By wiedzieć i być znanym

Prolog

==========

Prolog

==========

19 LIPCA 1645 R.

WODY WOKÓŁ SCILLY

Był księciem na morzu. Tak krzyczał John Mucknell, gdy tylko zbliżała się bitwa.

Jeszcze zanim ukradł statek Kompanii Wschodnioindyjskiej, o którego pokład teraz opierał swoje stopy. Nawet zanim przedstawił siebie i Johna wygnanemu księciu Walii, oferując swoje usługi przeciwko tym przeklętym parlamentarzystom, którzy przejęli ich kraj. Jeszcze zanim został pasowany na rycerza i mianowany wiceadmirałem tej nowej królewskiej floty.

Floty pirackiej, powiedział wróg. Wargi Mucknella drgnęły, gdy patrzył, jak wroga jednostka zbliża się do niego. Był księciem na morzu, cockneyem. I, tak, złodziejem i piratem. Ale to przeklęci Okrągłe Głowy zmusiły go do tego. Kiedy jego prawowity władca został zmuszony do zabarykadowania się na wyspie, by uciec przed wrogami i znalazł się w rozpaczliwej potrzebie zaopatrzenia, jakie było inne wyjście niż rabowanie przepływających obok statków? A jeśli najbogatsze zdobycze pochodziły zwykle z Kompanii Wschodnioindyjskiej, pod której sztandarem Mucknell pracował i kłaniał się przez tyle bezużytecznych lat... szkoda.

"Admirale?" Jego pierwszy oficer przysunął się do jego boku, utrzymując niski głos. "Nie ma mowy, żebyśmy mogli prześlizgnąć się obok nich do portu".

"Nay." Mucknell nie musiał nawet podnosić swojej szkiełnicy, by zobaczyć, że trzy okręty parlamentarzystów całkowicie odcięły drogę do jego bazy na wyspach Scilly, u wybrzeży Kornwalii. Już raz dzisiaj spotkał się z Constantem Warwickiem, w pobliżu Land's End, i obaj oddali kilka dobrych strzałów.

Strzałów, które osłabiły ich obu. Ale wróg spotkał się teraz z "Cygnetem" i "Ekspedycją". A flota Mucknella... cóż, to byli piraci. Nie będzie dla niego ratunku, chyba że uda mu się zwabić wroga w zasięg baterii na wyspach, ale to było mało prawdopodobne.

"Nasz sposób działania, sir?"

Wiatr zawiał, trzaskając napiętymi nad głową żaglami i podnosząc kosmyki włosów z ramion Mucknella. W ustach miał ochotę na łyk rumu, ale nie pozwolił sobie na to, dopóki ten kryzys nie minie. Jego palce drgnęły na rękojeści miecza. Jego umysł, ostry i pozbawiony mgły, obracał się wokół tego, co wiedział.

Jego ładownia była załadowana łupami ze znaczącego napadu - takiego, który książę Walii przyjąłby najchętniej: bardzo potrzebne zapasy żywności i tkanin oraz metalu, beczki wina, przyprawy.

Srebro.

Palce Mucknella prześledziły okrąg pomki. Srebro i jeszcze więcej srebra. Niektóre z nich, jak zdecydował, nie znajdą się wśród przewróconego schowka. Naznaczył swoje imię na skrzyni, dając do zrozumienia swoim ludziom, że ta nie zostanie wyładowana z resztą. To było prawo człowieka, w końcu, wziąć opłatę. A jego byłyby kawałki już wygrawerowane z imieniem żony, jakby były zrobione dla niej.

Jego wzrok powędrował w stronę Wyspy Świętej Marii - tak blisko, ale zbyt daleko, by móc pomóc. Czy jego Lizzy była tam, obserwując z punktu widokowego? Albo w ich domu na Tresco? Nigdy nie powiedziała ani słowa o swoim niesmaku wobec jego nowej kariery. Po prostu poszła tam, gdzie ją poprosił. Wyrwała się z ich wygodnego, choć gołego, życia w Londynie i podążyła za nim tutaj, na sam skraj Anglii.

W takich chwilach wiedział, że zasługuje na męża lepszego niż taki łajdak jak on. Ale ona nigdy by tego nie powiedziała. Nie jego Lizzy.

Dostarczy jej to srebro. I resztę zapasów dla swojego księcia. Pokonałby tego potrójnie silnego wroga zmierzającego w jego stronę. Jakimś cudem. Wygrałby. Ponieważ wiceadmirał Sir John Mucknell może i był piratem, ale był najlepszym piratem, jakiego te wody kiedykolwiek widziały.

Gdy zbliżał się najbliższy z wrogich statków, wyciągnął miecz i trzymał go wysoko - sygnał, który wszyscy jego ludzie rozpoznawali jako sygnał do zajęcia stanowisk. I wykrzyknął słowa, które były ich okrzykiem bojowym.

"Jestem księciem na morzu! Jestem najdumniejszym człowiekiem na powierzchni ziemi. Jestem Anglikiem i gdybym miał się urodzić ponownie, urodziłbym się Anglikiem. Jestem cockneyem. . . ."

Czuł napięcie w powietrzu, które wirowało wokół niego, czuł energię swoich ludzi, gdy chwytali swoje liny i amunicję oraz pochodnie i wycelowali dwadzieścia jeden dział na prawej burcie w kierunku wroga, który rozlał wiatr w swoich żaglach, aby zwolnić i spotkać się z nim. Czuł, że jego załoga czeka na jego ostatni okrzyk.

"And That's My Glory!"




Rozdział 1 (1)

==========

1

==========

5 CZERWCA 1906

PENZANCE, CORNWALL, ANGLIA

Większe piękno niż Lady Elizabeth Sinclair kiedykolwiek myślała, że jest możliwe - turkusowe morze, błękitne niebo pokryte miękkimi, białymi chmurami, ptaki śmigające w powietrzu, wyspy wypełnione obietnicą życia, którego nigdy nie miała okazji zobaczyć z bliska. Jedyną rzeczą, która stała pomiędzy nią a nią była kobieta, której oczy stawały się niepokojąco wodniste.

Ostatnią rzeczą, jakiej kiedykolwiek chciała, było doprowadzenie matki do płaczu. A przynajmniej tak było zawsze wcześniej. Właśnie teraz coś innego skradło ten ranking "ostatniej rzeczy, którą chciała zrobić".

Ostatnią rzeczą, jaką chciała zrobić, było poddanie się machinacjom brata, który chciał wydać ją za mąż za swojego szkolnego kolegę. Co oznaczało, że być może będzie musiała zatwardzić swoje serce na nieszczęście matki. "Mamo..." Wciągnęła oddech tylko po to, by znaleźć go tak samo roztrzęsionym jak oddech jej matki. Zahartowanie jej serca było łatwiejsze niż wykonanie. "To tylko lato".

"Wiem." Jej matka wkleiła chwiejny uśmiech na miejsce i dała palce Libby do ściskania. Ledwo je puściła, odkąd wysiadły z pociągu i ruszyły w stronę promu. "I dobrze ci to zrobi. Ja też to wiem. Mimo wszystko."

Nie musiała wyrażać swoich obaw. Zrobiła to już kilkanaście razy, odkąd Libby przyszła do niej z tym planem tydzień temu. Nigdy nie dzieliło ich więcej niż kilka mil. Libby nigdy nie była sama - i chociaż technicznie rzecz biorąc teraz też nie byłaby sama, pokojówka, która była tylko dwa lata starsza od Libby, nie była pełnoprawną przyzwoitką. Nie znałaby nikogo na wyspach. Byłaby samotna. A co jeśli coś jej się stanie? Co jeśli coś się stanie w domu? Albo z jej siostrą? Odpowiednie młode damy po prostu nie uciekają same na lato na wyspy Scilly.

Rzecz w tym, że Libby już udowodniła, że nie potrafi być porządną młodą damą. A kiedy osiem dni temu przy śniadaniu brat oznajmił z tym swoim frustrującym spojrzeniem "wiem, co jest dla ciebie najlepsze", że oszczędzi jej dalszych kłopotów i zaaranżuje mecz z Sheridanem, jej opcje na lato znacznie się skurczyły.

Nie chodziło o to, że lord Sheridan nie był dobrym człowiekiem. Po prostu go nie lubiła. On ciągle mówił o archeologii. A ona mówiła o naturze, którą jego wykopaliska zniszczyły. I wystarczyło około pięciu minut, by oboje byli znudzeni lub wściekli na siebie.

Na całe życie nie potrafiła określić, dlaczego Sheridan miałby się zgodzić na intrygę brata. Może jeszcze tego nie zrobił. Może Bram chciał poinformować Sheridana o swoim genialnym nowym planie w ten sam ciężki sposób, w jaki poinformował ją. Chociaż nie potrafiła sobie wyobrazić, dlaczego markiza miałaby czuć się zobowiązana do posłuszeństwa wobec hrabiego.

Sheridan mógłby się sprzeciwić, gdyby dano mu wystarczająco dużo czasu, by naprawdę zastanowić się nad tym, czego Bram od niego żąda. Tak zawsze było z Sheridanem - szedł, przez jakiś czas bezmyślnie podążał za bratem, a potem przybierał ten wyraz twarzy i oświadczał: "Mówię, stary druhu. To znaczy, o czym myślałeś? To się nie uda."

Musiała tylko dać mu wystarczająco dużo czasu, żeby doszedł do wniosku, że będzie z niego kiepska żona, zanim jej brat zdąży przygotować plany ślubne do tego stopnia, że żadne z nich nie będzie mogło się wycofać bez uszczerbku dla swojej reputacji. Lato na przemyślenia - tego właśnie potrzebowała Sheridan. Nigdy nie widziała, by potrzebował więcej niż trzech miesięcy, by obudzić się z manipulacji Brama.

Ale nigdy w życiu nie była nieposłuszna swojemu bratu. Albo, wcześniej, ich ojcu. Sama myśl o tym sprawiała, że jej żołądek skręcał się jak chrząszcz, którego znalazła drążącego drogę przez ogród w gospodzie tego ranka. Ale Bram w końcu popchnął ją za daleko. Jedną rzeczą było poinformowanie jej, że zostanie wyposażona w nową garderobę na sezon i ustalenie zasad, co może robić, gdy ją nosi. Czymś zupełnie innym było po prostu stwierdzenie, że zdecydował się na męża dla niej.

Mama westchnęła i odwróciła się twarzą do bryzy, w stronę promu. Jej mruganie było zbyt szybkie, by mogło wskazywać na cokolwiek innego niż ciągłą walkę. Ale jej głos brzmiał stabilnie - choć trochę ciasno - kiedy powiedziała: "Będziecie mieli taki piękny czas na zwiedzanie i katalogowanie. Szkoda tylko, że nie znamy kogoś na wyspach. Na pewno jest kilku naszych znajomych, którzy w tym roku spędzają tam wakacje."

Libby strzeliła przez ramię do swojej pani służącej, żeby się ufortyfikować. Mabena Moon obdarzyła ją tym samym stłumionym uśmiechem, który zawsze robiła, gdy przebywały w towarzystwie kogokolwiek innego z rodziny Libby. Ten, który wszyscy zakładali, że jest jedynie uprzejmym potwierdzeniem, a nie oznaką wspólnych sekretów. "Nie będę sama, mamo. Jest tam cała rodzina Moona. Czytałeś telegram, który dostała w odpowiedzi - są najbardziej szczęśliwi, że mają na mnie oko."

Nastąpił rytm ciszy, przerywany biciem dzwonka na promie, wzywającego wszystkich pasażerów do wejścia na pokład. Jej kufry były już schowane, bilet kupiony. Wszystko, co musiała zrobić, to wejść na pokład i rozpocząć przygodę. Całe lato na najbardziej unikalnym łańcuchu wysp w Anglii. Klimat podzwrotnikowy, w którym rosną rośliny, których nie zobaczy nigdzie indziej w kraju. Ptaki, których jej oczy nigdy nie widziały. Foki. Stworzenia oceaniczne, których nazw nawet jeszcze nie poznała.

Prawie słyszała, jak jej lupy wołają ją z bagażnika. A jej mikroskop śpiewał jej syrenią pieśń w uszach. Miała świeże zeszyty czekające na wypełnienie. Ołówki w każdym odcieniu, naostrzone i wyczekujące. Akwarele schowane w swoich futerałach. Książka o klasyfikacjach życia na wyspach Scilly na czubku kufra, żeby mogła ją wyrwać, gdy tylko dotrze do swojego letniego domku.

Wtedy uderzyła fala niepewności. Co Libby wiedziała o świecie, o samodzielnym życiu? Nigdy nie była poza domem, nie bardzo. Miała ledwie dwadzieścia lat. A jeśli nie potrafiła odnaleźć się w społeczeństwie, w którym się wychowała, to jak miała się odnaleźć wśród obcych?




Rozdział 1 (2)

To jej palce tym razem zacisnęły się wokół matki. "Jesteś pewna, że nie chcesz do mnie dołączyć?"

Mama zachichotała i uwolniła jej rękę. "Gdybym nie obiecała Edith, że będę z nią podczas jej leżenia, byłabym tam w mgnieniu oka".

Wzmianka o jej starszej siostrze, najstarszej z trójki dzieci Sinclairów, sprawiła, że usta Libby wykrzywiły się w grymasie, zanim zdążyła powstrzymać reakcję. Kolejny powód, dla którego te wakacje brzmiały tak kusząco, gdy Mabena wyszeptała sugestię po górnolotnej deklaracji Brama w zeszłym tygodniu. Jeśli nie chciała spędzić całego lata, zerkając na Sheridana w sali śniadaniowej Telford Hall, czekając, aż się opamięta, mogła dołączyć do matki u Edith.

A żadna z nich nigdy nie była szczęśliwa, gdy ona i Edith były w tym samym pokoju. "Przekaż jej moją miłość. A gdybyś zechciała nie uwzględniać w swoich listach jej osądu na temat mojego święta, nie będę narzekać na brak."

Z kolejnym chichotem Mama odsunęła się, złożyła ręce na środku i skinęła w stronę łodzi. Nawet z emocjami toczącymi wojnę z opanowaniem na twarzy, Augusta, Lady Telford była obrazem wdzięku, do którego Libby nigdy nie mogła się zmusić, mimo że podziwiała go u swojej matki. "Baw się dobrze, moja kochana. Postaraj się nie zniszczyć zbyt wielu sukien. I postaraj się sprawdzić, kto z naszych znajomych spędza tam lato i wyślij mi telegram z ich nazwiskami. Dokonam wszelkich przedstawień, jakie będę mogła poprzez telegramy i listy".

"Tak, mamo." Podjęłaby wysiłek. Byłby to skromny wysiłek, ale mama nie oczekiwałaby od niej niczego więcej. Libby uśmiechnęła się, pochyliła się, by pocałować matkę w policzek i czekała.

Mama przełknęła. Obdarzyła ją kolejnym uśmiechem, który za bardzo się starał. "W takim razie ruszaj. Nie przegap promu. Moon, ufam ci, że moja córka będzie pod dobrą opieką."

Skinienie Mabeny było uroczyste. Jednak kiedy mama pomachała im dalej, Libby wymieniła ze służącą uśmiech, który niemal ustąpił miejsca piskom podniecenia. Mabena musi być podekscytowana, że znów zobaczy swoją rodzinę. A Libby... Libby nie mogła uwierzyć, że to się jej udało. Wynajęła domek na lato bez wiedzy brata. Miała szansę oddalić się o kilka lig od towarzystwa, które uznało, że nie jest tym, czego szukają w siostrze hrabiego.

Kolejny dzwonek okrętowy sprawił, że Libby i Mabena przyspieszyły kroku, każdą z nich chwytając jedną ręką mniejsze torby, które niosły, a drugą trzymając się za kapelusze, gdyż wiatr zachłannie próbował je ukraść. Z ust Libby wyrwał się śmiech, gdy szarżowały w górę trapu w tempie zbyt szybkim, by uznać je za damy.

Ale to nie miało znaczenia. Nie teraz. Byli w drodze.

Po wejściu na pokład, Mabena wypuściła porywczy oddech ulgi. "Tam, teraz. Udało nam się. I ani chwili za wcześnie."

Rzeczywiście, z końcowym klangiem, trap został ujęty i prom odciągnął. Libby zajęła pozycję przy barierkach, by móc pomachać mamie. Matka dmuchnęła jej buziaka i krzyknęła coś, co zostało utracone przez wiatr i wodę uderzającą o kadłub oraz chrzęst silnika parowego. Dobre życzenia, bez wątpienia, pasujące do jej odważnego uśmiechu.

Libby pozostała na swoim miejscu jeszcze przez minutę, a potem obróciła się, by ogarnąć świat. Góra Świętego Michała, której grobla znajdowała się obecnie pod wodą, wystawała z morza po jej lewej stronie, a starożytny zamek królował nad małym miasteczkiem Marazion. Mewy mknęły i nawoływały. I prawdopodobnie niezliczona ilość ryb przemykała pod falami, gdyby tylko mogła je zobaczyć.

Obok niej Mabena roześmiała się i położyła jej dłoń na ramieniu. "Spokojnie, Lady Elizabeth. Nie potrzebujemy, żebyś wpadła do wody, żeby się przyjrzeć z bliska".

Libby strzeliła do swojej przyjaciółki z uśmiechem. "Nic więcej z tego - nie tego lata. To będziemy tylko my, Mabena. Nikt nawet nie musi wiedzieć, że jestem siostrą Brama. Myślę, że ... Myślę, że będę po prostu Libby, dopóki nie wrócimy do domu. Libby Sinclair. Żadnych nonsensów typu 'moja pani'".

Spodziewała się uśmiechu zadowolenia. Skinienie głową. Szybkiej zgody. Zamiast tego, grom błysnął w głębokich brązowych oczach Mabeny. "To nigdy się nie uda, moja pani. Jesteś siostrą Jego Władczyni. Nie możesz udawać, że jest inaczej. I ja też lepiej nie, żebym się nie zapomniała, kiedy wrócimy do Somerset".

Przez długą chwilę Libby po prostu słuchała plusku wody, gdy łódź przecinała ją, pragnąc, by jedno z jej szkieł powiększających pomogło jej zobaczyć, czym była ta ciężka rzecz wewnątrz jej piersi. Chciałaby, żeby istniała łacińska nazwa na to uczucie rozczarowania - nie, dyskomfortu. Nie ... nie znała słowa na to uczucie, które ogarniało ją zawsze, gdy ktoś jej nie pochwalał.

Co ostatnio było cały czas. Widziała doskonałą twarz swojej siostry, która patrzyła na nią z przerażeniem, słyszała jej głos mówiący: "Na litość boską, Elizabeth, czy nie możesz choć przez jeden dzień w życiu być odpowiednią młodą damą?".

Wzdychanie Mabeny dołączyło do wiatru szarpiącego ich o przestrzeń łokciową przy szynie, a ona pochyliła się bliżej, aż ich ramiona tylko się stykały. "Wiesz, że to nie jest tak, że nie chcę być tak nieformalna, moja pani. Po prostu byłoby to tak łatwe do zrobienia, że szczerze obawiam się, że zapomniałbym się, gdy wrócimy. I nie chcę stracić tej pozycji, gdy twoja mama lub brat zorientują się, że jesteśmy przyjaciółmi. I tak chodzimy po wystarczająco cienkiej linii."

Wiedziała o tym. Wiedziała. Tak jak mama była pobłażliwa dla mikroskopu, szkiełek i niekończących się zapasów szkicowników, tak nie chciała ustąpić w niektórych sprawach - linie między klasami były wysoko na liście. Lojalność i pewne uczucia między służącą a damą były do przyjęcia. Przyjaźń to coś innego. Przyjaźń wymagała równości, a tego nigdy nie chciała przyznać.

Gdyby była odważniejsza, Libby sprzeciwiłaby się temu niewypowiedzianemu dyktatowi i przedstawiła argumenty. Oświadczyłaby, że nie obchodzi ją, kim byli rodzice Mabeny ani skąd pochodziła, były przyjaciółkami i tyle. Rozumiały się nawzajem. Dzieliły fascynację światem przyrody - czego Libby nie mogła powiedzieć o żadnej z córek panów, których znała. Podczas gdy one z przerażeniem cofały się na widok robaka czy owada, ona pochylała się, by przyjrzeć się im bliżej. Były zbyt różne.




Rozdział 1 (3)

Pod tymi względami Mabena była znacznie bardziej podobna do niej. Ale w innych kwestiach też się różniły. Musiała chronić swoją pozycję - o co Libby nigdy nie musiała się martwić. Lepiej, żeby o tym pamiętała i pomogła jej tego strzec. Z pasującym westchnieniem, Libby przytaknęła.

"Teraz nie musisz wyglądać tak smutno, moja pani. St. Mary's jest jednym z najładniejszych miejsc na ziemi, a ty będziesz miała piękny czas katalogując każde stworzenie i roślinę, którą możesz znaleźć. Nie przejmuj się tak drobiazgiem, jak to, jakim imieniem będę cię nazywać". Oczy Mabeny, gdy Libby spojrzała na nią, błysnęły śmiechem. "Może po prostu podejmę się nazywania cię Mea Domina. To twoje łacińskie oznaczenie, czyż nie?"

Libby roześmiała się, a potem znów przechyliła się przez poręcz, by obserwować świat przepływający pod nimi. Niewiele mogła dostrzec przez pianę z ich wody, ale te przebłyski były fascynujące. Powinna była przekonać rodzinę, żeby spędzali więcej czasu nad morzem. Jakie to szczęście, że Mabena dorastała z taką różnorodnością życia na wyciągnięcie ręki. "Nie mogę się doczekać spotkania z twoją rodziną. Będą tam, aby powitać prom, prawda?"

"Ach ..." Mabena oczyściła gardło w sposób, którego Libby nigdy wcześniej nie słyszała. Podniosła swój wzrok z wody na twarz przyjaciółki. Miała na niej dziwny wyraz. Trochę owczy. Trochę ... winna? "To mój przyjaciel wysłał ten telegram, moja pani, nie moja matka. Moja rodzina jest na Tresco. Będziemy spędzać lato na St. Mary's. Nie, że te dwa nie są wystarczająco blisko, aby przejść między - przez łódź - i jestem pewien, że spotkasz je, ale nie są one w dół ulicy, jak doprowadziłem twojej matki wierzyć."

"Więc dlaczego ... ?" Nie wiedziała nawet, o co pytać. Od czego zacząć. Nie czuła niepokoju z powodu świadomości, że kilka kroków dalej nie będzie rodziny, która zadba o jej komfort i opiekę - to nie miało znaczenia. Ale czyż pomysł Mabeny, by ją odwiedzić, nie wziął się z chęci ponownego zobaczenia rodziny?

"Tresco jest zbyt małe, by utrzymać tak wielu turystów. Nigdy nie znaleźlibyśmy tam miejsca do wynajęcia w tak późnym terminie." Mruganie powróciło do ciemnych oczu Mabeny. "A poza tym - jest powód, dla którego opuściłam wyspy. Bycie blisko rodziny jest dobre, ale możliwość oddychania bez pytania, czy powietrze jest zadowalające, też ma swoje zalety. Trochę dystansu między nami a nimi będzie dobrą rzeczą."

Trudno było jej się z tym kłócić, biorąc pod uwagę powody, dla których chciała mieć te wakacje. Może Mabena miała brata takiego jak Bram. Nie, żeby kiedykolwiek wspominała o rodzeństwie. Albo w ogóle mówiła dużo o swojej rodzinie, jeśli się nad tym zastanowić.

"Mamy prawie dwie i pół godziny na promie. Może znajdziemy jakieś miejsce do siedzenia? Możesz wyciągnąć szkicownik."

Oczywista sztuczka, ale biorąc pod uwagę otaczające ich piękno, postanowiła dać się przekierować. W ciągu lata będzie mnóstwo czasu, by wydobyć od służącej nieco więcej informacji. Na razie wystarczyło chłonąć ten nowy, otaczający ją świat. I wystarczająco łatwo się w nim zgubić.

Zapełniła trzy strony szkicami ptaków i ryb, które dostrzegła, i zapisywała właśnie przybliżony obraz samych wysp Scilly, wyłaniających się z morza, gdy wpłynęli do St. Mary's Sound. Zamknęła książkę i schowała ją wraz z ołówkiem z powrotem do torby, gdy Mabena wskazała widoki widoczne z ich kursu.

"Ten otwór tam to zatoka Porthellick. A tam, ta ogromna kupa skał - to Zamek Olbrzyma".

Usta Libby uniosły się pod wpływem kaprysu.

Libby kontynuowała opowiadanie z listą nazw, których nigdy nie będzie w stanie utrzymać w ryzach, przynajmniej dopóki sama ich nie odkryje. W końcu przycumowali do nabrzeża w Hugh Town z gwizdkiem i brzękiem dzwonu.

Mabena poklepała ją po ramieniu. "Siedź spokojnie przez chwilę, moja pani, podczas gdy ja pokieruję ich, co zrobić z naszymi kuframi. Zorganizowałem dla nich transport, ale stąd przejdziemy do chaty przez miasto. Pomyślałem, że to ci się spodoba."

"Doskonale." I rzeczywiście tak było. Z radością siedziała i chłonęła gwar, dopóki Mabena nie zasygnalizowała jej, że ma zejść z pokładu, a potem z radością przechadzała się po uroczym małym nadmorskim miasteczku u boku swojej służącej, próbując skatalogować absolutnie wszystko, co widziała. Małe, granitowe domki z kwitnącymi krzewami na rogach. Sklepiki z małymi szyldami, które wisiały na zewnątrz i informowały o tym, co można w nich kupić. Oceaniczne ptaki szybujące i nawołujące się nad głowami.

Było jeszcze lepiej, gdy zostawili za sobą miasto i wyjechali na drogę wijącą się wzdłuż brzegu morza. Trawy uginały się pod wpływem stałego wiatru, a ona dostrzegła wrzos, jakiego jeszcze nie widziała. Skały wyrastały tu i ówdzie, obiecując wiele miejsc do siedzenia, gdy się rozglądała. A niebo nad głową rozciągało się błękitne i obiecujące.

Wkrótce w polu widzenia pojawiły się domki, o różnej wielkości. W pobliżu większych dostrzegła rodziny o oczywistym bogactwie, bawiące się na nadmorskich wakacjach. Odwróciła od nich twarz i wbrew nadziei miała nadzieję, że mama się myli i nikt z nich jej nie rozpozna.

Mabena wyciągnęła z kieszeni zwiniętą kartkę i walcząc z wiatrem przy każdym kroku, otworzyła ją. Sprawdziła coś o ich okolicy, choć Libby nie zauważyła żadnego znaku drogowego, który by im mówił, gdzie są, ale jej służąca skinęła głową i wskazała w stronę uroczego małego domku na końcu uliczki. "Tam jesteśmy. Nasz dom na resztę lata."

Czy w jej głosie było coś dziwnego, czy też zniekształcenie było tylko od wiatru? Libby wyrzuciła to z głowy i skupiła się na granitowym budynku przylegającym do starego muru garnizonowego, który wskazała jej przyjaciółka. Lokalizacja była idealna - mieli widok na inne wyspy, wodę i miasto w dole. Nawet stąd mogła dostrzec ścieżkę do wody wśród wysokich traw. A co najlepsze, nie było tam żadnych innych domów dzielących ściany czy ogrody. Będzie miała prywatność i będzie mogła robić co jej się podoba.

Gdy się zbliżali, zauważyła kobietę w średnim wieku, która zaokrągliła się za rogiem, osłaniając oczy przed słońcem, by obserwować ich podejście.

"To pewnie pani Pepper. Gospodyni." Mabena skinęła głową w zadowoleniu. "Z naszymi kluczami i bez wątpienia czymś do podpisania, by oficjalnie wynająć miejsce. Powiedziałam jej, na którym promie będziemy." Rzuciła spojrzenie na Libby. "Czy moglibyśmy dać jej swoje imię? Jeśli wspomnę o moim, moja rodzina usłyszy o tym, zanim odejdzie przypływ."




Rozdział 1 (4)

"Nie mam zastrzeżeń". To było naprawdę ekscytujące, właściwie. Domek letniskowy, wynajęty na jej nazwisko. Nie mogła się nie uśmiechnąć, nawet gdyby chciała, gdy szła do matrony, która na nich czekała. "Jak się masz?" powiedziała w momencie, gdy była wystarczająco blisko. "Czy to pani jest gospodynią?"

Kobieta skinęła głową, jej oczy wzięły ich w posiadanie z kilkoma szybkimi spojrzeniami, które zdawały się oddalać Mabenę w ciągu sekundy i mierzyć Libby od jej nowego kapelusza do butów, które już zabłocili. "Pani Pepper. Będziesz młoda panna, która podkablowane o wynajem miejsca, a następnie?"

"Jestem." Mniej więcej. Uśmiechnęła się na nowo. "Elizabeth Sinclair."

"Inny Elizabeth, to jest?" Kobieta odwróciła się z przynudzającym huffem frustracji i pomachała, żeby poszli za nią do drzwi. "Obyś była bardziej niezawodna niż poprzednia. Tamta zostawiła mnie na pastwę losu po tym, jak słodko przekonała mnie do obiecania jej całego lata, ale pozwalając jej płacić tydzień po tygodniu, zrobiła to. A potem zniknęła przed upływem drugiego miesiąca, jak zdrowy rozsądek powinien był mi powiedzieć, że to zrobi."

Libby zamrugała na plecy kobiety ... i na zalew informacji, których absolutnie nie potrzebowała. "Cóż, jakże fortunnie, że byliśmy w stanie przejąć wakat, a następnie. Bałam się, że zbyt późno zdecydowaliśmy się na nasze plany, by znaleźć coś w połowie tak uroczego jak to."

"Wszystko, co chciałem wiedzieć, panienko, to że pieniądze, które wczoraj przesłała pani do banku, przeszły bez problemu. Proszę." Otworzyła dla nich drzwi wejściowe i trzymała w górze klucz, który zwisał z jej palców. "Wspomniałeś o cateringu, tak? Moja córka lub ja przyniesie raz dziennie kosz ze wszystkimi poprawkami, których będziesz potrzebować. Ufam, że twoja służąca potrafi rozeznać, co z tym zrobić."

Szum Mabeny wibrował z irytacją, ale Libby nie spojrzała na nią, żeby sprawdzić, czy się jara. Po prostu wzięła brelok do kluczy. "Tak, dziękuję."

"Ona weźmie każde pranie, które masz dla nas w tym samym czasie. Pamiętaj, że to jest ekstra. Płacisz za artykuł, tak jak w każdym fantazyjnym hotelu w Londynie."

Nigdy nie zatrzymała się w wytwornym hotelu w Londynie - w końcu mieli kamienicę - ale nie widziała powodu, by to podkreślać. Mama wysłała jej wystarczające fundusze, by mogła przetrwać lato. "To brzmi rozsądnie." Próbowała zerknąć obok pani Pepper do domu. Był wielkości ich domku ogrodnika w Telford Hall. Zwiedzanie nie zajęłoby dużo czasu, ale chciałaby się o tym przekonać, aby mogła wziąć wszystko tam, gdzie chciała i uciec z powrotem na zewnątrz.

Najwyraźniej pani Pepper nie była już skora do świrowania. "Umowa najmu jest na stole, panienko. Przeczytaj i podpisz ją w wolnej chwili, a Kayna lub ja odbierzemy ją jutro, gdy przyniesiemy posiłki. Są tam teraz zapasy wystarczające na ten wieczór i śniadanie. I kilka małych przewodników, jeśli jesteś ciekawa tego miejsca. Jeśli potrzebujesz czegoś więcej, twoja dziewczyna może nas znaleźć na rogu Garrison Lane i Well Lane. Pan Pepper lub ja sprawdzimy, czy ma pani wszystko, czego pani potrzebuje".

Ponieważ przelew z jej banku przeszedł bez problemu, bez wątpienia. Kobieta nie wydawała się witać jej z ciepłem. Ale to było w porządku. Libby nie potrzebowała jej jako przyjaciółki. Trzymając w rękach swoją walizkę, uśmiechnęła się ponownie. "Dziękuję, pani Pepper. Jestem pewna, że wszystko będzie dla nas całkowicie satysfakcjonujące."

"Dobrze." Z tymi słowy, kobieta w końcu usunęła się z drzwi i odeszła.

Mabena wypuściła powietrze. "Pieprzyki. Nigdy się z nimi nie dogadywałem."

Nie mając żadnych komentarzy na temat rodziny jako całości, Libby tylko uśmiechnęła się i weszła do swojego nowego domu, podczas gdy Mabena ogłosiła, że ich kufry przybyły i będzie nadzorować ich wniesienie.

Salon był rzeczywiście mały. Ale ładnie urządzona, a okna wychodziły na zatokę i mur garnizonu. Przylegała do niej maleńka kuchnia ze stołem właśnie tam, wśród półek i pieca. Byłoby to jak zakradanie się na ciastko o północy, tylko na każdy posiłek - jedzenie właśnie tam, w kuchni. Pospiesznie obejrzała pozostałe pomieszczenia, znajdując niezbędną i wannę oraz dwie sypialnie o prawie równej wielkości. Wybrała tę z widokiem na port, zapewniającą jej piękny widok na inne wyspy.

Przy oknie miała małe biurko, które idealnie nadawałoby się na jej mikroskop. Nie było w nim wystarczająco dużo miejsca, by pomieścić wszystkie jej przybory artystyczne, ale mogła przeznaczyć na to część komody. Przysunęła się teraz do niej i otworzyła górną szufladę.

I zamarła. W środku były bluzki. Piękny szal w kolorze wrzosowego błękitu. I książka leżąca otwarta na blacie, kartkami do dołu. Wyspa Skarbów. Libby podniosła ją, a jej brwi się zwarły, gdy zobaczyła, że strony złożyły się na sobie. Żołądek jej się skręcił. Książka wyraźnie została wrzucona do szuflady, a nie umieszczona tam. Wygładziła strony, a jej zmarszczka się powiększyła. Czy to było pismo ręczne pośród wydrukowanych słów?

Co pani Pepper powiedziała o poprzednim lokatorze? Że "zniknęła przed upływem drugiego miesiąca". Zniknęła... ale zostawiła swoje rzeczy.

"W takim razie tutaj."

Na brutalny głos Mabeny, Libby przesunęła książkę za plecy, nie chcąc jej jeszcze wyrwać. Mabena zaglądała jej przez ramię, gdy wchodziła, wyraźnie kogoś prowadząc. Kiedy jednak odwróciła się z powrotem, jej wzrok zdawał się ogarniać sytuację z zaskakującą szybkością. Zmarszczyła brwi. "Co to ma być? Nie mogłaś się już rozpakować. Nie miałaś ubrań w swojej walucie".

Libby zakołysała się na piętach i wzruszyła ramionami. Pewnie powinna pokazać książkę Mabenie, ale wolała najpierw ją zbadać. "Nie moje, ale szuflady są już pełne".

Skulenie Mabeny zabrzmiało z irytacją. Jednak jej oczy zaiskrzyły się ... czymś. Ciekawość? A może czuła ten sam niesamowity strach, który płynął przez żyły Libby? Niezależnie od tego, podeszła do komody i po prostu wyjęła rzeczy nieznajomego. "Zajmę się tym. I twoim rozpakowywaniem. Idź na zewnątrz. Wiem, że chcesz."

Ponieważ tego od niej oczekiwano, Libby uśmiechnęła się. Ale czuła się trochę winna, gdy prześlizgnęła się obok grabarza i wyszła przez drzwi, przyciskając książkę do brzucha, gdy już była obok.

Na łonie natury wszystko zawsze miało większy sens. A to ... to przydałaby się porządna dawka sensu. Obecnie, nie miała żadnego.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "By wiedzieć i być znanym"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści