Wdowa z przeszłością

Rozdział 1 (1)

----------

Rozdział 1

----------

Bracia Władcy są na pierwszym miejscu: przed wszystkim i wszystkimi.

Artykuł I: Bracia Panów

Wiosna 1820 r.

Londyn, Anglia

Nathaniel Archer, hrabia Exeter, przeszedł drogę od poturbowanego, pobitego i posiniaczonego szpiega schwytanego przez irlandzkiego radykała do przywódcy Braci Lordów.

Ukształtowany przez uwięzienie i dwa lata tortur, stał się człowiekiem, który nie miał czasu na nic i nikogo poza Braćmi. Praca wypełniała jego dni i noce, stała się rodziną, której nigdy nie miał i nie będzie miał.

Podczas gdy inni szlachcice zadowalali się beztroskim życiem, biorąc udział w bezmyślnych imprezach, Nathaniel gardził tymi błahostkami tak samo, jak jako młody człowiek, który dopiero co ukończył Oxford. Zawsze wolał celowość, która wiązała się z zapewnieniem bezpieczeństwa Anglii i jej mieszkańcom.

Dwanaście godzin, które spędził za wielkim mahoniowym biurkiem, analizując listę potencjalnych przyszłych członków Braci na jedno wolne stanowisko, było świadectwem jego oddania pracy.

Otwierając kolejną teczkę, Nathaniel szybko przeniósł wzrok na górną kartkę.

...Brak doświadczenia w terenie. Żadnego doświadczenia wojskowego...

"Oto, czym się staliśmy" - mruknął pod nosem, kontynuując lekturę. Tajną agencją pod nadzorem Home Office, którą król starał się wypełnić indolentnymi lordami; rówieśnikami, którzy oddawali mu przysługi za rolę w Home Office dla swoich równie indolentnych synów.

Ostatecznie jednak Nathaniel, w roli Suwerena Braci, miał ostateczną decyzję. Nie wykluczało to jednak tego, że będzie musiał przejść przez wszystkie etapy, by udobruchać króla. I choć po prostu wyrzuciłby tych lordów, którzy by mu nie odpowiadali, to zadanie to odciągało czas i energię od organizacji.

"Przyjmuję to jako 'nie' dla Lorda Hammella", powiedział jego asystent, pan Lionel Bennett, z tego samego miejsca, które zajmował przez większą część dnia, naprzeciwko Nathaniela.

"Stanowcze nie" - stęknął odkładając na bok skąpy folder. Odchylony do tyłu w swoim krześle, zwinął swoje sztywne ramiona. "Z pewnością są bardziej wykwalifikowani kandydaci niż ten?" Wyciągnął przed siebie ręce, poddając je lekkiemu wstrząsowi, aby wzmocnić dopływ krwi do kończyn.

Z przewrotnym uśmiechem Bennett wręczył kolejną. "Przedstawiam lorda Sheldona Whitwortha".

Jego usta zadrgały. "Ty, prezentujesz?" zapytał, biorąc go od młodszego mężczyzny.

Jego asystent poszerzył swój grymas. "Raczej król poleca lorda Sheldona Whitwortha".

Lord Whitworth: łobuz i rozpustnik, który bardzo potrzebuje reformy. "Oczywiście", mruknął. Bracia mieli więcej niż wystarczająco dużo takich typów w swoim gronie. Towarzystwo nigdy nie wzięłoby ich za nic innego, jak tylko za potępieńców. Pojawiła się znajoma irytacja. Już dawno temu zmęczyło go zadanie dojrzewania do roli wyselekcjonowanych przez króla lordów.

Bennett zachichotał.

Nathaniel musiał przyznać rację drugiemu człowiekowi. Po pół dnia pracy, większość byłaby zmęczona i niezadowolona. Bennett jednak, który służył Braciom od czasów studiów w Oksfordzie, miał niezmąconą aurę, jaką mógł mieć tylko człowiek mający pięć i dwadzieścia lat. Być znowu młodym. Ale ponieważ urodził się jako dziecko byłego agenta, Brethrenowie płynęli w żyłach młodego człowieka.

"Ma sześć i dwadzieścia lat", mówił Bennett. "Drugi syn księcia Sutton".

Wszyscy londyńscy lordowie, którzy mieli drugich i trzecich synów, którzy wyrzekli się kleru i wojska, uważali, że mogą przekazać swoje dzieci Ministerstwu Spraw Wewnętrznych, aby w ten sposób zwiększyć swoje wpływy i znaczenie. "Mogę przeczytać tyle," powiedział sucho Nathaniel, nie podnosząc swojej uwagi z następnego znakomitego kandydata. W obronie tych rówieśników, nie mogli wiedzieć, że to samo potomstwo, dla którego szukali stanowisk, będzie brane pod uwagę jako agenci polowi Braci; tej tajnej organizacji znanej tylko królowi, jej członkom, byłym agentom i Home Office.

Lord Sheldon Whitworth:

Służył w Marynarce Jego Królewskiej Mości

Brak doświadczenia w terenie

Brak doświadczenia w bitwie morskiej

Szybko zabrał się za czytanie akt. Jeszcze jeden wojskowy wyrostek z prawem do stanowiska w Home Office.

"Z tyłu jest dołączony list pochwalny" - zaproponował Bennett.

Przerzucając na następną stronę, przejrzał pełen pochwał list od... "Księcia Sutton" - mruknął pod nosem. Jeszcze jeden potężny rówieśnik wywierający swoje wpływy w imieniu swoich krewnych.

"Można się zastanawiać, czy gdyby ci sami lordowie wiedzieli, jakie ryzyko podejmą ich oszczędni, jeśli zostaną wybrani na to stanowisko, to czy zgłosiliby swoje nazwiska królowi" - Bennett zastanawiał się głośno, w echu wcześniejszych myśli Nathaniela.

"Twój własny ojciec to zrobił", czuł się skłonny zauważyć. Kiedy Nathaniel otrzymał kontrolę nad organizacją i został mianowany przez króla suwerenem, jedna z pierwszych próśb o zatrudnienie pochodziła od poprzedniego członka Braci.

"Mój ojciec był na tyle mądry, że wiedział, iż nic nie powstrzyma mnie przed podjęciem pracy w Home Office". Bennett błysnął półgębkiem. "Po prostu nie wiedziałem o jego powiązaniach z Braćmi".

Lord Lucien Bennett był jednym z tych, którzy mieli pełnić funkcję Delegata, rozdającego zadania agentom. Zebrał dokładnie ten sposób pracy, do którego zgłosił nazwisko swojego syna.

Pomimo początkowych zastrzeżeń Nathaniela, niemal natychmiast przekonał się, że młody człowiek to coś więcej niż tylko więź rodzinna. Z odgłosem obrzydzenia porzucił kolejny folder. Spojrzał wyczekująco na swojego asystenta.

Bennett, posłusznie, wyciągnął następną.

Otwierając ją, Nathaniel przejrzał akta. Podniósł głowę, nie mogąc powstrzymać niedowierzania. "Zapasowe Quimbly'ego?"

Jego asystent przytaknął.

Książę Quimbly zwrócił się do króla nie mniej niż dwa razy w imieniu swojego syna... i to tylko w ciągu dwóch lat, kiedy Nathaniel został mianowany suwerenem. Ze skrupulatnie prowadzonych rejestrów wynikało, że wcześniej były cztery prośby skierowane do jego poprzednika.



Rozdział 1 (2)

"Czy jest dla niego jakaś rola w Home Office?" zaryzykował Bennett. "Nie Braci, koniecznie", mówił w pośpiechu. "Ale jakieś inne zadanie, gdzie indziej".

Zszywając brwi, Nathaniel prześwietlił młodszego mężczyznę. Metodyczny, skuteczny i całkowicie oddany Braciom, nigdy wcześniej nie okazał słabości. "Znasz tego dżentelmena?"

Bennett odwrócił dłonie do góry. "Był kolegą z klasy w Eton. Sprytny. Wyśmiewany przez innych kolegów z klasy za bycie zbyt mądrym. Cichy."

"A jednak został przesłuchany przez Home Office i uznany za nieodpowiedniego na stanowisko w tym wydziale?". Lekceważąco odłożył teczkę na bok. "Jeśli nie nadają się na stanowisko agenta, to nie nadają się na żadną funkcję w ramach Home Office". Nathaniel chwycił swoje pióro. Zanurzając je w kryształowym kałamarzu, przystąpił do skreślania dwunastu kandydatów, których przeglądał tego dnia.

Bennett bębnił opuszkami palców w ramiona swojego krzesła. "Rządzisz wyłącznie na podstawie artykułów organizacji".

"Nie ma innego sposobu". Nathaniel posypał prukwę na mokry atrament, a potem dmuchnął. Ponad dwie dekady poświęcił Braciom, a potem odziedziczył w niej rangę przywódcy. Tajna agencja była czymś więcej niż tylko kolejnym oddziałem w ramach Home Office. Tam, gdzie inni mężczyźni mieli ukochane, żony lub dzieci, Brethren stał się jego wszystkim - jego życiem. Jego skóra poczuła ukłucie, gdy poczuł na sobie oczy drugiego mężczyzny i podniósł wzrok.

"Czasami... istnieje... coś więcej niż osoba, sprawa," Bennett szturchnął podbródkiem wyrzucone przez Quimbly'ego akta. "Kandydat."

Jego asystent mówił ze szczerością, którą Nathaniel cenił, a także z doświadczeniem agenta starszego o dwadzieścia lat. Te cechy ujawniły się podczas jego rozmowy kwalifikacyjnej i były powodem, dla którego uczynił Bennetta swoim asystentem. "Może tak być," przyznał. "Ale obowiązek przed wszystkim. Organizacja...

"Najpierw jest organizacja", dodał Bennett. To było credo przekazywane od wieków. "Och, żebym nie zapomniał. Mam dla ciebie kolejnego kandydata do przejrzenia." Pochylając się, sięgnął po folder spod swojego fotela i oparł go na biurku Nathaniela. "Nie jest on jednym z wybrańców króla. Natknąłem się na jego referencje na samym dole stosu."

Zaintrygowany, Nathaniel zajrzał do teczki, o której mowa. Po tym jak Bennett odszedł, Nathaniel ułożył teczki z odrzuconymi kandydatami; niezliczonymi ludźmi, na których król wywarłby swój wpływ, aby zostali zatrudnieni w Braciach. Zgiął szczękę.

Niegdyś elitarna organizacja, która istniała zbyt długo z przestarzałymi zasadami zarządzania, kiedy przejął stery, Bracia byli prawie martwi. Była to grupa w ramach Home Office, która bardzo potrzebowała restrukturyzacji i modernizacji. I właśnie na tym spędził ostatnie dwa lata: na przebudowie, dzięki której jego wpływy były wszędzie. Począwszy od sposobu wykonywania misji przez agentów, poprzez zagrożenia dla Korony i przestępstwa przeciwko rodzinie królewskiej, aż po zasady rządzenia. Napisał od nowa artykuły, którymi kierowała się organizacja, systematycznie przeprowadzał wywiady, a następnie zwalniał agentów, którzy przez lata okazali się niewiarygodni, i zatrzymywał przy sobie tylko najlepszych - garstkę mężczyzn i kobiet, którzy nie popełnili ani jednego błędu w swojej karierze. Zatrudniał i utrzymywał agentów, którzy byli mądrymi, niezachwianie lojalnymi ludźmi z podobnym dążeniem do zapewnienia bezpieczeństwa i dobrobytu Korony i kraju.

Jego praca nie będzie kompletna, dopóki Bracia nie zostaną przywróceni do dawnej świetności.

Nathaniel westchnął.

Zdejmując okulary do czytania, zrzucił druciane oprawki, które z cichym łoskotem wylądowały na stosie skórzanych foliałów. Czas nieuchronnie zmieniał wszystkich: wszystkich i wszystko. Jednak było o wiele... łatwiej, gdy król nie mieszał się do spraw braci.

Nathaniel ponownie wzruszył sztywnymi ramionami i założywszy okulary, przejrzał akta pozostawione przez Bennetta. Przystąpił do czytania wyróżnień i osiągnięć pana Colina Lockharta.

Jeden z najlepszych londyńskich biegaczy Bow Street i bękart urodzony jako syn księcia - księcia, który nie napisał żadnego listu w jego imieniu. Zaintrygowany po raz pierwszy, odkąd zaczął oceniać przyszłych członków organizacji, Nathaniel pochylił się do przodu.

Jeszcze niedawno jedynymi mężczyznami i kobietami, którzy mogli znaleźć się w szlachetnych szeregach Braci, byli lordowie i damy urodzeni dla władzy i przywilejów. Kiedy on, pierwszy człowiek urodzony bez tytułu, który otrzymał za akty bohaterstwa, stanął na czele organizacji, wprowadził zmiany wśród osób, które były brane pod uwagę przy obsadzaniu powstałych wakatów. Mężczyźni pracujący jako Biegacze wykazywali się znacznie większą odwagą i lepszym zrozumieniem rodzajów spraw, których podejmowali się Bracia.

Zwilżając czubek palca wskazującego, odwrócił się do następnego arkusza pergaminu, który wyliczał imponującą listę zamkniętych spraw Lockharta.

W drzwiach rozległo się pukanie.

"Wejdź" - zawołał, nie zadając sobie trudu, by podnieść wzrok znad swojego badania referencji Lockharta.

"Mój panie", głos Bennetta wciął się w ciszę. "Fergus Macleod przybył przed chwilą".

"Macleod?" Cicho przeklinając, Nathaniel zerknął na zegar w długiej gablocie. Jasna cholera. Zapominanie o przeklętym spotkaniu. Starzał się. Nie było na to innego wytłumaczenia.

Jego asystent zakasłał w rękę. "Czy wolałby pan, żeby lord Fitzwalter dopilnował spotkania?".

"Nie. Nie," powiedział pospiesznie. Lord Fitzwalter został wyznaczony przez Nathaniela na delegata. Niewielu było ludzi, którym ufał bardziej. Niezależnie od ilości przepracowanych godzin i odbytych spotkań, obowiązek i odpowiedzialność Nathaniela wobec braci zawsze stały na pierwszym miejscu. Dlaczego to sprawiało, że był dziwnie niespokojny? "Wprowadź go", polecił. Może to przez paradę młodszych mężczyzn, którzy przypominali mu o upływie czasu i o oczekiwaniach, jakie kiedyś miał wobec własnego życia... po odejściu z Braci.

Prawie bezgłośny odgłos kroków Bennetta i kliknięcie drzwi wskazywały, że drugi mężczyzna odszedł.




Rozdział 1 (3)

Macleod był najnowszym członkiem Braci. Młody człowiek, urodzony jako trzeci syn szkockiego hrabiego, spędził większą część roku na szkoleniu na wsi w Bristolu. Dziś otrzyma swoje czwarte zadanie i wkroczy w świat jako członek Braci, wykonując zadania dla Korony i kraju. Kiedy Nathaniel objął stanowisko szefa Braci, była to pierwsza zmiana, jaką wprowadził: oprócz regularnych spotkań z wszystkimi agentami Braci, zażądał prywatnych spotkań z najmłodszymi rekrutami. To właśnie wtedy Nathaniel był w stanie ocenić ich gotowość do misji.

Aby nikt nigdy nie popełnił tych samych błędów, co on.

Po pomyślnym wykonaniu kilku zadań jako niespełna dwudziestoletni młodzieniec, Nathaniel rozwinął zuchwałą pewność siebie, która sprawiła, że został schwytany i prawie zabity za swoje błędy. Siedząc z dwoma irlandzkimi radykałami, których miał badać, napił się głęboko zdobytego przez nich piwa. A to kosztowało cię o wiele więcej niż życie...

Sercowata twarz Lady Victorii Tremaine wysunęła się do przodu.

"Czy zawsze jest pan taki arogancki, panie Archer?"

To kuszące husky-contralto dzwoniło w jego głowie tak wyraźnie teraz, jak wtedy, gdy ta pełna ducha młoda kobieta sprzed lat wydychała je przy jego ustach.

Jego palce odruchowo zacisnęły się na kartce. Przesunął wzrok na zniekształcone koło na wierzchu dłoni. Nie ruszając się, Nathaniel wpatrywał się w znienawidzony znak.

"Jeśli się ruszysz, będzie tylko gorzej dla ciebie..."

"Nie. Proszę... nieeee..." Krzyki dawno temu mieszały przeszłość z teraźniejszością.

Strach lizał krawędzie jego zmysłów, odpędzając radosne wspomnienia, jakie miał z Victorią, i pozostawiając na ich miejscu ciemność. Nathaniel potrząsnął głową i odwrócił uwagę od śladów po swoich porywaczach. Gdyby był mniej pewny siebie, nigdy nie zostałby schwytany. Wróciłby, a ona by tam czekała.

Jego gardło pracowało.

Porzucając akta Lockharta, usiadł z powrotem i wyciągnął ręce na boki. Jego ciało zaprotestowało przeciwko temu nagłemu ruchowi, a on wygładził rysy, by ukryć agonię przetaczającą się przez niego falami. Dobrze ulokowany sztylet zadany przez bezwzględnych radykałów, Foxa i Huntera, sprawił, że Nathaniel cierpiał przez te wszystkie lata. Jednak jego praca dla Braci już dawno wpoiła jemu i wszystkim członkom potrzebę ukrywania jakichkolwiek oznak bólu czy cierpienia. Słabość mogła być wykorzystana przeciwko człowiekowi. Czyż nie przekonał się o tym na własnej skórze podczas swojej niewoli? Jego dłonie stały się wilgotne. Problem polegał na tym, że w chwili, gdy pozwolił Foxowi i Hunterowi zapanować nad swoimi myślami, trzymali się oni z nieustępliwą kontrolą.

Nie myśl o nich... nie myśl o nich... jesteś panem swoich wspomnień...

Tylko że tym razem wślizgnęły się zbyt daleko i nie dały się tak łatwo uciszyć. Zimny pot wystąpił mu na czoło, gdy jego oprawcy, dwaj dawno zmarli irlandzcy radykałowie, walczyli o kontrolę nad jego myślami.

"Masz kogoś, kogo ci brakuje, Archer? Ach, widzę, że masz, zrób." Fox gwarzył ze śmiechu. "Ukochaną, myślę sobie. Ładna angielska dama. Możemy ją znaleźć, Łowco. Założę się, że okaże się dla nas przydatna..."

"Nie" - zgrzytnął Nathaniel, walcząc ze swoimi wiązaniami. Sznury wrzynały się w jego już posiniaczone i krwawiące ciało. "Zabiję was obu. Ja-ahh... mój Boże, nie. Proszę, nooo."

Jego torturowane krzyki z dawno temu obierają się wokół jego umysłu, Nathaniel zakrzywił paznokcie w skórzane ramiona swojego krzesła, chcąc, aby te demony odeszły.

Na krótko zamknął oczy i skoncentrował się na wciąganiu spokojnych oddechów - do czasu, aż przeszłość zniknęła, a on został z tą samą pustką, która przywitała go po powrocie. Do czasu, gdy dowiedział się, że jedyna kobieta, którą kochał, wyszła za mąż podczas jego nieobecności.

Niech cię szlag, Victorio. Niech cię szlag trafi za to, że nie czekałaś...

I przeklęty on za to, że nie pogodził się z jej decyzją.

"Dość", mruknął. Nawet jeśli gardził wciąż obecnym rozżaleniem i bólem sprzed lat, oba służyły jako wieczne przypomnienie nie tylko tego, co stracił, ale także potrzeby... "Jasności i skupienia", odetchnął, potrzebując tej przysięgi wypowiedzianej na głos.

A może to po prostu credo, które teraz wpajasz młodym mężczyznom i kobietom, tak jak zostało ci wpojone?

W sali rozległy się kroki i Macleod zwolnił uścisk, z jakim trzymał się fotela.

Bennett otworzył drzwi, wpuszczając Macleoda. "Czy wymaga pan czegoś jeszcze, mój panie?".

Podnosząc rękę w deklinacji, podziękował swojemu asystentowi. "To będzie wszystko".

Nawet po tym, jak Bennett wycofał się z pokoju, młody agent pozostał stoicko milczący przy wejściu, jego koperta w ręku.

"Macleod." Nathaniel podniósł się na nogi, wdzięczny za skupienie, którego zawsze wymagała jego praca. Jego misje pomogły mu przetrwać piekło tych dwóch lat... a potem ból, który przywitał go po powrocie do Londynu. "Proszę, dołącz do mnie", zachęcał, wskazując młodszego mężczyznę.

Wysoki, bez nawet najmniejszej blizny na ostrych rysach twarzy, z podnieceniem w oczach, Fergus Macleod mógł być równie dobrze repliką Nathaniela, gdy ten po raz pierwszy został członkiem Braci. "Mój Panie," ciemno odziany agent ukłonił się z szacunkiem i zajął jedno ze wskazanych miejsc.

Po zajęciu swojego miejsca, Nathaniel złożył przed sobą palce. "Rozumiem, że twój pierwszy rok był w dużej mierze sukcesem." Było to stwierdzenie, nie zamierzone jako pytanie, mające na celu zmierzenie pewności siebie drugiego człowieka.

Macleod nie zareagował na tę garść słów.

Kiedy był w podobnym wieku, Nathaniel rozkoszował się pochwałami i wyróżnieniami, którymi go obdarzano. Będąc zapasowym spadkobiercą brata, zawsze wywierał na siebie presję, by ustalić swoje miejsce w świecie uporządkowanym według rangi i tytułu. Macleod jednak nie zdradzał tego samego głodu.

To dobrze.

Ten brak akceptacji ze strony innych dobrze mu posłuży. Członek Braci nie pracował dla człowieka - nawet dla króla - ale raczej dla dobra Anglii.




Rozdział 1 (4)

"Otrzymałeś swój czwarty przydział", seguduje do powodu obecności młodszego mężczyzny.

"Tak." Te dwie, bezbłędnie wypowiedziane sylaby mówiły o zamożnym pochodzeniu Macleoda i wpływach jego rodziny.

Unosząc brew, Nathaniel wyciągnął dłoń. Pochylając się do przodu, Macleod wręczył mu kopertę napisaną ręką Fitzwaltera. Zatrzymał się, jego wzrok przykuła szafirowa pieczęć: zaciekłe lwy wznoszące się opiekuńczo nad koroną pozostały tym samym symbolem, którego użyli pierwsi ludzie, którzy utworzyli Braci dawno, dawno temu. Jedyne, co się zmieniło, to kolor atramentu, wybrany przez człowieka, który służył jako suweren. "No i?" zapytał, sięgając po okulary.

"Śledztwo w sprawie morderstwa, mój panie".

"Śledztwo w sprawie morderstwa?" powtórzył.

Macleod skinął głową. "Incydent, o którym mowa, miał miejsce wewnątrz Coaxing Tom".

"Ahh." Przez lata Bracia mieli oko na Coaxing Tom, melinę, w której często dochodziło do podejrzanych działań.

Ich organizacja była jedną z tych, które widziały członków Braci uwikłanych w niepewne misje w całej Europie. Zdobyli informacje wywiadowcze, które pomogły zakończyć bitwy i wojny z najbardziej bezwzględnymi przywódcami na całym świecie. Z biegiem lat Bracia zaczęli również prowadzić śledztwa w sprawie morderstw i samobójstw królów, książąt lub wybitnych lordów - ale tylko wtedy, gdy były one związane ze spiskami przeciwko Koronie.

Przesuwając kopertę, Nathaniel założył z powrotem okulary i przejrzał akta.

"Chodzi o morderstwo wicehrabiego", wyjaśnił Macleod, jego chłodny ton był tak swobodny, jak w przypadku omawiania londyńskiej pogody, a nie bezwzględnej śmierci szlachcica. "Odkryto go z rozciętą szyją i rozciętym brzuchem aż do serca".

W ciągu swoich pięciu i czterdziestu lat, Nathaniel znał jednak zbyt wielu pijanych szlachciców, którzy ryzykowali życie i kończyny dla zakazanych przyjemności tych ulic. "Czy jest powód, by sądzić, że ofiara miała powiązania ze zdradziecką działalnością?"

"Z tego, co rozumiem od Lorda Fitzwaltera," wyjaśnił młodszy mężczyzna, "wynika, że dżentelmen był w dość głębokich stosunkach z kilkoma mężczyznami; członkami peerelu i... dregami z Dials".

A więc tylko sprawa o morderstwo. Nie miało znaczenia, jakim człowiekiem był szlachcic za życia. Bracia służyli Koronie i krajowi. W związku z tym ich obowiązkiem było wykrycie każdego, kto zaaranżowałby lub przeprowadziłby zabójstwo...

Odwrócił gwałtownie stronę i zatrzymał się.

Głos Macleoda nie przestawał brzmieć, gdy Nathaniel wpatrywał się w vellum z kości słoniowej.

Chester Barrett, wicehrabia Waters.

To pojedyncze nazwisko, zapisane czarnym tuszem i podkreślone, jak to robiono w przypadku wszystkich ofiar i podejrzanych, wyróżniało się ostro na górze arkusza. Odrętwiały, przesunął wzrokiem po szczegółowej biografii zamordowanego lorda, omijając makabryczne szczegóły, szukając, szukając... i znajdując...

Wdowa

Lady Victoria Barrett, wicehrabina Waters, lat trzy i czterdzieści. Matka trójki dzieci: księżnej Huntly, Marchionessy of Rutland i Andrew Barretta, Viscount Waters. Szanowany członek rodziny królewskiej...

Przez te wszystkie lata tak wiele razy stawał w obliczu śmierci. Ale walczył dalej i przeżył ból serca większy niż ostrza i kule, które przyjął. Wierzył, że jest odporny na ból, gdy zobaczy jej imię.

Nay... jej imię, połączone z imieniem innego mężczyzny.

Innego mężczyzny, kiedy to powinienem być ja.

Ale zrzekł się tego prawa z każdą misją, która go od niej oddaliła. Wiedział, że za każdym razem, gdy wymykał się z jej pokoju i życia, to było ryzyko, które podejmował. To logiczne zrozumienie nigdy nie sprawiło, że agonia z tym związana była mniejsza.

"Istnieją podejrzenia, że mordercą był w rzeczywistości syn tego człowieka, Andrew Barrett, obecnie Viscount Waters..." mówił Macleod. To zdawkowe stwierdzenie przywiodło Nathaniela warkotem z powrotem do chwili obecnej.

"Co?" zapytał na cichym szepcie. Syn Wiktorii był głównym podejrzanym? Jego jelita zacisnęły się. Krwawe, cholerne piekło.

"Przypadek ojcobójstwa, Wasza Miłość" - niepotrzebnie wyjaśnił Macleod, błędnie interpretując powód przerażenia Nathaniela.

"Morderstwo miało miejsce..." Zeskanował dokument. "Dwa miesiące temu". I dopiero teraz podjęto śledztwo?

Drugi mężczyzna przeczyścił gardło. "To najbezpieczniejszy sposób na pozbycie się przestępcy. To jest..."

"-poprzez poczucie fałszywego spokoju," wciął się, niecierpliwie. Urodzony, wykrwawiony i żyjący Braćmi przez sześć i dwadzieścia lat, dobrze znał najstarsze z credo, które służyło jako fundament organizacji. "Myślę, że jestem wystarczająco zaznajomiony z zasadami organizacji" - dodał, wprowadzając do swojej riposty fałszywą drollowatość, gdy wewnątrz jego świat się rozpadał.

Będę musiał ją jeszcze zobaczyć.

Victoria, jedyna kobieta, którą kiedykolwiek kochał. Oddał jej swoje serce, a ona, pod jego nieobecność, znalazła sobie innego. A teraz ten pan leżał martwy wraz z agentami Nathaniela odpowiedzialnymi za śledztwo w sprawie morderstwa.

Policzki Macleoda wystrzeliły czerwienią. "Wybaczcie mi."

Odrzucając przeprosiny, Nathan ponaglił śledczego. "Sprawa Barretta". Nathan wykorzystał całe swoje doświadczenie w podstępie, aby tak spokojnie wypowiedzieć te trzy słowa.

"Tak, oczywiście. Słyszano bójkę między tymi dwoma na parkietach do gier. Przesłuchani świadkowie twierdzą, że chodziło o dziwkę, ale ostatnie badania nad morderstwem ujawniły oburzenie młodszego Barretta na finanse rodziny." Jego wcześniejszy luz i pewność siebie przywrócone, Macleod przerzucił notatnik w ręku. Przeszukując papiery i podając szczegóły dotyczące jego sprawy, Nathaniel starał się skupić swoje myśli.

To tylko kolejna sprawa. Spotkał się już z wystarczającą ilością makabrycznych morderstw, brutalnych ataków i podstępnych intryg, gdzie ta była po prostu kolejna. Albo powinna być. Jego serce biło osobliwym rytmem, a on wpatrywał się w mężczyznę, swobodnie przewracającego strony książki.

Na Boga, jestem Suwerenem, przywódcą Braci, od którego wymaga się tylko spokoju i opanowania.




Rozdział 1 (5)

Ale nigdy nie był logiczny, gdy chodziło o Victorię Cadence Tremaine. Po tylu latach jej wpływ był równie silny, jak w czasach ich młodości.

"Gardło Watersa zostało podcięte, a on sam wypatroszony." Inny człowiek zostałby ostudzony przez tę straszną relację. Był świadkiem o wiele bardziej przerażających widoków niż ten, który teraz przed nim opisano. Zamiast tego, opowieść Macleoda sprawiła, że Nathaniel powrócił do swojej znajomej roli przełożonego.

"Rabunek?" zapytał z nadzieją. Kiedy odwiedzało się odpadki Londynu, to właśnie takie ryzyko się podejmowało.

"Z pokoju nie wyniesiono nawet jednego złomu czy torebki" - wyjaśnił Macleod.

Cholera jasna, cholera jasna. Nie awansował do rangi suwerena, akceptując najbardziej oczywiste wskazówki. "Większość synów szlacheckich nienawidzi swoich ojców i popada w długi". Czy jego zmarły, szlachetny ojciec nie zostawił jego rodziny w takich samych tarapatach? "Dlaczego dziedzic Waters miałby być inny?"

Macleod wskazał na swoje czoło. "Znaki wyryte na jego twarzy i ciele, Wasza Miłość".

Marszcząc się, Nathaniel spuścił wzrok i przewrócił akta.

"Zostawił go tak, że nie mogło być nawet formalnego obejrzenia ciała".

Nathaniel przeszył raport. Ten zdalny, pozbawiony emocji dyskurs o szczegółach sprawy mógł być każdą inną oficjalną wymianą zdań. Tylko że to nie było dziecko żadnego innego szlachcica czy szlachcianki. To był syn Wiktorii. Syn, który należał do innego mężczyzny... który teraz leżał martwy.

"Napastnik wyrył 'cudzołożnik', 'dziwkarz', 'pijak' i 'rozpustnik' na różnych jego częściach."

Okulary zsunęły się, Nathaniel wcisnął je z powrotem na miejsce i znalazł te szczegóły. Tak, żadna dziwka czy prosty uliczny bandyta nie traciłby czasu i nie ryzykowałby odkrycia, bezczeszcząc martwe ciało wytwornego pana. Nie zostawiliby też sakiewki - przerwał - niezależnie od tego, ile monet w niej było. Gdy Macleod mówił dalej, Nathaniel zatrzymał wzrok na księgowaniu ciała Watersa.

Dziwkarz... pijak... cudzołożnik... rozpustnik...

To były tylko słowa. A jednak były to słowa, które opisywały człowieka, którego poślubiła Victoria. Jego mięśnie brzucha skurczyły się boleśnie. Przez cały czas, kiedy miał pretensje, że wyszła za innego, on chciał tylko, żeby była szczęśliwa. Zasługiwałaś na dużo więcej niż ten głupiec, który zakończył życie w ramionach dziwki. Nie żeby Nathaniel kiedykolwiek był jej godny. Ale z pewnością należała do mężczyzny, który ją kochał, szanował i pielęgnował.

"Chłopak jest szczeniakiem" - mówił dalej Macleod. "Spodziewam się, że przy niewielkim wysiłku będę miał od niego przyznanie się do winy".

"Szczeniak, który, jeśli twoje podejrzenia są trafne, a zebrane w ten sposób dowody na to wskazują, jest zdolny do morderstwa" - zauważył. Rumieniec cętkowany na policzkach drugiego mężczyzny. Takie stwierdzenie ze strony Macleoda mówiło o tym, że jest on w stanie się załamać. Tak jak ja sam to robiłem. Kiedy Lis i Łowca, irlandzcy radykałowie, schwytali go i próbowali wydobyć z niego tajemnice. Minęło zbyt wiele miesięcy, życie toczyło się bez jego udziału, a jedyna osoba, którą kochał, została na zawsze utracona.

"Masz rację, mój panie. Nie będę lekceważył możliwości Watersa."

Chłopak już to zrobił. Odkładając akta na bok, przytrzymał spojrzenie Macleoda. "Gdzie mieszka żona zmarłego wicehrabiego?"

W oczach Macleoda błysnęło zdumienie. "Wicehrabina?" Podrapał się po brwi. "Nie brałem jej pod uwagę jako podejrzanej. Dodam ją do moich zapytań."

Gniew płonął przez niego i zmodyfikował swój ton. "Nie zakładaj pytania, które nie zostało zadane z moich ust," powiedział twardym szeptem.

Kolor wykrwawił się z policzków Macleoda. "Tak, oczywiście." Szarpnął za swój krawat, dudniąc jedwabiem. "Przepraszam, mój panie. Wicehrabina Waters przebywa obecnie z synem w swojej kamienicy na Grosvenor Square."

Coś obcego, coś nieprzyjemnego, coś czego nie czuł od dnia, w którym uciekł ze szponów Lisa i Łowcy, poruszyło się głęboko wewnątrz - strach. Victoria mieszkała teraz z człowiekiem podejrzanym o morderstwo. Jej synem, a jednocześnie dżentelmenem, który według wczesnych doniesień był odpowiedzialny za zabicie własnego ojca.

"Z twoją umiejętnością skradania się, Nathanielu, spodziewam się, że kiedy będziemy mieli własne dzieci, nie będą miały zbyt wielkiej nadziei na zabezpieczenie jakichkolwiek udanych kryjówek..."

Rozmyślnie potarł miejsce, w którym kula przeszyła jego klatkę piersiową. Miała prawo wyjść za Watersa. W chwili, gdy Nathaniel został schwytany, dni zamieniły się w tygodnie, tygodnie w miesiące, a miesiące w lata, a on wciąż miał nadzieję, że ona tam będzie - czekała. Ta nadzieja podtrzymywała go, gdy błoga łatwość śmierci była na wyciągnięcie ręki. Przez wszystkie baty i uderzenia, których doznawał z brutalnych rąk porywacza, przez agonię głodzenia i pozbawienia picia, ona była marzeniem, którego się trzymał. Jego usta wykrzywiły się w makabrycznym uśmiechu.

Tylko po to, by wrócić i znaleźć ją nieobecną dla niego - żonatą dla innego, matką dla jednego.

Od czasu powrotu zatracił się w pracy i zepchnął wszystkie wspomnienia o Victorii Tremaine w odległe, dalekie zakamarki swojego mózgu; w miejsce, do którego nigdy nie będzie miał dostępu.

Macleod przeczyścił gardło. "Czy jesteś cały-?"

Nathaniel stłumił to zapytanie twardym spojrzeniem o wąskich oczach. Na policzkach drugiego człowieka pojawił się cętkowany rumieniec i szybko opuścił wzrok. Nie pytało się władcy o stan jego zdrowia. Nie bez rzucania oskarżeń na jego charakter i wartość. Ale suweren też nie siedziałby tu i nie opłakiwał tego, co kiedyś było i co stracił. "Jesteś zwolniony, Macleod."

Ujawniając drugie pęknięcie w swojej kontroli, Macleod podskoczył z niecierpliwością. "Mój panie," mruknął, upuszczając pokorny ukłon. Czekał, jego wzrok skupiony był na kartkach wciąż trzymanych w dłoni Nathaniela.

Nathaniel podążył za jego spojrzeniem i skłonił się do przekazania zadania z powrotem. Wydać Victorię i jej rodzinę... "Zostajesz zwolniony z tej sprawy," wyjaśnił.

Młodszy agent zrobił się popielaty.

Oczywiście, odsunięcie od misji mogło być interpretowane tylko jako porażka z własnej strony. "W zamian za to umieszczę cię przy innej sprawie. Szczegóły poznasz jutro rano." Poinformował Fitzwaltera o nowym stanowisku. "Ta sprawa jednak", podniósł kopertę, "należy do innej", powiedział, oferując Macleodowi więcej wyjaśnień niż dałby większości innych.

Poczucie winy pukało w środku. Ty, który szczyciłeś się prowadzeniem każdej misji z najwyższą uczciwością, nie powinieneś nic myśleć o swojej historii z matką podejrzanego...

Pytania odbiły się w oczach drugiego mężczyzny. Ten jednak szybko je zamknął. "Dziękuję, mój panie".

"Jest pan usprawiedliwiony" - powiedział wartko, chętnie pozbywając się agenta.

Oferując kolejny ukłon, jego najnowszy szpieg odszedł.

Jak tylko zamknął za sobą drzwi, Nathaniel powrócił do sprawy morderstwa Viscounta Watersa. "Bennett," zawołał.

W drzwiach natychmiast pojawił się jego asystent. "Mój panie?" Młody człowiek miał niebywałą zdolność przewidywania, kiedy jego obecność jest wymagana.

Nathaniel podniósł teczkę, którą zabrał Macleodowi. "Morderstwo Watersa. Dlaczego dopiero teraz się o tym dowiaduję?" Powierzyłby swoje życie i Anglię w ręce drugiego człowieka. Jednak nawet on nie wiedział o Victorii Tremaine. Nikt nie wiedział.

Bennett zmarszczył brwi. "Ufam, że to pytanie zarezerwowane dla Lorda Fitzwaltera".

Oczywiście, że tak. Przeklinał swój zamglony umysł.

"Chcę, żeby Macleod został przeniesiony", powiedział w końcu.

Wyciągając z marynarki mały notatnik i ołówek, Bennett wydrapał na tej stronie kilka notatek. "Zapewnię mu inne zadanie". Kontynuował pisanie. "Czy masz kogoś na myśli do sprawy Watersa?".

Nathaniel przytaknął mocno. "Mam."

Bennett zrobił pauzę i zerknął w górę, oczekując.

"Mnie," powiedział ponuro.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Wdowa z przeszłością"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



👉Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści👈