak z tyłu karetki. "Obiecuję."

Lane mógł odczytać wahanie na twarzy szeryfa, ale po minucie wypuścił oddech. "Dobrze, ale chcę, żeby zastępca Lynch wziął jeden z wozów bojowych i odwiózł cię do twojego samochodu".

Nawet bez ostateczności w tonie szeryfa Hugginsa, Lane nie zamierzała się kłócić. Była mokra, zimna i nie miała zamiaru przechodzić przez drzewa, żeby dotrzeć do swojego samochodu. "Umowa."

Szeryf Huggins wciągnął ją w kolejny ze swoich uścisków i pocałował w czoło. "Sprawdzę, co u ciebie jutro".

Mrugając z powrotem emocjami, Lane obdarzyła ją ciasnym uśmiechem i podążyła za zastępcą Lyncha do radiowozu.

"Gdzie zaparkowaliście?" zapytał po tym, jak wdrapała się na siedzenie pasażera.

"Na działce w parku Ogeechee. Zachodnia strona rzeki."

"Wiem o tym." Przytaknął, gdy uruchomił samochód. "Zwykle parkuję w dół rzeki, ale dzisiaj zaparkowałem dalej w górę. Znalazłem ścieżkę, która doprowadziła mnie do mostu".

Wnętrzności Lane'a skrzywiły się. Zmień temat. "Burza przechodzi".

"Tak to jest z burzami, prawda? Przychodzą szybko, a potem równie szybko odchodzą."

"Nie wszystkie burze." Lane obserwował, jak kropla deszczu ścieka po szybie. "Czasami trzymają się w pobliżu i uprzykrzają życie".

"Przepraszam, że cię przestraszyłem."

Lane obróciła się na swoim miejscu. Oczy zastępcy były skupione na drodze. "Co?"

"Z powrotem w lesie. Nie chciałem cię przestraszyć". Jego ręce zacisnęły się wokół kierownicy. "Albo na moście."

To było tak, jakby ciężar osiadł nad samochodem i ciche sekundy wypełniły przestrzeń między nimi. Lane odpięła pas bezpieczeństwa i otworzyła drzwi, gdy tylko zastępca Lyncha wjechał na parking. "Dzięki za podwiezienie." Podniosła swój plecak i zaczęła wychodzić, ale zatrzymała się. Trzymała swoją torbę w górze. "Robię zdjęcia. To dlatego byłam tam dzisiaj".

Szczęka zastępcy Lyncha zadrżała, zanim jego usta ściągnęły się w łatwy uśmiech. "Jasne."

Zamknęła drzwi i poszła do swojego samochodu. Czy on jej uwierzył? Jeśli tak, to nie było tego widać. To nie było całkowite kłamstwo. Lane nie chodziła na most zbyt często. Tylko wtedy, gdy potrzebowała pomyśleć. Żeby odetchnąć. Kątem oka wychwyciła, że zastępca wciąż ją obserwuje. Po prostu się uśmiechnij, przypomniał jej głos w głowie. Udawaj, że wszystko jest w porządku. Że ty jesteś w porządku.

Jakie były szanse, że zastępca Charlie Lynch przyłapie ją w chwili słabości? A co jeśli powie szeryfowi Hugginsowi? Szeryf był dla niej jak ojciec, ale co jeśli prawda o tym, dlaczego tam była, dotarła do jej prawdziwego ojca?

Lane zacisnęła wargi, a jej pięści zacisnęły się na paskach plecaka. Nie. To nie mogło się zdarzyć. Nie mogłoby. Jakąkolwiek opinię o niej wyrobił sobie nowy zastępca, udowodni, że się myli. Musiała - miała wszystko do stracenia.




Rozdział 2 (1)

DWA

CHARLIE POCIĄGNĄŁ SIĘ ZA KOŁNIERZ, woląc swój przemoczony T-shirt i szorty z poprzedniego dnia od sztywnego poliestrowego munduru. Winylowy płaszcz przeciwdeszczowy zatrzymywał wilgoć przy jego ciele, jakby Matka Natura uznała, że Walton w stanie Georgia jest jej osobistą łaźnią potu. Jakie to przemyślane z jej strony.

Po tym, jak podwiózł panią Kent do jej samochodu, szeryf polecił mu, żeby wpadł na posterunek i przebrał się w mundur. Dziś miał być jego pierwszy oficjalny dzień w pracy. Kiedy wrócił na miejsce zbrodni, obwód wokół ciała był już oklejony taśmą.

"Lynch." Ubrudzone błotem buty wyszły zza linii drzew. Zastępca Ben Wilson. Samego mężczyznę łatwo można było pomylić z pniem drzewa. "Szeryf potrzebuje drugiego człowieka na czele".

Czy to była prośba? Rozkaz? Wilson był najstarszym zastępcą i co najmniej dziesięć lat starszym od Charliego. Kwadratowa szczęka Wilsona przesunęła się, gdy jego brązowe oczy zmrużyły się w ciasne linie. Był człowiekiem niewielu słów, ale bycie wielkości lodówki side-by-side pozwalało mu na ten przywilej.

"Tak jest." Zakorzeniona odpowiedź padła z ust Charliego. Drugi odpowiedzialny człowiek? Charlie po raz drugi szarpnął za kołnierz. Ciepło było duszące. A może to była presja?

Ze stęknięciem i skinieniem głowy zastępca Wilsona odmaszerował.

Charlie otarł pot z czoła i dopasował czapkę.

"Lynch." Szeryf Huggins pomachał mu.

"Tak jest." Charlie poszedł za szeryfem z powrotem w leśną gęstwinę, wdzięczny, że wuj przestał zwracać się do niego po imieniu. Widział, jak inni zastępcy patrzyli na niego. Niemożliwe było utrzymanie w tajemnicy jego związku z szefem, ale Charlie nie chciał, żeby którykolwiek z nich myślał, że nie jest w służbie dzięki własnym zasługom. Sprawdził się jako poseł; zrobi to również tutaj i przy okazji udowodni, że jego ojciec się myli.

Odrażający zapach uderzył go w twarz. Przełknął chęć zakneblowania się. Nigdy nie przyzwyczaiłby się do zapachu śmierci.

Ta myśl przypomniała mu o pani Kent-Lane. Kiedy zaproponował jej tę radę, zauważył, że nie zareagowała. W rzeczywistości jedyna dostrzegalna emocja na twarzy Lane pochodziła z jej zielonych oczu. Ich kolor był tak bogaty, że przypominał Charliemu szmaragdy wydobywane w dolinie Panjshir w Afganistanie.

"Mam coś, co może pomóc z zapachem, jeśli chciałbyś".

Charlie potrząsnął głową. Był nowym gościem, ale to nie był jego pierwszy trup. Złagodził swój oddech. Studiował szarą bladość twarzy ofiary. Była młoda. Po jej policzku ściekała kropla deszczu.

Zastępca Hodges i zastępca Wilson rozkładali plandekę nad ciałem, by zapobiec degradacji dowodów.

"Masz aparat cyfrowy?"

"Tak, proszę pana". Charlie trzymał aparat w górze.

"Zacznij od krawędzi obwodu i pracuj w głąb".

"Czegoś konkretnego powinienem szukać?"

Szeryf Huggins potarł tył szyi. "Dopóki nie będziemy mogli potwierdzić, jak zginęła ta młoda dama, szukamy wszystkiego i wszędzie".

Charlie spędził następną godzinę metodycznie robiąc zdjęcia. Wszystko wyglądało tak samo. Błoto. Gałęzie. Liście. Trzysta zdjęć niechlujnej, mokrej ziemi. Wszelkie szanse na znalezienie dowodów zostały zmyte przez deszcz. Kiedy był pewien, że ma wystarczająco dużo zdjęć, wrócił do ciała.

"Max, to jest zastępca Lynch". Szeryf Huggins dokonał wprowadzenia. "Będzie pracował ze mną nad śledztwem. Wypełnij go."

Klęczący obok ciała lekarz sądowy hrabstwa Savannah wykonał subtelny ukłon, przekazując asystentowi małą plastikową torebkę.

"Kobieta; młoda - może późne nastolatki do wczesnych lat dwudziestych; otarcia na obu dłoniach i prawej stronie twarzy." ME wskazał na czerwonawą plamę na twarzy dziewczyny. "Jej lewa noga jest również złamana. Ale nie to mnie zaintrygowało."

Z pomocą swojego asystenta, ME odwrócił dziewczynę twarzą do ziemi. Podniósł jej ubłoconą koszulę, odsłaniając plecy. Różnorodne odcienie fioletu i czerni zabezpieczały jednocalowe rozcięcia śledzące jej górną część tułowia.

Charlie zrobił krok do tyłu. Jego wzrok wypełniły obrazy żołnierzy rozerwanych przez przydrożne bomby, z roztrzaskanymi kończynami lub ich brakiem. Trzy wyprawy do strefy wojennej, świadkowanie zniszczeniu i śmierci, i nigdy nie było łatwiej.

"Nic ci nie jest?" Głos szeryfa Hugginsa był niski.

"Tak, proszę pana". Charlie przypomniał sobie pierwsze wrażenie drugiego zastępcy na temat sceny. "W takim razie to nie samobójstwo".

ME spojrzał na nich w górę. "Większość ludzi, którzy chcą się zabić, nie łamie sobie nóg ani nie wbija sobie noża w plecy".

Charlie wypchnęła oddech. Widząc ją leżącą tam, obnażoną - była taka młoda. Bezbronna. Złość ściskała jego wnętrzności.

"Moja wstępna ocena" - ME stał, jego spodnie pokryte błotem - "masz pierwsze morderstwo. Gratulacje." Uśmiech na jego twarzy został zmazany przez dezaprobujące spojrzenie szeryfa Hugginsa.

ME wrócił do swojej pracy, gdy szeryf przeciągnął dłonią po swojej twarzy. Nawet pod cieniem wysokich dębów widać było skutki żrącego komentarza. Charlie wiedział, że jego wuj był bardzo dumny z ochrony swojego miasta - małego miasteczka o reputacji jednego z najbezpieczniejszych miast w Ameryce do zakładania rodzin - i ktoś naruszył jego misję.

"Jeśli ofiara jest gotowa, mogę zacząć fotografować rany wejściowe i wyjściowe". Wydawało się ważne, aby Charlie zachował wrażliwość na sytuację. "Pomogę zapakować jej ciało do transportu".

"Dziękuję." Uznanie zalśniło w oczach szeryfa. "Zastępcy Hodges i Wilson będą tutaj, aby pomóc".

"Zajmę się tym, sir".

Szeryf Huggins rzucił długie spojrzenie na młodą kobietę leżącą w brudzie. "Ktoś gdzieś ma córkę, która nie wróciła do domu".

Niebo było czarne, kiedy Charlie i inni zastępcy weszli na posterunek wilgotni, ubłoceni i w jego opinii śmierdzący. Oczyszczenie miejsca zdarzenia wymagało od niego więcej niż się spodziewał - zarówno fizycznie, jak i psychicznie.

Złapanie żołnierza różniło się od złapania cywila. Na wojnie pole gry było równe, albo miało być. Żołnierze trenują, by walczyć z wrogiem. Ale kto był wrogiem Jane Doe?




Rozdział 2 (2)

"Wszystko w porządku?"

Skupienie Charliego wróciło do teraźniejszości. Jego spojrzenie zderzyło się ze spojrzeniem zastępcy Wilsona. "Tak, proszę pana. Zaraz podrzucę dziennik miejsca zbrodni na biurko szeryfa, zanim udam się do domu".

"Nie zapomnij, że będziemy potrzebowali oświadczenia Lane'a Kenta. Im szybciej tym lepiej."

"Tak jest." Nie sądził, że ten dzień może czuć się dłużej, ale pomysł rozmowy z nią wydawał się nieco łagodzić napięcie w jego ramionach. "Mogę zatrzymać się przy jej domu i sprawdzić, co u niej. Ustalić czas, kiedy będzie mogła przyjść."

Zaciekawione spojrzenie przeszło przez twarz wielkiego mężczyzny. "Telefon osiągnie ten sam rezultat. Numer jest na kartce w twojej ręce."

"Tak jest." Charlie upuścił raport, zanim podniósł telefon i wybrał numer Lane'a Kenta. Wypuścił z siebie westchnienie. Dlaczego czuł się zdenerwowany? To była jego praca. Procedura. Jego oddech stawał się łatwiejszy z każdym nieodebranym dzwonkiem, aż w końcu odebrała maszyna. Robotyczny głos zapytał o jego numer i wiadomość.

"Pani Kent, tu Charlie - to znaczy zastępca Charlie Lynch z Wydziału Szeryfa Hrabstwa Walton". Charlie skrzywił się. Skąd innego miałby dzwonić? "Przepraszam, że zawracam pani głowę tego wieczoru, ale musimy uzyskać od pani oświadczenie na temat dzisiejszego dnia". Wciąż widział, jak jej ciało drżało. Zimno. Mokre. W szoku. "Wiem, że to trudna rzecz do przemyślenia, ale ważne jest, abyśmy uzyskali informacje, gdy są jeszcze świeże w twoim umyśle. Możesz przyjść albo ja mogę przyjść do ciebie. Albo inny zastępca może przyjść do pani domu i zebrać pani zeznania jutro. Dobrze, proszę zadzwonić do nas w najbliższym czasie. Dziękuję."

Charlie odłożył telefon i uszczypnął się w mostek nosa. Rozmowa nie mogła pójść gorzej, nie mógł też zachować się bardziej nieprofesjonalnie, gdyby tylko spróbował. Chwycił swoją torbę na siłownię, w której znajdowały się przemoczone rano ubrania treningowe, i dał znać nocnej zmianie, że idzie do domu.

Nie miał nawet stopy z jego ciężarówki i mógł już usłyszeć yapping pochodzących z wnętrza jego domu. Odblokował drzwi wejściowe i spotkał się ze sprężynującym terierem, odbijającym się niemal tak wysoko jak jego talia.

"Bane, siad" - rozkazał Charlie.

Jak magnes, tylna część ciała psa znalazła ziemię. Bane wpatrywał się w górę, czekając na kolejną komendę. Mały domek przy Ford Avenue był idealnej wielkości dla Charliego, ale nie był pewien, czy poradzi sobie z energią Bane'a. Na szczęście za domem znajdowało się ładne podwórko, a przecznicę dalej ogromny park, w którym mógł wybiegać energię psa do poziomu umożliwiającego życie. Miał nadzieję.

"Zostań." Charlie przesunął się w stronę kosza przy drzwiach, nie spuszczając wzroku z teriera. Ogon psa zamiatał podłogę jak śmigło gotowe do startu. Charlie chwycił w dłoń zieloną piłkę tenisową.

"Zostań." Charlie podszedł do tylnych drzwi i otworzył je. Reflektor oświetlił podwórko. Charlie rzucił piłkę tak, że wylądowała w najdalszym kącie ogrodzonego podwórka i spojrzał z powrotem na swojego psa. Całe ciało Bane'a drżało teraz, jego oczy utkwiły na dłoni Charliego. Znał musztrę i to, co nastąpi później, ale nie chciał być nieposłuszny swojemu panu, nawet jeśli oznaczało to, że jego ciało wpada w konwulsje. "Idź po to, chłopcze!"

Jak rakieta, Bane wystrzelił obok Charliego z prędkością nienaturalną dla jego krótkich nóg i pognał przez podwórko w poszukiwaniu piłki. Charlie odliczał sekundy w swojej głowie. Kiedy głowa Bane'a wyskoczyła z zieloną piłką schowaną bezpiecznie w jego szczęce, Charlie potrząsnął głową.

"Prawie czterdzieści sekund. Ociągasz się." Pies upuścił piłkę u jego stóp na drugą rundę. "To będzie musiało poczekać, kolego. Nie jesteś jedynym, który ma spiętrzoną energię."

Charlie spędził ostatnie kilka tygodni w akademii z nosem w podręcznikach procedur policyjnych, a bycie nowym człowiekiem w służbie oznaczało, że będzie ciągnął nocne i weekendowe zmiany w dającej się przewidzieć przyszłości - zwłaszcza teraz.

"Długi dzień?" Znajomy południowy drawl skierował uwagę Charliego na biały płot na jego podwórku. Jego ciotka Byrdie wyłoniła się z ciemności, przechodząc przez bramę z przykrytym naczyniem w rękach. Bane ziewnął, jego paznokcie drapały laminowaną podłogę, gdy biegł na spotkanie z ich gościem. Ciotka Byrdie przewróciła oczami. "Nadal nie mogę uwierzyć, że trzymasz tego psa".

On też nie mógł, ale Charlie mruknął, gdy ciotka wyciągnęła z kieszeni kość dla psa i podrzuciła ją Bane'owi. Pies zaatakował smakołyk i kłusował w bezpiecznej odległości, żeby się nim nacieszyć.

"Przyniosłam ci obiad". Ciotka podała mu talerz. "Meatloaf, czosnkowe puree ziemniaczane i sautéed green beans".

Charlie zerknął pod folię i aromat spotkał jego nos, wysyłając żołądkowi ryk. Był głodny. "Pachnie pysznie. Dziękuję."

"Pomyślałam, że docenisz domowy posiłek po dniu, który miałeś". Jego ciotka spojrzała na niego i obdarzyła go zawadiackim uśmiechem. "To całkiem wygodne, że wprowadziłeś się za Way Station Café".

"Wygoda nie miała z tym nic wspólnego". Charlie podniósł talerz z jedzeniem. "Strategiczny rekonesans."

Jego ciotka znów się uśmiechnęła, i tym razem rozciągnął się on na jej oczy. "Cóż, cokolwiek to jest, cieszę się, że tu jesteś i mam nadzieję, że planujesz zostać na dłużej".

Charlie zaczął odpowiadać, ale zadzwoniła jego komórka.

"Nie będę cię zatrzymywać." Jego ciotka machnęła rękami w powietrzu i odwróciła się, by wyjść, zanim się zatrzymała. "Kiedy skończysz swój obiad, możesz wpaść i wziąć miskę brzoskwiniowego ciasta".

"Tak, proszę pani." Charlie podniósł swoją komórkę i potrząsnął głową. Jego mama. Minęła zaledwie godzina od jej ostatniego telefonu? Pozwolił im wszystkim przejść na pocztę głosową, ale jeśli wkrótce nie odbierze, prawdopodobnie zadzwoni do szeryfa.

"Hej, mamo." Bane, skończył ze swoim smakołykiem, wszedł za Charliem do środka domu i natychmiast znalazł swoją zieloną piłkę i skierował ją w stronę stopy Charliego. Charlie kopnął ją i patrzył, jak pies ślizga się po drewnianej podłodze, gdy gonił ją pod stołem.

"Wreszcie. Już miałem zadzwonić do twojego wujka".

Charlie prychnął. "Pracowałem."




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Nikt nie zna twojego sekretu"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



👉Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści👈