Królowie

Część I - Rozdział 1

1      

Nasz obskurny dom z dwiema sypialniami wygląda teraz jeszcze brzydko, kiedy jest pusty. 

Kiedy przy drzwiach stały moje buty, ściany zdobiły tandetne grafiki mamy, a nasze rzeczy były porozrzucane po całym pomieszczeniu z niskimi sufitami, łatwiej było udawać, że to nie jest nora. 

A teraz? 

Nic nie ukryje łuszczącej się farby, pęknięć w tynku, wypaczonych podłóg ani słabego zapachu pleśni, który chyba zawsze tu był. Przestarzałe urządzenia stoją jak hołdy z lat osiemdziesiątych w brudnej, zużytej kuchni. I o dziwo, dom wydaje się mniejszy bez naszych rzeczy, niemal klaustrofobicznie ciasny. Dzięki Bogu, że skończyliśmy pakować ciężarówkę, bo nie mam ochoty ponownie postawić stopy w tym miejscu. 

Mama obejmuje mnie ramieniem, gdy stoimy na frontowym podjeździe i wpatrujemy się w pustą przestrzeń. 

"Cóż, to już koniec, mały. Koniec pewnej epoki." 

W jej głosie pobrzmiewa tęsknota i nostalgia, a ja wiem, że w jej głowie już starannie wymazuje wszystkie złe rzeczy, które wydarzyły się, gdy tu mieszkaliśmy, polerując tylko szczęśliwe wspomnienia i umieszczając je na pierwszym planie. Zanim dotrzemy do Connecticut, ten stary dom w Arizonie osiągnie w jej głowie status niemal mityczny - pamięta tylko to, co dobre, a to, co złe, chowa, jakby nigdy się nie wydarzyło. 

Nie zawracam sobie głowy podkreślaniem, że ostatnia dekada to epoka, której koniec oboje powinniśmy z radością przyjąć. Ona o tym wie. 

Po prostu nie lubi się nad tym rozwodzić. 

Wiem, że planowanie i organizacja przeprowadzki były dla niej wystarczająco stresujące, więc po prostu przytulam się do niej i opieram głowę na jej ramieniu. Jest o kilka centymetrów wyższa ode mnie, a teraz, kiedy mam siedemnaście lat, straciłam już nadzieję, że kiedykolwiek dorównam jej wzrostem. 

"Tak, koniec pewnej epoki". 

"Jesteś pewna, że ci to nie przeszkadza, Harlow?". Spogląda na mnie, a w jej brązowych oczach lśni troska. "Wiem, że to było nagłe. I nie chcę zabierać cię od wszystkich twoich przyjaciół tutaj...". 

"Mamo, wszystko w porządku. Nic mi nie jest" - mówię stanowczo, przerywając jej, zanim pozwoli, aby jej poczucie winy urosło do rangi kuli śnieżnej. Wcale nie powinna czuć się winna z tego powodu. Jeśli w ogóle, to ja jestem tą, która zrujnowała jej życie. "To wspaniała oferta pracy. Musisz ją przyjąć". 

Ściska mocniej moje ramię, a ja czuję, jak wzrusza ramionami. "Cóż, to nie jest aż tak niesamowite. To tylko prowadzenie domu...". 

"Tak, ale dla rodziny, która jest tak kurewsko bogata, że może sobie pozwolić na płacenie ci prawie sześciocyfrowej pensji rocznie, żebyś była ich gosposią czy coś w tym stylu". 

Wolną ręką szturcha mnie w bok, śmiejąc się przy tym. "Dla ciebie to jest Pani Kierownicza Gosposia". 

Wyrywam się z jej uścisku i odwracam się do niej, patrząc jej w oczy swoim najpoważniejszym spojrzeniem. Miała dziewiętnaście lat, kiedy mnie urodziła, więc ludzie często mylą ją z moją starszą siostrą. Jestem do niej bardzo podobna - ten sam prosty nos, twarz w kształcie serca i ciemnoczekoladowe włosy - ale zielone oczy musiałam mieć po tacie. 

"Mamo, to jest dobra rzecz. Warto się przeprowadzić. Będę tęsknić za Bayard, ale jestem pewna, że to miejsce w Fox Hill też będzie fajne". 

Właściwie to sprawdziłem w Internecie i "fajne" nie jest odpowiednim słowem, aby je opisać. "Boleśnie bogaty" lub "niezwykle ostentacyjny" to chyba lepsze określenia. Wygląda to jak nadmorskie miasteczko yuppy ze Wschodniego Wybrzeża i nie jestem pewien, jak, do cholery, będę mógł się tam wpasować. Bayard może i jest zadupiem, tak jak nasz dom, ale przynajmniej jest znajome. Wiem, gdzie tu pasuję, i nie muszę udawać, ani starać się zadowolić nikogo poza sobą. 

Ale wolałabym wbić sobie gorące igły pod paznokcie, niż powiedzieć o tym mamie. Już i tak wystarczająco się nad tą decyzją męczyła. 

"Myślę, że tak będzie." Spogląda na mnie z optymizmem, jak to zawsze bywa. "Chcesz Nissana czy ciężarówkę do przeprowadzki?". 

"Ugh. Nissan, proszę." Ciężarówka nie jest nawet tak duża, ale nadal boję się na myśl o próbie poruszania się w korku w tym czymś. 

"Umowa stoi." Wyciąga klucze z kieszeni, zamyka i rygluje drzwi wejściowe do domu, a następnie podaje mi breloczek z kluczami. "Wiesz, gdzie się zatrzymamy, prawda? Na wypadek, gdybyśmy się rozdzielili". 

Przewracam oczami. "Tak, wiem, mamo. I mam GPS w telefonie. Nic mi nie będzie". 

Zmierzamy w dół chodnika w kierunku rozbitego Nissana Versy i ciężarówki do przeprowadzek zaparkowanej przy krawężniku, kiedy otwierają się drzwi domu po drugiej stronie ulicy. Zanim zdążyłem wydusić z siebie słowo, drobna blondynka wpada na mnie i rzuca się na ulicę. Zataczam się od uderzenia, obejmuję Huntera ramionami i śmieję się sardonicznie. 

"Czy nie mówiliśmy, że nie ma już pożegnań?". 

"Tak, mówiliśmy." Uwalnia mnie równie szybko, jak mnie chwyciła. Hunter zawsze porusza się tak, jakby przekroczyła dopuszczalny limit kofeiny w krwiobiegu. "Ale skłamałem, więc proszę bardzo." 

"Dlaczego mnie to nie dziwi?". Zaczynam się śmiać, gdy widzę, jak mama macha mi ręką i wskakuje do ciężarówki. Wie, że będę tuż za nią i myślę, że chce pozwolić mi pożegnać się z moją najlepszą przyjaciółką na osobności. 

Może jestem niższy od mojej mamy, ale w porównaniu z Hunterem jestem pieprzonym olbrzymem. Z pozoru nie powinniśmy się w ogóle przyjaźnić. Ona ma metr osiemdziesiąt wzrostu, jest pełna energii, rozmowna i otwarta. Ja... nie jestem. Ale może właśnie dlatego się przyjaźnimy. W dniu, w którym pięć lat temu wprowadziła się do nas jej rodzina, podeszła i przedstawiła się, i od tamtej pory jesteśmy sobie bliskie. 

Jest ona jedynym prawdziwym powodem, dla którego jest mi smutno opuszczać Bayard. Wszystko inne mogę brać albo nie. 

Patrzymy, jak mama odjeżdża ciężarówką i kieruje się w dół ulicy, a ja obracam breloczek wokół palca. Kiedy duży U-Haul znika za rogiem, Hunter odwraca się do mnie. 

"Kiedy zaczynasz naukę w swojej nowej, bogatej szkole?". 

Wzruszam ramionami. "Nie wiem. Myślę, że za tydzień?". 

"Nie mogę uwierzyć, że w ramach kontraktu zapisała Cię do jakiejś prywatnej szkoły. Ci ludzie muszą być bogatsi niż pieprzony Bóg". 

"Tak, myślę, że tak". marszczę nos. "Ale ja też będę musiała na to zapracować. W zasadzie będę asystentką mojej mamy. Nie będę pracować w pełnym wymiarze godzin ze względu na zajęcia, ale nie będę się wylegiwać, jedząc bon-bony czy coś takiego." 

W tym momencie po prostu prowadzimy kiepską rozmowę, odwlekając to, co nieuniknione. Dowiedziałam się, że wyjeżdżam dopiero dwa tygodnie temu, a od tego czasu wszystko potoczyło się tak szybko, że prawie dostaję zawrotów głowy. Hunter i ja pożegnaliśmy się ze łzami w dniu, w którym powiedziałem jej, że wyjeżdżam. Od tamtej pory każdego dnia wszystko stawało się coraz bardziej realne, a teraz oboje czujemy się zrezygnowani. 

"O, hej!" Ożywiła się nagle, sięgając do tylnej kieszeni. "Prawie zapomniałam. To dla Ciebie." Chwyta mnie za rękę i wciska mi w nią zużyty żeton do pokera, po czym zagina wokół niego moje palce. "Na szczęście". 

Kurwa. Myślałem, że skończyłem z płaczem, ale łzy cisną mi się do kącików oczu, gdy moja pięść zaciska się wokół chipa. To tylko przypomina mi, jak dobrze Hunter mnie zna, co z kolei przypomina mi, jak bardzo będę za nią tęsknił. 

Nic nie mówię, tylko ponownie obejmuję ją w uścisku, wciąż trzymając w dłoni żeton. Ona odwzajemnia uścisk i słyszę, jak jej głos szepcze gdzieś spod mojej pachy: "Będę za tobą cholernie tęsknił, Low". 

"Ty też, Dummy." 

W końcu się odsuwa, zaciska usta i mocno mruga. Potem uderza mnie lekko w ramię. "Nie zakochuj się w żadnych bogatych chłopcach. Oni sprawiają kłopoty". 

Na moich ustach pojawia się uśmiech, który jest o wiele lepszy niż płacz. "Tak, nie sądzę, żeby to był problem". 

"Nigdy nie wiadomo. Oni są podstępni." 

śmieję się. "Będę o tym pamiętać." 

Jeśli się nie pospieszę, mama pewnie będzie krążyć wokół bloku, żeby się upewnić, że mnie nie zgubiła, więc idę do samochodu. Hunter pozostaje na chodniku, z rękami na biodrach i oczami przymrużonymi od arizońskiego słońca. 

"I nie przyjmuj podwózek od nieznajomych!". 

"Dzięki, mamo". 

"Patrz w obie strony, zanim przejdziesz przez ulicę!". 

Wchodzę do samochodu i opuszczam szybę pasażera, chylę głowę, żeby na nią spojrzeć. "Wyrzuć to z siebie, póki jeszcze możesz". 

Uśmiecha się do mnie, a jej pstrokata buzia rozświetla się. "Nie jedz żółtego śniegu!". 

Śmieję się, gdy odciągam rdzawo-czerwonego Nissana od krawężnika, a Hunter wciąż wykrzykuje do mnie życiowe rady, gdy toczę się ulicą. Ona naprawdę jest takim głupkiem. 

Boże, już za nią tęsknię.       

* * *  

To trzydzieści osiem godzin jazdy z Bayard w Arizonie do Fox Hill w Connecticut. Podróż dzielimy na cztery bardzo długie i bardzo nudne dni. Słuchałem każdej piosenki z mojej playlisty kilkadziesiąt razy, kiedy w końcu mijamy znak witający nas w Connecticut, ale nerwy dają o sobie znać dopiero, kiedy wjeżdżamy w granice miasta Fox Hill. Jest to niewielkie miasto - 140 000 mieszkańców, zgodnie ze znakiem drogowym, który mijamy - ale wystarczająco duże, aby mieć prawdziwe centrum i trochę rozproszoną zabudowę. 

Domy są różne - od ogromnych po masywne. Dwa razy omal nie najechałem na tył ciężarówki, gdy wyciągałem szyję, aby przyjrzeć się mijanym budynkom. Wiele z nich jest murowanych i porośniętych pnącym się bluszczem. 

"Ja pierdolę" - mruczę, chociaż nikt mnie nie słyszy. To jest pojebane, a mam wrażenie, że największe, najbardziej wypasione domy są ukryte z dala od drogi, więc nawet ich nie widziałem. 

Moje przypuszczenia okazują się słuszne. Kilka kilometrów później mama skręca w prawo, na szeroki, ogrodzony podjazd. Po krótkim oczekiwaniu brama się otwiera, a ja idę za nią. Wysokie drzewa i idealnie wypielęgnowany trawnik rozciągają się po obu stronach, a długi podjazd lekko zakręca, zanim zatoczy ciasne koło przed rozłożystym, dwupiętrowym domem. 

Po zachodniej stronie domu znajduje się ogromny garaż, ale my zatrzymujemy się dopiero na podjeździe. Musimy rozpakować ciężarówkę, a ja nie mam pojęcia, jaki jest protokół dotyczący tego, gdzie gospodynie powinny zaparkować swój samochód. 

Mama wyskakuje z ciężarówki przede mną, rozciągając plecy. Ja też wyciągam swoje zesztywniałe ciało zza kierownicy, a kiedy podchodzę do niej, łapie mnie za ręce i ma szeroko otwarte oczy. 

"Jasna cholera!" - szepcze. 

"Czy to miejsce jest, kurwa, prawdziwe?". Ciężarówka jest między nami a rezydencją, ale wciąż widzę ją po drugiej stronie. 

"Wiem! Nie wiem, jak mam to posprzątać, skoro boję się czegokolwiek dotknąć". 

"Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie" - mówi gładki, głęboki głos, a my oboje podskakujemy. 

Mężczyzna podchodzi do przodu U-Haula. Jest ubrany w garnitur, który prawdopodobnie kosztował więcej niż Nissan, a jego ciemne, prawie czarne włosy są krótko przycięte i starannie ułożone. Ciemne, prawie czarne włosy są krótko przycięte i starannie uczesane. Na skroniach ma drobne pasemka srebra, co jest jedną z jedynych oznak jego wieku. Musi mieć około czterdziestu lub pięćdziesięciu lat, ale jest szczupły i muskularny, ma szerokie ramiona i wąską talię. 

Wyciąga rękę, a mama szybko się opanowuje i podaje mu ją, drugą ręką wygładzając pomiętą spódnicę. To naprawdę nie w porządku, że musisz poznać nowego pracodawcę po dziesięciu godzinach spędzonych w ciężarówce, ale ona wygląda świetnie. 

"Ty musisz być Samuel" - mówi. "Penelope Thomas. A to jest moja córka, Harlow". 

On energicznie ściska jej dłoń, zanim zwróci uwagę na mnie. Nie sądzę, żebym przetrwała podróż w takim stanie, jak moja mama - moje włosy są wiotkie i okropne, a ja postawiłam na wygodę zamiast stylu, więc mam na sobie tylko cienki biały t-shirt i parę dżinsów z dziurami na kolanach. Ale Samuelowi Blackowi to nie przeszkadza. Podchodzi do mnie i ujmuje moją dłoń w obie swoje, a na jego ustach pojawia się szeroki uśmiech. 

"Miło mi cię poznać, Harlow. Witaj w Connecticut." 

"Dzięki." 

Nie ściska mocno mojej dłoni, ale jego uścisk nadal wydaje mi się krępujący. Cofam ją, gdy tylko ją puszcza, mając nadzieję, że ten ruch nie był zbyt oczywisty. Opiera dłoń na ramieniu mamy i prowadzi ją wokół ciężarówki w kierunku domu, a ja podążam za nimi. 

"Damy wam czas, żebyście się rozgościli i rozpakowali, ale pozwólcie, że was oprowadzę i szybko przedstawię". 

Prowadząc nas po schodach do drzwi wejściowych, nie przestaje mówić, pytając mamę o drogę, pogodę w Arizonie i o to, jak jej się podoba Wschodnie Wybrzeże. Wyciszam ich rozmowę, gdy wchodzimy do domu, mrugając okiem na okazałe foyer z wysokimi sufitami. Łukowate drzwi po wszystkich stronach prowadzą do innych części domu, a kręcone schody po prawej stronie pokoju łączą się z górnym poziomem. Balkon wychodzi na wejście z drugiego piętra, a ja wpatruję się w niego, gdy moje ciało zderza się z moim. 

Krzyczę, a serce łomocze mi w piersi. Silne ramiona obejmują mnie od tyłu, powstrzymując nas oboje przed przewróceniem się, a ciepły, korzenny zapach uderza w moje nozdrza, gdy facet wydaje z siebie ciche, zaskoczone chrząknięcie. 

"Kurwa," mruczy. 

"Język, Lincoln." Samuel i moja mama odwracają się na widok tego zamieszania, a starszy mężczyzna spogląda na mnie z dezaprobatą. Grube ramiona obejmujące mnie opadają, gdy facet się odsuwa, a ja próbuję się opanować, wygładzając włosy i odwracając się, by spojrzeć na tego, kto we mnie uderzył. 

O, cholera. 

To jest syn Samuela Blacka, jestem tego pewien. 

Ma takie same prawie czarne włosy jak jego ojciec, choć są dłuższe i nieco bardziej dzikie. Jego oczy mają kolor bursztynowego miodu, co stanowi żywy kontrast z ciemnymi włosami, a on sam ma długi, prosty nos, wysokie kości policzkowe i kanciaste rysy. Są one niezwykle symetryczne, do tego stopnia, że prawie nie sprawia wrażenia człowieka. Bardziej jakby wyszedł z jakiejś formy "gorącego bogatego chłopca" czy coś w tym stylu. 

Jego ojciec wygląda na kogoś, kto był olśniewająco przystojny w młodości i dobrze się starzeje. Ale ten facet? Prawdopodobnie nie osiągnął jeszcze szczytu swojej urody. 

I już wiem, dlaczego na mnie wpadł. Zatrzymałem się przed drzwiami, które prowadzą do czegoś, co wygląda na melinę czy coś w tym rodzaju. 

"Lincoln, to jest nasza nowa kierownicza gosposia, Penelopa Thomas, i jej córka Harlow. Będzie z tobą chodzić do szkoły." 

Samuel promienieje, gdy się przedstawia, i prowadzi moją mamę do przodu, kładąc rękę na jej plecach. Uśmiecha się i podchodzi, by uścisnąć dłoń Lincolna, ale w ciągu dwóch sekund, które jej zajęło dotarcie do niego, widzę, że coś się zmieniło w jego oczach. Wcześniej patrzył na mnie z ciekawością i obojętnie, ale teraz jego brwi lekko się ściągają, a ciepły bursztynowy kolor oczu twardnieje jak szkło. Jego szczęka też drga, jakby zaciskał zęby, a kiedy podaje rękę mojej mamie, ruch jest sztywny. 

Jego tata odwraca się do mnie wyczekująco. 

Kurwa. 

Ostatnią rzeczą, jaką chcę zrobić, jest uściśnięcie ręki tego chłopca. Po pierwsze, biorąc pod uwagę jego nagłą zmianę nastawienia, obawiam się, że może ją odgryźć. A po drugie, jego ostry, kolendrowy zapach wciąż do mnie przylega od czasu naszego wcześniejszego zderzenia i nie sądzę, żebym tak szybko zniósł kolejne jego uderzenie. 

Nie dlatego, że go nie lubię, ale dlatego, że bardzo, bardzo lubię. 

Ale on jest synem nowego pracodawcy mojej mamy, a zarówno ona, jak i Samuel obserwują mnie teraz. Nie mogę po prostu skrzyżować rąk na piersiach i odmówić. 

Przełykam więc ciężko i robię krok do przodu, wyciągając rękę. On bierze ją do ręki i w przeciwieństwie do uścisku dłoni ojca, jego uścisk jest mocny, niemal siniakowaty. 

Jakby chciał sprawdzić, czy się złamię. 

Sam ściskam go trochę mocniej, wymuszając uśmiech na twarzy. "Miło mi cię poznać, Lincoln". 

Przytakuje, jego oczy lekko się zwężają, ale nadal trzyma mnie za rękę. "Jesteś nową pomocą?". 

Samuel wydaje za mną cichy, pełen dezaprobaty odgłos, ale jego syn go ignoruje. 

"Kierowniczą gosposią" - poprawiam, krzywiąc się na to określenie. 

On kiwa głową z kpiącym uśmieszkiem. "Ty jesteś kierowniczą gosposią?". 

"Nie, moja mama jest. Ja jestem jej... asystentką". 

Cholera, chciałbym wiedzieć, w jaką grę gramy, żeby wiedzieć, czy wygrywam, czy przegrywam. 

Jego uśmiech znika, a spojrzenie przesuwa się ode mnie, przez mamę, po tatę. Kiedy znów ląduje na mnie, na jego twarzy nie ma już śladu humoru. 

"Rozumiem. Dobrze wiedzieć." 

Gwałtownie puszcza moją dłoń, wykonuje kurtuazyjny ukłon w stronę dorosłych, po czym rusza schodami na drugie piętro. 

"Dobrze wiedzieć?" Co to, do cholery, znaczy? 

Na pierwszy rzut oka te słowa niewiele znaczą. Ale to sposób, w jaki je wypowiedział, mnie zaniepokoił. Jakbym wyznała jakiś straszny grzech lub obciążyła się, przyznając, że jestem jedną z nowych gosposi. 

Jezus. Czy biedny, mały, bogaty chłopiec jest zły, że jego tatuś kazał mu podawać rękę z pomocą? 

Nie myśląc o tym, wycieram rękę o spodnie i odwracam się za panem Blackiem i mamą w głąb domu, żałując, że nie mogę siłą usunąć zapachu Lincolna z moich nozdrzy. Ten słodki, pikantny, uzależniający zapach w jakiś sposób stał się gorzki. 

Tuż przed wejściem przez łukowate drzwi z tyłu pokoju do małej galerii zerkam przez ramię. 

Lincoln stoi na balkonie drugiego piętra, z rękami opartymi na poręczy, ze wzrokiem utkwionym we mnie. 

Dopiero wtedy uświadamiam sobie, że jego wcześniejsze niegrzeczne zachowanie było tak naprawdę powstrzymywaniem się - nakładaniem maski grzeczności. Musiał się powstrzymywać, trzymać emocje na wodzy przed swoim tatą i moją mamą. 

Bo jego mina teraz? 

To wyraz czystej odrazy.



Rozdział 2

2      

Moja mama, Boże kochany, chyba nie odebrała tych dziwnych, pieprzonych wibracji, które Lincoln wysyłał w moją stronę - a może i w jej stronę, nie jestem pewien. Wydaje się jednak, że mnie nienawidzi, więc nie wyobrażam sobie, żeby był wielkim fanem kobiety, która mnie urodziła. 

Doganiam ją i Samuela, który wprowadza nas do tylnego foyer, prowadzącego na duży taras i rozległe podwórko. Stamtąd krąży dookoła, pokazując nam wielki pokój, oranżerię, salę balową, bibliotekę i kuchnię. Nie wiem nawet, co to, kurwa, jest "wielki pokój", ale jest ogromny i ma kanapy, krzesła i stoliki artystycznie rozmieszczone w różnych miejscach. 

W drugim skrzydle pierwszego piętra znajduje się kuchnia i kilka pokoi gościnnych, a na drugim końcu - ogromny dziedziniec i dwa garaże. W piwnicy znajduje się łaźnia parowa i sauna, kilka pomieszczeń rekreacyjnych, małe boisko do koszykówki, piwniczka na wino i mini kino. 

W pewnym momencie podczas zwiedzania oczy przestały mi wyłazić z głowy. Widziałem już zbyt wiele, żeby się dziwić - poziom bogactwa i luksusu w tym miejscu jest oszałamiający. 

Kiedy wchodzimy po innych schodach na drugie piętro, po schodach zaczyna schodzić w naszą stronę zgrabna kobieta. Ma na sobie luźną, kosztowną bluzkę i lejące się spodnie. Ma kasztanowe włosy z pasemkami, a jej paznokcie są długie. Wygląda na młodszą od mamy i przez chwilę całkowicie rozumiem, przez co ludzie przechodzą, kiedy spotykają mnie i moją mamę razem - przez moment dezorientacji, czy jesteśmy matką i córką, czy rodzeństwem. 

Czy ta kobieta jest żoną Samuela czy jego córką? 

Zatrzymuje się kilka metrów od nas, a jej brwi unoszą się z lekkim, znudzonym zainteresowaniem. "A kim wy jesteście?". 

"Kochanie, to nowy personel sprzątający. Mówiłem ci, że przyjadą dzisiaj, pamiętasz?". 

Samuel obejmuje ją w pasie, przyciąga do siebie i lekko całuje. 

Cóż, to chyba odpowiedź na to pytanie. 

Kobieta wyswobodziła się z jego uścisku, a jej spojrzenie wędrowało między mną a mamą. Nie wydaje się otwarcie wrogo nastawiona, jak jej syn, więc to chyba dobrze. Ale nie wydaje się też... cała. Jej oczy są lekko szkliste, a ruchy powolne, jakby między jej mózgiem a ciałem było pół sekundy opóźnienia. 

Uśmiecha się, jej usta powoli się rozciągają, a ona mruga do nas okiem. "O, tak. Oczywiście. Witamy w naszym domu. Jestem Audrey". 

Mama przedstawia nas sobie, a ja staję obok niej. Uścisk dłoni pani Black jest jak trzymanie kawałka tektury. Jest chłodna, sucha i lekko sztywna. 

"Jestem pewna, że mój mąż doskonale się tobą zaopiekuje". Jej usta unoszą się w kolejnym uśmiechu, który jednak nie dociera do oczu. "Kochanie, będę w domu przy basenie, jeśli będziesz mnie potrzebować. 

Mija nas i schodzi po schodach, a kiedy Samuel zaczyna nas znowu prowadzić, mama rzuca mi spojrzenie. Dobra, nawet ona wyłapała to dziwactwo. 

Wzruszam ramionami, żeby dać jej do zrozumienia, że nie rozumiem tego lepiej niż ona. 

Bogaci ludzie są szaleni, prawda? 

Rezydencja rodziny Blacków jest tak ogromna i ostentacyjna, że w rzeczywistości posiada "pomieszczenia dla służby". Po krótkim zwiedzaniu drugiego piętra pan Black prowadzi nas do samodzielnego mieszkania z jedną sypialnią, znajdującego się po zachodniej stronie domu, nad garażem. 

"To tutaj będziecie mieszkać" - mówi, uśmiechając się do mojej mamy. Jest jedyną osobą w tym domu, która robi to na serio. Potem odwraca się w moją stronę. "Niestety, ma tylko jedną sypialnię. I wydaje mi się, że to głupie, aby prosić was o współdzielenie, skoro mamy mnóstwo doskonałych pokoi gościnnych, które nie są używane. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, zamieszkasz tuż za rogiem, w wolnej sypialni w pobliżu pralni". 

Wzruszam ramionami. "Jasne, mi pasuje". 

Znowu się cieszy, a ja zastanawiam się, czy zawsze tak jest. Czy próbuje zrekompensować sobie to, że ma syna, który jest dupkiem, i żonę, której prawie nie ma? 

"Wspaniale! W takim razie zostawię was, żebyście się rozgościli. Penelope, jutro wieczorem możemy omówić twoje przewidywane obowiązki i niektóre sprawy związane z prowadzeniem domu. Mieliśmy już wcześniej pomoc domową, więc będzie to tylko kwestia wprowadzenia cię w systemy, które stworzył twój poprzednik". 

"To brzmi świetnie". Moja mama przytakuje z entuzjazmem. Ponownie ściska jego dłoń. "Dziękuję, że nas przyjąłeś. To wspaniała okazja. Nie możemy się doczekać, kiedy zaczniemy". 

Ponownie wykonuje podwójny uścisk dłoni, chwytając jej dłoń między obie swoje. "Oczywiście. Celeste bardzo dobrze o tobie mówiła". 

Zanim odchodzi, pokazuje mi za rogiem mój pokój. Drzwi wejściowe dla służby znajdują się w rogu, gdzie spotykają się dwa korytarze, a mój pokój jest kilka metrów dalej. Pokój jest ogromny - najwyraźniej nie był przeznaczony do spania dla służby - i jak zauważył pan Black, tuż obok znajduje się pralnia. Są nawet drzwi, które prowadzą z sypialni do pralni, choć nie bardzo wiem, po co. Wiem tylko, że dał mojej mamie doskonałą wymówkę, aby przydzielić mi obowiązek prania. 

Chichoczę pod nosem, przewracając oczami. Wielkie dzięki, stary. 

Sekundę później mama delikatnie uderza w półprzymknięte drzwi sypialni i wchodzi do środka. "Hej, mały. Chcesz pomóc mi rozładować ciężarówkę?". 

Odetchnąłem, wstałem z miejsca, w którym testowałem łóżko. Materac jest miękki i sprężysty, dokładnie taki, jaki lubię, i naprawdę mam ochotę założyć piżamę i położyć się pod kołdrą. Ale zostało nam tylko kilka godzin światła dziennego, a dopóki nie rozpakujemy naszych rzeczy, nie mam nawet piżamy, w którą mógłbym się przebrać. 

"Tak. Zróbmy to. Home, sweet home."       

* * *  

W domu nie ma śladu ani Lincolna, ani jego mamy, gdy wyładowujemy nasze pudła i torby z ciężarówki. Nie trwa to długo - sprzedaliśmy lub oddaliśmy wszystkie nasze meble, a żadne z nas nie posiada ich zbyt wiele. Są to głównie ubrania, książki i inne rzeczy codziennego użytku. 

Tej nocy śpię jak cholerne dziecko, otulona w najbardziej miękką pościel znaną ludzkości. Zwykle trudno mi zasnąć w nowych miejscach i wydawało mi się, że będzie to szczególnie widoczne w tym ogromnym, przytłaczającym domu. Ale schowany w północno-zachodnim rogu, za rogiem prowizorycznego mieszkania mojej mamy, czuję się bezpiecznie i przytulnie. Mogę sobie niemal wyobrazić, że reszta domu nie istnieje. 

Na pierwszym piętrze jest kilka sypialni dla gości, ale wszyscy, którzy tu mieszkają, śpią na drugim. Państwo Black dzielą główną sypialnię z pokojem wypoczynkowym i dwiema ogromnymi garderobami, które zajmują prawie całe wschodnie skrzydło domu. Pokój Lincolna znajduje się po południowej stronie domu, za rogiem i w głębi korytarza od mojego - pan Black wskazał nam go podczas zwiedzania. Mogę tylko przypuszczać, że Lincoln był wtedy w środku, patrząc na grube drewno, gdy przechodziliśmy obok. 

Widać, że mama jest trochę zdenerwowana rozpoczęciem pracy, ale następnego dnia dokładniej przegląda dom. Żartowała, kiedy przyjechałyśmy, ale miała rację - jeśli będziemy się bały czegokolwiek dotknąć, będziemy najgorszymi gospodyniami w historii. 

Pomimo pozytywnej rekomendacji jej przyjaciółki z liceum, Celeste Barker, moja mama nie jest ekspertem od sprzątania. Kiedy miałam piętnaście lat, przez jakiś rok sprzątała domy za pośrednictwem agencji, a ja pomagałam, kiedy nie byłam w szkole. Celeste, mówiąc dobre słowo o mojej mamie, miała na myśli raczej rzucenie jej kością niż jej rzeczywiste kwalifikacje. 

Najwyraźniej w szkole średniej były dobrymi przyjaciółkami, ale okoliczności życiowe sprawiły, że potem rozeszły się w zupełnie innych kierunkach. Moja mama zaszła ze mną w ciążę w roku, w którym skończyła szkołę, a ojciec rozstał się z nią rok później. Celeste wyszła za mąż za jakiegoś wystrzałowego prawnika i skończyła jako dekoratorka wnętrz w Fox Hills. Jakiś czas temu przypadkowo spotkały się ponownie w mediach społecznościowych i myślę, że Celeste poczuła się trochę źle, widząc, gdzie skończyła moja mama. 

Trochę nie podoba mi się, że to właśnie litość nas tu przywiodła, ale moja mama nie jest na tyle głupia, żeby z powodu dumy odrzucić szansę na zmianę życia. 

A to może zmienić życie. 

Z taką pracą - z takimi pieniędzmi - moglibyśmy wreszcie wydostać się z dołka długów, w którym żyjemy od lat. 

Bez zastanowienia sięgam opuszkami palców do blizny na klatce piersiowej. Nie czuję jej nawet przez materiał koszuli, ale wiem, że tam jest. 

"Niski? Nic ci nie jest, kochanie?". 

Szarpię się z zaskoczenia, odwracając się w stronę drzwi do sypialni, aby zobaczyć głowę mamy, która wychyla się przez szparę. 

"Tak." Uśmiecham się, wypuszczając oddech. "Dobrze. Rozpakowałaś się?". 

Wzrusza ramionami, otwierając szerzej drzwi i opierając się o framugę. "Na razie wystarczy. I już wiem, że spakowałem masę rzeczy, których powinienem się pozbyć. No cóż. Zachowam je na kolejne dziesięć lat, a potem zdecyduję, co z nimi zrobić". 

Uśmiecham się, odgarniając długie włosy na ramię. "Dobra decyzja." 

"Hej, zaraz usiądę i porozmawiam z panem Blackiem, żeby zorientować się w sytuacji. Możesz przyjść, jeśli chcesz, ale jeśli nie...". 

"Opcja numer dwa" - mówię szybko. 

Cieszę się, że mogę pomagać mamie w sprzątaniu, ale jeśli to ona będzie zajmować się spotkaniami z głową domu, będę jeszcze bardziej szczęśliwa. Pan Black wydaje się dość miły, ale mimo to emanuje przywilejami i władzą, a przebywanie w jego pobliżu trochę mnie denerwuje. W ogóle przebywanie w pobliżu kogokolwiek z tej rodziny. Muszę założyć, że to uczucie kiedyś minie - wszyscy teraz mieszkamy razem, do kurwy nędzy - ale nie spieszy mi się, żeby to wymuszać. 

"Tak, tak myślałem." 

Uśmiecha się do mnie, a przez sekundę jej wyraz twarzy staje się boleśnie tęskny. Po tym wszystkim, co dla mnie zrobiła - szalonych godzinach pracy, ogromnym długu, który zaciągnęła, dniach i tygodniach opiekowania się mną podczas chemioterapii po zdiagnozowaniu raka - czasami wydaje mi się, że powinna mnie nienawidzić. Czuć do mnie urazę. 

Ale w takich chwilach jestem pewien, że gdybym zapytał ją, czy zrobiłaby to wszystko jeszcze raz, odpowiedziałaby "tak" w mgnieniu oka. 

W niektóre dni ledwo mogę znieść tę myśl i związane z nią poczucie winy. 

"Będę robił obszerne notatki i możemy je omówić wieczorem przy lodach. Co ty na to?". Macha do mnie brwiami. 

W jej małym mieszkanku znajduje się mała kuchnia. To naprawdę samodzielna przestrzeń. 

"Mm." Uśmiecham się. "Tak, proszę". 

Rozkładam ostatnie pudło i kładę je na pozostałych, nadeptując na nie, aby je jeszcze bardziej zgnieść. Ona salutuje mi dwoma palcami i wychodzi z powrotem na korytarz, zamykając za sobą drzwi. 

Jej spotkanie z panem Blackiem trwa ponad godzinę, a mnie kusi, żeby wyjść z pokoju i pozwiedzać trochę więcej, ale nie chcę ryzykować, że wpadnę na Lincolna. To do dupy, że w tym domu jest facet w moim wieku - nawet gorący jak diabli - a okazał się być wielkim dupkiem. Nie żebym liczyła na to, że zyskam tu nowego najlepszego przyjaciela, ale byłoby miło, gdybym nie czuła, że moje istnienie jest dla niego osobistą obrazą. 

Zamiast tego leżę na łóżku i piszę SMS-y do Hunter. Jest na randce ze swoim chłopakiem od pięciu miesięcy, Kevinem, a ja mam wyrzuty sumienia, że całkowicie ją rozpraszam. Ale mam tu przywilej najlepszej przyjaciółki. 

Opowiadam jej o dziwnych kontaktach, jakie miałam z Lincolnem i jego mamą, ale do niej dociera tylko mój zdawkowy komentarz, że to najgorętszy facet, jakiego kiedykolwiek widziałam. Kiedy mama wraca na górę i przychodzi po mnie, dostaję wyraźne polecenie, żeby zrobić zdjęcie młodszemu Blackowi i wysłać je mojej przyjaciółce. 

Tak. To się nie stanie, głupku. Przepraszam. 

Muszę przyznać, że trochę mnie to kusi. Głównie dlatego, że chciałabym móc dokładniej przyjrzeć się jego rysom, gdyby na mnie nie patrzył - albo nie wiedział, że w ogóle patrzę. Na przykład jego oczy. Mają niesamowity odcień bursztynu, tak jasny, że prawie złoty. A osadzone pod jego zmierzwionymi ciemnymi włosami, zdawały się wyróżniać jeszcze bardziej. Jego ojciec ma jasnobrązowe oczy, ale w żadnym wypadku nie dorównują one blaskiem i wyrazistością oczom Lincolna. 

Ugh. A teraz właśnie spędziłam ostatnie pięć minut, myśląc o jego oczach. 

Skrobiąc łyżką po pojemniku z lodami, skupiam się na tym, co mama mówi o koordynowaniu obowiązków z dozorcą i kucharzem. 

Nie jestem tu po to, żeby podrywać bogate dzieciaki. Jestem tu tylko po to, żeby pracować.




Rozdział 3

3      

Najgorszą rzeczą w tej nowej pracy są te pieprzone mundurki, które musimy nosić. 

Przysięgam na Boga, są o krok od kostiumu seksownej francuskiej pokojówki na Halloween. Co to ma być, lata pięćdziesiąte dziewiętnaste? Jakby myśleli, że nie będziemy w stanie zapamiętać naszych obowiązków, jeśli nie będziemy mieć na sobie czarnej sukienki i białego fartucha, które jednoznacznie oznaczają nas jako "pomoc". 

Z drugiej strony, może powinnam być wdzięczna, że musimy je nosić, ponieważ pomagają nam określić, kiedy jesteśmy na służbie, a kiedy poza nią. Czuję się bardziej ludzka, kiedy pod koniec dnia znów wsuwam swoje ubranie - bardziej sobą. Jeśli uniform do czegokolwiek mi się przydaje, to do przypominania mi, że bycie gosposią, praca dla tych obrzydliwie bogatych ludzi, to tylko to, co robię. 

To nie jest to, kim jestem". 

To właśnie powtarzam sobie, szorując fugi między kafelkami na podłodze w domu przy basenie. 

Jesteśmy w domu od trzech dni, a za kolejne trzy zaczynam szkołę. To oznacza, że nie będę mógł tak często pomagać mamie, więc staram się zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby ułatwić jej życie. 

Stąd te płytki i szczotka do szorowania. 

Dom z basenem jest przepiękny, co sprawia, że ten obowiązek jest mniej męczący. Przez jego środek biegnie długi basen, a na jednym z jego końców zgromadzono drogie, wyściełane leżaki. Nad basenem znajduje się świetlik, a cała jedna ściana składa się z okien od podłogi do sufitu, przez które widać wypielęgnowane podwórko. I chociaż jestem tu, aby pracować, a nie pływać, dźwięk wody delikatnie uderzającej o brzeg basenu jest kojący, a lekka wilgoć w powietrzu przyjemna. 

Zabieram wiadro, szmaty i szczotkę do szorowania i już mam przejść do nowej części podłogi, kiedy otwierają się za mną drzwi do budynku basenu. Zerkam przez ramię, spodziewając się zobaczyć mamę, która wchodzi, żeby poprosić mnie o pomoc przy czymś w głównym domu. 

Ale nie. 

To Lincoln. I trzech innych chłopców. 

Wszyscy mają na sobie szorty, które opadają im nisko na biodra, odsłaniając wcięty brzuch i umięśnione klatki piersiowe. Każdy z nich ma szerokie ramiona, grube bicepsy i przedramiona, a nawet najniższy z nich jest co najmniej sześć centymetrów wyższy ode mnie. 

Oczywiście ten gorący dupek miałby trzy gorące przyjaciółki. Oni zawsze poruszają się w paczkach. 

Lincoln zatrzymuje się na sekundę, gdy mnie widzi, po czym jego wzrok przesuwa się po mnie, jakby mnie tu w ogóle nie było. Opada na jeden z foteli wypoczynkowych, opierając się o jego oparcie, a jego kumple robią to samo. 

Niech to szlag. Czy on wiedział, że tu jestem? Nie przyszli tu tylko po to, żeby patrzeć, jak pracuję, prawda? 

To byłoby cholernie niegrzeczne i bez sensu. Nie ma chyba nic mniej interesującego niż szorowanie kafelków - no, może poza patrzeniem, jak robi to ktoś inny. 

Zresztą to i tak nie ma znaczenia. Muszę to skończyć, zanim przejdę do kolejnego projektu z listy zadań mamy. Jeśli odejdę, myśląc, że wrócę później, pan Black może tu przyjść i zobaczyć to w połowie zrobione, a nie chcę, żeby pomyślał, że ociągamy się w pierwszym tygodniu. 

Zignorowałem więc chłopaków i wróciłem do pracy. Przeniosłem wiadro na nowy fragment podłogi i uklęknąłem na chłodnych kafelkach, żeby wyszorować. W miarę możliwości trzymam się od nich z daleka, ale nie zawsze jest to możliwe. Poza tym ciekawość skłania mnie do podglądania kolegów Lincolna - żeby sprawdzić, czy ich też mogę poznać. 

Dwóch z nich to na pewno bracia. Prawdopodobnie bliźniakami. Są do siebie bardzo podobni, tak jak identyczne bliźnięta, ale potrafię ich rozróżnić. Obaj mają miedziane włosy, ale jeden z nich jest bardziej blond, a drugi bardziej brązowy. Wydaje mi się, że ich oczy też mają różne kolory, ale nie potrafię tego stwierdzić bez jawnego gapienia się, a tego na pewno, kurwa, nie zrobię. Ten ciemnowłosy jest większy, szerszy w klatce piersiowej i ramionach, i wydaje się nieco poważniejszy od brata, choć obaj często i głośno się śmieją. 

Czwarty chłopak jest spokojniejszy, bardziej rozważny. Ma popielato-brązowe włosy, krótsze po bokach i dłuższe na czubku głowy, utrwalone odrobiną żelu. Jego szczęka jest kwadratowa, ma prosty nos i szerokie czoło. Nie wiem też, jakiego koloru są jego oczy, ale są jasne. Może szare? 

Chcę się przyjrzeć bliżej, dowiedzieć się więcej, ale w końcu przestaję zerkać, bo za każdym razem, gdy podnoszę wzrok, któryś z nich przyłapuje mnie na gapieniu się. 

Do kurwy nędzy. 

Kończę nowy odcinek, nad którym pracowałem, i przechodzę do następnego, przesuwając się w dół wzdłuż basenu. Chłopcy rozmawiają niskimi szmerami, a gdy podchodzę bliżej, wyłapuję coraz więcej ich słów. 

"Co, jej piersi? Ech, widziałem lepsze". 

Ciemno miedziane włosy chłopaka zwiększają nieco głośność, gdy to mówi, i nagle dociera do mnie, o czym oni cały czas mruczą. 

Ja. 

I najwyraźniej w tej chwili tematem ich rozmowy są moje cycki. 

Na mojej szyi pojawia się rumieniec, a w jelitach rodzi się dziwne, chore uczucie. Jezu. Czy oni naprawdę przez cały czas o mnie rozmawiali? Analizują moje ciało, moją twarz, moje wady? 

Gówno mnie obchodzi, co ci faceci o mnie myślą. Jeśli uważają, że moje cycki są za duże, za małe, czy cokolwiek innego - nie ma to dla mnie znaczenia. Mogą się pierdolić. 

Ale kiedy patrzę w górę, serce łomocze mi w piersi, mocno uderzając o żebra. 

Słowa chłopaka były chłodne, jego ton znudzony, ale żar w jego oczach, gdy się we mnie wpatruje, przeczy obu tym rzeczom. Nie wygląda, jakby widział coś lepszego. 

Wygląda, jakby chciał mnie zjeść żywcem. 

Odwracam od niego uwagę, udając, że tego nie widzę, że tego nie czuję. Odwracając się do nich plecami, mocniej szoruję kafelki, dając sobie chwilę na zebranie myśli. 

O co tu, do cholery, chodziło? 

Mimo że jestem odwrócona w drugą stronę, wciąż czuję na sobie jego wzrok, a moje zdradzieckie sutki twardnieją, odznaczając się na tle miękkiego materiału mundurka. Moja skóra jest pod napięciem, jakby ktoś podłączył mnie do akumulatora i pompował przez całe moje ciało napięcie o niskiej mocy. 

Do posprzątania pozostała mi tylko część domu z basenem na wschodnim krańcu, którą oni przejęli, ale naprawdę nie chcę tam iść. Moje ciało chyba jeszcze nie zrozumiało, że ich nienawidzę, a nie chcę, żeby zrobiło coś głupiego i żenującego. 

Podnoszę wiadro i waham się przez chwilę, zerkając na nich, gdy rozważam swoje opcje. Wtedy zauważam, że facet o szarych oczach - River, chyba Lincoln tak go nazwał, co dziwnie pasuje - zostawił telefon komórkowy na kafelkach obok swojego fotela wypoczynkowego. 

Hmm. Skoro już muszę tam iść, to może mi się to opłaci. 

Jeśli mają zamiar wydłubywać oczy pokojówce i mówić gówno o jej ciele, kiedy ona sprząta, to może powinni dostać lekcję cholernych manier. 

Dzięki Bogu ich rozmowa zeszła na dalszy plan. Po tym, jak przedstawili swój punkt widzenia, który, jak się wydaje, chcieli udowodnić, poszli dalej. Ignorując mocne bicie serca, zaniosłem swoje wiadro do rogu pokoju za nimi. 

Upewniłem się, że przypadkowo zostawiłem mały ręcznik do czyszczenia przy części podłogi, nad którą właśnie pracowałem. Odstawiając wiadro, wydaję z siebie mały odgłos irytacji, mamrocząc coś o potrzebie szmaty, zanim przejdę po nią między ich fotelami. Kiedy przechodzę obok fotela Rivera, przesuwam stopę po gładkich kafelkach, trzymając ją nisko przy ziemi, tak by dotykała jego telefonu. 

Mały czarny prostokąt przesuwa się do przodu z łoskotem, a następnie ześlizguje się po brzegu basenu i wpada do czystej niebieskiej wody. 

Zastygam w miejscu, mój szok jest tylko częściowo udawany. 

O cholera. Nie wierzę, że właśnie to zrobiłem.  

Podnosząc rękę do ust, potrząsam głową. "Cholera! Przepraszam! Nie widziałem tam twojego telefonu!". 

River odwrócił głowę, gdy kopnąłem jego komórkę, i początkowo nie zwrócił uwagi na dźwięk, ale pozostali z pewnością to zauważyli. Lincoln szarpnął się do przodu, gdy telefon przeleciał po podłodze, a River odwrócił się w porę, by zobaczyć, jak wpada pod wodę. Teraz jest pod powierzchnią, prawdopodobnie leży jak skała na dnie basenu. 

Zupełnie jak kamień, który tkwi w moim żołądku. 

Szaro-niebieskie spojrzenie chłopca napotyka moje i jestem przekonany, że mimo mojego niewinnego zachowania godnego Oscara, on wie, że zrobiłem to specjalnie. 

Kurwa. Kurwa! Cholera, Niski, jak mogłeś być tak cholernie głupi? 

Ci kolesie mogą być chujami i uprawnionymi dupkami, ale stali się nimi z jakiegoś powodu. Ponieważ ich pieniądze dają im władzę. Zachowują się tak, jakby mogli mieć i robić wszystko, co chcą, bo... mogą. 

Jeśli Lincoln chce zwolnić mnie i moją mamę, nie mam wątpliwości, że mógłby to zrobić jednym pstryknięciem palców. 

Jeśli zepsuję to już w pierwszym tygodniu pracy, nigdy nie będę mogła żyć w zgodzie z samą sobą. 

"Bardzo przepraszam". Mój głos jest teraz niższy, trochę gardłowy, bo staram się zapanować nad emocjami. To chore uczucie, które miałam wcześniej, rozprzestrzenia się po całym moim ciele, infekując moje żyły niczym szlam. 

"A ty?". Zwęża na mnie swoje szaroniebieskie oczy, przyglądając się mojej twarzy. Pozostała trójka stoi nieruchomo jak drapieżniki gotowe do ataku, obserwując naszą interakcję. 

"Tak, jestem..." 

Nie mogę już wytrzymać presji jego spojrzenia i nie mam ochoty na kolejne kłamstwo, które on natychmiast przejrzy. Zamiast więc kończyć to zdanie, podchodzę pospiesznie do bocznej ściany pokoju, gdzie pod ścianą stoi siatka na długim słupie. 

Kiedy wracam, telefon leży na dnie basenu niczym brzydki czarny ślad, a ręce lekko mi się trzęsą, gdy wrzucam siatkę i próbuję go wyłowić. 

Ale nie mogę go, kurwa, złapać. Jest ciężka i śliska, a ja nie mogę jej wyjąć z metalowej obręczy siatki. Wszyscy czterej chłopcy przyglądają mi się w milczeniu i, kurwa, naprawdę żałuję, że nie wyszedłem z basenu, gdy tylko tu weszli. 

Moja panika rośnie, a siatka, kurwa, nie działa. 

Odrzucam ją więc na bok i sam wskakuję do basenu, zanurzam się do dna i szukam małego telefonu komórkowego. Chwytam go i wystrzeliwuję w górę, by wybić się na powierzchnię. Basen jest głęboki tylko na pięć stóp, więc z głową nad wodą moje stopy prawie dotykają ziemi. Kopię w stronę wyłożonego kafelkami brzegu i wyciągam się na powierzchnię, a mój czarno-biały strój pokojówki ocieka wodą. 

Kiedy staję, moje buty chrzęszczą. 

Moje cholerne sutki są teraz jak latarnie morskie, co jeszcze bardziej uwidacznia sposób, w jaki przylega do mnie mokra tkanina. Włosy miałam zaczesane do tyłu w luźny kok, ale wypadły mi, gdy wskoczyłam do wody. 

"Um, tutaj." 

Podchodzę do Rivera, który patrzy na mnie, jakby nie wiedział, co ze mną zrobić, i wyciągam do niego telefon. Ekran jest czarny, tak jak cała reszta. 

"To cegła" - mówi płasko. "Stał się cegłą w momencie, gdy postanowiłaś go kopnąć do basenu". 

Jego dobór słów nie jest dla mnie obojętny, a panika ponownie wzbiera, gdy mocniej wyciągam telefon. "Mogłeś go wysuszyć...". 

"Nie." Parsknął. Potem odchyla się w swoim fotelu i patrzy na mnie. I chociaż ja stoję, a on siedzi, wiem, że to nie ja mam tu władzę. "Jest już za późno. Dlaczego nie zatrzymasz go na pamiątkę?". 

O Boże, nie. Nie pozwól, żeby nas zwolnili. Proszę, kurwa, nie. 

"Kupię ci nowy!" mówię, choć jestem pewien, że ta pieprzona rzecz kosztowała co najmniej sześćset dolarów. 

On jednak nawet na to nie odpowiada. Zamiast tego krzyżuje nogi w kostkach na leżaku, a pozostała trójka, jakby w odpowiedzi na jakiś niewypowiedziany sygnał, również siada z powrotem. Zaczynają rozmawiać między sobą - jakieś bzdury o szkole, cheerleaderkach i chłopaku o imieniu Trent - i zupełnie ignorują moje istnienie. 

Stoję tam jeszcze przez kilka chwil, trzymając w ręku jego telefon w nadziei, że go odbierze, ale on nawet na mnie nie patrzy. 

Cholera. Ma rację. To urządzenie jest kompletnie zniszczone. 

To nie powinno być tak cholernie łatwe do zrobienia, ale proszę bardzo - moja impulsywność wymieszana z kruchością drogiej technologii właśnie potencjalnie wysłała mnie i moją mamę do domu. 

Nie mogę tu stać bez końca, a wciąż kapie ze mnie na jasne kafelki, więc po kolejnym uderzeniu wsuwam telefon do kieszeni fartucha i ruszam do drzwi. Muszę przynajmniej przebrać się w jakieś suche ubrania, zanim zobaczy mnie pan lub pani Black. 

Do domu z basenem prowadzi korytarz, który zakręca wokół sali śniadaniowej - która jest inna niż jadalnia, bo bogaci ludzie są szaleni. Podążam nim do schodów w zachodnim skrzydle i już mam zacząć po nich wchodzić, gdy jakaś ręka chwyta mnie za łokieć. 

Wrzeszczę, kiedy obraca mnie tak, że staję twarzą w twarz z Lincolnem. Wyraz jego twarzy jest tak intensywny, że mimowolnie robię kilka kroków do tyłu, zanim zatrzymuje mnie ściana. On jednak podąża za mną, utrzymując bliskość naszych ciał, aż zostaję uwięziona między nim a twardą płaszczyzną za mną. Między nami jest tylko stopa wolnej przestrzeni, ale to za mało, żebym mogła odetchnąć pełną piersią. 

Moje buty są wciąż mokre, pewnie zostawiają małe kałuże, które będę musiała jak najszybciej posprzątać, a chłodne powietrze w domu sprawia, że na mojej wilgotnej skórze pojawia się gęsia skórka. 

Spojrzenie Lincolna jest zacięte i mimo strachu, mimo obaw, że mnie zwolnią, czuję, że wzbiera we mnie również irytacja. Dlaczego on zawsze jest taki? Jaki jest jego problem, do cholery? 

Dobra, tak, ten telefon był głupi. Ale to nie jest tak, że zrobiłem to niesprowokowany. Był dla mnie kutasem od momentu, kiedy przekroczyłam próg domu, a on i jego kumple byli kompletnymi mizoginistycznymi dupkami. 

"Słuchaj, powiedziałem, że jest mi przykro, dobrze?". 

Wypinam pierś, dopiero po fakcie zdając sobie sprawę, że to był błąd. W ten sposób zbliżam swoje ciało do jego ciała i nagle zdaję sobie sprawę, że on ma na sobie tylko granatowe szorty, a moje ubrania przylegają do mokrego ciała. 

"Tak, słyszałem." Jego usta układają się w twardą linię. "Rzecz w tym, że ja ci, kurwa, nie wierzę, dziewczyno od basenu". 

"Cóż, szkoda, bo..." 

"Wiem, o co ci chodzi. Wiem, czego chcesz." Jego oczy zwężają się, a on pochyla się jeszcze bliżej, górując nade mną. "Myślisz, że nie grałem w tę grę wcześniej?". 

"Co? O czym ty mówisz?". 

Serce bije mi tak mocno, że zaraz wyrwie mi się z piersi, i jestem prawie pewna, że mój przemoczony uniform zostawia mokrą plamę na ścianie za mną. Muszę uciec z tej zamkniętej, klaustrofobicznej przestrzeni, którą on tworzy. Robię więc coś, co prawdopodobnie jest dość głupie. Kładę ręce na jego klatce piersiowej i popycham. 

Nie rusza się z miejsca. Ale jego piersi kurczą się pod moim dotykiem, a jego naga skóra jest ciepła i gładka pod moimi dłońmi. Przyciska się do mnie, zmuszając mnie do jeszcze większego ugięcia łokci, gdy się do mnie zbliża. 

"Udawaj niewiniątko, ile chcesz, Harlow. Tylko wiedz, że nie wszyscy to kupują". 

"Nie ma nic, co chciałabym ci sprzedać, dupku..." 

przerwałem sobie. Niech to szlag. Przeze mnie naprawdę nas zwolnią. 

Lincoln uśmiecha się, jakby dokładnie wiedział, jak zamierzałem go nazwać. Potem odchodzi, zostawiając moje ręce zawieszone w pustym powietrzu przed sobą, niczego nie dotykając. 

"Pamiętaj, gdzie twoje miejsce, dziewczyno od basenu, a wszystko będzie dobrze". Kieruje swój podbródek w stronę schodów. "Lepiej idź się umyć, zanim ktoś cię zobaczy". 

Kiedy się odwraca i odchodzi korytarzem, z całej siły staram się nie zsunąć po ścianie i nie posadzić tyłka na podłodze. Jeszcze przez chwilę opieram się o twardą powierzchnię, pozwalając jej utrzymać mnie w pionie, po czym potrząsam głową i szybko rozglądam się dookoła. Dzięki Bogu, nadal nie widzę nikogo innego. 

Wbiegam po schodach i pędzę do swojej sypialni. W łazience zdejmuję mokry mundur, buty i bieliznę i zakładam suche ubrania. Zamurowany telefon leży bezużytecznie na blacie. Suszę ręcznikiem włosy i upinam je w kok, a następnie wycieram małe smugi tuszu do rzęs pod oczami. Nadal pachnę chlorem, ale nie mam czasu na prysznic. Muszę zmyć moją drogę z domu przy basenie, zanim ktoś ją zobaczy - albo, co gorsza, poślizgnie się na niej. 

Biorę kilka szmat z szafki na bieliznę i metodycznie wycieram każdą kałużę. 

Nie wracam jednak do domu z basenem. 

Moje nerwy tego nie wytrzymają.




Rozdział 4

4      

Przez resztę dnia nie mogę się doczekać, aż pan Black wezwie moją mamę do gabinetu i zwolni ją z pracy. 

Ale nic się nie dzieje. 

Może Lincoln rzeczywiście nic nie powiedział swojemu ojcu. Nie bardzo rozumiem, dlaczego tego nie zrobił, ale postanawiam nie patrzeć darowanemu koniowi w zęby. Nie wydał mnie. Moja mama nadal ma pracę. Wygrana-wygrana. 

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że będzie chciał się na mnie jakoś odegrać za tę sytuację. Jeśli nie przez zwolnienie mnie z pracy, to w jakiś inny sposób. Nie wygląda na takiego, który łatwo odpuszcza, jeśli te kilka spotkań, które miałem z nim do tej pory, o tym świadczą. 

I o co mu, kurwa, chodziło z tym całym gadaniem "wiem, czego chcesz"? Co on sobie myśli, że ja chcę? 

Nie wychylam się i pracuję przez następne trzy dni, unikając Lincolna tak bardzo, jak to tylko możliwe. Jeszcze kilka razy widzę w domu wszystkich trzech jego przyjaciół, ale też ich unikam. 

Przy jednej z tych okazji River pokazuje swój nowy telefon komórkowy, a ja jestem rozdarta między ulgą a obrzydzeniem. Nie mam przy sobie dodatkowych sześciuset dolarów; w razie potrzeby mogłabym wziąć pieniądze z konta mamy, żeby za niego zapłacić, ale zazwyczaj staram się tylko wpłacać pieniądze na konto. 

Jestem pewna, że tego irytująco pięknego chłopca i tak na to stać. 

W poniedziałek po raz pierwszy w ciągu całego tygodnia nie wkładam z samego rana mojego czarno-białego mundurka. Zamiast tego wsuwam się w parę wyblakłych dżinsów i miękką koszulę z długim rękawem. Mama kupiła mi ją na urodziny zeszłej wiosny i chociaż nie była zbyt droga, wygląda tak, jakby mogła być. I zakrywa moją bliznę pooperacyjną, co ma znaczenie, mimo że staram się tego nie okazywać. 

Jem śniadanie z mamą w jej małym mieszkaniu, a ona mówi mi, że wyglądam pięknie i całuje moje włosy, zanim wyjdę. 

"Baw się dobrze w szkole!", mówi z radością. "Nie spiesz się z powrotem, jeśli poznasz nowych przyjaciół lub coś innego. Będę tu trzymać fortecę". 

"Ok, dzięki." 

Wzruszam ramionami na plecaku, postanawiając nie mówić jej, że tak naprawdę nie tak działa szkoła średnia - zwłaszcza, gdy jest się nowym uczniem ostatniej klasy w szkole, w której mieszkają uprzywilejowane dzieci z funduszem powierniczym. 

Ale może dla mojej mamy tak by było. Jest typem osoby, którą większość ludzi lubi od razu. 

Pozwala mi zabierać Nissana do szkoły, a kiedy wjeżdżam na parking dla studentów Akademii Linwood, moje usta układają się w ciche "O". Najtandetniejszym samochodem na parkingu jest Mustang, a potem są już tylko coraz lepsze. Wszystkie błyszczą jak diamenty w porannym słońcu, a ja mam ochotę porysować kilka lakierów, gdy parkuję. 

No dobrze, może jestem trochę zgorzkniały. Ale po tym, jak przez lata patrzyłam, jak moja mama zmaga się z przygniatającymi długami - długami, których nabawiła się nie z własnej winy - trudno jest nie być. Sama zawartość tego parkingu mogłaby nas wyprowadzić na prostą z tysiącami dolarów na koncie. 

Wyciągam kluczyk ze stacyjki i w zamyśleniu bębnię palcami o kierownicę, spoglądając przez przednią szybę na duży, elegancko wyglądający budynek z czerwonej cegły, który stoi przede mną. 

Huh. Nadal nie mam pojęcia, o jakiej grze mówił Lincoln, ale może jest gra, w którą powinienem zagrać. 

Nawet przy dochodach z pracy na stanowisku gosposi spłacenie długów zajmie mojej mamie lata. Może mogę zrobić więcej, żeby jej w tym pomóc. Te bogate dzieciaki muszą się nudzić. A hazard to klasyczny sposób na nudę, zwłaszcza gdy ma się pieniądze do spalenia. 

Muszę tylko dowiedzieć się, kto i kiedy gra tu w pokera. 

Na samą myśl o tym w moim brzuchu pojawia się bąbelek podniecenia i wyskakuję z samochodu z większym zapałem niż wcześniej. Stały strumień studentów idzie z parkingu w kierunku frontu budynku, a ja wtapiam się w nich, wtapiając się w tłum, ale tak naprawdę nie stając się jego częścią. Inni wokół mnie rozmawiają, żartują z przyjaciółmi lub spieszą się, żeby kogoś dogonić, ale ja trzymam głowę nisko i idę sama. 

Plan zajęć i przydział szafek dostałem pocztą elektroniczną, więc ruszyłem bocznym korytarzem w stronę pierwszej klasy. Zanim tam dotarłem, na korytarzu wokół mnie pojawiła się jakaś... fala, jakby fala energii przepływająca przez tłum. Kiedy podnoszę wzrok, od razu widzę przyczynę. 

Lincoln i jego kumple przechadzają się po korytarzu, jakby byli cholernymi królami Linwood. 

Najbardziej szalone jest to, że wielu uczniów zdaje się zgadzać z nimi. Inne dzieciaki, zwłaszcza młodsze, starają się zejść im z drogi, jakby ci czterej kolesie mogli ich przejechać, jeśli nie będą się poruszać wystarczająco szybko. 

Ja się nie ruszam - po części dlatego, że nie jestem typem, który się nigdzie nie spieszy, a po części dlatego, że jest coś innego w tym, jak cała czwórka wygląda w tej chwili, i próbuję się dowiedzieć, co to jest. 

Kiedy zatrzymują się przede mną, uświadamiam sobie, że stoję na środku sali, skutecznie blokując im drogę. Nie żeby nie mogli mnie obejść, gdyby chcieli, ale najwyraźniej ci faceci nie zniżyli się do takiego gówna. 

"No, no, no. Pool Girl." Facet o miedziano-blond włosach uśmiecha się do mnie. Najwyraźniej wszyscy przyjęli dla mnie tę ksywkę. Dobre. "Chyba powinniśmy cię oficjalnie powitać w Akademii Linwood". 

"Zaczynam mruczeć, ale zanim zdążę dokończyć zdanie, on obejmuje mnie ramieniem, jakbyśmy byli starymi przyjaciółmi i zwraca się do zebranych uczniów. Jest jakieś dziesięć minut przed rozpoczęciem pierwszej lekcji, więc niestety na korytarzu jest pełno ludzi. 

"Hej, wszyscy, zamknijcie się i uważajcie!", woła ze śmiechem w głosie. Kiedy rozmowy wokół nas milkną, kontynuuje. "Powitajcie proszę Dziewczynę z Basenu. Jest nową pokojówką Linca, więc większość czasu będzie spędzać na kolanach w jego domu. Ale pomyślała też, że zobaczy, czy jej publiczny tyłek poradzi sobie tutaj, w Linwood". 

Moja twarz wykrzywia się w gniewie i zaczynam się wyrywać z jego uścisku, ale jego ręka zaciska się wokół mnie. Jego uśmiech jest szeroki i radosny, gdy rozgląda się po swoich podwładnych. 

"Wiecie, że przyjazd tu aż z pieprzonej Arizony to pewnie spory szok. Linc, River, Dax i ja staraliśmy się, żeby czuła się mile widziana, ale wy też powinniście". 

Kilkoro dzieciaków w tłumie śmieje się, a w moim organizmie wzbiera adrenalina. Przez chwilę nie uwierzyłem w jego udawaną przyjaźń, ale teraz jestem pewien, że jest w to zamieszany. 

"Więc." W końcu mnie puszcza, a ja się odwracam. Teraz utknęłam między nim a jego trzema głupimi przyjaciółmi. "Zastanawiam się, co moglibyśmy zrobić, żeby pomoc poczuła się tu bardziej jak w domu?". 

"Nie wiem, Chase", odpowiada jego brat - Dax, jak przypuszczam - z niemal identycznym uśmiechem na ustach. "Może dać jej jakieś gówno do posprzątania?". 

Chase szczerzy się jeszcze szerzej, unosząc brwi, jakby to był jakiś genialny pomysł, o którym on nawet nie pomyślał. 

Pieprzyć to gówno. Cokolwiek ma się wydarzyć, nie jestem tu na to przygotowany. 

Odwracam się, żeby ominąć Chase'a - jest wielki jak cholera i stoi mi na drodze, ale przynajmniej po tej stronie jest tylko jeden, a nie trzech - ale zanim zdążę zrobić więcej niż kilka kroków, głośny brzęk za mną sprawia, że podskakuję. Odwracam się w samą porę, żeby zobaczyć, jak ktoś przewraca kosz na śmieci. Pokrywa odpada, rozsypując wszędzie śmieci. 

A sekundę później wszystkie te śmieci rzucają się na mnie. Dzieci śmieją się, rzucając we mnie mokrym, rozmokłym papierem, opakowaniami po fast foodach i pustymi kubkami po Starbucksie. Wyrzucam ręce do góry, próbując odepchnąć pociski, ale większość z nich chybiam. Jeden z kubków po kawie, w którym wciąż są resztki karmelowego macchiato, trafia mnie prosto w klatkę piersiową, a słodko pachnące mleko spływa mi na przód koszuli. 

"Z pobliskiej klasy wychodzi mężczyzna w średnim wieku w okularach i spogląda na przewrócony kosz na śmieci. "Co tu się dzieje? Kto to zrobił?". 

Bez słowa, jakby wszyscy mieli wcześniej jakieś cholerne zebranie na ten temat, uczniowie odchodzą jako grupa, zostawiając mnie stojącego na środku ze zgniecionym kubkiem po kawie i zwitkiem papierów w ręku. 

Nauczyciel zwęża oczy. "Jak masz na imię?". 

"Harlow Thomas" - mruczę, ściskając papierowy kubek tak mocno, że wypływa z niego jeszcze kilka kropel płynu. 

"Ach, tak. Jesteś nowym uczniem z przeniesienia." Jego twarz twardnieje. "Pani Thomas, nie wiem, jak wyglądała pani poprzednia szkoła, ale w Linwood takie rzeczy nie są tolerowane. Tym razem nie wyślę cię do dyrektora, ale posprzątaj ten bałagan." 

Otwieram usta, żeby się kłócić, mimo że moje gadanie z tyłu prawie na pewno spowoduje, że trafię do gabinetu dyrektora, ale zanim zdążę cokolwiek powiedzieć, on wślizguje się z powrotem do swojej klasy. 

To... to jest gówno prawda. 

Wciąż śmierdzę nieświeżym mlekiem, moja koszula jest wilgotna i poplamiona, a podłoga wokół mnie jest zaśmiecona. 

Uczniowie na korytarzu odsuwają się, żeby mnie obserwować, i chuj mnie to obchodzi, jeśli mam zamiar paść na kolana przed nimi wszystkimi. Ale Chase wciąż się za mną kręci, a River, Dax i Lincoln też są w pobliżu. 

Zaciskając szczękę, podchodzę i wrzucam kubek oraz zwinięty papier do stojącego z boku kosza na śmieci. Następnie kopię rozrzucone śmieci w kierunku dużego metalowego cylindra, ignorując szepty i piski, które pojawiają się wokół mnie. 

Kiedy czuję, że zaraz eksploduję, przepycham się między Lincolnem a River i szturmem ruszam w dół korytarza. Słyszę za sobą, jak głośno wyśmiewają się z moich umiejętności sprzątania i chce mi się, kurwa, krzyczeć. 

Korytarz zaczyna się wyludniać, a ja wpycham się do łazienki, gdy tylko rozlega się dzwonek na pierwszą lekcję. Świetnie. Teraz jestem oblepiony śmieciami i spóźniony na pierwsze zajęcia. 

Chlapię wodą na koszulkę i próbuję zmyć mleko, ale jestem pewien, że nie zmyłem go całego. A mokra plama, choć tymczasowa, wygląda jeszcze gorzej. 

Politologia to koszmar. Zajęcia same w sobie nie są zbyt intensywne, ale niektóre dzieciaki za mną rzucają mi gównem w tył głowy, kiedy nauczyciel nie patrzy. Ta tendencja utrzymuje się i narasta przez resztę poranka, przenosząc się także na korytarze. Jestem pewien, że wszyscy, którzy nie byli świadkami porannego "wprowadzenia dziewczyny na basen", słyszeli już całą historię, a te bogate dzieciaki muszą być naprawdę cholernie znudzone, bo wszyscy oni rzucają się na mnie z pieprzoną zemstą. 

Sala gimnastyczna jest do bani, ale to nic nowego. W mojej starej szkole też była do bani. Biegamy w kółko i ćwiczymy kalistenikę, a ja się nie forsuję, więc ledwo się pocę. 

Przebierając się z powrotem w swoje ubrania, uświadamiam sobie, że moja koszula zdecydowanie nadal pachnie jak śmieć, i grymaszę. Ugh. Ohyda. 

Przebrałam się w stanik i dżinsy, zaniosłam koszulę do zlewu, żeby ją trochę lepiej wyczyścić, a potem przez kilka minut trzymałam ją pod suszarką, żeby wyschła. Suszarka działa jednak tylko przez trzydzieści sekund, więc muszę ciągle wyciągać koszulę i wkładać ją z powrotem, żeby ponownie uruchomić czujnik. 

Za mną, ponad szumem suszarki, rozlegają się podniesione głosy. 

"Nie, Savannah! Jezu, już ci mówiłam, że go nie chcę. Czasami jesteś taką pieprzoną suką!" - krzyczy wysoki, zdyszany głos. 

"Nie jestem suką. Po prostu oczekuję szczerości od moich tak zwanych przyjaciół!". Ten głos jest ostrzejszy, bardziej wrzaskliwy. 

"Och, tak jak ty byłaś szczera w kwestii tego, dlaczego musimy mieć próby do drużyny cheerleaderek? Wiem, że planujesz mnie rzucić, więc nie udawaj, że tak nie jest". 

"Iris, ja nie..." 

Suszarka znowu nagle się wyłącza, a dwie dziewczyny przerywają, odwracając się, by na mnie spojrzeć. Jedna jest blondynką o smukłej sylwetce, druga ma pełne usta i truskawkowo-rude włosy. Obie są bardzo ładne i obie patrzą na mnie tak, jakbym zabił całą ich rodzinę. 

"Przepraszam" - mówi rudowłosa, krzywiąc wargę. To chyba ta, która nazywa się Savannah. "To jest prywatna rozmowa." 

Moje brwi unoszą się do góry, a zdławiony śmiech wydobywa się z moich ust, zanim zdążę go powstrzymać. "Czyżby?". 

Jej policzki zarumieniają się, a przez jej twarz przebiega kilka różnych emocji, zanim znów pojawia się gniew. 

"Byłoby, gdybyś przestała podsłuchiwać, ty szmato! Nie masz nic do czyszczenia?". 

O Jezu. A więc to naprawdę rozeszło się po całej szkole. 

"Mogłabym wyczyścić twoją szafkę" - mówię wzruszając ramionami. "Ale zapomniałam bardzo mocnego wybielacza". 

"Dlaczego po prostu nie pójdziesz? Niegrzecznie jest, kurwa, podsłuchiwać, nikt cię tego nigdy nie nauczył?". Blondynka, Iris, podchodzi i staje obok rudowłosej. Może i się nienawidzą, ale najwyraźniej chcą współpracować w walce z zagrożeniem z zewnątrz. 

Jak to się mówi? Frenemies? 

"Uwielbiam." 

Wciągam koszulę przez głowę. Jest jeszcze wilgotna, ale pieprzyć to. W końcu wyschnie. Mijając je, zabieram resztę rzeczy z szafki i przewieszam plecak przez ramię. Potem odwracam się z powrotem do dwóch dziewczyn. 

"Aha, i żeby było jasne - gdybym miała podsłuchiwać, wybrałabym o wiele ciekawszą rozmowę niż ta o chłopakach i pieprzonej drużynie cheerleaderek. Następnym razem postaraj się być bardziej przewidywalna". 

Ktoś w rogu za mną zachichotał. Potem ktoś inny. Twarz Savannah jest teraz prawie tak czerwona jak jej włosy, a druga dziewczyna, Iris, spogląda na mnie. 

Tak, to na pewno będzie mnie później kosztować. Przynajmniej jeśli te dziewczyny są tak mściwe, jak ich męscy koledzy w tej szkole. Ale pieprzyć to. Mam już jeden cel namalowany na plecach. Dlaczego nie zrobić z tego dwóch? 

Kręcąc głową, wymykam się z szatni, zanim gówno zdąży się jeszcze bardziej pogorszyć. 

Zaczęłam rozpytywać w czasie lunchu, podchodząc do kilku osób, które widziałam na moich zajęciach, i próbując zorientować się w tutejszej scenie towarzyskiej. Na początku nie dostaję żadnych ofert, chociaż dostaję kilka propozycji od studentów - głównie od facetów o wyglądzie debili - żebym posprzątała ich tace, pokoje, "podwozie". 

Lincoln, River, Dax i Chase siedzą w kącie, otoczeni przez kilka ładnych dziewczyn, ale czuję, że mnie obserwują. Prawie tak, jakby to, że chodzę po stołówce i rozmawiam z innymi dziećmi, w jakiś sposób ich denerwowało. Jakby myśleli, że będę jadł lunch w łazience albo coś w tym stylu, a oni nie są do końca pewni, dlaczego w ogóle tu jestem. 

Podoba mi się, że ich zaskoczyłem. Ale nie znoszę ich spojrzeń na mnie. Staram się je ignorować, ale kłuje mnie w skórę jak małe mrówki, nieustannie przyciągając moją uwagę z powrotem w ich stronę. 

A to ostatnie miejsce, w którym chciałbym, żeby się znalazła. 

Co takiego jest w nich, że tak trudno odwrócić od nich wzrok? Myślę, że po części ich wygląd. Są zajebiście seksowni, pomijając skłonności dupków. Ale jest też coś innego i nie potrafię tego określić. Czy to z powodu instynktu zwierzęcia drapieżnego, które musi mieć oko na pobliskie drapieżniki przez cały czas? A może z powodu tej całej ich władczej aury i faktu, że w jakiś sposób, bez słów, zdają się domagać mojej uwagi? 

Nie chcę im tego dać, więc kończę lunch i wcześniej udaję się na następne zajęcia. Nadal nie wiem, gdzie odbędzie się gra w pokera, ale nie zamierzam się poddawać. Musi tam być jedna - prawdopodobnie więcej niż jedna - i zamierzam ją znaleźć. 

Bogate dzieciaki uwielbiają rzucać pieniędzmi, prawda?




Rozdział 5

5      

W piątek w końcu znajduję to, czego szukam. 

I to z nieoczekiwanego źródła. Idę korytarzem z chłopakiem z zajęć z biologii, Maxem, kiedy wspomina o meczu, na który poszedł w zeszły weekend. Mógłby po prostu mówić o piłce nożnej, ale wydaje mi się, że jest na to za wcześnie w tym semestrze - mamy dopiero tydzień. Naciskam go więc trochę mocniej, aż w końcu opowiada mi o podziemnym kręgu hazardzistów prowadzonym przez kilku studentów. Korzystają oni z opuszczonego magazynu należącego do jednej z rodzin i mniej więcej co drugi weekend organizują gry w karty. 

"Zapewnia mnie, że nie byłbyś zainteresowany czymś takim" - uśmiecha się do mnie z uśmiechem, który jest jednocześnie złośliwy i protekcjonalny. "To naprawdę wysokie wpisowe. Nie dla dziewczyn z basenu". 

Zgrzytam zębami. Pieprzone dupki. 

To nazwisko przylgnęło do mnie jak klej, podobnie jak milion różnych plotek o tym, jak biedna jest moja rodzina i co ja i moja mama robiłyśmy, żeby zarobić pieniądze, zanim tu przyjechałyśmy. 

Ale niedługo dowiem się, gdzie mogę zagrać w pokera, i nie chcę ryzykować, że stracę tę okazję, wkurzając Maxa. 

"Tak." Przygryzam wargę. "Ale i tak chciałabym to sprawdzić. Myślę, że mógłbym zebrać pieniądze na wpisowe. Mam pracę." 

"Racja." Jeden z kącików jego ust rozchyla się, jakbym właśnie rzuciła jakieś insynuacje. 

Fuj. Ohyda. 

"Więc gdzie to jest?" naciskam. Jeśli mam pozwolić mu się wywinąć z tego gówna bez walnięcia go w pysk, to lepiej przynajmniej wyciągnę z niego jakieś przydatne informacje. 

Podaje mi adres, który nic dla mnie nie znaczy, ale zapisuję go w pamięci. Sprawdzę go później. Mecz zaczyna się na tyle późno, że powinienem móc pożyczyć samochód mamy i wymknąć się z domu. 

Kiedy już dostanę od Maxa to, czego chcę, skręcam w inny korytarz, skanując przestrzeń, zanim pójdę dalej. 

Ludziom nie znudziło się jeszcze obrzucanie nowej dziewczyny gównem, zwłaszcza po tym, jak Lincoln i jego przyjaciele dali im wspaniałą amunicję. Nadal losowo rzucają we mnie kawałkami śmieci, co jest irytujące, a także cholernie niebezpieczne. Myślę, że nikogo nie obchodzi, czym rzucają, po prostu szukają najbliższego przedmiotu i rzucają nim we mnie. 

Chase powiedział, że chce mnie wprowadzić do szkoły, i o rany, udało mu się. Wszyscy już mnie znają - a przynajmniej rozpoznają. I nie wiem, czy to z czystej nudy, czy z kompulsywnej potrzeby podlizania się swoim królom, ale wielu z nich zaczęło się nade mną znęcać. 

Pieprzone dupki. 

Udaje mi się przetrwać resztę dnia w szkole bez konieczności prania i suszenia koszuli w łazience dla dziewcząt, więc to chyba wygrana. 

Po powrocie do rezydencji Blacków przebieram się w mój nieskazitelny strój pokojówki i robię pranie - co rzeczywiście okazało się moją wyznaczoną pracą. 

Nigdy nie pogodzę się z tym, że muszę dotykać cholernych bokserek Lincolna Blacka, i trzeba całej mojej powściągliwości, żeby jakoś się z nimi nie pieprzyć. Nie wiem, może włożyć trochę pieprzu cayenne w krocze? 

Ale chodzi o to, żeby mama i ja nie wylecieliśmy z pracy, więc po prostu składam jego bieliznę jak dobry sługa i dostarczam ją do jego pokoju, kiedy skończę. 

To dziwne. W domu nigdy ze mną nie rozmawia i prawie w ogóle na mnie nie patrzy. Ale w szkole zawsze czuję na sobie jego wzrok, jeśli tylko znajdujemy się w tej samej okolicy. I w szkole dużo ze mną rozmawia, choć nigdy nie ma mi do powiedzenia nic miłego. 

Szczerze mówiąc, nie wiem, o co mu chodzi, i to jest męczące. 

Jego rodzice są równie cholernie dziwni. Jego mama jest na jakimś odwyku, jestem tego pewna, a jego tata ma obsesję na punkcie udawania, że wszystko wokół jest normalne - co tylko podkreśla, jak bardzo to wszystko nie jest normalne. 

Rzadko kiedy widzę, jak rozmawiają, a kiedy już to robię, ich rozmowa wydaje się wymuszona i sztywna, jak dwoje obcych sobie ludzi, którzy tylko udają, że są małżeństwem od lat. 

Po załatwieniu spraw w domu przebieram się w szorty i bluzkę i jem obiad z mamą. Potem siedzę w swoim pokoju do jedenastej. Wiem, że mama pewnie zemdlała około dziesiątej, a fakt, że mieszka w osobnym mieszkaniu, sprawia, że wymknięcie się jest łatwe. 

Ale kiedy otwieram drzwi do mojej sypialni i skradam się na korytarz, dobiegają mnie niskie głosy. 

Huh. Naprawdę myślałem, że wszyscy już śpią. Stąpam na palcach kilka kroków w dół korytarza, trzymając się blisko ściany. 

Do moich uszu dociera głęboki, barytonowy głos, który rozpoznaję jako głos pana Blacka. Nie dobiega on jednak z głównej sypialni - ta znajduje się dużo dalej, we wschodnim skrzydle domu. Nie, dochodzi z pokoju gościnnego, który znajduje się po drugiej stronie pralni niż mój. 

Co on tam robi, do cholery? 

Podchodzę trochę bliżej, wstrzymuję oddech, jakby to miało sprawić, że będę cichszy, wyciągam szyję i kieruję ucho w stronę drzwi. 

"...tak bardzo cię potrzebuję. Zawsze chodziło o ciebie, wiesz o tym." 

Mówi nisko, a jego głos jest gruby. Odpowiada mi miękki, cichszy głos, ale nie potrafię powiedzieć, do kogo należy ani co mówi. 

Jasna cholera. Czy pan Black ma tam kobietę? I czy tą kobietą jest Audrey? 

Kiedy znów się odzywa, jest zbyt cicho, żebym mógł wyłowić jego słowa, a potem do moich uszu docierają kolejne delikatne dźwięki i zaciskam dłoń na ustach, żeby stłumić oddech. 

O mój Boże, to jest kurwa. Te dwie osoby w tym pokoju zdecydowanie uprawiają seks. 

Płonę od pytań, nie mówiąc już o zażenowaniu, ale wycofuję się tak szybko i cicho, jak tylko mogę. Niewiele rzeczy na świecie chciałabym mniej niż być przyłapana na podsłuchiwaniu, jak mój starszy szef uprawia seks z... kim? 

Cofając się, kieruję się do wejścia dla służby. Planowałem ominąć tę drogę, ponieważ drzwi do schodów znajdują się tuż obok mieszkania mamy, ale wolałem zaryzykować, że to ona mnie przyłapie, niż ktokolwiek inny. 

Drzwi otwierają się bezgłośnie, a ja pokonuję wąskie stopnie najpierw powoli, a potem coraz szybciej, w miarę jak oddalam się od drugiego piętra. Samochód mamy stoi w drugim garażu, na zachód od domu, a ja jadę powoli, nie wyłączając świateł, dopóki nie wprowadzę kodu do bramy i nie przejadę przez nią. 

Adres, który podał mi Max, jest oddalony o trzydzieści minut jazdy, ale po zatrzymaniu się w bankomacie czas ten zmienia się w czterdzieści. Kłucie nerwów przeskakuje mi po karku, gdy powoli toczę się krętą ulicą w dzielnicy magazynów, próbując odczytać numery na ścianach budynków. Lincoln i jego przyjaciele upewnili się, że wszyscy w szkole czują się dobrze, znęcając się nade mną, a plotki o tym, że jestem dziwką, krążą szybko i bezładnie. A co, jeśli Max skłamał na temat lokalizacji - albo na temat tego, że gra w pokera w ogóle się odbędzie? 

Kiedy docieram pod podany przez niego adres, siadam na minutę w samochodzie z włączonym silnikiem. 

Kurwa. Nie powinno mnie tu być. 

Ale nie chcę iść. 

Dawno nie grałem, czuję się zdenerwowany i roztrzęsiony. Odkąd nauczyłem się grać, była to jedyna rzecz, dzięki której czułem się pod kontrolą, nawet gdy wszystko w moim życiu wydawało się pogrążać w chaosie. Kiedy przechodziłam chemioterapię i naświetlania, jedyną rzeczą, na którą czekałam z niecierpliwością, były lekcje od Gusa i Marsdena - dwóch starszych panów, którzy przechodzili leczenie w tym samym czasie co ja i zlitowali się nad wystraszoną dziesięcioletnią dziewczynką. 

Ten tydzień był do dupy. Odkąd przyjechałam do Connecticut, nie czułam, że mam nad czymkolwiek kontrolę. 

I tego mi trzeba. 

Podjąwszy decyzję, przekręcam ostro kluczyk i wyciągam go ze stacyjki. Teren jest słabo oświetlony, ale bez problemu docieram do drzwi magazynu. Kiedy je otwieram, z moich ust wydobywa się pełen ulgi oddech. 

Dzięki Bogu. 

Jest dokładnie tak, jak opisał Max. W części dużego pomieszczenia ustawiono kilka stołów, a wokół nich zgromadzili się ludzie, rozmawiający przyciszonymi głosami. 

Gdy wchodzę, jeden z nich spogląda w górę. "Hej, nie możesz...". 

"Max powiedział mi o tej grze" - przerywam mu, zanim zdążył mnie uprzedzić. "Chcę zagrać. Mam pieniądze." 

Wyciągam z tylnej kieszeni tysiąc dolarów, które wypłaciłem z bankomatu przy użyciu karty mamy, i lekko uderzam złożonymi banknotami o dłoń. 

Jego oczy zwężają się. Dla tego dzieciaka tysiąc to pewnie drobniaki, ale najwyraźniej nie spodziewał się, że będę je miał. W normalnych okolicznościach może bym nie miał, ale pan Black wypłacił nam stypendium na koszty przeprowadzki, a mama i ja zrobiliśmy to po taniości, więc trochę nam zostało. 

Wraca wzrokiem do mnie, a potem wzrusza ramionami. "Tak, w porządku. Jeśli potrafisz włożyć pieniądze, możesz grać. Przyniosę ci żetony." 

Kącik moich ust skrzywił się z uśmiechem. To było cholernie łatwe. Będzie trudniej, jeśli będę chciał tu wrócić, a nawet jeśli spróbuję znaleźć inną grę. Po dzisiejszym wieczorze mam przeczucie, że wieści się rozniosą. 

Po odebraniu żetonów od gościa, który mamrotał coś o tym, że ma na imię Carson, siadam przy jednym ze stolików, uśmiechając się szeroko do innych zgromadzonych wokół. Są to prawie sami faceci, choć jest też jedna dziewczyna o kasztanowych włosach i bystrym spojrzeniu. To na nią będę musiał uważać - postanawiam natychmiast. Cała reszta tych kolesi? Łatwa kasa. 

W nauce pokera od dwóch mocno wytatuowanych staruszków w centrum chemioterapii w Bayard Medical chodzi o to, że nie nauczyłem się tylko grać w tę grę. Nauczyłem się, jak wygrywać. W ciągu wielu godzin spędzonych na grze nauczyłem się, jak używać każdego dostępnego mi narzędzia, aby przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. 

Dwa stare żetony, które dostałem od nich, gdy zakończyli swoje leczenie, siedzą teraz w mojej kieszeni, a ten od Huntera jest w drugiej kieszeni. 

Zaczynamy grać, a ja przegrywam kilka pierwszych rozdań, sprawiając wrażenie nowej i niedoświadczonej - dokładnie tak, jak ci faceci spodziewają się, że będzie wyglądała nowa dziewczyna z Arizony. W następnym rozdaniu jestem już gotowa. 

Nauczyłam się dobrze liczyć karty, więc to pomaga. Poza tym nauczyłam się mówić prawie wszystkim przy stole, dzięki czemu wiem, jak grać przeciwko nim. 

Kiedy zgarniam pierwszą kupkę żetonów, dziewczyna o rubinowych włosach spuszcza na mnie wzrok. Ale dopiero po dwóch kolejnych rozdaniach wszyscy faceci orientują się, co się dzieje. Na szczęście w tym momencie jestem już prawie skończony. 

Wygrywam też ostatnią partię, a chłopak po mojej lewej stronie opuszcza rękę z irytacją. "Kto tu wpuścił tego pieprzonego dzwonka?". 

"Max mnie zaprosił" - mówię z lekkim uśmiechem. Później dostanie za to burę, ale tak naprawdę nie obchodzi mnie to. 

Ludzie narzekają, gdy wszyscy wstajemy, ale nikt nie stracił pieniędzy, na które nie mógł sobie dziś pozwolić. Kiedy oddaję żetony, mam prawie tysiąc dolarów przewagi. 

Wkładam je do tylnej kieszeni i szybko uciekam, zanim któryś z facetów zdąży mnie zagadać. Nie pytajcie mnie, jak to jest, że kobieta wygrywa w pokera, ale z jakiegoś powodu mężczyźni stają się podnieceni. Może to tylko ostatni wysiłek, by udowodnić swoją męskość, kto wie. 

Żaden z czterech króli nie był tu dziś wieczorem, dzięki Bogu - ale widzę innego chłopaka, którego kilka razy zauważyłam kręcącego się z nimi, Ethana, który obserwuje mnie zwężonymi oczami, gdy wysuwam się zza drzwi. 

Kiedy wyjeżdżam z magazynu, podkręcam muzykę w samochodzie i śpiewam razem z nimi, burząc włosy i tańcząc za kierownicą. Jest już po pierwszej, ale ja nie śpię. Wpłata gotówki do bankomatu sprawia, że w piersi pęcznieje mi duma, a jeszcze jedna mała cząstka miażdżącego poczucia winy, które noszę w sobie, odpryskuje. 

Robię to od kilku lat - z przerwami, a ostatnio nie tak często. Ukradkiem wpłacam wygrane pieniądze na konto mojej mamy. Zwykle wymaga to najpierw pożyczenia sporej sumy, ale rzadko kończy się utratą wszystkiego. 

Mama jest świetna w wielu rzeczach, ale nie w kontrolowaniu swoich pieniędzy. Po zakończeniu mojego leczenia było coraz gorzej; myślę, że to pewnie jakiś rodzaj mechanizmu unikania, kiedy codziennie przychodziły nowe rachunki, a jej nie było stać na zapłacenie żadnego z nich. 

W wieku trzynastu lat przejąłem zarządzanie naszymi finansami, płacenie rachunków i inne rzeczy - i to znacznie ułatwia takie sprawy. Moja mama nigdy nie zauważyła pieniędzy, które biorę, ani dodatkowej gotówki, którą udaje mi się przynieść. 

W drodze powrotnej do domu Blacków wyłączam muzykę, ale otwieram szyby, pozwalając, by chłodne, lekko słone powietrze wdarło się do samochodu. Ich dom znajduje się kilka mil od nabrzeża, ale przysięgam, że wciąż czuję w powietrzu smak oceanu. 

Wyłączam światła, zanim wstukam kod do bramy, a potem cicho wjeżdżam do drugiego garażu i wyskakuję z niego, pokonując krótką drogę z garażu do domu. Gdy docieram do drzwi prowadzących do wejścia dla służby, wyczuwam zapach kolendry i piżma na ułamek sekundy przed tym, jak dłoń zaciska się wokół mojego nadgarstka. 

Niewielkie wyprzedzenie nie wystarcza, by powstrzymać serce przed skokiem do gardła, i obracam się w stronę stojącego za mną dużego mężczyzny, z kluczami zaciśniętymi w pięści. 

"Chcesz mnie uderzyć, dziewczyno od basenu?". 

Głos Lincolna jest zawadiacki, a w ciemności nie mogę rozpoznać jego twarzy - jedynie jasne, bursztynowe oczy. 

Wypuszczam zdyszany oddech, wyrywając rękę z jego uścisku i odpychając go dwiema dłońmi od klatki piersiowej. Jestem zbyt przerażony, żeby zdać sobie sprawę, że prawdopodobnie nie powinienem tak swobodnie dotykać syna mojego szefa i częstego dręczyciela. 

"Jezu Chryste, Lincoln! Wystraszyłeś mnie jak cholera!" syczę. "Co ty tu robisz?". 

"Pewnie to samo, co ty. Zakradam się." 

Mrugam. "Używasz do tego wejścia dla służby?". 

"Czasami tak. To łatwiejsze niż wchodzenie od frontu. Mniej gówna, o które można się potknąć, i nie muszę się martwić, że wpadnę na mojego staruszka albo mamę". Kieruje głowę w moją stronę, a te jego szalenie uwodzicielskie oczy skanują moje ciało, jakby odpowiedź miała być tam zapisana. "A ty gdzie byłaś? Nie jesteś ubrana tak, żeby robić wrażenie". 

Jezu. Ten pieprzony facet. 

Cofam się o krok, próbując zwiększyć dystans między nami, żeby móc lepiej myśleć. Jestem ubrany tak, żeby skopać tyłek w pokera, dziękuję bardzo. 

"Gdzie byłeś?" pytam, kierując pytanie z powrotem na niego. 

"W porządku, w porządku". Jedna strona jego ust rozchyla się, a on wyciąga ręce. "Oboje możemy zachować swoje tajemnice". 

Cholera. Chcę wiedzieć, gdzie był - nie pytaj mnie, dlaczego. Ale nie przekażę mu swojego sekretu w zamian za jego. Nie dość, że wie, że w ogóle się wymknęłam. To tylko daje mu jeszcze jedną rzecz, którą może wykorzystać przeciwko mnie, jeśli zdecyduje się mnie zwolnić. 

A skoro o tym mowa... 

"Hej. Dlaczego nie powiedziałaś tacie o telefonie?". Krzyżuję ręce na piersi. 

"Co?" 

"Telefon River. Wszyscy byliście wkurzeni, widziałem to. Dlaczego mu nie powiedziałeś?". 

Wzrusza ramionami, a jego duże barki unoszą się i opadają. Jest ubrany tak, że robi wrażenie, w białą koszulę i idealnie skrojoną marynarkę, że gdy go dotknęłam, poczułam, że moja skóra jest miękka i jedwabista. Gdzie on, do cholery, był? 

"Telefon Rivera był do dupy. Potrzebował nowego. Mówiłem mu o tym od tygodni". 

"Och, więc wyświadczyłem ci przysługę?". odpowiadam. 

Jego postawa, bardziej zrelaksowana niż zwykle, zmienia się w jednej chwili i podchodzi do mnie, przypierając mnie do ściany. "Pool Girl, nie myśl nawet przez sekundę, że robienie świństwa jednemu z moich przyjaciół jest "robieniem mi przysługi". A jeśli chcesz, żebym cię wylał, to z przyjemnością to zrobię". 

Ciężko przełykam. "Nie. Nie rób tego." 

"Czego nie?" 

"Nie..." Oblizuję wargi, nienawidząc każdej sekundy tej sytuacji. "Nie zwalniaj mnie, proszę". 

Jego spojrzenie wędruje w dół, śledząc ruch mojego języka, a on się zatrzymuje, twarde linie jego ramion i barków na chwilę łagodnieją. "Jesteś lepsza niż poprzednia, muszę ci to przyznać. Zachowujesz się tak, jakby ci zależało". 

Odsuwam się od ściany. "Zależy mi..." 

Lincoln chichocze, podnosząc rękę. "Daruj sobie, dziewczyno od basenu. Nie muszę wysłuchiwać twojej historii." 

Potem wślizguje się przez wejście dla służby i znika na schodach.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Królowie"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści