Pijane wesele

Rozdział 1 (1)

========================

Rozdział pierwszy

========================

------------------------

Marston

------------------------

Minęło ponad dziesięć lat, odkąd Brinley Knox wyrwała mi serce, a ja wciąż widzę ją wszędzie - pompującą paliwo w Orange County, kelnerującą przy stolikach w Toronto, jeżdżącą na rowerze Spin w centrum fitness na Manhattanie i, pewnej rozpaczliwie samotnej nocy, pracującą na rurze w klubie dla panów w Atlancie.

Dziś wieczorem siedzi przy barze w moim ulubionym klubie nocnym w Vegas, ma na sobie małą czarną sukienkę i popija martini.

"Nadchodzi", mówi mój przyjaciel Alec, jego łokieć kopie w mój bok. "Cholera, nic jej nie jest".

Walczę, aby odciągnąć moją uwagę od seksownej brunetki - sobowtóra mojej pierwszej miłości - i podążam za spojrzeniem mojego przyjaciela. Blondynka podąża w moją stronę z martini w jednej ręce i szklanym kuflem w drugiej. Jest gorąca jak diabli w spódnicy, która mogłaby przetestować nieprzyzwoite prawo ekspozycji w każdym innym miejscu niż Vegas i ma rodzaj długich, stonowanych nóg, które powinny wysłać moją wyobraźnię do szaleństwa.

A ja mam zero zainteresowania.

"Wszystkie twoje," mówię Alec.

On chrząka suchym śmiechem. "Ona ma oczy tylko dla ciebie, obawiam się."

Moja uwaga jest już z powrotem na brunetce przy barze i chcę, żeby się odwróciła. Sposób w jaki siedzi bokiem na swoim miejscu, nogi skrzyżowane w kolanie, głowa odwrócona, widzę więcej ud niż twarzy. Chociaż zazwyczaj nie narzekałbym na ten widok, potrzebuję potwierdzenia, że to nie ona.

Powinienem dać sobie spokój. To nigdy nie jest ona. Jest w moich myślach tylko dlatego, że jest dwudziesty pierwszy września.

"Barman powiedział mi, że pijesz burbon" - mówi blondynka, gdy dociera do naszego stolika. Proponuje mi tumbler.

Ze swojego stanowiska po drugiej stronie sali, barman daje mi kurtuazyjne skinienie głową. Jego uśmiech mówi wszystko. Myśli, że zrobił mi przysługę, przysyłając tę kobietę. Może niektórych nocy bym się zgodził, ale dziś jestem zbyt rozproszony przez Ducha Przeszłych Świąt.

"To jest Knox bourbon," mówi blondynka. "Pomyślałam, że możesz chcieć posmakować, jak go robią tam, skąd pochodzę".

To dostaje moją uwagę i marszczę się, gdy obracam moje spojrzenie z powrotem do niej. "Co?"

"Knox bourbon," mówi, jej język tańczy wzdłuż krawędzi jej kieliszka martini. "Czarna etykieta. Spodoba ci się."

Spędziłem ostatnie dziesięć lat trzymając się z dala od wszystkiego z nazwą Knox, ale jeśli ta kobieta jest z domu Knox bourbon ... .

Biorę szklankę. "Dzięki. Jak masz na imię?"

"Jestem Savannah." Oferuje delikatną dłoń, a ja potrząsam nią krótko i nawet udaje mi się uśmiechnąć, zanim zawiruję bourbon pod nosem.

Niektórzy myślą, że wszystkie bourbony pachną tak samo, ale prawdziwy koneser potrafi wyczuć różnicę w każdej odmianie. Burbon Knox pachnie dębem i gruszką z nutami pierwszej miłości, skradzionych pocałunków i bólu serca.

"Savannah".

"Moi przyjaciele nazywają mnie Savvy", mówi.

Skanuję swoją pamięć w poszukiwaniu tego imienia. "Jesteś z Orchid Valley?"

"Cóż, z Atlanty oryginalnie, ale mieszkam w OV teraz. Znasz to?"

Otwieram usta, żeby wyjaśnić, że mieszkałem tam krótko w liceum, ale każde słowo znika z mojego umysłu, kiedy brunetka po drugiej stronie pokoju w końcu się odwraca. Kiedy widzę jej pełny profil, reszta świata odpada.

Nie wyobrażam sobie pewnych rzeczy. Ciemne włosy, wysokie kości policzkowe, usta, które nie mogą być tak miękkie jak w mojej pamięci. Brinley Knox.

"To moja przyjaciółka Brinley" - mówi Savannah, podążając za moim spojrzeniem. "Jej rodzice faktycznie są właścicielami destylarni Knox w Orchid Valley".

"The Brinley Knox," mówi Alec i teraz wszyscy gapimy się na nią. "Ona jest paląco gorąca," mruczy.

Strzelam mu spojrzenie, a on trzyma w górze obie ręce, jego twarz jest maską niewinności.

"Skąd znasz Brinleya?" Savannah pyta go. Odwraca się do mnie. "Czy ty też ją znasz?"

Jakby wyczuła naszą uwagę na sobie, Brinley odwraca się w naszą stronę, a jej kręgosłup sztywnieje. Jej usta rozstają się, a kiedy spotyka moje oczy, nie mogę oddychać.

Już podnoszę się z fotela i zmierzam w jej stronę.

"Marston," Alec woła za mną, "czy jesteś pewna, że powinnaś-".

"Marston?" Savannah stara się nadążyć za moimi długimi krokami. Chwyta mnie za ramię. "Ty jesteś Marston Rowe?"

"Tak. Teraz, jeśli mi wybaczysz ..."

Próbuje objąć mnie mocniej, ale strzepuję jej dotyk, nie odrywając oczu od Brinleya. Kurwa mać. To naprawdę ona. Z każdym krokiem bliżej trzymam wzrok zamknięty na tych niebieskich oczach, niepomny na wszystkich wokół mnie.

Widok jej po tych wszystkich latach jest zarówno ciosem w jelita, jak i balsamem na stare rany. To jest to co gorzkie i to co słodkie. To swobodne spadanie w stronę wspomnień o pierwszej miłości i żalu za rzeczami, które pozostały niedopowiedziane.

Kiedy podchodzę do baru obok niej, jej oczy są na całej mojej twarzy, klatce piersiowej i w dół do mojej talii, zanim powoli wędrują z powrotem w górę. To tak, jakby musiała skatalogować każdy centymetr mnie, aby przekonać się, że jestem prawdziwy - a może właśnie w to chcę wierzyć, a ona naprawdę siedzi tam i życzy mi wszystkiego. "Marston?"

"Brinley." Jej imię jest ściszonym szeptem z moich ust. Tak jak mówi się w kościele albo po zobaczeniu cudu. Bo cholera. To naprawdę ona.

Zraniła mnie w sposób, w jaki nigdy nie myślałem, że ktoś może. Byłem zbyt młody i zbyt dumny, by walczyć o to, co mieliśmy, więc pozwoliłem jej odejść. Odszedłem, nawet gdy każda część mnie chciała się trzymać. Ale teraz, patrząc na jej wielkie oczy i miękką skórę, wpatrując się w te usta, które spędziłem godzinami wielbiąc... Przełknąłbym całą moją dumę, gdyby przyszło mi posmakować jej.

Ale spojrzenie Brinley nie jest takie jak jej przyjaciółki. Savannah była kobietą z misją, gotową uwodzić i być uwodzoną, podczas gdy ocena Brinley polega na sprawdzeniu starego przyjaciela.

Pozwalam sobie na dodatkowe uderzenie, by przyjrzeć się opalonej skórze jej ud, niskiemu tyłowi jej sukienki i jej czerwonym obcasom typu "fuck-me".

"Brinley, zobacz kogo znalazłam." Savannah jest praktycznie dysząc jak ona smacks rękę na moim ramieniu. "Chciałabym poświęcić chwilę, aby wyjaśnić, że nie miałam pojęcia, kim on jest, kiedy tam poszłam".




Rozdział 1 (2)

Brinley mruga do mnie i uśmiecha się do swojej przyjaciółki. "Marston był..."

"The man candy I was ogling? Jasne!" Savannah wzrusza ramionami i daje mi szybkie spojrzenie. "To znaczy, możesz mnie winić?"

Brinley gapi się na swoją przyjaciółkę. "Savvy!"

Savannah chichocze i odsuwa się. "Myślę, że pójdę pogadać z kumplem Marstona i dam wam czas na nadrobienie zaległości".

Sposób, w jaki Brinley przygryza wargę, każe mi myśleć, że nie jest pewna, czy to najlepszy plan, ale jej przyjaciółka wymyka się, zanim zdąży się sprzeciwić. Nie przegapiam jej twardego przełknięcia, gdy zwraca swoją uwagę z powrotem na mnie. "Gdybym wiedziała, że to ty jesteś tym, którego postanowiła uwieść..." Czekam, chcąc resztę tej myśli, ale ona nie kończy. "Dobrze wyglądasz." Śmieje się niezręcznie. "Jak Savvy już ustaliła".

"Ty też." Moje spojrzenie obniża się, by znów ją objąć. "Piękniejsza niż kiedykolwiek."

Jej policzki czerwienieją. Brinley Knox, jedyny żyjący spadkobierca imperium burbonów Knox, ma świat rzucony u swoich stóp, ale nadal rumieni się na komplementy od delikwenta sieroty, który ukradł jej pierwszy pocałunek. "Dziękuję".

"Wszystkiego najlepszego."

Jej oczy rozszerzają się, jakby nie spodziewała się, że będę pamiętał, co jest ... śmieszne. To jest więcej niż jej urodziny. To nasz dzień. To dzień, w którym wszystko zaczęło się dla nas. "Savvy zaskoczyła mnie wycieczką do Vegas. Jesteśmy tu tylko na weekend, ale to więcej, niż robiłem przez cały czas. Mówi, że pracuję za dużo, co jest naprawdę kodem dla mnie, że jestem nudny, a ona nalegała ..." Podnosi swój napój i bierze obfity łyk. "I'm rambling."

"Nie mam nic przeciwko." Słowa wychodzą szorstkie i ujawniają zbyt wiele. Jak to, że cieszę się, że ją widzę. Jak to, jak bardzo za nią tęskniłem.

Rozgląda się dookoła. "Zaprosiłabym cię na miejsce, ale to miejsce jest pełne".

"Możesz przyjść do mojego stolika. Zarezerwowaliśmy go, więc jest nasz na tę noc."

Brinley skanuje salę, aż znajduje Savannah siedzącą z Alec'iem w naszej półokrągłej kabinie w rogu. Alec przyniósł jej już świeże martini, a gdy się przyglądamy, szepcze jej do ucha coś, co ją rozśmiesza. "Czy to tylko ty i twój przyjaciel, czy . . . ?"

Kolejne zdanie, które chciałbym, żeby dokończyła. Czy chce wiedzieć, czy jestem tu z jakąś randką? Czy zastanawia się, czy znów znalazłem miłość po tym, jak odszedłem od naszej? Tysiąc razy zastanawiałem się nad tym samym, ale zawsze powstrzymywałem się, żeby jej nie sprawdzić. Po co dłubać przy starych bliznach?

Ale teraz, kiedy stoi przede mną, nie mogę się powstrzymać. Sprawdzam jej lewą rękę, skupiając się na tym nagim palcu serdecznym. To nic nie znaczy. To, że nie nosi obrączki, nie oznacza, że nie jest z kimś związana. I nie jest tak, że jedna wpadka w Vegas oznacza, że dostajemy drugą szansę.

To niczego nie zmienia.

Zsuwa się ze stołka, kręcąc głową, gdy przewiesza torebkę przez ramię. Jest o kilka centymetrów wyższa w tych obcasach, ale nadal ledwo sięga mi do brody. "To jest szalone. Nie jesteś mi winien żadnych odpowiedzi i nikt by cię nie winił, gdybyś nienawidził moich wnętrzności".

"Czekaj." Wyciągam rękę, żeby złapać ją za nadgarstek, ale przypominam sobie o sobie i pozwalam tylko, żeby moje palce pominęły znajdujące się tam delikatne kości. "Gdzie idziesz?"

Ona wzrusza ramionami. "Powiedzieć Savvy, że wychodzę, a potem do pokoju, żeby mieć roztopy i może room service?".

"Czy masz coś przeciwko, jeśli dołączę do ciebie?"

Ona śmieje się. "Dla obsługi pokoju czy roztopów?"

Wydycham powoli. Ponowne spotkanie, o którym fantazjowałem, zdecydowanie nie obejmowało jej roztopów na mój widok, ale do diabła - sam nie czuję się szczególnie stabilnie. "Albo? Obie?" Korzystam z szansy i podchodzę bliżej, ale wsuwam ręce do kieszeni, żeby jej nie dotknąć. Dekada między nami nie zmienia faktu, że mnie odepchnęła. "Minęło zbyt wiele czasu, a jeśli nie zobaczę cię ponownie przez kolejne dziesięć lat, nie ma mowy, żeby kilka minut stania przy barze wystarczyło".

Spojrzenie w jej oczach, gdy to rozważa, cofnęło coś we mnie. Czy to nadzieja? Czy to tęsknota? Ponieważ nie ma nic w energii trzaskającej między nami, co pozwala mi wierzyć, że chce, abym odszedł.

Przełykam. "Nie jestem tu z nikim innym. Nawet gdybym był, myślę, że oboje wiemy, że jestem wystarczającym dupkiem, że zamiast tego wybrałbym spędzenie nocy z tobą."

Ona szydzi i pewnie myśli, że puszczam dym i próbuję ją oczarować, ale każde słowo jest prawdą.

"Mam pewien pomysł." Obserwuję ją uważnie. "Jeśli możesz odłożyć topnienie na kilka godzin, mogę zająć się karmieniem cię. A gdybyśmy podzielili się kilkoma drinkami, nadrobili trochę zaległości i zrobili to całe wspominanie bez żadnej niezręczności, którą jestem całkiem pewien, że powinniśmy teraz czuć?".

Ona przeciąga swoją dolną wargę między zębami w geście, który odtworzyłem w moich wspomnieniach milion razy-Brinley w moich ramionach, moje palce nawleczone przez jej ciemne włosy, jej oczy na moje, gdy pochylam się, aby spróbować tego, co ona smakuje. "A jeśli chcę po prostu usiąść naprzeciwko ciebie i udawać, że nigdy nie odszedłeś?" To uderza mnie jak cios w jelita. Odeszłam. To prawda. Ale tylko dlatego, że mnie o to błagała. Musi zobaczyć coś w mojej twarzy na to, bo wzdryga się i upuszcza wzrok na podłogę. "Przepraszam. To nie fair."

Kiedy trzyma pochyloną głowę, biorę jej rękę i prześlizguję się kciukiem po jej knykciach. Kontakt jest jak wstrząs adrenaliny przez mój system. Nie czujesz tego? Chcę zapytać, ale kiedy patrzy w górę i spotyka moje oczy, wiem, że tak. "Dzisiejsza noc może być taka, jak chcesz", mówię. Po prostu pozwól jej być ze mną. "Ty ustalasz zasady."

Ona waha się bit, a następnie uśmiecha się. "Dobrze więc, chodźmy do twojego stolika". Róż kwitnie na jej policzkach, jakby właśnie zgodziła się spędzić ze mną noc w łóżku, a ja muszę fizycznie powstrzymać swoje myśli przed zejściem na ten tor co by było gdyby.

Wyśmiewałem Aleca bezlitośnie za zarezerwowanie tego stolika - kosztował małą fortunę - ale kiedy prowadzę Brinley przez wypełnioną po brzegi salę, jestem cholernie wdzięczny, że go mamy. To wszystko wydaje mi się jak sen i boję się, że jeśli spuszczę Brinley z oczu, to obudzę się i już nigdy jej nie zobaczę.




Rozdział 1 (3)

"Brinley!" mówi Savannah, kiedy docieramy do stołu. Ona i Alec są po jednej stronie kabiny, a ona jest praktycznie na jego kolanach. "To jest Alec Hayes, partner biznesowy Marstona i przyszły ojciec moich dzieci".

Łukam brwi na Aleca. "Szybko się poruszasz, bracie".

Alec uśmiechnął się. "Powiedziała, że chce, aby jej dzieci miały oczy jak moje, więc zaoferowałem jej moje DNA".

Wsuwam się w bok naprzeciwko nich. "Całkowicie rozsądne," mówię deadpan.

"Wy dwaj macie jakąś firmę konsultingową, prawda?" Brinley pyta, patrząc między nami, gdy wsuwa się obok mnie. "Wchodzicie, gdy kurorty mają kłopoty i przywracają je na właściwe tory?".

"Coś w tym stylu." Walczę z uśmiechem. Mógłbym powstrzymać się od zaglądania do Brinley, ale wygląda na to, że trzyma na mnie oko. Nie nienawidzę tego. "Alec i ja pracujemy nad projektem w spa poza Stripem".

Savannah zmarszczyła nos w moim kierunku. "Przepraszam za wcześniej. Nigdy nie podszedłbym do ciebie, gdybym wiedział, kim jesteś. Nie zrobiłabym tego Brinowi".

Brinley wzdryga się. "Ile ich wypiłaś?" pyta, wskazując na szklankę Savannah.

Savannah wzrusza ramionami. "Wystarczająco dużo, żeby mój język trochę się rozluźnił, ale nie tak dużo, żebym całkowicie straciła nad nim kontrolę. Musisz nadrobić zaległości."

Brinley bierze mały łyk swojego drinka. "Będę się trzymał tempa. Dzięki."

Savannah i Alec odwracają się do siebie, wracając do swojej rozmowy.

Osiadam w kabinie i studiuję Brinley. "Przeprowadziłaś się z powrotem do Orchid Valley po ukończeniu college'u". To nie jest pytanie. Nawet jeśli nie złożyłem tyle z wprowadzenia Savannah, znam Brinley wystarczająco dobrze, aby wiedzieć, że to prawda. Albo znał ją... Czy można znać kogoś, kiedy nie rozmawiało się z nim przez dziesięć lat?

"Zawsze planowałam. Nawet ze swoimi wadami, to naprawdę jedyne miejsce, w którym chciałabym założyć rodzinę."

Rodzinę. To słowo sprawia, że się szczerzę, ale nie jest to zaskoczeniem. Brinley zawsze chciała być mamą, wychować pół tuzina szczurów dywanowych i pozwolić im siać spustoszenie w nieskazitelnej rezydencji swoich rodziców. Ten obraz wywołałby u mnie uśmiech, gdyby nie wykluczał mnie tak całkowicie. "I to jest to, co tam robisz?" Ponownie przenoszę swoją uwagę na ten nagi palec serdeczny. "Być idealną żoną i matką?"

"Nie jestem ideałem." Wysącza resztę swojego martini i nie spotyka się z moimi oczami, skupiając się zamiast tego na zapełnionym barze. "Muszę pobiec do damskiej toalety."

Jestem kutasem. "Przepraszam. Nie chciałem ... ."

"To nie to." Osadza swoją szklankę na stole i daje mi ciasny uśmiech, gdy Savannah patrzy w górę i spotyka się z jej spojrzeniem. "Jestem w porządku. Naprawdę."

Savannah odwraca się do Aleca. "Zaraz wracam. Nie odchodź nigdzie."

Mój przyjaciel obdarza ją swoim najszerszym uśmiechem i powoli ją ogląda. "Nie odważyłbym się. Chcesz kolejnego drinka, jeśli serwer przyjdzie w pobliżu?"

Ona beams jak ona wspina się z kabiny. "Oczywiście! Dajcie mojej dziewczynie i mi po jednym martini z kroplą cytrynową."

Brinley otwiera usta i myślę, że będzie sprzeciwiać, ale zamiast tego mówi: "Jeśli nie masz nic przeciwko".

Savannah daje Alecowi buziaka, po czym wsuwa swoje ramię w ramię Brinley, gdy idą w stronę łazienki.

"Więc to jest Brinley Knox," mówi Alec. Skanuje moją twarz i wiem, że szuka szoku, paniki czy jakiegoś gówna. "Wszystko w porządku?"

"Nic mi nie jest." Jestem pieprzonym kłamcą.

"Myślisz, że celowo unika pytania o stan cywilny, czy ...?"

Racja. To. "Nie jestem pewien." Ale zamierzam się dowiedzieć.

"Zakładając, że jest samotna... kontynuujecie tam, gdzie skończyliście?"

Ponieważ "zostawiliśmy" z Brinleyem odpychającym mnie, mam nadzieję, że nie, ale wzruszam ramionami.

Alec chrząka. "Tone it down, Mars. Zbyt głośno wyrażasz swoje emocje."

"Zamknij się kurwa." Biorę łyk mojego bourbona. Alec Hayes wie więcej o moim życiu przed studiami niż ktokolwiek poza ciocią Lori, ale to nie znaczy, że zamierzam teraz wylać swoje wnętrzności. "Wciąż próbuję się zorientować, czy to się dzieje naprawdę".

"To się dzieje." Pauzuje bit, jego spojrzenie przyklejone do sali, w której zniknęły dziewczyny. "Jeśli potrzebujesz mnie, aby utrzymać przyjaciela zajęty dziś wieczorem, mogę to zrobić."

"Prawdziwa pieprzona bezinteresowność z twojej strony."

Alec szczerzy się. "Jestem dając jak to." Ten grymas odpada, gdy mnie studiuje. "Widzę, że twój mózg pracuje w nadgodzinach. Wycofaj introspekcję i baw się dobrze."

"To może być przepis na katastrofę" - mruczę, ale to nie ma znaczenia. Nawet jeśli spędzenie nocy z Brinley to fatalny pomysł, wiem, że wykorzystam każdą sekundę, którą mi podaruje.

Pociąga za swój tonik z wódką i wzdycha. "Potraktuj to jako prezent - jedna noc w Vegas z miłością twojego życia".

"Robisz dużo założeń, Hayes."

"Gówno zakładam. Musiałbyś być ślepy, żeby nie zauważyć, jak ona na ciebie patrzy. I nie raz mówiłeś mi co do niej czujesz."

"Nie, zakładasz, że będę miał tylko jedną noc".

Alec prycha. "Mam całkowitą pewność, że dostaniesz swoją noc i zamienisz ją w co tylko zechcesz". Przerwał na chwilę. "Czy pomyślałeś o tym, chociaż? Ona tak jakby cię wypieprzyła, koleś. Czy naprawdę chcesz prosić o sekundy?"

Moje emocje to plątanina żalu, tęsknoty i nadziei. Ledwo pamiętam gniew, jaki czułem przez te pierwsze kilka lat po tym, jak mnie odepchnęła. Chcę Brinleya. Jeśli wcześniej w moim umyśle istniały co do tego jakiekolwiek wątpliwości, zniknęły one w chwili, gdy położyłem na niej oczy. "Chcę tego wszystkiego".

Opróżniam mojego drinka. Bourbon nie jest przeznaczony do chlania jak tanie piwo, ale jestem tak napięty i chcę po prostu cieszyć się tą nocą - tą szansą. Jeszcze jedną szansą z Brinleyem. Alec ma rację. To prezent - taki, o który nigdy nie śmiałam prosić.




Rozdział 2 (1)

========================

Rozdział drugi

========================

------------------------

Marston

------------------------

21 września, przed

"Kiedy skończysz szorować te patelnie, przyjdź do mnie do jadalni" - mówi ciocia Lori. "Będę potrzebowała twojej pomocy w przygotowaniu jutrzejszego śniadania".

Kiwam głową, nie przejmując się jej spojrzeniem. W połowie obawiam się, że zamierza wycofać się z obietnicy zapłacenia mi za dzisiejszy wieczór. Dziesięć dolarów za godzinę za pomoc w gotowaniu i myciu naczyń na fantazyjnym przyjęciu urodzinowym jakiegoś rozpieszczonego nastolatka? To wydaje się zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Ale nawet jeśli złamie obietnicę, to przecież nie mam nic lepszego do roboty ze sobą.

Przeprowadziłam się do Orchid Valley tydzień temu. Mieszkałam sama w Atlancie. Na początku było dobrze - lepiej niż utknąć z mamą i jej karuzelą złych chłopaków. Ale w jednym miesiącu nie miałam czynszu, a w następnym znowu brakowało mi pieniędzy i znalazłam się w parku. To było tymczasowe. Musiałam tylko zaoszczędzić na pokój. Może udałoby mi się to zrobić, ale nie miałem gdzie prać ubrań, a nie mogłem używać samochodu, bo nie stać mnie było na paliwo, więc straciłem pracę. Wtedy lekkomyślny, desperacki pomysł zamienił się w migające czerwone i niebieskie światła oraz zarzut włamania.

To nie mama, ale ciocia Lori załatwiła prawnika, który sprawił, że sędzia poszedł na łatwiznę. Zamieniła problemy z uzależnieniem mamy w ogromną historię o współczuciu. Nienawidzę litości, ale to zadziałało. Kilka dni później, zgodnie z nakazem sądu, przeniosłam się sześćdziesiąt minut na północ do małego mieszkania Lori w Orchid Valley. A w poniedziałek, zgodnie z nakazem sądowym, będę uczęszczał do ostatniej klasy liceum tutaj, z bandą bogatych dzieciaków. Nie żebym na to narzekał - wiem, że Lori uratowała mi tyłek - ale jeśli impreza odbywająca się na końcu korytarza jest jakąkolwiek wskazówką, w Orchid Valley aż roi się od utytułowanych, napuszonych nastolatków.

"Zostaw mnie w spokoju!" ktoś krzyczy z korytarza, a ja patrzę w górę w samą porę, żeby zobaczyć kulę puszystego różowego tiulu wdzierającą się przez podwójne drzwi do kuchni. Ona odwraca się i daje mi chwiejny uśmiech. "Czy masz coś przeciwko, jeśli schowam się tutaj na minutę?" Łzy spływają po jej twarzy, pozostawiając za sobą smugi tuszu do rzęs.

Wzruszając się, odciągam wzrok od dziewczyny w śmiesznej sukience i skupiam się na szorowaniu patelni przed sobą. "Nie obchodzi mnie to", mruczę. Szoruj, szoruj, szoruj.

Jestem świadoma, że idzie w moją stronę, ale nie podnoszę wzroku. Jestem dobra w byciu niewidzialną, a to wszystko, czym chcę teraz być.

"Jestem Brinley Knox. Jak masz na imię?"

Brinley Knox, gość honorowy. Zabawne, że zapytała, czy może zostać. To w końcu jej dom.

Czuję na sobie jej spojrzenie i zdaję sobie sprawę, że czeka na odpowiedź. "Marston." Spinam się, czekając na jej kolejną uwagę. Dostaję różnego rodzaju gówna na temat mojego imienia.

Brinley prycha i mimo siebie jestem świadomy jej oczu na mnie, każdego ruchu, który wykonuje, aby zamknąć dystans między nami. "Jesteś tu nowa? Chyba nie widziałam cię wcześniej w personelu".

Personel. Jej rodzina ma personel. Oczywiście, że tak. Mieszkają w cholernej rezydencji i urządzają swojej córce szesnaste urodziny, które są bardziej fantazyjne niż wesela większości ludzi.

"Jestem nowa." Opłukuję patelnię i ustawiam ją w stojaku do wyschnięcia przed pociągnięciem spustu na wodzie z mydłem. Chwytam ręcznik i suszę ręce. "Dlaczego płaczesz?" Nie mogę sobie wyobrazić, że kiedykolwiek płakałbym, gdybym mieszkał w takim domu. Ale co ja tam wiem? Może jej ojciec ją bije. Moja mama zawsze mówiła, że dysfunkcja nie ma przedziału dochodów.

Wciąga dolną wargę między zęby, rozmazując różową szminkę. "To moje urodziny", mówi, jakby to było jakieś wyjaśnienie.

"Czy to nie powinno cię ucieszyć? To twoje urodziny, a twoi rodzice urządzili ci to wielkie przyjęcie." Szyderstwo, które zamierzałem zawinąć wokół moich słów, jest nigdzie w zasięgu wzroku. Jakiekolwiek są jej problemy, są dla niej prawdziwe. Nie mogę uwierzyć, że współczuję tej rozpieszczonej, małej, bogatej dziewczynie.

"Mój chłopak ze mną zerwał. Na mojej imprezie." Jej dolna warga drży. Kiedy spotyka moje oczy, coś mnie uderza. Jest ładna pod tym makijażem i śmieszną sukienką. Naprawdę cholernie ładna. Jej ciemne włosy są dziś spięte w loki na czubku głowy, ale założę się, że są długie i miękkie, kiedy są rozpuszczone, a jej niebieskie oczy ... . Cóż, nawet pełne łez, te oczy są jak ssący cios w jelita. "Powiedział, że jestem spięty i nie chce być z dziewczyną, która każe mu czekać na pocałunek, kiedy powinniśmy już robić ... inne rzeczy."

Jezus. "Co za dupek."

"Wiesz co jest zabawne? Miałam zamiar pozwolić mu pocałować mnie dziś wieczorem. Nie mogłam się doczekać przez cały tydzień, ale nie sądzę, żeby się przejął, gdybym to zrobiła."

Rzucam ręcznik na ladę i podnoszę podbródek w kierunku imprezy. "Wskaż mi go. Dam mu nauczkę." Tylko dupki próbują wmanewrować dziewczyny w seks, zanim są gotowe.

Jej wodniste oczy idą szeroko przez bit, zanim się uśmiechnie, i cholernie . Ten uśmiech. Jest więcej niż ładna. Ona jest take-me-by-the-nuts-and-own-me gorgeous. "Pobiłbyś Romana Humphriesa za złamanie serca jakiejś dziewczyny, którą dopiero co poznałeś?"

Wypowiada jego nazwisko, jakby miało to coś dla mnie znaczyć, ale wzruszam ramionami. "Brzmi jakby ktoś potrzebował."

Patrzy na mnie powoli, jakby widziała mnie po raz pierwszy. Czarne oxfordy i pasujące do nich spodnie od cioci Lori, które kazała mi założyć dziś wieczorem, są nowe i z łatwością stanowią najfajniejsze ubranie, jakie kiedykolwiek posiadałem. Ta dziewczyna prawdopodobnie nie nosi niczego z Targetu, a już na pewno nie wie, jak to jest żyć na ulicy. Czuję, że moja przeszłość jest wypisana na każdym calu mojej skóry. Samoświadomość kłuje w tył mojej szyi. "Marston, powiedziałeś? Jesteś tym chłopakiem, który wprowadził się do pani Lori. Jesteś na warunkowym zwolnieniu czy coś takiego?".

Podnoszę podbródek. "Co ty o tym wiesz?"

Traktuje mnie kolejnym z tych duszących uśmiechów, a mój żołądek uderza. "Tylko tyle, że jesteś najbardziej interesującym chłopakiem w tym mieście. Nie, żeby było dużo konkurencji." Jej puszysta tiulowa spódnica zamiata podłogę, gdy zamyka dystans między nami. Nie zatrzymuje się, dopóki nie znajdzie się o stopę dalej, wyginając szyję, by spojrzeć na mnie. Jest na tyle blisko, że mógłbym zetrzeć smugi makijażu z jej policzków. Wystarczająco blisko, by pocałować. "Jesteś wysoki."




Rozdział 2 (2)

Odgryzam się ze śmiechu. "Jesteś krótka." I nie zdając sobie z tego sprawy, chwytam jej twarz w dłonie i wycieram ślady łez. Ona sapie z zaskoczenia, a ja opuszczam ręce. "Przepraszam. Masz ... makijaż lub cokolwiek. Od płaczu."

"Oh. To jest w porządku." Ona daje mi nieśmiały, krzywy uśmiech.

Naprawdę cholernie ładna i naprawdę cholernie niedostępna, Marston. "Powinieneś wrócić na swoją imprezę".

"Bo musisz wrócić do pracy?" pyta, patrząc na mnie ponownie.

Bo chcę cię pocałować. Bo myślę, że byś mi pozwoliła. Bo nie mam interesu w całowaniu dziewczyny, która mieszka w rezydencji i ma personel.

Ale nie mówię nic z tego. Zamiast tego mówię: "Więc możesz powiedzieć Romanowi, żeby wyniósł się z twojego domu".

Zachichotała, a ja nie wiem, czy to dlatego, że jest skandalizowana moim użyciem słowa "piekło", czy może czuje ten sam kontaktowy haj z bycia blisko mnie, jaki ja dostaję od niej. "Moi rodzice by mnie zabili. Dobra gospodyni przyjmuje rozczarowanie z wdziękiem" - mówi, wyraźnie papugując lekcję, o której wielokrotnie jej przypominano.

"Więc nie wyrzucaj go. Wyjdź tam i daj do zrozumienia, że go nie potrzebujesz."

Prześlizguje się opuszkami palców po moich knykciach, zanim weźmie mnie za rękę. "Pójdziesz gdzieś ze mną?"

Powinienem powiedzieć nie. Ale nie mogłem jej odmówić, nawet gdybym chciał.

Brinley prowadzi mnie do schodów dla służby na tyłach kuchni. Klatka schodowa jest tak wąska, a jej spódnica tak duża, że muszę iść za nią, ale ona nigdy nie puszcza mojej ręki.

Wspięliśmy się na dwa piętra, kiedy otwiera drzwi i ciągnie mnie przez nie i w dół ciemnego, wąskiego holu.

"Gdzie idziemy?" pytam, bo powinno mnie to obchodzić. Ponieważ nie powinienem być skłonny podążać za nią gdziekolwiek.

Odwracając się, kładzie palec do swoich ust i mruga przed pchnięciem drzwi, których nawet nie widziałem. Prowadzi mnie do eleganckiego pokoju z największym fortepianem, jaki kiedykolwiek widziałem. Wysokie regały z książkami zajmują trzy ściany, a balkon wychodzi na salę balową poniżej. Muzyka, śmiech i rozmowy unoszą się do nas.

"Czy powinnam tu być?" szepczę, nawet jak ona przyciąga mnie bliżej barierki.

"Jeśli ktoś nas złapie, powiem im, że chciałem, żebyś ustawił przekąski dla mnie i moich przyjaciół". Ona daje ostateczny chwyt na mojej ręce, zanim upuści go i odwróci się, aby spojrzeć na swoją imprezę. "Kiedy byłam małą dziewczynką i moi rodzice mieli przyjęcia, wymykałam się z łóżka i obserwowałam je stąd".

"Nie widzieli cię?"

Ona potrząsnęła głową. "Nie, nie z tym, jak wyglądają światła w sali balowej. Mama powiedziała, że tak to zaprojektowała moja babcia, żeby mogła szpiegować swoich gości."

Z tą odrobiną zapewnienia, robię ostatni krok do balustrady i patrzę w dół na imprezę poniżej.

Największą imprezą, na jaką kiedykolwiek poszłam, było wesele ciotki Lori, kiedy miałam pięć czy sześć lat. Pamiętam, że pomyślałam, że jej mąż, nauczyciel, musiał być spektakularnie bogaty, skoro stać go było na nakarmienie pięćdziesięciu osób na kolację. Ale przyjęcie urodzinowe Brinleya jest co najmniej trzy razy większe, a wszyscy w sali balowej poniżej ubrani są w formalne suknie i smokingi. To nie wygląda prawdziwie. Wygląda jak coś z telewizji i jest idealnym przypomnieniem, że moje miejsce jest z powrotem w kuchni, a nie tutaj z Brinley.

Ona warczy cicho, a ja łukiem brwi w pytaniu. "Widzisz to?" pyta. Wskazuje na parkiet, gdzie nastolatki i dorośli kołyszą się do "Come Away with Me" Norah Jones.

"Taniec?" pytam.

"Nie, facet w białym smokingu zjada twarz dziewczyny w czerwonym".

Biały smoking ułatwia wyróżnienie pary, o której mowa. Są na parkiecie, ale taniec wydaje się być drugorzędny w stosunku do tańca.

"To jest Roman," mówi. "Dupek nie mógł nawet poczekać do końca mojej imprezy, zanim ruszył dalej".

Ręce Romana przesuwają się w górę i w dół pleców dziewczyny, zanim osiadają na jej tyłku. "Totalna dupa," zgadzam się. "Nie możesz mi powiedzieć, że naprawdę chcesz być z takim facetem".

"I . . ." Ona wzrusza ramionami. "Chyba myślałam, że tak, ale może z niewłaściwych powodów?".

"Jakie to były powody?"

Ona przecina swoje oczy ode mnie, jakby wiedziała, że nie spodoba mi się odpowiedź. "Moi rodzice przyjaźnią się z jego rodzicami. On jest ... dobrą partią, jak powiedzieliby moi rodzice."

"Nie mogę udawać, że wiem, jak to jest mieć taką presję. Jedyne, czego oczekiwała ode mnie moja mama, to żebym wyszła z domu, kiedy miała swoich chłopaków i żebym nie dzwoniła na policję, kiedy dilowała." Jak tylko widzę smutek w jej spojrzeniu, żałuję, że to powiedziałem. "Nie patrz na mnie w ten sposób".

"Jak co?"

"Jakbyś mnie żałował. Wszyscy mamy w swoim życiu bzdury. Moje jest tylko trochę mniej błyszczące niż twoje."

"Nie lituję się nad tobą." Uśmiechnęła się chwiejnie. "Jeśli w ogóle, to ci zazdroszczę".

szydzę. "Tak, prawda."

"Wiesz, co widzę, kiedy na ciebie patrzę? Wolność. Nigdy tego nie będę miał, nie tak długo jak jestem Knoxem."

Chcę się kłócić, że bycie na zwolnieniu warunkowym raczej nie czyni mnie ikoną wolności, ale rozumiem, co mówi. Są oczekiwania, które przychodzą z tego rodzaju pieniędzmi. Więcej pieniędzy, więcej problemów czy cokolwiek innego. "To dość przygnębiające."

Ona wzrusza ramionami. "Moi rodzice są dość przygnębiający." Podchodzi bliżej, a grzbiet jej dłoni dotyka mojej. Wstrzymuję oddech i tłumię impuls, by połączyć moje palce z jej. Nie mam prawa dotykać dziewczyny w ten sposób.

Nagle muzyka cichnie i wszyscy odwracają się w stronę wejścia do sali balowej, gdzie wchodzi wątła dziewczyna z długimi rudymi włosami. Ma na sobie jasnoniebieską wersję sukienki Brinleya, a kiedy podnosi rękę i macha jak jakaś królowa konkursu, sala wybucha oklaskami.

"Kto to jest?" pytam Brinley.

"Moja siostra, Brittany," mówi miękko.

Marszczę się. "Czy to też jej urodziny czy coś?"

"Nie. Ale ona ..." Ona przełyka. "Ona była chora. To, że w ogóle jest teraz w domu, a jeszcze większa sprawa, że nie ma jej w łóżku, jest czymś wielkim. W tym roku więcej czasu spędziła w szpitalu niż poza nim."

"Tak mi przykro."

"Mnie też." Jest tam coś więcej niż żal w udręczonych liniach jej twarzy - jakaś złożoność emocji, której nie potrafię odczytać i nie śmiem próbować interpretować. "Dzieli nas tylko jedenaście miesięcy, a kiedyś byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Ludzie myśleli, że jesteśmy bliźniakami."



Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Pijane wesele"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści