Duchy przeszłości

Prolog

==========

Lata temu, zanim byłem ja, kiedy cały ten kosmiczny pył, który miał stać się moimi komórkami, wciąż wirował i krążył przez eony wszechświata, istniał obraz życia. Lepszego, jak sądzę, zgodnie z wszelkimi kalkulacjami, jakimi kierowali się wtedy moi rodzice, więc porzucili świat, w którym bym się urodził, jedyny świat, jaki znali; trzymali się obietnicy tego nowego życia, przeprawili się przez ocean i związali nasze losy z każdym, kogo znajdziemy na drugim brzegu.

Nasza trójka mieszka teraz w Cupertino, w Bay Area - sześć tysięcy mil od Shiyan w Chinach, skąd pochodzą moi rodzice. Z tego, co widziałem, jest tam ładnie: skaliste, zielone góry wznoszące się ku niebu, miasto wtulone między szczyty. Można wjechać gondolą na górę. Kiedy moi rodzice dorastali, nie było tam zbyt wiele do roboty poza pracą w fabrykach samochodowych, a oni oboje poszli na Uniwersytet Wuhan, pięć godzin drogi stąd, i spotkali się, kiedy byli tylko trochę starsi niż ja teraz.

Przeprowadzili się najpierw do Teksasu, gdzie byli studentami, a potem do Kalifornii, gdzie mój tata dostał pracę w laboratorium u profesora fizyki, czyli to, czym zawsze planował zostać. W dzień badał ekscytony pośrednie - nie pytajcie - ale na boku, nocami i w weekendy, kiedy laboratorium było miastem duchów, a jego szefa nie było w pobliżu, żeby to zobaczyć, mój tata przeprowadzał tajny eksperyment.

Eksperyment dotyczył splątania kwantowego, które tata wyjaśnił mi kiedyś w ten sposób: jeśli atomy oddziałują ze sobą, to nawet po rozdzieleniu zachowują się tak, jakby nadal były połączone. Sposób, w jaki się poruszają, czy rozpadają - wszystko będzie odzwierciedlone w całym splątanym układzie. Pewnego razu, kiedy byłem w trzeciej klasie, zanim powiedział nam cokolwiek o swoim eksperymencie, mój tata przyprowadził mnie i moją mamę, aby nam go pokazać. Poszliśmy w niedzielę, po godzinach. W drodze do laboratorium tata był ożywiony, podekscytowany i zdenerwowany, mówił szybko i ciągle spoglądał na mamę, żeby zobaczyć, jak bardzo słucha, a ja miałem wrażenie, że cokolwiek robi, robi to dla niej.

Eksperyment mojego ojca wyglądał tak: przyprowadzał pary ludzi, którzy należeli do trzech kategorii: ludzie, którzy nigdy się nie spotkali, ludzie, którzy spotkali się kilka razy i ludzie, którzy byli bliską rodziną. Każdej parze robił zdjęcie jednej osoby, a następnie rozdzielał te dwie osoby do różnych pokoi na przeciwległych końcach sali. W jednym z tych dwóch pokoi był ekran. Każdej osobie zakładał mankiet do pomiaru ciśnienia krwi, termometr i elektrody do pomiaru fal mózgowych i objętości krwi. Kiedy parametry życiowe ludzi się ustabilizowały, dokonywał pomiarów, a następnie w pokoju z ekranem błyskało zdjęcie osoby, z którą zostałeś połączony.

Ludzie, którzy tam byli, obserwowali ekran, wyniki były dość przewidywalne. Dla nieznajomych nie było żadnej reakcji; ich ciała nie obchodziło, czy myślą o drugim nieznajomym, czy nie. W przypadku osób, którym pokazano zdjęcia ich bliskich, wystąpiłby pewien rodzaj rumieńca - zdecydowana reakcja fizjologiczna. W przypadku znajomych było to bardziej sporadyczne.

Ale liczyli się ci drudzy, ci z korytarza oddalonego o sto metrów bez zdjęcia. Ponieważ: w przypadku członków rodziny, ich fizyczne reakcje pasowały do reakcji ich partnerów. Gdyby wydrukować reakcje fizyczne, obok siebie, pasowałyby do siebie idealnie. Jeśli to była twoja matka lub żona lub syn lub brat w głębi korytarza, kiedy myśleli o tobie, wiedziałeś. Twoje ciało wiedziało, twoje atomy wiedziały, czułeś to jakoś, gdy to robili. Mój tata twierdził, że szanse na to, że był to przypadkowy zbieg okoliczności były tak oszałamiające, że łatwiej byłoby udowodnić istnienie Boga.

Tego dnia powiedziałem tacie, że chcę być tym, który patrzy na obraz. Ta część wydawała się łatwiejsza, a ja bałem się, że inaczej to spieprzę, i mogłem powiedzieć, jak desperacko chciał, żeby to się udało. Tata zabrał mnie obok drzwi do pierwszego pokoju, a ja usiadłem w obrotowym fotelu naprzeciwko ekranu telewizora.

"Twoja mama zrozumie, gdy zobaczy wyniki" - powiedział mi. Jego oczy były pełne nadziei i jasne, a może nerwowe, też pod tym. "To jedna rzecz usłyszeć, jak o tym mówię, ale kiedy zobaczy to z wami dwoma, zrozumie". Skończył z elektrodami i poklepał mnie po plecach. "Gotowy?"

Przytaknęłam. Powiedziałam: "Mam nadzieję, że zrobię to dobrze".

"Zrobisz to dobrze. Po prostu obserwuj ekran."

Znowu zniknął. Serce mi waliło, gdy czekałem. Ekran ożył, pojawiło się zdjęcie mojej mamy. To była ona na ich przyjęciu weselnym, ubrana w długie czerwone qipao z włosami spiętrzonymi na czubku głowy; odwracała się przez ramię, aby spojrzeć na aparat i śmiała się. Pomyślałem: Kocham cię. Pomyślałem: Proszę, pracuj.

Minęło jeszcze kilka minut, zanim przyszedł mój tata i przyprowadził mnie z powrotem do głównego biura z mamą. Była cicha w sposób, w jaki ludzie stają się, gdy chcą być sami. Mój tata miał dwa wydruki i rozłożył je na stole.

"Spójrz", powiedział i zobaczyliśmy to w tym samym czasie: pasujące szczyty i doliny na wykresach w moim i jej wykresie. Spojrzał na moją mamę i kilka sekund zajęło mi zidentyfikowanie jego wyrazu: był nieśmiały. "Czy widzisz?"

Widziałem. Widziałem to tak, jakby w tym momencie w pokoju nie było nic i nikogo innego. I coś się wtedy ze mną stało, a nigdy nie byliśmy religijni, ale to był pierwszy raz, kiedy dotarło do mnie, jak to musi być, jak czasem dzieje się coś, co przenosi cię poza siebie i czujesz, że twoje ciało nie jest twoje - czujesz, nagle, że jest w jakiś sposób dużo więcej. Myślę, że od tamtej pory spędziłem życie z moimi ołówkami, tuszem i szkicownikami, próbując odtworzyć to dokładne uczucie, aby dać je komuś innemu.

"Widzisz?", powiedział ponownie mój tata, a ona bez słowa odwróciła się i wyszła z laboratorium, jej buty klikały po linoleum korytarza, jakby próbowała wyjść tak szybko, jak tylko mogła.

Później, w domu, mama błagała go, żeby rzucił to, co robi. Sprzeczali się o to, kiedy myśleli, że śpię, ale ona wygrała i wymusiła na nim obietnicę - że zlikwiduje eksperyment. Nigdy potem o tym nie rozmawiali, a ja nigdy nie dowiedziałem się, dlaczego to ją tak pociągało.

Jeśli chodzi o mnie, to chciałem mu wierzyć, że jego wyniki czegoś dowodzą. Uwierzyłem mu. I nadal mu wierzę. Bo jeśli jesteś wplątany w kogoś innego, jeśli wasze losy są powiązane w ten sposób, jeśli to jest prawdziwe i jeśli wiesz, kiedy to się stanie - to znaczy, że wiesz, do kogo należysz i wiesz, czyje losy są związane z twoimi, czy ci się to podoba, czy to zaplanowałeś, czy nie, czy nadal istnieją w tym samym świecie z tobą, czy nie, a ja myślę, że tam wszystko się zaczyna i kończy. Myślę, że to jest wszystko.



Rozdział 1 (1)

==========

List z Rhode Island School of Design przychodzi w czwartek.

W chwili, gdy najprawdopodobniej dotrze do mojego domu w całej swej mocy, by zmienić bieg całego mojego życia, siedzę obok Harry'ego w Laboratorium Dziennikarskim, starając się sztucznie przebrnąć przez grafikę, o której zilustrowanie Regina poprosiła mnie do op-edu Helen Yee. Nie sprawdzam poczty, a właściwie wylogowałam się z konta, częściowo dlatego, że na podstawie mojego obsesyjnego prześladowania starych forów College Board nie spodziewam się jeszcze decyzji, ale też częściowo dlatego, że wiem, iż nigdy nie będę czuła się gotowa, by się o tym dowiedzieć i nie mogę ryzykować, że dostanę tego maila w szkole przy wszystkich.

Kiedy wracam do domu tego popołudnia, mój tata wraca wcześniej z pracy. Nie pozwala mi nawet wejść na teren posesji, zanim wymachuje mi przed nosem listem. Moja klatka piersiowa jest tak ciasna, że czuje się, jakby się rozpadła w samym środku, moje odkryte serce wali na otwartym powietrzu.

"To jest od-?" zaczynam mówić, a potem nie mogę powiedzieć tego na głos.

"Tak, tak. To w końcu jest tutaj z RISD." Zarówno on, jak i moja mama wymawiają to jak cztery osobne litery, R.I.S.D., zamiast ris-dee. Jest rozradowany. "Otwórz to, Daniel, co tam jest napisane?"

"Okay. Um." Biorę głęboki oddech, próbuję uspokoić moje pulsujące serce. "Okay. Wejdźmy najpierw do środka."

"To samo jest na zewnątrz czy w środku."

Z wyjątkiem tego, że w środku nie ryzykujemy, że sąsiedzi dostaną ujęcie na żywo mojego każdego rozpadającego się marzenia. "Cóż..."

"Otwórz to. Po co czekać?"

Złożyłem wniosek o wczesną decyzję dwa miesiące i cztery dni temu, i nigdy nie byłem jednym z tych ludzi, którzy mogą po prostu odłożyć coś tak zmieniającego życie z mojego umysłu. To głupie, jak możesz czekać na coś z każdą częścią ciebie, każdym atomem wyrównanym w kierunku tego jednego momentu, a potem, kiedy to się stanie, chcesz więcej czasu. Po prostu, jeśli się nie dostałem, nie chcę tego jeszcze wiedzieć. Chcę bezpieczeństwa nadziei, tylko trochę dłużej.

"Masz." Chwyta go ode mnie. "Otworzę dla ciebie".

"Czekaj, Ba, ja-"

Jest jednak dla mnie za szybki. Moi rodzice są przekonani, że się dostanę. W dniu, w którym zwróciłem się w portfolio, mój tata przyniósł do domu musujący cydr i trzy niedopasowane flety do szampana, które kupił tego dnia w Goodwill, a ja nie pozwoliłem sobie wyobrazić, co im zrobi, jeśli się nie uda. On już wyciągnął list, już go czyta. "Drogi Danielu-"

"Ba-"

Potem rzuca list na trawę. Straciłem wszelką zdolność widzenia. Świat jest zamazany. Jego ręce zacinają się w moją stronę. W końcu udaje mi się spojrzeć na jego twarz.

On się śmieje. O Boże. Serce mi pęcznieje, przyciskając płuca do klatki piersiowej i podnosząc puls tak wysoko, że kręci mi się w głowie. Zrobiłam to. Przez cały ten czas i zrobiłam to. To jest prawdziwe.

Wyciąga rękę i klepie mnie niezręcznie po ramieniu, a potem - nie może się powstrzymać - przygniata mnie w uścisku, po czym odsuwa się, zakłopotany, wygładzając swoją koszulę. Jego oczy zaczerwieniły się.

"Gratulacje, Daniel," mówi, walcząc, aby utrzymać swój głos stabilny. "Wszystko będzie teraz dla ciebie w porządku".

To jest prawdziwe. Zrobiłem to. Mogę to sobie wyobrazić: całe moje życie promieniujące jak promień słońca z tego jednego punktu.

Dostałem stypendium ponad to, na co pozwalałem sobie mieć nadzieję, więc nawet jeśli moi rodzice nie będą w stanie zapłacić ani grosza, to i tak jadę. W środku wysyłam Harry'emu SMS-a ze zdjęciem listu. Nie odpowiada od razu i chociaż wiem, że to dlatego, że jest na korepetycjach z SAT, to w moim podekscytowaniu i uldze jest pusta przestrzeń, która czeka na niego. Kilka minut później - musi ukrywać swój telefon przed korepetytorem - jego wiadomości napływają:

Holy shit Cheng!!!!!!!!!!!!!!

You did it!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

I effing told you

Man you were so worried, but I told you

Dobra, narysuj mi coś, podpisz i opatrz datą, zarobisz na tym niezłą kasę kiedyś, gdy będziesz sławny.

Yo actually draw me like ten things, 10x the $$$$$$$$$$$$

Ta pusta przestrzeń wypełnia się, rozlewa. Nie mogę powstrzymać uśmiechu z mojej twarzy.

Może coś mu narysuję. Jest w tym jakiś impet przeniesiony z otwarcia listu. Wyciągam szkicownik, długopis. Może pamięć mięśniowa weźmie górę i nie będę musiała niczego przemyśleć. Przesuwam pióro po kartce, pozwalam, by rozlał się drobny strumień atramentu.

I wtedy: nic. Nic nie przychodzi.

Najczęściej rysuję portrety. Z daleka, jeśli trzymasz je na wyciągnięcie ręki lub wieszasz na ścianie, wyglądają jak dość standardowe realistyczne renderingi, ale z bliska formy się rozmywają i widzisz, że to, co wydawało ci się falującymi włosami lub płatkiem ucha, jest tak naprawdę plątaniną małych winietek, które składają się na życie danej osoby - zmięta kartka z pracy domowej, powiedzmy, wyrzucony papierek po cukierku, talerz z babeczkami z napisem PROM? Zawsze lubiłam pozostawione przedmioty.

Ale to jest to, co mnie prześladuje przez ostatnie dwa miesiące: Nie mogę już rysować. Na początku myślałam, że to może dlatego, że boję się narysować coś lepszego niż to, co złożyłam w podaniach, co sprawiłoby, że znienawidziłabym siebie za podjęcie wczesnej decyzji. Ale potem to trwało, i trwa nadal, i teraz martwię się, że prawda jest taka, że coś jest puste w rdzeniu mnie. Że jakakolwiek studnia, z której powinieneś czerpać, by wnieść coś wartościowego do świata - moja wyschła.

Pewnego razu, kilka lat po tym jak się tu przeprowadziliśmy, mój tata wrócił do domu z nowym opakowaniem kredy na chodnik dla mnie. To było jedno z tych naprawdę dobrych opakowań, z dwudziestoma czterema kolorami i ostrymi końcówkami, i od razu wpadłem na pomysł, że zrobię galerię z chodnika przed domem. Użyłbym linii w chodniku jako ram.

Spędziłem tam wiele godzin. Pracowałem nad zdjęciem psa mojego starego najlepszego przyjaciela Ethana, Trophy'ego, kiedy mężczyzna idący chodnikiem zatrzymał się i objął mnie.

Uśmiechnąłem się i przywitałem (w Teksasie jest się tak przyjacielsko nastawionym, i przez chwilę mi to utkwiło). Był po sześćdziesiątce, chyba, biały, z siwymi włosami i siwą brodą, chodził z laską.

"Pełzają po wszystkich naszych chodnikach" - mruknął. Dźwignął laskę w moją stronę i podniósł głos. "Nie jesteś właścicielem tej dzielnicy. To nie twoja sprawa, żeby robić tu bałagan. To jest właśnie problem z wami, ludzie. Myślicie, że możecie tu przyjść i przejąć władzę. Powiedzcie swoim rodzicom, że nie chcemy was tutaj. Wracajcie tam, skąd przyszliście."




Rozdział 1 (2)

Świat zamknął się wokół mnie. Weszłam do środka. Nigdy więcej go nie zobaczyłam.

Nigdy nikomu o tym nie powiedziałem (co bym powiedział?), ale przez wiele dni po tym wydarzeniu próbowałem go narysować. Prawdopodobnie miałem jakiś mglisty pomysł, że mogę go zamienić w jakąś karykaturę, po prostu przypadkowego starego faceta pieniącego się na ustach, który nie miał znaczenia. Może myślisz, że jeśli weźmiesz coś, co ci przeszkadza i uczynisz to swoim własnym, w jakiś sposób pozbawiasz to mocy. Więc pracowałem nad tym szyderstwem na jego twarzy, kiedy na mnie patrzył, nad tymi ramionami nadętymi własną słusznością. Rysowałem jego strony i strony, i nazwałem go Panem X.

Ale on nie chciał zniknąć. Teraz spogląda na mnie z kilku miejsc na mojej ścianie, którą rysuję Sharpies od kiedy się wprowadziliśmy, i szepcze wszystkie brzydkie rzeczy w mojej głowie. Nie wiem, dlaczego trzymam go w pobliżu. Wydaje mi się, że sztuka powinna sondować rzeczy, których się boisz i te, których nie możesz odpuścić, ale może to tylko dlatego, że w głębi duszy chcę wierzyć, że możesz je pokonać, co w rzeczywistości może nie być prawdą.

W każdym razie. Ostatnio jestem odwróconym Midasem, wszystko czego dotknę zamienia się w gówno, dlatego stary dobry Pan X jest ostatnio głośniejszy: Jesteś oszustem, osiągnąłeś szczyt, od tego momentu wszystko idzie w dół. Świat nie potrzebuje twojej sztuki. Zajmij się prawdziwą pracą.

Ale teraz mam konkretny dowód na to, że nie jestem oszustem, a przynajmniej jestem nim niezwykle przekonująco. Co powinno wszystko zmienić, prawda? Mgła powinna się podnieść.

Muszę tylko zacząć znowu produkować - udowodnić, że dostanie się nie było fuksem. Udowodnić, że mimo wszystko mam przyszłość, którą powinienem mieć. Udowodnić, że zasługuję na moją przyszłość, w każdym razie. Nie każdy ją dostaje, wiem o tym. To nie jest coś, co można zmarnować.

"Zróbmy jej niespodziankę".

"Huh?" Patrzę w górę. Mój tata unosi się w moich drzwiach, radość promieniuje z niego. Przebrał się w khaki i koszulę z kołnierzykiem, jego włosy są uczesane. Pytam: "Gdzie idziecie?".

"Pójdziemy na kolację, żeby uczcić, kiedy twoja mama wróci do domu. Zrobimy jej niespodziankę."

Mój tata zawsze uwielbiał niespodzianki. Kiedyś, latem, gdy miałam jedenaście lat, obudził mnie w środku nocy i zaprowadził, pogrążoną w myślach, do garażu. Na szczycie jego samochodu leżał charakterystyczny biały papierowy worek, a on wskazał na niego.

"Poszedłem do Donut Wheel", powiedział. "Łapówka dla ciebie na po".

"Um, na po-"

"Daniel." Wyglądał bardzo poważnie. "W sobotę jest ślub Robin Cheung.

Moi rodzice od kilku lat chodzili na zajęcia z tańca towarzyskiego w rec center; to było ulubione hobby mojej mamy. (Dziwne, ale: ona również, na każdej letniej olimpiadzie, układa swój harmonogram snu wokół gimnastyki rytmicznej). Syn ich przyjaciół brał ślub i moja mama w pewnym momencie wyraziła nieśmiałą chęć popisania się na weselu fox-trotem, którego się uczyli, ale mój tata, najwyraźniej, miał kłopoty z ruchami.

"Tak szybko", skarżył się. Naga żarówka kołysała się nad głową, rzucając swoje cieniste ja po gołych drewnianych ścianach. Byłam boso i w piżamie. "Tango mogę zrobić, cha-cha, ale ten - zbyt szybko".

"Um, więc chcesz, żebym..."

"Kupiłem ci pączki," powiedział szybko, widząc spojrzenie na mojej twarzy. "Co jeszcze chcesz, żebym kupił? Kupię ci nowe długopisy. Czy chcesz nowe długopisy? Kupię ci, co tylko zechcesz. I nie powiem twoim przyjaciołom. Obiecuję."

Łatwo mnie kupić. Spędziłam tam z nim całą noc, mój łokieć spoczywał na jego i nasze dłonie splatały się, gdy prowadził mnie w kółko po betonie, jego szczęka zaciskała się w skupieniu. W ten weekend na weselu - było to w sali bankietowej w Dynasty, parowany bas, makaron z homarem i różowe neonowe światła, które sprawiały, że linie twarzy wszystkich wyglądały dramatycznie i ostro - widziałam, jak niecierpliwie stukał palcami przez cały obiad, przez wszystkie toasty. Kiedy zaczęła się muzyka, podskoczył i wyciągnął rękę do mojej mamy. Patrzyłam na nich na parkiecie, wstrzymując oddech, czekając, czy mu się uda. Udało mu się. Po wszystkim była rozradowana i nie mogła złapać tchu, a oni poszli do otwartego baru i wrócili z Manhattanami dla nich i colą dla mnie. Nie będę kłamać: to było cholernie słodkie. Chciałabym, żeby były takie - takie musujące, takie wylewne - przez cały czas.

"Ona będzie taka szczęśliwa, Danielu" - mówi teraz. "Możesz sobie wyobrazić?" Poklepuje swoją kieszeń w poszukiwaniu telefonu. "Powinniśmy ją nagrać, kiedy jej powiesz?".

"Um-nie?"

"Ona może już nigdy nie być tak szczęśliwa. Może będziemy chcieli to obejrzeć później, żeby sobie przypomnieć."

"To takie fatalistyczne, Ba." Wstaję i podążam za nim do salonu. "Chcesz, żebym zamiast tego ugotował coś na obiad? Myślę, że w zamrażarce są kotlety wieprzowe". Jedyna rzecz, którą potrafię zrobić: włączyć patelnię, wrzucić mięso, ugotować.

Odrzuca to. "Nie, nie, dziś wieczorem będziemy świętować. Kiedy wróci do domu."

Moja mama opiekuje się bliźniakami sześcioletnimi i czterolatkiem dla rodziny o nazwie Lis w górę wzgórz niejasno przy miejscu, gdzie mieszka Harry. Czekamy na nią na kanapie. Zazwyczaj mój tata ogląda głównie wiadomości, skanując ekran, jakby mógł odeprzeć katastrofę, obserwując, jak przydarza się ona innym ludziom, ale dziś zamiast tego włączona jest Planeta Ziemia.

Chwytam koc z fotela i zawijam się w niego jak w burrito. Ostatnio jest zimno, i mroźno, zawsze mroźno w domu, bo moi rodzice odmawiają włączenia ogrzewania. Do łóżka zakładam trzy warstwy. W zeszłym roku, kiedy rysowałam portret mamy, uczyniłam jedno z jej oczu termostatem, zakręconym aż do pięćdziesięciu pięciu stopni. Naciągam mocniej koc i pozwalam sobie wyobrazić, że w przyszłym roku będę mieszkać w (ciepłym, ogrzewanym) akademiku RISD. Ze wszystkich osób, które się zgłosiły, tylu ludzi, którzy prawdopodobnie całe życie ćwiczyli swoje rzemiosło - wybrali mnie.

Mój tata ciągle zerka na zegar, a ja czuję, że robi się niespokojny, gdy zbliża się szósta piętnaście. Dla obojga moich rodziców to drobny problem, kiedy jedno z nich spóźnia się do domu, i wiem, że mój tata wyjmie z kieszeni telefon i stuknie w niego palcami, gotów zadzwonić, żeby sprawdzić, co u niej, właśnie o szóstej szesnastej.




Rozdział 1 (3)

"Prowadzili prace drogowe na Rainbow," mówię.

"Hm?"

Ruchem wskazuję na jego telefon. "Jeśli się spóźniła. To pewnie dlatego."

"Aha. Tak." Ale nie wygląda na bardziej zrelaksowanego. Potem, o szóstej czternaście, słyszymy, jak otwierają się drzwi do garażu, a mój tata podskakuje, jego twarz znów się rozświetla. "Gdzie jest twój list?"

"Jest na stole".

"Gdzie jest mój telefon?"

Nadal poklepuje poduszki kanapy szukając go, gdy wchodzi moja mama. Podnosi się z kanapy, uśmiechając się nerwowo, a potem wyciąga telefon - był przecież w kieszeni - żeby nagrać. "Anna-Daniel ma dla ciebie wiadomości".

"Wiadomości? Masz wiadomości?" Moja mama upuszcza torebkę i torby z zakupami od Mariny. Obserwuję, jak ich uchwyty idą płasko, jak uszy psa, gdy nasłuchuje. "Dostałaś się?" Łapie mnie za rękaw. "Dostałaś się? Czy ty-"

Flirtuję z pomysłem udawania, że nie, próbując sprawić, by myślała, że to zła wiadomość, ale w końcu nie mogę powstrzymać mojego uśmiechu. Jej ręce lecą do ust, zasłaniając uśmiech, a oczy wypełniają się łzami.

"Zrobił to!" mój tata krzyczy zza swojego telefonu, jakbyśmy byli sto metrów dalej, jego głos odbija się od ścian i podłogi z twardego drewna. Ten filmik (który będzie oglądał w pętli; znam go) będzie cały, podrygujący i zamazany. Każe mi pokazać list i przytulić mamę, kiedy on filmuje. Moja mama płacze.

Jedziemy do Santa Clara na koreańskiego grilla, a ja prowadzę, bo z jakiegoś powodu zawsze każą mi prowadzić, kiedy jesteśmy razem. To nie jest daleko, piętnaście minut, ale zawsze czujesz to, kiedy wyjeżdżasz z Cupertino, przebicie bańki. Cupertino to głównie dzielnice mieszkalne, a następnie centra handlowe z takimi rzeczami jak amerykańskie knajpki, które prawdopodobnie były tu duże, kiedy były to tylko sady i biali ludzie, lub azjatyckie restauracje/piekarnie/centra korepetycji/usługi paszportowe/et cetera. Jest to także własny świat - kraina dzieci tytanów technologii, klubów badmintona, imperiów przygotowujących do testów, restauracji walczących o recenzje na Yelp i korpusów wolontariuszy prowadzonych przez pierwszaków, którym zależy na świecie, ale także na ustanowieniu długoterminowego zaangażowania w sprawę, którą mogą wskazać w swoich aplikacjach na studia. Kiedy po raz pierwszy przeprowadziliśmy się tutaj z Austin, pamiętam, że byłem zdziwiony tym, jak bardzo jest to azjatyckie. I jak wszyscy mają pieniądze, ale głównie w bardziej zamknięty sposób niż w Teksasie - tutaj możesz upuścić dwa miliony na normalnie wyglądający dom z trzema sypialniami, więc nie jest to coś, co koniecznie zauważasz od razu, w sposób, w jaki zauważasz, gdy ktoś ma gigantyczną rezydencję nad jeziorem Austin. (Dom Harry'ego jest wyjątkiem - ma dwie siostry i obaj jego dziadkowie mieszkają z nimi, i wszyscy mają własną sypialnię i myślę, że są przynajmniej dwie inne sypialnie, których nikt nie używa). Nie sądzę, żeby ktokolwiek, kogo znam, potrzebował pomocy finansowej na studia. Nie sądzę, żeby ktokolwiek, kogo znam, potrzebował nawet pożyczek.

Wewnątrz restauracji jest tłoczno, ale stolik otwiera się akurat w momencie, gdy wchodzimy, a moi rodzice uśmiechają się i uśmiechają, jakby to był jakiś cud. Już teraz jest mi smutno, gdy radość z tego powodu zanika, staje się codziennością. Nie było tak z nimi od nawet nie wiem jak dawna.

Kelnerka przychodzi i stawia przed nami laminowane menu. Mój tata rozkłada ramiona i mówi do mamy: "Teraz?". Nad ich menu, moi rodzice wymieniają długie spojrzenie. Mówię: "Co?"

Oboje mnie ignorują. Potem moja mama daje prawie niezauważalne skinienie głową, a mój tata mówi: "Daniel, mamy coś dla ciebie".

Wyciąga plastikową torbę Ranch 99 z czymś w środku. Widziałem, że ją przyniósł, ale wtedy nie zarejestrowałem tego. Podaje mi ją przez stół. "Otwórz ją".

"To na szczęście", mówi moja mama. Zamknęli torbę taśmą. Moja rodzina nie jest typem papierka do pakowania.

W środku jest bluza, droga, haftowana, z napisem RISD. Zapomnieli zdjąć metkę z ceną. Kosztowała prawie siedemdziesiąt dolarów.

"Przymierz", mówi mój tata, ciesząc się, więc odsuwam siedzenie na tyle daleko, że mogę wcisnąć się w bluzę. Ma ten nowy wygląd, zagniecenia wciąż pokazujące, gdzie była złożona, i jest co najmniej dwa rozmiary za duża - z jakiegokolwiek powodu oboje moi rodzice uważają, że większe ubrania są praktyczne, może dlatego, że dostajesz więcej materiału za swoje pieniądze lub coś - i po prostu wystarczająco entuzjastycznie, aby wyglądać głupio. To, albo chujowo, jakbym był typem faceta, który zamierza wprowadzić do rozmowy przy każdej okazji, że idę do mojej pierwszej wybranej szkoły artystycznej. Mój tata mówi: "Co o tym myślisz?"

Musieli to kupić, kiedy złożyłem podanie, musieli to mieć od dawna. Czuję, że oczy mi się wypełniają.

"Jest świetna" - mówię i przybieram największy uśmiech, jaki potrafię wykrzesać. Staram się zachować ten obraz taśmy na torbie, te zagniecenia, jak on zaciskał go blisko, aby narysować później. "Wow. Dzięki. I love it."

"Dobrze." Mój tata spotyka oczy mamy i uśmiecha się. "To jest takie duże, Daniel. To jest -" Jego głos się łamie, a on macha na oczy. "To jest wszystko, czego chcieliśmy".

"Będziesz miała taką przyszłość, na jaką liczyłyśmy" - mówi moja mama. Jej oczy błyszczą na mnie.

Mój tata rozkłada serwetkę na kolanach, potem wygładza ją na stole i ponownie składa. Wygląda grudkowato i niedokładnie. Zerka na nas, jakby chciał coś powiedzieć. Oczy mojej mamy nadal są błyszczące, ale zawiesza się trochę, gdy patrzy na niego, pozostawia otwartą przestrzeń dla czegoś w rodzaju alarmu, aby błysnąć na jej twarzy. "Co to jest?"

Wyciąga długi oddech. Patrzy tam i z powrotem między nami i zaczyna mówić, ale potem się zatrzymuje, pokrywając to uśmiechem. "Nic. To może poczekać."

Mówię: "Nie, co to było?".

"Innym razem." Podnosi swoją szklankę z wodą. "Za Daniela. Naszego ukochanego syna."

"Za Daniela", powtarza moja mama po sekundzie lub dwóch, a oni klarują swoje szklanki o moje.

Potem spędzamy prawie dziesięć minut, ustalając nasze zamówienie, a ja trzymam bluzę na sobie, dopóki mama nie marudzi w ten dumny sposób i nie mówi mi, że powinnam ją zdjąć, że nie chcę nic na nią wylać. Kelnerka kręci się przy naszym stoliku, niecierpliwiąc się, a ja obdarzam ją przepraszającym uśmiechem, ale tak naprawdę nie jest mi przykro. Bo to są najlepsze chwile: wszyscy knujemy, co zjemy, ten komfort, w który możesz się wślizgnąć z ludźmi, którzy znają cię najlepiej, którzy kochają cię z zaciętością, której pewnie nigdy nie zrozumiesz.

Jestem szczęściarzem. Zawsze byłam.




Rozdział 2 (1)

==========

Budzę się wcześnie, żeby przygotować się na dziennikarską wycieczkę do San Francisco, na którą Regina każe nam wszystkim jechać, a na stole kuchennym leży kartka, napisana przez moją mamę na odwrocie koperty z wiadomością, że moi rodzice pojechali do Costco. Zawsze wracają w weekendowe poranki obładowani kartonowymi mieszkaniami z mrożonymi piersiami z kurczaka, pierogami i zieleniną.

Mam mało gotówki, jak zawsze, więc powinnam przynieść coś do miasta na wypadek, gdybym zgłodniała. Jestem całkiem pewna, że pamiętam, iż widziałam paczki beef jerky w szafie w holu, więc idę poszukać. Kiedy otwieram drzwi szafy, wyskakuje z nich ledwo mieszczący się dwunastopak ręczników papierowych z Costco. Moi rodzice - po prostu to powiem - są jak jeden Wielki Kryzys od bycia pełnymi chomiarzami. Trzymają wszystko. Zawsze byli zbyt azjatyccy, żeby wyrzucać takie rzeczy jak plastikowe torby, ale trzymają też takie rzeczy jak przeterminowane kupony na wszelki wypadek, plastikowe naczynia i paczki przypraw, które przychodzą z fast foodem, pojedyncze skarpetki, w których brakuje drugiej.

Zaczynam odkładać papierowe ręczniki na miejsce. Za miejscem, gdzie były upchnięte, stoi to średniej wielkości pudełko oznaczone tylko imieniem mojego taty. I coś w starannym, wyśrodkowanym sposobie, w jaki imię mojego taty jest wypisane, jakby ktoś poświęcił temu czas, a także sposób, w jaki pudełko jest zaklinowane w szafie, jakby miało być poza zasięgiem wzroku, przykuwają moją uwagę. Wyciągam je, żeby się przyjrzeć.

Jest oklejone taśmą, a ja delikatnie odklejam taśmę, żeby żadna część pudełka nie odpadła razem z nią. W środku znajduje się mały pluszowy miś, którym kiedyś się bawiłam, a którego nie widziałam od lat. Tata dał mi go, kiedy przeprowadziliśmy się do Kalifornii, a ja nazwałam go Zhu Zhu, co wtedy wydawało mi się przezabawne, niedźwiedź o imieniu Pig. Trzymałem go przez chwilę, dotykałem palcami jego syntetycznego futra i doznawałem tego uczucia nostalgii, twoich wspomnień skompresowanych w jakieś nieuchwytne uczucie zmieszane z dojmującą tęsknotą za czasem, który już dla ciebie minął. Przez długi czas po tym jak wyrosłem z Zhu Zhu, mój tata trzymał go na swojej poduszce. Jestem wzruszony, że mój tata go zachował.

Zhu Zhu spoczywał na tego typu stosach bałaganu, które stale gromadzą się wszędzie na naszych ladach i w naszych szufladach: Kilka starych kopii czeków wystawionych na ludzi, o których nie słyszałem, i garść czegoś, co wygląda jak dokumenty pożyczkowe, rękaw ze zdjęciami, które muszą być z Chin - jakieś drogi i sceny z podróży samochodem, wieżowiec, apteka - i dwie małe niepodpisane akwarele, dobre, ale nie całkiem profesjonalne, jedna przedstawiająca ciemnoniebieskiego ptaka, a druga wielobarwnego smoka, zupełnie nie w stylu sztuki, którą mój tata kiedykolwiek kolekcjonował. Odwracam smoka, żeby sprawdzić, czy jest coś na odwrocie, ale jest pusty. Pod tym wszystkim znajduje się wybrzuszona teczka w pożółkłej gumce z etykietą, napisaną pismem mojego taty, Ballards. Kiedy zsuwam gumkę, na biurko wylatuje wycinek wiadomości. To artykuł o domu na sprzedaż w Atherton, gdzie mieszkają wszyscy inwestorzy venture capital, trzydzieści lub więcej minut na północ stąd.

Staram się rozłożyć wszystko na biurku, ale papierów jest zbyt wiele i w tym momencie robi się dziwnie. Prawie wszystko dotyczy faceta o nazwisku Clay Ballard. Jest tu kilkadziesiąt zdjęć wydrukowanych z czegoś, co wygląda na wyszukiwanie w Google Images: kilka zdjęć głowy, on na jakimś bankiecie z nagrodami czy czymś takim, podający rękę łysiejącemu mężczyźnie w garniturze, zdjęcie jego i jego żony na jakiejś gali. Wygląda jak typowy biały tata - przeważnie szczupły, proste białe zęby, trochę zwietrzały - wygląda jakby grał dużo w golfa. Są tam wszelkiego rodzaju wydruki z rejestrów publicznych, a także takie, po które chyba faktycznie trzeba by było pójść do jakiegoś urzędu miejskiego, żeby je zdobyć - licencja na ślub, kopie sprzedaży domu w Atherton, rezydencji z sześcioma sypialniami, piwnicą na wino i domkiem dla gości, który sprzedano za siedem milionów dolarów. Na samym dole znajduje się kilka wydruków dotyczących Sheili Ballard, która, jak zakładam, musi być jego żoną.

Nigdy nie widziałem żadnego z nich ani nie słyszałem, żeby ich nazwiska choć raz się pojawiły. Nie wiem, co z tym zrobić. To nie jest nikt z UT ani z laboratorium w San José State, z którym pracował mój tata, a sama objętość tego wszystkiego, obsesyjne szczegóły, są oszałamiające.

W dolnej części pudełka znajduje się garść liter po chińsku. Przez te wszystkie lata chińskiej szkoły, które przesiedziałem w soboty jako dziecko (i pomimo faktu, że moi rodzice prawie nie mówią po angielsku w domu), nadal ledwo potrafię czytać po chińsku i dopiero kiedy je przeglądam, a na jednym z nich jest rysunek - dziecko, brudna pięść chwytająca łopatkę do ryżu - zdaję sobie sprawę, że to muszą być listy od mojego dziadka, że prawdopodobnie te akwarele też były jego, a ten rysunek to moja siostra. W ułamku sekundy robi mi się zimno, a potem gorąco, a serce wali mi w piersi. To jak spotkanie z duchami.

Jestem teraz jedynaczką i przez długi czas myślałam, że nią jestem, ale miałam mieć siostrę. Tak naprawdę miałam siostrę, która przyszła i umarła przede mną, siostrę, która istnieje teraz pod jej nieobecność. Nie wiem o niej prawie nic poza samym faktem jej istnienia.

Rozmawiałam o tym z moimi rodzicami dokładnie raz. Kiedy przeprowadziliśmy się tutaj w przedszkolu, znalazłam jej rysunki w jednej ze starych książek rodziców i zaniosłam ją do mamy, żeby zapytać, kto to jest. Mama była w swoim ogrodzie, rękawice ogrodowe naciągnięte na rękawy i twarz osłonięta przez swój ogromny plastikowy daszek, kiedy wyniosłam do niej te rysunki.

"Kto je narysował?" zapytałem.

Zamarła na chwilę i chwyciła kartki, kolor zbierający się jak akwarela w jej policzkach. Jej usta pracowały bez dźwięku. "Gdzie to znalazłeś?"

"W garażu."

Zamknęła oczy. Jej usta drżały. "To - to nie było do znalezienia przez ciebie".

"Czy ty je narysowałeś?"

"Nie. Twój dziadek."

Nigdy nie wiedziałem, że któryś z moich krewnych też lubił rysować. Moi rodzice nigdy nie poruszyli tego tematu. Chciałabym, żeby to zrobili. "Kto to jest? To nie ja, prawda?"




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Duchy przeszłości"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści