Dążenie do przetrwania

Jeden

==========

Jeden

==========

Pokonanie. Poddanie.

Różne końce przygnębiającego spektrum. Biegunowe przeciwieństwa. Jedno oznacza większą moc. Siłę. Zwycięstwo. Drugi jej odpowiednik. Rezygnacja. Biała flaga powiewająca tak głośno, że jest idealnym symbolem twojej własnej uległości.

Wspomnienia mają tendencję do katalogowania przypomnień, znajomości, które twoje zmysły rozpoznają, wyciągając przeszłe doświadczenia z powrotem na pierwszy plan twojego umysłu. Dobrowolnie lub nie, to nie ma znaczenia. Zapach, smak, uczucie dotyku, coś, co możesz zobaczyć. To docenienia, które twój umysł zbiera z czasem, budując twoje doświadczenie życiowe. Czy to pozytywne, czy negatywne.

Wyobrażam sobie, że większość ludzi poczułaby zapach drewna cedrowego w tym pokoju. Silny zapach, który łaskocze twoje nozdrza, utrzymując się z ważnością i nakazem. Dla mnie ten zapach jest odrażający. Duszący. Taki, który będzie mnie prześladował przez resztę moich dni. Tak gęsty od mojej własnej porażki, od niepowodzeń, że nie jestem w stanie nawet wyciągnąć pełnego oddechu.

Moje uszy są puste. Porównywalne z uczuciem zanurzenia w wodzie, głosy powyżej są tylko tępym echem. Skrobanie krzesła, chrząkanie gardła... wszystko zbyt daleko, a jednak bliżej niż bym chciał.

Wdychając mocno przez usta, czuję gorycz własnego remisu. Ręce mi się trzęsą i zaciskam je mocno wokół kruchych kartek papieru, które trzymam w wilgotnych dłoniach.

Wygładzając pomarszczone linie o podium, mrugam siłą rzeczy, próbując skupić się na rysie niebieskim piórem zaznaczonej niechlujnie wzdłuż linii.

Moje serce krzyczy, żebym przestał. Żeby odejść. Zostawić żetony, żeby spadły tam, gdzie mogą. Nie jestem wystarczająco silny, moje serce nalega. Nie, żeby kontynuować tę drogę. Chcemy tylko spać, mówi. Wczołgać się w ciepło mojego łóżka i nigdy nie wychodzić. Będziemy tam bezpieczni.

Bezpieczni.

Ale ja jeszcze nie przekazałem ostatniego skrawka siły, który pozostał w moim umyśle. Trzymam się tego jak koła ratunkowego, to pozwala mi oddychać, choćby tylko na razie. Nie wątpię, że po dzisiejszym dniu też bym ją zużył. Mój umysł jest odtąd tak samo pusty jak moje ciało, jak moje serce, które obecnie czuje.

"Osiem miesięcy temu". Moje słowa czują się jak obdarty metal na moich strunach głosowych. Poszarpane i bezużyteczne. Oczyszczam gardło, odmawiając patrzenia gdziekolwiek indziej niż na słowa przede mną. "Miałam przed sobą całe życie. Byłam młoda. Byłam szczęśliwa" - kontynuuję. "Osiem miesięcy temu moje ciało było moje. Mój umysł był mój." Mój głos drży tuż przed pęknięciem i pauzuję, zaciskając zęby przeciwko drżeniu szczęki. Przygryzam wargę, uciszając nieokrzesany szloch walczący o ucieczkę. Udaje się, dławiąc się w zacinającym się oddechu.

"Chwile tamtej nocy są wyblakłe, zamglone w części. Ale są fragmenty, przebłyski, minuty, które są tak bardzo wyraźne. Są moim własnym żywym koszmarem, i nieważne jak bardzo się staram... nie mogę uciec."

Zerkam wtedy w górę, szukając schronienia przed sędzią. Biały mężczyzna w średnim wieku, z włosami koloru śniegu. Mój prawnik zapewniał mnie, że jego przydział do mojej sprawy to dobra rzecz. Jego historia, jego długa historia, pokazuje wyraźne uprzedzenie do praw kobiet.

Zwietrzałe linie jego twarzy nic nie zdradzają. Tylko patrząc na beznamiętnie jak mówię, ale biorę pocieszenie w życzliwości w jego oczach, zachęcając mnie do przodu.

"Wziąłeś wolność na moim ciele, które nie było twoje do podjęcia, ale co myślę, że nie zdajesz sobie sprawy, lub ewentualnie nie obchodziło," wzruszyłem ramionami do siebie, moje ramiona pozostały wiązane w pobliżu mojej szyi w obronie. "Jest to, że w tej decyzji, ukradłeś wolność mojego umysłu. Twoje działania, twoja decyzja... teraz kontroluje moje życie."

Przerywam, potrzebując sekundy, aby zebrać moje opanowanie. Wdychając głęboko, zwijam ramiona, uwalniając je z wiązania szyi.

"Moje życie jest teraz odą do tego, co ukradłeś. Najpierw było to moje ciało, moje prawo do powiedzenia "nie". Potem zamordowałeś moją godność. Uświadomiłam to sobie bardziej, gdy leżałam na szpitalnym łóżku, z otwartymi nogami, gdy lekarze szturchali i szturchali moje i tak już naruszone ciało."

Obrazy z tamtej chwili zalewają mój umysł, a ja dławię się oddechem. Żółć podchodzi mi do gardła, ale przełykam kwasowość i pieczenie wspomnień z powrotem w dół.

"Pozbawiłaś mnie poczucia bezpieczeństwa. Panicznie boję się tłumów, ale jestem przerażona, gdy jestem sama. Co oznacza, że nie wiem już, gdzie pasuję w tym świecie.

"Mam bliznę na wewnętrznym udzie. Jedną z nich dałeś mi ty. Ślad po ugryzieniu tak brutalny, że pozostał odciśnięty w mojej skórze jak tatuaż. To jedyna pamiątka, za którą jestem szokująco wdzięczna, bo doprowadziła do twojego aresztowania. Jest brzydki i prawdopodobnie pozostanie taki na zawsze. Co jest trafne, bo tak się teraz czuję jako osoba. Brzydka. Blizna. Uszkodzony."

Czuję, jak jego oczy wypalają dziurę w boku mojej twarzy. Płynne spojrzenie, które budzi mnie każdej nocy; krzyczącego, spoconego i pewnego, że jestem gotowy na śmierć.

"Wygooglowałem, ile czasu zajmuje skórze regeneracja. Internet mówi, że dwadzieścia siedem dni. Nie wydaje się to dużo, ale dla mnie wydawało się to wiecznością, zanim skóra, której dotknąłeś, zniknie z mojego ciała. Nie wiedziałam, że twój dotyk wypalił się w mojej duszy. Więc nawet gdybym mógł zrzucić skórę w sposób, w jaki miałem nadzieję, nie zrobiłoby to różnicy."

Słucham, jak stenograf sądowy zapisuje moje oświadczenie, słowo w słowo. Miękki stukot palców nawiasów moich słów.

"Widzę cię w każdym człowieku, którego spotykam. Listonosz. Policjant, który spisał moje zeznanie. Starszy mężczyzna, który codziennie rano i po południu spaceruje ze swoim psem koło mojego domu. Oni wszyscy są tobą. Boję się ciebie. Boję się ich. Czuję się niebezpiecznie. Nie wychodzę z domu. Chyba, że jestem do tego zmuszona. Moje życie zmieniło się nieodwracalnie od momentu, w którym dokonałeś wyboru, by wejść w moje ciało bez zgody. Żyję samotnie i wyobrażam sobie, że zawsze będę. Interakcja z innymi jest teraz zbyt trudna. Czy oni to widzą? Mój wstyd. Czy wiedzą, jak bardzo jestem obrzydliwa? Jak bardzo brudna?"

Łza spada mi z rzęs i szybko ją wycieram, zirytowana, że znowu zobaczy, jak płaczę.

"Osiem miesięcy temu miałem przed sobą całe życie". Zmuszam się, żeby na niego spojrzeć. Mrugnięcie czasu, że nasze oczy łączą się wystarczająco, aby otworzyć bramy powodziowe, gdy moje łzy zaczynają ciągłą podróż w dół mojej twarzy. "Teraz odepchnęłam każdego przyjaciela, jakiego kiedykolwiek miałam. Rzuciłam pracę. Zakończyłam związek, który aż do ciebie sprawiał, że czułam się jak najbardziej wyjątkowa osoba na świecie. Teraz czuję się jak nikt. Nie mam kierunku, bo jestem zagubiona i bez względu na to, w którą stronę się obrócę, to właśnie na ciebie wpadam".

Wpatruje się we mnie pusto, obraz doskonałości w swoim fotelu.

"Osiem miesięcy temu byłem młody. Byłem szczęśliwy. Teraz, przez większość dni czuję się gotowa na śmierć. Moja samoocena jest tak niska, że uważam, iż świat byłby prawdopodobnie lepszym miejscem beze mnie. Szczęście jest wspomnieniem, którego nie mogę już przywołać. Nie pamiętam, żebym czuł cokolwiek poza pustką, która mnie teraz ogarnia. Ukradłeś mi życie, Miller Jacobs. Ukradłeś moje życie, gdy naruszyłeś moje ciało. Pewnego dnia opuścisz więzienie i będziesz żył własnym życiem. Na pewno pojawią się dla ciebie przeszkody, jestem pewien, ale ja będę żył w więzieniu mojego umysłu przez wieczność. Przeklinam cię za to, za uczynienie mnie zarówno ofiarą, jak i skazanym".

Składając swój papier, trzymam go w drżących dłoniach. Odwracając wzrok od mojego gwałciciela, skupiam się z powrotem na sędzinie. Wiedząc, że właśnie przekazałam ostatnią nić siły, której się trzymałam. Miałam rację. Od czubków palców u nóg po włosy na głowie, czuję się pozbawiona, pusta. Zoe Lincoln już nie istnieje. Nie w tym świecie. Oddała ostatni kawałek swojej duszy w pokazie siły, ale to odebrało jej wszystko.




Dwa (1)

==========

Dwa

==========

cztery lata później

"MARCO." Mówię wystarczająco głośno, aby być słyszanym ponad konsekwentną gadaniną kawiarni. Podsuwając Americano facetowi, który podchodzi, unikam kontaktu wzrokowego i odsuwam rękę na tyle szybko, by nasza skóra przypadkowo się nie dotknęła. Dziękuje mi, ale ignoruję go, odwracając się z powrotem do ekranu.

W ten sposób spędzam resztę swojej zmiany. Jak spędzam każdą zmianę. Unikanie rzeczywistej interakcji z ludźmi, gdzie tylko się da. Ludzie mający wgląd w moją historię mogą myśleć, że jestem przestraszony, niekomfortowy, boję się innych. W pewnym sensie nie zgadzam się z tym. Moje wahania wynikają z gorszącej cechy ludzkiej natury, która wymaga, aby ludzie cię znali. Ludzie są z gruntu natrętni. Nie podoba mi się to. Moja przeszłość to moja sprawa. Jeśli zdecyduję się podzielić jakąkolwiek częścią siebie, to na moich warunkach. W żadnym wypadku nie na ich warunkach. Już nie.

Składając fartuch schludnie w kwadrat, wsuwam go do torby, wdzięczna, że moja torturująca pięciogodzinna zmiana jest już zakończona.

"Taylor."

To ja. Taylor. Więcej, to jest to, jako kto się teraz identyfikuję. Taylor Smith. Nieistniejąca, do czterech lat temu w każdym razie.

Podnoszę wzrok znad mojej torby, patrząc na Myę z oczekiwaniem.

"Racja. Tak naprawdę nie mówisz." Jej oczy rozszerzają się sarkastycznie, ale uśmiecha się, mimo wszystko, wzdychając. "Powinnaś kiedyś wyjść ze mną i moimi przyjaciółmi. Wydajesz się trochę, nie wiem, zamknięty. Musisz się rozluźnić."

Nie składa fartucha. Kuli go, owijając sznurki krawata wokół piłki, zanim wrzuci go do swojej torby. To mnie drażni. Bardziej niż powinno. Przyznaję, wiem, że zabiera go do domu, żeby go wyprać, ale nadal. To po prostu pokazuje, jak prowadziłaby swoje życie. Chaotycznie, w pośpiechu. Nie byłoby porządku, nie byłoby struktury.

"Wieczorem idziemy do Keybaru. Na trzynastą", wyjaśnia niepotrzebnie.

"Doceniam ofertę, Mya, ale kluby to nie moja sprawa".

"Nie," udaje szok, szczery uśmiech dotyka jej ust.

Odwzajemniam ten gest.

"Chodź. Będzie fajnie. To nie jest tak naprawdę klub. Całkowicie na luzie."

Moja głowa zaczyna się trząść, zanim skończyła zdanie.

"Proszę", błaga, a ja muszę jej to przyznać, jest wytrwała. Nie mam pojęcia dlaczego. Nie jesteśmy przyjaciółmi. Nie rozmawiamy na czacie. W rzeczywistości jestem całkiem pozytywny, że ta interakcja właśnie teraz to najwięcej słów, jakie kiedykolwiek wymieniliśmy. "Mam tego przyjaciela, on byłby na ciebie chętny."

"Nie zainteresowany", zamknąłem ją gwałtownie, powodując, że jej brwi rysują się razem.

"Nie ma potrzeby być niegrzecznym. Mówiłam tylko, że to miły facet-"

"A ja ci powiedziałam, że nie jestem zainteresowana," ucinam ją bezczelnie.

Mruknęła pod nosem, odzyskując swoją torbę.

"Słuchaj, Mya," zaczynam, czekając aż spojrzy na mnie. "Przepraszam. Ja po prostu... nie jestem zainteresowana spotkaniem z kimkolwiek."

Obserwuje mnie przez bit, współczucie płaszczące jej oczy jak zasłony, przesuwając się przez całą drogę, aby owinąć je litością. "Złe rozstanie?"

Chcę się śmiać. Gdyby tylko. "Tak," kłamię. "Coś w tym stylu".

"Rozumiem." Macha mi na pożegnanie. "Może innym razem."

Odwraca się i odchodzi, zanim mogę ją ponownie odrzucić, a ja ciężko wydycham, podążając za jej wyjściem z magazynu.

"To nie jest najgorszy pomysł, Zoe."

Wpatruję się w Hannah przez ekran mojego Maca, szok zmuszający moje brwi do linii włosów.

Na moim ekranie pojawia się smuga, zamazująca linię jej oka i pochylam się do przodu, żeby ją zetrzeć.

"Nie klub," wyjaśnia, bawiąc się długopisem w swojej dłoni. "Nie namawiaj mnie na ilość wyzwalaczy, które by to spowodowało. Małe kroczki. Mam na myśli tylko wyjście z domu."

Przesuwam się na kanapie, podciągając nogi pod tyłek. "Wychodzę." Obronny ton nie jest stracony dla moich uszu.

Hannah uśmiecha się. "Zoe, pracując trzy dni w tygodniu w kawiarni, aby udawać, że angażujesz się w ludzkie interakcje, nie wychodzi. Z iloma klientami faktycznie dzisiaj konwersowałaś?".

Odwracam wzrok, poklepując futro Pottera, sprawiając, że mruczy.

"Mój punkt widzenia dokładnie. Praca była świetnym pomysłem, Zoe," uspokaja. "Dzięki niej wygodnie łapałeś transport publiczny, byłeś w pobliżu tłumów. Następnym krokiem jest wejście w interakcję. Konwersacja z innymi ludźmi."

Kiwam głową. "Jest taki klub książkowy reklamowany przez księgarnię, którą odwiedzam... spotykają się raz w miesiącu w sobotę rano".

"Myślę, że to świetny pomysł," zachęca. "To jest twoja praca domowa na następny miesiąc. Faktyczne zobowiązanie się do uczestniczenia w spotkaniu i podążanie za nim".

"Dobrze", zgadzam się łatwo.

"Ok?"

Zagryzam się ze śmiechu. "Powiedziałem, że dobrze."

Zegar na moim płaszczu tyka w solidnym i spójnym rytmie, licząc sekundy ciszy, która wisi między nami.

"Jak tam koszmary?"

Krzyżuję ręce na piersi w obronie. Kleszcz, który wydaje się, że stał się nawykiem za każdym razem, gdy podnosi mój przerwany sen.

"Nieczęste," przyznaję się. "Zależy od dnia".

Hannah kontempluje mnie przez chwilę, umieszczając swój długopis starannie na biurku, aby pochylić się bliżej. "Rzecz z PTSD jest taka, że zawsze będą wyzwalacze. Terapia przetwarzania poznawczego, nad którą pracowaliśmy, gdy jeszcze tu mieszkałaś, była niewiarygodnie skuteczna w przenoszeniu cię poza twoje punkty utknięcia. Obwinianie siebie. Zwalczyliśmy i pokonaliśmy twój proces myślowy, że mogłeś zrobić coś inaczej."

W miesiącach następujących po tym incydencie, byłam pochłonięta nienawiścią do samej siebie. Z całego serca obwiniałam siebie. Spędzałem całe dnie na obsesji na punkcie wszystkiego, co mogłem zrobić inaczej. Jak łatwo byłoby mi uniknąć tego, co mnie spotkało. To była najtrudniejsza rzecz, z jaką kiedykolwiek musiałam się pogodzić, ale dzięki wskazówkom Hannah dotarłam do punktu, w którym zrozumiałam, że nie mam żadnej winy w działaniach Millera. Były one jego i tylko jego.

Ta akceptacja na bok, wciąż jeszcze nie przeszedłem przez traumę związaną z atakiem. W chwilach, które przychodzą tak nagle, czuję się, jakbym został wyrzucony z powrotem do tamtej nocy, bezużyteczny, aby zwalczyć strach moich własnych wspomnień.




Dwa (2)

"To, co teraz jesteś gotowy pokonać, to natrętne myśli, które przekonują cię, że to się powtórzy, że każdy człowiek, z którym się zetkniesz, jest zdolny do tego, czym był Miller. Jesteś gotowa, by znów żyć, a to duży krok".

"Feels impossible." Moje wyznanie czuje się zdławione z zamykającego się gardła.

"Tak samo jak pogodzenie się z faktem, że twój atak nie był twoją winą. Zrobiłaś tak wielki postęp w latach po jego aresztowaniu, nawrót twojego strachu jest całkowicie zrozumiały. To normalne, Zoe. Twój napastnik został wypuszczony z powrotem do społeczeństwa. Jego zagrożenie, w twoim umyśle, zostało ponownie rozbudzone. Twój spokój przyjdzie, to wszystko wymaga czasu. Nadal kontynuujesz swoją uważność, swoją medytację?"

"Tak," potwierdzam. "Każdej nocy. Każdego ranka."

"Dobrze", chwali, zadowolona z mojego zaangażowania.

Lubię Hannah Blackhaus. Była pierwszą terapeutką, którą poznałam po incydencie. Połączyłyśmy się. Na tyle dobrze, że kiedy zostawiłam za sobą Charlottesville, sięgnęłam po nią po tym, jak zaczęłam mieć ataki paniki po zwolnieniu Millera.

Trzy lata. To wszystko, co odsiedział. Dobre zachowanie czy coś w tym rodzaju śmiesznego. Gdybym nie była tak złamana jego czynami, byłoby to komiczne. Człowiek wziął wolność na moim ciele, wtłoczył się we mnie, a trzy lata dobrego zachowania w środowisku, w którym nie miał wyboru i musiał przestrzegać zasad, nagradza się wolnością. Nieważne, że wciąż tkwię w więzieniu mojego umysłu, wyroku wydanym przez niego.

Hannah miałaby nieco ponad czterdzieści lat, jak sądzę. Blond włosy obijały się o chłodny odcień jej skóry. Nieopisany wygląd, celowo, jak przypuszczam. Wszystko, od jej głosu, przez wygląd, po zachowanie jest subtelne. Prawie stonowane. Mówi cicho, niemal monotonnie, dźwięk jest miękki i uspokajający jak ocean. Jej włosy są zawsze takie same, twarz pozbawiona makijażu, ubrania tylko w naturalnych odcieniach szarości, beżu i bieli. Nawet jej gesty nie są zbyt efektowne, jej ręce i twarz zawsze poruszają się w miarowy sposób.

Hannah Blackhaus zbudowała siebie na kogoś, komu można swobodnie zaufać. Nie jest w żaden sposób groźna. Jest jak balsam. Osoba, przed którą bez świadomego wysiłku otwierasz się. Wygodnie jest dzielić się najciemniejszymi częściami swojej duszy, a nawet jej opływowe ja nie odrzuca cię. Akceptuje, celuje w te pokręcone węzły tego, kim jesteś i czyni swoją misją rozwinięcie tych części, które cię zamykają.

"Zacząłem biegać," oferuję. "Tylko na siłowni. Nie mogę się zmusić do przebiegnięcia przez Central Park. Ale teraz biegam, kilka razy w tygodniu. Wydaje się, że to reguluje mój poziom stresu".

Spojrzenie dumy dotyka uśmiechu Hannah, a moje ramiona unoszą się, pewność siebie, której nie czułam od ponad czterech lat, wypełniając moją klatkę piersiową.

"Zoe..." Ona pauzuje. "Doszłaś tak daleko. Tak miło to widzieć."

Czuję się jak oszustka. Chcę jej powiedzieć, że nadal jestem rozbitą skorupą tego, kim kiedyś byłam. Że te wszystkie mechanizmy, których używam, by przetrwać dzień, są głupie, menelskie.

Nie powinnam bać się rozmawiać z drugim człowiekiem w obawie, że może zadać mi osobiste pytanie.

Nie powinnam stać oparta o róg drzwi w metrze, żeby upewnić się, że nie czuję się osaczona przez innego człowieka, wiedząc, że ucieczka jest tuż za moimi plecami.

Nie powinienem odmawiać kontaktu wzrokowego z żadnym człowiekiem w obawie, że mogą być nim.

Ale robię to. Robię to wszystko. Cierpiąc przez każdy dzień, przeżywając, bo nie mogę znaleźć w sobie tego, by się poddać.

"Nasz czas dobiega końca." Sprawdza swój zegarek. "Pamiętaj o głębokim oddychaniu. Niefortunną rzeczą w wyzwalaczach, Zoe, jest to, że zawsze będą tutaj. Podejmujesz odpowiednie kroki, aby ich efekt nie był tak spotęgowany jak w przeszłości. Ale w chwilach, gdy twoja medytacja i mindfulness nie działają, oddychaj." Demonstruje niepotrzebnie, wdychając pełny oddech przez nozdrza, jej dłoń przesuwa się w górę ciała, gdy płuca się wypełniają. Wypuszcza go mocno przez usta, jej dłoń pcha się w dół wraz z opróżnianiem płuc.

Zauważam, że naśladuję jej ruchy, moje ciało rozluźnia się przy głębokich i celowych wdechach powietrza.

"Trzymaj swój talizman przy sobie przez cały czas, łatwo dostępny." Czeka, aż przytaknę.

"Potrzebujesz talizmanu".

"Talizman?" Pytam, naciągając płaszcz dalej wokół mojego ciała.

Hannah przesuwa się na swojej kanapie. "To nie będzie działać dla każdego. Ale to jak amulet, przedmiot ochronny."

Ciemna brew unosi się w niedowierzaniu, a ona się śmieje. "Nie sugeruję, że magia może cię przez to przepracować, Zoe. Mówię o przedmiocie, który cię uziemi. Coś, co ma dla ciebie znaczenie. Pierścień, naszyjnik, moneta, cokolwiek, co przypomina ci o tym, kim jesteś, kim byłaś, zanim napaść seksualna zaczęła cię definiować."

Rozważam jej prośbę.

"Nie myśl o tym przesadnie, prosty przedmiot, który przypomina ci o wszystkim w tym życiu, które jeszcze masz".

"Królowa to najpotężniejszy kawałek na planszy, Zoe", wyjaśnia mój tata. "Pamiętaj o tym. Zawsze. Ona jest nie do pokonania."

"Mam coś", oświadczam z przekonaniem.

"Doskonale. Miej to przy sobie zawsze. Trzymaj go w dłoni, gdy czujesz się spanikowana. Oddychaj, przypomnij sobie, dlaczego ten kawałek jest dla ciebie ważny".

"Dobrze sobie radzisz, Zoe", Hannah wyrywa mnie ze wspomnień. "Powinnaś być dumna. Twoja siła walczy przez. Jest tam, musimy tylko pielęgnować ją z powrotem na powierzchnię."

"O tej samej porze w przyszłym miesiącu?"

Uśmiecha się. "Pamiętaj o pracy domowej. Klub książki, zapisz się. Mów do ciebie za kilka tygodni. Wiesz, że jestem tutaj, jeśli potrzebujesz czegoś w międzyczasie".

Macham, pochylając się do przodu, aby zakończyć rozmowę na Skype. Zamykam laptopa, moje oczy łyżwujące po cichym pokoju przez solidne dziesięć minut, mój umysł jest pustym płótnem. To jest wspólne dla mnie, aby czuć się w ten sposób po mojej sesji. Mieszanka odrętwienia i spokoju. I no może mówić ciebie jeżeli mój spokój jest rezultatem czuć zdrętwiałego, mój emocje zamykają daleko punkt który uczucie pokój osiedla inside ja. Albo czy jest odwrotnie, jestem spokojna do tego stopnia, że huragan uczuć został stłumiony. Tak czy inaczej, podoba mi się to.




Dwa (3)

To nie znaczy, że nie ma sesji, w których Hannah popycha mnie do punktu, w którym czuję się tak surowy, tak nagi, tak bezbronny, jak ja tej nocy i osiem torturujących miesięcy po niej. Zdecydowanie pojawiają się one częściej, niż bym chciała, i nie lubię ich tak bardzo w danej chwili, niezależnie od tego, o ile lepiej czuję się w kolejnych dniach.

Mój telefon dzwoni jak w zegarku, a ja przewracam oczami na Pottera, który nie widzi, bo jest zbyt pochłonięty lizaniem łapy, żeby zaoferować mi moralne wsparcie, za które go kupiłem. Pieprzone koty.

"Cześć, mamo" - odbieram połączenie, stając, by poruszać się po mieszkaniu.

Kroki. Podobno trzeba mieć ich dziesięć tysięcy dziennie. Czy wiesz, jakie to trudne? To jest w porządku, kiedy pracuję w kawiarni, ciągle w ruchu. Ale w mojej prawdziwej pracy siedzę na tyłku przez wiele godzin.

Jestem ilustratorem książek dla dzieci. Siedzę godzinami szkicując, cieniując, kolorując. Bolą mnie ręce, a tyłek drętwieje po godzinie. Kiedy mam przerwę, chodzę, w kółko po mieszkaniu, jak psychiczny pacjent mówiący do ścian. Co, nie wstydzę się przyznać, również robię. Przyjaciele są ograniczeni, a moje ściany nie oceniają. Podoba im się, że tu jestem. Chowając się przed okrutnym światem.

"Zoe, kochanie. Tata też tu jest."

"Cześć, tato."

Potter siada na mój głos, obserwując dalej, bez wrażenia, jak przemierzam mieszkanie. Urażony moim ciągłym poruszaniem się, przesuwa się, dając mi swoje plecy, zanim osadzi się z powrotem w śnie.

"Nie widzę jej," mamrocze tata.

"Nie jesteśmy na wezwanie twarzy, Richard," głos mamy szczeka z powrotem, a ja zostawiam ich do argumentowania go przez kolejną minutę, zanim głos taty przenosi się przez linię ponownie.

"Zoe, nie słyszymy cię. Jesteś tam?"

"Tak, chłopaki", wzdycham. "Jestem tutaj."

"Jak się masz, kochanie?"

"Jestem dobry, tato", oferuję cicho, pracując nad uspokojeniem niepokoju w jego tonie.

"Czy jesteś pewien? Jesteś tak daleko. Martwię się. Manhattan jest tak zajęty..."

Tę samą rozmowę odbywam co tydzień, odkąd trzy lata temu wyprowadziłem się z domu. Teraz nie jestem matematykiem, ale zgaduję, że mój tata i ja odbyliśmy tę rozmowę co najmniej sto pięćdziesiąt razy.

"Tato," zatrzymuję go. "Obiecuję. Robię to naprawdę dobrze. W rzeczywistości, nawet Hannah skomentował, jak daleko jestem coming along w naszej sesji przed chwilą."

"Ona?" Mama pyta, zaskoczona.

"Doceniam wotum zaufania, mamo".

Ona hmphs. "Nie chodziło mi o to w ten sposób. Rzadko mówisz o swoich sesjach z Hanną. Cieszę się, że nadal je podtrzymujesz".

Przełykam, zwijając ramiona w dyskomforcie. "Przestałam na jakiś czas," wyznaję. "Ale czułam, że utknęłam. Nie posuwałem się do przodu. Więc zadzwoniłem do niej."

"Byłaś gotowa," chwali tata.

"Tak," zgadzam się. "Chyba."

"Jak tam kawiarnia?"

Obracając się na nogach i cofając się po mieszkaniu, ustawiam je na głośniku, trzymając telefon u boku. "Jest tam."

"Jak się mają twoi przyjaciele?"

Moje stopy zatrzymują się. Natychmiast. Jakby poruszanie się miało odebrać kłamstwo, które zbudowałem o moim kręgu społecznym.

"Są dobrzy," zwodzę. "W rzeczywistości, mogę wyruszyć z Mya z pracy dziś wieczorem".

Słyszę, jak mama uśmiecha się czterysta mil stąd. "Och, kochanie. To wspaniale. Chętnie się z nią spotkamy przy następnej wizycie".

"Umm.... Tak. Może moglibyśmy to zorganizować", skrzywiłam się. "Kiedy odwiedzacie?"

"Och, żadnych ustalonych planów", odpowiada mój tata. "Może Boże Narodzenie."

Oddycham z ulgą. Nie żebym nie tęskniła za rodzicami, to wspaniali ludzie. Są po prostu tacy... przesadni. Chcą dobrze, ale nawet przy ich dobrych intencjach, wszystko pogarszają. Jestem bardziej na krawędzi niż kiedykolwiek.

"Nad czym pracujesz w tej chwili?"

Jestem wdzięczny za zmianę tematu, i przez następne czterdzieści pięć minut, aktualizuję je o moim harmonogramie pracy. Mama, błogosławi ją, udaje, że jest zainteresowana, ale nigdy nie może dostać głowę wokół faktu, że dostaję pieniądze, aby "kolorować w".

Kończymy rozmowę na "kocham cię" i obietnicach, że będziemy mówić "o tej samej porze w przyszłym tygodniu".

Rzucając telefon na kanapę, sprawdzam mój Fitbit, uderzając się pięścią za dodanie dwóch i pół tysiąca kroków do mojego licznika.

Tylko siedem i pół tysiąca, aby przejść.




Trzy (1)

==========

Trzy

==========

Księgarnia pachnie tak, jak można by sobie wyobrazić. Jak przetarte strony wiekowego paperbacka, mimo że ułożone w stosy półki wypełnione są nowymi wydaniami, świeżo wydrukowanymi egzemplarzami gotowymi do zakupu. Wdycham głęboko, tak jak bym wdychała książkę z biblioteki, łykając na szerokim uśmiechu magię każdej historii w tych murach.

Jestem wcześnie. Mój niepokój wzrósł do punktu, w którym wyszedłem z domu godzinę wcześniej niż trzeba. Spędziłem ostatnie dwa dni, analizując w głowie każdy możliwy scenariusz.

Przybycie z opóźnieniem, gdy każda osoba zatrzymuje się, by wpatrywać się we mnie i oczekiwać, że niezręcznie przedstawię się całej grupie. Dzielenie się ciekawostkami o sobie jako lodołamacz.

Przybycie w zupełnie niewłaściwy dzień i siedzenie tam przez godzinę, mając ludzi gapiących się na mnie niezręcznie, podczas gdy ja czekam na grupę, która faktycznie spotyka się w niedzielę, a nie w sobotę.

Pojawienie się w grupie złożonej wyłącznie z mężczyzn.

Dopiero po dwudziestu czterech godzinach zrozumiałam, że jeśli wejdę, wcześniej czy później, i nie będę się czuła komfortowo, to mogę po prostu... wyjść. Ci ludzie mnie nie znają. Nie będą znali mojego imienia. Czy to naprawdę ma znaczenie, jeśli się upokorzę?

"Szukasz czegoś w szczególności?"

Odwracam się przy miękko brzmiącym głosie. Należy on do młodej kobiety, prawdopodobnie w moim wieku. Stoi co najmniej o głowę niższa ode mnie, jej niechlujne blond loki są spiętrzone na czubku głowy, dając jej kilka dodatkowych centymetrów wzrostu. Jest przyjazna, otwarta, z wypisaną na twarzy chęcią pomocy.

Zmuszam moje usta, żeby się uniosły, uśmiech rozciąga się na moje zamknięte usta. "W porządku. Tylko przeglądanie, podczas gdy ja zabijam trochę czasu".

Ona kiwa głową. "Bez obaw, daj mi krzyk, jeśli potrzebujesz ręki. Będę tu przez kolejne czterdzieści pięć." Ona sprawdza swój zegarek, uśmiechając się na wzruszeniu ramionami, zanim się oddali.

Obserwuję łatwość, z jaką się porusza. Nie musi wymuszać uśmiechu na nikim. To automatyczna, szczera radość przy witaniu się z nieznajomymi. Jej stopy niosą ją wokół sklepu w tańcu, szybkim i pełnym gracji. Kosmyki jej włosów wypadają, tylko po to, żeby je z powrotem upiąć. Paznokcie pomalowane na delikatny róż, wyraźna i oczywista różnica w stosunku do wyszczerbionej i przeżutej linii moich.

Jest kompletnym i żałosnym przypomnieniem wszystkiego, czym nie jestem. Żyje.

Otrząsam się z melancholii, odwracając się z powrotem do rzędów książek, przeczesując palcami grzbiety z tęsknoty.

Wchodząc do Starbucksa, zatrzymuję się w drzwiach, moje oczy śledzą pomieszczenie w poszukiwaniu kogokolwiek, kto krzyczy klubem książki. Czy to coś takiego? Generalizuję, wiem. Mam tylko nadzieję, że jest jakiś mały giveaway, który powstrzyma mnie przed upokorzeniem się.

Blondynka z Book Culture siedzi sama, grupa stolików przypadkowo zebranych wokół niej, z nosem utkwionym w książce. Ma zmarszczone brwi, wygląda na skoncentrowaną, gdy czyta, a uśmiech na jej ustach jest całkowitym przeciwieństwem.

Drzwi dotykają moich pleców, przypominając mi, że zatrzymałem się bezpośrednio przed nimi, a ja przesuwam się na bok, mamrocząc przeprosiny do starszej kobiety, która przechodzi obok mnie.

"Jak na kogoś, kto pracuje w księgarni". Podchodzi do blondynki, głos niosący się przez gwar przestrzeni. "Jesteś jedyną osobą, która nigdy nie kończy książki przed naszym spotkaniem. Wyjaśnij mi to, dobrze?".

"Cześć, Vera." Przewraca oczami, zamykając swój paperback. "Dla twojej informacji, przeczytałam ją. Powtarzałam tylko rozdział, który mi się spodobał."

Robię krok do tyłu, ich łatwość koleżeństwa tak onieśmielająca, jak to jest godne pozazdroszczenia. Odwracając się, sięgam do drzwi, ale głos Hannah przebija się przez moje uszy i zatrzymuję się.

Oddycham.

Robiąc wydech na przeciągniętym mrugnięciu, trzaskam szyją, próbując złagodzić dyskomfort mojego ciała. Jeśli ktoś zauważa moje mini roztopy, nie komentuje, do diabła, ledwie oferuje mi drugie spojrzenie, a moje nerwy zaczynają się rozwiewać.

Cofam rękę i chowam ją do kurtki, a moja pięść zaciska się i rozwiera, by złagodzić resztki mojego szaleństwa.

Zmuszam się do wykonania niezbędnych kroków, by dotrzeć do stołu. Licząc każdy krok. To nawyk, którego nie potrafię przełamać. Przymus, by upewnić się, że jestem świadoma, jak szybko mogę uciec, jeśli zajdzie taka potrzeba.

"Cześć", mówię, brzmiąc tak samo niepewnie i niezdecydowanie, jak się czuję.

"Cześć," odpowiada Vera.

"Losowe pytanie... Czy należycie do klubu książkowego reklamowanego w oknie Book Culture?".

"Nie takie przypadkowe. W rzeczywistości jest to raczej odpowiednie pytanie," kontynuuje dziwnie. "Jestem Vera. Czy dołączysz do nas?"

Patrząc między ich uśmiechniętymi twarzami, przełykam swoje obawy. "Jeśli to w porządku?"

"Bardzo byśmy chcieli, żebyś do nas dołączyła. Cześć, jestem Quinn," blondynka stoi, oferując swoją rękę. "Poznałyśmy się w księgarni".

"Pamiętam," odpowiadam, niechętnie biorąc jej rękę.

Wybieram miejsce obok Quinn, zanim Vera zdąży zaoferować swoją rękę lub co gorsza, spróbować mnie przytulić. Byłoby miło, gdybym mogła się zadomowić, zanim urażę kogoś moją przeciwnością do dotyku.

"Jak masz na imię, kochanie?"

Śmieję się niewygodnie, przeklinając siebie za to, jak bardzo jestem poza praktyką z interakcjami międzyludzkimi. "Och, przepraszam. Jestem Taylor."

"Miło mi cię poznać. Jak już mówiłam, jestem Vera, babcia z grupy".

Quinn szydzi. "Nie przejmuj się nią. Właśnie skończyła czterdzieści lat i nie radzi sobie z tym. Zamówię sobie kawę, zanim nadejdzie horda".

Odchodzi, a Vera staje, by pójść za nią. "Zrobię to samo. Co mogę ci podać, kochanie? Pierwszy raz. Na mnie."

Przesuwam się, aby argumentować, ale ona potrząsa głową. "Ułatw sobie niezręczność nas obu. Będziemy ciągle chodzić tam i z powrotem. Tylko pozwól mi kupić ci kawę".

Doceniam jej pozbawione wdzięku ciepło, otwartość w jej charakterze. Poczucie luzu przepływa przez moje żyły. "Mrożona kawa, bez mleka, dziękuję".

Nie odpowiada. Żadnego You're welcome ani uśmiechu w odpowiedzi na moje słowa podziękowania.

Lubię ją. Bardzo i stwierdzam, że uśmiecham się nieświadomie.

Zanim Quinn i Vera docierają z powrotem do stolika, usiadły już cztery kolejne osoby.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Dążenie do przetrwania"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści