Płacząca Kotlina

Dawno, dawno temu

========================

Dawno temu

========================

Rzeczy czają się w ciemności. Potwory, duchy, upiorne nadprzyrodzone istoty spętane bezdenną energią, która je tam trzyma, przypięte do ziemi i chodzące bez kierunku, bez celu. Rosnąca dziura karmi się pośpiesznie ich zaciemnioną duszą, a większość nie może zrozumieć dlaczego. Ból, gniew, smutek, żal ... emocje krwawią do siebie po tylu latach, większość zapomina, co spowodowało, że zostali pozostawieni w tyle i niewidzialni dla większości z nas.

A najokrutniejsza jest miłość. Długo po śmierci, miłość ma moc, by zmienić nas wszystkich w najczarniejsze potwory.

Urodziłem się jedną nogą w tym świecie, a jedną w następnym. "Jesteś Grimaldi", Marietta zawsze mi powtarzała. Jestem Grimaldi, ale bez względu na to, ile razy powtarzałem tę mantrę, młody człowiek w rogu mojego pokoju nie chciał odejść. Był skulony w moim fotelu do czytania, jego kolana przyciśnięte blisko klatki piersiowej. Podczas zimnych miesięcy zostawiałam otwarte okno, by chłodna bryza mogła wślizgnąć się przez szczeliny, ale on nie mógł się trząść z powodu zimna. Duchy czuły tylko głodne emocje, które je trawiły. A jednak on się trząsł. Było w nim coś innego.

"Nie płacz" - szepnęłam pod papierowo-białym światłem księżyca, które płynęło między nami. Nauczyłem się nie bać się tych, którzy przychodzili do mnie, i trzymałem ich jako mój sekret. Ale w tym jednym było coś innego, zanikającego w i na zewnątrz jak kiepski obraz w telewizorze. Jego usta były lodowato niebieskie, a włosy białe jak arktyczny wilk. A jego oczy ... jego oczy były demoniczne. Zimno. Bezgwiezdna galaktyka. I przerażone.

Zepchnęłam grubą kołdrę z nóg i zsunęłam stopy na zimną, drewnianą podłogę. "Jak masz na imię?"

Jego oszronione brwi ściągnęły się, gdy patrzył na mnie pod grubymi mokrymi rzęsami, drżąc. Większość była zaskoczona, że mogłem ich zobaczyć i nie był przestraszony ich obecnością, ale on wydawał się bardziej zdezorientowany moim pytaniem. Nie pamiętał swojego imienia, co oznaczało jedynie, że był nowy.

Ale on wydawał się taki prawdziwy, rozmywający się między wymiarami. Nie był taki jak reszta z nich.

Deski podłogowe skrzypiały, gdy moje stopy przesuwały się do przodu, a ja zatrzymałem się w połowie drogi do niego, gdy kroki Marietty odbiły się echem od wydrążonych schodów.

"T-trzeba mi pomóc", powiedział przez rozpaczliwe błaganie. "F-f-find me."

Wtedy drzwi mojej sypialni skrzypnęły, a ja pospiesznie wróciłem do łóżka i pod kołdrę. Dźwięk jej kroków skradał się bliżej, a ja zatrzasnąłem oczy, aby udawać, że śpię. Włosy zakryły mi twarz. Wyciągnąłem ręce i nogi, palce u rąk i nóg, każdą część mnie ukrywając pod grubą, ręcznie robioną kołdrą.

"Wiem, że się obudziłeś, moonchild" - powiedział jedwabisty głos Marietty, a moje łóżko zanurzyło się, gdy usiadła na krawędzi. Pociągnęła kołdrę w dół, a ja odwróciłem się, aby stanąć przed nią. "Nie możesz być na nogach przez wszystkie godziny w nocy, albo będziesz spał cały dzień", dodała z lekkim stuknięciem w mój nos.

Odepchnęłam włosy z oczu i zerknęłam na krzesło, na którym siedział duch.

Ale ducha już tam nie było.

Moje spojrzenie zsunęło się z powrotem do mojej niani. "Nie mogę zasnąć. Opowiesz mi jakąś historię?"

"Ach! Opowieść jest tym, co chce usłyszeć". Fioletowe usta Marietty ściągnęły się w lekki grymas, a bransoletki wyściełające jej ramię brzęknęły razem, gdy wtuliła koc wokół mnie. "Opowiem ci historię, a potem będziesz spał". Jej brew szczytowała w kształt półksiężyca.

Przytaknąłem ochoczo. "Tak, obiecuję".

"Och, nie wiem", odpowiedziała z rozczarowaniem. "Nie sądzę, że jesteś gotowy na ten jeden".

"Jestem, Marietta. Jestem."

"Och, dziecko, wszystko w porządku. Ale, jak widzisz, będę musiała zacząć od początku". Marietta wciągnęła długi oddech i przesunęła się obok mnie...

"Pewnego razu, daleko, daleko, leży tajemnicza kraina. Kraina ta stała się miastem, ale nowego miasta nie mogą zobaczyć ludzie z daleka, bo jest niewidoczne na mapach. Wielu zna jego nazwę i nawet wyruszyło, by je odnaleźć, ale to miasto można odkryć dopiero wtedy, gdy samo zechce być zobaczone. Między światami nie istnieją żadne bariery. Dziwne zdarzenia. Miasto magii i psot, gdzie przesądy i gwiazdozbiory są jedynymi przewodnikami, a jednocześnie równie nieprzewidywalne jak atlantycki przypływ.

"Widzisz, wieki temu dwa odrębne i bardzo różne koweny założyły tę ziemię, a jednak gwiazdy ustawiły się w jednej linii, gdy ich drogi się skrzyżowały. Łodzią przypłynęli morzem, uciekając przed okrucieństwem ze swojego kraju. W tym samym czasie wyrzutkowie z Nowego Świata przybyli z południa, uciekając przed tymi samymi mękami, przedzierając się przez gęste lasy, gdy surowe temperatury i śnieg uderzały o ich spierzchnięte twarze. Żaden z nich nie chciał odejść po przybyciu na miejsce, obaj zaznaczyli swoje prawa do ziemi, rzucając to właśnie zaklęcie, niewidzialną tarczę, aby ukryć i chronić swoich ludzi, czyniąc miasto niewidzialnym dla wszystkich przybyszów. Żaden z tych kowenów nie wiedział, że w tych lasach mieszkało już coś innego.

"Gałęzie z brzóz szeptały, kruki śpiewały swoje najmroczniejsze opowieści, a z każdym trzaskiem opadłych liści pod ich ciężkimi butami, tajemnice lasu rozplątywały się, splatając słowa ze sobą jak sieć z pająka czarnej wdowy. A to tylko z lasu, bo morze, dziecko, och! morze, szumiało proroctwami, fale rozbijały się o nieprzemijające klify, transcendentne fazy księżyca lśniły nad wiecznymi wodami.

"I pewnego dnia miasto wezwie cię, moje księżycowe dziecko. Ale posłuchaj mnie, gdy mówię, że zawsze będziesz miał wolność wyboru. Nigdy nie będziesz zmuszona do powrotu. Ale jeśli to zrobisz, nie ma ucieczki. Nie, dopóki miasto nie pozwoli ci odejść..."

"Wrócić? Wrócić gdzie?" zapytałem z palcami zaciśniętymi wokół kołdry, uszy pobudzone i głodne więcej.

"Miasto Weeping Hollow ..."




Rozdział 1 (1)

========================

Rozdział 1

========================------------------------

Fallon

------------------------

Odbijając się od szklanych drzwi lodówki, w której mieściły się liczne opcje napojów kofeinowych, przyłapałam się na tym, że wpatruję się w swoje upiorne odbicie. Moje białe włosy i bladoniebieskie oczy wyglądały opalizująco, prawie jakby mój sobowtór tkwił między szkłem schłodzonych drzwi. Im bardziej wpatrywałem się w siebie, tym bardziej zastanawiałem się, kto tak naprawdę patrzy w kogo.

"Przepraszam", powiedział mężczyzna, otwierając szklane drzwi i zatrzaskując moje oderwane od rzeczywistości spojrzenie. W rozpiętej czerwonej koszuli plaidowej i brudnych dżinsach, jego brudne ręce, z czarnym szlamem na stałe pod paznokciami, chwyciły dwunastouncjową mrożoną kawę. Odwrócił się do mnie. "Made up ya mind?"

Ciężkie pytanie. Widać było, że się zdecydowałem. W przeciwnym razie nie stałbym na podniszczonym przystanku Shell o północy, gdzie "S" było zepsute i zwisało. To był po prostu napis Hell, mój ostatni przystanek przed dotarciem do małego miasteczka, o którym słyszałem tylko w opowieściach opowiadanych pod rozgwieżdżonym niebem w środku niespokojnych nocy. Miasteczka, do którego nigdy nie wyobrażałem sobie powrotu.

Dirty-Trucker-Man czekał na odpowiedź. Moje spojrzenie pozostało zamknięte w miejscu, w którym przed chwilą znajdowało się moje odbicie, a kciuk obracał w kółko mój nastrojowy pierścień wokół palca serdecznego. Szklane drzwi uwolniły się z jego uchwytu i wróciły na swoje miejsce, zanim mężczyzna odszedł, mamrocząc pod nosem: "No to do dzieła. Co za dziwak."

Dziwak.

Otworzyłem drzwi lodówki, a mroźna temperatura panująca wewnątrz wywołała gęsią skórkę na moim przedramieniu, podnosząc każdy biały włos na moim ciele. Chciałam wejść do środka, zamknąć drzwi i zasnąć z lodowatym prądem. Jednak wyrwałam ostatnią mrożoną kawę z orzechami laskowymi i ruszyłam w stronę kasy, trzymając głowę w dole, ale uwagę na otoczeniu. Piekło, po północy, było latarnią morską dla pedofilów i seryjnych morderców, a ja byłam idealną ofiarą.

Samotnik. Młody. Dziwny. Nabyty smak. Dziwak.

Dziewczyna, której nikt by nie szukał ani za którą nikt by nie tęsknił.

Po drugiej stronie kasy, za szafką wypełnioną kuponami loteryjnymi, facet podniósł łokcie z lady i wyłączył telefon, po czym schował go do kieszeni. Proste czarne włosy opadały na jedno oko, zanim odrzucił je na bok. "Coś jeszcze?" zapytał przez wymuszone westchnienie, przeciągając schłodzoną puszkę przez ladę i skanując.

"Tak ..." Niechęć kapała z mojego głosu po zauważeniu, że tutaj, w piekle, było ostatnim miejscem, w którym kasjer chciał być. Wyciągnąłem mój marmurowy iPhone, aby otworzyć aplikację dla mojego GPS, częściowo, aby uniknąć niewygodnego kontaktu wzrokowego, ponieważ niekoniecznie był przystępny. "Trochę się zgubiłem. Czy znasz drogę do Weeping Hollow?"

Dirty-Trucker-Man z powrotem przy lodówkach hobbował za mną, gdy kasjer spojrzał w górę od swojego rejestru z pustym spojrzeniem. Potem wzrok kasjera przesunął się po mnie do Dirty-Trucker-Mana. "Możesz dostać hejt od nich, ale nie możesz dostać ich od hejtu". Jego Maine akcent był gruby, jak pół chuckled, potrząsając głową.

Dirty-Trucker-Man mruknął, żeby ruszył dalej. Upuściłem rękę trzymającą telefon i przesunąłem się w moich czarno-białych, siodłowych butach oxford. Było już po północy. Byłem zmęczony. Byłem zagubiony. Nie miałem czasu na zagadki. "Co to ma znaczyć?"

Kasjerka stuknęła w blat puszki z wymuszonym uśmiechem. "Będzie za trzy piętnaście".

"Dzięki za nic" - mruknąłem, klepiąc pięciodolarowy banknot nad ladą i nabijając swój napój. Mały srebrny dzwonek nad wyjściem zabrzęczał, gdy wychodziłem, a łagodne oceaniczne powietrze uderzyło mi w oczy, gdy wracałem do samochodu.

Byłem w drodze przez około trzydzieści pięć godzin, zatrzymując się tylko na paliwo i jedzenie w kilku sieciach fast-food. Z każdą mijającą milą moje powieki stawały się coraz cięższe i musiałem potrząsać głową, żeby się obudzić. Zawsze byłem uparty. Zawsze stawiałam sobie za cel przeniesienie każdej torby z zakupami z samochodu do wnętrza naszego teksańskiego domu, wykładając ręce, używając zębów, cokolwiek, byle tylko uniknąć drugiej podróży.

Zatrzymałem się raz, wjeżdżając na hotelowy parking, ale tylko po to, by dać odpocząć oczom. Nie zdawałem sobie sprawy, że zasnąłem, dopóki bezdomny nie stuknął swoim knykciem w moje okno, prawdopodobnie po to, by upewnić się, że nie jestem martwy.

Napojony i z powrotem na US-1, kilka samochodów rozrzuconych wzdłuż autostrady, gdy podążałem wzdłuż linii brzegowej w górę stanu Maine, pamiętając wskazówki, które dziadek zanotował w swoim liście. GPS nie rozpoznał małego, zacisznego miasteczka Weeping Hollow, a im dalej jechałem, tym odbiór stawał się bardziej punktowy, aż znalazłem mój zjazd z Archer Avenue.

Niewyraźny znak był ledwo widoczny z wąskiej, pustej drogi. Przygaszone reflektory mojego srebrnego Mini Coopera stały się moimi jedynymi latarkami, gdy powoli przejeżdżałem obok wyblakłego znaku. Deszcz zardzewiał na ostrych metalowych krawędziach, na których widniała nazwa miasta, a pod nią liczba ludności 665.

Gdy przejeżdżałem, ostatnia liczba przekształciła się, rozmywając się w 666.

Przetarłem oczy. Byłem zmęczony, widząc różne rzeczy. Prawda?

Kontynuowałem, skradając się wzdłuż niesamowitej, ciemnej drogi wydrążonej przez potężne drzewa. Wygłodniałe sępy zaśmiecały ścieżkę niczym roboty drogowe, walcząc o martwą padlinę i malując ulicę w krwi i czarnych skrzydłach. Bezlitosne z głodu ptaki prawie nie schodziły z drogi, ani nie wydawały się zagrożone przez Mini Coop przecinający ich drogę. Czołgałem się do przodu, a przez następne trzy mile drzewa zanikały po obu stronach, rozpływając się w nagrobkach po mojej lewej stronie i zniszczonym parku dla dzieci po prawej.

Półprzezroczysty księżyc wisiał wysoko nad nami, oświetlając zardzewiały żelazny znak łukiem nad jedyną drogą do... i jedyną drogą do wyjścia.

Weeping Hollow.

Mój Mini Cooper sputtered od długiej i wyczerpującej podróży przez liczne linie stanowe, a ja zatrzymał się na znaku stopu przed rondem, aby płótno małe miasto, które słyszałem tylko w opowieści. Nie wyglądało, jakby należało do pięknego stanu Maine. Wyglądało to tak, jakby diabeł stworzył Salem's Lot za pomocą pióra z czarnymi piórami i hebanowego atramentu na potarganym płótnie, a następnie na ślepo porzucił swoje dzieło w rozbawieniu, aby zobaczyć, co z tego wyniknie - jak ludzie się dostosują. I tak się stało.



Rozdział 1 (2)

Silnik zgasł, ale byłem zbyt skupiony na tym, co leżało przede mną, by się tym przejmować. Z każdego zakątka chodników świeciły zabytkowe latarnie. A pod północnym niebem - gdzie akwarelowo-szare chmury rozmazały się przed galaktyką gwiazd jak czysta zasłona - ludzie z miasta spacerowali w sercu Weeping Hollow, swobodnie w górę i w dół ponurych ulic, jakby to było zupełnie normalne o tej godzinie. O prawie trzeciej nad ranem. Na początku sierpnia.

Dreszcz prześlizgnął się przez moje żyły. Po dwudziestu czterech długich latach w końcu wróciłem do miejsca, w którym się urodziłem i w którym moja matka wydała ostatnie tchnienie.

Przekręciłem kluczyk w samochodzie, modląc się o to, by usłyszeć najsmaczniejszy dźwięk silnika przywracanego do życia. Silnik zacinał się przez kilka sekund, zanim w końcu wziął, a ja klepnąłem kierownicę przed okrążeniem altanki. "To prawda, kochanie. Jesteśmy już prawie na miejscu. Jeszcze tylko kilka mil".

Dziadek mieszkał wzdłuż linii brzegowej, klify morskie i otwarte wody były tłem dla jego historycznego niebiesko-zielonego domu na wybrzeżu. Widziałam ten dom już wcześniej ze starego zakurzonego pudełka, które znalazłam na naszym strychu w Teksasie. Marietta, moja opiekunka, przyłapała mnie na siedzeniu nad wiekowymi podłogami z twardego drewna na strychu, przeglądając stare zdjęcia. Kiedyś zapytałam ją, czy kiedykolwiek wrócimy do miasta na zdjęciach - miasta z opowieści.

"Nie możesz wrócić, jeśli ono cię nie potrzebuje, Moonshine" - powiedziała, przykucając przede mną i wyjmując zdjęcia z moich palców.

Marietta była szaloną starą wiedźmą, o aksamitnej skórze, czarnych oczach, z grubym kenijskim akcentem. Wieczory spędzała na ganku, bujając się w fotelu i popijając ze swojego młotkowanego kubka moskiewskiego muła z mrocznym omenem w oczach.

Marietta i ja byliśmy postrachem dla większości, podobno rzucaliśmy zaklęcia na chłopców, którzy ośmielili się do mnie zbliżyć. W szkole średniej lepiej było być po mojej dobrej stronie niż złej, obawiając się, że moja wiedźma opiekunka ukłułaby swoje ręcznie robione lalki z materiału, gdyby ktoś wyrządził mi krzywdę. Nigdy nie wypowiedziałam się przeciwko plotkom, nie po tym, co mi zrobiły. A także, część mnie wierzyła, że są prawdziwe.

Tak jak Gramps napisał w swoim liście, w skrzynce pocztowej pozostawiono dla mnie samotny klucz. Zaparkowałem samochód na poboczu ulicy, zostawiając swój bagaż na rano. Dźwięk fal rozbijających się o morskie klify wypełnił niesamowitą ciszę, gdy wchodziłem po schodach na frontową werandę. Moje stopy zamarły, gdy wylądowało na mnie podnoszące włosy olśnienie. Najpierw poczułam je, a potem niechętnie odwróciłam głowę.

Na ganku obok stała wysoka kobieta, szczupła i krucha, w poszarpanej białej koszuli nocnej. Jej kręcone siwe włosy przelewały się przez ramiona, a długie kościste palce chwytały poręcz. Ciemne oczy wpiły się w moje, a mięśnie zadrgały mi pod skórą. Podniosłem rękę i zaoferowałem niewielką falę, ale starsza kobieta nie usunęła swojego onieśmielającego spojrzenia. Jej uchwyt na poręczy tylko się zacieśnił, niebieskie żyły wyskakujące pod jej eteryczną skórą, utrzymując jej wątłe ciało przed zdmuchnięciem przez najmniejszy powiew wiatru.

Zatrzasnęłam głowę do przodu i z trudem weszłam do domu. Wiatr przez dziurkę od klucza oblodził mi palce, a klucz zaciął się idealnie w zamku, gdy kolejny zimny wiatr zawiał, owiewając moje białe włosy dookoła. Po wejściu do środka, ciężkie drzwi frontowe zamknęły się za mną, a ja opadłem na nie plecami, zamykając oczy i wciągając tyle powietrza, by wypełnić płuca. Stary zapach stęchlizny przesiąkł do mojego nosa, pokrywając mój mózg.

Ale udało mi się. W końcu dotarłem do dziadka i czułem się tak, jakbym wkroczył do Duma Key - jakiegoś fikcyjnego miejsca, o którym można przeczytać tylko w książce.

W domu też było chłodniej. Moje kolana się trzęsły, potrzebując czegoś więcej niż cienkiej warstwy czarnych pończoch pod plisowanymi szortami, by utrzymać ciepło. Ale pomimo reakcji mojego ciała, zimno czuło się jak w domu. Podniosłam rękę za siebie, by po omacku znaleźć zamek i wsunąć go na miejsce.

Clang! Clang! Clang! Nagłe uderzenie dzwonów przeszyło ciszę, powodując, że się wzdrygnęłam. Moje oczy otworzyły się i mój wzrok padł na wiśniowy zegar, rzucający monstrualny cień na foyer. Przez ogłuszającą pieśń dzwoniącą w moich uszach, ponownie oparłam głowę o drzwi i założyłam splątane włosy za ucho, śmiejąc się lekko z siebie.

Dzwony ucichły, a stary dom ożył.

Po kilku niespokojnych krokach w dół foyer, stare deski skrzypiały pod moimi butami i po wewnętrznej stronie ścian, aż szorstki, spracowany oddech przemknął przez pęknięte otwarte drzwi sypialni tuż za foyer. Przesunąłem się na palcach po drewnianych deskach, aby zajrzeć do sypialni, zanim pchnąłem drzwi.

Tam, śpiąc z szeroko otwartymi ustami, leżał człowiek, którego znałam tylko z listów wysyłanych tam i z powrotem przez ostatnie dwanaście miesięcy. Jeszcze rok temu nie miałem pojęcia, że mam żyjącego dziadka. Kiedy otrzymałem pierwszą kopertę ze stemplem pocztowym z Weeping Hollow, prawie ją wyrzuciłem. Ale ciekawość była moim kryptonitem, a kiedy moje oczy wylądowały na pierwszym słowie, Moonshine, wszystko się zmieniło.

Światło księżyca sączyło się przez okno, rzucając odrobinę światła na staruszka i jego sypialnię. Gramps leżał na plecach, lekko pochylony do góry, oparty o swoją deskę rozdzielczą. Jego skóra, niczym zużyte gumki, zwisała z kości. Postarzały i pomarszczony, świecił w przyciemnionym pokoju otoczonym antycznymi meblami i głęboko zieloną tapetą z adamaszku. Fedory i kapelusze zdobiły ścianę naprzeciwko jego łóżka. Protezy zębowe pływały w szklanym kubku nad szafką nocną, obok pary okularów korekcyjnych w żółwim odcieniu.

Jego krzepkie brwi były o ton ciemniejsze niż szare kosmyki przypadkowo wystające z głowy. Gramps wypuścił głośne chrapnięcie, takie, które bulgotało w gardle. Po pełnym kaszlu wrócił do żwirowego oddechu, jego gumiaste usta były szeroko otwarte. Tak naprawdę nie znałem go zbyt dobrze, ale z każdym trudnym oddechem, który brał - jakby to była najtrudniejsza rzecz, jaką musiał zrobić - moja szczęka się zaciskała, a serce zwężało.

Dopiero gdy choroba przybrała najgorszy obrót, wyznał swój stan w ostatnim liście, który doprowadził mnie tutaj. Nie musiał tego mówić, ale ten ostatni list wydawał się nie na miejscu, jak wołanie o pomoc.

Gramps był chory i nie chciał tego robić sam.

Gramps nie wiedział, że ja też byłem sam.

"Jestem tutaj, Gramps," wyszeptałem w ciemność. "Wreszcie jestem w domu".




Rozdział 2 (1)

========================

Rozdział 2

========================------------------------

Fallon

------------------------

Dudniący i ambitny głęboki ton odbił się w całym starym domu.

"A to są wasze niedzielne poranne nagłówki Hollow. Szczęśliwego trzeciego sierpnia. Zachowajcie bezpieczeństwo na zewnątrz i pamiętajcie, że nikt nie jest bezpieczny po 3 nad ranem". Potem nastąpiło intro Haunted Heart Christiny Aguilery, wyciągając mnie ospale ze skrzypiącego żelaznego łóżka.

Za francuskimi drzwiami mojej nowej sypialni chmury, zakurzone odcienie szarości, przesuwały się leniwie po pokrytym rosą niebie. Przetarłam oczy i ruszyłam schodami w dół w tym samym tempie co chmury, podążając za pożądliwym głosem Christiny, jakby jej nawiedzenie mnie wzywało.

Husky kaszel przeniósł się płynnie w całym domu i w dół korytarza, zanim skręciłem za róg. Gramps siedział przy małym stole śniadaniowym w środku maślano-żółtej kuchni z parującą filiżanką kawy u jego boku, gazeta rozrzucona na stole przed nim. Był już w pełni ubrany, miał na sobie pomarszczoną koszulę z guzikami w kolorze kości słoniowej pod szelkami i spodnie khaki. Zielone i brązowe skarpety z argyle'u pokrywały jego stopy wewnątrz pary pantofli.

Wnuczka powinna była pocałować go w policzek, objąć ramionami jego miękkie mięśnie i uronić kilka łez, że w końcu spotkała dziadka po raz pierwszy. Ale czytałam listy. Benny Grimaldi był nastrojowy i nie należał do najbardziej czułych.

"Nie powinieneś być na nogach. Powinieneś odpoczywać", powiedziałem swobodnie, wchodząc do pół-oświetlonej kuchni z widokiem na morze. Drapiące melodie zastąpiły głos Christiny ze starego radia siedzącego obok na stole. Miało kształt lunchboxa z dużymi srebrnymi tarczami.

Dziadek wzdrygnął się, podniósł głowę i oderwał chusteczkę od spierzchniętych ust, jakbym go przestraszyła. Przez dłuższą chwilę przyglądał mi się spod brzegu swojej opalonej fedory, z pewnością odnajdując w moim wyglądzie cząstki mojej matki - swojej jedynej córki. Jego szkliste, brązowe oczy zamarły, jakby cofnął się do czasów sprzed dwudziestu czterech lat. Jakby zobaczył ducha.

Potem wróciły do tego, co było przed nim. "Six lettah word for neithah dead nor alive?" mruknął, ponownie regulując swoje gigantyczne, okrągłe bifokle i wracając do swojej krzyżówki.

Głupio było wierzyć, że zapyta o moje podróże albo podziękuje mi za przybycie. W swoich listach skarżył się na gazeciarza, który podrzucił najnowsze wydanie "Daily Hollow" obok skrzynki pocztowej zamiast przy drzwiach wejściowych, na lekkomyślnych nastolatków zostawiających rozbite butelki po alkoholu na skałach za jego domem albo na Jaspera Abbotta wpadającego w szał podczas nocy Bingo w ratuszu. Dziadek wyśmiewał się z absurdalnych przesądów i tradycji miasta i jego mieszkańców, a ja co tydzień z niecierpliwością czekałem na jego listy. W jakiś sposób jego przesądy wypełniały moje przyziemne dni.

Obróciłem się na pięcie i stanąłem przed kafelkowym blatem, na którym przechowywano bezdomne naczynia, przybory kuchenne i zabytkowe gadżety, i dotknąłem boku dzbanka do kawy stojącego w kąciku, żeby sprawdzić, czy jest jeszcze ciepły.

Sześcioliterowe słowo oznaczające ani martwego, ani żywego. "Nieumarły". Otworzyłem żółte szafki w poszukiwaniu kubka.

"Ta kawa jest do dupy", ostrzegł, po kilku kolejnych kaszlach, tych mokrych, które wydobywają się z piersi. "Yah bettah off headin' uptah town. Don't go inta tha dinah though, they put something in tha coffee. Idź do tha Bean. Ale weź ze sobą własny kubek. Nie lubią ludzi z zewnątrz. Zamów kilka stosów. Żadnego rzygania. Wszystkie kości."

Moja głowa szarpnęła się w jego kierunku. "Ja nie..."

"Co robisz, Moonshine? Nie prosiłem yah, aby przyjść!" pstryknął, przerywając mi z uszczypliwością w swoich słowach. Kaszel opuścił go, a on przyniósł chusteczkę z powrotem nad ustami przed kontynuowaniem, "Nie chcę yah heyah".

Moje brwi podniosły się - cios w jelita.

Stary człowiek powiedział mi, że nie radzi sobie dobrze, zostawił instrukcje do Weeping Hollow i włożył klucz do skrzynki pocztowej dla mnie. Jeśli nie prosił mnie o przyjście, to po co zadawał sobie tyle trudu? Może zapomniał o ostatnim liście, który wysłał. Może żałował, że w ogóle go wysłał. Może był gorszy, niż sobie wyobrażałam, gorszy jak sepleniący.

"Cóż, jestem tu teraz i nie zostawię cię. Jesteśmy tylko my dwaj. Została nam tylko rodzina, więc wykorzystajmy to jak najlepiej, dobrze?"

Gramps mamrotał przez kolejne pasmo kaszlu. "Jak długo? Zadzwonię do Jonaha i załatwię ci pracę w domu pogrzebowym, żebyś nie wtrącał się do mnie. Nie wiem, po co ci trupy... Jak dla mnie to chore... Musisz mieć zajęcie... Jonah załatwi ci pracę..." mówił dalej.

Planem zawsze była kosmetologia, ale kiedy Marietta umarła, plan się zmienił. Pogrzeb Marietty odbył się w otwartej trumnie i chociaż byłem jedynym uczestnikiem tej kameralnej ceremonii, ona była tam ze mną. Jej duch stał tuż obok mnie, gdy wpatrywaliśmy się w jej zwłoki, które wyglądały jak ktoś zupełnie inny. Makijaż był zupełnie nietrafiony. Po raz pierwszy widziałam martwe ciało i jedyne, na co miałam ochotę, to zetrzeć opuszkiem kciuka jaskrawoczerwoną farbę do ust, sięgnąć po matową szminkę Mac z mojej torebki z wężowej skóry i pomalować usta w kształcie serca odcieniem Del Rio. Właśnie wtedy wiedziałem, co powinienem zrobić ze swoim życiem.

Bycie grabarzem było powołaniem. A po śmierci było piękno, jak zwiędła róża, której płatki są sztywne i kruche. Ponadczasowe i czarujące. Rzucone zaklęcie i najstarsza opowieść. Historie zamrożone w czasie w ruinach.

Tak jak historie, które Marietta opowiadała o Weeping Hollow.

"Powiedz mu, że nie zajmuję się rodzinami." Moja nieporadność wokół żałoby sprawiała, że wydawałem się nieszczery. To było straszne dla biznesu i najlepsze w ten sposób dla obu zaangażowanych stron.

"Yea, yea. Yah musi to opracować z Jonah," odpowiedział Gramps.

Z tyłu zagraconej szafki znalazłem w końcu kubek i ściągnąłem go z półki. "Dzięki, Gramps."




Rozdział 2 (2)

Staruszek potrząsnął głową i chrząknął: "Mów mi Benny. Każdy 'round heyah nazywa mnie Benny".

Uśmiechnąłem się. "Będę nazywał cię Benny, kiedy przestaniesz nazywać mnie Moonshine".

Brwi dziadka zrosły się. "Będę nazywał cię jakkolwiek, do diabła, chcę nazywać cię".

W jego słowach była nutka uśmiechu, dodatkowa zmarszczka obok jego ust. Chociaż nadal próbowałem dowiedzieć się i czuć człowieka na zewnątrz, może był szczęśliwy, aby zobaczyć mnie po wszystkim.

"Porozmawiam z dyrektorem zakładu pogrzebowego. A teraz powiedz mi, co lekarz powiedział o twoim kaszlu?". Nalałam sobie kawy do kubka, na którym widniał napis, REAL WOMEN MARRY ASSHOLES. To musiała być moja zmarła babcia.

Gramps zwędził ołówek ze stołu i pochylił się nad gazetą, wypełniając czarno-białe kratki. Moja kość ogonowa uderzyła o ladę, a ja skrzyżowałam kostki, przyciągając parującą, gorącą kawę do ust.

"Proszę mi powiedzieć, że widziałeś lekarza ..." Powiedziałem, mój autorytatywny ton rozlewa się do filiżanki. Kilka razy stuknął gumką o drewniany stół, unikając pytania jak dziecko. Kiedy zerknął na mnie kątem oka, wzruszyłem ramionami. "W porządku. Po prostu sam do nich zadzwonię".

Gramps opadł z powrotem na drewniane krzesło, wskazując na mnie czubkiem ołówka. "Yah musi wiedzieć coś 'o nas, Moonshine. Robimy rzeczy inaczej, hejah. Robimy rzeczy po swojemu. Ten wirus jest poza kontrolą lekarza. Nic nie mogą zrobić. Chcesz rady? Uważaj na siebie. Po prostu rób swoje" - machnął przed sobą pomarszczoną ręką - "śmiertelniku". Będziesz miał zajęcie przy tej całej śmierci."

"Mind my own?" Roześmiałem się. "Myślisz, że tylko załatwisz mi tę pracę, żeby trzymać mnie z dala od siebie? Że będę po prostu stał z tyłu i nie będę pomagał?".

Gramps opuścił łokieć nad stołem i wrócił do swoich puzzli.

"Dobrze. Wezmę tę kawę na zewnątrz i będę się cieszyć widokiem". Kopnąłem z lady i przeszedłem obok niego. "Och, i zmierzam do miasta później. Postaraj się nie umrzeć, gdy mnie nie będzie."

Mruknął pod swoim skomlącym oddechem. "If yah go inta town, don't take tha cah. Tylko sztywne snoby i chuligani jeżdżą tu cah. W garażu mają skuter".

Przytaknęłam, powstrzymując uśmiech, i zanim wyszłam przez boczne drzwi prowadzące na zewnątrz, zgarnęłam z kanapy wełniany koc i owinęłam go wokół siebie.

Podwórka nie było zbyt wiele. Minęłam wolnostojący garaż i przeszłam po kamiennych schodach na krawędź klifu. Głęboko niebieskie wody Atlantyku rozciągały się daleko i szeroko, niknąc w niebie. Słona morska mgła muskała moje policzki, a oczy zamknęły się pod ponurą pieśnią morza, powietrze wirowało we włosach, gdy brałam kolejny łyk kawy.

Dziadek miał rację. Kawa była gówniana.

Kiedy ponownie otworzyłem oczy, w dole, gdzie fale stykały się ze skałami, był jakiś facet. Był sam, ubrany w czarny płaszcz i kaptur naciągnięty na głowę, wpatrując się w czarno-błękitny ocean pod szarym, zachmurzonym niebem. Zadowolony i spokojny, miał jedną rękę zwisającą z ugiętego kolana, drugą nogę wyciągniętą przed siebie. Wpatrywał się w horyzont, jakby widział coś o wiele większego niż morze, jakby chciał być jego częścią.

Fale rozbijały się o skały, a piana w kolorze kości słoniowej skwierczała u jego stóp, gdy woda się rozlewała, ale nigdy go nie dotknęła. Nic nie mogło go dotknąć. Spojrzałem w lewo, potem w prawo, zastanawiając się, czy ktoś jeszcze jest na zewnątrz o tej godzinie. Słońce dopiero co wstało. Ale byliśmy tylko my dwaj, wpatrzeni w ten sam rozległy ocean, pod tym samym rozmazanym niebem, tylko w niewielkiej odległości od siebie.

Podniósł z boku mały kamień, zbadał go między palcami, po czym rzucił daleko obok fal. Zrobiłem krok bliżej na szczycie klifu, gdy luźne skały stoczyły się za nim po ostrym spadku. Facet spojrzał na mnie przez ramię.

Czarna maska zakrywała jego twarz, tylko jego oczy - tego samego koloru co srebrzyste niebo - padały na mnie jak śnieg w zimną, zimową noc. Lekkie i delikatne. Po mojej skórze przebiegł dreszcz. Żadne z nas nie poruszyło się ani nie wypowiedziało słowa. Patrzył na mnie tak, jakbym przyłapała go na intymnej chwili, jakby kochał się do rana. Odwrócenie wzroku byłoby właściwym posunięciem, a jednak czułam, że to niemożliwe. Powinnam była odwrócić wzrok i dać mu przestrzeń, po którą tu wyszedł. Może normalna dziewczyna by to zrobiła.

Ale zamiast tego, zawołałem do niego. "Co robisz tam na dole?"

Ręka zwisająca z jego zgiętego kolana uniosła się w powietrzu. Jeśli odpowiedział, jego słowa zostały zmyte przez rozbijające się fale. Maska rozciągająca się na jego twarzy uniemożliwiła mi również zobaczenie ruchu jego ust. Ale jego spojrzenie nigdy nie osłabło. Trzymało się.

Zaschło mi w ustach i próbowałam przełknąć.

"Jestem Fallon. Fallon Morgan," krzyknęłam ponad skałą, mając nadzieję, że słyszy mnie, a nie nerwy wyciekające do mojego głosu.

Zwiesił głowę na chwilę, zanim z powrotem zerknął na mnie. Sekundy mijały, gdy bezwstydnie zamykaliśmy oczy, a moje palce dryfowały po uśmiechniętych ustach. Zastanawiałam się, czy on też się uśmiecha za maską. Musiałam podejść bliżej.

Moje oczy podążały wzdłuż krawędzi skalnego klifu, szukając drogi w dół, aż ją dostrzegłam.

Koc spadł z mojego otoczenia. Jedną ręką chwytając gorący kubek w dłoni, kawa sączyła mi się po brzegu, drugą balansowałam na ostrych krawędziach, kierując się boso w dół.

Kiedy dotarłam na ten sam niższy poziom co on, obserwował mnie z uniesionymi brwiami pod cieniem swojego kapelusza, kiedy przechylałam się po skałach. Nerwy przeskakiwały mi w górę kręgosłupa aż do karku, gdy stał wysoki, pocierając kamień między dwoma palcami. Jego ciało drgało, jakby w każdej chwili mógł uciec z miejsca zdarzenia, ale coś trzymało go w miejscu.

Obeszłam go i weszłam na wyższą stronę skały. "Nie mogłem cię usłyszeć".

"I wziąłeś to za zaproszenie?" Odwrócił się, utrzymując swoją uwagę na mnie, obserwując każdy mój ruch.

Kiedy moje bose stopy znalazły równowagę, spojrzałem na niego, a jego zimne oczy zamroziły każdą ciepłą rzecz, która pozostała we mnie. Chłód popędził od mojej głowy do koniuszków palców, prawdopodobnie schładzając również moją kawę. Jego spojrzenie zafiksowało się na mnie, prawdopodobnie próbując rozgryźć tę dziwną dziewczynę, która zakłóciła jego spokojny poranek.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Płacząca Kotlina"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści