Uważaj, czego sobie życzysz

Rozdział pierwszy (1)

==========

Rozdział pierwszy

==========

Dr Victoria Davis wierciła się nerwowo, gdy czuła, że wahadłowiec dokuje przy południowej bramie Poprawki. Była to największa ziemska stacja serwisowa, choć statek, który ją zajmował, nie był ziemski.

Serce jej waliło, a w gardle zaschło, gdy próbowała zignorować niespokojny ból w żołądku. Nie mogę w to uwierzyć. Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje.

Ranek zaczął się dość normalnie. Ledwie zaczęła swoją zmianę, gdy otrzymała nagłą wiadomość od swojego przełożonego, Dale'a Johnsona.

"No i się zaczyna" - westchnęła, trochę zła, że nie zdążyła nawet zjeść śniadania, zanim zaczęło się codzienne zamieszanie. Wysłała szybkiego SMS-a do swojej najlepszej przyjaciółki, że nie będzie w stanie dotrzeć do kawiarni na ich zwyczajowe chrząkanie przy kawie, ponieważ ona sama nie jest poranną osobą.

Liv była najbliższą Tori rodziną, odkąd jej rodzice zmarli. Poznały się w szkole medycznej, ale Liv zrezygnowała z niej, by ostatecznie zająć się doradztwem, uznając, że stres i wymagania związane z byciem lekarzem nie są tego warte. Czasami ma całkowitą rację, pomyślała Tori. Odpowiedź jej najlepszej przyjaciółki była natychmiastowa.

NIE SŁYSZAŁAŚ O TRANSMISJI ALARMOWEJ?!!!

Tori zmarszczyła brwi. Jaką audycję alarmową? Jakby się zastanowić, to coś się nie zgadzało, uświadomiła sobie, rozglądając się dookoła. Sale były wyjątkowo puste, a nieliczny personel, który dostrzegła, wydawał się spięty i spieszący się.

Nie, nie. Spała w klinice... Dlaczego? Co się dzieje?

Ledwie wysłała odpowiedź, gdy jej słuchawka się odezwała. "Ugh, daj spokój," mruknęła zanim odpowiedziała. "Tu Davis."

"Gdzie do cholery jesteś?! Potrzebuję cię tu teraz, jak pięć minut temu!" - szczeknął męski głos.

Tori zmarszczyła brwi, nieco zaskoczona. "Jezu, Dale, jestem w drodze," powiedziała, podnosząc tempo. "Dopiero co dostałem twoją stronę; co mamy?" Nigdy nie słyszała go tak rozpracowanego. Tępy i wymagający, tak. Ale jako szef medycyny na pokładzie Phoenixa, najbardziej zaawansowanego orbitującego statku pasażerskiego, dosłownie wielkości małego miasta, z w pełni obsadzonym, szpitalnym oddziałem medycznym, Johnson był zawsze chłodny, spokojny i opanowany, bez względu na sytuację.

Nie było nic poza ciszą i przez chwilę myślała, że się rozłączył.

"Żartujesz." Brzmiał na oszołomionego, kolejny pierwszy raz. "Nie słyszałaś?"

"Słyszała co? Co się dzieje?" powtórzyła, trochę się denerwując.

Tori spojrzała w dół dokładnie w momencie, gdy nadeszła odpowiedź Liv, i zatrzymała się w miejscu. To musi być żart, pomyślała, mrugając na klip, który Liv przekazała dalej.

Głos Dale'a brzmiał w jej uchu, ale stała zamroczona, próbując mentalnie przetworzyć to, co widziała.

Jasna cholera. To się dzieje naprawdę...

Szokujące odkrycie, że istnieje życie pozaziemskie, zostało dokonane jakiś czas temu i od tego czasu zostało przyjęte jako wiedza powszechna. Życie to miało formę małych bakterii na powierzchniach księżyców takich jak Tytan i Europa, ale mimo to, punkt został osiągnięty; życie poza Ziemią było możliwe i istniało. Prawdziwy przełom nastąpił jednak stosunkowo niedawno, gdy zaawansowana sonda wysłana w głąb kosmosu wykryła sygnał. Sygnał, który, jak twierdzili naukowcy, nie występował naturalnie i nie został stworzony przez człowieka.

Implikacje wstrząsnęły światem. Jednak bez względu na to, jak bardzo się starali, eksperci nie byli w stanie odkryć jego znaczenia lub pochodzenia, a większość ludzi nie wiedziała, czy w to wierzyć, czy nie. Grupy religijne zaprzeczały, że to oszustwo, podobnie jak niektóre rządy. Jako entuzjastka kosmosu, Tori była podekscytowana możliwościami, ale to nie była rzeczywistość, a życie toczyło się dalej. Szum w końcu ucichł, ale nie było wątpliwości, że od tamtej pory wszystko było takie samo.

W obliczu potencjalnego dowodu na to, że ludzie nie są jedynymi inteligentnymi istotami we wszechświecie, większość rozwiniętych krajów zaczęła intensywnie inwestować w technologię i podróże kosmiczne, aby przygotować się na to, co może nie jest nieuniknione, ale prawdopodobne. Świat sprzed zaledwie pięćdziesięciu lat wydawał się prymitywny w porównaniu z nim, a człowiek lubił myśleć, że rasa jako całość w pewnym stopniu dojrzała psychicznie. To było cholernie niesamowite, co ludzie mogli osiągnąć, kiedy wyciągnęli głowy ze swoich tyłków i zaczęli pracować razem.

Nikt jednak nie mógł zaprzeczyć temu, co kryło się pod tym wszystkim... Strach przed tym, co tam było, do czego było zdolne.

"Davis!" Autorytatywny ton Dale'a przebił się przez jej stupor. "Czy zrozumiałaś cokolwiek z tego, co właśnie powiedziałem?"

Serce Tori waliło, a jej umysł wirował. Wypuścił złośliwe przekleństwo, kolejne rzadkie zdarzenie.

"Nieważne, po prostu przynieś swój tyłek tutaj ASAP. Wtedy cię odprawię. Wahadłowiec odlatuje za 20 minut i musisz się na nim znaleźć."

A więc była tutaj, miała stanąć twarzą w twarz z istotami pozaziemskimi.

Kiedy już otrząsnęła się z początkowego szoku, lub przynajmniej zachowywała się na tyle spokojnie, by tak się wydawało, została szybko poinformowana i załadowana na prom transportowy. Jako szef medycyny ratunkowej na statku kosmicznym, Tori była przyzwyczajona do funkcjonowania w ekstremalnym stresie, zachowując zimną krew bez względu na to, z czym przyszło jej się zmierzyć... ale chłopcze, to było przegięcie.

W ciągu kilku krótkich minut zostali wprowadzeni przez drzwi wahadłowca, na Poprawkę i bezpośrednio na oddział medyczny stacji. Tori musiała sięgnąć głęboko, by wzmocnić swoją determinację.

Demony. Tak je nazywali i mogła zrozumieć dlaczego. Miały ciemną, grafitową skórę, ostre zęby, spiczaste uszy i duże, niemal kocie oczy. Do tego były duże - stały średnio grubo ponad sześć stóp.

Pierwsze wrażenie? Byli przerażający. Dlatego rozglądając się po kabinie promu, była wdzięczna wojskowym strażnikom, którzy mieli ich eskortować.

Oprócz niej było tam jeszcze czterech innych lekarzy - Phoenix był jedynym statkiem w okolicy, który miał wystarczającą ilość wysoko wyszkolonego personelu medycznego do dyspozycji przy takiej operacji. Tori rozpoznała Hodgesa, Meneza i Matthewsa. Świetnie.




Rozdział pierwszy (2)

Matthews był neurologiem/neurochirurgiem i największym kutasem, jakiego Tori kiedykolwiek spotkała. Ten człowiek wyniósł określenie "kompleks Boga" na zupełnie nowy poziom. Zawsze nienawidziła mieć z nim do czynienia podczas konsultacji - traktował wszystkich, nawet kolegów, jak kompletnych kretynów. Jej zdaniem nie było to najlepsze pierwsze wrażenie dla ludzkości.

Zerknęła na Delię Brooks, jedną z anestezjologów na statku i jedyną kobietę na pokładzie. Drobna blondynka wyglądała mniej więcej tak samo spokojnie, jak Tori się czuła, więc obdarzyła ją ciasnym, uspokajającym uśmiechem, zanim ponownie stanęła naprzeciwko. Przełknęła ciężko, usta czując jak bawełna, i zacisnęła dłonie na kolanach, by powstrzymać ich drżenie. Po prostu oddychaj.

"Nie zemdlejesz na mnie, prawda, doktorku?" głęboki głos zadudnił blisko jej ucha. "Wyglądasz strasznie blado."

Jej oczy otworzyły się, by uchwycić zatroskane spojrzenie strażnika siedzącego obok niej. Przedstawił się wcześniej, ale Tori ledwo co pamiętała, wszystko było zamazane. Wydawał się dość miły, a w innych okolicznościach może uznałaby jego ciepłe brązowe oczy i muskularną, mierzącą sześć stóp...dwa? ramę za atrakcyjną, ale nie dzisiaj.

"To jest Tori, i mam się dobrze. Po prostu przegapiłem śniadanie... choć przypuszczam, że to dobra rzecz," mruknęła, myśląc, że nie było sposobu, aby utrzymać go w dół teraz.

"W porządku wszyscy, słuchajcie". Ich dowódca drużyny stał, nakazując wszystkim uwagę. Był ubrany w ten sam czarny mundur, co mężczyzna obok niej, z wyraźnie widoczną bronią, przypiętą do obu ud, oraz kamizelką ochronną.

"Powtórzę tylko, że gdy otworzą się drzwi promu, zostaniecie zaprowadzeni do Deconu, a następnie na oddział medyczny. Macie się zgłosić do Ambasadora Wellsa; on was wprowadzi i skieruje tam, gdzie będziecie potrzebni. Pamiętaj, że Poprawka jest stacją naprawczą, a nie luksusowym krążownikiem pierwszej klasy, więc nie będziesz miał dostępu do takiego zaawansowanego sprzętu, do jakiego jesteś przyzwyczajony." Zrobił pauzę, marszcząc lekko brwi. "Pamiętaj też, że będą w stanie zrozumieć cię po prostu dobrze. Podejrzewamy jakiś zaawansowany interfejs neuralny, ale są w stanie płynnie mówić we wszystkich językach." Znów zrobił pauzę, spoglądając na każdego z nich ostro. "Reprezentujecie rasę ludzką, chłopcy i dziewczęta. Zachowujmy się odpowiednio."

Siedzący obok niej chłopak pochylił się bliżej. "Jestem w ich pobliżu od momentu ich przybycia. Take some getting used to," powiedział niskim głosem. "Ale nie martw się." Mrugnął. "Będziesz miała wielu z nas, którzy będą na ciebie uważać".

Tori zamrugała.

Super, mam do czynienia z flirtującym Kapitanem Ameryką, pomyślała, tuż przed tym, jak wszyscy zaczęli wychodzić z promu. Przynajmniej dzięki temu jej umysł był nieco odciągnięty od tego, z czym miała się zmierzyć.




Rozdział drugi (1)

==========

Rozdział drugi

==========

"Czegokolwiek potrzebujesz, zrobimy co w naszej mocy, aby ci pomóc".

Aderus wpatrywał się w dół w hu-mańskiego ambasadora. Czubek głowy samca dochodził do jego ramion, choć stał wyższy od reszty. Usłyszał drżenie w jego głosie, zauważył, jak dyplomata nie potrafił utrzymać jego spojrzenia przez dłuższy czas bez odrywania wzroku. Przestudiował jego bladą skórę i szczupłą, wierzbową ramę, i ocenił człowieka jako ledwie połowę swojej wagi. Czy to jego rozmiar, czy ciemny odcień skóry przeszkadzał Ziemianinowi? Prawdopodobnie jedno i drugie.

Ich mała armia eskorty dziwnie się na niego patrzyła. Jego nos drgnął; powietrze było ciężkie od ostrej woni. Strachu, jeśli ich szybko bijące serca na to wskazywały. Przypuszczał, że jego rodzaj wydawałby się im przerażający, choć ten, który mówił, starał się to ukryć.

Aderus powstrzymał syk frustracji. Samiec mówił bez przerwy. To była jedna rzecz, którą do tej pory zauważył u ludzi. Mówili. Dużo. Jego gatunek komunikował się głównie za pomocą innych zmysłów. Kiedy odpowiadał na pytanie, było to zwięzłe i wystarczające. Człowiek patrzył na niego wyczekująco, po czym znów zaczynał paplać.

Jego górna warga drgała. Błyskanie zębami w irytacji prawdopodobnie nie pomogłoby w tym, jak do tej pory ich postrzegali.

Zamiast tego skierował swoją uwagę na otaczający ich statek, dyskretnie obserwując co się da. Powiedzieć, że niechętnie zwracał się do tego odizolowanego małego świata o pomoc, byłoby niedopowiedzeniem. Po prostu nie mieli wyboru. On i inni mieli szczęście, że przeżyli i wiedział, że powinien być wdzięczny.

Zamiast tego czuł frustrację, złość i tak, strach.

Gwałtownie przebijali się przez atmosferę Askary, a na nich stał kontyngent statków Maekhurów. Był pewien, że nie przeżyją, gdy zostaną zmuszeni do złożenia broni, będąc jeszcze w objęciach atmosfery planety. Ale śmierć w walce o wolność była lepsza niż alternatywa.

Kto powinien sprawić, że poczuje teraz tę straszną emocję, ale bladoskóre, wychudzone istoty przed nim. Ostre złote oczy Aderusa przeleciały z powrotem do ambasadora. Nie obawiał się żadnego konkretnego Ziemianina. Niepokoiło go to, że był zdany na łaskę ich rasy, jako całości, i to, jak zdecydują się postąpić. On i inni przetrwali wielkie trudności tylko po to, by zostać postawionym w jeszcze bardziej niemożliwej sytuacji.

Jednego, którego bali się ze wszystkich sił - tego, co nazywano Dekhaveep lub "Przebudzeniem".

To było coś, czego jego rodzaj nigdy nie robił, ponieważ indoktrynacja nowej rasy była niezwykle niebezpieczna. Większość nie akceptowała mieszkańców innych światów, zwłaszcza gdy wydawali się tak groźni jak jego gatunek dla ludzi. Ich liczba była niewielka, a przewaga ich technologii została zniwelowana przez stan ich statku. Przetrwanie zależało teraz od jednej rzeczy. Dyplomacji.

Aderus kliknął pazurami, wzburzony. Mocno zmagał się z tą myślą. Nie byli gatunkiem społecznym. Większość innych ras uważała, że są zbyt wymagający, by się z nimi dogadać, więc trzymali się z daleka. Choć były też inne powody... Nie wiedział, jak inni zgłosili go do tego zadania. Ich sytuacja sprawiała, że trudno było mu kontrolować impulsy.

Właśnie zamienili jedną rozpaczliwą sytuację na inną.

Duży widok portu automatycznie przyciągnął jego wzrok ponad czubek głowy ambasadora. Ziemia. Mała niebieska planeta, tak różna od jego domu, a jednak na swój sposób piękna, jak przypuszczał. Oślepiająco jasna dzięki pobliskiemu żółtemu słońcu, była gorąca, bujna i pokryta głęboko niebieskimi oceanami z wirującymi białymi chmurami. Dla kontrastu, Askara orbitowała wokół znacznie większej gazowej planety, Kharhisshny. Światło ich czerwonej gwiazdy karłowatej było w porównaniu z nią słabym blaskiem, a ich rodzinny świat był ciemny i chłodny.

Jego rasa, dzieci ich macierzystego świata, tak jak ludzie byli dziećmi Ziemi; to sprawiło, że tęsknił za domem.

Skierował swój wzrok z powrotem na ambasadora, który zdawał się nerwowo wiercić pod jego spojrzeniem. Aderus nie mógł się powstrzymać od wpatrywania się w podobieństwa, jakie dzielili z tym gatunkiem, mimo dzielących ich różnic. Oczywiście naiwni Ziemianie byli całkowicie skupieni na tych ostatnich.

Wiedział, że nazywali ich "Demonem" i rozumiał, że nie była to nazwa ujmująca. Takich mitycznych stworzeń bano się i często szanowano, jednak. Miał nadzieję, że to pozwoli im na taką samą miarę. Poza tym, on i inni uważali, że obrazy tych stworzeń są całkiem atrakcyjne. Przyjęli więc to określenie, wybierając nawet imiona podobne do demonów, gdyż ludzie nie posiadali skomplikowanych strun głosowych niezbędnych do wymówienia ich naturalnych imion.

Powietrze nagle drgnęło, a Aderus napiął się. Wzmianka o systemach napędowych w następnej chwili wyjaśniła to. Samiec mówił dalej, obserwując go z uwagą, podczas gdy Aderus odwrócił wzrok.

Oto było to, na co czekał. Mimo tego, co mówili, wiedział, czego będą chcieli w zamian za swoją pozornie darmową pomoc. Tego chciały wszystkie mniej zaawansowane rasy, gdy napotkały bardziej zaawansowane.

Ale tak się nie stanie.

Ich sytuacja była niepewna; nie zrezygnowaliby ze swojej jedynej dźwigni. Ten kontakt wynikał z konieczności, a nie z chęci interakcji i/lub podzielenia się wiedzą. Ci nieliczni, którym udało się przeżyć bez szwanku, pracowali już pilnie. Każda chwila tutaj była chwilą zmarnowaną na walkę o przetrwanie ich gatunku.

"Ambasador kontynuował, ale Aderus przerwał mu, rozchylając nozdrza. Czy ta zarozumiała istota naprawdę wierzyła, że tak łatwo będzie dostać to, czego chce?

"Nie prosiliśmy o specjalistów".

Jego ton musiał być bardziej stanowczy niż zdawał sobie sprawę, bo Ziemianin zrobił dwa kroki w tył. "Potrzebujemy tylko zaopatrzenia," spróbował ponownie.

"Uh, moje przeprosiny," powiedział ludzki urzędnik, oczyszczając gardło. "Musiał nastąpić błąd w komunikacji."




Rozdział drugi (2)

Aderus obserwował, jak oczy samca kierują się na coś za nim i z powrotem. "A-czy jesteś pewien, że twój człowiek nie chciałby skorzystać z pomocy naszych lekarzy? Są absolutnie najlepsi w tym, co robią, a z tego, co rozumiem, podstawy waszej biologii nie różnią się zbytnio od naszej."

Dyplomata nie mógł się bardziej mylić, choć Aderus wiedział, że lepiej, aby pozwolono mu tak myśleć. Biorąc pod uwagę ogromną różnorodność życia we wszechświecie, ich fizyczne formy i cechy były nadzwyczaj podobne. Ale fizjologia to była zupełnie inna sprawa.

***

Po prostu moje szczęście. Tori przełknęła, starając się o równe, miarowe oddechy, gdy podążała za uzbrojoną eskortą przez kilka korytarzy i śluz powietrznych do oddziału medycznego Poprawki. Znajdował się on na tym samym poziomie co główna brama dokująca, co miało sens. Nierzadko zdarzało się, że przybywające statki wymagające naprawy miały rannych pasażerów lub załogę.

Dr Evans spotkał się z nimi w Decon i podczas gdy inni zostali zatrzymani na krótki briefing na temat protokołu, ona, jako specjalistka od medycyny ratunkowej, została wysłana do przodu, aby pomóc. Nie zdążyła nawet docenić spojrzenia zazdrosnej pogardy ze strony paciorkowatego Matthewsa, bo w tej chwili naprawdę życzyła sobie, żeby ich role się odwróciły.

Zaokrągliły kolejny róg i Tori prawie się potknęła, gdy uświadomiła sobie, co wypełniało korytarz zaledwie trzydzieści stóp przed nią. Jej oczy zrobiły się szerokie, serce waliło, a czas zdawał się zwalniać. To było uczucie nie do opisania. Intensywne nie było nawet zbliżone.

Wpatrywała się w swojego pierwszego prawdziwego, żywego kosmitę. Extraterrestrial, poprawiła się.

Samiec był wysoki - przynajmniej zakładała, że to był on. Ponad sześć stóp, zgadła. Nie jest to zupełnie rzadkie, ale dla kogoś, kto ma tylko pięć i cztery lata, było to duże. Jego ogólna budowa kości była jednak... inna. Solidny, zgrabnie zbudowany. Ale nie wyglądał jak człowiek. Nosił dopasowany czarny mundur, którego materiał nie przypominał niczego, co kiedykolwiek widziała. Zdawał się odbijać światło, więc Tori mogła dostrzec jego ogólny kształt, ale trudno było dostrzec szczegóły.

Stał odwrócony do niej plecami. Nawet z tej odległości Tori mogła dostrzec, że to, co wyglądało na grube, teksturowane warkocze, pokrywało jego głowę. Skupiła się na jego uszach, gdy ruch w prawo zwrócił jej uwagę.

Niejasno rozpoznała ciemnowłosego mężczyznę w średnim wieku jako ambasadora Wellsa, widziała go kilka razy przelotnie na pokładzie Phoenixa. Jasnobrązowe oczy mężczyzny wpatrywały się w nią z niepokojem.

"W każdym razie, przedstawiam ci dr Victorię Davis", usłyszała jego słowa, gestykulujące w jej stronę, gdy zbliżała się do niego na nogach, które były jak z galarety.

Demon odwrócił się, a Tori złapała oddech, gdy para najbardziej niesamowitych złotych oczu skupiła się na niej. Znajdując się teraz zaledwie kilka stóp od wielkiego obcego, zauważyła, że mają one jasny, stopiony kolor, otoczony czernią. Atramentowe linie wlewały się w ich środek, wskazując na lekko wydłużone źrenice. Jego tęczówki również były ogromne, zakrywając większość oka, poza odrobiną szarości, która była widoczna wokół krawędzi, gdy się poruszały. Były absolutnie uderzające, zwłaszcza w kontraście z jego ciemną skórą. Było to trudne, ale zmusiła swój wzrok do oderwania się od nich, by przyjrzeć się reszcie jego rysów.

Jego "nos" był raczej pyskiem, szerokim mostkiem z płaską kością, która zdawała się biec aż do czubka. Zauważyła jego bardziej wyraziste brwi, kości policzkowe i szczękę, i zdała sobie sprawę, że holo-piksele, które widziała, nie oddawały sprawiedliwości jego rodzajowi. Obraz, jaki malował się na żywo, był zupełnie inny. Tak, był mrożący krew w żyłach. Ale równie hipnotyzujący.

Ktoś próbował zwrócić jej uwagę i Tori odciągnęła wzrok, by spotkać się ze zniecierpliwionym wyrazem twarzy ambasadora.

"Dr Davis jest szefem medycyny ratunkowej na pokładzie Phoenixa, naszego najbardziej zaawansowanego statku pasażerskiego," powiedział po oczyszczeniu gardła.

"Um, tak. Przepraszam," zarządziła, gdy w końcu odzyskała władzę nad mową, oszołomiona wyciągając rękę na powitanie. Spojrzenie Demona opadło. Tori potrzebowała kilku chwil, by zdać sobie sprawę, że nie odpowiedział.

Wells pochylił się, by szepnąć jej do ucha, a rumieniec eksplodował w górę jej szyi i na całe policzki. Chciała się wycofać, ale nie zdążyła, zanim coś musnęło jej dłoń. Musiał to być najkrótszy uścisk dłoni w historii ludzkości, a Tori z trudem udało się zablokować to uczucie. Jego dłoń była szorstka, ale skóra, którą dotknęła opuszkami palców była gładka, prawie gumowa. Jego kciuk był prawie tak długi jak pozostałe palce, które wyglądały jakby miały dodatkowy staw w porównaniu do jej. Były zakończone haczykowatymi, czarnymi pazurami. Poczuła, że jej serce znów przyspiesza i przeczyściła gardło, zanim spojrzała na niego.

"Bardzo miło cię poznać...uh, ja - przepraszam, chyba nie złapałem twojego imienia".

Pewnie powiedzieli to, gdy ona gapiła się jak kretynka. Bogowie, czuła się jak taki głupek! Ale na jej obronę, nie było wielu ludzi, którzy by tego nie zrobili w tej sytuacji.

"Aderus," odpowiedział w sposób, który mogła opisać jedynie jako niemal dysonansowy głos, a mała gęsia skórka podniosła się na jej ramiona. Jego struny głosowe były dwutonowe, jak organy.

"Aderus," powtórzyła, lubiąc to imię, choć wiedziała, że nie jest jego własnym. "Proszę, mów mi Tori". Nigdy nie lubiła tytułu "lekarz". W jej umyśle automatycznie stawiał mur, który, jeśli w ogóle, utrudniał jej pracę.

Nie odpowiedział, poza wpatrywaniem się, a ona poczuła, jak dreszcz przebiega jej po kręgosłupie. Wszystko w nim - jego wygląd, sposób poruszania się, jego spojrzenie - było zwierzęce. Z tego, co mogła stwierdzić, to była po prostu ich natura.

"Muszę wrócić do pozostałych," powiedział, patrząc teraz na ambasadora.

Tori zamrugała, gdy wielki Demon odwrócił się lekceważąco, by pójść z powrotem korytarzem, zostawiając Wellsa obok siebie, jąkającego się w poszukiwaniu słów.

Czekaj. Całe to nagromadzenie, a oni nie chcieli jej pomocy?

Czy to było coś, co powiedziałem? Coś, co zrobiłam? Może w jakiś sposób go obraziła.

Jej wzrok przypadkiem zahaczył o jego ramię, gdy się odwrócił, i pod wpływem jakiegoś szalenie głupiego impulsu wyciągnęła rękę. Wielki błąd. Czubki jej palców ledwie się zetknęły, ale wielki obcy natychmiast się napiął i zwrócił się ku niej z czymś, co brzmiało jak głęboko wydany syk, a jego cienka górna warga wygięła się, odsłaniając dwa rzędy ostrych, srebrzystych zębów. Ruch był tak gwałtowny, że na chwilę wyrwał ją do przodu i wytrącił z równowagi. Byli o centymetry od siebie, on górował nad nią, a Tori poczuła, jak cały kolor odpływa jej z twarzy. Usłyszała reakcję strażników za nią i pomyślała szybko, zdesperowana, by rozładować sytuację.

"Ja - przepraszam!" powiedziała, wycofując się. "Nie chciałam nikogo urazić. Po prostu widziałam, że, jesteś ranny," wyjaśniła, patrząc na głębokie rozcięcia na jego przedramieniu, gdzie mundur nie zakrywał. Spojrzał wtedy w dół, jakby dopiero zauważając rany. Jakim cudem tego nie czuł? Wyglądało to na bolesne jak cholera. Oblizała wargi, jego intensywne oczy podążyły za tym gestem.

"Proszę, pozwól mi leczyć je dla ciebie. Po to tu jestem."




Rozdział trzeci (1)

==========

Rozdział trzeci

==========

Aderus studiował kobietę, gdy ta przygotowywała się do opatrzenia jego ramienia. Zauważył pozostałych stojących tuż obok, po czym spojrzał z powrotem na Tori, jak kazała mu ją nazywać. Trzymał się w sporej odległości od ich ambasadora, ale ta szczelina pomieszczenia nie pozwalała na to; był najbliżej jednego z nich i mógł nawet zobaczyć tępą, prostą linię jej zębów, gdy mówiła.

Jej pysk był mały i zaokrąglony, a grzywa brązowa. Pasma były niewiarygodnie cienkie, zbyt liczne, by je zliczyć, i ciągnęły się na jej głowie, odsłaniając bladą, różowawą skórę, przełamaną jedynie ciemnymi plamkami na policzkach. Błękitne żyły na nadgarstkach i większe po bokach szyi pulsowały szybko wraz z sercem, a oczy - typowe dla jej gatunku - były białe, z okręgiem błękitu. Jego ucho drgnęło. Małe, półkoliste oczy ludzi były zdecydowanie nieatrakcyjne.

Luźny, biały materiał okrywał jej nogi i tors, pozostawiając gołą większość jej cienkich jak kości ramion; było to dokładne przeciwieństwo tego, co znał jako samice. Samice Askari były czasem większe od samców, dorównywały im siłą i były bardziej agresywne. Uważał, że samce jej rasy są kruche i słabe, ale ona była jeszcze bardziej - pierwsza ludzka kobieta, z którą się zetknął i musiał się zastanawiać, jak jej gatunek przetrwał. Jak taka istota mogła urodzić młode, chronić je, nauczyć je chronić siebie, a wszystko to bez złamania? Nie mógł sobie nawet wyobrazić, że przeżyła sam akt rozrodu, była tak chorobliwie mała i zwiędła.

Aderus przesunął się niepewnie, gdy podeszła bliżej.

Miękki, monotonny głos zwrócił jego uwagę. "Dobrze, postaram się zrobić to tak bezboleśnie, jak to tylko możliwe, ale nadal może trochę boleć," powiedziała, patrząc na jego ramię. Zawahała się, napotykając jego spojrzenie. Wydawało się, że na coś czeka...

"Możesz kontynuować." Zadudnił, udzielając jej pozwolenia.

"Dobrze," odetchnęła, ramiona rozluźniły się i ostrożnie postąpiła do przodu, by lekko chwycić jego ramię. "Odniosłem wrażenie, że nie bardzo lubisz być dotykany..." Jej oczy znów zamigotały, pytając być może. "Nie chciałam urazić."

Miała na myśli jej wcześniejsze podejście do niego, ale fakt, że wcześniej przyjął jej propozycję ręki, dał mu do myślenia. Aderus uznał to za impuls, ciekawość lub fakt, że była absurdalnie niegroźna. Ale czyż nie tego właśnie wymagała ich sytuacja? Obowiązkowego zachowania? Dyplomacji? Obowiązkowość nie była słowem używanym do opisania jego rasy.

Białe rękawiczki zakrywały jej krótkie, tępe palce, gdy opierały się lekko o jego ramię. Jego nozdrza zadrgały. Jej zapach był silniejszy, bardziej wyczuwalny teraz, gdy była tak blisko, bez innych osób w pobliżu. Obcy. Ale nie odrażający.

Było tylko kilka ras, z którymi jego gatunek chętnie wchodził w interakcje, a jeszcze mniej takich, które były tak podobne w formie. Ich bardziej zdystansowana natura, połączona z wrodzoną dzikością i drapieżnością, odstraszała większość innych form życia, więc nieczęsto dochodziło do tak bliskiej interakcji. Obserwował ją uważnie podczas pracy, zwracając uwagę na jej ruchy. Aderus usilnie starał się połączyć je w całość - dopasować wyraz twarzy i zapachy do emocji najlepiej jak potrafił.

"To jest naruszenie prywatności", odpowiedział po jakimś czasie, wciąż uważnie ją obserwując.

Zrobiła pauzę z głową pochyloną nad jego ramieniem. "Aha. Masz na myśli przestrzeń osobistą?"

Zajęło mu chwilę, aby uchwycić znaczenie jej słów. "Daje jedną niesprawiedliwą przewagę," kontrargumentował, gdy jego spojrzenie utrwaliło się na jej dłoni. "Twoje palce drżą, a serce wzrosło. Chociaż wydajesz się spokojna, nie jesteś."

Na to, mała samica stała się niemożliwie nieruchoma. Nie podnosząc głowy, odpowiedziała: "Możesz czuć bicie mojego serca?".

"I słyszę je. Ale kiedy mnie dotykasz, tak jak teraz, ten zmysł przeważa nad drugim."

***

Tori zamarła na rewelację dużego Demona, po czym podniosła z niego ręce i zrobiła krok do tyłu. Dobra, to ją przerażało.

"Przepraszam," powiedziała z nerwowym chichotem, jak walczyła, by odzyskać swoje opanowanie. "Ja tylko... to jest trochę niepokojące. Ludzie nie mają takich zdolności."

Spojrzała w górę, by znaleźć go obserwującego ją, jego twarz bez wyrazu. "Z tego co zaobserwowałem, nasze zmysły są znacznie bardziej rozwinięte". Zrobił pauzę. "Teraz rozumiesz, dlaczego unikamy dotykania".

Ona rzeczywiście rozumiała. Trudniej było ukryć to, co się czuje. Co ustąpiło miejsca pojedynczej, spanikowanej myśli.

"Nie możesz... wyczuć... myśli osoby, prawda?" Czuła się trochę śmiesznie pytając, ale to nie powstrzymało tonącego uczucia w jej piersi na tę możliwość.

To, co wydawało się być wtórnymi powiekami, przesunęło się po jego oczach w mrugnięciu. "Nie."

Phew.

Z ulgą, oczyściła gardło i wystąpiła ponownie do przodu, zdecydowana zakończyć leczenie jego ramienia.

"Będę szczera wtedy, jesteś onieśmielający," powiedziała powoli jak ona pracowała, jej spojrzenie flicking spotkać jego. "Ale wiem, że to tylko kwestia przyzwyczajenia się do naszych różnic," dodała, tak samo dla siebie, jak dla niego, ponieważ starała się jak najlepiej przejść obok obcego w pokoju, aby skupić się na zadaniu. Tori opuściła głowę, by ponownie przestudiować ranę, świadoma tego, że była na wysokości oczu z jego torsem.

Jej brwi zmarszczyły się. Dziwne. Czy ona coś widziała, czy też rozcięcia wydawały się płytsze? Nie sączyła się już z nich także krew, jak to miało miejsce kilka minut wcześniej. Zapamiętała to szczególnie, bo z zainteresowaniem zauważyła, że była znacznie ciemniejsza niż ludzka krew, prawie czerwono-czarna. Brzegi faktycznie wyglądały na zagojone, ale to było niemożliwe!

"Czym są... Te..." mruknęła, przejeżdżając lekko palcami w rękawiczkach po wspomnianych krawędziach.

"One się goją," dudnił nad nią, a ona zaskoczyła, zdezorientowana tym, jak łatwo zdawał się ją czytać.

"To znaczy..." Tori wzdrygnęła się. "Więc w takim razie te wkrótce całkowicie znikną?"

Milczał, spojrzenie niemal wyrachowane. "Tak."




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Uważaj, czego sobie życzysz"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści