Fałszywa propozycja

1. While I Pondered (Dakota) (1)

1

==========

While I Pondered (Dakota)

==========

Wiosenne słońce świeci w Seattle jak miecz wymierzony w moją osobistą ponurość.

Jestem smutna i głodna - niebezpieczne połączenie.

Minął rok od czasu, gdy pochowałem swoje serce i tego łajdaka, który przeciągnął je przez błoto, oblał naftą i spalił na czarno - i wydaje mi się, że to wieczność.

Z niektórymi rzeczami można się tylko pogodzić.

Niektórych rzeczy się nie zapomina.

Przestań się litować, Dakota. Lepiej ci będzie bez niego. Jesteś tysiąc mil od domu, w samym środku zupełnie nowego życia, mówię sobie.

Spoglądanie na żarłoczne oferty w piekarni pomaga.

To prawda. Odbudowałem się. Tak jakby.

Zostawiłam za sobą tę małomiasteczkową ponurość i jej żale. W przyszłym tygodniu mam rozmowę kwalifikacyjną w sprawie pracy, która uderza, a jeśli jej nie dostanę, będę ubiegać się o nią, dopóki nie wyląduję w czymś z dużym wynagrodzeniem i prawdziwą okazją do napinania moich mięśni pisarskich.

Bez mojej wielkiej ucieczki ostatniego lata w aureoli łez, nie byłbym tutaj w Seattle, praktycznie śliniąc się na bogate w cukier przysmaki, które wszystkie wydają się mieć moje imię na nich.

Miałbym mniej czasu, aby skupić się na moim pisaniu, a także nadal staż w tej jednopokojowej szafie podszywającej się pod agencję marketingową.

Yay, złamane serce.

Yay, Jay Foyt.

Jego głupota dała mi zupełnie nowe życie.

"Jesteś głodny czy przyszedłeś tu tylko podziwiać towar? Mogę ci coś podać?" Barista pojawia się za gablotą z pieczywem z dziewczęcym śmiechem.

"Huh? Oh, sorry-" Dammit, Dakota, wyjdź ze swojej głowy. "Czy mogę dostać bułkę Regis i małą karmelową latte Nirvana?"

"Coming right up!" Uśmiecha się i używa szczypiec, żeby złapać ogromną bułkę cynamonową oblaną lukrem. Jest tak gruba, że chyba przekracza strefy czasowe. "Szczęśliwa pani, dostała pani dzisiaj ostatnią! Trochę nam brakuje. Niedobór cynamonu w porannej dostawie - go figure."

Szczęściarz ze mnie.

Gdyby tylko moje szczęście do ciastek miało przełożenie na inne rzeczy. Jak wygrane losy na loterii czy cygara, które są gotowe na moją poezję. Zadowoliłabym się nawet przyzwoitą randką na Tinderze, która nie miałaby w sobie ani krztyny fuckboya.

Nie. Proszę o zbyt wiele.

Dziś Lady Luck spełnia okazyjne życzenia. Dostarcza mi ostatni kopczyk lepkiej cynamonowej słodyczy w walizce i punktowo trzy kilogramy więcej na moich udach.

To chyba jakiś początek, prawda?

Przesuwam się do kasy i płacę.

"Cieszę się, że dostałem moje, zanim skończyłeś", mówię, machając moją kartą. "Na pewno będę delektować się smakiem..."

"Jak to skończyłeś?" grzmi za mną głęboki głos. "Jestem tu dokładnie o tej porze trzy razy w tygodniu od Bożego Narodzenia. Nigdy cię nie ma."

Jasna cholera.

A już myślałem, że mam zły dzień...

Spoglądam z powrotem w stronę gabloty z pieczywem, aby zobaczyć, jaki ogr wypełzł ze swojego bagna, aby rantować i szaleć z powodu brakującej bułki cynamonowej.

"Przepraszam, proszę pana. Pani przed panem właśnie kupiła ostatnią bułkę" - mówi barista, marszcząc czoło. "Jest trochę dziwny niedobór cynamonu dzieje się wokół -"

"Chcesz mi powiedzieć, że w całym sklepie nie ma innej cholernej bułki Regis?" Mężczyzna jest wysoki, zbudowany, i całkowicie wkurzony.

"Er, nie. Jak już mówiłem... brak cynamonu." Dziewczyna baristy błysnęła bolesnym uśmiechem. "Wczesny ptak dostał robaka, obawiam się. Jeśli chciałbyś spróbować jeszcze raz jutro, zachowamy jedną dla ciebie."

Dziewczyna barista przytakuje mi rzeczowo.

Ogr odwraca się, przekręca głowę w moją stronę i patrzy, jakby jego oczy były promieniami śmierci.

Czerwony alarm.

Więc, może on być tak samo zły jak przeciętny ogr, ale w dziale wyglądu, ten facet jest anty-Shrekiem. Gdyby zielony facet miał abs, który mógłby ukarać i opaloną skórę zamiast kołysania jego brukselskiego blasku, mógłby dogonić Gorącego Shreka przede mną.

Mój oddech łapie się w piersi.

Chyba nigdy nie widziałam oczu jak bursztynowa whisky, błyskających w porannym świetle.

Gdyby nie warczał jak wściekły rosomak, mógłby być gorętszy od tostowo ciepłej bułki w mojej dłoni. Chłód jego oczu pysznie kontrastuje z ciemnymi włosami, zmarszczonymi brwiami, szczęką tak wyrzeźbioną, że zawstydza zwykłych śmiertelników.

Może mieć około trzydziestu lat. Jego twarz wygląda na młodą, ale doświadczoną.

Kąty tej twarzy pasują do kształtu jego ciała. Jest stonowany jak były rozgrywający i ubrany jakby właśnie zszedł z planu "Suits".

Jest koktajlem w opakowaniu Gucci, stworzonym dla grzechu.

Fantazja każdej kobiety o mrocznym wampirze ożyła - a może tylko moja.

Kiedy jest się poetą - dalekim, dalekim krewnym Edgara Allana - to przychodzi z pomocą.

Zdecydowanie zastanawiam się, czy obudził się z parującym kubkiem chamstwa tego ranka, aby zatuszować ten grymas na swojej twarzy.

Zaczynam zauważać pewien wzór w tym mieście. Co jest takiego w Seattle, że zrzędy wyglądają jak bogowie seksu?

Czy to coś w deszczu?

Co gorsza, on góruje nade mną, idealny siłacz z chipem na ramieniu, który upoważnia go do ryczenia na świat, kiedy ten nie pada mu do stóp.

Chociaż jest irytująco wspaniały, a jego garnitur kosztuje prawdopodobnie połowę mojej rocznej pensji, zastanawiam się. Co sprawia, że człowiek tak zionący ogniem wkurza się z powodu braku porannego cukrowego haju?

Jasne, będę pierwszym, który przyzna, że bułki Regisa są prawie warte utraty rozumu z powodu. Prawie.

Podczas gdy Hades się gapi, ja przewracam oczami i podążam za krzywą ladą, by poczekać na mojego drinka.

Cenny dystans.

Po zrzędzeniu przez solidną minutę, macha swoją kartą jak sztyletem przy kasie i podąża za mną wokół lady.

Uh-oh.

Na pewno nie zamierza się ze mną skonfrontować.

Nie zrobiłby tego.

Och, ale teraz jest tuż obok mnie.

Wciąż patrzy, jakbym zamordowała jego pierworodnego.

Wyciąga swój portfel, otwiera go i wyciąga chrupiący banknot, rzucając nim we mnie, jakby się palił.

"Pięćdziesiąt dolarów", warczy Gorący Shrek.




1. While I Pondered (Dakota) (2)

"Przyjdź jeszcze raz?"

"Pięćdziesiąt dolarów. Za fatygę zapłacę ci pięciokrotność jego wartości".

"Co?" Mrugam, słysząc słowa, ale ich nie pojmując.

Wskazuje na białą papierową torbę w mojej dłoni, trzymającą mój mały kawałek nieba. "Twoja bułka Regis, pani. Odkupię ją od ciebie."

"Czekaj, ty po prostu...chcesz kupić moją cynamonową bułkę tak bardzo?".

"Czy nie to właśnie powiedziałam? I to jest bułka Regisa," koryguje ostro. "Wiesz, taka, nad którą warto umrzeć? Oryginalny przepis ugotowany w Heart's Edge, Montana, i zatwierdzony przez przerażającego poparzonego faceta, który był wszędzie w krajowych mediach i ciągle dostaje cameos w filmach?".

śmieję się. Dokładnie to obiecują reklamy Sweeter Grind na temat otherworldly Regis roll, kreacji Clarissy i Leo Regisów, dwojga właścicieli małomiasteczkowego sklepu ze słodyczami, rozsławionych przez jakiś szalony dramat kilka lat wstecz.

"Nieważne", pstryka. "Chcesz zrobić tę sprzedaż czy co?".

"Powinieneś robić reklamy" - mówię mu z ociąganiem. "Czy to jest to, co to jest? Jakiś dziwny marketing partyzancki?"

Wstrzymuję oddech. Przynajmniej to tłumaczyłoby pana GQ Model going absolutely ballistic over something so tivial.

Poza tym, to roczna rocznica najbardziej upokarzającego dnia w moim życiu.

Potrzebuję tej rolki, tak jak potrzebuję wierzyć, że jest choć odrobina dobra na tym świecie. Jaki psychol próbuje kupić od kogoś cynamonową bułkę za pięć razy większą cenę?

"Czy ja wyglądam na komika?" prycha, jego oczy się przewracają. "Pięćdziesiąt dolarów. Łatwe pieniądze. Handel."

"Stary, jesteś szalony", szepczę z powrotem.

"Dudette," szczeka z powrotem, nieco bardziej gorączkowo. "Zapewniam cię, że nie jestem. Potrzebuję tej bułki i jestem gotów zapłacić ci hojnie. Ufam, że potrzebujesz tych pieniędzy bardziej niż ja."

Wyśmiewam go tak mocno, że boli mnie twarz.

Wcieraj to w życie, dlaczego nie? Chyba powinnam się podnieść i być zdumiona, że raczysz rozmawiać z nami, 'małymi ludźmi', twoja ciasteczkowa mość.

"To musi być miłe, o Panie Ciastek. Co dostanę za szarlotkę? Laptopa?" Potrząsam głową.

Jego spojrzenie "done-with-your-bullshit" nasila się.

"Dakota!" Męski barista woła moje imię i kładzie mój napój na ladzie.

Wspaniale. To mój znak, żeby opuścić ten azyl i wrócić do wiosennego spokoju na zewnątrz, gdzie ptaki ćwierkają, kwiaty kwitną i nikt nie idzie na wojnę z powodu braku cynamonu.

Biorę swój napój i ruszam do drzwi.

"Czekaj!" Gorący Shrek woła. "Dakota."

Ughhh.

Moje imię nie powinno brzmieć tak rozkosznie szorstko na ustach mężczyzny. Zwłaszcza nie człowieka oferującego nieznajomym wygórowane sumy za swoje wypieki.

Wiedząc, że będę tego żałować, zatrzymuję się i spotykam jego oczy.

"Co?" Spinam się.

"Nie skończyliśmy".

"Racja. Bo nie ma umowy", pstrykam, odwracając się ponownie.

Okej. Wcześniej po prostu cieszyłam się na wypchanie twarzy lepką dobrocią. Teraz potrzebuję tej przerzucającej się bułki cynamonowej jak tlenu.

Jeśli spiorę najgorętszego dziwaka, który wypełzł z bagna ogrów, będę miała się z czego później śmiać.

Wierna obietnicy, którą złożyłam baristce, będę delektować się smakiem, jednocześnie pogrążając się w nieco mniejszej ilości własnego nieszczęścia i przypominając sobie, że żyję teraz lepszym życiem - co najwyraźniej obejmuje przystojnych prześladowców błagających o rzucenie we mnie kasą.

"Czekaj. Potrzebuję tego bardziej niż ty. Przysięgam", mówi szorstko, chwytając mnie za ramię i obracając mnie wokół siebie.

Odbijam jego rękę, podwójnie zirytowany i przejęty.

"Jesteś szalony. Dotknij mnie jeszcze raz, a wniosę oskarżenie o rabunek. To jest cynamonowa bułka, koleś. Uspokój się i wróć jutro, kiedy zostaną uzupełnione". Panicznie chuguję moje latte i wychodzę za drzwi.

Gorący łowca Shrek jest niezrażony.

Śledzi mnie na zewnątrz, gdy przechadzam się w słońcu Seattle, biorąc głęboki oddech.

"Siedemdziesiąt pięć!" woła za mną.

"Co?"

"Siedemdziesiąt pięć dolarów".

"Um, nie." Szybkim krokiem podchodzę do stojaka na rowery i odblokowuję koła jedną ręką, równoważąc rolkę Regis i latte w drugiej.

"Nawet sto dolarów" - brzdęka za mną.

Święty Mojżeszu. Jak wysoko zajdzie?

"One fifty!", woła dwie sekundy później.

Moja szczęka rozbija się o chodnik.

Przeszedł mnie dreszcz. Obawiam się, że opuszczamy ekscentryczne wody dla klinicznie szalonych.

Część mnie chce, żeby mówił tylko po to, żeby nie zabrał mnie do swojego złego legowiska. Wyobrażam sobie szopę ułożoną pod sufitem z pogniecionych pudełek po bułkach cynamonowych.

"Czy naprawdę właśnie zaoferowałeś mi sto pięćdziesiąt dolarów za cynamonową bułkę?". Umieszczam latte w uchwycie na kubek na kierownicy i wsiadam na rower.

Rzuca mi arktyczne spojrzenie, jakby wiedział, że ma mnie teraz i że już zaakceptowałem jego bizarro deal.

"Nie ma za co. Możesz jeździć na Uberze i nadal mieć niezłą sumkę".

Skanuję go w górę i w dół, celowo zerkając na jego wypolerowane skórzane buty o sekundę za długo. W innym czasie i miejscu, wzięłabym duży łyk mojej latte i spryskała nim jego buty, ale... tak się nie zachowuję.

Mam swoją godność. Planuję mieć jej trochę więcej, kiedy będę bezpiecznie daleko stąd, również.

"To może być szokiem, ale nie wszyscy z nas czczą pieniądze, królu Midasie", mówię.

"Co to ma znaczyć?", mówi z prychnięciem, kucając na swoich pulchnych ramionach.

"Jesteś wariatem. Jak faktycznie szalony." Moje oczy migotają do jego nadgarstków na dobre, legit zastanawiając się, czy zobaczę opaskę szpitalną.

"Nie jestem. Czy kiedykolwiek próbowałeś bułki Regisa? Najlepszy krytyk kulinarny w Seattle opisał je jako - co to było? Kategoria dziesięć usta-gazm?"

Moje usta drgają. Staram się jak diabli, żeby nie wybuchnąć rumianym śmiechem.

"Człowieku, nie będę z tobą dyskutował o gazmach ust", mówię.

"Brakuje ci punktu", mówi ostro. "Pomóż mi i pomóż sobie, panno Dakota. Nigdy więcej nie będziemy musieli się widzieć, a ty będziesz bogatsza o trzysta dolarów".

"Trzy...sto?" mówię powoli, moje usta opadają otwarte.

"Słyszałaś mnie." Jego oczy błyskają nadzieją i triumfem, a on zaczyna sięgać po portfel.




1. While I Pondered (Dakota) (3)

Trzymaj się mocno.

Niewidzialny krucyfiks.

Woda święcona latte.

Nie daj się skusić Lucyferowi.

"Widzisz, nie przedstawiasz swojej sprawy. Tylko dalej udowadniasz swoje szaleństwo." Przyglądam mu się ostrożnie. Może to jakaś szalona historia, jak ukradł ten garnitur i naprawdę uciekł z jakiegoś zakładu psychiatrycznego.

To byłoby najbardziej wiarygodne wyjaśnienie tego, co się dzieje.

Szczerze mówiąc, dużo mniej przerażające niż myślenie, że faceci, którzy wyglądają jak miliarderzy, chcą spędzać swój czas na odwrotnym okradaniu obcych ludzi dla ich ciastek.

"Pięćset dolarów, do cholery", dudni. "Oferta ostateczna".

Moja szczęka odłącza się od twarzy.

Pięćset flipping smackers?

To więcej niż moja wypłata kredytu studenckiego w tym miesiącu. Prawie połowa mojego czynszu. Kusi mnie, żeby podpisać swoją duszę, ale moje palce mocniej zaciskają torbę, domagając się ode mnie odwagi.

Nie dzisiaj, kawowy szatanie.

Uśmiech, który jest niemal komicznie błagalny, ciągnie się za jego wargami.

Cholera. W jakiś sposób jest jeszcze bardziej gorący, kiedy się uśmiecha i robi te oczy szczeniaka. Taka twarz jak jego powinna mieć ostrzeżenie.

"Widzę, że to przyciągnęło twoją uwagę", szepcze.

"Czy to?"

"Twoje usta opadły", mówi, sprawiając, że jestem żywo świadoma, że jego spojrzenie jest ustalone na moich ustach. Nawet nie wiem, co z tym zrobić.

Zamyka przestrzeń między nami i sięga po moją torbę, próbując uzyskać spadek na mnie.

"Hej-nie! Mówiłem ci, że to się nie dzieje, wariatko". Nie podoba mi się sposób, w jaki tak swobodnie wkracza w moją przestrzeń. Mam też dziwny nawyk nie przyjmowania od nikogo żadnych bzdur. Szczególnie w tym ostatnim roku.

Ale jest też taka mała myśl, która skubie z tyłu mojego mózgu, która krzyczy, że ten człowiek nie różni się od Jaya.

Tylko bogatszy, silniejszy, lepiej wyglądający i prawdopodobnie bardziej arogancki.

Trzymanie tego wałka Regisa z dala od jego brudnych łap to mała wygrana Dakoty Poe przeciwko ludzkości. Przeciwko każdemu kutasowi, który wymachuje swoim egoistycznym ego jak kijem.

"Jestem całkowicie zdrowy. Po prostu potrzebuję tej bułki i nie mogę odejść z pustymi rękami," mówi mi.

"Wiesz, obudziłem się zainspirowany do pisania dzisiaj. Ale nie planowałem, że ktoś tak niedorzeczny będzie mi podsuwał inspirację z prawdziwego zdarzenia."

"Nie mam pojęcia, co to do cholery znaczy, ale ja potrzebuję bułki, a ty pieniędzy. Czy mamy umowę?"

"Dlaczego nie jestem zaskoczony, że nie potrafisz podążać za prostym angielskim? Czy jesteś jednym z tych facetów, którzy zapłacili pięćset dolarów dla jakiegoś biednego geeka, aby zwiększyć swoje stopnie też?".

Glajtuje na mnie jak wściekły byk.

"Uważaj na siebie, Wielka Pyskata. Nic o mnie nie wiesz. Zróbmy wymianę i bądźmy na naszej wesołej drodze dla dobra naszego ciśnienia krwi." Obdarza mnie powolnym, oceniającym spojrzeniem, jego oczy przesuwają się w górę mojego ciała z ciężarem, który wywołuje u mnie dreszcze. "Jesteś na rowerze. Nie mów mi, że nie mógłbyś użyć kilku stówek".

"Orrr mógłbym być tak załadowany Prowadzę zieloną firmę energetyczną i muszę wyglądać część," rzucam z powrotem. "Plus, jazda na rowerze pomaga zdmuchnąć trochę pary. Powinieneś spróbować kiedyś."

Scowling, chwyta moją białą papierową torbę ponownie.

Odsuwam się w ostatniej sekundzie, policzkując jego wielką rękę.

Tak, miałem to.

Zwężając oczy, spoglądam na niego, sięgam do torby i wyciągam ciepłą bułkę. W zwolnionym tempie odgryzam potężny kawałek.

Przeżuwam go tak głośno, jak tylko potrafię, trzaskając ustami jak bębny wojenne.

Najbardziej orgazmiczne "Mmmmm-mmmmmm!" jakie kiedykolwiek w życiu wydarłem z siebie.

Potem wrzucam nadgryzioną rolkę z powrotem do torby, oblizuję palce i bezceremonialnie wycieram ręce o przód dżinsów.

"Widzisz, nie wszystko jest na sprzedaż. Nie ma umowy."

Boże.

Widziałem swoją część samolubnych mężczyzn, ale ten bierze tort - lub raczej, nie bierze cynamonowej bułki, której nie pozwolę mu mieć. Tantra, która pojawia się na jego twarzy, kiedy jasno daję do zrozumienia, że nie dostanie tej bułki, przeraziłaby najlepszego przedszkolaka.

Jego szczęka się zaciska.

Jego niedźwiedzie brązowe oczy stają się jaśniejsze, gorętsze, głośniejsze. Słyszę, jak przeklinają mnie na siedem sposobów od niedzieli.

To nie jest sprawiedliwe.

Kiedy jest mocno wkurzony, jest sto razy bardziej gorący niż na pierwszy rzut oka.

Jego oczy opadają na moje usta i utrzymują się przez sekundę bez oddechu.

Jego spojrzenie jest tak ciężkie, że przytulam się do siebie, próbując ukryć się przed intensywnością jego wzgardzonego-boskiego spojrzenia, które ma wrażenie, że mogłoby zamienić mnie w słup soli.

Chcę coś powiedzieć, przerwać kwaśną ciszę żartem, ale nie jestem pewna, czy to możliwe.

Czy powinnam mu przypomnieć, że jest uprawnionym dupkiem?

Że ma cholerne szczęście, że nie wyplułem bułki wartej pięćdziesiąt dolców na jego głupią zrzędliwą twarz?

Ale to nie ma znaczenia.

Nie mam czasu, żeby wymyślić idealne f-you, zanim on odwróci się do mnie masywnym grzbietem i odepchnie, mrucząc cicho.

Okrąża róg kawiarni i idzie dalej, nie oglądając się ani razu za siebie.

Jeez Louise. Czy facet z taką ilością pieniędzy i jeszcze większym ego nie powinien mieć podwózki?

Nieważne.

Nie mój problem.

Muszę się dostać do pracy.

Czynsz nie będzie czekał na moje roczne, rocznicowe osobiste piekło ani na spotkania z dziwnymi mężczyznami, którzy dostają w twarz o gigantycznych ciastkach.

Startuję do biura z pozostałymi trzema czwartymi mojej bułki Regis. Będę się nią cieszyć za jej wypieczoną doskonałość, ale zachowanie cennego ładunku z Hot Shreka daje mi tyle samo endorfin, co cukrowy pęd.

Kapitan McGrowly i jego mantra wkurzyli mnie tak bardzo, że pedałuję, jakby od tego zależało moje życie. Docieram do biura z zapasem czasu, pożerając wszystkie mroźne cynamonowe dobroci, zanim zmuszę się do radzenia sobie z wyścigiem szczurów w środku.

Jeszcze tylko kilka tygodni i już cię tu nie będzie. Masz wielkie plany. Możesz to zrobić.

Później powtarzam tę mantrę w kółko, gdy ktoś, kto zarabia dwa razy więcej niż ja, popełnia błąd, który wtrąca cały projekt w chaos.

Typowy dzień na moim przepracowanym, niedostatecznie opłacanym stanowisku copywritera.

Jestem w pracy po zachodzie słońca w desperackiej próbie naprawienia go.




1. While I Pondered (Dakota) (4)

Chciałbym, żeby Cinnamon Roll Luck i haj mojego małego zwycięstwa trwały dłużej.

Zamiast tego wracam do mojej zwariowanej rzeczywistości, w której jedyną poezją, jaką piszę, jest oda w pocie czoła do naprawiania problemów wszystkich innych.

* * *

Nawet nie jestem zdenerwowany.

Nie jestem.

Jest po dziewiątej i ciemno, kiedy wlokę swój wyczerpany tyłek z powrotem do mojego mieszkania w pudełku po butach. Przy odrobinie szczęścia, wkrótce złożę moje dwutygodniowe wypowiedzenie.

Pozostań silny, mówię sobie.

Nie ma nic złego w zrobieniu dobrego ostatniego wrażenia w drodze za drzwi do bardziej zielonych wzgórz.

Zatrzymuję się, żeby sprawdzić pocztę, zanim wyruszę w kolejny samotny wieczór. Dzięki uprzejmości mężczyzn, którzy są zadufanymi w sobie dupkami, którzy mają zwyczaj potykać się o własne fiuty.

Wkładam klucz do skrzynki pocztowej i przekręcam go.

Sterta śmieci wylatuje kaskadami. Udaje mi się złapać większość z nich, zanim spadnie na podłogę.

Wszystko, co jest ewidentnie reklamą, trafia prosto do recyklingu. Zostaje pięć kopert. Zawiadomienie o spisie ludności, felerna notatka z czasopisma literackiego w Portland, którą już wyczuwam, że jest odrzucona, kartka z wyrazami współczucia udająca, że to tylko słodkie pozdrowienie od babci, i...

O, nie.

Upycham ostatnią kopertę w torebce i opieram się o ścianę, starając się nie krzyczeć.

"Hej, Dakota! Co się stało? Powiedz mi, że nie wracasz właśnie do domu" - mówi jasny głos.

"Och, hej." Patrzę przez ramię, jak Eliza podchodzi z jej zwykłym rozbrajającym uśmiechem. "Tak, późna noc. To jest cokolwiek. Zostało mi jeszcze tylko kilka tygodni".

"Czy jadłaś już kolację?" pyta. Zanim zdążę odpowiedzieć, mówi: "Pozwól mi odebrać pocztę, a potem powinieneś wpaść i wypróbować mój nowy browar".

"Zbliża się dziesiąta, Eliza. Dość późno na kawę." Mój żołądek jednak dudni, przypominając mi, że jeszcze nie jadłam, a jutro mam kolejny wczesny poranek.

"Żyj niebezpiecznie".

Śmieję się, gdy mój żołądek podejmuje decyzję za mnie. Kawa i smakołyki brzmią bardziej apetycznie niż kolejna bryła zamrożonego franken-fettucine z mojej zamrażarki. To także dobry sposób na opóźnienie nieuniknionego.

"Dobra, dobra", mówię.

Eliza otwiera skrzynkę pocztową, wyjmuje kilka kopert i zaczyna ciągnąć mnie za rękę w kierunku swojego miejsca. "Musisz spróbować pieczeni z orzechów pekan. Uderzysz o podłogę."

Mocna kawa wali mnie w twarz, zanim jeszcze w pełni otworzyła swoje drzwi.

Ale to nie tylko kawa. Jej lokal to zawsze ta mocna mieszanka słodyczy i subtelnych owocowych podtekstów. Wszystko, co dobre w życiu, skondensowane w mieszających się foodie perfumach.

"Czy czuję wanilię? Pysznie."

Eliza szczerzy się. "Twój ulubiony. Zrobiłam też waniliową mieszankę specjalnie dla Ciebie. Czy już jadłeś? Nigdy nie odpowiedziałeś."

Nie, a ja mam ochotę odgryźć sobie rękę. Nie chcę jednak tego mówić.

"Co paruje się z kawą?" Eliza pyta, machając brwiami, jakby to był pop quiz.

"Uh-bagels?"

Przewraca oczami. "Jesteś buzzkill, Dakota. Sposób na zrujnowanie mojego kofeinowego haju."

Śmieję się. "Nie jestem kolibrem jak ty, żyjącym z cukru. Oświeć mnie."

"Scones! Zrobiłam ładną, świeżą partię ogromnych jagód godzinę temu. Spodobają ci się."

Ona ma mnie tam.

Nie sposób nie kochać mieszkania tuż nad szalonym naukowcem od kawy, który zawsze szuka idealnej filiżanki kawy i najlepszych wypieków, z którymi można ją połączyć.

Zdejmuję buty i przechodzę przez jej małe mieszkanie, prawie tak ciasne jak moje.

W głównym pokoju stoi łóżko i kilka krzeseł, a z boku znajduje się mała kuchnia. Podchodzi do kuchennego baru i upuszcza na niego swoją pocztę.

Moje studio może być kolejnym mieszkaniem na znaczkach pocztowych, ale jej kuchnia wygląda drastycznie inaczej niż moja.

Szklane zlewki, słoiki mason, kanistry z kawą, jasne światło i maleńkie rośliny doniczkowe sprawiają, że wygląda ona bardziej jak porządne laboratorium niż kuchnia.

"Czy to nowe rośliny?" szepczę.

Prawie boję się zapytać.

Ona uśmiecha się. "Próbuję wyhodować hybrydową fasolę. Jak dotąd nie wyszło całkiem dobrze."

"Dang. Więc przeniosłaś to na wyższy poziom? Uprawiasz własną fasolę w mroku Seattle, żeby podtrzymać swój nałóg?".

"Nawyki są dla pijaków. Kawa to życie." Rozkłada ręce i macha czule na przypominającą laboratorium kuchnię. "Nie patrzysz na zwykłe hobby. Pewnego dnia wszystko, co tu ugotowałam, będzie stanowić trzon Liza's Love".

"Kiedy otworzysz Liza's Love, obiecuję, że będę czytał moje wiersze na open mic night".

"Każda noc będzie nocą open mic." Macha palcem, jakby to było już zapisane w kamieniu.

"Świetnie. Wtedy będę tam każdej nocy, a ty nadal będziesz mnie karmić jak włóczęgę, który właśnie przegrał swoją ostatnią partię pokera."

Śmiejąc się, idzie do kuchni i nalewa kawę do trzech małych szklanek, a następnie układa talerz z podpłomykami. Stawia małe filiżanki z kawą i podpłomyki na barze oddzielającym kuchnię od salonu.

"Powiedz mi swoje ulubione," żąda.

Biorę wzmacniający łyk pierwszej z nich i marszczę nos. "Oof. To po prostu smakuje jak... kawa. Potrzebuje trochę słodzika."

Brzydzi się mną.

Trzymam ręce w górze obronnie, a potem łykam drugą.

"Ojej, to cudowne," mruczę, czując spienioną słodycz tańczącą na moim języku.

"A ty jak smakujesz?" Obserwuje mnie podekscytowana, jej dłonie zaciśnięte przed nią.

"Wanilia. Słodkie rzeczy. Trochę kremu. Prawie jak... smak ciasta?"

Eliza uśmiecha się i kiwa głową jak aprobujący nauczyciel.

Oczyszczam usta wodą, po czym biorę pociągnięcie z trzeciego kubka, rozmasowując wargi.

"Hmm. Cynamon?"

"I pekan." Ona przytakuje.

"Ciekawa mieszanka," mówię, lekko trącając wargi. "Druga była moją ulubioną, jak sądzę".

"Naleję ci pełny kubek kawy z tortem urodzinowym. Śmietanka i cukier?"

"Tylko śmietanka."

Eliza otwiera szafkę, wyciąga normalnej wielkości kubek i zabiera się do pracy, robiąc mój napój na zamówienie.

Podnoszę z talerza przerośnięty scone z jagodami i biorę kęs.

Jak zawsze jest pyszny, a ja umieram z głodu. Zaczynam się napychać jak szop pracz, zanim w ogóle zauważę.




1. While I Pondered (Dakota) (5)

Cały ten dzień był węglowodanowo-centralny, a ja dokładam do ud.

Warto.

Przez cały ten czas trzymałem też przy sobie pocztę, którą przyniosłem. Wyciągam koperty i sortuję je bardziej szczegółowo, zachowując ten ostatni na końcu jak liść trującego bluszczu, którym jest.

Adres zwrotny to Dickinson, Północna Dakota.

Zbyt blisko, żeby było to wygodne. Zbyt blisko mojego rodzinnego Dallas - zakurzonego, północnego miasteczka naftowego, w którym zbyt wiele złych wspomnień skaziło dobre czasy. To miejsce, gdzie każdy ma magiczną historię miłosną oprócz mnie.

"Co to jest?" Eliza mówi, zauważając zmarszczkę na mojej twarzy.

Potrząsam głową.

"Och, nic." Upuszczam listy na kolana i podnoszę parujący kubek, który Eliza postawiła obok mnie.

"Znowu Król Idiota?"

"...może." Podnoszę kubek i biorę kolejny łyk wysublimowanego naparu Elizy, rozgrzewającego moją duszę. Przesuwam list po barze. "Podrzucić go dla mnie?"

"Jasne, że tak! Na pewno nie chcesz go najpierw przeczytać?".

Przez sekundę się waham. Ale jakiekolwiek bezduszne przeprosiny lub rzeczy szukające potwierdzenia, które wysłał mój były, nie mogą być warte smutku. Zwłaszcza nie dzisiaj.

"Nope. Strzelaj do siebie", mówię jej, głośno siorbiąc moją kawę.

Szczerząc się, zgniata list w niechlujną kulkę i wrzuca go do różowej skrzynki z błyszczącymi paskami po drugiej stronie pokoju, którego używa do recyklingu.

"Wynik!" Nalewa sobie uroczystą kawę i siada obok mnie.

"Eliza, mówię to delikatnie, ale... nie sądzę, żebyś potrzebowała więcej kawy". Poklepuję ją po ramieniu.

"I nie bluźnimy w tym domu".

śmieję się. "Czy ty w ogóle będziesz dziś spała?"

Podnosi scone i bierze wilczy kęs.

"W końcu. Jak minął ci dzień? Poza godzinami pracy zombie i otrzymaniem listu od Króla Idiotów, mam na myśli?".

"Ten sam dzień, inny...dupek." Ostrożnie dodaję to ostatnie słowo, pamiętając mój poranny spat w Sweeter Grind. "Właściwie, to nie do końca prawda. Wpadłem na prawdziwego dziwaka w Sweeter Grind dziś rano-"

"Oh?" Brwi Elizy wystrzeliły w górę. "Czy on cię śledził? Czy próbował..."

"Tak, podążał. Ale nie. Nie jest to typowe molestowanie, jak myślisz. Miał napad złości - męskiej złości - bo wyprzedziłem go w kolejce i zgarnąłem ostatnią bułkę Regisa."

"To znaczy, możesz go winić? Bułki Regis są boskie."

Przez sekundę wybuchłam śmiechem. Gdyby Eliza mogła zbudować sobie ołtarz z pieczonych ofiar, jak szalona mała kawowa poganka, którą jest, jestem pewna, że w centrum znalazłaby się szalona bułka Regis.

"Tak, ale posłuchaj tego", mówię. "Ten koleś odwraca głowę, gdy dowiaduje się, że ostatnia właśnie się sprzedała. Wrzeszczy na baristę, a potem próbuje kupić moją bułkę".

"Co?" Ona podwaja się ze śmiechu, jej oczy scrunching up w ten zabawny sposób, który sprawia, że dołączam do niej.

"Oh, wow. Powinieneś był dać mu jakiś jacked up cena tylko po to, aby zobaczyć, czy on wziąć to. Mogłeś mieć ładną wypłatę!"

Zaciskam usta.

"Cóż...zaczął licytować. Doszedł do pięciuset dolarów bez żadnej zachęty z mojej strony."

"On - co?" Jej usta się otwierają. "Chyba nie żartujesz? Pozwól mi to wyjaśnić. Więc jakiś rando w Sweeter Grind wylicytował pięćset dolarów za cynamonową bułkę? Jasna cholera. Trafiłeś w dziesiątkę! Ucztowałbym w Le Panier przez tydzień, gdybym miał twoje diabelskie szczęście."

"Chodzi o to, że..." Biorę kolejny powolny kęs scone i żuję, kwestionując swoją zdrowość. "Nie wzięłam go."

Oczy Elizy prawie wyskakują z głowy. Klepie w udo tak mocno, że jej kawa grzechocze.

"Nie ma mowy! Dlaczego?"

"Bo. Ten facet potrzebował porcji pokornego ciasta. Wpada do nas wyglądając jak model w trzyczęściowym garniturze i żąda ostatniej bułki cynamonowej w sklepie tylko dlatego, że oddycha? Bo jest bogaty? Nawet nie wiem, jest w tym coś poważnie zepsutego. Ktoś musiał dać mu nauczkę."

"Uh huh. A pani, panno Poe, właśnie zauważyła jego garnitur."

Otwieram usta, żeby odpalić, ale słowa nie przychodzą.

"Dakota. Przepuściłaś pięć Benjaminów i szansę na nienawistny flirt z gorącym bogatym facetem, a teraz już nigdy go nie zobaczysz?" Eliza wyciąga rękę i delikatnie pstryka palcami o moje czoło. "Jesteś pewna, że wszystko jest w porządku? Na przykład, czy jesteś pewna, że szaleństwo Edgara Allana nie jest dziedziczne?".

"O, proszę. Jesteśmy super-daleko spokrewnieni." Przewracam oczami. "Również, on nie flirtował. Był całkiem straszny. Ciągle mnie prześladował, gdy podnosił swoje oferty, więc co innego mogłam zrobić? Wzięłam ogromny kęs bułki tuż przed nim, żeby dotarło do jego neandertalskiej czaszki, że w żadnym wypadku nie kupi mojej bułki. Bycie bogatym nie czyni cię Bogiem".

Wzrusza ramionami.

"To znaczy, dam ci szóstkę z etyki. Nie kłamię, wziąłbym te pięćset dolców, chociaż." Ona błyska niezręczny uśmiech.

"To było bardzo kuszące, ale ten facet potrzebował lekcji. Zaufaj mi."

"Dlaczego właśnie ty musiałaś być tą, która go nauczy?"

I shrug.

"Bo mogłam." Westchnąłem. "Dobra, bo dobrze się przy tym bawiłam. Potrzebowałam rozjaśnić sobie dzień".

"Och, prawda. Zapomniałam, że zbliża się rok od...tak." Jej twarz łagodnieje. "Miałaś zły dzień, a psychol z obsesją na punkcie ciastek był łatwym celem. To nie ma znaczenia, pani. Każdy idiota, który płaci tyle za cynamonową bułkę, będzie tego żałował. Jestem pewna, że już nigdy go nie zobaczysz, a ty zaoszczędziłaś mu pięćset dolarów. Jutro jest nowy dzień. Poczujesz się lepiej".

"Mam nadzieję, że masz rację", mówię ponuro.

"Czy jest jakaś szansa, że obudzisz się bardziej wkurzony?". Ona mruga do mnie.

"Eliza, nie," mówię, śmiejąc się.

"Dobra, spoko. No to masz. Jutro musi być lepiej, bo gorzej być nie może".

"Już jest o wiele lepiej z tymi podpłomykami w moim brzuchu," mówię jej, kończąc ostatni kęs.

"Jak myślisz, jak Król Idiota znalazł twój nowy adres, jeśli nie masz nic przeciwko temu, że pytam? Czy może twoja poczta nadal jest przekazywana?".

"Zdecydowanie nie jest przekazywana. Pewnie zapytał kogoś z tyłu domu. Mówiłem ci już, jak plotki latają po Dallas. Kiedy gorący facet mechanik zmieszał się ze świnią i w końcu zaręczył się z moją przyjaciółką Shelly w zeszłym roku, nikt nie zamykał się na ten temat przez wiele miesięcy."

"Na pewno! Więc może opowiesz mi więcej o tym wielkim wywiadzie, który masz w kolejce?".

Robię dokładnie to kończąc kawę i wiję się wisząc z Elizą do pierwszej w nocy.

Nie jest to straszny sposób na zamknięcie mojej antyrocznicy.

Pod koniec nocy jestem wdzięczna, że czuję się o wiele lepiej niż rok temu.

Eliza czyni cuda, i to nie tylko z jej kawą.

Mam tylko nadzieję, że będę w połowie tak błogosławiona, kiedy w końcu dostanę szansę na zdobycie pracy, która w końcu mnie uwolni.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Fałszywa propozycja"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści