Kobieta Demon

1. Mave (1)

----------

1

----------

==========

Mave

==========

Mave stała w milczeniu, gdy tłum zagłuszał jej myśli. Ryk tych żądnych krwi widzów był częstym dźwiękiem. Od dawna była do niego przyzwyczajona. Nie denerwowała jej już myśl, że tysiące ludzi chce zobaczyć krew na piaskach, gdy oni siedzieli na wygodnych trybunach, pijąc wino i jedząc chleb.

W dole walczyły dwa samce Andinny. Jeden z nich miał właśnie przecięty na pół ogon, rozbryzgując krew na piaski i niektórych widzów, którzy dziko przyjęli krwawą ofiarę ze swojej rozrywki. To oznaczało szybko zbliżający się koniec konfliktu, ale nie umarłby bez udowodnienia, że jest wielkim wojownikiem. Nie zginąłby bez zabrania ze sobą przeciwnika. Mave widziała to już wcześniej: niemal wzajemne samobójstwo, oboje wiedzieli, że to ich koniec, bo nie chcieli kontynuować bez siebie.

Zawsze uważała, że zawieranie przyjaźni w dołach jest głupotą. Zawsze kończyło się to w ten sposób.

Ten drugi też nie był w dobrym stanie. Jedno z jego czarnych, skórzastych skrzydeł było rozerwane do kości, czyniąc je bezużytecznym do końca jego długiego życia, o ile w ogóle przeżyje. Miał w sobie tyle samo dziur, co jego towarzysz.

Leżeli na piaskach od ponad godziny, w makabrycznym widowisku. Obaj ociekali krwią, dysząc z gorąca, które dusiło ich w środku Koloseum. Wiedziała, że oboje się wykrwawią, wciąż kołysząc się, aż do upadku.

To zawsze kończyło się w ten sposób.

"Niewolnico, co sądzisz o tych dwóch samcach?" zapytał ją chłodny, eteryczny głos. Mave była jedyną niewolnicą, z którą cesarzowa Shadra rozmawiała. "Nieważne. Obaj byli starzy, przekroczyli dobry wiek rozrodczy. Pewnego dnia spłodzę ciebie i będę miała następne pokolenie. Najpierw muszę znaleźć samca, który będzie tego wart."

Nigdy nie znajdziesz samca godnego mnie, ty stara wiedźmo.

Nie odpowiedziała jednak Cesarzowej. Nie miała jej nic do powiedzenia. Nigdy tego nie robiła. Shadra wiedziała, że nie uzyska żadnej odpowiedzi i żadna ilość bicia Mave, torturowania jej czy głodzenia nie zmieni tego stanu rzeczy. Nie bawiłaby się w gierki swoich właścicieli, koniec kropka. Nie po wiekach zawsze przegranych.

Mave starał się zagłuszyć besztanie księcia, siedzącego obok matki. Po raz kolejny źle obstawił i stracił pieniądze. Prosił Cesarzową o oszczędzenie jednego z samców, ale nie było z jej strony litości. Nigdy nie było, nie dla Andinny. Shadra obchodziło jedno: jak Andinna może umrzeć.

To nic nie znaczy. Wszyscy jesteśmy niewolnikami. Nic nie znaczymy. Nie jesteśmy warci nic poza ceną, jaką nasi właściciele włożyli na nasze głowy. Jesteśmy szkoleni do walki i jesteśmy warci tylko wiwatów tłumu.

"Przestań, mój synu. Jeśli wyrzuciłeś na to swój zasiłek, to przepraszam."

"Zaryzykowałbym na twoją Czempionkę, ale to nie jest tak, że ktoś jest na tyle głupi, by postawić przeciwko niej" - mruknął gniewnie książę Lothen.

"Jest całkiem niezłym okazem," zgodziła się cesarzowa Shadra, zerkając w jej stronę i zatrzymując spojrzenie na zbyt długo. Mave zignorowała to spojrzenie. Nie była niczyją Czempionką, poza piaskową. Jedynym powodem, dla którego posiadała ten tytuł, było to, że odmówiła śmierci. "Ach, wreszcie się kończy".

Mave również to dostrzegła. Jeden upadł na kolana, oba jego skrzydła były teraz opadające, zniszczone. Jego ogon, choć nie został odcięty jak u drugiego, był złamany w więcej niż jednym miejscu. Krew pokryła jego twarz, gdy upadał. Jego przeciwnik padł przed nim, a on wciągnął jego głowę na swoje kolana, pochylając się nad nim, by osłonić jego twarz przed tłumem. Nie mogła już dostrzec żadnej z ich wytatuowanych twarzy. Niemal zastanawiała się, czy są kochankami, z czułością akcji i prywatnością, którą próbowali sobie zapewnić.

Pocieszanie towarzysza. Umierając razem.

Patrzyła, jak oboje biorą ostatnie oddechy, zamknięci w tej pozycji, aż ktoś pójdzie wyciągnąć ich ciała z piasków.

To zawsze kończyło się w ten sposób.

Przyjaciele, a może i więcej, aż do śmierci - a nawet ona nie mogła ich rozstać, jak się wydawało. Obiecała sobie, że nigdy nie popełni błędów, które oni popełnili, tak jak obiecywała sobie za każdym razem, gdy widziała walczących na piaskach za karę.

Chcę tego.

Głupie pragnienie.

Niebianie potępiają to istnienie. Przeklnij to wszystko. Gdybym mógł ją zabić, zrobiłbym to. Gdybym mógł to zakończyć i nigdy więcej nie zobaczyć tego spektaklu, zrobiłbym to.

Cesarzowa Shadra i książę Lothen rozmawiali cicho o Anden, miejscu, o którym Mave starała się ze wszystkich sił nigdy nie myśleć. Anden. Dom.

"Nie chcę teraz słyszeć ich jęków. Wysyłamy im wojska, pieniądze na wynajęcie łowców i naszych własnych najemników, by sobie z tym poradzili - a oni wciąż błagają o więcej i niewiele dają nam w zamian. Tysiąc lat ich bezprawnego besztania. Przysięgam, będę musiał ponownie zaatakować to cholerne miejsce, jeśli nie wezmą się w garść." Cesarzowa Shadra była wyraźnie zirytowana. Mave zaczynała uważać, że jej chłodny, ostry i świętszy od ciebie głos jest denerwujący. Mogła znieść tylko tyle Cesarzowej w ciągu jednego dnia. Godziny w królewskiej loży to było zbyt wiele.

Mave nie spuszczała wzroku z niewolników grabiących i czyszczących piasek, układających nowe, świeże worki na ostatnią walkę dnia. Stare samce już od dłuższego czasu nie dawały za wygraną. Ostatnia walka miała być blisko zachodu słońca i zapewne zakończyć się przy pochodniach. Nie podobało jej się to. Tłum w nocy był bardziej niebezpieczny i bardziej skłonny do wrzucania na arenę rzeczy, które mogłyby sprawić problemy niepopularnym zawodnikom.

"Niewolniku, możesz iść się przygotować" - rozkazała łagodnie Cesarzowa.

Mave odwróciła się na pięcie i wyszła z loży na tylne schody, takie, które prowadziły do sal, którymi rodzina królewska udawała się pod arenę, by odwiedzić dół. Nie musiała się szykować, gdyż była już w swojej zbroi. Musiała tylko dotrzeć do wejścia na arenę i odebrać swoje miecze.

Był to długi spacer, ale na szczęście cichy. Było już na tyle późno, że wielu wojowników z wolnym dniem było na kolacji; pojawią się, gdy rozpocznie się walka. Zwykle nękali ją podczas tego spaceru, mając nadzieję, że ją potkną, że ją zdenerwują.




1. Mave (2)

Nigdy im się to nie udało, ale zawsze próbowali.

Plusy i minusy wieczornej walki. Walczący nie przeszkadzali jej, ale tłum miał być upierdliwy, jeśli nie zakończy tego szybko i nie zejdzie z ich linii wzroku.

Mave dotarła do swojego wejścia, dużej bramy, którą można było podnieść. Sprawdziła klamry swojej zbroi, po czym założyła pas, który mieścił dwie zwykłe gladiusy, których zawsze używała. Nie potrzebowała wymyślnych, jak niektórzy inni wojownicy. Potrzebowała tylko ostrej krawędzi. Nie była tu dla chwały, tylko po to, by przetrwać tam, gdzie wszyscy chcieli, by poniosła klęskę.

Skrzypienie i trzaskanie drewna i metalu, połączone z rykiem tłumu, oznaczało, że została ogłoszona. Wyszła z ciemnego tunelu i wyszła na piasek, gdzie padające słońce było wciąż przytłaczające i gorące. Czuła się tak, jakby weszła w ogień piekielny.

Przynajmniej mogę zobaczyć niebo.

Zobaczyła swojego przeciwnika po drugiej stronie długiego odcinka gorącego piasku. Jej sandały, połamane i zużyte na tyle, by były wygodne, nie miały wystarczającej wyściółki na spodzie, by dobrze chronić przed gorącem, ale było to coś, do czego przywykła wieki wcześniej.

"Jesteś gotowa na śmierć?" zapytał męski przeciwnik, gdy zbliżyli się do siebie na środku areny. Był starszy od niej. Z kilkoma srebrnymi pyłami na twarzy musiał być znacznie starszy od niej, z na wpół złamanym rogiem, świadczącym o tym, że od dawna ciężko walczył. Czerwona poświata umierającego słońca sprawiała, że wszystko wydawało się sprane czerwienią, nawet jego czarne skrzydła, z których słynęli Andinowie. To sprawiło, że scena wyglądała bardziej złowieszczo, poważniej niż tylko przez gorący blask południowego słońca.

Uniosła arogancko podbródek, wiedząc, że jej własne rogi są niezłomne. Nie nosiła na twarzy czarnych wojowniczych znamion, jak on. Nie wydawała się być przerażającym przeciwnikiem, ale to tylko dlatego, że wygrała na tyle, że miała tylko jedną widoczną bliznę na twarzy, w porównaniu do jego wielu. Jej nogi i ręce miały ich niezliczoną ilość, ale żadna nie była złośliwa czy szpecąca jak jego. Była twarda, z pewnością, ale była kobietą. Nigdy nie będzie wyglądała tak imponująco jak mężczyzna przed nią.

Odwrócił się i ukłonił cesarzowej. Mave tylko cierpliwie czekała. Cesarzowa wiedziała, że nie będzie się jej kłaniać. Mave była właścicielką piasków; tutaj to ona rządziła - nikt inny.

"Jesteś?" zapytała z powrotem, gdy wojownik wyprostował się i spojrzał na nią. Nie miała zamiaru umierać. Tyle, to wiedziała.

"Arogancja nie staje się chłamem". Samiec powiedział to jak mądre przysłowie.

"Głupota nie staje się upadkiem" - odparła łagodnie. Wiedziała, że to go wkurzy, ale nie doceniała bycia nazywaną szmatą, nie przez jednego z jej własnych ludzi.

"Nie byłabym upadła, gdyby nie ty. Trofeum cesarzowej. Jej Czempion." Splunął u jej stóp. "Robisz pieprzoną kpinę z naszego ludu".

"Wszyscy z was tak mówią. Za każdym razem, gdy spotykam któregoś z was na piaskach, wszyscy to mówicie. W ciągu dziewięciuset lat, kiedy walczyłem na tej arenie, żaden z was mnie nie pokonał. Wybaczcie mi, że ta mowa nie robi na mnie wrażenia ani nie onieśmiela - powiedziała do niego. Nie wyciągnęła jeszcze nawet mieczy.

Uklękła powoli do piasku i chwyciła garść, rozcierając go między dłońmi. Obserwował ją z obrzydzeniem. Nie znała nawet jego imienia. Był samcem jej rasy i kolejnym wojownikiem w tym samym piekle co ona, a ona nie miała pojęcia jak się nazywa. Wiedziała tylko, że jej nienawidził.

Oni wszyscy jej nienawidzili.

Nie mogę ich za to winić, nawet gdybym chciała. Świat jest niesprawiedliwy, ale to nie znaczy, że muszę za niego umierać.

Podniosła się z powrotem, gdy zwiastun wezwał ich do podjęcia walki. Na śmierć i życie.

Jak zawsze.

Szybko dobyła swoich krótkich mieczy i przeturlała się przed napowietrznym, dwuręcznym cięciem, które chciało ją rozciąć na pół.

Zatańczyła do tyłu, okrążając go. Rozważała uderzenie w jego skrzydła, gdy obrócił się, by ją spotkać, zdając sobie sprawę, że jest od niego znacznie szybsza. Powstrzymała się, nie chcąc ich odciąć. Były związane jak jej, więc nie mogła ich rozłożyć i latać. Nosił tę samą cienką metalową obrożę, co ona, obrożę niewolniczą, która powstrzymywała wszelkie użycie magii, z pierścieniem na wypadek, gdyby trzeba było ich smycze lub łańcuchy. Miał też taki sam pojedynczy kolczyk w prawym uchu, ozdobiony symbolem i liczbą. Symbol oznaczał jego właściciela, a numer był tylko jego oznaczeniem, ponieważ ich imiona nie były ważne dla ich właścicieli. On był numerem czterdzieści dziewięć. To było jedyne imię, jakie mogła mu nadać.

Bydło. To wszystko, czym byli teraz Andinna. Bydłem.

Nie żeby pamiętała czasy, kiedy nimi nie byli. Mając tysiąc cztery lata, Mave nie pamiętała, jak wygląda i jak się czuje wolność. Wiedziała tylko, że wszyscy byli teraz niewolnikami i to była jej wina.

To już nie miało znaczenia. Przestało mieć znaczenie już dawno temu, bo nie mogła zrobić nic, by to zmienić.

Jedyne co się teraz liczyło to to, co działo się na piaskach i kontynuowanie oddychania przez kolejny dzień. To były jedyne rzeczy, na których zawsze się skupiała. To właśnie pomogło jej przetrwać tak długo, podczas gdy inni padali na piaski i umierali. Myśleli, że te rzeczy naprawdę się liczą, te rzeczy sprzed tysiąca lat.

"Widziałem, jak ćwiczysz. Jesteś szybką małą suczką" - skomentował Numer Czterdzieści Dziewięć, trzymając swój dwuręczny miecz blisko, w pozycji obronnej.

"Wybieram lżejszą broń," odpowiedziała spokojnie. "Ty też byłbyś szybki, gdybyś nie używał powolnej broni". Wskazała na jego ogromny miecz jednym ze swoich. "Pewnie, jeśli mnie tym uderzysz, to zada obrażenia, ale mnie tym nie trafisz. Jestem najszybszym wojownikiem na dołach, a nie kolejnym powolnym samcem z kolejną powolną bronią." Wszyscy chcieli mieć duże bronie, które zadawały duże obrażenia. Szkoda, że żaden z nich nie mógł jej trafić przez większość czasu.

"Nie baw się w nauczyciela. Zdobyłem swój tusz wieki przed twoim urodzeniem, w wojnach, które sprawiłyby, że włosy stanęłyby ci dęba. Atrament, którego nigdy nie zdobędziesz. Dowodzą, że jestem mistrzem w wojnie i akceptowanym członkiem naszego ludu, którym ty nigdy nie będziesz."




1. Mave (3)

Och, miał w tej kwestii rację. Musiałaby najpierw zaprzyjaźnić się ze swoimi ludźmi, jeśli kiedykolwiek chciałaby być uznana za jedną z nich: Andinnę, jeden z wojowniczych ludów nieba. To nigdy nie miało nastąpić, co oznaczało, że nigdy nie dostanie tatuaży, które zdobiły starszego samca. Jednak zasłużyła na nie. Za każdym razem, gdy wchodziła na piaski, zarabiała na nie. Oni tylko wstrzymywali przed nią prawo do nich.

Chciałaby móc powiedzieć, że się z tym pogodziła, ale nie miała w zwyczaju okłamywać siebie, nie o tym. Oddałabym wszystko za ten atrament. Wszystko.

"Przestań próbować mnie zaczepiać i walcz", powiedziała łagodnie, wykręcając nadgarstki, by spowodować, że jej ostrza błysnęły w umierającym świetle. On mógł walczyć na wojnach, ale ona była wyszkolona na tej arenie i w dołach poniżej.

Ryknął okrzyk bojowy Andinna i zaatakował ją. Pozwoliła mu podejść tak blisko, że mogła zobaczyć długie kły swojego ludu. W ostatniej chwili podniosła prawe ostrze, by zablokować atak, przez co jego ciężki miecz ześlizgnął się z celu i poleciał w bok. Lewą ręką zadała szybkie cięcie w górę, którego nie miał szans sparować ani uniknąć. Pozwolił, by ten andyniański temperament doprowadził go do popełnienia błędu, jakim było zbliżenie się do niej.

To był koniec w ciągu kilku sekund. Wypatroszyła go.

To była nocna walka. Musiała się szybko skończyć, zanim tłumy staną się zbyt niebezpieczne, a Cesarzowa znudzi się po tak długim dniu.

Wycofała się, gdy jego ciało upadło. Z przerażeniem wpatrywał się w ranę. Nie był jeszcze martwy. Tłum zagrzmiał na jej widok, gdyż chcieli więcej krwawego sportu. Mave nigdy nie dała im tego, czego chcieli. Kiedy dawali jej kogoś, kto był naznaczony do śmierci, dawała im długi pojedynek zamiast łatwej rzezi. Kiedy chcieli epickiej bitwy, kończyła ją szybko.

Ich pragnienia mogły pójść do diabła, na czym jej zależało.

"Dorastałeś w wolności i nosisz w sobie gniew jej utraty. Nigdy nie nauczyłeś się dostosowywać do nowego porządku świata, jakim jest niewolnictwo" - powiedziała do niego, wiedząc, że tylko on może ją usłyszeć. Tłum był zbyt głośny. "Znam tylko niewolnictwo, znam tylko sposoby zabijania pojedynczego przeciwnika na piaskach. Jestem w tym mistrzynią."

Odcięła mu głowę i odwróciła się, gdy jego ciało osunęło się na ziemię.

Nienawidzę tego.

Strzepnęła tę myśl, a wraz z nią ból i żal. Musiała przetrwać, zawsze tak było. To była ona albo on. Nie umarłaby na piaskach, nie dziś, nie nigdy. Nigdy nie dałaby tłumowi ani swoim ludziom tego, czego chcieli. Nigdy nie miała zamiaru umrzeć za nich.

Nie oglądała się za siebie, gdy szła w kierunku swojego wyjścia. Nie karmiła emocji tłumu, ani nie objawiała chwały. Po prostu odeszła, jej obowiązek jako niewolnicy został spełniony. Opatrzyła swoje krótkie ostrza, a dłonie oparła na pomponach idąc, gotowa do ich wyciągnięcia, gdyby zaszła taka potrzeba. Zawsze istniała szansa, że po walce trafi na kłopoty.

Była już w środku drzwi i zamykała je, zanim zaczęli się pojawiać. Oczywiście, że by tu byli. Mave została oświetlona punktowo pod ich spojrzeniami w ciemnym tunelu.

"Co?" zapytała, zachowując zimną krew. "To nie było nic innego niż normalnie. Ciągle wysyłacie do mnie ludzi do walki. Nie do końca zamierzam złożyć broń i umrzeć." Spojrzała na grupę, może dziesięciu. Samce Andinna. Czarne oczy, czarne rogi, czarne skrzydła związane ze sobą, ogony machające w irytacji tam i z powrotem. Wszyscy mieli ten przeklęty tusz, tatuaże na twarzy i ciele, których jej odmawiali. Bo była wyrzutkiem, który na piaskach zabijał tylko swoich.

Nie tak jak oni nie zabijają tam swoich własnych ludzi w obronie własnego życia. Nie, oni nienawidzą tylko wtedy, gdy ja to robię. Oczywiście. Złośliwa niesprawiedliwość była czymś, co ocierało ją na surowo, ale nigdy nie dawała tego po sobie poznać.

"Dopóki żyjesz, jesteś dla Cesarzowej symbolem jej osiągnięć i zwycięstwa nad nami" - powiedział jeden z czekających na nią samców. "Dlaczego nie możesz po prostu umrzeć? Dzięki temu wszyscy poczuliby się o wiele lepiej".

Jestem zmęczony tym argumentem. Pojawia się praktycznie w każdej pieprzonej dekadzie.

"To by cię nie uwolniło" - przypomniała mu wodzianka, która zawsze to mówiła. Podobnie jak inni, nie znała jego imienia. Nigdy nie zostało jej wypowiedziane, nigdy nie zostało wspomniane w jej otoczeniu, a ich strażnicy zawsze mówili tylko ich numery. On był numerem siedemdziesiąt dwa. "Moglibyście mnie tu zabić, ale nie zrobicie tego. Prawdopodobnie wszyscy zostalibyście po prostu straceni za to, gdybyście to zrobili, i dobrze o tym wiecie. Czy tego właśnie chcecie? Zabić mnie i...umrzeć za to? Co by ci to dało? Skies, nawet gdybym tam zginął, nic by ci to nie dało." Nie rozumiała tej części ich problemu. Mogli ją nienawidzić, to rozumiała, ale pragnienie, by umarła, dezorientowało ją. To nie tak, że jej śmierć coś by im dała. "Więc jesteśmy tutaj. Ja odmawiam śmierci tam dla nich, a ty odmawiasz zabicia mnie tutaj dla własnego samozachowania. A teraz wybaczcie, ale jestem cały we krwi, nie dotarłem do jadalni i chciałbym mieć spokój. Przez cały dzień ta dziwka do mnie gawędziła".

"Zabawne, nazywa Cesarzową dziwką, kiedy sama nią jest" - zauważył chytrze inny samiec do swojego przyjaciela.

Furia zakiełkowała w niej, furia, która błagała o krew. Zepchnęła ją z powrotem w dół. Andinna, wszyscy, mieli złośliwy temperament, jeśli zostali do tego sprowokowani. Ona nigdy nie uległa swojemu. To zawsze prowadziło do strasznych błędów. Gdyby wdała się w bójkę z jednym z dziesięciu samców przed nią, wbiliby ją w ziemię. Nigdy nie zaatakowaliby jej niesprowokowani, ale nie mrugnęliby okiem, żeby zabić ją w grupie, gdyby przetestowała ich poza piaskami.

"Powiedz mi", zawołał jeden z nich, gdy zaczęła przechodzić obok nich, "czy jest tak samo zimna w łóżku, jak w miejscu publicznym?".

Zamknęła oczy, idąc dalej tunelem. Nie znała odpowiedzi, dzięki bogom. Cesarzowa nie sypiała z niewolnikami, tylko kazała ich bić - i to nawet nie dla swojej rozrywki. Tylko po to, by przypomnieć im o ich miejscu.

Jej syn natomiast... albo któryś z lordów lub dam, którzy mogli kupić sobie u niej noc... Nienawidzili się za to, ale mimo to, sypiali z niewolnikami.




1. Mave (4)

Mave miała nadzieję, że wróci do swojego pokoju i nie zastanie wezwania do kąpieli i uczestnictwa w niej. Nie była pewna, czy poradzi sobie z tym wieczorem, nie po długim, gorącym dniu pełnym śmierci i krwi.

Dotarła do swojej małej, prywatnej kwatery w dole i odetchnęła z ciężkim westchnieniem ulgi. Nikt nie czekał na nią w drzwiach. To był dobry znak. Strażnik tuż przed jej pokojem również nic nie powiedział. Ruszył tylko, by otworzyć drzwi do jej sali, którą dzieliła z kilkoma innymi cenionymi wojownikami, którzy trzymali się z dala od kłopotów i konsekwentnie wygrywali walki. To był kolejny dobry znak.

Weszła do małego zestawu pomieszczeń i nic nie słyszała, nikogo nie widziała. Pusto, tak jak lubiła.

Jako jedna z najlepszych wojowniczek na ringu, jeśli nie najlepsza, została obdarowana tym małym apartamentem, tak jak mieli to inni wyróżnieni wojownicy. Sypialnia ze starymi meblami. Mała, prywatna wanna ze źródłem w innym pomieszczeniu. To było wszystko. Zajęło jej dwieście lat, by na to zasłużyć, ale udało się i było to dobrodziejstwo. Utrzymanie go było kluczem do jej przetrwania. Z grubsza kopnęła najpierw swoje obciążające sandały. Nienawidziła standardowego obuwia gladiatorów. Czasami marzyła o prawdziwych butach, takich, które lepiej chroniłyby jej stopy.

Najpierw odpięła pas, zsuwając z niego pochewki i miecze. Ostrza położyła delikatnie na swoim niewielkim biurku. Jej stali i najbardziej konsekwentni towarzysze zasługiwali na szacunek. Pas położyła obok nich.

Następnie przeszła do swoich vambraces. Rozwiązała je i odpięła, zsuwając je następnie kładąc razem z bronią.

Następnie Mave odpięła swoją skórzaną zbroję i położyła wyściełaną część piersiową na swoim łóżeczku. Pozwoliła, by jej pterugony opadły na podłogę, a śmieszną skórzaną spódnicę Elvasi uznała za zbroję. Nie była to wystarczająca ochrona dla jej nóg, ale to było to, co miała. Dawała jej przynajmniej zakres ruchów i była w pewnym sensie łatwa do noszenia z ogonem.

Wreszcie, jej materiałowe ubranie. Przemoczone przez pot, musiała je wkrótce wyprać, bo inaczej byłyby zniszczone.

Gdy była już całkowicie naga, podeszła do swojej małej skrzyni i sięgnęła do środka w poszukiwaniu czystego ubrania. Czyste materiałowe spodnie i pokrowiec na klatkę piersiową. Nie miała prawdziwych koszul, ale przednia osłona z klamrami wokół pleców działała. Istniały sposoby na uszycie prawdziwych koszul, które pasowałyby wokół skrzydeł, ale nie wiedziała, jak zdobyć jakiekolwiek. Inni Andinna mieli je, ale jak wszystkim innym, nie dzielili się.

Samolubne dranie. Nie różniłabym się od nich tak bardzo, gdyby w ogóle czegoś mnie nauczyli, tak jak uczą siebie nawzajem.

Nie założyła jeszcze czystego ubrania, wchodząc z tobołkiem do swojego małego, bocznego pokoju. Zrzuciła ubranie obok krawędzi i weszła do głębokiego do pasa basenu, wycierając pot i krew ze skóry. Chciała być czysta, przed wszystkim innym. Ryzykowała, że przegapi ostatnie wezwanie na kolację w sali, ale nie jadłaby, będąc pokryta potem, piaskiem i krwią. Miała jakieś standardy.

Kiedy już skończyła, nawet upewniając się, że zmoczyła i opłukała swoje czarne włosy, a następnie wyszorowała rogi i ogon, wyszła na zewnątrz. Kilka szybkich potrząśnięć skrzydłami, cokolwiek mogła z nimi zrobić mając je związane, wysuszyło je dość szybko. Mogła jeszcze poruszać nimi w miejscu, gdzie przyczepione były do jej ramion, więc nie były całkowicie nieruchome.

Nie zawracała sobie głowy suszeniem wszystkiego innego. Założyła spodnie, które miały otwór na ogon i wyszła z pokoju kąpielowego, zakładając koszulkę.

"Champion. Cieszę się, że jesteś czysty. Zostałaś wezwana." Na środku jej pokoju stał ludzki sługa. Jeden, którego rozpoznała. Polubiłaby tego krótko żyjącego człowieka, gdyby nie to, że trzymał w ręku zadanie przynoszenia jej złych wieści. Dodatkowo, za kolejne pięćdziesiąt lat lub więcej, on byłby martwy, a ona wciąż byłaby stosunkowo młodą Andinną.

"Kto?" zapytała miękko. "Powiedz mi, Dave."

Ja już wiem, Dave. Po prostu to powiedz. Proszę, nie każ mi tego mówić. Nie każ mi się zastanawiać. I na litość bogów, nie żałuj mnie za to, obijając się o krzak, jak to zwykle robisz.

Dostała swoje życzenie.

"Lord Fenoth," odpowiedział łagodnie. "Mave-"

"Nie. Po prostu nie rób tego. Litość nie pomoże. Czy będę miała te dwa dni wolnego jak zawsze?". Lord Fenoth miał zamiar uczynić jej noc żywym koszmarem, ale przeżyła swój dzień w Koloseum, więc powinna mieć utalentowane dwa dni odpoczynku. To już było coś. Zgranie w czasie było nienaganne.

"Tak, jutro i pojutrze. Wszyscy lenasti i strażnicy otrzymali rozkaz, jak zawsze, aby zostawić cię w spokoju i pozwolić ci na swobodne panowanie nad dołami. Możesz nawet zobaczyć nowo przybyłych, którzy są wprowadzani, jeśli chcesz."

"Och, jak przyjemnie" - mruknęła gorzko. Nowo przybyli prawie nigdy nie byli dla niej dobrzy. Albo wiedzieli, kim jest i natychmiast ją nienawidzili, albo widzieli samicę i próbowali dostać się do jej łóżka. Potem ją nienawidzili, bo inni edukowali ich, kim jest. Albo widzieliby jej walkę i nienawidzili ją za to, co zrobiła.

"Lord Fenoth będzie czekał na ciebie w swojej... normalnej kwaterze".

"Dziękuję, Dave."

"Mave-"

"Idź, Dave." Patrzyła na niego, dopóki nie odszedł. Zawsze starali się, te krótko żyjące rasy, udobruchać i pocieszyć, być przyjaźni. Byli płatnymi sługami, nie niewolnikami jak ona. Tylko kryminaliści i Andinna byli w Imperium prawdziwymi niewolnikami.

Nie mieli pojęcia, jak ciężko było patrzeć, jak przychodzą i odchodzą, żyją i umierają, i wiedzieć, że ona będzie trwała w tym samym piekle, bez końca, przez wieki. Raz próbowała zaprzyjaźnić się z krótkotrwałym sługą. Wszystko szło dobrze, dopóki mężczyzna nie umarł ze starości. Odwiedzał ją do ostatnich dni, nawet po tym, jak wycofał się z pracy w Koloseum. Potem znów została sama.

To była bolesna lekcja, której musiała się nauczyć. Nawet gdyby się z nimi zaprzyjaźniła, każde nowe pokolenie, które przechodziło przez doły, nie mogło niczego zmienić.

"Cholera. Lord Fenoth." Chciała się wściec, chciała połamać meble wokół siebie. Chciała wejść do jego kwatery i zarżnąć go, patrzeć jak jego głowa toczy się tam, gdzie nie miała dla Numeru Czterdziestego Dziewiątego. Chciała zreflektować się krwią tam, gdzie nie zrobiła tego na ringu.

Zepchnęła go z powrotem na dół.

Zabicie go nic nie zmienia. Powinnam to już wiedzieć. Tylko pogorszyłoby to wszystko. Nie mogę go zabić. Nie mogę zabić księcia. Nie mogę zabić Cesarzowej. Nie ma nic, co mogłabym zrobić, żeby to zmienić, ani nic, czego już nie próbowałam.

Skończyła się ubierać, chwytając swoją jedną parę ładnych sandałów, które miała założyć na spacer. Ominie ją kolacja, ale to teraz nie miało znaczenia.

Wyostrzyła swój wyraz twarzy. Musiała przebrnąć przez noc z Lordem Fenothem.




2. Mave (1)

----------

2

----------

==========

Mave

==========

Mave obudziła się we własnym łóżeczku - błogosławieństwo. Nie pamiętała, by pokonała bolesny spacer z powrotem, a już wcześniej zdarzało się, że nie dała rady.

Usiadła powoli, testując swoje kończyny. Ból żeber był najgorszy, reszta to ogólna bolesność i irytująca ilość gojących się skaleczeń i siniaków. Większość z tego, co zrobił, już się goiło. Błogosławieństwo bycia rasą długowieczną. Mogli się dobrze wyspać i wyleczyć, w większości przypadków.

To nie była najgorsza noc z jego udziałem. Nie był zbyt zły z powodu własnego przyciągania do barbarzyńcy, bydła Imperium. Po prostu wykorzystał ją, pobił i poszedł dalej.

Dobra noc. Bolesna, ale nie tak zła, jak mogłaby być. Miałem szczęście.

Odepchnęła się od łóżeczka i lekko kulejąc dotarła do swojego małego pokoju kąpielowego. Żołądek od razu zaczął jej burczeć, gdy zatopiła się w wodzie, by zmyć z siebie zaschniętą krew. Czystość, a potem jedzenie.

Było jeszcze wcześnie; śniadanie pewnie dopiero się zaczynało w chow hallu. Chciała dotrzeć tam przed tłumami. Reszta gladiatorów w dołach zapewne kończyła obowiązkowy przedpołudniowy trening.

Na tę myśl wyskoczyła z wanny. Musiała zjeść przed nimi, inaczej utrudniliby jej poranek. Wiedzieliby, przez co przeszła poprzedniej nocy. To był jeden los, który dzielili wszyscy poza piaskami. Gladiatorzy zarabiali na wszelkie sposoby: od piasków po prywatne komnaty tych, którzy byli na tyle perwersyjni, że chcieli spędzić z nimi noc, a czasem ustawiali się w kolejce dla mas, by płacić miedzianą gwiazdkę za to, by się poczuć.

Pamiętaj, Mave: bezwartościowa, z wyjątkiem ceny, jaką ci dają.

Wzięła miarowy oddech, gdy ubrała się przed wyjściem z pokoju. Gdy wyszła na zewnątrz, była wdzięczna za pustkę panującą w sali. Żadnego z pozostałych wojowników nie było w pobliżu, nawet tych, którzy mieli pozostałe kilka pokoi w pobliżu.

Szła przez ciasne, ciemne i wilgotne tunele w kierunku centralnego obszaru, gdzie znajdowała się sala posiłków. Trzymano ich tu na dole, by nie mogli latać, gdyby ich skrzydła zostały z jakiegoś powodu rozpięte. Żaden z innych niewolników czy służących nie mieszkałby w dołach, w których trzymano wojowników Andinny. Mieli swoją własną część mieszkalną nad ziemią, pracowali pod ziemią, ale nie mieszkali tam.

Była za to wdzięczna, naprawdę. Inni nie musieli widzieć, przez co przechodzili. Dołki zmieniały ludzi, wykrzywiały ich i rujnowały. Trzymanie Andinna z dala od nieba było... torturą. Ona by to wiedziała.

Weszła do sali posiłków i przyjrzała się małej grupie, która już tam była. Oni również walczyli dzień wcześniej, więc mieli również dwa następne dni wolne. To był prezent od lenasti, ich trenerów. Walcz dobrze i przeżyj, zapracuj na kilka dni przywilejów.

Podeszła do ludzkich niewolników kryminalnych, którzy czekali z miskami i wzięła od nich jedną. Potem podeszła do innego niewolnika i wyciągnęła ją, by ten włożył do niej cokolwiek, co było cholerną papką. Przez dziewięćset lat nigdy nie zadała sobie trudu, by dowiedzieć się, co dokładnie je. To było pożywienie, nie zatruwało jej i nie głodziło. Czasami, po najlepszych walkach, dostawała prawdziwy posiłek na osobności, ale ostatni raz zasłużyła na to osiemnaście lat temu. Stek, prawdziwe czerwone mięso i bochenek chleba. To był jeden z najlepszych posiłków w jej długim życiu, ale potem już nigdy się nie powtórzył. Wiedziała, że w końcu to się powtórzy. Najdłużej żyła na tej ziemi, bo aż sto lat.

Tego ranka poczuła ból. Chciała prawdziwego jedzenia, jak ten stek i bochenek chleba.

Niebo, dlaczego wczoraj nie mogłam sobie na to zasłużyć?

Odepchnęła go z powrotem w dół. Pragnienie niczego jej nie zapewniło. Musiała zrobić coś, czego chcieli niechcący, żeby dostać prawdziwy posiłek, a ona była na upartego. Nie zamierzała dać im tego, czego chcieli, dlatego nie dostanie nic.

Usiadła przy swoim stole w tylnym rogu, gdzie mogła widzieć wszystkich innych w sali, jak wchodzili, dostawali swój chłam, jedli, a potem wychodzili. Jadła powoli, nie czując potrzeby pośpiechu. Nie miała gdzie się podziać po śniadaniu.

Samce Andinna przechadzały się, już spocone, niektóre nawet zakrwawione od pierwszej rundy treningu przed śniadaniem. Poświęciła chwilę, by po prostu im się przyglądać.

Nie nienawidziła mężczyzn wokół siebie, nawet jeśli oni nienawidzili jej. Właściwie uważała ich za bardzo atrakcyjnych. Ich rogi, nawet te złamane, robiły wrażenie. Wszyscy mieli surowe, męskie twarze, których nie chcieli golić. Ich skrzydła były zadbane, a nawet związane. Te skrzydła, które kiedyś zaciemniały niebo, wyglądały na silne. Ich ogony były pokiereszowane, ale zdolne do śmiertelnych manewrów.

Żaden z nich nie nosił też koszul ani części piersiowych, tylko lędźwie i pterugony. Potrafiła docenić tę ucztę dla oczu, nawet jeśli nie potrafiła docenić rzeczywistych mężczyzn w opalonej skórze. Elvasi, ich władcy, ich porywacze, nie mieli w jej mniemaniu nic wspólnego z wojownikiem Andinną, nie fizycznie. Zbyt kanciasta, zbyt idealna i ładna, a wiele razy zbyt chuda. Cesarzowa była błyszczącym przykładem Elvasi. Chłodna i oderwana od rzeczywistości, przebiegła, ale płakałaby, gdyby złamała paznokieć.

Mave chciała chropowatości samców stojących przed nią. Nie miękkiego, jęczącego księcia Lothena, który niewątpliwie wkrótce znów ją wezwie. Albo twardego okrucieństwa lorda Fenotha.

Chciała być w jednej z tych grup, jakaś głęboka rzecz wewnątrz niej wzywała ją do znalezienia miejsca wśród swoich ludzi, wśród samców. Wśród surowego rodzaju mężczyzn, którzy do niej przemawiali. Dlaczego nie mogę po prostu o nich nie myśleć? Dlaczego wołają do mnie na wszystkie sposoby? Myślałabym, że po dziewięciuset latach życia z nimi, czując ich pogardę, w końcu uwierzę, że ich nie potrzebuję, nie chcę.

Ale nie, oto jestem. Wpatrując się w nich, pragnąc połączenia, którego nigdy nie będę miała.

W tym momencie przypomniała sobie o nowo przybyłych. Nowo przybyli zawsze byli bólem, ale to była dla niej najlepsza okazja, by mieć tę potrzebę spełnioną w sposób, który sprawiał jej przyjemność - przynajmniej część potrzeby. Facet dostałby od innych gorąc za to, że poszedł do jej łóżeczka, ale oboje dostaliby coś, czego żaden z pozostałych nie mógł dostać. Ugodową noc z płcią przeciwną. To nie dałoby jej wspólnoty, której głęboko pragnęła, ale dałoby jej coś.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Kobieta Demon"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści