Witamy w Haven

Prolog (1)

========================

Prolog

========================Lila zadrżała w wilgotnej, ciemnej uliczce. Przyciągając nogi do piersi, oparła ręce wokół kolan i kołysała się w przód i w tył, próbując znaleźć trochę ciepła. Niestety łachmany, które miała na sobie, niewiele chroniły ją przed gryzącym wiatrem i mokrą ziemią.

Ale nie mogła wrócić. Jeszcze nie. Mama miała w swoim pokoju jakiegoś mężczyznę. Lila nie lubiła go, więc wybiegła z ich mieszkania, zanim tam dotarł. Żałowała tylko, że nie było tak ciemno i zimno. Próbowała desperacko zignorować swoje wilgotne ubranie, mokre włosy i sposób, w jaki zimno wgryzało się w nią, sprawiając, że drżała. Jej zęby szczękały tak mocno, że ból wbijał się w jej szczękę, sprawiając, że bolała ją twarz.

Błyskawica rozświetliła czarne niebo, po czym rozległ się gniewny, toczący się grzmot, który sprawił, że zaczęła skomleć. Skuliła się, zakładając ręce na głowę i opierając twarz o podniesione kolana. Niebo otworzyło się i spadł na nią deszcz, ostry i ciężki.

"Kryjcie się chłopcy, to naprawdę spada", głęboki głos odbił się echem w całej alejce. "Szybko, tu pod spodem".

Lila zesztywniała w szoku na widok głębokiego głosu. Miał dziwny akcent, nie nieprzyjemny, jego słowa wychodziły w długim, grubym drawl.

"Heck, skąd to się wzięło?" zapytał młodszy głos. "Myślałem, że będziemy mieli dość czasu, żeby zdążyć wrócić do hotelu".

Co oni robią w mojej uliczce? zastanawiała się Lila, zerkając na duży kosz na śmieci obok niej, by móc się im przyjrzeć. Wszystko, co mogła zobaczyć, to trzy osoby stłoczone pod dużym parapetem, tak jak ona. I wyglądali na dużych. Lila skurczyła się z powrotem o zimną cegłę za nią.

"Założę się, że Gavin śmieje się z głowy w pokoju hotelowym" - mruknął jeden z nich.

"Nadal mamy kilka bloków do przejścia, jak również", odpowiedział mężczyzna z dziwnym akcentem. "I będziemy mieć szczęście, aby złapać taksówkę w tej pogodzie".

Lila zadrżała, pragnąc, by po prostu poszli.

Błyskawica ponownie rozświetliła niebo, a ona nie mogła powstrzymać swojego warkotu. Strach zalał ją, sprawiając, że zrobiło jej się niedobrze. Nienawidziła burz.

"Co to było?"

O nie, usłyszeli ją.

"Brzmiało jak pies czy coś takiego" - powiedział inny.

Trzymaj oczy zamknięte, powiedziała sobie. Nie patrz w górę, a oni cię nie zobaczą.

"Jezu Chryste, to małe dziecko".

Clay Richards spojrzał w dół na niechlujne dziecko skulone na brudnej, wilgotnej ziemi i chciał przekląć. Trzymał się za język, wiedząc, że przestraszy biedaka. Kto, do diabła, pozwoliłby swojemu dziecku spędzać czas w alejce podczas burzy?

"Dziecko?" zapytał Colin, próbując rozejrzeć się wokół siebie. "No, cholera, co ona tu robi? Masz, przyniosę nam trochę światła." Colin wyciągnął komórkę, włączając funkcję latarki.

Dziecko trzymało nogi mocno przy piersi cienkimi, nagimi ramionami. Znów skomlała, najwyraźniej całkowicie przerażona. I kto mógłby ją winić, gdy nad nią górowała ta trójka. Krótkie, ciemne włosy przylegały do jej głowy. Wyglądała tak krucho skulona w tym miejscu. Clay natychmiast poczuł chęć podniesienia jej, zabrania do domu i nakarmienia.

"Odsuńcie się trochę, chłopcy" - rozkazał cicho Clay. Jego dwaj przybrani synowie natychmiast się odsunęli. Mieszkali z nim już od dwóch lat. W wieku trzynastu i piętnastu lat byli typowymi nastoletnimi chłopcami; chrząkali zamiast używać słów, zostawali do późna i spali przez większość dni, a pod łóżkami zostawiali brudne naczynia, aż zaczęły się tworzyć eksperymenty naukowe. Ale on nie byłby bez nich.

Clay kucnął przed dzieckiem, uważając, by poruszać się powoli.

"Hej tam, mały kolego. Co tu robisz?" zapytał łagodnie.

Grzmot zadudnił i dziecko podskoczyło z piskiem. Duże, orzechowe oczy spojrzały na niego z przerażeniem.

"Nie bój się. To tylko trochę grzmotów" - powiedział dziecku. Ile ona miała lat? Trudno powiedzieć, ale wyglądała na całkiem malutką; jej twarz była zbyt blada i cienka, a ciało niedostatecznie zakryte przez jej nitkowate ubranie. Gdzie, do cholery, była jej rodzina?

"Tak," powiedział Colin. "To tylko Bóg pierdzi".

Trace jęknął, a Clay potrząsnął głową. To był Colin, zawsze z żartem - zwykle dość kiepskim.

Dzieciak tylko wpatrywał się w całą trójkę szerokimi oczami. Na szczęście deszcz zelżał, choć wszyscy byli teraz całkowicie przemoczeni.

"Gdzie są twoi rodzice, mały?" zapytał Clay.

Dziecko tylko wpatrywało się w niego w milczeniu.

"Jestem Clay, a to są moi synowie, Trace i Colin. Wiem, że wszyscy wyglądamy na dużych i strasznych, ale nie zamierzamy cię skrzywdzić. Czy powiesz mi jak się nazywasz?"

Przebiegła po nim wzrokiem, osiadając na jego kapeluszu. Podążył za jej spojrzeniem w górę i uśmiechnął się. "Podoba ci się?" zapytał. Sięgając w górę, Clay ściągnął kapelusz z głowy. "Pomaga chronić przed słońcem w Teksasie. Oczywiście tutaj w Chicago bardziej przydaje się do ochrony przed deszczem." Umieścił kapelusz na głowie dzieciaka. "A może ty zabezpieczysz go dla mnie?"

Kapelusz był oczywiście za duży na jej małą głowę, ale dziecko przechyliło go do tyłu, wciąż patrząc na niego. "A teraz, co powiesz na to, żebyśmy wyszli z tej uliczki i zabrali cię do domu?".

"Nie mogę," powiedziała. "Nie, dopóki ten człowiek nie skończy".

"Jaki człowiek?" zapytał Clay, starając się nie marszczyć brwi i nie przerażać jej bardziej.

"Człowiek z mamą, kiedy on odejdzie, ona wyłączy światło, potem włączy i będę mógł wrócić do domu". Dziecko zerknęło w górę na okno w głębi uliczki. Jezu, jakie ona prowadziła życie?

"On jest tam od dawna," powiedział dzieciak, brzmiąc na zmartwionego. Skubała swoją dolną wargę.

"Tak?" zapytał Clay, starając się utrzymać wściekłość, którą czuł w swoim głosie. Co za matka wysłała swoje małe dziecko, żeby siedziało w ciemnym, wilgotnym zaułku, podczas gdy ona zabawiała chłopaka? To znaczy, ile lat mogło mieć to dziecko? Wyglądała na malutką, może pięć lub sześć. "Może pójdziemy do twojej mamy?"

Dziecko potrząsnęło głową. "Nie mogę. Got to wait."

"Jestem pewien, że nie będzie miała nic przeciwko, kochanie," powiedział kojąco Clay.

"Ale mężczyzna będzie." Przerażenie dziecka kopnęło Claya w brzuch. "On jest straszny. Ma wredne oczy i lubi mnie przytulać. Ja - nie lubię, jak się na mnie gapi".




Prolog (2)

Dobry Boże. Zdziwienie w tym małym głosie zdradzało jej niewinność. Z jakim skurwielem zadawała się matka tego dzieciaka?

"Nie martw się, kochanie. Nie pozwolę mu cię dotknąć." To była przysięga. I on to miał na myśli.

Dziecko zerknęło w górę, jej zbyt stary wzrok objął Claya, zanim spojrzała na Colina i Trace'a. On i chłopcy byli tu już od tygodnia, odwiedzając starego przyjaciela Claya. Jutro mieli wylecieć. Mimo że cieszył się z odwiedzin Iana, Chicago było daleko od Teksasu i Clay chętnie wracał do domu.

Miasto nie było dla niego. Wolał szerokie, otwarte przestrzenie swojego rancza.

"Jesteś duży." Cichy szept uderzył w jego uszy.

"Taki jestem, dzieciaku". Zastanawiał się, czy to była dobra rzecz, czy nie pochodząca od kogoś, kto miał mniej niż cztery stopy wzrostu.

"Dobrze, w takim razie."

Clay milczał przez chwilę. "No to dobrze." Wyciągnął ręce. Dzieciak spojrzał na nie, a potem w górę na jego twarz w zakłopotaniu. "Czy pozwolisz mi się nieść?" zapytał Clay.

Czekał. Potem podniosły się dwie blade, cienkie kończyny.

Clay zaniósł dziecko po kilku krzywych schodach, chowając je do swojej kurtki. Biedactwo trzęsło się o jego pierś. Czy tylko z zimna? A może również przerażona?

"Nikt cię nie skrzywdzi" - uspokajał Clay trzymające się go maleńkie dziecko, poklepując jej plecy, przerażony tym, jak bardzo czuła się koścista. "Obiecuję."

Mała główka skinęła głową. "To są moje drzwi".

Apartamentowiec był zjechany; tylko połowa wewnętrznych świateł działała, a zapach spoconych ciał przenikał powietrze, zatykając mu nozdrza. Przeniósł ciężar dziecka na jedno ramię, trzymając ją z łatwością, gdy pukał do drzwi.

Żadnej odpowiedzi.

Zapukał ponownie, głośniej. Cholera, miał co do tego złe przeczucia.

"Colin, chodź i potrzymaj dziecko, a ja pójdę to sprawdzić".

Dziecko skomlało w jego objęciu i trzymało się go mocniej. Biedactwo. "Już dobrze," szepnął Clay. "Zaraz wracam."

Clayowi udało się wyplątać z masy przyczepionych do niego kończyn i wszedł do pokoju.

Cholera.

*****

Lila nie lubiła szpitala. Światła były zbyt jasne i śmiesznie pachniało. Jedyne co ją tu trzymało to mężczyzna trzymający ją mocno na kolanach.

Gliny.

Wciąż miała jego kapelusz. Uznała, że póki go ma, nie opuści jej; na pewno nie zostawiłby swojego kapelusza. Lubiła jego zapach i łagodny sposób mówienia, nawet jeśli brzmiał trochę zabawnie. Lubiła nawet sposób, w jaki ją trzymał. Był duży, ale nie zrobił jej krzywdy, nie krzyczał na nią ani nie popychał. Nie była pewna co do jego synów. Wpatrywali się w nią, a ona nie była pewna dlaczego.

Mamie przydarzyło się coś złego. Ten wredny człowiek coś zrobił; wiedziała, że tak. Skomlała, zastanawiając się, co się dzieje. Clay mocniej zacisnął swój uchwyt i pocałował czubek jej głowy. Ciepłe uczucie wypełniło ją.

"Może wrócicie do pokoju hotelowego", powiedział Clay do swoich synów. Jak oni się nazywali? A tak, Colin i Trace. Colin był wyższy i ciągle się do niej uśmiechał. Ten drugi w ogóle się nie uśmiechał. "Gavin wróci do hotelu i nie wiem, jak długo nam to zajmie".

Kim był Gavin?

Colin i Trace znów wpatrywali się w nią, zanim przytaknęli. Ucieszyła się, gdy wyszli i jeszcze raz zakopała twarz w piersi Claya. Nieczęsto zdarzało się, że ktoś ją trzymał.

Clay stał, gdy podeszła pielęgniarka, dziecko wciąż trzymało się mocno. Jedyny raz, kiedy puściła, to kiedy Clay zmusił ją do pójścia do Colina, i cieszył się, że to zrobił. Widząc jej matkę w stanie, w jakim ją znalazł, zakrwawioną i posiniaczoną, nie było czymś, co małe dziecko musiało zobaczyć.

"Jesteś z Abigail West?" zapytała pielęgniarka.

Clay przytaknął. Tyle udało mu się wyciągnąć z dzieciaka. Nadal jednak nie znał jej imienia.

Pielęgniarka uśmiechnęła się do dziewczyny. "A to jest jej córka? Jak masz na imię, ślicznotko?"

Dziewczynka spojrzała na Clay'a, który skinął głową.

"Lila West," powiedziała cicho. "Czy mama jest chora?"

Pielęgniarka rzuciła jej współczujące spojrzenie. "Chodź tędy."

Clay poszedł za pielęgniarką, niosąc Lilę. Abigail West leżała w szpitalnym łóżku, wyglądając na załamaną i w gorszym stanie. Clay poczuł przypływ złości do drania, który to zrobił. Abigail może nie wygrała żadnych nagród za rodzicielstwo, ale na pewno nie zasłużyła na to.

Jej twarz była spuchnięta, zniekształcona; jedno oko było tak podpuchnięte, że nie mogła go nawet otworzyć. Przez jakiś czas będzie w świecie bólu, a kto, do cholery, zajmie się małą Lilą, kiedy ona wyzdrowieje?

Clay już powiedział szpitalowi, że zapłaci jej rachunek; może mógłby zaoferować, że zapłaci jej czynsz, gdy będzie dochodzić do siebie. Przez jakiś czas nie mogła pracować, to było pewne, a Clay nie znosił myśli, że Lila będzie głodna.

Przesunął ją lekko, tak że opierała się na jednym ramieniu, gdy wystąpił do przodu. Nawet nie rozważał, żeby ją zawieść. Zawsze chciał mieć dzieci, ale nigdy nie spotkał kogoś, z kim chciałby je mieć. A potem pojawili się chłopcy. Ale byli już nastolatkami, kiedy zamieszkali z nim, poza etapem, w którym potrzebowali go do bandażowania kolan i czytania im bajek na dobranoc.

Clay przysunął się bliżej, wciąż trzymając Lilę, która nie wydała żadnego dźwięku. Abigail otworzyła swoje dobre oko, wpatrując się w nich. "W-w kim jesteście?" zapytała.

"Nazywam się Clay Richards, proszę pani. Ja, ahh, napotkałem tu młodą Lilę i przyprowadziłem ją do domu. Zadzwoniłem po karetkę, gdy znalazłem panią".

"Nie mogę sobie na to pozwolić. Got no health insurance," powiedziała jej głos szorstki i zachrypnięty brzmiący.

"Nie szkodzi, proszę pani. Już się tym zajęto."

"Dobrze, dobrze," powiedziała surowo, wyrachowane spojrzenie w jej oczach. "Może uda nam się opracować jakiś plan płatności".

Clay wiedział, że nie mówiła o pieniądzach, a jego żołądek zacisnął się w obrzydzeniu. Wypuścił głęboki oddech. Kobieta ani razu nie spojrzała na Lili.

"Proszę pani, czy jest ktoś, kogo mogę dla pani wezwać? Ktoś, kto pomoże zająć się panią i Lilą?"

Kobieta prychnęła, a następnie jęknęła, gdy próbowała się ruszyć. "Nie ma nikogo, kto dałby dupy mnie i temu dobrodusznemu dzieciakowi. Chryste, co ja będę robić? Nie mogę dokładnie zarobić na życie w ten sposób."




Prolog (3)

Clay zorientował się, że i tak nie zarabiała zbyt wiele. Lila przesunęła się w jego ramionach. Biedne maleństwo, ani razu się nie poskarżyło. Nie mógł jej tu zostawić. Wiedział o tym.

"Proszę pani, myślę, że musimy porozmawiać. Pozwól mi tylko znaleźć kogoś, kto zajmie się Lilą."

*****

Clay wkroczył do ciemnego motelu, godziny później niż planował. Lila spała oparta o jego klatkę piersiową. Wszystkie światła były zgaszone, z wyjątkiem jednej lampy w salonie. Dostał dwa łączone apartamenty: Colin i Trace byli w tym obok, a on i Gavin dzielili ten. Pytanie brzmiało, gdzie umieścić małą dziewczynkę.

Cóż, po pierwsze.

Musiał ją wyciągnąć z ubrań, no cóż, szmat. Przechodząc do swojej sypialni, położył ją na łóżku.

"Glina," powiedziała sennie, ocierając się o oczy.

"Tak, trochę?" odpowiedział delikatnie. Boże, jak ta okropna kobieta mogła ją tak po prostu porzucić? Clay zaoferował jej pomoc, dopóki nie stanie na nogi, pomoc w znalezieniu nowej pracy, aby mogła lepiej zająć się Lilą. Kobieta roześmiała się i powiedziała, że ma w dupie dziecko. Że może ją sobie wziąć.

Więc wziął. Wiedział, że to nie jest legalne, ale ta mała dziewczynka nie chciała wrócić. Jeśli miałby spłacać Abigail West do końca jej życia, zrobiłby to.

"Czy będę z tobą mieszkać?" zapytała, patrząc na niego spokojnymi oczami. Większość dzieci byłaby zapłakana lub zdenerwowana, nie Lila. Przez chwilę martwił się jej reakcją, a potem uznał, że pewnie jest po prostu wyczerpana.

"Na pewno jesteś." Stłumił głos w swojej głowie, mówiący mu o wszystkich sposobach, w jakie to może się cofnąć. Matka Lili dostała to, czego chciała, a on wyciągnął Lilę z tej piekielnej sytuacji.

"Gdzie mieszkasz?" zapytała.

"Na dużym ranczu w Teksasie. Colin i Trace mieszkają ze mną, podobnie jak mój drugi syn, Gavin, którego poznasz rano. Mamy mnóstwo bydła i koni, nawet kilka psów, kotów i kurczaków."

Zagryzła wargę i usiadła, jej oczy były ogromne w jej zbyt małej twarzy. "Nie wiem nic o zwierzętach".

Clay wyciągnął jedną ze swoich czystych koszulek, żeby mogła założyć ją do łóżka. Rozciągnął się, jego kończyny czuły się ciężkie i ospałe. Czterdzieści sześć było za stare, żeby nie spać o trzeciej nad ranem. A Lila musiała być jeszcze bardziej zmęczona. Ile snu potrzebowały zresztą dzieci w jej wieku? Ile dokładnie miała lat?

"Lila, kochanie? Ile masz lat?"

"Siedem," odpowiedziała.

"Dobrze, to dobrze," powiedział Clay. "Czy potrzebujesz iść do łazienki?"

Nieśmiało skinęła głową.

"Dobrze, korzystaj z niej najpierw. Rano weźmiemy prysznic. Myślę, że oboje potrzebujemy trochę snu w tej chwili."

"Clay?" zapytała, gdy wspięła się z łóżka.

"Tak?"

"Czy spodoba mi się u ciebie?" zapytała.

"Mam nadzieję, że tak. To będzie twój nowy dom."




Rozdział pierwszy (1)

========================

Rozdział pierwszy

========================16 lat później

Głośne walenie obudziło Lilę natychmiast. Z sapnięciem usiadła, hulając pod ścianą za sobą. Sięgnęła po nietoperza, którego trzymała w pobliżu.

W tej okolicy nigdy nie można było być zbyt ostrożnym.

"Lila, proszę otwórz drzwi".

Zamarła i spojrzała na zegar przy łóżku. 1:21.

"Lila," dodał inny głos. "Otwórz, albo wyważymy te drzwi".

Lila jęknęła. I oni też by to zrobili. Zeszła ze swojego łóżka, które właściwie było tylko zużytym materacem na podłodze. Zostawiła tam kij. Na nic by się jej nie przydał. Nie przeciwko nim. Nigdy przeciwko rodzinie. A tym właśnie byli, mimo braku łączącej ich krwi.

Clay już wiele lat temu dał jasno do zrozumienia, że teraz są jej rodziną. Na zawsze. Chciała mu wierzyć. Desperacko. Ale zawsze była jakaś część jej oczekiwania, że to się skończy. Że Clay lub jego synowie będą mieli jej dość i wyrzucą ją z domu.

Lila była wdzięczna Clayowi za wszystko, co dla niej zrobił. Uratował ją, kiedy mógł po prostu zostawić ją w tej uliczce i iść dalej szczęśliwie ze swoim życiem. Do diabła, wielu ludzi by to zrobiło.

Zrobiła wszystko, co mogła, by nie zawieść Claya. Była wzorową uczennicą, robiła wszystko, o co ją proszono i cały czas podkreślała, że to nie wystarczy, że zrobi coś, co to zrujnuje.

Zapalając światło, podeszła do drzwi w jednopokojowym mieszkaniu i zerknęła przez wizjer. Przyszło ich tylko dwóch - Colin i Trace.

Zdziwiła się, że nie ma z nimi Gavina; to nie w jego stylu, żeby zostawał w tyle. Najstarszy z całej trójki, Gavin był typem faceta, który przejmuje kontrolę, mówi wprost i jest pewny siebie. Potrafił być jednocześnie przerażający i wspaniały, sprawiając, że w jednej chwili czuła się bezpiecznie, a w następnej była na tyle zła, że chciała go kopnąć.

Cholera, tęskniła za nim, za nimi wszystkimi.

Minęło sześć miesięcy, odkąd widziała chłopców, a myślała o nich każdego dnia.

"Lila, stań po przeciwnej stronie pokoju," rozkazał Trace. "Wchodzimy do środka."

Lila nagle zrozumiała, że ich cierpliwość się skończyła.

"Czekaj, już otwieram. Otwieram." Wykręciła się, otwierając drzwi, aby znaleźć Trace i Colina stojących ramię w ramię w korytarzu.

"Co ty sobie myślisz, że robisz?" zapytała gorączkowym szeptem. "Obudzisz moich sąsiadów".

"Jeśli do tej pory nie przybiegli, krótka, to nie przyjdą. A teraz bądź grzeczną dziewczynką i zaproś nas do środka" - powiedział jej Trace. Lekka zmarszczka zmarszczyła jego czoło, ale jego oczy były pełne troski. Przy Trace'u zawsze czuła się swobodnie. Było w nim coś kojącego.

"Czego chcesz? Dlaczego tu jesteś?" Starała się brzmieć niezachęcająco, nawet gdy obserwowała ich łakomie. Boże, kochała ich wszystkich bardziej niż życie.

Bardziej niż powinna. Nie kochała ich jak siostra powinna. Była w nich zakochana. Oni nie odwzajemniali jej miłości. Byli dla niej mili, tolerowali ją ze względu na Claya, ale nie kochali. Pozostanie przyniosłoby jej więcej złamanego serca niż mogłaby sobie poradzić.

Zamiast tego przeniosła się do Phoenix i żyła w nędzy z dala od nich. Jakiś wybór.

Colin przebiegł po niej wzrokiem, jego oczy ją pożerały. W wieku dwudziestu dziewięciu lat był dwa lata młodszy od Trace i kilka centymetrów wyższy. Głęboko opalona skóra Colina doskonale komponowała się z jego muśniętymi słońcem włosami i głęboko brązowymi oczami. W tej chwili ciepło w tych oczach wysłało dreszcz w dół jej kręgosłupa. Jej łechtaczka mrowiła, gdy próbowała ukryć swoją reakcję. Najwyraźniej coś sobie wyobrażała. Nie ma mowy, żeby Colin kiedykolwiek był nią zainteresowany.

Jasnozielone oczy Trace'a obserwowały ją uważnie, ale z nie mniejszym żarem niż jego brat. Patrzyły na nią tak, jakby chciały zjeść ją żywcem. Jej wnętrze zaciskało się na myśl o tym, że obaj będą ją dotykać, smakować. Porywy gorąca zaatakowały ją, osłabiając kolana. Gdyby tylko wyciągnęła rękę, dotknęłaby ich. Tylko jeden mały dotyk...

Nie! Musiała to przerwać. To dlatego opuściła ranczo. Z powodu jej przyciągania do nich, do nich wszystkich, nigdy nie zostałoby odwzajemnione. Och, byli dla niej mili i w ogóle, domyślała się nawet, że im na niej zależy, ale z pewnością nie czuli do niej nic więcej niż braterską sympatię.

Gdyby dali jej jakąkolwiek wskazówkę, że ją chcą, to nie byłoby jej tu teraz. Nigdy by nie odeszła. Ale kiedy powiedziała im, że się wyprowadza, pomogli jej się spakować. Jeśli to nie była wskazówka, że nie czują do niej nic więcej, to nie wiedziała co jest.

Przeczyściła gardło. "Co wy tu robicie?"

"Clay jest w szpitalu," powiedział jej Colin. "Przyjechaliśmy, żeby zabrać cię do domu".

Colin obserwował, jak twarz Lili robi się blada. Wyciągnął po nią rękę, martwiąc się, że zemdleje śmiertelnie.

"Spokojnie, kochanie," mruknął, podnosząc ją i wchodząc do środka małego mieszkania. Była taka malutka, jak porcelanowa lalka. Ledwo czuł jej ciężar, gdy trzymał ją przy swojej piersi. Boże, czy ona była taka malutka, kiedy odeszła?

"Czy wszystko z nim w porządku? Co się stało?" zapytała w końcu, jej spojrzenie było pełne strachu. Mój Boże, była jeszcze bardziej cudowna niż pamiętał. Wiedział, że nie zdawała sobie sprawy z tego, jak piękna była, z jej masą ciemnobrązowych loków i tymi niesamowitymi oczami koloru laskowego. Jej pulchne, różowe usta przykuły jego uwagę i zajęło to każdą uncję kontroli, aby nie pochylić się i pocałować ją.

"To nie jest dobre, Lila," powiedział jej. "Lekarze nie sądzą, że będzie trwał dłużej".

"W-co?", zagazowała. Osadził ją na materacu i usiadł, stojąc przed nią. Chwytając za jej nadgarstek, zmierzył jej puls. Był zbyt szybki.

Cholera. Sposób na łatwe złamanie jej tego, palancie.

Trace zaszkliła się na niego. Tak, powinien był pozwolić Trace'owi powiedzieć jej to tak, jak się umówili. Trace był o wiele bardziej taktowny niż on. Colin miał tendencję do mówienia najpierw, a później myślenia. Wziął głęboki oddech. Musiał się uspokoić i skupić na Lili.




Rozdział pierwszy (2)

"Dobrze, kochanie, chcę, żebyś wzięła kilka głębokich oddechów i spróbowała się uspokoić. Możesz podać jej szklankę wody?" zapytał Trace, która przyglądała się z niepokojem.

"Uspokoić się? Jak mogę się uspokoić, kiedy Clay jest...?" Przełknęła ciężko, jej twarz zrobiła się szara. Podnosząc ją na duchu, pobiegł do łazienki i trzymał ją nad toaletą, gdy ciężko dyszała.

Colin podtrzymywał ją, gdy Trace kucał po drugiej stronie i przytrzymywał jej włosy. Szlochy wstrząsały jej drobnym ciałem, gdy ją podtrzymywał, a jego serce się łamało. Mieli ponad tydzień, aby oswoić się z myślą o śmierci Claya, a on nadal spędzał większość nocy walcząc z łzami. Clay był jego ojcem, przyjacielem, mentorem. I wiedział, że Gavin i Trace czuli się tak samo zdruzgotani jak on.

Ale dla Lili był to kompletny szok. Zawsze była tak twardą istotą, że spodziewał się, że zamknie przed nimi swoje emocje. Pamiętał, że płakała tylko kilka razy. Raz, gdy umarł jej pies, Dastardly. Drugi, kiedy spadła z wielkiego dębu przy domu i złamała obojczyk. Boże, byli przerażeni, kiedy Gavin znalazł ją leżącą na ziemi, nie ruszającą się.

Gdy jej kwilenie dobiegło końca, Colin pociągnął ją za sobą i usiadł na podłodze, trzymając ją na kolanach. Trace podała mu szklankę z wodą. Colin przyłożył ją do jej ust, ignorując jej próby odebrania jej od niego, gdy dał jej kilka łyków.

Lila podjęła kolejną próbę chwycenia go. Ale podał ją z powrotem do Trace.

"Hej, ja to jeszcze piłam," zaprotestowała chrypliwie.

"Chcę się najpierw upewnić, że możesz utrzymać w dół te kilka łyków," wyjaśnił Colin, opierając grzbiet dłoni na jej czole. "Czujesz, że jest ci trochę ciepło. Czy masz termometr?"

Potrząsnęła głową.

"Jesteś chora?" zapytał Trace, przykucając, by podać jej szczoteczkę do zębów z odrobiną pasty wydeptaną na niej.

Lila westchnęła. "Tylko wirus żołądkowy czy coś, ale już mi przeszło." Spojrzała przez ramię na Colina. "Czy zamierzasz mnie puścić, żebym mogła umyć zęby?"

Podniósł brew na jej ton, który był cholernie surowy jak na nią. Mimo to, przypuszczał, że czułby się dość gburowato, gdyby obudzono go w środku nocy, powiedziano mu, że jego przybrany ojciec umiera, a potem wyrzygał swoje wnętrzności. Skinął na Trace, która sięgnęła w dół i podniosła ją, trzymając na biodrze jak dziecko.

"Mogę stać na swoim", powiedziała sucho.

Trace posłał jej szybki uśmiech, ale nie odpowiedział. Postawił ją delikatnie na ziemi. Zakołysała się lekko, gdy stanęła i Trace szybko złapał ją wokół talii, podtrzymując ją, gdy szczerzyła zęby.

"Będę czekał w drugim pokoju," powiedział Colin. W łazience było ledwie wystarczająco dużo miejsca dla jednej osoby, a co dopiero dla dwóch ponadwymiarowych mężczyzn i jednej drobnej kobiety. Zawędrował do drugiego pokoju, który najwyraźniej służył jako sypialnia, salon i kuchnia.

To, co zobaczył, wcale mu się nie podobało. I gdyby którekolwiek z nich wiedziało, że Lila mieszka w takich warunkach, już dawno by tu byli, albo żeby przenieść ją z powrotem do domu, gdzie jest jej miejsce, albo przynajmniej do lepszego mieszkania w bezpieczniejszej części miasta.

Przyjechałby po nią wcześniej, ale wszyscy obiecali Clayowi, że dadzą jej trochę przestrzeni i czasu, żeby mogła pobyć sama, dorosnąć i doświadczyć życia.

Kiedy zaparkowali na zewnątrz, zauważył, że większość latarni była zgaszona; ulice były brudne od graffiti i śmieci. Miał nadzieję, że do czasu ich wyjazdu jego ciężarówka będzie miała jeszcze opony. Przeszedł do małej części kuchennej i zajrzał do jej szafek, próbując znaleźć coś, co pomoże zaspokoić żołądek.

Cholera, były praktycznie puste. Tylko kilka ziemniaków i trochę ryżu. Tylko jak mało miała pieniędzy? Wiedział, że Clay często próbował dać jej pieniądze, ale zawsze odmawiała, mówiąc, że sobie radzi.

Cóż, miała zapłacić za to małe kłamstwo. Ale nie teraz. Była w szoku i nie było mowy, że chciał ją odstraszyć, zanim dostali ją do domu.

"Trace, naprawdę, mogę chodzić", skarżyła się, gdy Trace zaniósł ją z powrotem do głównego pokoju i położył na materacu. Natychmiast spróbowała stanąć, ale Trace przytrzymał ją, machając na nią palcem.

"Zostań."

Wargi Colina drgnęły, gdy otworzył lodówkę. Boże, nie miała nawet mleka. Jako dziecko Lila zawsze dostawała bóli brzucha i odkryli, że ciepłe mleko pomagało ją uspokoić. To było oczywiste, że nie dbała o siebie.

Cóż, już nie. Nadszedł czas, aby wróciła do domu i pozwoliła im się nią zaopiekować.

"Zostać? Trace nie jestem Snippetem", powiedziała, odnosząc się do psa Trace'a, mieszanki part-collie, part-lab.

Smutne spojrzenie błysnęło nad twarzą Trace, prawie zbyt szybko, aby je dostrzec. Ale Lila musiała zauważyć, bo zesztywniała.

"Co się stało? Co jest nie tak?" zapytała

"Snippet zmarł kilka miesięcy temu, kochanie", powiedział łagodnie Trace, gdy Colin ruszył w ich stronę.

Łzy potoczyły się po jej policzkach, gdy wpatrywała się w nich z dużych, pełnych żalu niebieskich oczu. Colin wiedział, że nie jest to żal po Snippet, chociaż kochała psa Trace'a. Sobs racked jej ciało, jak obaj mężczyźni klęczał obok niej, sandwiching ją między nimi.

"Co z nim jest nie tak?" płakała. Colin zmarszczył brwi, czy Trace nie powiedział jej właśnie, że Snippet umarł?

"Rak trzustki, kochanie. Złapali go za późno," powiedziała jej Trace.

Ahh, pytała o Claya. Smutek go wypełnił.

"Dlaczego mi nie powiedział?" zawodziła, mocno się trzęsąc. Trzymali ją mocno, wspierając.

"Nie powiedział nikomu z nas, dopóki sprawy nie stały się naprawdę złe około tydzień temu," odpowiedziała Trace.

Machnęła na oczy grzbietem dłoni, dziecinnym ruchem, który prawie wywołał u niego uśmiech.

"Dlaczego mi nie powiedzieliście?" prychnęła.

"Gavin próbował do ciebie dzwonić," powiedział Colin. "Nigdy nie odebrałaś telefonu ani nie oddzwoniłaś do nas".

Wydawało się, że przy tych słowach zapłakała mocniej. Colin podniósł się i chwycił kolejną szklankę wody, jak również trochę papieru toaletowego. Następnie wytarł jej twarz i przyłożył papier toaletowy do jej nosa.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Witamy w Haven"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści