Emigracja na najdalszy brzeg

Uwertura

------------------------

Uwertura

------------------------

Kiedy myślę o Austrii, przypominam sobie to, co pamięta dziecko - szczegóły tak żywe jak jasne odłamki snu. Rozgrzane kawą powietrze w kuchni. Szorstki materiał garniturów mojego ojca na moim policzku. Pył z kredy w mojej klasie łaskoczący mój nos. Lodowy śnieg na łące Jesuitenwiese, który rozciął mi brew, gdy spadłam z sań w połowie zbocza. Moja Anneliese. Głosy moich rodziców w kuchni, kiedy ja w milczeniu unosiłam się przy drzwiach, potajemnie nasłuchując. To było wtedy ważne, żeby słuchać.

Pamiętam smak dżemu morelowego mojej matki rozsmarowanego na grubej warstwie masła na chrupiącym chlebie. Grzybowy smród brudnych sportowych ubrań mojego starszego brata na podłodze w łazience. Ziemisty zapach kwadratowego mydła oliwkowego, które zawsze wsuwało się do zlewu.

Pamiętam drzewo śliwkowe na naszym małym wspólnym podwórku, które zrzucało swoje kwaśno-słodkie owoce na nasz taras. Miały ciemny, przykurzony fiolet, bardziej owalny niż te zielone, które jedliśmy w Boliwii. W Wiedniu matka Anneliese zbierała opadłe owoce i używała ich do robienia tortów.

Pamiętam głos mojej matki w naszym salonie, który zaczynał się nisko i zbierał energię, by wzbić się w powietrze. Pamiętam zapach kalafonii na końskim włosiu, wibracje altówki mojego ojca, jak czułam nuty na skórze nawet wtedy, gdy przestał grać, a ja leżałam w łóżku, słuchając tylko ciszy.

Pamiętam atramentowy zapach moich podręczników szkolnych, kiedy łamałam ich grzbiety. Dźwięk linijki Frau Fessler rozbijającej się o moje biurko, gdy na lekcji matematyki przyłapała mnie z książką na kolanach. Sposób, w jaki owocowe gumy od Weissa utknęły w moich tylnych zębach, więc musiałam je wydłubywać paznokciami. Pamiętam wilgotne ciepło dłoni Anneliese, gdy po raz ostatni składała ją z moją.

Pamiętam długie płaszcze naszych sąsiadów ozdobione stadami naszywek z napisem Tylko Ja. Swastyki na każdej opasce i fladze, przypięte do każdej klapy, wymalowane na naszych chodnikach. Spadały nawet z nieba, płatami papierowych pająków spadających na nasze głowy. Pamiętam gazety, które rodzice chowali przede mną pod poduszkami kanapy.

Pamiętam, że leżałam bezsennie, skręcając w palcach satynowe obramowanie mojego koca, aż przyszła matka i skuliła się wokół mnie. Pamiętam jej oddech na mojej szyi, lód jej palców na moim kręgosłupie, głaszczący moją skórę, aż zapadłem w sen.

Mdłe szczegóły, faktury zwykłych dni, wryły się w pamięć najtrwalej.

Z wyjątkiem Anneliese. Anneliese, która nie była ani nijaka, ani zwyczajna. Anneliese, która była bardziej częścią mnie niż nie. Nasze matki urodziły nas w tym samym budynku w odstępie tygodnia i od tej pory nie było między nami żadnych podziałów. Trzy sylaby jej imienia były moją pierwszą piosenką.

- - -

PAMIĘTAM FRIEDENGLÜCKHASENLAND.

Wyobraziliśmy sobie to miejsce na długo przed Anschlussem, kiedy byliśmy mali i niepiśmienni, kiedy leżeliśmy na brzuchu na podłodze w jej kuchni, bazgrząc ołówkami na odwrocie brązowego papieru ze sklepu spożywczego.

"Jak myślisz, gdzie mieszkaliśmy przed tym?" Spojrzała na mnie dużymi ciemnymi oczami.

"Zawsze byliśmy tutaj, Ana. Nigdy nie byliśmy nigdzie indziej niż tutaj". Nasze rodziny mieszkały w tych samych mieszkaniach w tym samym małym budynku, którego właścicielem był mój dziadek, odkąd się urodziłyśmy. Zastanawiałam się przez chwilę. "Chyba wcześniej tutaj byliśmy w brzuchach naszych matek?".

"Nie, chodzi mi o to, że przedtem mieszkaliśmy w brzuchach naszych matek".

"Nigdzie," powiedziałem. "Brzuch jest tam, gdzie zaczynamy".

Anneliese potrząsnęła głową, końcówki jej długich włosów tańczyły po papierze. "Jak mogliśmy nie istnieć? Musieliśmy gdzieś być." Obrysowała kontur swoich ust gumową końcówką ołówka, wpatrując się w sufit. Przy lewym kąciku jej ust, słaba blizna zakrzywiała się ku górze, tak że nawet w spoczynku jej usta sugerowały uśmiech. "Wiem, gdzie byłam", powiedziała definitywnie. "Byłam w Friedenglückhasenland".

Friedenglückhasenland. Pokój, Szczęście i Króliki, wszystkie sklejone w jednym słowie, by stworzyć miejsce.

Wpatrywałem się w nią. Byłam całkiem pewna, że nie istniałam, zanim nie wyłoniłam się z matki w jakiś krwawy i niewygodny sposób, który opisała tylko mgliście. Ale chciałem zawsze być z Anneliese. Chciałem pochodzić z tego samego miejsca, należeć do tej samej ziemi. "Czy ja tam byłam?" Spojrzałem na leżącego obok mnie królika. "Był Lebkuchen?"

Patrzyła na mnie, jej oczy dryfowały do świata, który tylko ona mogła zobaczyć. "Czy nie pamiętasz? Mieszkałyśmy w pałacu z Mutti Hase. Matką wszystkich króliczków. To ona była królową. I nadal nią jest. Ma około miliona lat. Nie, miliard. Jest najmądrzejszą osobą na świecie. Zna nazwy wszystkich dinozaurów i żyła na wszystkich planetach. Potrafi rozmawiać z drzewami i zmieniać się w niewidzialną. Ma jeszcze dwoje dzieci, Alezję i Mikołaja. Czy pamiętasz ich?"

Zamknęłam oczy. "Pamiętam rude włosy Alezii". Zaczęła nabierać kształtów w moim umyśle, wysoka i szczupła. "Oboje byli tancerzami. Rosyjskimi tancerkami."

"Dopóki Mikołaj nie zaczął pić za dużo wina. Mógł być tak sławny, ale zaczął nakładać wino na wszystko. Kładł nawet sos winny na swoje warzywa". Anneliese zerknęła w stronę butelek zgromadzonych w pobliżu rodzinnego kosza na śmieci. Butelki jej ojca. "Nie mógł już balansować na palcach".

"Ale nie Alezia," dodałem szybko, zaniepokojony, aby uratować jedną z nich.

"Nie Alezia."

"Był też Vati Hase, prawda?"

"Tak. Tylko on umarł. Ale nie ze starości."

Mój brzuch zacisnął się, gdy pomyślałam o wszystkich sposobach, na jakie odkrywałam, że tatusiowie mogą umrzeć. "Umarł na głupotę" - zaproponowałam.

"Tak. Postanowił zostać żołnierzem, ale nikogo nie zabił, więc go zabili".

"To było głupie z jego strony, że został żołnierzem". Mój brat Willi chciał być żołnierzem, a perspektywa jego nieobecności gryzła mnie jak głodny szczur.

"Twój tata był żołnierzem".

"Wiem, to właśnie powiedziałem".

"Nie, twój prawdziwy tata. Twój wiedeński tatuś."

"Wiem." Jak większość austriackich mężczyzn w jego wieku, mój ojciec służył w Wielkiej Wojnie. Otrzymał nawet medal, Kriegserinnerungsmedaille ze skrzyżowanymi mieczami na plecach, zarezerwowany dla żołnierzy frontowych lub rannych.

"Nie jesteś z niego dumny?"

wzruszyłem ramionami. Mój ojciec nigdy nie mówił o wojnie. "Chyba. Wolałbym tylko, żeby nie było żadnych żołnierzy. Żadnych w ogóle." Mój ojciec miał sens tylko jako twórca muzyki, nie jako umundurowany morderca.

Anneliese wygięła szyję tak, że nasze czoła się zetknęły. Czułem ciepło jej oddechu na moich wargach, jej oczy tak blisko, że rozmywały się ze sobą. "W Friedenglückhasenland nie ma żołnierzy", szepnęła. "Nikt nie może się tam dostać. Kraj jest otoczony kamiennymi murami i kiedy najeźdźcy próbują się dostać, wiatr po prostu zdmuchuje ich ręce z klamki."

"Nie ma też samochodów" - odparłem szeptem. "Dzięki temu możemy biegać po ulicach, kiedy tylko chcemy, nie oglądając się. Jest tam tak cicho, że słychać jak jabłka spadają z drzew. Słyszymy krety drążące tunele w ziemi. Słyszymy nawet, jak sierść królików szczotkuje się, gdy skaczą". Zamknęłam oczy. Nigdy nie chciałam być nigdzie tak bardzo jak wtedy w Friedenglückhasenland. "Nikt nie jest leniwy i wszyscy wszędzie chodzą."

Leżeliśmy tam, oczy zamknięte, nasze czoła przyciśnięte tak blisko, że czułem, że nasza skóra się zrosną. Że mogłybyśmy stać się jedną dziewczyną. "Orly. Istniejemy od zawsze."




Pierwsza część: Wiedeń

========================

Część pierwsza

========================

========================

VIENNA

========================




Jeden

------------------------

Jeden

------------------------

W maju 1928 roku partia nazistowska zdobywa dwanaście mandatów w wyborach w Niemczech.

Moi rodzice zakochali się w sobie, gdy byli jeszcze studentami Universität für Musik und darstellende Kunst. Podczas gdy kobiety były niemile widziane w Filharmonii Wiedeńskiej i w całym świecie muzycznym, opera ich wymagała. Z tego powodu moja matka trenowała raczej swój głos niż palce, chociaż jej palce zawsze były raczej dobre na fortepianie.

W rzadki, ciepły, wiosenny dzień mój ojciec zatrzymał się nad brzegiem kanału, by grać bzom, przepływającym łodziom i ptakom. Moja matka, która rozpoznała go tak samo jak piosenkę, którą grał, zatrzymała się, aby dodać swój głos. "Nie mogłam się powstrzymać", powiedziała mi. "Kocham tę piosenkę".

Ale nigdy nie mogą się zgodzić co do tego, co grał. Ona mówi, że była to "Flammende Rose" Haendla, podczas gdy on twierdzi, że to zdecydowanie "Zwei Gesänge" Brahmsa.

"To nie mogło być to" - przekonywała. "Nawet nie znałam wtedy 'Zwei Gesänge'".

"Ale 'Flammende Rose' nie było napisane na altówkę" - zauważył.

Ostatecznie piosenka nie miała znaczenia.

Byli przecież tacy młodzi. Mieli Willi, kiedy moja matka była jeszcze siedemnastoletnią dziewczyną. Potem wymyślili, jak przez dekadę unikać posiadania kolejnego dziecka.

Urodziłam się w piątek 13 stycznia 1928 roku, w tym samym roku, w którym odbyła się premiera satyrycznej opery Wolpe'a Zeus i Elida, w tym samym roku, w którym podniosła się kurtyna w Die Dreigroschenoper Weilla i Brechta, i w tym samym roku, w którym Schoenberg skomponował Von heute auf morgen. Żydowscy muzycy Europy byli zajęci tworzeniem.

To był szczęśliwy rok dla moich rodziców. Choć ich pensje były skromne, mieli szczęście do krewnych, którzy wybrali bardziej praktyczne kariery. Rodzice mojej matki byli dobrze prosperującymi piekarzami w wiosce niedaleko Grazu. Ojciec mojego ojca, okulista, był właścicielem naszej trzypiętrowej kamienicy przy Seegasse. Moi dziadkowie spędzili wczesne lata swojego małżeństwa w tym, co stało się naszym mieszkaniem, ale kiedy ich dzieci były już dorosłe, przenieśli się przecznicę dalej, do mniejszego mieszkania na Pramergasse, nad gabinetem mojego dziadka. Rodzina Anneliese mieszkała bezpośrednio nad nami na Seegasse, a pokoje w ich mieszkaniu odzwierciedlały nasze. Na ostatnim piętrze mieszkali Windenowie, starsze małżeństwo bez dzieci, które często zapraszało Anneliese i mnie na ciasto lub strudel. To był cichy budynek, z wyjątkiem nas.

Anneliese i ja byliśmy sznurówkami, które łączyły nasze dwie rodziny, choć nasi rodzice nigdy nie byli blisko. Umysł jej ojca bankiera był zajęty liczbami i bilansami, podczas gdy zainteresowania mojego ojca rzadko wychodziły poza ciało jego altówki, orkiestry. Moja matka, która zajmowała się cavatiną, recytatywem i cabalettą, nie miała wspólnego słownictwa z matką Any. Raz na jakiś czas spotykały się ze wspólnym entuzjazmem dla jakiegoś przepisu na ciasto, ale poza tym patrzyły na siebie nieufnie przez granice naszych parapetów.

Jako dzieci żadne z nas nie myślało zbyt wiele o pieniądzach, o przywileju posiadania wystarczającej ilości, by nie musieć o nich myśleć. Przywilej, jak wiele innych, którego nie doceniłem, dopóki go nie straciłem.

- - -

MOJE BARDZO PIERWSZE WSPOMNIENIE to dźwięk: długie migotanie smyczka mojego ojca po strunach, wznoszący się w górę głos mojej matki, wypełniający powietrze naszego mieszkania przy Seegasse 4, gdy leżałem na podłodze w salonie, rysując.

Moje drugie wspomnienie jest dotykowe. Kiedy byłem już na tyle dorosły, by milczeć i nie ruszać się z miejsca, ojciec zabrał mnie do Musikverein przed jedną z prób z Filharmonikami Wiedeńskimi. Musiała tam być też moja matka, albo moja niania, Stefi, która miała mnie zabrać, gdy muzycy skończyli stroić swoje instrumenty, ale nie pamiętam nikogo poza ojcem, który uniósł mnie w powietrze, swoją ręką obejmując mnie i przyciskając moje palce do brzucha jednej ze złotych kobiet, których głowy podtrzymywały pierwszy balkon. Długie boki prostokątnej sali były wyłożone tymi postaciami wyrastającymi z filarów, z rękami złożonymi na żebrach, z piersiami w kształcie stożka skierowanymi ku sufitowi. Pianista i wiolonczelista rozgrzewali się na scenie, a pod moimi palcami czułem, jak kobiety drżą wraz z nutami, oscylacjami muzyki. "Drewno wibruje z dźwiękiem", wyjaśnił mój ojciec. "Prawie wszystko tutaj jest drewnem, nawet części pomalowane tak, by wyglądały jak kamień".

"Albo złoto" - szepnąłem, głaszcząc drżący brzuch.

"Albo złoto" - zgodził się, opuszczając mnie na ziemię.

Rozejrzałem się dookoła na złoto, które nie było złotem, kamień, który nie był kamieniem, pozornie stabilną podłogę, która skrywała drzwi-pułapki. Nawet organy były fałszywe, jak powiedział mi ojciec, stworzone po to, by zamaskować serię zmieniających się organów zainstalowanych za jego fasadą.

"Czy nie ma tu nic, co jest prawdziwe?"

Mój ojciec roześmiał się, ale nisko, tak że tylko ja mogłem go usłyszeć. "Tylko jedna rzecz w tym budynku jest prawdziwa, Liebling: muzyka. Wszystko inne to oszustwo".

Ten pokój był Złotą Salą, pudełkiem z klejnotami, w którym mój ojciec stał się częścią większego instrumentu, większego organizmu: samej Filharmonii.

Trzecie wspomnienie to wina mojego brata Willego. To on nauczył mnie gwizdać, nie wspominając mi o zakazie tej praktyki w uświęconym Musikverein. Myślałem, że tworzę muzykę, że moje usta są instrumentem, na którym uczę się grać, więc byłem zszokowany naciskiem palców ojca na moje ramię, siłą, z jaką poprowadził mnie do najbliższego wyjścia i dosłownie wyrzucił przez drzwi na ulicę. "Nie! Nigdy tutaj."

Willi twierdził, że nie wiedział. "Myślałem, że to tylko w teatrach" - powiedział o przesądzie. Ponieważ pracownicy za kulisami często używali zakodowanych gwizdków, aby wysyłać sobie wiadomości podczas zmian scen, gwiżdżący aktor mógł spowodować przedwczesne opuszczenie planu. "Ale koncerty nie mają scenografii".

Kiedy byłem starszy, dowiedziałem się, że przez wiele lat w Musikverein i innych salach koncertowych były gazowe reflektory. Jeśli płomień migotał, pozostawiając za sobą śmiertelny strumień gazu, wydawał gwizd, sygnalizując niebezpieczeństwo.

"Gwizdanie powoduje, że dzieją się złe rzeczy" - wyjaśnił płasko mój ojciec. "To nas przeklina".

Czasami, nawet po latach, zastanawiałem się, czy to moje gwizdanie było przyczyną tego wszystkiego.




Dwa (1)

------------------------

Dwa

------------------------

W 1933 roku Hitler zostaje mianowany kanclerzem Niemiec. W pobliżu Monachium powstaje obóz koncentracyjny Dachau.

21 GRUDNIA 1933 R.

Kiedy miałem prawie sześć lat, moi rodzice zdecydowali, że jestem wreszcie wystarczająco dorosły, by chodzić do opery. Nie byłem jeszcze wystarczająco dorosły, aby rozpocząć naukę w szkole, ale dla moich rodziców muzyka była ważniejsza niż słowa czy liczby. Odkąd nauczyłem się mówić, odkąd zrozumiałem, czym zajmują się moi rodzice, chciałem zobaczyć ich na scenie. Historie operowe - choć większość z nich jest tragiczna - były moją lekturą na dobranoc, obok opowieści z mitologii greckiej i braci Grimm.

Dlaczego wybrała Hugenotów Meyerbeera, nigdy się nie dowiem. To nie jest zbyt świąteczna opera. Coś lekkiego i zabawnego - na przykład Sprzedana panna młoda lub Uprowadzenie z seraju - mogłoby lepiej odpowiadać wrażliwości dziecka. Być może po prostu chciała usłyszeć Rose Merker śpiewającą Valentine lub Marie Gerhart śpiewającą Marguerite, choć żadna z nich nie była jej ulubioną. Być może właśnie tak było w dniu, w którym postanowiła mnie zabrać.

A może miało to być wczesne ostrzeżenie: bóg, którego zdecydujesz się czcić, może doprowadzić cię do śmierci.

- - -

MOJA OPERA DRESS, bladoniebieska z białą koronką wzdłuż obszycia i na brzegach rękawów, sprawiała, że czułam się dorosła. Matka wyszczotkowała moje włosy, aż ich blade, miedziane pasma błyszczały jak moneta jednogroszowa, i zebrała je na czubku głowy. Jej włosy były bardziej kręcone i ciemniejsze niż moje, błyszczące jak kasztany, które znaleźliśmy na ziemi na początku września. Zakręciła moje włosy jak swoje, a nawet wklepała odrobinę swoich liliowych perfum w moje nadgarstki. "Proszę", powiedziała, cofając się, by podziwiać swoje dzieło. "Ładna jak porcelanowa lalka".

Zakręciłam się, patrząc jak moja spódnica łapie powietrze. "Tak ładna jak ty?" Moja mama wyglądała olśniewająco w swojej długiej jak podłoga, kremowej jedwabnej sukni. Haftowane liście i kwiaty w tym samym kolorze rozlewały się po gorsecie i po krzywiźnie jej bioder.

"Ładniejsza!"

To nie było możliwe. Nikt nie był tak piękny jak moja matka.

- - -

DOM OPERY był jeszcze większy niż Musikverein. Byłam tak zajęta gapieniem się wokół siebie, że potknęłam się wchodząc po schodach i matka musiała złapać mnie za rękę. Nad nami, schowane w rogach przy suficie, stały posągi dzieci trzymających instrumenty lub maski teatralne, spoglądające na nas w dół, gdy wchodziliśmy na górę. Dziesiątki żyrandoli zwisały z sufitów jak odwrócone fontanny.

"Tam jest Meyerbeer", powiedziała moja matka, wskazując na jedno z popiersi wyrzeźbionych w górnej części jednej ze ścian. "Który napisał tę operę. A tam jest Mahler." Szturchnęła mnie w stronę czarnej marmurowej głowy, która siedziała na cokole przed lustrem.

"Czy nie powinien był uczesać włosów, zanim pozwolił komuś wyrzeźbić go w posągu?". Moje pytanie było szczere: Włosy Mahlera wyglądały na grudkowate i długie.

Moja matka roześmiała się. "Nie kochamy go za jego włosy" - zganiła.

"Czy kochamy go dlatego, że jest Żydem?".

"Kochamy go z tego samego powodu, dla którego kochamy wszystkich w tym budynku. Kochamy go za jego muzykę".

Podobnie jak w Musikverein, wszystko w operze było pozłacane. Muzyka dla mnie zawsze kojarzyła się z elegancją, złotem i kryształem.

Moja mama załatwiła nam miejsca po lewej stronie drugiego balkonu, abyśmy mogli patrzeć w dół na naszych współtowarzyszy w operze, którzy zajmowali swoje miejsca. Pochylałam się nad barierką, wpatrując się w suknie i futra pań, aż matka kazała mi spojrzeć w górę. Na środku sufitu zawieszony był największy żyrandol, jaki kiedykolwiek widziałam. Nie uderzyło mnie tak bardzo jego piękno - wyglądał jak gigantyczne błyszczące ciasto - jak jego masa.

"Waży jedenaście ton" - powiedziała moja matka. "Piętnaście krów. Albo dwadzieścia fortepianów".

Wpatrując się w niego, cieszyłam się, że nie siedzimy pod nim. "Jak to się dzieje, że nie ściąga dachu?".

"Cóż, dach jest jeszcze cięższy".

Wszystko to sprawiało, że moja klatka piersiowa się zaciskała.

"Orly" - powiedziała mama, wyczuwając mój dyskomfort - "ten budynek stoi od bardzo dawna. I będzie stał jeszcze przez długi czas. Obiecuję ci, Schatz.

"A teraz, czy pamiętasz historię Die Zauberflöte?" Gdy czekaliśmy na podniesienie kurtyny, matka zabawiała mnie operowymi opowieściami i kawałkami plotek o kompozytorze i śpiewakach. Kiedy doszła do Lohengrina, kazałem jej opowiedzieć tę historię trzy razy. Uwielbiałem słuchać, jak rycerz zamienił się w łabędzia, jak dama poślubiła mężczyznę, którego imienia nie znała. Wszystko to wydawało się bardzo romantyczne i tajemnicze, z wyjątkiem zakończenia. Nienasycona ciekawością, uważałam za szokujące, że kobiety w operze, w legendach, w mitach, tak często miały zakaz zadawania pytań swoim mężczyznom i były karane, gdy to robiły. Psyche, której nie pozwolono zobaczyć twarzy ukochanego. Elsa, nie mogąca poznać nawet imienia swojego męża, Lohengrina. Jak straszne musiało być poślubienie kogoś, kogo się nie znało. "Wyjdę za Anneliese" - oznajmiłam matce. "Ona pozwala mi zadawać jej pytania. A ja już wiem, kim ona jest".

Matka roześmiała się i ścisnęła moją rękę. "Jakie ty jesteś głupie kaczątko". Światła przygasły, a ja podciągnęłam kręgosłup tak prosto, jak tylko mogłam i mocno skrzyżowałam kostki, blokując stopy razem, aby uchronić je przed złośliwościami.

Nie było szans, żebym się skrzywiła podczas Les Huguenots. Oszołomiona tą upojną mieszanką muzyki i przemocy, siedziałam jak kamień. Nie kaszlałam, nie przełykałam, nie zmieniałam skrzyżowania kostek. (Później, kiedy rozebrałem się do łóżka, zauważyłem, że na czubku mojej prawej stopy pozostało wgłębienie, tak mocno wcisnąłem je w klamrę lewego buta). Uwięziłem rękę matki w swojej.

Myślałem, że muzyka jest przeznaczona do opowiadania tylko pięknych historii, historii miłosnych. A tu była historia, w której każdy bohater był zamordowany, w której ojciec zamordował własną córkę. Żal mi było zarówno katolików, jak i protestantów - choć to głównie protestanci ginęli - bo nie wolno im było się w sobie zakochać.




Dwa (2)

W czasie przerwy rozruszałem zesztywniałe nogi, gdy szliśmy do baru w holu. Mama zamówiła mi apfelspritz, a sobie kieliszek szampana, który - jak wyjaśniła - był dorosłą wersją tego samego napoju. Patrzyłam z tęsknotą na ciastka, ale mama powiedziała, że po wszystkim możemy pójść do kawiarni. Kiedy płaciła, kobieta z długimi, błyszczącymi kolczykami i spiralną wieżą jasnych włosów dotknęła jej łokcia. "Julia? Myślałam, że to ty!"

Moja matka odwróciła się, by powitać kobietę, przedstawiając ją jako piosenkarkę, którą znała z pracy, ale nie udało mi się uchwycić jej imienia. Rozproszyła mnie inna kobieta - czy to była kobieta? - tuż za nią. Ubrana w coś, co wyglądało jak męski smoking, miała zaczesane do tyłu krótkie, ciemne włosy. Zamiast przenosić ciężar ciała na jedno biodro lub chwiać się na obcasach, stała z nogami w rozkroku, wygodnie jak mężczyzna. Kiedy zobaczyła, że się gapię, uśmiechnęła się.

"Jestem Odiane," powiedziała, jej głos ciepły i niski, gdy zaoferowała mi swoją rękę.

Wzięłam jej suche palce w swoje wilgotne. "Czy jesteś dziewczynką?"

Odiane roześmiała się, ale moja matka sięgnęła po mój łokieć i uszczypnęła go. "Orly! To nie jest grzeczne. Odiane, proszę, wybacz mojej córce". Odwróciła się z powrotem do mnie. "Odiane jest pianistką. I kompozytorką."

"Miło mi cię poznać." Skrzywiłam się, mając nadzieję, że to może wynagrodzić moje nieuprzejmości. Nie wiedziałem, że dziewczyny mogą się tak ubierać. Nie wiedziałem, że kobiety mogą tak stać.

Dzwonek zadźwięczał, gdy jeszcze piliśmy, i musieliśmy szybko skończyć, zanim zgasną światła. Chciałem iść za Odiane z powrotem do jej miejsca, ale ona i blondynka szybko zniknęły w tłumie.

"Mutti, skąd ją znasz?"

"Mówiłam ci. Z pracy. Jest mezzosopranem."

"Nie, Odiane."

"Ach." Moja matka zerknęła w dół na program na swoich kolanach. "Mieszka z Ilse".

"Są siostrami?"

"Raczej współlokatorkami, jak sądzę".

Myślałam o tym. Zastanawiałam się, czy Anneliese i ja mogłybyśmy być współlokatorkami. "Dlaczego ona się tak ubiera? Odiane, mam na myśli?"

"Niektóre kobiety lubią nosić spodnie. Nawet Pierwsza Dama w Stanach Zjednoczonych nosi czasem spodnie. I Marlena Dietrich, gwiazda filmowa. Choć nie polecam, żebyś zaczęła. Frau Fessler by tego nie pochwaliła".

"Czy myślisz, że Odiane nosi spodnie przez cały czas? Czy są dziewczyny, które tak robią?"

Matka wzięła mnie za rękę. "Erdnuss, trochę później w życiu przekonasz się, że są wszystkie rodzaje dziewczyn."

- - -

"POSŁUCHAJ JEJ" - powiedziała moja matka, zachwycona, gdy na scenie pojawiła się Rose Merker. "Po prostu słuchaj".

Ale ja nie mogłam chłonąć niczego innego niż rozgrywająca się przede mną masakra. Pod koniec opery, trzy postacie śpiewały o swoich wizjach nieba. Co brzmiało ładnie. Ale potem, na samym końcu, wszyscy żołnierze krzyczeli: "Bóg chce krwi!"

Do ostatniego aktu moja prawa stopa spała i musiałem kuleć wychodząc z opery. Niebo było obrazem, rozmazanym błękitem i czernią w jedną z najdłuższych nocy w roku. Byłam wdzięczna, że jestem na zewnątrz, z dala od smutku wciąż dzwoniącego w moich uszach, mimo mroźnego powietrza, które je zdrętwiało. Sklepy i kawiarnie wokół placu promieniowały światłem i życiem, wypuszczając wybuchy powietrza o zapachu cynamonu i czekolady za każdym razem, gdy otwierały się drzwi.

To była gratka móc wyjść tak późno. Eleganckie kobiety w długich sukniach mijały nas w drodze na spotkania w Café Sacher lub w hotelu Imperial. Rozejrzałam się za Odiane i Ilse, ale one już zniknęły. Z tyłu opery zaczęli wychodzić mężczyźni w długich, ciemnych płaszczach, niosąc futerały z instrumentami. Moja matka owinęła szalik dwukrotnie wokół szyi. Struny głosowe działały najlepiej, gdy były utrzymywane w cieple.

"Jak według ciebie wyglądają anioły?" zapytałam matkę, mój umysł dryfował w swoistym stanie fugi. "Myślę, że wyglądają jak ta kobieta w niebieskim płaszczu, z futrzaną czapką".

Matka spojrzała tam, gdzie wskazywałam. "Anioły mają takie drogie gusta?" Uśmiechnęła się. "Nie wiem, czy wierzę w anioły. W tej kwestii nie jestem pewna, czy wierzę w niebo".

"Ale wszyscy wierzą w niebo". Tak wiele katolickich dzieci w naszym sąsiedztwie, na placach zabaw, odnosiło się do nieba, jakby to był kraj obok. Anneliese wierzyła w niebo.

"Nie Żydzi", powiedziała stanowczo moja matka. "Żydzi nie wierzą w niebo".

"Nie mamy?" pomyślałem o tym. "Więc co się stanie, gdy umrzemy?"

Moja matka odwróciła się wtedy do mnie i kucnęła, żeby mnie przytulić, mimo że oznaczało to, że jej sukienka ciągnęła się po ziemi. "Liebling. Co powiesz na trochę gorącej czekolady?".

"W Café Sacher?" Wizje tego czekoladowego ciasta już tańczyły w moim umyśle. Łatwo było mnie rozproszyć.

"A co z Café Sperl?" Café Sperl była jedną z najstarszych w Wiedniu i ulubioną przez moją matkę. Lubiła to, że kelnerzy wciąż nosili te same garnitury, które nosili, gdy była dzieckiem, że kawiarnia wciąż miała te same marmurowe stoły, te same kryształowe żyrandole. Zaczęła tam chodzić, kiedy była mała, bo było blisko Theater an der Wien, gdzie rodzice zabierali ją na przedstawienia.

Wahałam się. Do Café Sperl był długi spacer. "Chodź, weźmiemy taksówkę" - powiedziała moja mama, uśmiechając się.

Gdy tylko jeden ze znajomych kelnerów w smokingach przywitał się z moją matką i usadowił nas na jednej z miękkich, haftowanych bankietów, wróciłam do swoich zainteresowań. "Czy naprawdę nie wierzysz w niebo, Mutti?"

"Myślę, że może boję się uwierzyć w niebo, bo wtedy będę musiała uwierzyć w piekło". Odwróciła twarz ode mnie, jakby sprawdzając, kto może nas podsłuchać, blask żyrandola zmieniał pasma jej włosów w różowy świt. Starsza para po naszej lewej stronie nadal grzebała w swoich strudlach, a stolik po naszej prawej był wolny.

"Czy żaden Żyd w to nie wierzy?"

Jej oczy ponownie odnalazły moje, ich ciemne centra odbijające moją bladą twarz. "Jestem pewna, że wielu Żydów wierzy w jakiś rodzaj życia pozagrobowego. Ale twój ojciec i ja skupiamy się na życiu, w którym jesteśmy. Bo nikt nie wie, co będzie po tym jednym. Więc dlaczego nie myśleć o tym, co mamy?".




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Emigracja na najdalszy brzeg"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści