Krwawa umowa

Rozdział I (1)

I

Dianna

"SERIO? MACIE BYĆ TYMI STAROŻYTNYMI WOJOWNIKAMI, KTÓRYCH WSZYSCY SIĘ BOJĄ, A WY SIĘ WZDRYGACIE? NAJGORSZE JESZCZE SIĘ NIE STAŁO."

Podniosłam pięść jeszcze raz i tym razem połączyła się w poprzek jego policzka. Jego głowa odbiła się na bok, kości chrupnęły pod siłą moich knykci. Kobaltowo-niebieska krew rozprysła się na drewnianej podłodze biura na piętrze tej ogromnej rezydencji. Związany celestial w centrum pokoju potrząsnął głową raz jeszcze, zanim się poprawił. Wpatrywał się we mnie, jego twarz była zakrwawiona, a brwi zmarszczone z bólu.

"Twoje oczy," powiedział spomiędzy rozdziawionych i spuchniętych warg, zatrzymując się, by wypluć krew u moich stóp. "Wiem, czym jesteś". Walczył ciężko i jego włosy były zmatowiałe od potu i krwi. Ręce miał związane za plecami, a jego mięśnie tkwiły pod podartym materiałem niegdyś porządnego garnituru. Osunął się na krzesło w centrum niegdyś prestiżowego pomieszczenia. "Ale to jest niemożliwe. Nie możecie istnieć. Ig'Morrutenowie zginęli w Wojnie Bogów".

Nie zacząłem swojego życia jako Ig'Morruthens, ale właśnie tym się stałem, a moje oczy zawsze mnie zdradzały. Kiedy byłem szalony, głodny lub kiedy byłem kimś innym niż człowiekiem, płonęły jak dwa ogniste żary. Jeden identyfikator wśród wielu, które przypominały mi, że nie jestem już człowiekiem.

"Ach tak, Wojna Bogów." Przechyliłem głowę na bok, patrząc na niego. "Jak to się stało? A tak. Tysiące lat temu wasz świat rozbił się, spłonął i wpadł do naszego świata, zakłócając życie i technologię. Teraz ty i twoi pobratymcy w dużej mierze ustalacie zasady, prawda? Teraz świat wie o bogach i potworach, a wy jesteście wielkimi dobroczyńcami, którzy trzymają wszystkich złych ludzi pod kluczem."

Przysunąłem się bliżej, chwytając oparcie krzesła, gdy próbował odchylić głowę ode mnie. "Czy wiesz, co twój upadek zrobił z moim światem? Plaga przetoczyła się przez pustynie Eorii, mojego domu, podczas gdy wy wszyscy tylko odbudowywaliście. Czy wiesz, ilu umarło? Czy cię to obchodzi?"

Nie odezwał się i nie powiedział nic, gdy odepchnęłam się od krzesła. Podniosłem rękę, moje knykcie pokryte jego krwią. "Tak, nie sądziłem, że tak. Cóż, krwawisz na niebiesko, więc chyba wszystko nie jest takie, jak się wydaje po wszystkim." Przykucnęłam przed nim, kawałki szkła chrzęściły pod moimi piętami. Jedyne światło pochodziło z korytarza, przelewając się przez drzwi i oświetlając katastrofę biura. Kilka stron z książek i inne szczątki zaśmiecały podłogę wraz z połamanym biurkiem, przez które go rzuciłem.

Celestial był powodem, dla którego przyszliśmy, i było mało prawdopodobne, że artefakt, którego szukał Kaden, będzie tutaj, ale mimo to sprawdziłem. Mój związany i pobity celestial nie zrobił żadnej uwagi, gdy patrzył, jak przeszukuję ruiny pomieszczenia. Stoicka twarz, którą przybrał, była osłoną przed tym, co naprawdę czuł.

Hałas zalał podłogi pod nami, gdy inni mieszkający tu z nim wydawali ostatnie krzyki. Rozległy się strzały, a wkrótce potem groźny śmiech. Jego oczy zamigotały z wściekłości, gdy podszedłem do niego i położyłem mu ręce na ramionach. Jednym płynnym ruchem przerzuciłam jedną nogę przez jego kolana, po czym usiadłam na nim tak, by go rozłożyć. Odwrócił głowę w moją stronę, a w jego oczach pojawiło się czyste obrzydzenie i zakłopotanie.

"Czy zamierzasz mnie zabić?"

Potrząsnąłem głową. "Nie, jeszcze nie." Próbował się cofnąć, ale złapałem go za podbródek, zmuszając go do stanięcia twarzą w twarz. "Nie martw się. To nie będzie bolało. Muszę się tylko upewnić, że jesteś tym, którego szukamy. Wytrzymaj ze mną, muszę się skoncentrować, żeby to szybko zadziałało."

Krew ściekała z jednego z kilku rozcięć na jego twarzy. Chwyciłem go za brodę i przekrzywiłem jego głowę, po czym pochyliłem się do przodu, by przesunąć językiem po rozcięciu. W ciągu kilku sekund zostałem wyrzucony z tego biura i wrzucony do jego wspomnień.

Niebieskie światło rozbłysło w mojej podświadomości, gdy pokoje, w których nigdy nie byłam, pojawiały się i znikały szybciej, niż mogłam to określić. Śmiech kobiety starszej od niego o wiele lat rozbrzmiewał w moich uszach, gdy wnosiła tacę z jedzeniem do małego salonu. Była matką, jego matką. Obrazy zbiegły się i zobaczyłem dwóch panów rozmawiających o sporcie i krzyczących w zatłoczonym barze. Szklanki brzęknęły, a ludzie śmiali się, starając się być słyszanymi ponad kilkoma dużymi płaskimi telewizorami wiszącymi na ścianach. Moja głowa pulsowała, gdy sondowałem głębiej. Scena zmieniła się po raz kolejny i znalazłem się w zaciemnionym pokoju. Fale złotobrązowych włosów tańczyły wokół krawędzi małej ramy kobiety. Jej jęki nasiliły się, a plecy wygięły się z łóżka, gdy ściskała swoje piersi.

Dobre dla ciebie, ale nie to, czego potrzebuję. Zamknęłam mocniej oczy, próbując się skupić. Potrzebowałem czegoś więcej.

Scena zmieniła się, a ja przemierzałem brukowane ulice miasta Arariel w dużym samochodzie z zaciemnionymi szybami. Światło słoneczne prześwitywało za budynkami, mieniące się żółcie i złoto niemalże pasowało do tutejszych dróg i scenerii. Ludzie spieszyli się po chodnikach, a rowerzyści przedzierali się przez ruch uliczny. Okulary przeciwsłoneczne przesunęły się o brzeg nosa, gdy odwróciłam głowę, spoglądając na moich towarzyszy. Trzech mężczyzn siedziało ze mną z tyłu, wnętrze samochodu było większe niż się spodziewałem. Dwaj inni byli z przodu, jeden prowadził, a drugi rozmawiał przez telefon na siedzeniu pasażera. Byli młodzi, czysto ogoleni i ubrani w takie same czarne dopasowane ubrania jak niebiański umysł, w którym aktualnie się znajdowałem.

"Czy słyszeli coś jeszcze?" powiedziałem, mój głos nie był już kobiecy, ale jego.

"Nie," odpowiedział mężczyzna naprzeciwko mnie. Jego włosy były zamiecione na bok i trzymane tam z taką ilością żelu, że mogłam je wyczuć nawet w krwiobiegu. Był szczupły w porównaniu do faceta obok, ale wiedziałem, że jest tak samo potężny. "Vincent jest bardzo zamknięty w sobie. Myślę, że oni wiedzą, że ataki nie są po prostu częste. Mają jakiś cel. Nie wiemy tylko, co to jest."

"Straciliśmy wiele niebiańskich istot, zbyt wiele za wcześnie. To się znowu dzieje, czyż nie? Czego oni nas uczą?" powiedział mężczyzna obok mnie. Jego głos był cichy, ale nawet w krwawym śnie mogłem usłyszeć jego przerażenie. Miał kształt linebackera, ale drgawki, które wykonał, gdy pytał, dały mi znać, że mimo tych wszystkich mięśni był przerażony. Jego palce splotły się i rozplotły kilka razy, zanim zwrócił się w moją stronę. "Jeśli tak jest, jeśli tak jest, to on wróci".




Rozdział I (2)

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, krótki śmiech zaskoczył mnie. Odwróciłem się, by spojrzeć na mężczyznę przede mną. Jego ręce były złożone ciasno, gdy wpatrywał się w okno, a potem z powrotem w stronę pozostałych. "Myślę, że to przeraża mnie bardziej niż ich". Ten facet też wydawał się młody. Bogowie, ilu celestialów wyglądało jak college'owe bractwa? To było to, z czym mieliśmy do czynienia?

"Dlaczego?" zapytałem. "On jest legendą, w najlepszym razie mitem. Mamy tu już trzech z Ręki Rashearima. Wszystko, co mogłoby ich zabić, albo zginęło na wojnie, albo zostało zapieczętowane na wieki. To tylko kolejne potwory, które myślą, że mają moc." Zrobiłem pauzę, patrząc każdemu z nich w oczy. "Nic nam nie jest."

Mężczyzna z przodu otworzył usta, aby odpowiedzieć, ale zamknął je, gdy samochód gwałtownie się zatrzymał. Kierowca zaparkował i wszyscy, jeden po drugim, odpięliśmy pasy. Słońce świeciło na nas, gdy wysiedliśmy, zamykając za sobą drzwi. Pojazdy wypełniły zakrzywiony podjazd, a kolejne wciąż przybywały. Celestianie wyszli, kilku trzymało teczki, inni z pustymi rękami. Wszyscy wyglądali na zarozumiałych, jakby mieli prawo tam być.

Poprawiłem marynarkę i wygładziłem krawędzie raz, potem dwa razy, nerwowość przesiąkła do samego rdzenia, gdy stawiałem kroki do wejścia. Przywitał mnie duży budynek z marmuru i wapienia, złote, białe i kremowe kolory były wręcz jaskrawe. Kilka dużych kopulastych skrzydeł rozchodziło się po obu stronach, a duże, łukowate okna znajdowały się na każdym piętrze. Widziałem ludzi idących po kamiennych mostach, które łączyły różne budynki. Wszyscy mieli na sobie ten sam styl ubioru i nieśli spięte papiery i teczki. Gdy patrzyłem, kilka osób wyszło z budynku, rozmawiając i śmiejąc się. Skierowali się w dół ulicy, jakby w środku miasta nie siedziała sama twierdza.

Miasta Arariel.

Mój wzrok zamazał się, gdy wyrwałem się ze wspomnienia. Piękne ulice Arariel zamigotały, a ja znalazłem się z powrotem we wraku i słabo oświetlonym biurze. Miałem teraz wszystko, czego potrzebowałem. Mały uśmiech wykrzywił moje usta, gdy zwróciłam jego twarz w moją stronę.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, krótki śmiech zaskoczył mnie. Odwróciłem się, by spojrzeć na mężczyznę przede mną. Jego ręce były złożone ciasno, gdy wpatrywał się w okno, a potem z powrotem w stronę pozostałych. "Myślę, że to przeraża mnie bardziej niż ich". Ten facet też wydawał się młody. Bogowie, ilu celestialów wyglądało jak college'owe bractwa? To było to, z czym mieliśmy do czynienia?

"Dlaczego?" zapytałem. "On jest legendą, w najlepszym razie mitem. Mamy tu już trzech z Ręki Rashearima. Wszystko, co mogłoby ich zabić, albo zginęło na wojnie, albo zostało zapieczętowane na wieki. To tylko kolejne potwory, które myślą, że mają moc." Zrobiłem pauzę, patrząc każdemu z nich w oczy. "Nic nam nie jest."

Mężczyzna z przodu otworzył usta, aby odpowiedzieć, ale zamknął je, gdy samochód gwałtownie się zatrzymał. Kierowca zaparkował i wszyscy, jeden po drugim, odpięliśmy pasy. Słońce świeciło na nas, gdy wysiedliśmy, zamykając za sobą drzwi. Pojazdy wypełniły zakrzywiony podjazd, a kolejne wciąż przybywały. Celestianie wyszli, kilku trzymało teczki, inni z pustymi rękami. Wszyscy wyglądali na zarozumiałych, jakby mieli prawo tam być.

Poprawiłem marynarkę i wygładziłem krawędzie raz, potem dwa razy, nerwowość przesiąkła do samego rdzenia, gdy stawiałem kroki do wejścia. Przywitał mnie duży budynek z marmuru i wapienia, złote, białe i kremowe kolory były wręcz jaskrawe. Kilka dużych kopulastych skrzydeł rozchodziło się po obu stronach, a duże, łukowate okna znajdowały się na każdym piętrze. Widziałem ludzi idących po kamiennych mostach, które łączyły różne budynki. Wszyscy mieli na sobie ten sam styl ubioru i nieśli spięte papiery i teczki. Gdy patrzyłem, kilka osób wyszło z budynku, rozmawiając i śmiejąc się. Skierowali się w dół ulicy, jakby w środku miasta nie siedziała sama twierdza.

Miasta Arariel.

Mój wzrok zamazał się, gdy wyrwałem się ze wspomnienia. Piękne ulice Arariel zamigotały, a ja znalazłem się z powrotem we wraku i słabo oświetlonym biurze. Miałem teraz wszystko, czego potrzebowałem. Mały uśmiech wykrzywił moje usta, gdy zwróciłam jego twarz w moją stronę.

"Teraz Peter, czy chcesz zobaczyć, co Alistair potrafi?" Niebiański walczył, próbując zerwać swoje więzy, ale był zbyt słaby, zbyt pokonany, by zebrać siły. Wyśmiewałem się. Niektórzy z tych wojowników byli, wzięcie tego świata dla Kadena byłoby bułką z masłem.

"Co zamierzasz mi zrobić?"

Alistair wystąpił do przodu, stając przed Peterem. Podniósł ręce, jego dłonie zawisły centymetry od obu stron głowy Petera. "Po prostu się odpręż. Im bardziej się szamoczesz, tym bardziej boli," mruknął Alistair.

Nie powiedział nic więcej, ale jego oczy świeciły tą samą krwistą czerwienią, co moje. Czarna mgła uformowała się między jego dłońmi, biegnąc ku sobie. Rozrywała się i tańczyła między jego palcami w głowę i plecy Niebiańskiego. Krzyki były moją najmniej ulubioną częścią. Zawsze były tak głośne. Ale chyba należało się tego spodziewać, kiedy ktoś miał swój mózg rozpruty i złożony z powrotem. Co prawda Alistair miał pod swoją kontrolą kilka niebiańskich istot, ale żadnej o tak wysokiej randze jak ta, żadnej, która była tak blisko tego przeklętego miasta. Kaden choć raz byłby szczęśliwy.

Krzyki gwałtownie ustały, więc podniosłam głowę.

"Zawsze odwracasz wzrok" - zażartował Alistair, a uśmiech wykrzywił mu usta.

"Nie podoba mi się to."

Nie chciałam, żeby to się wymknęło. Kaden nie akceptował słabości, ale ja byłam człowiekiem, zanim oddałam swoje życie. Byłam śmiertelniczką, ze śmiertelnymi uczuciami, śmiertelnymi poglądami i śmiertelnym życiem. Bez względu na to, jak daleko zaszłam i co zrobiłam, moja śmiertelność czasem się wkradała. Wielu powiedziałoby, że to była wada mojego ludzkiego serca. To był tylko kolejny powód, dla którego musiałem być silniejszy, szybszy, wredniejszy. Jest pewna linia, którą przekraczasz, by przeżyć. Którą ja przekroczyłem wieki temu.

"Po wszystkim, co zrobiłeś, to", wskazał na milczącego teraz celestiala, "przeszkadza ci?".

"To jest irytujące." Moje ręce poleciały na biodra i wydałam z siebie pełne wyrzutu westchnienie. "Skończyliśmy?"




Rozdział I (3)

Wzruszył ramionami. "Zależy. Czy zdarzyło ci się widzieć coś o książce?" Ach, tak, książka. Powód, dla którego przeszukiwaliśmy Eter Świat tu i tam.

Potrząsnąłem głową. "Nie, ale jeśli uda mu się zbliżyć do The Hand to już coś. Początek."

Jego szczęka zacisnęła się i potrząsnął głową. "Nie będzie wystarczająco dobry."

"Wiem." Podniosłem rękę, ucinając cokolwiek innego, co miał zamiar powiedzieć. "Po prostu weź się za to."

Uśmiech, zimny i zabójczy, rozświetlił jego twarz. Alistair przypominał mi lód, od twardych cyzelowanych kości policzkowych po puste spojrzenie, które czasem utrzymywał. Nigdy nie był człowiekiem, a służenie Kadenowi było wszystkim, co znał. Uniósł rękę w niemym żądaniu i niebianin stanął. Żadne słowa nie były potrzebne, Alistair posiadał jego umysł i ciało.

"Nie będziesz pamiętał niczego, co się tu dziś wydarzyło. Teraz należysz do mnie. Będziesz moimi oczami i uszami. To co widzisz, ja widzę. Co słyszysz. Ja słyszę. Co mówisz, ja mówię."

Peter naśladował słowa, które wypowiedział Alistair, verbatim. Jedyną różnicą był ton.

"Teraz posprzątaj ten bałagan, zanim będziesz miał towarzystwo."

Peter nie powiedział nic, jak stąpał wokół Alistaira i zaczął prostować biuro. Alistair przyszedł do mojego boku, jak go obserwowaliśmy. Nie byliśmy już dla niego nawet tutaj. Był bezmyślną marionetką, którą Alistair kontrolował. Czy ja nie byłam taka sama dla Kadena? Peter już dawno nie istniał, teraz Alistair trzymał jego umysł i żadna siła w Eterze nie mogła złamać tego trzymania. Jak tylko przestanie być przydatny, zostanie wyrzucony tak jak inni przed nim. Pomagałem, tak jak przez wieki. Część mnie bolała, gdy patrzyłem, jak wykonuje zlecone mu zadania.

Cholerne ludzkie serce.

Klaskanie Alistaira wyrwało mnie z moich myśli, gdy zwrócił się w moją stronę. "Teraz pomóż mi posprzątać ciała na dole". Stąpał obok mnie, kierując się do drzwi, jak krzyknął przez ramię "Peter, powiedz mi, gdzie trzymasz te ciężkie worki na śmieci".

"Trzecia szafka na dolnej półce w kuchni".

Obróciłem się na pięcie, ślizgając się o ułamek na szkle pod moją podeszwą, gdy podążyłem za Alistairem wychodząc z pokoju i schodząc po schodach. "Co mamy zamiar z nimi zrobić?"

Uśmiech, który rzucił przez ramię, był czysto niegodziwy. "W domu jest mnóstwo Ig'Morrutenów, którzy pewnie głodują".




Rozdział II (1)

II

Dianna

CIENIE ROZCHODZIŁY SIĘ FALAMI WOKÓŁ ALISTAIRA I MNIE, GDY WRACALIŚMY DO DOMU NA NOVAS. Przywitało nas ciepłe słone powietrze, a wkrótce potem nastała niesamowita cisza. Novas była wyspą u wybrzeży Kashvenii, ale nie była to zwykła wyspa. Wyrastała z rozległego oceanu niczym okrutna bestia, grożąca przejęciem okolicznych mórz. Zawsze zakładałem, że to kolejny fragment, który spadł na nasz świat podczas Wojny Bogów. Kaden zajął go, ukształtował i uczynił swoim własnym. To był nasz dom, jak sądzę, choć dom to pojęcie ukryte. Novas nigdy nie czuła się dla mnie jak dom. Domem była moja siostra, którą ledwie widywałam.

Przerzuciłam przez ramię kilka grubych czarnych worków na śmieci i ruszyłam za Alistairem. Piasek przykleił się do naszych przesiąkniętych krwią butów, czyniąc wędrówkę jeszcze bardziej uciążliwą. Drzewa wyścielały rozległy krajobraz, słońce zaglądało przez liczne gałęzie, tworząc miękką, spokojną poświatę. To było zwodnicze, miękkość i spokój były rzeczami, których tutaj nie znano. Sama plaża wydawała się przyjazna. Miękki strumień soli pachniał powietrzem, gdy fale docierały do brzegu. Krystalicznie niebieska woda była zachęcająca, jeśli nie brać pod uwagę tego, co czaiło się pod powierzchnią.

"Jest cicho", powiedziałem, gdy nasze stopy uderzyły w żwirową, lawową ścieżkę. "Nigdy nie jest cicho."

Alistair przerwał, zerkając na mnie przez sekundę. "Zabezpieczanie Petera zajęło trochę dłużej niż myśleliśmy, chyba."

Potrząsnąłem głową i westchnąłem, wiedząc, że miał rację. Gdybyśmy się spóźnili, Kaden byłby wkurzony niezależnie od informacji, które zabezpieczyliśmy. Ta nienaturalna cisza nie świadczyła dobrze o jego nastroju.

Szliśmy dalej, nasze tempo zwolniło, gdy przywitała nas duża konstrukcja. Kilka stopni prowadziło do podwójnych drzwi. Żelazne ogrodzenie otaczało front, dodając nowoczesności masywnemu domowi, który wyrzeźbił z aktywnego wulkanu, który wciąż powiększał wyspę Novas.

Popchnęliśmy drzwi i weszliśmy do środka. Ciepło przywitało nas ciepłe i rześkie, ale nie przytłaczające. Rodzinne królestwo Kadena zostało zapieczętowane i dawno zapomniane po Wojnie Bogów. Powiedział, że tam, skąd pochodził, było znacznie cieplej niż w Eterze, a to było najbliższe uczucie domu.

Duże drzwi zamknęły się za nami, gdy upuściłam ciężkie torby na podłogę. Położyłam ręce na biodrach i zawołałam: "Kochanie, jestem w domu!". Mój głos rozbrzmiał przez rozległe, otwarte wejście.

Alistair zadrwił i przewrócił oczami. On również upuścił duże torby, które niósł obok swoich stóp.

"Dziecinne." Słowo odbiło się echem z góry nas, gdy Tobiasz zawisł nad dużym balkonem, który wyłożony był na drugim piętrze. Świetliki powyżej tańczyły po jego głębokiej hebanowej skórze, gdy poprawiał spinkę mankietu ciemnoniebieskiej koszulki na guziki, którą miał na sobie.

Alistair wydał z siebie niski gwizd. "Wszyscy ubrani, prawda? Czy to już się zaczęło?"

Tobias strzelił mu szybki uśmiech, który dotarł do jego oczu, gdy patrzył na Alistaira. To był jeden, którego nigdy nie otrzymałem od trzeciego dowódcy Kadena "Spóźniłeś się." Jego oczy przecięły się na moje, szybkie jak żmija i tak samo jadowite. "Obaj jesteście."

Nic nie powiedziałam, tylko przewróciłam oczami. Przyzwyczaiłam się do mniej niż przyjaznego zachowania Tobiasza. Nigdy nie powiedział, ale założyłem, że jego antypatia do mnie była wynikiem tego, że zostałem drugim dowódcą Kadena, kiedy zostałem stworzony. Co czyniło Tobiasza trzecim, a Alistaira czwartym, nie żeby Alistaira to obchodziło. Tak długo, jak Alistair miał dom i jedzenie, nie mógł się przejmować tym, kogo Kaden wolał.

"Och, ale tylko czekać, aż usłyszysz, dlaczego", powiedział Alistair. "Ponadto, przynieśliśmy kolację dla Irvikuva".

Irvikuva.

Usta Tobiasza wykrzywiły się w górę, gdy spojrzał na otaczające nas worki i z powrotem. "Będą wdzięczni, ale wy dwaj musicie się przygotować, jak przyjdą inni. Niech ktoś inny im to przyniesie. Nie mamy czasu."

Jakby na zawołanie, te właśnie istoty, o których wspominał, zaczęły śpiewać, a moje spojrzenie spadło na kamienną podłogę. Dreszcz przebiegł mi po kręgosłupie przy chórze śmiechu, jeśli w ogóle można go tak nazwać. Zawsze przypominało mi to hieny. Wiedziałem, jak daleko w dół są i zawsze zadziwiało mnie, jak działa akustyka, że wciąż możemy je usłyszeć. Miliony tuneli wiły się w głąb góry, łącząc pokoje, komnaty i lochy przez liczne poziomy.

"Czy on zamyka ich, gdy mamy gości?" Zapytałem, podnosząc jedną brew, gdy spojrzałem na Alistaira, a następnie na Tobiasza w górę na balkonie.

Alistair i Tobias podzielili się uśmiechem, zanim Alistair potrząsnął głową na mnie i ruszył w kierunku tyłu domu. Tobiasz odepchnął balustradę znikając na górze, gdy tam stałam. Owinąłem ramiona wokół siebie, pocierając moje ramiona, jak spojrzałem z powrotem w dół na podłodze, jakbym mógł zobaczyć przez niego.

"Zgaduję, że to odpowiedziało na to pytanie". westchnąłem.

To nie było tak, że się ich bałem, Kaden zrobił mnóstwo Ig'Morrutenów od czasu jego pobytu tutaj, ale nie byli tacy jak ja, Alistair czy Tobias. Nie, wyglądali bardziej jak rogate gargulce, które ludzie umieszczali na swoich budynkach. Czasami zastanawiałem się, czy nie widzieli bestii Ig'Morruthen i nie kopiowali ich w swojej sztuce, próbując wypędzić instynktowny strach przed potworami.

Bestie były potężne i okrutne, łaknące krwi i mięsa. Potrafiły się porozumiewać, ale mówienie o tym, że potrafią mówić, było zbyt dużym uproszczeniem. Potrafiły naśladować, ale ich mowa była ograniczona, delikatnie mówiąc.

Z zewnętrznej sali dobiegły kroki, gdy kilku lokajów Kadena zbliżyło się i zatrzymało w pobliżu mnie. Kopnęłam najbliższą mi torbę czubkiem obcasa. "Zabierz je na dół i upewnij się, że jedzą. Muszę się przygotować na spotkanie z tym, kto jest kim w Innym Świecie."

Kliknięcie moich obcasów odbijało się echem, gdy torowałem sobie drogę w dół krętymi obsydianowymi schodami do głównego holu Kadena. Chociaż zawsze określałam go jako karmnik jego ego, wszystko w tym miejscu krzyczy megalomanią, od gobelinów po ekstrawaganckie meble.

Głosy wypełniły korytarz, gdy światła migotały na tle kamiennych ścian. Podniosłam tempo, wygładzając krawędzie eleganckiej czarnej sukienki, którą założyłam. Wiedziałam, że się spóźnię, ale musiałam poświęcić trochę czasu na zmycie z siebie krwi. Głosy stawały się coraz głośniejsze, gdy byłam bliżej. Kurwa, pełna sala.




Rozdział II (2)

Przy podwójnych drzwiach sali konferencyjnej stało jeszcze dwóch pachołków Kadena. Mieli na sobie garnitury, na które wiedziałem, że nie mogą sobie pozwolić, ale stanowiły część ich munduru na dzisiejszy wieczór. Kaden obiecał wieczne życie tym, którzy go zadowolą i podporządkują się jego woli, ale wiedziałem, że prawdopodobnie zostaną zredukowani do bezmyślnych bestii, zamiast skończyć jak Alistair, Tobias czy ja. Ukłonili się, gdy się zbliżyłem, a ja przełknąłem oddech, by uspokoić nerwy. Nie przerywając kroku, przybrałam twarz Krwiożerczej Królowej. To była ta, której oczekiwali, której się obawiali, i słusznie. Przez wieki zapracowała na swoją reputację.

Głosy zamarły, gdy tylko przekroczyłam próg i weszłam do masywnej sali obrad.

Podwójne pieprzenie.

Było tu znacznie więcej istot z Innego Świata, niż się spodziewałem. Ciemne fale moich włosów spływały kaskadami wokół ramion i w dół pleców, gdy trzymałem głowę wysoko i szedłem w kierunku długiego obsydianowego stołu, który dominował w pomieszczeniu. Był on wyłożony krzesłami wykonanymi z tego samego ostrego kamienia, z którego zbudowana była ta wulkaniczna jaskinia. Na otaczających nas ścianach stały wysokie pochodnie w kształcie beczek, w których płonął przygaszony ogień.

Oczy wwiercały się w każdy mój centymetr, ale te, które sprawiły, że się zatrzymałam, że się zawahałam, były tymi płonącymi karmazynowo.

Kaden. Mój twórca, mój kochanek i jedyny powód, dla którego moja siostra żyła. To ona była powodem, dla którego robiłam każdą rzecz, o którą prosił.

Kaden stał u steru stołu, z rękami założonymi za plecami. Jego oczy na ułamek sekundy spotkały się z moimi. Był piękny, opalony i biały garnitur kontrastował z jego bogatą brązową skórą, ale tylko ignoranci nie dostrzegliby potwora, który krył się pod jego przystojnym wyglądem.

Usłyszałam za sobą kroki. Dobrze, że nie przybyłam jako ostatnia. Zajęłam miejsce po prawej stronie Kadena, gdy weszła reszta uczestników. Kaden nie odezwał się ani nie powitał mnie, nie żebym się tego spodziewała. Nie, jego uwaga pozostała skupiona na tym, kto przyszedł, a kto się nie pojawił. Szmery i szepty powoli zamierały, gdy wszyscy wchodzili. Stali, czekając, aż Kaden usiądzie, zanim się odważą.

Tobias stał po lewej stronie Kadena, obracając w palcach srebrny łańcuszek na szyi i obserwując salę, gdy wchodziło do niej kilku ostatnich uczestników. Zawsze był czujny i zawsze obserwował, był jednym z generałów Kadena ze śmiertelnego powodu. Alistair stał niedaleko niego, już nie zakrwawiony, ubrany w białą koszulę na guziki i spodnie od sukienki. Patrzyłam, jak pochyla się, szepcząc do Tobiasza.

Wampiry wysłały drugiego. Nie pokazał się ani on, ani jego brat".

Spojrzałam na miejsce, gdzie normalnie siedziałby król wampirów i zobaczyłam, że Alistair miał rację. Obszar, na którym byłby Ethan i jego ludzie, był teraz zajęty przez czterech niższych członków.

Potrójne pierdolnięcie.

Tobias skinął głową, zrzucając łańcuch i patrząc w stronę Kadena. Nozdrza Kadena rozbłysły, jedyny wskaźnik, że jest wkurzony.

Po prawej stronie stołu stał sabat Habrick. W komplecie było co najmniej dziesięć czarownic płci męskiej i żeńskiej, wszystkie ustawione idealnie wokół swojego przywódcy Santiago. Jego włosy miały w sobie tyle żelu, że palił mnie nos. Jego garnitur pasował bardziej niż czarna sukienka, którą miałam na sobie, a to już coś mówiło. Napotkał moje spojrzenie i uśmiechnął się powoli, jakby przyłapał mnie na podziwianiu go. Jego oczy wędrowały po mnie jak zawsze i to sprawiło, że mój żołądek zaczął się obijać. Ze swoim dobrym wyglądem zakładał, że żadna kobieta mu się nie oprze i powie "tak" na każde jego życzenie. Mylił się i przekonał się o tym przez ostatnie kilka lat podczas swoich licznych prób wejścia w moje spodnie.

Potrząsnąłem głową i odwróciłem się z powrotem, by spojrzeć w stronę pokoju. Nawet przy takiej liczbie istot z Otherworld, które się pokazały, czułam, że to wciąż za mało dla Kadena. Był ich królem, królem wszystkich królów i chciał, żeby mu się należało. Jakby czytał w moich myślach, odwrócił się w moją stronę i poprawił marynarkę, po czym dał mi królewski ukłon.

Czas na przedstawienie.

Podniosłem ręce, przywołując moc, którą mi dał. Płomienie wybuchły w moich dłoniach, krążąc i tańcząc, zanim rzuciłem kulę energii w stronę każdej wysokiej pochodni w stylu kociołka w pokoju. Płomienie rosły, oświetlając pomieszczenie i rzucając cienie w odległych kątach, gdy w pokoju zapanował mały spokój.

Kaden usiadł, a ja obniżyłem płomienie do tępego pulsującego tańca. Jeden po drugim usiadły też klany, koweny i ich przywódcy. Oczy Kadena omiatały pokój, gdy bębnił palcami o stół w miarowym rytmie. Nikt nic nie powiedział, ani słowa.

"Powiem, że jestem zadowolony z tych, którym się udało". Głos Kadena wypełnił pokój. Dla niektórych brzmiałby spokojnie i zebranie. Ja słyszałem tylko wściekłość.

"Santiago. Twoje przymierze jest urocze jak zawsze." Skinął w jego stronę, gdy czarownice utrzymywały jego spojrzenie, dumne i potężne. Podziwiałam je, nawet jeśli nienawidziłam ich przywódcy.

"Pożeracze snów." Wskazał w stronę klanu Baku siedzącego obok przymierza Santiago. Ich oczy zdawały się prezentować uśmiech, którego fizycznie nie mogli. Tam gdzie powinny być usta, była tylko szczelina ze skórą ciągnącą się w poprzek w ukośnych liniach. Byli przerażającymi draniami, których starałem się unikać. Przez wieki słyszałem historie, że niektóre klany były pokojowo nastawione i zostały powołane do wypędzania i zjadania koszmarów. Ja spotkałam tylko te, które za odpowiednią cenę wpajały terror w sny.

Głos Kadena przywrócił mnie do rzeczywistości, gdy kontynuował. "Ulegający umysłowi krzykacze", zauważyłem banshees po lewej stronie. Były one asortymentem ciemnych i jasnych kobiet, klan składał się tylko z samic. Najwyraźniej gen ten w dużym stopniu opierał się na obu chromosomach X. Wszystkie, które uczestniczyły w spotkaniu, były ubrane w marynarki lub jakiś rodzaj dopasowanej sukienki, która krzyczała pieniądze. No pun intended.

Ich przywódczyni, Sasha, miała długie, prawie niebieskie włosy zaczesane do tyłu w stylu pół do góry pół w dół i nosiła jedwabny garnitur ze spodniami z otwartą przednią marynarką. Miała prawie sto lat, ale patrząc na nią, była kobietą w kwiecie wieku. Zdecydowanie mieli styl, ale widziałem Sasha używać tych śmierci-krzyki na kogoś, powodując ich głowa pęknie na kilka kawałków. Usuwanie masy mózgowej z moich ulubionych butów trwało tygodniami.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Krwawa umowa"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści