Niechętna panna młoda

Rozdział pierwszy

Rozdział pierwszy 

Kasia 

"On tu jest!" Diana zamyka drzwi mojej sypialni i przyciska się do nich plecami. Jej policzki są blade, a klatka piersiowa unosi się i opada gwałtownie. 

"Rozmawiałaś z nim?". Zsuwam się z łóżka. Ona potrząsa głową, a w jej brązowych oczach pojawiają się łzy. 

"Nie mogę." Zakrywa usta. 

Podchodzę do niej i przytulam ją. "Nie martw się, Diano. Znajdziemy sposób, aby się z tego wykaraskać. Tata nie może tego zrobić; mama mu nie pozwoli". Poklepuję ją po plecach, a ona otacza mnie ramionami. 

To nic nowego. Pocieszam moją siostrę bliźniaczkę w związku z czymś, co zrobił nasz ojciec. 

"On już to zrobił. Pan Staszek też tu jest. Na biurku mają rozłożoną umowę. Mówią o tym, jakbym była cenną krową". Puszcza mnie i przesuwa dłońmi po policzkach. Łzy zabarwiły jej twarz. 

"Umowa?". Żołądek mi się skręca. To nie jest prawdziwe, nie może być. Jaki sędzia podtrzymałby taką umowę? 

"Tak." Przechodzi przez mój pokój, wykręcając ręce. "Mamy nawet nie ma w domu. Odeszła. Zostawiła mnie, żebym sama sobie z tym poradziła". 

"To nieprawda." bronię się. "Jeśli jej nie ma, to dlatego, że on kazał jej odejść". 

Diana kiwa głową, pocierając skroń. "Wiem. Przepraszam, Kasiu. Ja tu tracę zmysły. To nie może się dziać. To po prostu nie może być." 

Nie jest w stanie iść tam na dół i poradzić sobie z naszym ojcem. Z panami Staszkami. Włosy ma zwinięte w ciasny kok i ubrana jest w miękki niebieski kombinezon. 

"Czy tata już cię widział?" pytam ją, podchodząc do swojej toaletki. 

"Co? Tak. To on powiedział mi, że oni tu są. Powinnam czekać w salonie, ale musiałam przyjść tutaj. Musiałam na chwilę oderwać się od tego wszystkiego". Grube, świeże łzy znów toczą się po jej policzkach. 

"Dobra, chodź tutaj, wyjdź z tego kombinezonu". Siadam przy swojej toaletce i wyciągam wsuwki potrzebne do tego, by moje włosy były zwinięte tak jak jej. Nienawidzę, gdy moje włosy są skręcone tak jak jej, ale teraz nie mam wyboru. 

"Dlaczego?" 

"Pan Staszek nie zauważy różnicy. Daj mi swój kombinezon" - mówię pilnie. Jeśli ma czekać w salonie, to znaczy, że niedługo do niej zadzwonią. Nie mamy zbyt wiele czasu na zamianę. 

"To nie jest druga klasa, Kasia. Nie możemy tego robić." Kłócąc się ze mną, podwija kombinezon na biodra. 

Kończę ostatnią spinkę i szybko przebieram się z koszulki i legginsów w jej strój. 

"Nie możesz tam iść szlochając. To będzie oznaka słabości, a mężczyźni tacy jak oni, karmią się tym" - mówię, powtarzając słowa naszego ojca. 

Ona wyciera nos grzbietem dłoni. "Kasia. To ja jestem starsza, mam cię chronić, a nie na odwrót". 

Dopinam ostatni guzik, po czym wracam do swojej kosmetyczki, żeby zrobić makijaż. Diana preferuje błękity. Wyciągam paletę cieni do powiek i zabieram się do pracy. 

"Jesteś starsza o sześć minut" - mówię, kończąc ostatnią warstwę tuszu do rzęs. "Pozwól, że zrobię to za Ciebie. Ja zajmę się tatą i Staszkami, a ty zostań tu na górze. Poza zasięgiem wzroku." Ściskam jej ramiona. 

Wzdrygnęła się. "Dobrze. Dobrze." Kiwa głową. "Dziękuję ci, Kasiu." 

Uśmiecham się. "Od czego są bliźniaki?". 

Zostawiam ją, aby schowała się w moim pokoju i szybko schodzę do salonu. Właśnie siadam na kanapie, gdy przychodzi po mnie pan Marcowski, nowy adwokat taty. 

Z oczyszczającym oddechem, szybką modlitwą w myślach, idę za nim korytarzem, gdzie czeka mój ojciec. 

Nienawidzę gabinetu ojca. Nigdy nie było to pomieszczenie, z którym wiązały się dla mnie miłe wspomnienia. Nie inaczej jest w tym przypadku. 

"To musi być Diana". Starszy mężczyzna, który, jak przypuszczam, jest Józefem Staszkiem, uśmiecha się do mnie. Jego twarz jest pulchna, jakby ostatnio sporo schudł, a skóra nie zdążyła jeszcze wrócić na swoje miejsce. Skłania głowę na powitanie, ale nie podchodzi do mnie. 

"Diana." Mój ojciec wypowiada to imię z pogardą. W taki sam sposób, w jaki wypowiada moje własne imię. On wie. Nazwanie mnie podstępną zawstydziłoby go przed tymi ludźmi, a tego nie zrobi. Ale ze mną rozprawi się później. 

"Diana, to jest pan Józef Staszek. A to Dominik Staszek, jego syn, twój wybranek." 

Przeznaczony. Czasami zastanawiam się, czy mój ojciec w ogóle rozumie współczesny świat. Jest tak zakorzeniony w starych rytuałach i zasadach, że brzmi równie przestarzale jak meble w jego gabinecie. 

"Pan Staszek". Wymuszam na nim uśmiech. Diana jest bardziej cywilizowana niż ja, grzeczniejsza. Nie obraziłaby nikogo w tym pokoju, a nawet jeśli mój ojciec wie o zamianie, nie chcę, żeby jej pierwsze wrażenie na tych mężczyznach było złe. 

Kiedy przenoszę wzrok na Dominika, żeby się z nim przywitać, po plecach przebiega mi dreszcz. Nie jest w moim wieku. Wygląda na znacznie starszego niż licealista. Ma długie włosy i dobrze przyciętą brodę. To jego oczy mnie zastanawiają. Lodowaty błękit. 

"Dominik" - mówię cicho i odwracam wzrok. Jest ubrany w czarny garnitur i królewską niebieską koszulę, bez krawata. Ręce ma wsunięte w spodnie, ale nawet w takiej pozycji widzę mięśnie pod ubraniem. 

"Diana." Pochyla głowę. "Miło mi cię poznać. 

"Umowa została już opracowana, potrzebujemy tylko twojego podpisu, potem możesz iść do swojego pokoju. Wiem, że masz dużo pracy domowej do odrobienia" - mówi ojciec. Ma na myśli sprawozdanie z biologii, którego jeszcze nie skończyłem. Korepetytorka, którą mama kazała mu zatrudnić, jest niczym więcej jak tylko gadułą. 

Pan Marcowski podchodzi do biurka i odwraca je w moją stronę, wyciągając w moją stronę długopis. Przełykam ciężko pod wpływem spojrzenia całej czwórki na mnie. Diana załamałaby się w tym pokoju. Wpadłaby w szloch. To, że każe się jej podpisać swoją przyszłość, może tak podziałać na szesnastoletnią dziewczynę. 

Przechodzę przez salę z wysoko uniesionym podbródkiem i wyrywam mu długopis z ręki. Adwokat wskazuje na ostatnią pustą linijkę na dole papieru. Wszyscy inni zdążyli już nabazgrać swoje nazwiska. 

"Nie musisz tego czytać. Po prostu podpisz" - pstryka na mnie ojciec. Ściszam gardło, żeby nie odpowiadać, a potem przykładam długopis do papieru. 

Pióro z łatwością przesuwa się po papierze, gdy bazgrzę imię mojej siostry na linii. Podpisuję jej przyszłość. Odpisuję jej szansę na zakochanie się w sposób, w jaki powinna się zakochać dziewczyna. 

"Dobrze!" Pan Staszek klaszcze w dłonie z radości. Powinien być szczęśliwy, bo z tego, co udało mi się wyczytać z umowy, jego rodzina odziedziczy po śmierci ojca wszystkie jego firmy. Nie ma syna, któremu mógłby przekazać interesy, więc to jest najlepsze rozwiązanie. 

"Będą szczęśliwi, wrócą do domu" - mówi pan Staszek. "Ta mała waśń - to już koniec" - mówi i macha na Dominika. "Może odprowadzisz na kilka minut swoją pannę młodą? 

Dominik lekko kiwa głową. 

O jakiej waśni oni mówią? 

"Chodźmy, Diano." Dominik dotyka mojego ramienia, gdy podchodzi wystarczająco blisko. Sposób, w jaki wypowiada to imię, jest gorzki. Czy jest tak samo niezadowolony z tego układu jak Diana? 

Ojciec woła mnie, gdy dochodzimy do drzwi: "Przyjdę z tobą porozmawiać później". Nie muszę mu odpowiadać. Może dodać to do listy rzeczy, za które mnie ukarze. Nie obchodzi mnie to. 

Dominik góruje nade mną, gdy idziemy korytarzem. 

"Dzięki, mogę iść sama" - mówię mu, gdy dochodzimy do schodów. "Na pewno masz coś do zrobienia". 

Chwyta mnie za rękę, gdy wchodzę na schody i przyciąga mnie do siebie, bym spojrzała na niego z góry. 

"Nie jesteś Dianą" - zarzuca. 

Przyglądam mu się uważnie. "Dlaczego tak mówisz?". 

"Bo widziałam, jak Diana uciekała jak przestraszona mysz, gdy przyjechaliśmy. Nie miała kolczyków i miała białe sandały". Spojrzał na czarne japonki. Zapomniałem o butach. 

"Czy to ważne? Masz to, po co przyszedłeś. Podpis" - mówię, wyciągając rękę z jego dłoni. Jest zbyt duża, zbyt silna. "Ile masz lat?". Jeśli już unikamy small talk, to chciałabym uzyskać jakieś informacje. 

"Dwadzieścia pięć" - odpowiada z uśmiechem. "Ty masz szesnaście. Nie martw się, nie będę się starał o Twoją siostrę, dopóki nie skończy szkoły średniej. Do tego czasu jest wolnym ptakiem". Położył jedną rękę na poręczy i oparł się na niej. "Powiedz jej, że oczekuję, że będzie na ślubie. A na twoim miejscu, Kasiu, nauczyłbym ją trochę więcej o odwadze. Będzie tego potrzebowała." Mruga, po czym odsuwa się od schodów, zaciska ręce i idzie korytarzem w kierunku biura. 

Gwizdanie. 

Ten dupek gwiżdże. 

Wbiegam po schodach do swojego pokoju. 

Dwa lata. Mam dwa lata na znalezienie sposobu, żeby moja siostra mogła się wyrwać z tego małżeństwa. 

Bo moja siostra nigdy nie przeżyje małżeństwa z tak zimnym mężczyzną jak on.



Rozdział drugi

Rozdział drugi 

Kasia 

Jest czwarta nad ranem, kiedy wracam do domu. Stopy pulsują mi od obłędnie ciasnych butów, w które wepchnęłam je na noc. Będę miała pęcherze przez kilka dni. Moje powieki są ciężkie i jedyne, czego pragnę, to moje łóżko. Od dawna nie byłam tak późno. Może prześpię resztę weekendu. 

Kierowca mojego ojca podjeżdża pod frontowe schody domu i parkuje za czarnym SUV-em. Nie poznaję tego samochodu, ale jestem zbyt zmęczony, żeby się tym przejmować. 

Dziewczyna ze szkoły urządziła w mieście imprezę z okazji zakończenia roku szkolnego w klubie tanecznym. To nie była moja scena. Nie wychodzę często, właściwie rzadko. Nawiązywanie znajomości nie jest już warte zachodu. Ale jej ojciec zna mojego, więc to było raczej żądanie, żebym poszedł, a nie propozycja dobrej zabawy. 

Cztery lata studiów, a tatuś wciąż mną rządzi. To żałosne. 

Wnoszę buty po schodach do domu. Na ganku pali się światło, a dwóch ludzi ojca stoi w drzwiach i czeka. 

"Dobry wieczór, chłopcy" - mrugam do nich, gdy wchodzę do domu. Nie uśmiechają się. Za okazanie mi jakiejkolwiek życzliwości prawdopodobnie dostaliby lanie. 

Nie mogę ich za to winić. 

"Kasia." Pan Marcowski wychodzi z gabinetu mojego ojca w głębi korytarza. Nie rusza w moją stronę, ale raczej zaprasza mnie do siebie. "Twój ojciec chciałby cię widzieć w swoim gabinecie". 

"Co się dzieje?" pytam. Chcę się po prostu położyć do łóżka. 

"Twój ojciec chce cię widzieć" - powtarza. 

Nie było mnie całą noc, robiłem to, co kazał mi ojciec. Jak wiele kłopotów mogłem mu sprawić, robiąc dokładnie to, czego ode mnie chciał? 

"Czy ktoś tu jest?" pytam, zauważając dwóch mężczyzn stojących przed biurem ojca. Nie są to jego ludzie. Ci dwaj są młodsi i bardziej surowi. Nie, najwyraźniej nie są na swoim terenie. 

Serce w piersi bije mi już zbyt szybko. Wyostrzam swoje rysy. To niewiele, ale to wszystko, co mam. Biorę oczyszczający oddech i wycieram dłonie o biodra, zanim wejdę do biura. 

Jakikolwiek jest jego problem, poradzę sobie z nim tak jak zawsze. A potem pójdę dalej. 

Po wejściu do jasno oświetlonego gabinetu zatrzymuję się. Marcowski wchodzi za mną i zamyka drzwi. Głośne uderzenie wstrząsa moim wnętrzem. 

Ojciec siedzi za swoim masywnym biurkiem i bębni palcami w ramiona fotela. Nie znosi czekać, a ja najwyraźniej spóźniłem się na spotkanie, o którym nie wiedziałem. 

Na prawo od ojca stoi mężczyzna. Znajomy człowiek. 

Dominik Staszek. 

Serce mi się kraje, gdy go rozpoznaję. Postarzał się, ale przecież wszyscy się zestarzeliśmy. Lata sprawiły, że stał się bardziej zacięty, przynajmniej z wyglądu. Tam, gdzie wcześniej wydawał się poważny, teraz wygląda wręcz groźnie. 

Ręce ma włożone do kieszeni spodni. Włosy ma zaczesane do tyłu. Przygląda mi się uważnie, jakby mnie oceniał. Jak bardzo się zmieniłem przez te sześć lat, kiedy się nie widzieliśmy? Przez te lata prawie o nim zapomniałam. 

Nie ma już dla niego sensu. 

Nie od czasu wypadku. 

Zasycha mi w gardle, gdy w pokoju narasta napięcie. 

"Kasia." Mój ojciec w końcu przerywa ciszę. "Myślałem, że będziesz wcześniej w domu". Każdy, kto nie zna Marcina Garska, pomyślałby, że brzmi to swobodnie, ale ja znam mojego ojca. Jest zirytowany. 

"Byłem w centrum miasta na imprezie z okazji zakończenia roku szkolnego, tak jak... sugerowałeś. Nie zdawałem sobie sprawy, że potrzebujesz mnie w domu o konkretnej godzinie". Moje oczy wędrują od ojca do poważnego mężczyzny, który wciąż mi się przygląda. Unikam jego bladych oczu i staram się ocenić go w taki sam sposób, w jaki on ocenił mnie. Ma na sobie ciemnoszary garnitur i czarną koszulę zapinaną na guziki. Nie ma krawata, a górny guzik jest rozpięty. Każde ubranie pasuje do niego, jakby było uszyte specjalnie dla niego. 

"Pamiętasz Dominika Staszka". Ojciec wskazuje na niego, ale nie wstaje. A Dominik nie robi żadnego ruchu w moją stronę. Nie wyciąga ręki ani się nie uśmiecha. Tylko zwykłe skinienie głowy. 

Nigdy nie zostałem Dominikowi oficjalnie przedstawiony. Poza spotkaniem, na którym podałam się za moją siostrę, nigdy z nim nie rozmawiałam. Na to wspomnienie ogarnia mnie smutek. 

Ciężko przełykam. Coś tu jest nie tak. Diany tu nie ma. Zginęła razem z naszą matką w strasznym wypadku na długo przed tym, jak została zmuszona do połączenia się z nim. Dominika nie powinno tu być. Nie musi tu być". 

"Tak, pamiętam" - mówię, odrzucając ramiona do tyłu i stając tak wysoko, jak tylko pozwala mi na to mój kręgosłup. Wyglądaj na zdecydowaną, pewną siebie, niezależnie od tego, jak bardzo rozpada Ci się wnętrze. 

"Przejdźmy do rzeczy" - oznajmia mój ojciec. "Umowa zawarta z Józefem Staszkiem i jego synem Dominikiem jest aktualna". 

"Co? Dlaczego?" pytam, skupiając swoją uwagę na ojcu. Czuję na sobie spojrzenie Dominika, które rozlewa się ciepłem po mojej skórze. 

"Tak postanowiono" - mówi ojciec. 

"Ale... jak? To znaczy, umowa dotyczyła..." Waham się przy jej imieniu. "Diany nie ma tutaj, żeby dotrzymać umowy". Napinam ciało, nie chcąc pokazać, jak bardzo jej imię wciąż na mnie wpływa. 

"Doskonale zdaję sobie z tego sprawę" - warknął na mnie ojciec, a mnie ogarnęła fala poczucia winy. "Ale umowa została zawarta. Będziesz jej przestrzegać". Ojciec patrzy mi prosto w oczy, nie okazując ani odrobiny empatii. 

Szybko mówię: "Minęły już lata, cztery lata od zawarcia umowy". To przecież musi coś znaczyć. Złamał umowę, nie przychodząc cztery lata temu. 

"Musisz mi wybaczyć, że nie przyszedłem wcześniej". Dominik w końcu mówi, jego głos jest niski i opanowany. 

Spoglądam na niego, po czym ponownie skupiam się na tacie. Jeśli będę go ignorować, może sobie pójdzie. 

"To nie ma sensu. Powiedziałeś mi, że jeśli zostanę, jeśli pójdę na studia i będę robił dokładnie to, co mi poleciłeś, będę mógł sam decydować o sobie. Skończyłam studia. Jestem wolna. Powiedziałeś, że mogę się przeprowadzić...". 

"Dość!". Oczy mojego ojca rozszerzają się wraz z jego wybuchem. Jego usta zwijają się do środka, a ja dostrzegam pulsującą żyłę na jego szyi. Ta rozmowa nie jest odpowiednia w obecności Dominika, ale on sam na siebie to sprowadził. Powinien był powiedzieć mi wcześniej. Powinien był dać mi szansę porozmawiania z nim o tym na osobności. 

Spoglądam na Dominika. Mężczyzna wydaje się być całkowicie znudzony. Mógłby wpatrywać się w wyschniętą farbę, bo tylko to widzę w jego wyrazie twarzy. 

"Nie rozumiem" - mówię łagodniej, nie mogąc oderwać wzroku od Dominika. 

"A czego tu nie rozumieć? Wychodzisz za mąż za Dominika. To proste." Ojciec stuka dłońmi w biurko i wstaje. Podjął już decyzję. 

Za mną słychać jakiś dźwięk. Odwracam się w momencie, gdy Marcowski otwiera drzwi do biura. Spotkanie dobiegło końca. Zostałem poinformowany, a teraz mam to po prostu zaakceptować. Nie powinnam zadawać pytań. 

Ale mam ich tak wiele. 

"Idź na górę i spakuj torbę. Wystarczy na tydzień". Ojciec wskazuje na otwarte drzwi. "Za kilka dni przyślę ci resztę rzeczy". 

To przykuwa moją uwagę i staję twarzą w twarz z ojcem. "Torba? Dlaczego?". Chociaż złe samopoczucie w moim żołądku mówi mi, że już znam odpowiedź. 

"Zostaniesz ze mną aż do ceremonii". Dominik odpowiada mi, ale nie rusza się w moją stronę. 

Kręci mi się w głowie. Nie. Całe moje życie wymyka się spod kontroli. 

"Dlaczego?" 

"Tak wiele pytań" - uśmiecha się, ale nie jest to miły, delikatny uśmiech. Czuję się jak ostrzeżenie. Zadaję zbyt wiele pytań. 

"To dla twojego bezpieczeństwa, Kasiu" - mówi mój ojciec ciszej. "Idź, spakuj torbę. Będziesz wyjeżdżać z Dominikiem. Czekał na ciebie prawie całą noc. Nie powinien potrzebować drugiej podróży, żeby cię odebrać." 

I to wszystko. 

Zostałem zwolniony. Nie tylko z zebrania, ale z mojego domu. Mojego życia. 

"Czy ty w ogóle znasz tego człowieka?" pytam ojca. Wszystko, co zrobiłem w ciągu ostatnich czterech lat, było zasługą mojej wolności. Poszedłem do szkoły, którą wybrał, mieszkałem z dziewczynami, które sam wybrał. Zrobiłem wszystko, aby po ukończeniu szkoły móc się wyprowadzić i rozpocząć nowe życie na własną rękę. A on wyrwał mi dywan spod nóg. Nie było żadnej rozmowy, żadnego ostrzeżenia. Tylko proste polecenie rzucone w moją stronę, jakbym była niczym więcej niż zwykłym żołnierzem. 

Nie. Mniej niż żołnierzem. 

To jest moje życie". 

Oczy mojego ojca zwężają się, ale nie obchodzi mnie to. Przyjmę każdą karę, jaką zechce wymierzyć; zasługuję na to, by wiedzieć, co dzieje się z moim własnym życiem. 

"Wiem wszystko, co powinnam wiedzieć. A teraz, nie pokazuj panu Staszkowi, jaką potrafisz być niegrzeczną dziewczynką, idź się spakować". Macha ręką w kierunku drzwi do biura. Odrzucił mnie od siebie. 

Nasze relacje napięły się przez te wszystkie lata od wypadku. Trudno jest mu na mnie patrzeć. Rozumiem to, jestem do niej podobna, tak bardzo podobna do mamy. Nigdy mi nie wybaczył mojego udziału w tym wypadku. To musi boleć, nawet dla człowieka, który ceni swoją pracę ponad rodzinę. Ale to jest coś więcej niż to, co zrobił wcześniej. Rzuca mnie w ramiona nieznajomego. 

Grożą mi łzy, ale odwracam się, zanim ktokolwiek zdąży je zobaczyć. Zmuszam swój wyraz twarzy, by pozbyć się strachu i smutku. 

"Kasia." Głos Dominika zatrzymuje mnie w drzwiach. 

Odwracam się lekko, czekając, aż będzie kontynuował. 

"Miło było cię znowu zobaczyć". 

Boli mnie szczęka, tak mocno ją zaciskam. 

Maszeruję do swojego pokoju. Złość we mnie buzuje, strach otula mnie zimnym kocem. Ale trzymam go w sobie, wypieram go. Bo nie ma innego wyjścia. To jest moje życie; to jest mój obowiązek. 

Kiedy już jestem bezpieczny w swoim pokoju, rozglądam się dookoła. Nic tu tak naprawdę nie jest moje. Wszystko można zabrać w każdej chwili, większość z tego była albo karą, albo testem. 

Biorę torbę z szafy i zabieram się do pracy. 

Nie ma dla mnie żadnych opcji. Nie jest to nic nowego, ale czuję się inaczej. 

Uwolniłem się z objęć jednego potwora, by zaraz potem wpaść w objęcia innego.




Rozdział trzeci

Rozdział trzeci 

Dominik 

"Zapewnia mnie Marcin Garska, gdy jego córka wychodzi z biura. Czekam, aż stukot jej bosych stóp zamilknie, zanim się do niego odezwę. 

"Nie martwię się o nią" - mówię mu, wyjmując ręce z kieszeni. 

"Ostrzegam cię, że to uparta dziewczyna." 

Unoszę brew. "Nic jej nie będzie" - mówię, ale nie wyczuwam w jego głosie zmartwienia. Wygląda wręcz na zadowolonego, że się jej pozbył, a jeśli ma ją zaciągnąć do piekła, co - jak jestem pewna - uważa za życie w małżeństwie ze Staszkiem, to tym lepiej dla niego. 

"Byłem zaskoczony, kiedy zadzwonił twój ojciec". Próbuje wypełnić czas, jaki zajmie jego córce upchnięcie kilku strojów do torby. 

"Dlaczego?" pytam, podnosząc ramkę ze zdjęciem leżącą na biurku. To zdjęcie jego rodziny. Kiedy byli rodziną. Diana siedzi na kolanach Marcina, uśmiechając się do aparatu, podczas gdy jej ojciec obejmuje ją ramionami. Kasia stoi między rodzicami z wymuszonym uśmiechem na ustach. 

"Wiem, że ma pewne problemy...". 

"Problemy, które ten sojusz pomoże rozwiązać" - przerywam mu. Wydaje mu się, że myślimy, iż nie wiemy, jakie podstępne działania podejmował przez lata. Dla takich jak my życie w Chicago to po prostu konieczność, ale on robił coś więcej. To dzięki niemu mój ojciec mieszka teraz w Warszawie i ukrywa się przed rządem. Ale Marcin uważa, że jest zbyt sprytny, żeby dać się złapać. 

"Tak, oczywiście. Moje zasoby są twoje. Teraz, kiedy będziemy rodziną, pomagamy sobie nawzajem" - mówi, ale w jego słowach kryje się gorycz. 

"Ucieszy się, gdy to usłyszy". Odkładam zdjęcie z powrotem na biurko. "Kasia skończyła szkołę, tak mówiłeś. Co skończyła?". 

"Dyplom z pedagogiki" - szydzi, jakby to był najgorszy zawód, jaki ktoś mógłby wykonywać. Moja matka była nauczycielką, zanim wyszła za mojego ojca. Ale człowiek taki jak Marcin Garska nie docenia prawdziwej pracy. On przejął rodzinę po swoim ojcu, podczas gdy mój ojciec stworzył naszą siłę. Wyniósł nazwisko Staszek z niczego. To jest coś, co należy podziwiać, ale nie dla takiego człowieka jak Marcin. Dla niego nie jesteśmy tak zdolni, nie jesteśmy tak potężni. Ale on się myli. 

"A czy to ona wybrała swój stopień naukowy, czy ty?" pytam, ale mam już pewien pomysł. 

"Wybrałem za nią" - mówi, unosząc podbródek. "Tak będzie dla niej najlepiej". 

"Żeby zdobyć dyplom, wykonując pracę, którą uważasz za obrzydliwą?" pytam. 

"Chciała iść na studia. Pozwoliłem jej na to." On naprawdę myśli, że był wspaniałomyślny. 

Przechadzając się po jego biurze, dostrzegam kolejne zdjęcie. Tym razem jest na nim tylko on i dziewczynki. Są mniejsze, dużo młodsze. Diana śmieje się, siedząc na ramionach Marcina, a Kasia stoi obok niego, ciągnąc go za koszulę. 

Zaciska mi się szczęka. 

"Jak się miewa twoja siostra? Twój brat?" pyta Marcin. Odwracam się od półki z książkami, na której leży zdjęcie. 

"U obojga wszystko w porządku". Nie chcę o nich rozmawiać. W ogóle nie chcę z nim rozmawiać. Sprawdzam zegarek. 

Obiecuje: "Niedługo zejdzie". 

"Mógłbym jej pomóc" - proponuję. 

"Krzysztof" - woła Marcin, kierując się w stronę drzwi. Jeden z jego ludzi wchodzi do biura. "Zabierz Kasię z jej pokoju. Dominik jest gotowy do wyjścia" - mówi stanowczo. Nie umknęło mi, że wypowiada jej imię z goryczą. 

Podczas gdy mężczyzna ucieka po mojego narzeczonego, ja zwracam się do adwokata stojącego w rogu pokoju. Nie ma potrzeby, żeby tu był, ale Marcin nalegał. 

"Zajmuje się pan wszystkimi sprawami prawnymi Garska?" pytam go. 

On oczyszcza gardło i kiwa głową. "Tak, ale mam współpracowników, którzy od czasu do czasu mi pomagają". 

"W takim razie prześlesz umowę. Potwierdzenie, że warunki zostały spełnione?". 

Przenika wzrok na Marcina, a potem z powrotem. Może powinienem poczekać, aż on przyniesie dokumenty? 

Obiecuje: "Dostarczę je do końca dnia". 

"Dobrze." 

"Jest gotowa" - odpowiada Krzysztof, wskakując do biura. 

Spoglądam na Marcina. Ojciec powinien mieć jakąś reakcję na to, że jego jedyne dziecko jest wywożone w środku nocy. On nie ma żadnej. Kamienna postać obserwuje mnie zza swojego cholernego biurka. 

"W takim razie idziemy. Chcesz zostać z nią chwilę sam na sam?" pytam. Czy ojciec nie powinien pożegnać się ze swoją córką? Gdyby moja siostra była na miejscu Kasi - nie kończę tej myśli. Józef Staszek nigdy nie pozwoliłby na taki układ dla swojej córki. 

"Nie. Porozmawiam z nią jutro. Jak już się zadomowi". Robi pauzę. "Nie chcę, żebyś czekał dłużej niż do tej pory" - dodaje. Może wyczuwa, że jego reakcja nie jest normalna. 

"Dam ci znać, kiedy się... zadomowi" - mówię, wychodząc z biura. 

Kasia stoi u podnóża schodów. Jeden z moich ludzi trzyma już w rękach jej torbę, czekając na moje polecenia. Macham mu na pożegnanie, a on biegnie do samochodu, aby schować jej rzeczy. 

Przebrała się ze zbyt obcisłej sukienki, która ledwo zakrywała jej tyłek, w czarne spodnie do jogi i biały t-shirt. Dekolt został rozdarty, więc koszulka jest pod skosem. Jej lewe ramię wystaje na zewnątrz. Włosy ma rozpuszczone wokół ramion, a długie kosmyki ułożone w grube fale. Zmyła makijaż. Jest w niej subtelne piękno. Naturalne. Ciemne rzęsy i czerwona szminka przyćmiewały ją. W ten sposób wygląda lepiej. 

"Gotowa?" Wskazuję gestem w stronę drzwi wejściowych. 

Jej brązowe oczy rozszerzyły się odrobinę. Czy ona myśli, że to wszystko jest grą? Blef? 

Spogląda na korytarz, gdzie jej ojciec nadal siedzi w swoim biurze. Na jej twarzy pojawia się rozczarowanie, ale to tylko przelotny błysk. Szybko ukrywa się za pustym wyrazem twarzy. 

Och, kochanie, nie możesz się tak łatwo przede mną ukryć. 

Podnosi podbródek i wychodzi z domu. Jest to chód skazańca. 

Trafny w tej chwili.




Rozdział czwarty

Rozdział czwarty 

Kasia 

Dom Dominika znajduje się poza granicami miasta, ale powiedział mi, kiedy wsiadł za mną do SUV-a, że musimy zrobić szybki postój. 

Gdy kierowca skręca z Milwaukee Avenue w boczną ulicę, okolica staje się znajoma. Rozpoznaję narożny budynek sprzed lat. 

"Coś wpadło Ci w oko?" - pyta siedząc obok mnie. Zesztywniałam pod wpływem głębokiego tenoru jego głosu. 

"Ten budynek jest znajomy" - mówię, odchylając się do tyłu. Moja walizka została schowana z tyłu, ale torebkę przytuliłam do piersi. Na horyzoncie pojawiają się pomarańczowe barwy. Wkrótce wzejdzie słońce. 

Pyta: "Byłaś tam?", ale nie odwraca się, żeby zobaczyć, o którym budynku mówię. 

"Kiedy byłem mały." 

"Mieszkałeś wtedy w okolicy?". 

Przez dłuższą chwilę przyglądam mu się w milczeniu. "Tyle pytań" - mówię, odrzucając jego słowa. Może i zostałem wychowany tak, by znać swoje miejsce, ale to nie znaczy, że nie mogę przekraczać granic. 

Jego usta wykrzywiają się na krawędziach. 

Pochyla się bliżej mnie. Czuję piżmo jego wody kolońskiej. Nie jest gęsta i dusząca, jak u niektórych mężczyzn; jest męska, ale subtelna. 

"Zasada numer jeden. Ja pytam, ty odpowiadasz". Wpatruje się we mnie, te jego niebieskie oczy mogłyby spalić mi skórę. 

Nie mam pojęcia, dlaczego tu jestem, dlaczego chce, żebym za niego wyszła. A dopóki się nie dowiem, najlepiej jest postępować ostrożnie. 

"Tak było. Prawdopodobnie kilka przecznic stąd. Byłam bardzo mała, nie pamiętam dokładnie". 

"Ale pamiętasz ten budynek?". 

"Mama zabierała mnie tam w weekendy na lekcje polskiego". Pamiętam nasz dom, ale nie mówię mu o tym. Spacer uliczką wspomnień z tak beztroskiego okresu w moim życiu nie przynosi mi radości. To tylko przypomnienie tego, co zostało mi odebrane, mojej matce. 

"Polska szkoła?". Jego brwi unoszą się do góry. "Twoi rodzice nie nauczyli cię mówić w tym języku?". Po jego akcencie poznaję, że jest rodowitym Polakiem. 

"Moja matka nie mówiła po polsku, więc było ciężko. Ojciec tak dużo pracował, że rzadko bywał w domu. Lepiej rozumiem niż mówię" - wyjaśniam i spoglądam za okno. 

"Twoja matka nie jest Polką?" - pyta, ale mam wrażenie, że on już to wie. Nie wygląda mi na człowieka, który nie wie wszystkiego przed zawarciem umowy. Jestem pewna, że wzięcie mnie za żonę to nic innego, jak manewr biznesowy. 

"Była. Mój dziadek wyemigrował z Polski, ale babcia wychowała się tutaj, w Chicago. Nigdy nie nauczyli jej języka" - odpowiadam, nie zdradzając więcej. Nie jestem w nastroju do omawiania historii mojej rodziny. "Czy jesteśmy już prawie u Ciebie w domu? pytam, przesuwając torbę na kolanach. Komórka brzęczy w przedniej kieszeni, więc ją wyciągam. 

"Nie. Robimy krótki postój, a potem jedziemy do domu. To około pół godziny jazdy, gdy wjedziemy na autostradę". Pochyla się bardziej w moją stronę, a ja wyciągam telefon żywcem. "Nie rób tego." Kładzie rękę na moim ekranie. Jego dotyk jest ciepły, gdy obejmuje moją dłoń swoją. 

Podnoszę wzrok na niego. On nie patrzy na telefon, ale na mnie. 

"Co nie? To tylko dziewczyna z imprezy, która chce się upewnić, że dobrze dotarłam do domu". 

"Jeszcze nie." Z łatwością wyrywa mi telefon z ręki i chowa go do marynarki. 

"To tylko przyjaciółka" - mówię, wyciągając rękę. Chcę swój telefon. Nie zrobiłam nic, co uzasadniałoby jego odebranie. Nawet nie walczyłam z tym głupim pomysłem, żebyśmy się pobrali. 

"Wiem o tym." Wyciąga swój własny telefon i stuka w ekran. 

Samochód zwalnia, a potem zjeżdża na pobocze i parkuje przed domem jednorodzinnym. W oknie frontowym mieszkania z ogródkiem pali się pojedyncze światło. Kierowca wysiada z samochodu i cicho podchodzi do budynku. Dominik kontynuuje stukanie w swój cholerny telefon. W oknie pojawia się cień, potem dwa, a po minucie kierowca wraca na zewnątrz, idzie do samochodu, chowając do kurtki grubą kopertę. W mieszkaniu gaśnie światło. 

"Czy on to miał?" pyta Dominik, nie odrywając wzroku od telefonu, gdy kierowca wraca do środka. 

"Co do grosza". 

"Widzisz." Dominik odkłada telefon na bok. "Przy odpowiedniej zachęcie znajdą pieniądze. Niech Janusz przyprowadzi żonę do domu. Ma tu wrócić w ciągu godziny" - rozkazuje, a mnie zasycha w ustach. 

"Porwałeś czyjąś żonę?" pytam, zanim zdążę się powstrzymać. Czy uważałem go za mniej zdolnego do zła niż mój ojciec? Żyją w tym samym świecie, pracują w tym samym biznesie, ale nigdy nie widziałem nic z tego, co robił mój ojciec. Chronił nas przed tym wszystkim. To jedna z niewielu dobroci, jakie mi wyświadczył przez te wszystkie lata. 

Dominik ignoruje moje pytanie. "Powrót do domu trochę potrwa. Możesz się zdrzemnąć, jeśli chcesz. Jestem pewien, że jesteś zmęczona po dzisiejszej imprezie" - mówi, patrząc przez okno, z dala ode mnie. 

Zwijam palce w dłonie, wbijając paznokcie w skórę. To boli, piecze, ale zalewa mnie ulga. Ten ból rozumiem i przyjmuję go z radością. 

Przez następne pół godziny gapię się przez okno na latarnie wzdłuż autostrady. Słońce znów wschodzi na niebie i zanim zjedziemy z autostrady, wszystkie latarnie już zasnęły. 

Brama posiadłości Dominika otwiera się, gdy tylko podjeżdża samochód. Po krótkiej jeździe krętym podjazdem samochód podjeżdża pod duży amerykański dom w kształcie czworokąta. W ogrodzie wzdłuż frontu domu kwitną kwiaty, a kolejne w donicach wiszą na drewnianym tarasie. Spodziewałem się czegoś bardziej... surowego. 

Kierowca otwiera drzwi, a on wychodzi, staje z boku i podaje mi rękę. Spoglądam z jego dłoni na dom. Jest piękny. Bardziej zachęcający niż murowany bungalow, w którym mieszka mój ojciec, ale nie daję się zwieść kontrastom architektonicznym. Przenoszę się tylko z jednego więzienia do drugiego. A to ma zamkniętą bramę. 

Przesuwam się po tylnym siedzeniu i wychodzę z samochodu, ignorując jego rękę. Nie ma co udawać manier. 

Dominik owija dłoń wokół mojego ramienia i prowadzi mnie do przodu po schodach. Po wejściu do domu Dominik zostaje powitany przez podobnie wyglądającego mężczyznę. Jest trochę niższy od Dominika, ale jego arogancja jest tak samo głośna. 

"Jakub, nie musiałeś czekać" - mówi Dominik. 

"Nie sądziłem, że będziesz tak późno" - mówi Jakub, rzucając mi pobieżne spojrzenie i wracając do Dominika. 

"To była noc". Dominik zrzuca rękę z mojego ramienia. Kierowca samochodu wnosi moją walizkę, a Dominik gestem wskazuje na schody. "Połóż je w pokoju obok mojego. Ona tam na razie zostanie". 

Mój własny pokój. Niby powinnam być wdzięczna, ale w moim żołądku nadal kipi strach. Wszystko wydarzyło się tak szybko, że dopiero teraz zaczynam w pełni rozumieć swoją sytuację. 

Nie znam Dominika. Kim on jest dla mojego ojca i dlaczego to zrobił? Nie mam pojęcia, co się ze mną stanie, gdy to wszystko się rozegra. 

"Kasia, to jest mój brat. Zwraca się do Jakuba. "Jakub, to jest Kasia Garska. Dominik kładzie dłoń na moich plecach. Myślę, że jest to gest własności, ponieważ przyciąga mnie bliżej siebie. 

Wyciągam rękę w stronę Jakuba. "Miło mi cię poznać" - mówię. Nie dlatego, że mówię poważnie, ale dlatego, że działam na autopilocie. 

Muszę pobyć sama. Muszę sobie to wszystko poukładać w głowie. 

Ręka Jakuba jest łagodniejsza niż Dominika, ale równie duża. Ten człowiek jest równie niebezpieczny, czuję to w kościach. 

"To samo, Kasiu. Miło będzie mieć trochę piękna w tym domu". Uśmiecha się do mnie, ale jego spojrzenie wędruje do Dominika. Może szuka jego aprobaty. Mój ojciec nigdy nie dbał o to, by zwracać uwagę na moją matkę, jeśli tylko ułatwiało mu to prowadzenie interesów. 

Pojawia się przebłysk wspomnienia, ale po chwili już go nie ma. 

Dominik przeciąga dłonią po mojej, wyrywając mnie z uścisku Jakuba. "Kasia, idź do swojego pokoju i poczekaj na mnie. Zaraz tam będę." Gestem wskazuje za mną na mężczyznę, który pojawił się wcześniej. To mój konwojent. Albo moim strażnikiem więziennym. 

"Poczekać na Ciebie?". Wyrywam mu rękę. Moja cierpliwość sięgnęła już granic. Zostałem sprzedany, potem przehandlowany, a teraz mam się trzymać jak jakiś pies i czekać, aż mój pan przyjdzie do mojego pokoju? Tego już za wiele. 

Dominik musi to wyczuć, bo odwraca się do mnie, zasłaniając Jakubowi widok na mnie. Podnosi mój podbródek do góry, aż moje oczy stają naprzeciwko jego. Znowu te zimne, niebieskie oczy, wpatrujące się we mnie, jakbym była tylko przedmiotem, który można kupić. Przypuszczam, że teraz to jego własność. Zastanawiam się, ile kosztował mój bilet. 

"Nie rób kłopotów, Kasiu. Idź na górę, a ja zaraz przyjdę. Wiem, że masz pytania, ale dopiero jak będziemy na osobności". Łagodzi swoją dłoń, obejmując mój policzek i przesuwając kciukiem po mojej kości policzkowej. 

"Chcę odzyskać swój telefon" - mówię cicho, wtórując mu. On oczywiście nie chce, żeby Jakub słyszał naszą rozmowę, a ja nie potrzebuję świadka. 

"Już powiedziałem, że jeszcze nie. Nie pytaj mnie więcej, Kasiu. Jestem cierpliwy, ale nie odbieraj tego jako słabości". 

"Cierpliwy?" Moje oczy rozszerzają się wraz z pytaniem. On nie może być poważny. 

Nie odpowiada słowami, tylko ponownie pieści mój policzek, po czym opuszcza rękę. W miejscu jego dotyku pojawia się mrowienie. 

"Kontynuuj" - mówi, kiwając głową. Przypuszczam, że jest to sygnał, że zostałem zwolniony. 

Kiedy się nie ruszam, nachyla się, a jego ciepły oddech omywa mój policzek. 

"Zasada numer dwa. Zawsze rób, co Ci każą" - szepcze mi do ucha. 

"Jak tylko dostanę telefon". Podnoszę podbródek, ręce zaciskam po bokach. 

Jego brwi się unoszą. Chyba go zaskoczyłam. Tak chętnie poszłam z nim z domu ojca. Tak łatwo i szybko podporządkowałam się poleceniom ojca. Dominik pewnie myślał, że kupił sobie ładną wycieraczkę za żonę. 

Ale jestem zmęczony i mam już dość tego bicia się w piersi. 

"Tommy, zaprowadź ją do jej pokoju". Dominik wydaje polecenie, nie odrywając wzroku od mojego. 

Dwie silne ręce oplatają moje ramiona i zostaję pociągnięty do tyłu, a następnie wciągnięty na schody. Próbuję się wyrwać, ale on jest zbyt silny, zbyt zdeterminowany, by być idealnym żołnierzem dla swojego szefa. 

Poddaję się i Tommy puszcza mnie, żebym mógł łatwiej wejść po schodach. Kiedy jesteśmy już na górze, chwyta mnie za łokieć i ciągnie korytarzem do zamkniętych drzwi. 

"To jest twój pokój". Popycha drzwi, opuszczając rękę. Jego wzrok jest skierowany na mnie, gotowy, gdybym próbowała uciec. Dokąd miałabym pójść? Wątpię, żeby mój ojciec pozwolił mi wrócić do domu, a bez telefonu nie mogę zamówić taksówki, żeby mnie uratowała. 

Przechodzę obok Tommy'ego i wchodzę do pokoju. Drzwi zamykają się za mną cicho i zostaję sama. Ogrom tego wieczoru uderza we mnie. Jestem w pokoju, w obcym domu, z obcym mężczyzną, który jest ze mną związany. 

Zrzucając torbę na podłogę, siadam w fotelu w rogu pokoju. Jestem pewna, że pokój jest piękny, ale zamykam oczy i wciągam drżący oddech. 

Kim właściwie jest Dominik Staszek i dlaczego chce mnie mieć?




Rozdział piąty

Rozdział piąty 

Dominik 

Kasia śpi, kiedy kilka godzin później wchodzę do jej pokoju. Leży na boku, jedną rękę ma pod głową, a drugą włożoną między kolana. Nie weszła pod kołdrę; zastanawiam się, czy jest zziębnięta. Może nie miała zamiaru zasnąć. 

Po pozbyciu się Jakuba zadzwonił do mnie ojciec. Jest duża szansa, że wkrótce będzie mógł wrócić do domu. Sprawa przeciwko niemu to w większości bzdura, a gdy tylko nasmaruje się odpowiednie kółka, żeby odwrócić się od niego w każdej słusznej sprawie, będzie w pierwszym samolocie do domu. Nie dlatego, że nie lubi spędzać czasu nad basenem w naszym rodzinnym domu w Pruszkowie. Już od dawna chciał odwiedzić rodzinną posiadłość. Jego kłopoty z prawem były dobrym pretekstem. 

Kasia wygląda dziś inaczej niż wtedy, gdy widziałem ją po raz pierwszy. Oczywiście starsza, ale też bardziej wyrafinowana. Jej włosy są bardziej miękkie, makijaż bardziej stonowany. 

Chyba powinienem czuć się źle. Ta niczego nie spodziewająca się dziewczyna jest tylko środkiem do celu. Ale kiedy patrzę na nią, śpiącą tak spokojnie, nie mam żadnych wyrzutów sumienia. Mówiła Marcinowi, że obiecał jej wolność, ale mężczyźni tacy jak Marcin nigdy nie wypuszczają z rąk tego, co uważają za swoje. Jeśli zmusiłby ją do pozostania i prowadzenia życia, jakie dla niej przygotował, nie byłoby od tego ucieczki. 

Nie będę zgrywał hipokryty. Ja też jestem okrutny, ale nie w taki sposób jak on. Niewinność ma dla mnie znaczenie. No cóż, do tej pory tak było. Kasia nie jest swoim ojcem, wiem o tym. Nie zasługuje na to, co ją czeka. 

Ale teraz, gdy pociąg odjechał ze stacji, nie da się go zatrzymać. 

Kusi mnie, żeby pozwolić jej odespać popołudnie i porozmawiać z nią jutro. Otwieram żaluzje, pozwalając, by delikatne letnie promienie słońca omiotły jej twarz. To wystarczy, żeby mnie obudzić, gdybym spał, ale ona się nie porusza. Gęsty kosmyk włosów przykrywa jej policzek; odgarniam go. Mimo to nie poruszyła się. 

Czy ufa otoczeniu na tyle, by zasnąć tak głęboko? A może zawsze spała jak zabita? Nie wiem nic o tej kobiecie, poza tym, co udało mi się wygrzebać - a nie było tego wiele. Wiem, że jej ojciec w magiczny sposób odseparował ją od swoich interesów. Uczęszczała do prywatnej szkoły średniej, a następnie studiowała na Uniwersytecie Chicago, gdzie uzyskała tytuł licencjata w zakresie edukacji elementarnej. 

Wszystko inne jest jednak tajemnicą. To nie będzie miało znaczenia. Jest czas, żeby się tego dowiedzieć, jeśli będę miał taką potrzebę. 

"Kasia" - wypowiadam jej imię szorstko, najpierw delikatnie potrząsając jej ramieniem, a potem mocniej, gdy nie daje mi zasnąć. 

Odskakuje, podnosząc rękę z kolan, żeby odeprzeć atak. Wyprostowawszy się, przebiega przez łóżko na drugą stronę, mrużąc oczy i próbując skupić się na pokoju. 

"Nie chciałem cię przestraszyć" - mówię, wyciągając ręce. "Mocno spałaś". 

Ona pociera piętami dłoni oczy. "Przepraszam. Nie chciałam zasnąć". Kiedy opuszcza ręce, jej tusz do rzęs jest rozmazany pod oczami. Niewiele, najwyżej cień. Nie spała całą noc, oczywiście, że zasnęła. 

"Nie zamierzałam tak długo przychodzić". Wyprostowałem się i wsunąłem ręce do kieszeni. Przebrałem się z garnituru i mam na sobie parę luźnych spodni i czarną koszulę z długim rękawem zapinaną na guziki. Jej spojrzenie błądzi po mnie, jakby czegoś szukała. 

Pyta: "Dlaczego tu jestem?", składając nogi za siebie i zsuwając się z łóżka. Teraz, gdy między nami jest łóżko queen size, znalazła w sobie trochę odwagi. 

"Myślę, że twój ojciec postawił sprawę jasno" - mówię, nie spuszczając z niej wzroku. 

"Małżeństwo, tak, wiem. Ale dlaczego jestem tu teraz? Dlaczego nie mogłam zostać w domu do ślubu?" - naciska. 

"Tu jest bezpieczniej." Moje działania pociągają za sobą konsekwencje. Ale nie chcę, żeby musiała za nie płacić, nie chcę też, żeby moi wrogowie wykorzystali ją przeciwko mnie. 

Jej ramiona opadają i przez chwilę wydaje mi się, że odpuści. Powinna odpuścić. Zbyt wiele pytań może być niebezpieczne. 

"Dlaczego tutaj jest bezpieczniej?". kładzie nacisk na pierwsze słowo. Nie umknęło mi, że jej ręce zaciskają się po bokach, zbierając materiał koszuli. 

Na jej wysokich kościach policzkowych pojawia się odrobina różu. Pod powierzchnią kryje się ogień. 

"Wystarczy, że tak jest." Odrzucam jej pytanie, nie odpowiadając na nie. "Ważne jest, abyś zrozumiała kilka rzeczy." 

"Nie wystarczy, że ty tak mówisz". przerywa mi. Jej oczy rozszerzają się. Czy jej wybuch zaskoczył nawet ją samą? 

"Kasia-" 

"Nie. Zasługuję na to, by wiedzieć. Może nie mam wpływu na to, gdzie ojciec mnie wysyła, ani komu mnie sprzedaje, ale zasługuję przynajmniej na to, by wiedzieć, dlaczego przebywanie w moim własnym domu jest dla mnie niebezpieczne". Serce musi jej walić w piersi; widzę pulsowanie w szyi. 

Nie myli się. Ale nie mogę tolerować jej tonu. 

"Kasia, rozumiem, że to wszystko jest zagmatwane, nowe i trochę przerażające. Ale nie podnoś na mnie głosu" - mówię, podnosząc palec, gdy wygląda na gotową do ponownego wystrzału. "Lepiej, że jesteś tu teraz. To jest teraz twój dom" - mówię. 

"Dlaczego?" - pyta mnie, ale nie pyta o to, gdzie będzie teraz mieszkać. Chce wiedzieć, dlaczego jest ze mną zaręczona. Dlaczego ja ją chciałem. 

"To służy mojemu celowi". Nie będę jej okłamywał. Nie zawsze powiem jej wszystko, co chce wiedzieć, ale nie skłamię. 

"A jakiemu celowi mógłbym służyć?" - pyta, a jej głos się obniża. Jej irytacja znów narasta. "Umowa między twoim ojcem a moim dotyczyła mojej siostry. Już dawno minął czas, kiedy miałeś ją zabrać". Robi pauzę, pojawia się błysk bólu, ale znika. "Czy nie mogłeś kupić innej panny młodej? Musiałeś wrócić do mojej rodziny?". 

"Kasiu, staram się być dziś cierpliwy, bo jestem pewien, że to wszystko mnie przerasta. Ale jeśli nadal będziesz to robić, podnosząc głos, nie będę w stanie długo tego znieść". Przechodzę koło łóżka, nie spuszczając z niej wzroku, gdy podchodzę do miejsca, w którym stoi. Jestem trochę zaskoczony, a nawet pod wrażeniem, kiedy ciepło w jej spojrzeniu nie znika, gdy się zbliżam. Spodziewałem się, że będzie się płaszczyć, ale zamiast tego wygląda na gotową do walki. 

"Pacjent? Czy ty masz pojęcie, jak bardzo to jest pokręcone?". Podnosi podbródek. "Nie jestem rzeczą, którą można kupić". Myślę, że powtarzała to sobie wielokrotnie, ale po raz pierwszy pozwoliła sobie to wyrazić. 

"Jeden." Podnoszę palec w powietrzu, przykładając go do jej podbródka. "Nie kupiłem cię. Może to robi twój ojciec, kupuje i sprzedaje kobiety, ale nie ja. Nie chcę więcej słyszeć, jak to mówisz" - mówię. 

Zbyt szybko zmienia wyraz twarzy, bym mógł w pełni zrozumieć jej reakcję. 

"Jak więc przekonałeś mojego ojca, żeby się na to zgodził?". Nie zna szczegółów, ale myślę, że wie więcej o świecie, w którym żyje jej ojciec, niż on sam mi powiedział. Jest bystra. 

"Nie musisz o tym wiedzieć." Przesuwam palec od jej podbródka, w górę wzdłuż policzka, zbierając gęste włosy i zakładając je za ucho. Z jej płatków uszu delikatnie dyndają perłowe łezki. To nie jest biżuteria do kostiumu. Jest prawdziwa. Do tego drogie, z diamentowymi kolczykami. 

"Oczywiście, że nie." Odsuwa się od mojego dotyku. Jej ton jest kwaśny. Może ta drzemka nie była dla niej dobra. Obudziła się z wściekłością. 

"Musisz teraz wiedzieć, Kasiu, że będziemy małżeństwem." 

Jej spojrzenie odbija się ode mnie. "A co potem?" - pyta, a jej ramiona opadają. To logiczne pytanie. A ja nie mam dla niej odpowiedzi. 

"Potem jesteśmy małżeństwem" - mówię, starając się zachować prostotę. 

Z jej żołądka wydobywa się niski pomruk. 

Uśmiecham się. "Margaret przygotowała dla nas jedzenie. Jest w kuchni, zróbmy Ci coś do jedzenia". 

"Kim jest Małgosia?" - pyta. 

"Moja gospodyni". Podchodzę do drzwi i otwieram je, dając jej gest, by poszła ze mną. Ona nie jest więźniem. Nie do końca. Przez jakiś czas trzeba będzie ograniczyć jej ruchy, ale to dla jej bezpieczeństwa. Zrozumie to. 

Albo i nie. 

Tak czy inaczej, tak właśnie będzie. 

Chwilę patrzy na łóżko. Może pozostać głodna w swoim pokoju albo pogodzić się z tym, że będę jej partnerem do kolacji. Jej ręka przyciska się do brzucha i jestem pewien, że głód zwyciężył. 

Trzyma plecy prosto, mija mnie i idzie korytarzem w stronę schodów. Jej ruchy są pewne siebie, silne. 

To tylko kolacja, ale wygląda, jakby ruszyła do walki. 

Walkę, której nigdy nie wygra. 

Nigdy.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Niechętna panna młoda"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



👉Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści👈