Blok Chrisa

Księga I - rozdział 1 (1)

==========

1

==========

Średnia temperatura w większym obszarze Orlando rzadko wzrastała powyżej sześćdziesięciu stopni od czasu Bożego Narodzenia. W ciągu trzech tygodni stycznia mieliśmy dwa mrozy, które wprawiły plantatorów cytrusów w konsternację. Sytuacja w Covid nadal się zmieniała, z typowymi sprzecznymi raportami i argumentami na temat tego, co powinno pozostać otwarte, a co nie, oraz na temat potencjalnej skuteczności nowej szczepionki... jeśli kiedykolwiek zostanie wydana.

Wybrano również nowego prezydenta, co oczywiście podzieliło kraj, jak to zwykle bywa w dzisiejszych czasach. Jak to zwykle bywa, wszystko, co złe, jest winą poprzedniego prezydenta, a wszystko, co dobre, jest zasługą nowego.

Pomimo tych wszystkich głupot, życie maszerowało coraz dalej. Moja restauracja... cóż, restauracja Lionela i Trish Argusów, w której zostałem młodszym wspólnikiem i która została nazwana nieco po mnie... radziła sobie całkiem nieźle pomimo Corony. Niewiele mogło powstrzymać napór ptaków śnieżnych przybywających do Słonecznego Stanu, a oni chętnie wydawali pieniądze w świetnym miejscu z niesamowitym jedzeniem, muzyką na żywo i pięknym widokiem.

Sprawy nadal napływały. Teraz, kiedy słowo rozprzestrzeniało się, że mam nowo licencjonowanego prywatnego detektywa, który również posiada MBA z UCF w moim personelu, Lisa dostała całkiem sporo spraw wyłącznie dla siebie. Od listopada i sytuacji z Don Ramonem Tavaresem, którą nawet wtedy pisałem do książki, sprawy toczyły się dość rutynowo.

Przynajmniej do tego konkretnego dnia pod koniec trzeciego tygodnia stycznia. Jak w przypadku większości spraw, które stają się tym, co lubię nazywać "wartymi książki" klastrami, ta zaczęła się dość prozaicznie. Tego dnia pod koniec stycznia prawie nieprzerwane cztery tygodnie zimnych frontów, które przyniosły jasne, ale wietrzne dni w latach czterdziestych lub szare i deszczowe dni w latach pięćdziesiątych, ustąpiły i pozostawiły nam wspaniały bezchmurny dzień, którego temperatura późnym rankiem wzrosła do połowy lat siedemdziesiątych. Oczywiście była to środa. Nie można oczekiwać pięknej pogody w weekend, to byłoby po prostu szalone. Ta dziwność była tak powszechna i regularna, że czasami byłem bliski wzięcia jej do siebie.

Późnym poniedziałkowym popołudniem, nasza przyjaciółka i czasami klientka, Virginia Chandler, zatrzymała się w moim biurze. Zarówno Lisa jak i ja wykonywaliśmy dla niej osobno prace w poprzednim roku i stała się ona osobistą przyjaciółką, szczególnie dla Lisy. Virginia była założycielką Chandler Homes, firmy budującej domy na zamówienie w Orlando. Była samowystarczalna i odnosiła sukcesy.

Wyglądało na to, że Virginia kupiła duży kawałek częściowo zagospodarowanej ziemi w Davenport. Davenport jest miastem położonym na południe od Disneya i popularnym obszarem, który znów się rozwijał po wielkim kryzysie na rynku nieruchomości i giełdzie w 2008 roku.

Ten konkretny kawałek ziemi został pierwotnie nabyty przez innego budowniczego w 2006 roku i był częściowo przygotowany do budowy nowego domu, gdy dno finansowe wypadło, a firma upadła. Chodziło o to, że Virginia była teraz właścicielką tej ziemi i miała plany na nową społeczność obejmującą około trzystu domów, udogodnienia dla społeczności i zawierającą pewne unikalne zielone technologie, które częściowo pomogła opracować wraz z EcoLife.

Problem, jak się wydaje, polegał na tym, że zleciła przeprowadzenie rozległego badania środowiskowego. Badanie to, wraz ze szczegółowymi i zastrzeżonymi planami zabudowy, zostało skradzione przez jednego z jej wiceprezesów, Teda Blake'a. Obawiała się, że informacje te zostaną sprzedane lub przekazane jednemu z jej konkurentów, który mógłby wykorzystać te materiały do udaremnienia lub opóźnienia jej działań w jakiś niezrozumiały dla mnie sposób.

Moim zadaniem było prześladowanie tego faceta i znalezienie tego, co zabrał, oraz dostarczenie dowodu, że rzeczywiście to ukradł i że rzeczywiście dostarcza to konkurentowi w zamian za pieniądze, pracę lub cokolwiek innego. W ten sposób Virginia uzyskałaby prawo do ścigania konkurenta i utarcia mu kości pod piętą. Z przyjemnością pomogłem, ponieważ Virginia zawsze płaciła swoje rachunki, a także dlatego, że gardzę złodziejami.

Z tego właśnie powodu w tę piękną środę późnym rankiem siedzieliśmy z Morganem na przednim siedzeniu mojego Jeepa Rubicona w parku J. Blancharda. Było tuż przed południem i dzieliłyśmy się różnymi smakołykami, które kupiłam w Pollo Tropical. Przyniosłem też kilka kromek domowego chleba bananowego Lisy jako niespodziankę dla mojego czworonożnego przyjaciela. Lisa nie była zbyt dobrą kucharką, ale jak sama przyznała, jest całkiem niezła w pieczeniu. W przeciwieństwie do mnie, której talenty kulinarne nie są zbytnio ukierunkowane w tym kierunku.

"Teraz, wielkoludzie" - droczyłem się, obserwując, jak pożera talerz z żółtym ryżem, piersią z kurczaka bez kości i stekiem karaibskim, jakby nigdy wcześniej nie widział jedzenia. Morgan był moim trzyletnim, niezmodyfikowanym dobermanem. Niezmodyfikowanym w tym sensie, że nie odrąbałem mu ogona ani nie wyciąłem uszu w trójkątny kształt, jaki ma większość dobermanów. "Jeśli nie zjesz swojego mięsa, nie możesz mieć żadnego puddingu! Jak możesz mieć swój budyń, jeśli nie jesz swojego... och, zjadłeś swoje mięso... no to dobrze."

Prawdę mówiąc, nie martwiłem się przesadnie, że Morgan nie zje swojego mięsa. Chyba nigdy nie widziałem, żeby odmówił mięsa... większości warzyw... przekąsek... czegokolwiek, naprawdę.

Powodem, dla którego mój zaufany futrzany przyjaciel i ja jedliśmy lunch w parku, oprócz tego, że był piękny styczniowy dzień na Florydzie, było to, że również obserwowaliśmy cel ostatniego dnia śledztwa. Szybko zidentyfikowałem miejsce, w którym mieszkał, jego zwyczaje i śledziłem go przez cały poprzedni dzień, jak również tego konkretnego ranka. Ułatwiła mi to pewna zaawansowana technologia, którą... pożyczyłem... od ICE, Międzynarodowej Agencji do Walki z Przestępczością, której byłem teraz aktywnym członkiem. Mój związek z tą grupą wraz z moim nowym stopniem Komandora Porucznika Marynarki Wojennej dał mi dostęp do wielu zasobów, do których zwykły cywil nie miałby dostępu.




Rozdział 1 (2)

Podłożyłem więc bardzo małe i bardzo mocne urządzenie podsłuchowe w samochodzie mojego celu. Urządzenie to było aktywowane głosem i mogło nie tylko nagrywać to, co słyszało, ale także przesyłać dane audio do wybranego przeze mnie serwera, aby móc je przejrzeć w dowolnym momencie. Odbywało się to przy użyciu własnej usługi komórkowej celu, nie wiedząc o tym. Jakby to nie było wystarczająco pomysłowe i podstępne... urządzenie przybrało formę czegoś, co dla przypadkowego obserwatora wyglądało jak wtyczka do papierosa. Wystarczyło włożyć urządzenie do istniejącej wtyczki papierosowej, a było ono tak małe i tak dobrze dopasowane do zajmowanej przez nie wtyczki, że bez dokładnego sprawdzenia nie dałoby się zauważyć różnicy. Cel mógł podłączyć swoją ładowarkę do telefonu tak, jakby tego urządzenia tam nie było. Oznaczało to, że moja pluskwa również miała ciągłe źródło zasilania dla swoich niezwykle małych baterii.

Moje bezpośrednie działania i monitorowanie jego rozmów ujawniły, że nasz cel przyszedł dziś do parku i spotkał się z pewną panią na lunchu. Chociaż ich rozmowa, przynajmniej gdy był w swoim samochodzie, była niejasna, to z pewnością wydawała mi się podstępna i podstępna. Mężczyzna, o którym mowa, umiarkowanie przygarbiony facet po czterdziestce, siedział przy stole piknikowym w pobliżu małej rzeki Econlockhatchee. Był ubrany swobodnie w spodnie khaki i jasnoniebieską koszulkę golfową z długim rękawem. Jego wypolerowane buty błyszczały nawet w cieniu. Przyszło mi na myśl określenie obolały kciuk.

"Widzisz to, kolego?" zapytałem mojego partnera. "On po prostu tam siedzi, tak niewinny, jak tylko chcesz... nigdy nie zdając sobie sprawy, że przez cały czas jest pod bezlitosną obserwacją złego doktora Jarvisa!".

Morgan westchnął.

"Dobra... i bezwzględnego międzynarodowego zabójcy, Morgansteina!" sprostowałam.

Wpatrywał się we mnie.

"Co...? Och, przepraszam... Morgansteen, oczywiście".

Gdy Morgan i ja bezlitośnie pożeraliśmy wilgotny i pyszny chlebek nanner, obserwowaliśmy, jak późny model BMW przejechał drogą i zaparkował niedaleko własnego SUV-a Lexusa mojego celu. Z pojazdu wysiadła dobrze ubrana i atrakcyjna kobieta. Była średniego wzrostu, ładna w skromny sposób i dobrze zbudowana. Miała jasnobrązowe włosy obcięte na boba.

"Mówię, Pupson, wierzę, że gra jest w toku".

Morgan wskazał, że on również uważa, że wkrótce będziemy świadkami dowodów na występki Teda Blake'a. Cóż, nie powiedział tego dokładnie, ale to jest sedno jego odczuć w tej sprawie.

Dobrze ubrana bizneswoman podeszła do miejsca, gdzie siedział nikczemny pan Blake. Jej krok był krokiem zrodzonym z niezłomnej pewności siebie, jaką potrafią władać tylko najbardziej podłe charaktery. Zajęła miejsce obok niego. Raczej blisko, pomyślałem.

Aby nie przegapić żadnego złowrogiego momentu, chwyciłem mój niezawodny podwodny aparat cyfrowy Nikon i pstryknąłem zdjęcie. Zrobiłem zbliżenie i zrobiłem kolejne.

"Gotowy na moje zbliżenie, panie DeMille..." mruknąłem.

Zrobiłem też zdjęcie moim iPhonem i wysłałem je jako tekst do mojej klientki. Chciałem, żeby potwierdziła, że mam odpowiednie strony. To ważne, żeby wiedzieć, w czyje szpony zła można ewentualnie wpaść.

To Patricia Graham. Moja odpowiedniczka, Virginia odpisała.

"Nasza sieć się zamyka, Pupson" - stwierdziłem.

Morgan uśmiechnął się i potarł dłonie w radosnym oczekiwaniu na udaremnienie, które wkrótce nastąpi. Cóż, nie miał rąk, a nawet gdyby miał, to używał przednich łap, by utrzymać się w pozycji wyprostowanej, by gapić się przez przednią szybę. Zdawał się jednak szczerzyć, choć... niemiłosiernie.

Gdy się przyglądałem, Patricia Graham złośliwie wręczyła Blake'owi białą kopertę. Blake uśmiechnął się złośliwie i stanął. Zamienili kilka słów, a potem pani pochyliła się i pocałowała go, udowadniając tym samym, że wszystkie moje poprzednie przysłówki były całkowicie uzasadnione.

"Ooh!" powiedziałem radośnie, trzymając mojego Nikona i używając funkcji wideo do sfilmowania całej sceny. "Dziewczyna, lepiej nie iść messin 'around z dat man!"

Dwójka przeszła i wsiadła do jej samochodu. Przez chwilę zastanawiałem się, czy to pójdzie dalej, ale odrzuciłem ten pomysł. W końcu był biały dzień. Nawet te wyraźnie niesmaczne postacie nie szukałyby rozkoszy małżeńskiej w parku w porze lunchu.

"Myślę, że jesteśmy zobowiązani do kontynuowania naszej ofiary, Pupson," skomentowałem, "Wiem, że nienawidzisz przejażdżki ... jednak jęczeć możesz, ale iść musisz."

Uruchomiłem Jeepa i wyciągnąłem, uważając, by zachować odpowiednią odległość między nami a tajną parą. Ogon Morgana grzmotnął o siedzenie, gdy jechaliśmy. Normalnie uchyliłbym dla niego okno pasażera, ale jego wystająca głowa prawdopodobnie zwróciłaby na nas uwagę.

Beamer skręcił w prawo na Rouse road, a potem w lewo na Colonial, gdzie pani Graham znacznie przyspieszyła. Jechała dość agresywnie, wręcz diabelnie można by rzec, wplatając się w ruch uliczny i utrudniając mi nieco pracę.

Przez chwilę zastanawiałem się, czy to ona mnie zmusiła, ale wątpiłem w to. Bardziej prawdopodobne, że była jednym z tych niecierpliwych kierowców, którzy nie mogli znieść, że utknęli za kimś mniej ważnym, z mniej ważnymi sprawami w harmonogramie.

Lekkomyślnie, a na pewno niegodziwie, wplataliśmy się w drogę obok Alafaya i obszarów UCF i Waterford Lakes, a nawet obok Bithlo. Gdzieś w okolicach Christmas... tak, prawdziwe miasteczko na Florydzie tuż za Orlando... BMW skręciło z Colonial, teraz po prostu z autostrady numer pięćdziesiąt i na szutrową boczną drogę.

"Curioser and curioser..." powiedziałem podążając za nim.

Poza Orlando, niedaleko rzeki St. John's był duży obszar wododziałowy odłożony przez Orange County. Obszar ten służył dwóm celom. Po pierwsze, była to naturalna strefa rekultywacji wody. Oczyszczone ścieki były pompowane do bagnistego terenu podmokłego. To pozwoliło wodzie wpłynąć do St. John's po naturalnym oczyszczeniu i przefiltrowaniu przez różnorodne rośliny i zwierzęta, które tam żyły. Nie był to surowy ściek, ale ścieki po oczyszczeniu były bogate w składniki odżywcze i zasilały ekosystem. Ekosystem ten następnie oczyszczał wodę, aby można ją było bezpiecznie wprowadzić z powrotem do środowiska.




Rozdział 1 (3)

Hrabstwo zamieniło część projektu, tę bliżej rzeki, w duży park. Był tam ogromny teren piknikowy i rekreacyjny oraz kilometry szlaków turystycznych. Szlaki te były szeroko wykorzystywane przez biegaczy, miłośników przyrody i ptasiarzy.

"Co Chryste...?" mruknąłem - "Czy oni wybierają się na wędrówkę?".

BMW zaparkowało w pobliżu głowy szlaków i dwóch partnerów biznesowych i kto wiedział co jeszcze wysiadło. Zaparkowałem po drugiej stronie działki, cofając się tak, że mogłem skutecznie podglądać. Po raz kolejny wycofałem aparat i ustawiłem go na wideo.

Ku mojemu zaskoczeniu, zaczęli iść. Pani zamieniła swoje krótkie obcasy na sandały. To było dziwaczne...

"Chodź, kolego", powiedziałem do mojego psa. "Chodźmy na miły spacer i zobaczmy, co w imię Wielkiego Ducha Cezara jest z tymi dwoma".

Zatrzasnąłem smycz Morgana i bezlitośnie warknęliśmy na dobrze wytyczoną polną ścieżkę i podążyliśmy za parą w dyskretnej odległości. Zbyt dyskretnie, żeby podsłuchiwać, ale wystarczająco blisko, żeby obserwować wszelkie przypadkowe złe uczynki, które mogliby popełnić.

Szlak nie był jedną ciągłą pętlą, ale serią przecinających się ścieżek, które prowadziły wokół małych żabich stawów i dużego jeziora. Jeśli poszedłeś we właściwym kierunku i podążałeś za znakami, mogłeś zrobić pełne okrążenie bez zbytniego cofania się. To było właściwie bardzo przyjemne miejsce do chodzenia, kiedy nie było się w ogonie podejrzanego.

Zatrzymaliśmy się na chwilę, by Morgan pozbył się zbędnych kilogramów wody, a potem kontynuowaliśmy śledzenie naszej ofiary. Byli jakieś sto stóp przed nami i zaokrąglili łuk ścieżki, która wiła się między brzegiem jeziora, tą częścią, którą graniczą wysokie na dziesięć stóp liściaste krzewy, a gęstym hamakiem z cyprysów i eukaliptusów. Zniknęli z pola widzenia, ale nie martwiłem się. Nie było wielu miejsc, do których mogliby się udać.

Trzeba by czegoś więcej niż niezobowiązującego spaceru, żeby wymknąć się złemu doktorowi Jarvisowi i Morgansteinowi.

Kiedy jednak zajechałem za róg, zobaczyłem, że ścieżka biegnie niemal prosto przez ćwierć mili wzdłuż linii brzegowej jeziora... i nie ma na niej ani jednej duszy. Poszedłem przed siebie jeszcze przez około dziesięć jardów i odkryłem inną ścieżkę prowadzącą w prawo, która wydawała się okrążać drzewostan. Pewnie poszli tą drogą... ale dlaczego?

Nie miałem wątpliwości, że będzie to coś niewypowiedzianie złośliwego.

"Zatrzymaj to, Jarvis."

Uh-oh. Zrobili mnie. A fakt, że człowiek, który to mówił, znał moje imię, nie był dobrym znakiem. Morgan zaczął warczeć.

Odwróciłem się powoli i zobaczyłem Blake'a, który wyszedł zza drzewa, gdzie dobrze się ukrył. Na jego twarzy gościł diabelski uśmiech, a w prawej ręce mały, ale zabójczo wyglądający rewolwer. Lufa broni lśniła w popołudniowym słońcu.

Chociaż nie mogłem powiedzieć, że byłem dokładnie zadowolony z rzeczy... to było łagodne zadowolenie, aby potwierdzić, że Blake rzeczywiście działał w niewypowiedzianie złośliwy sposób.

"Więc," wypowiedziałem powoli, gdy zwęziłem oczy i uśmiechnąłem się, "Gąsienica wyszła z kokonu... jako rekin... z bronią w ustach".

Twarz Blake'a wykręciła się w konsternacji, "Co?".

Upuściłem smycz i nadepnąłem na nią. Morgan zrobił kilka kroków do przodu i wyszczerzył zęby.

"Odwołaj go, Jarvis," powiedział Blake, "albo zatknę was obu".

"Zatkać?" zadrwiłem, "Ya' gonna ventilate me, Blake?"

Blake się skrzywił.

"Gdzie jest twoja dziewczyna?" zapytałem chłodno.

"Dokładnie tutaj", powiedziała Graham, wyłaniając się z niemal tej samej kryjówki. Podeszła, by stanąć obok Blake'a, a jej prawa ręka również nie była pusta.

Nie był to jednak pistolet, który trzymała. Trzymała jedynie dużą torbę Ziplock zawierającą brązową kopertę z manilą, która wydawała się znacznie mniej groźna. Jej twarz była jednak maską niepohamowanej złośliwości.

"Czekaj..." powiedziałem, autentycznie zdumiony. "Czy ta koperta była tu przez cały czas? Dałaś mu pieniądze w J. Blanchard, a potem przyjechałaś aż tutaj, żeby odzyskać dokumenty... które były ukryte tutaj w torbie? Co jest, Chryste?"

"Rozdzielenie transakcji na wszelki wypadek", powiedział Blake z szyderstwem. "I dobry sposób, żeby cię tu zwabić, Jarvis".

"Ah... a ruse de guerre, eh? Jak mnie stworzyłeś?" zapytałem swobodnie. Byłem spokojny, chłodny i zebrany, a to zdawało się wprawiać Blake'a w konsternację. Najwyraźniej uważał, że trzymanie broni wycelowanej w moim kierunku powinno mnie zdekomunizować. Powinien wiedzieć lepiej.

"Ted nie jest jedyną osobą w Chandler, która robi mi przysługę," stwierdziła z przekonaniem Patricia Graham. "Dostałam wczoraj cynk, że jakiś oślizgły P.I. będzie śledził Teda i mnie, próbując udowodnić, że robimy coś złego".

"Nie jestem oślizgła..." Denerwowałem się.

"Kto by pomyślał, że to będzie Orlando's own Magnum, P.I.," Blake kpił. "Światowej sławy śledczy i powieściopisarz. To chyba dobrze, że żadna z twoich książek nie ma twojego zdjęcia na okładce".

"Cóż, wy dwaj robicie coś złego, prawda? Czy mogę zgadnąć, panno Graham, czy może powinienem powiedzieć pani Graham... że koperta, którą pani trzyma, zawiera tajne informacje dotyczące najnowszego nabytku Chandlera i planów z nim związanych?".

Uśmiechnęła się, "Co to jest dla ciebie?"

"Uhm... to jest jak... moja praca n'junk... to jest również wypłata dla mnie," powiedziałem, "i dowody dla Virginii Chandler, aby nie tylko zwolnić Ted's sleazy ass, ale pozwać go do sądu za naruszenie umowy... oh, i twój własny pracodawca za szpiegostwo przemysłowe lub jakiś podobnie imponująco brzmiący zarzut."

"Tak, cóż chciałbym zobaczyć jak to udowodnisz," stwierdził Ted z uśmiechem.

"Chyba, że planujesz pociągnąć za ten spust, Tedward, nie widzę jak to nie zostałoby udowodnione."

"Z jakimi dowodami?" zapytała Patricia.

"Za pomocą zdjęć i filmów z was dwóch," powiedziałem. "Nie tylko szpiegostwo korporacyjne, ale wyglądaliście na bardzo zaprzyjaźnionych z J. Blanchard. To umowa między biznesem a przyjemnością? Byliście strasznie niegrzeczni, prawda? Zakulisowa umowa biznesowa przypieczętowana nie uściskiem dłoni, ale połączeniem waszych najbardziej niesmacznych porcji."

Graham wykręciła twarz w bardzo komicznym wyrazie konsternacji, "Co do cholery...?".




Rozdział 1 (4)

"Och, nie martwię się o kamerę", powiedział Ted. "Zamierzasz go oddać".

"Uh-huh," stwierdziłem, "Albo będziesz pompować mnie fulla ołowiu, prawda?"

Ted przytaknął i uśmiechnął się szatańsko.

"Gówno prawda", powiedziałem, "Opuść ten kawałek albo pozwolę mojemu psu zabójcy rozszarpać ci gardło".

Ted odciągnął młot do tyłu i okrutnie zwęził oczy, jego wizja zniekształcona przez niepohamowaną złośliwość.

"Może jest inny sposób," powiedziała Patricia. "To jest umowa biznesowa, Jarvis. Otrzymujesz wynagrodzenie, rozumiem to. Ile jest warte dla ciebie milczenie?".

"Łapówka?" zapytałem.

"Dlaczego nie? Jesteś biznesmenem", powiedziała Patricia. "Dużo schludniej i czyściej. Wszyscy wygrywają. Cóż, wszyscy oprócz tej suki Chandler. My dostaniemy ich nowe systemy, Ted dostanie nową i lepiej płatną pracę... a mój mąż nigdy nie będzie musiał wiedzieć, że nie jest jedynym mężczyzną w moim życiu. Jego firma prawie podwoi swój udział w rynku. To i tak jest dla niego ważniejsze niż nasze małżeństwo".

Interesujące. Postanowiłem, że jeśli tylko będę mógł, to będę trzymał ją w rozmowie. Im dłużej mówiła, tym większe prawdopodobieństwo, że na ścieżce pojawią się inni ludzie. Nie sądziłem, że Ted, mimo że jego dusza jest przesiąknięta grzechem, pociągnie za spust. Nie mogłem tego udowodnić, ale z pewnością był o wiele mniej skłonny zrobić to mając wokół siebie świadków. Nie naraziłby całego swojego życia przez bezsensowne morderstwo.

"Więc nie ma nic przeciwko temu, że się na niego wypinasz?" sondowałem.

Patricia prychnęła, "Co? Jakby pieprzenie się z Tedem, aby pomóc przekonać go do przejścia na naszą stronę nie przyniosło korzyści mojemu hubby? Chryste... to był częściowo jego pomysł."

Oh man, to naprawdę robiło się soczyste. Gdzie był Jerry Springer, kiedy go potrzebowałeś?

Twarz Teda poszedł blady i on pół odwrócił się do niej, "Co to znaczy, że jesteś po prostu kurwa mnie tak, że można dostać swoje ręce na tej informacji?"

"Ted, kochanie, to nie jest tak," powiedziała Patricia. Była tak szczera, że prawie jej uwierzyłem. "To jest po prostu premia. Twoja pozycja u nas i dostarczenie tej dokumentacji jest tym, o co chodzi. Ty i ja... to jest dla przyjemności. Całkowicie oddzielne."

"Pomyliłeś się, Johnny! Jestem nad księżycem dla ciebie,' dziecko..." Powiedziałam pod nosem, wyobrażając sobie gangsterskie klipy filmowe, które Kevin McAllister oglądał w filmach Home Alone. Ledwo udało mi się nie roześmiać na głos.

Ted Blake nie wyglądał na przekonanego. Zamiast tego wyglądał na wkurzonego. Odwrócił się, aby zmierzyć się z nią w pełni teraz, na szczęście opuszczając broń.

"Widzę jak to jest," mówił Ted. "Wszystkie te rzeczy o tym, jak potrzebowałaś prawdziwego mężczyzny..."

"On się z nami pieprzy!" Patricia błagała głośno. "On próbuje..."

Zdjąłem nogę ze smyczy i razem z Morganem zaszarżowaliśmy. Rzuciłem się na Teda, posyłając mężczyznę na bok, a jego pistolet na drugą stronę ścieżki. Słyszałem za sobą szczekanie i warczenie Morgana i miałem nadzieję, że trzyma panią na dystans.

Przetoczyłam się na nogi, zostawiając Teda rozłożonego w brudzie i odwróciłam się. Morgan był obok mnie, warcząc na Teda. Musiał widzieć w nim prawdziwe zagrożenie. Patricia natomiast ruszyła już ścieżką w dół, w kierunku zakrętu. Zobaczyłem też, że pistolet Teda leżał blisko krawędzi wody. Szybko go zgarnąłem - "Morgan, pilnuj!" poleciłem i ruszyłem biegiem za kobietą.

Ona krzyknęła i odwróciła się, by uciec, jej sandały ciężko pracowały na miękkim, białym, cukrowym piasku na ścieżce, a ja pokonałem dwadzieścia jardów między nami w sekundę lub dwie.

"Yoink!" Wykrzyknąłem, gdy wyciągnąłem rękę i wyrwałem kopertę z jej rąk i cofnąłem się.

"Niezła próba", powiedziałem, chowając pistolet Teda do kieszeni na biodrach, "ale umowa jest nieważna! Będziesz musiała pracować o wiele ciężej, jeśli kiedykolwiek będziesz miała nadzieję pokonać Złego Doktora Jarvisa!".

"Niech cię szlag!" Syczała.

"Och, możesz zrobić coś lepszego niż to," skwitowałem życzliwie. "Co powiesz na coś w rodzaju... Przez brodę Lucyfera! A może twoja dusza do diabła! Czy można powiedzieć 'przekleństwa, znowu udaremnione!". Albo przynajmniej, że bez względu na koszty, zbierzesz na mnie straszną zemstę?".

"Pierdol się." Wykręciła korbę, składając ręce w poprzek swojej imponującej klatki piersiowej.

"Dziękuję, nie", zażartowałem. "Staram się unikać intymnych kongresów z ne'r-do-wells".

Ona huffed i spojrzał przez moje ramię, gdzie Morgan był groźny Ted, jego hackles do góry i zęby wyszczerzone. To wszystko było na pokaz, oczywiście. Nie sądzę, że nawet gdybym mógł go wyszkolić do ataku, to by to zrobił. Morgan był po prostu zbyt wielką maszyną do kochania. Dla niego to była gra. Nawet teraz widziałem jak jego ogon zaczyna się kołysać w przód i w tył.

Chichotałem: "Chodź, Pupson, pozwól miłemu człowiekowi wstać".

Morgan natychmiast się zmienił. Podszedł bliżej do Teda i polizał go po twarzy, a następnie przysunął się do nas. Stanął blisko Patricii i spojrzał na nią w oczekiwaniu na poklepanie po głowie.

"Mogę jeszcze sprawić, że będzie to dla ciebie opłacalne," powiedziała. "Co dostajesz za swoje usługi".

"Pięćset za dzień i wydatki".

Wyśmiała, "Jak brzmi dziesięć tysięcy dolarów? Żeby dać mi tę kopertę i nic nie zgłosić swojemu szefowi? Ted i tak zrezygnuje i wszyscy wygrają".

Uśmiechnąłem się, "Dziesięć g? Całkiem nieźle. Czy dostanę takie same bonusy jak Ted?"

Uniosła brew, a przez jej twarz przemknął duszny uśmiech. Widziałem, ku mojemu lekkiemu zdumieniu, że faktycznie rozważała to, "Poważnie?"

Zamknąłem z nią oczy na długą chwilę. Miała ładne oczy. Były duże i kakaowo brązowe. Potem uśmiechnąłem się szeroko, "Nie. Jakkolwiek zabawne by to było, mam strzępy uczciwości wciąż trzepoczące z mojego mizzena. Więc nie ma mowy. Ty i Teddy-grahams... hej to całkiem urocze, co...? naprawdę spieprzyliście sprawę. Życzę wam powodzenia. Chodźmy, kolego."

Morgan i ja ruszyliśmy ścieżką w kierunku Jeepa. Za mną, zarówno Patricia jak i Ted chlapali i przeklinali. Kilka całkiem imponujących lekceważących uwag na temat mojego charakteru, moich genitaliów, mojego zawodu i mojego pochodzenia.

"Słyszałeś to, Morgan!" Roześmiałem się, "Hahaha! Screwed the pooch! Przecież ty nigdy nie paliłeś! Nie byłeś świadomy moich ruchów! Ain't I a rattle!?"

Wyciągnąłem mały pistolet na brzuch i otworzyłem cylinder. Było tam sześć błyszczących kul. Obwąchałem lufę i mogłem stwierdzić, że nie była wystrzeliwana od bardzo dawna, jeśli w ogóle. Westchnąłem, zamknąłem cylinder i wyrzuciłem broń nad jezioro, gdzie szybko zniknęła.

"Dobrze wykonana robota, Pupson", powiedziałem, "Dobrze jest znów z tobą pracować".

Morgan wskazał, że czuje to samo. Dobrze się czuł dając ludziom, którzy na to zasłużyli, swoją zemstę.




Rozdział 2 (1)

==========

2

==========

Podrzuciłem Morgana do domu, wziąłem prysznic, żeby zmyć z siebie brud i świństewka, i obrałem Jeepem kurs na siedzibę Chandler Homes. Skonfiskowana brązowa koperta siedziała na siedzeniu obok mnie, samym swoim istnieniem kpiąc ze wszystkiego, co było dobre i słuszne na świecie. Zajmowałem się tą sprawą dopiero od dwóch dni. Nie byłaby to duża wypłata, ale miła, mała, zakończona praca i dobrze było pomóc również przyjacielowi.

Biuro korporacyjne Chandler Homes mieściło się w małym i stylowym kompleksie biznesowym przy ulicy 17/92 w Maitland, małej społeczności satelitarnej Orlando. Oprócz tego obiektu, oczywiście, obsługiwali również co najmniej osiem lub dziewięć biur modelowych w różnych społecznościach o górnym średnim dochodzie wokół obszaru Metro.

Podobnie jak zewnętrzny wygląd kompleksu biznesowego, właścicielka firmy budującej domy sama była stylowa i przyjemna dla oka. Patricia Graham miała rację co do jednej rzeczy. Virginia Chandler rzeczywiście była jej odpowiedniczką. Ładniejsza, seksowniejsza, mądrzejsza i do tego samotna.

W przeciwieństwie do Patricii, Virginia nie zbudowała swojego biznesu z mężem. Była rodowitą mieszkanką Orlando, która ukończyła UCF na początku lat dziewięćdziesiątych i od podstaw zbudowała bardzo udaną firmę budowlaną. Nie tylko stała się jedną z najlepszych firm budowlanych w środkowej Florydzie, ale także utrzymała swoją firmę na powierzchni podczas niejednej burzy gospodarczej.

Virginia stanęła na powitanie, gdy wprowadzono mnie do jej biura. Była średniego wzrostu, wysportowana i należała do tych ładnych kobiet, które miały około pięćdziesięciu lat, ale wyglądały na trzydzieści pięć. Nie miałem wątpliwości, po kroju jej modnego stroju biznesowego, że w okolicy było wielu mężczyzn ze skręconymi karkami w wyniku pojawienia się Virginii Chandler na basenie lub plaży w jej bikini.

"Scott, tak się cieszę, że cię widzę", powiedziała z szerokim uśmiechem, który zmienił ładną twarz w coś naprawdę godnego zapamiętania. Przypominała mi trochę mojego adwokata, tylko nie całkiem tak wysokiego. "Masz dla mnie dobrą wiadomość?"

"Tak, Virginia", powiedziałem z zadowolonym z siebie uśmiechem. "Rzeczywiście istnieje Mikołaj".

Podałem jej kopertę i pendrive. Roześmiała się i wzięła je ode mnie, "Masz to! Niesamowite... Myślałem, że jesteśmy na tym potoku. A co jest na tym dysku? Proszę usiąść, przy okazji... mogę coś podać?".

Usiadłem na jednym z jej miękkich skórzanych foteli dla klientów. Moje krzesła dla klientów były tylko ogólną tkaniną biurową. Może kiedyś... jej paprotki też były większe.

"To małe nagranie fotograficzne i wideo," stwierdziłam, "z udziałem naszych ulubionych graczy dnia, Patricii 'Smooch śmierci' Graham i Teda 'Czym się martwię?' Blake. Brace yourself, choć. Jest trochę treści i sytuacji dla dorosłych."

Usiadła w swoim ogromnym fotelu biurowym królowej wszechświata i kiwnęła na mnie brwią w drodze pytania.

Pochyliłem się i powiedziałem konspiracyjnie, "Jest smooching".

Roześmiała się ponownie, "Jesteś głupi, wiesz o tym?".

Skłoniłem skromnie głowę, "Wit czyni swoje własne powitanie i niweluje wszelkie rozróżnienia".

"Emerson," powiedziała z uśmiechem.

"Widzę, że jestem zdeklasowany," stwierdziłem. "Nie odbiegając zbytnio od tematu, chociaż... ten pendrive zawiera zdjęcia Blake'a i Grahama razem. Na filmie widać, jak bardzo są razem. Niezła fotografia, jeśli tak mówię... nadaje się do oprawienia."

Virginia uśmiechnęła się. Nie był to jednak uśmiech wilczy czy drapieżny. I wydawało mi się, że wykryłam w nim nutę żalu, "Tak... myślałam lepiej o Tedzie. Ale przypuszczam, że pieniądze i... i inne względy były większą zachętą, niż mogłam zaoferować. Najważniejsze, że mam te plany i tę ankietę z powrotem. One naprawdę są innowacyjne."

Uśmiechnąłem się do niej, "To bardzo pozytywne nastawienie. Pochwalam je. Niestety, mam trochę trudności z byciem tak wielkodusznym jak ty."

"Och?"

Opowiedziałem jej, jak doszedłem do planów. Kiedy doszedłem do części o Blake'u wyciągającym broń, jej jadeitowo zielone oczy zrobiły się szerokie.

"Więc uważasz, że powinnam go pozwać?" Virginia zapytała, gdy skończyłam.

Wydmuchałam oddech: "To nie moje miejsce, by pouczać cię w tej kwestii. Alexandra Fairchild była tą, która nas połączyła i mogę ci powiedzieć, że jest dobrym źródłem doradztwa. Być może mógłbyś jednak rozważyć wniesienie jakiegoś oskarżenia lub pozwu przeciwko swojemu konkurentowi, co najmniej."

Odchyliła się w fotelu i stuknęła się w podbródek zamyślona: "Myślę, że masz rację. Zobaczę, co Alex ma do powiedzenia. Jestem wielkim zwolennikiem pozytywnej energii, Scott. Żadne mumbo jumbo, po prostu, że jeśli wyrzucisz dużo gówna, dostaniesz dużo z powrotem."

Uśmiechnąłem się do niej, "Bardzo dojrzałe podejście. Mimo wszystko. Moja osobista i w żadnym wypadku profesjonalna opinia... Myślę, że powinieneś zabrać tę firmę do czyszczenia. Myślę też, że powinieneś pozwać pantalony starego Teduardo... cóż, poczekać aż Patricia założy je z powrotem, a następnie pozwać je."

Roześmiała się, "Myślę, że masz rację".

"Przy okazji, mogę zapytać, o co w tym wszystkim chodzi? Co takiego istotnego jest w ankiecie i jakie innowacje planujecie wprowadzić do swojej społeczności, które wzbudziłyby najazd korporacji?".

"Powiem ci... pod warunkiem, że obiecasz nie wchodzić w interesy przeciwko mnie," powiedziała Virginia z przymrużeniem oka.

"Nic nie obiecuję!"

Uśmiechnęła się, "Cóż, jak wiesz, zrobiłem trochę pracy z EcoLife... przed twoją małą przygodą w Kostaryce i zanim Palmerowie się rozwiedli. W ciągu ostatnich kilku lat pojawiło się sporo innowacji w technologii fotowoltaicznej. Możesz tworzyć duże budynki z wbudowaną energią słoneczną, unosić ogniwa krzemowe na dużych zbiornikach wodnych, tworzyć rodzaj skóry słonecznej do użytku na wszelkiego rodzaju rzeczach... opracowywane są nawet włókna fotowoltaiczne, które można nosić lub wieszać."

Pochyliłem się nieco do przodu, "Albo zrobić z nich żagle?"

Uśmiechnęła się, "To byłoby świetne. Ile stóp kwadratowych mają żagle twojej łodzi, gdy są w pełni rozłożone?".

"Hmm... Myślę, że coś w rodzaju czterech do pięciuset stóp kwadratowych. Mam też osiemdziesięcio-watowy panel. Ma około trzy stopy na dwie lub więcej..."




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Blok Chrisa"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści