przyciągnięty do Trouble

Rozdział 1 (1)

TROUBLE

PRZESZŁOŚĆ

"EMO," URGENTLY WHISPER imię mojego najlepszego przyjaciela i pociągnąć za ramię. "Musimy iść, zanim będzie za późno i nas złapią".

"Nie", chrząka i kopie swoje bose stopy w ziemię, zatrzymując wszystkie ruchy. Jego twarz pozostaje do przodu, wpatrując się w ciemny dom przed nami. "Nie możemy jeszcze wyjechać. Musimy ją znaleźć." Jego głos pęka na końcu.

Zamykam oczy na ból, który wiem, że go ogarnia. Jest to ten sam ból, który siedzi w moim żołądku.

Zacieśniam swój chwyt na jego ramieniu. "Wiesz, że już jej tu nie ma. Ona odeszła. Wszyscy to widzieliśmy."

W końcu odwraca głowę, a gwiazdorski ból w jego czarnym spojrzeniu jest nie mniejszy niż to, czego się spodziewałem, ale nadal jest paraliżujący. "Słyszałem ją, Trouble. Przysięgam, że słyszałem jej krzyki zeszłej nocy." Odwraca się z powrotem w stronę domu.

Rozluźniam swój chwyt, ale nadal trzymam palce owinięte wokół jego nadgarstka. Jeśli go puszczę, wbiegnie do domu, a to ostatnia rzecz, jakiej potrzebuje.

Obchodzę go dookoła, aż moja nieco większa rama blokuje mu widok. Moja klatka piersiowa czuje się ciasno, jakby wokół mojego torsu była stalowa taśma i powoli się zwężała.

"Wiesz, że tak nie może być" - mówię chrypliwie. "To jest w twojej głowie. Ona odeszła."

Obraz małej dziewczynki z włosami brunetki i zielonymi oczami ściga się przez moją głowę, a następnie ściśle z innym obrazem, jednym z ostatniego razu, kiedy ją widzieliśmy. Jej nieruchome ciało leżało na podłodze altanki, a ciemne włosy rozsypywały się wokół niej. Biała sukienka z fioletowymi kwiatami nie była już pod nią biała. Była w kolorze głębokiej czerwieni, pasującej do wciąż tryskającej krwi, sączącej się z samookaleczeń na jej nadgarstkach. Nóż, którym odebrała sobie życie, wciąż leżał w jej wiotkiej dłoni. Z wyjątkiem bladości jej twarzy, wyglądało to prawie tak, jakby spała. Nawet pomimo bólu, jaki odczuwała podczas podcinania sobie żył, na jej ustach wciąż widniał niewielki uśmiech. Jakby z radością znosiła ten ból, żeby uciec od horroru, który my wszyscy przeżywaliśmy w domu.

Miała na imię Daisy, ale wszyscy nazywaliśmy ją Rella, w skrócie Kopciuszek. Sama wymyśliła to przezwisko, mówiąc, że pewnego dnia przyjdzie jej książę i zabierze ją z tego okropnego miejsca. Miała dziesięć lat, kiedy porzuciła to przekonanie i postanowiła uciec z tego koszmaru w jedyny sposób, jaki uważała za możliwy. To było tydzień temu i od tamtej pory każdego dnia ja i moi przyjaciele odczuwaliśmy skutki jej utraty jak uderzenie młotem w klatkę piersiową.

Emo zawsze miał z nią szczególną więź. Zapewne ze względu na to, że był z nią podczas najciemniejszych momentów naszego życia. To on znosił z nią ten ból, choć wymuszony. To on brał udział w jej bólu, po raz kolejny nie z własnej woli. Czuje się odpowiedzialny, niezależnie od tego, jak bardzo mówiliśmy mu, że nie miał wyboru. Albo zrobił to, co mu kazali, albo oboje odczują konsekwencje. Te konsekwencje były znacznie ostrzejsze niż to, czego od nich żądali. Wybrał mniejsze zło, co nadal powoli zabija go od środka.

Rella była moją młodszą siostrą i moim obowiązkiem było ją chronić. Wina, ból i wściekłość spoczywają na moich barkach. Zawiodłem ją raz za razem, nie ważne jak bardzo się starałem.

Są silni.

Są potężni.

To dranie z najciemniejszych czeluści piekła.

Teraz wszystko się zmienia, miejmy nadzieję, że na lepsze.

Krzyki i wrzaski przeszywają nocne powietrze, a ja szarpię głową na bok. Ciemne cienie przesuwają się po trawie między dwoma domami. Niepewny, czy to dobrzy, czy źli ludzie, podchodzę bliżej do Emo.

"Musimy iść," szepczę ostro. "Nie możemy tu dłużej być, albo nas zabiorą i rozdzielą".

Napinam się, przygotowując się do siłowego wciągnięcia go za sobą, jeśli będę musiał. Nie ma mowy, żebym go zostawił. Kiedy w końcu kładzie na mnie swoje oczy, ból, który zaciemnił je chwile temu, zniknął. W jego miejsce jest... nic. Czarne oczy wpatrują się we mnie bez żadnych emocji. Wyglądają na martwe, puste, bez życia. Ten wyraz nie jest nowy. Widziałem go na jego twarzy wiele razy przez lata. Z naszej czwórki Emo jest tym, który ma najczarniejsze serce. To on najbardziej cierpi i ma najmniej powodów, by okazywać cokolwiek innego niż nienawiść.

Liście chrzęszczą po naszej lewej stronie, a ja odchylam głowę, by zobaczyć Sędziego i JW pędzących w naszą stronę. Judge jest najstarszy z naszej czwórki, ma czternaście lat. Jest też największy. JW niewiele ustępuje mu wzrostem, mimo że jest dwa lata młodszy i w tym samym wieku co Emo.

Nie widzę ich wyrazu twarzy przez ciemność, ale po sposobie, w jaki ich klatka piersiowa pompuje się wraz z ciężkim oddechem, wiem, że coś się dzieje.

"Musimy już iść," Judge huffs jak przychodzi do zatrzymania się obok nas. "Shit's going down fast and if we don't want the Peterson's to get in the crosshairs, we have to leave. Czekają na nas za The Hill".

The Hill to jedyna restauracja w Sweet Haven, a jej właścicielami jest stare małżeństwo, Dale i Mae Petersonowie. Znajduje się kilka przecznic dalej, tuż na obrzeżach miasta.

Kiwam głową i odwracam się z powrotem do Emo, który nadal patrzy spokojnie na dom. Z ceglanego budynku promieniuje czyste zło. Dla osoby postronnej wygląda jak normalny dom z ładnymi kwiatami, białymi okiennicami, czystym podwórkiem i dwoma bujanymi fotelami siedzącymi na ganku. Ale kryje w sobie głębokie, mroczne tajemnice. Takie, które sprawiają, że moja skóra się czołga, a wymioty wzbierają w gardle.

Szarpię ramię Emo, aby zwrócić jego uwagę, i na szczęście odwraca się od domu.

"Chodźmy." Wyrywa ramię z mojego uścisku i zaczyna prześladować w tym samym kierunku, z którego właśnie przyszli Judge i JW.

Rzucam oczy po raz ostatni na dom. Mój dom. Nie ma nic, czego by mi brakowało w tym miejscu lub w ludziach, którzy tam mieszkają. Teraz, kiedy Rella odeszła, nie pozostała ani jedna uncja dobra, a im dalej będę, tym bardziej będę szczęśliwy.

Wszyscy się garbimy i mamy oczy szeroko otwarte, gdy wplatamy się między domy i przechodzimy przez ulice. Mimo że jest już po północy, wiele domów jest oświetlonych, bo w całym mieście rozpętało się piekło.




Rozdział 1 (2)

Gdy mijamy mieszkanie Moore'ów, zaglądam do jednego z okien. Widzę pana Moore'a w bokserkach i białym podkoszulku leżącego na podłodze, z kałużą krwi otaczającą jego głowę z rozcięcia na gardle. Pani Moore jest na kolanach przy jego boku skulona nad jego ciałem. Głośny huk dochodzi z przodu domu, a ona odwraca się, by spojrzeć na drzwi sypialni, z przerażeniem w oczach.

Dreszcz przebiega po moim ciele. Nie z powodu groteskowego widoku jego martwego ciała czy zmartwienia kobiety, ale z satysfakcji. Pan Moore zasłużył na swoją makabryczną śmierć. Żałuję tylko, że nie cierpiał dłużej. A pani Moore, również zasłużyła na swoją karę. Mam tylko nadzieję, że będzie ona surowa.

"Kłopoty" - syczy cicho Sędzia.

Odrywam wzrok od okna i dart przez trawnik, aby dogonić chłopaków. Więcej krzyków dochodzi z kilku domów niżej, a po nich szybko następuje strzał z pistoletu. Mężczyzna w ciemnym ubraniu stoi na ganku z bronią skierowaną do środka domu. Kilku innych mężczyzn stoi po jego stronie z wyciągniętą bronią.

"Nie ruszaj się!" krzyczy jeden z nich, po czym wbiega do środka.

Wszyscy uciekamy za pień wielkiego dębu i czekamy.

"Ciekawe, czy to był pan czy pani Sanders" - komentuje JW.

"Nieważne. Każdy z nich byłby dla mnie w porządku. Albo jeszcze lepiej, oboje" - mruczy Sędzia, zerkając w stronę drzewa. Trzyma uniesioną rękę, odpędzając nas od ruchu. Chwilę później mówi: "Jest czysto".

Trzymamy się blisko tyłu domów, zatrzymując się na skraju każdej posesji, by upewnić się, że nikogo nie ma w pobliżu. Przed kilkoma domami migają czerwone i niebieskie światła. Na szczęście, gdy docieramy do The Hill, jest już ciemno. Szara furgonetka siedzi za budynkiem odwróconym od nas. Początkowo wygląda na to, że nikogo nie ma w środku, ale kiedy jesteśmy zaledwie kilka stóp od niego, wyskakuje głowa, a przesuwane drzwi otwierają się tuż po tym, jak się zatrzymujemy.

"Wsiadaj, wsiadaj." Mae pospiesznie macha na nas.

Kiedy już jesteśmy w środku vana, zasuwa drzwi, ale nie do końca. Zgaduję, że po to, by nie robić hałasu i nie zwracać na nas uwagi. Powoli skradamy się za budynkiem, gdy Mae wspina się na przednie siedzenie pasażera. Dojeżdżamy do przystanku, gdzie skręcamy w prawo z powrotem do miasta lub w lewo, żeby je opuścić. Dale obraca się na swoim miejscu.

"Wszyscy w porządku?"

Wszyscy przytakujemy, nasze serca ścigają się z adrenaliną. Dale trzyma światła wyłączone, gdy skręca w lewo.

"Gdzie jedziemy?" Judge, zawsze spokojny, pyta Dale'a.

"Mae ma miejsce w Kentucky, które zostawiła jej ciotka, kiedy umarła".

Obracam się w fotelu i wyglądam przez tylne okno. Nie widzę już miasta, ale wiele migających czerwonych i niebieskich świateł nadal rozjaśnia niebo.

Dziesięć minut później Dale włącza reflektory. Mija kolejne dwadzieścia minut, zanim wszyscy zaczynamy swobodnie oddychać. Im bardziej oddalamy się od Sweet Haven, tym większa staje się moja nadzieja, że w końcu uciekliśmy z naszego więzienia.

Może nie wiemy zbyt wiele o tym, dokąd jedziemy i co się wydarzy, ale wszystko jest lepsze niż piekło, z którego właśnie uciekliśmy.




Rozdział 2 (1)

TROUBLE

DWADZIEŚCIA TRZY LATA PÓŹNIEJ

Stoję przed oknem w moim biurze, ręce mocno skrzyżowane na piersi, ciało napięte, a szczęka skurczona od zgrzytania zębami. Patrzę, jak szeryf Ward wyciąga Gary'ego Wattersa z tyłu radiowozu. Widząc grymas na twarzy Wattersa, kiedy szeryf wykręca mu skute ręce w górę pleców nieco wyżej niż to konieczne, nie robię nic dla gwałtownej wściekłości tworzącej się w dole mojego żołądka. Zmuszam się do pozostania na miejscu, kiedy nie chcę niczego więcej niż szturmować przez ulicę i zakończyć żałosne życie tego chorego drania. To nic innego jak to, na co zasługuje i więcej niż to, co otrzymałby w normalnych okolicznościach.

To ironia, bo w mojej pracy ratuję życie, ale człowiek, którego widzę maszerującego po schodach do biura szeryfa, to ktoś, kto nie ma po co chodzić po tej ziemi. Jest niższy od brudu i trzeba go uśpić.

Dwa dni temu dziesięcioletnia Brittney Watters była w szkole, gdy jej nauczycielka zauważyła, że dziwnie chodzi. Kiedy odciągnęła ją na bok, by zapytać, czy wszystko z nią w porządku, dziewczynka stała się przerażona. Doradca zawodowy, dyrektor i jej nauczyciel zajęli czterdzieści minut, aby uspokoić ją na tyle, by wydobyć z niej prawdę. Gary Watters zgwałcił swoją dziesięcioletnią córkę poprzedniej nocy.

Gdy ta tama pękła, z Brittney popłynęła cała powódź informacji. Tamta noc nie była pierwszym przypadkiem, kiedy naruszył jej małe ciało. Był to po prostu jeden z bardziej brutalnych, czego nie udało jej się ukryć. Brittney poinformowała ich, że myślała, iż to normalne, że jej tata ją dotyka, że robił to, odkąd pamiętała, i że powiedział jej, że w ten sposób tatusiowie pokazują swoim małym dziewczynkom, że je kochają. Powiedział jej również, że nie może nikomu powiedzieć, bo inne dziewczynki mogą być zazdrosne i próbować odebrać go jej i jej młodszemu bratu. Jej brat, Jacob, miał cztery lata i tak, ten chory skurwiel dotykał również jego.

Natychmiast wezwano szeryfa i to on przyprowadził Brittney do mojego biura, żeby ją zbadać. Malus w Teksasie to małe miasteczko, którego największe pobliskie miasto oddalone jest o ponad sześćdziesiąt mil. Jestem jedynym lekarzem w okolicy w promieniu tylu mil. Ponieważ sytuacja była delikatna i nie chciałem jej jeszcze bardziej przerazić badającym ją mężczyzną, zleciłem to mojej pielęgniarce, Susan. Susan jest bardzo łagodna w kontaktach z dziećmi, więc była w stanie sprawić, że dziewczynka poczuła się na tyle komfortowo, by móc ją obejrzeć i ocenić rozmiar wyrządzonych jej szkód.

Raport siedzi na moim biurku i za każdym razem, gdy moje oczy na niego padają, chcę coś zniszczyć - a mianowicie mężczyznę, który ją skrzywdził.

W Malusie robimy rzeczy inaczej. Gdyby to się stało gdzie indziej, sprowadzono by policję stanową Teksasu, która zabrałaby Wattersa do aresztu. Brittney i jej brat również zostaliby zabrani przez policję stanową do czasu, aż inny członek rodziny mógłby się nimi zaopiekować. Gdyby nikt się nie zgłosił, zostaliby umieszczeni w rodzinie zastępczej.

W Malusie dbamy o własne interesy i pieprzymy wszystkich obcych. Dlatego przestępczość jest tu prawie zerowa.

Pukają do moich drzwi i Susan zagląda do środka, "Pani Tanner przyszła na swoją drugą godzinę".

Nie odwracając się od okna, informuję ją: "Połóż ją w pokoju numer dwa. Będę tam za chwilę".

"Już zrobione. Za chwilę powinna być dla ciebie gotowa."

Chrząkam, po czym słyszę, jak drzwi się zamykają, gdy Susan wychodzi. Trzymam oczy skierowane w stronę okna. Nawet jeśli nie widzę już Wattersa, wciąż wpatruję się w mały budynek po drugiej stronie ulicy. Jakbym mogła go zabić, po prostu patrząc przez ceglaną konstrukcję. Gdyby tylko to było takie proste. Właściwie, to nie. To zbyt łatwe. Ten człowiek zasługuje na cierpienie.

Odwracam się i podchodzę do biurka, akurat gdy dzwoni moja komórka. Zajmując miejsce, przesuwam palcem po ekranie, żeby przyjąć połączenie, upewniając się, że nie patrzę na akta Brittney.

"Dzień i godzina?" szczerzę się.

"Godzina szósta, czwartek wieczorem" - odpowiada głęboki głos.

"Czy druga sytuacja została załatwiona?".

"Tak. Rozmawiałem z nim dziś rano. Powinien wrócić jutro".

"Szkoda, że mnie tam nie było", mruczę ciemno do telefonu.

"Ty i ja, bracie."

"Chcę brać udział w następnym."

"Masz to."

Oczekiwanie wypełnia mnie w tej perspektywie, ale wypieram podniecenie.

Wkrótce, głos w mojej głowie szepcze.

Wyciągam przed siebie plik i przerzucam go na drugą stronę. "Muszę już iść. Informuj mnie na bieżąco, jeśli pojawią się jakieś problemy".

"Rozumiem. Później."

Linia zamiera, a ja spoglądam w dół na górną kartkę w pliku. Amelia Tanner, moja dwójka, jest tutaj na swoim corocznym egzaminie. Po raz pierwszy od otrzymania dyplomu lekarza nie uruchamia się zaburzona seksualnie część mojego mózgu. To część, którą przez lata zmuszałam się do ignorowania. Moją dziedziną nie jest psychologia, ale nawet ja wiem, że wulgarna część mojej psychiki, która podnieca się przy dotykaniu moich pacjentek, wywodzi się z mojego niepokojącego dzieciństwa.

Na zewnątrz jestem bardzo kliniczny i profesjonalny w stosunku do moich pacjentów. Nigdy nie dotknęłam ich w nieodpowiedni sposób ani nie wykorzystałam w żaden sposób. Nie wiedzą jednak, że w środku mój umysł szaleje z seksualnymi fantazjami o dotykaniu ich. Nie wiedzą, że moje ciało napina się z potrzeby, ani że mój kutas staje się tak twardy, że mógłbym nim wbijać gwoździe w beton.

To sekret, o którym wiedzą tylko moi bracia, bo ostatnią rzeczą, jakiej chcę, jest sprawianie pacjentom dyskomfortu. Może nie powinienem robić kariery w branży medycznej, a moja licencja prawdopodobnie zostałaby cofnięta, gdyby komisja lekarska dowiedziała się o moich perwersyjnych pragnieniach, ale kocham swój zawód. Nie z powodu tych pragnień, ale dlatego, że autentycznie lubię to, co robię. Lubię pomagać ludziom. To wyzwanie i nagrody za rozwiązywanie problemów medycznych i tworzenie planu opieki lub pokazywanie im, jak sobie radzić, jest niezwykle satysfakcjonujące.

Daje mi to również kontrolę. Malus to miasto moje i mojego brata. Jesteśmy jego właścicielami, wraz z ludźmi, którzy tu mieszkają. Tak było od czasu, gdy dziesięć lat temu przeprowadziliśmy się do miasta. To my sprawiliśmy, że jest ono tym, czym jest dzisiaj, czyli znacznie większym niż to, czym było, gdy tu przybyliśmy.




Rozdział 2 (2)

Zamykam teczkę, podnosząc ją, gdy podnoszę się na nogi. Pani Tanner miała wystarczająco dużo czasu, żeby się rozebrać i założyć papierowy fartuch, który zapewniamy naszym pacjentom, żeby się nim okryli. Wychodząc z mojego biura, widzę Susan czekającą na mnie przed salą numer dwa.

"Gotowa?", pyta.

"Tak."

Stukam kilka razy w drzwi jako ostrzeżenie, zanim popchnę je do przodu. Amelia Tanner, kobieta w wieku dwudziestu kilku lat, siedzi na końcu łóżka z rękami złożonymi na kolanach i stopami w skarpetkach skrzyżowanymi w kostce. Papierowa suknia, którą ma na sobie na górnej połowie ciała, marszczy się, gdy się porusza, gdy Susan i ja wchodzimy.

Oferuję uśmiech. "Jak się pani dziś miewa, pani Tanner?"

"Just peachy".

"Czy jesteś gotowy?"

Ona śmieje się nerwowo. "Czy jakakolwiek kobieta jest gotowa na kliniczne oględziny swoich intymności?"

Chichoczę i odwracam się do zlewu, by umyć ręce, rzucając przez ramię: "Chyba nie." Chwytam ręcznik papierowy. "Czy masz jakieś obawy, które musisz ze mną omówić?".

"Nie dzisiaj."

Kiwam głową, wyrzucam ręcznik papierowy do kosza i podchodzę do niej. "Znasz zasady postępowania. Dlaczego nie położysz się na plecach, a my najpierw zajmiemy się badaniem piersi?"

Ona robi to, o co proszę, i zanim mogę ją zachęcić, podnosi ręce nad głowę. Chwytam otwór sukni i rozsuwam kawałki, aż jej piersi stają się widoczne. Czekam na zwykłe mrowienie, które dostaję w podstawie mojego kręgosłupa widząc piersi kobiety, i to przychodzi dokładnie na cue.

"Przepraszam, jeśli moje ręce są zimne".

Uśmiecha się, a następnie wpatruje się w sufit, gdy delikatnie masuję kręgi na każdej piersi, ignorując poruszenie w moim ciele.

"Czy robisz samobadanie co miesiąc?" pytam.

Ona kiwa głową. "Tak."

Zamykam suknię z powrotem nad jej klatką piersiową. "Wszystko jest tutaj dobre. Żadnych guzków ani zniekształceń."

Cofam się, gdy ona siada. Przesuwa swój tyłek na koniec łóżka, wiedząc co będzie dalej, a jej stopy przesuwają się do strzemion. Znów myję ręce i wsuwam parę rękawiczek.

"Jeszcze kilka centymetrów, Amelia", mówię jej, gdy zajmuję miejsce na stołku i toczę się bliżej końca łóżka. Prześcieradło nadal przykrywa jej dolną połowę. Susan popycha bliżej mnie mały wózek z narzędziami, których potrzebuję.

Biorę koniec prześcieradła i przesuwam je nad jej kolanami. Pierwszy widok jej rozłożonej przede mną, jej różowych warg cipy na widoku, sprawia, że mam ochotę oblizać wargi. Patrzę ponad pysznością i sprawdzam, czy jej wargi sromowe nie mają żadnych zmian.

Mój umysł próbuje zwrócić się ku brudnym myślom, jak pochylenie się do przodu i wdychanie piżmowego zapachu Amelii, ale udaje mi się zmienić ich kierunek, pytając ją: "Jak się czujesz, odkąd zaczęłaś brać te witaminy, które zasugerowałem przy ostatniej wizycie?".

"W zasadzie dużo lepiej. Nawet Danny mówi, że mój poziom energii wzrósł".

Chwytam wziernik i lubrykant z wózka obok mnie. "Będzie trochę ciśnienia, Amelia. Weź dla mnie głęboki oddech."

Wprowadzając wziernik, przesuwam go tak, że jej wewnętrzne ścianki rozszerzają się na tyle, że mogę zebrać próbkę z jej szyjki macicy.

"Jak się ma Danny, tak przy okazji?"

Ona oczyszcza swoje gardło przed odpowiedzią. "Jest dobrze. Właśnie dostał podwyżkę w banku".

"Założę się, że to się przyda. Prawie skończyłem."

Ustawiam szczoteczkę do szyjki macicy w naczyniu z próbkami, zanim delikatnie wyciągnęłam wziernik. Moje oczy pozostają na ułamek sekundy dłużej niż to konieczne, zanim ściągnę prześcieradło, żeby przykryć Amelię. Natychmiast wyjmuje nogi ze strzemion i siada. Jej twarz jest zarumieniona. Wstaję i odwracam się, by zdeponować rękawiczki w koszu, dając sobie minutę na to, by moje ciało zwiędło.

"Czy Sophia nie ma niedługo urodzin?" Susan pyta, gdy zabezpiecza próbkę. "Będzie miała pięć lat, prawda?"

Twarz Amelii rozświetla się na wzmiankę o jej córce. "Tak, w przyszłym tygodniu."

Słyszę uśmiech w głosie Susan. "Wydaje się, jakby to było zaledwie wczoraj, gdy pomagałam dr Trayce urodzić to cenne dziecko".

Papier marszczy się, gdy Amelia się porusza. "Dorastają zbyt szybko".

"Na pewno tak jest. Upewnij się, że przyprowadzisz ją do biura w przyszłym tygodniu. Będziemy mieli coś dla niej od nas wszystkich."

"Dzięki, Susan. To bardzo miłe z twojej strony."

Chwytam plik z lady, gdzie ustawiłem go, gdy wszedłem do pokoju i odwracam się z powrotem. "W porządku, Amelia, jesteś dobry, aby przejść. Zadzwonimy, jeśli będą jakieś obawy. Jeśli nie, zobaczymy cię z powrotem tutaj za dwa miesiące na następny zastrzyk antykoncepcyjny."

"Och, cóż, właściwie Danny i ja rozmawialiśmy o tym, że może staramy się o kolejne dziecko".

"W takim razie zmień swoją wizytę na trzy miesiące od teraz i zobaczymy, jak sprawy się rozwijają od tego momentu".

"Dobrze. Dziękuję, dr Trayce."

Zostawiam panie w pokoju i kieruję się do mojego biura. Rozpinając rękawy mojej koszuli, podwijam je do łokci w oczekiwaniu na teksański upał, który przywita mnie, gdy tylko wyjdę z budynku. Chwytając z biurka telefon komórkowy, klucze i portfel, wyłączam światło i wychodzę z biura. Susan zamyka drzwi do pokoju numer dwa, właśnie zostawiła Amelię, żeby się przebrać.

"Zmierzam do wyjścia. Czy jest coś, czego potrzebujesz, zanim wyjdę?".

"Nie. Idź już. Wszystko jest skończone na ten dzień. Jak tylko Amelia skończy, posprzątam pokój i sam się stąd wyniosę."

Jedną z wielu zalet życia w mieście wielkości Malus jest brak konieczności pracy przez pełne dni, jeśli nie jest to uzasadnione. Amelia była ostatnią pacjentką na ten dzień i o ile nie ma nagłego wypadku, nie ma sensu zostawać otwartym. Wszyscy w mieście mają mój numer, gdyby ktoś potrzebował pomocy medycznej.

Wychodząc przez drzwi frontowego biura, uderza mnie fala wilgoci. Słońce jest rażąco jasne nad głową, ale na szczęście jest mała bryza, która sprawia, że ciepło jest prawie znośne. Spoglądam na drugą stronę ulicy i widzę szeryfa idącego w kierunku swojego wozu. Zauważa mnie i zmienia kierunek.

Większość miasta nazywa go szeryfem Wardem, ale dla moich braci i dla mnie jest JW, w skrócie John Wayne. To nie jest jego prawdziwe imię, ale wymyśliliśmy je, gdy byliśmy dziećmi, ponieważ filmy z Johnem Waynem były jego ulubionymi. Widział je wszystkie, niektóre tak wiele razy, że powtarzał je słowo w słowo. Wkurzało nas to, ale nigdy nic nie mówiliśmy.




Rozdział 2 (3)

"Gdzie znalazłeś tego drania?" pytam, gdy zatrzymuje się przede mną.

Puls w skroni JW pulsuje. "Ukrywa się w szopie Willarda. Głupi chuj myślał, że może mnie załatwić". Patrzy w dół na swoją dłoń i zgina palce. "Przez kilka dni będzie pielęgnował posiniaczone żebra".

"Oddał coś?"

Nie ma znaczenia, czy to zrobi. Dowód jego chorych działań jest w aktach na moim biurku.

"Nic, ale nie spodziewałem się, że to zrobi. Został złapany i wie o tym. Jedyne co może teraz zrobić to zaprzeczyć oskarżeniom i mieć nadzieję, że jakimś boskim cudem będziemy na tyle głupi, żeby mu uwierzyć."

To niedorzeczne. On wie, jak my tu postępujemy. Był częścią zmian od samego początku. Był jednym z niewielu ludzi, którzy pozostali, gdy Sweet Haven zostało zniszczone.

"To pieprzony kretyn".

"Zgoda." Podrapał się po brodzie. "Sędzia dał ci pierścień?"

"Tak, rozmawiałem z nim wcześniej".

"To zostaje tylko osiem".

Dzwoni jego telefon, a on wyciąga go z kieszeni i sprawdza ekran. "Znajdziemy resztę".

Kurwa, tak, znajdziemy. Jestem gotowy, żeby to gówno się skończyło.

"Muszę to wziąć. Pogadamy później."

Odwracając się, macha telefonem. Zamiast do swojego samochodu, wraca do biura szeryfa.

Jak tylko mój tyłek uderza w siedzenie mojego Tahoe, mam włączoną klimatyzację na pełnym gazie. Jazda do domu trwa już tylko kilka minut. Zwykle chodzę pieszo, ale dziś rano nie miałem ochoty pocić się po jajach.

Rzucam klucze i portfel na wyspę. Po otwarciu lodówki i zamrażarki, zdaję sobie sprawę, że powinienem był zatrzymać się w The Hill przed powrotem do domu. W obu nie ma ani jednej cholernej rzeczy. Postanawiam upolować coś później i najpierw idę pod prysznic. Jestem w połowie drogi przez salon i ściągam koszulę, kiedy coś przykuwa mój wzrok. A raczej ktoś.

Patrzę i widzę Emo siedzącego na mojej kanapie. Mężczyzna ma czarne jak smoła włosy i przeszywające niebieskie oczy. Jest cichy, czujny i rzadko okazuje swoje uczucia, chyba że w pobliżu jestem tylko ja i moi bracia. Jest najmniejszy z naszej czwórki, ma nieco ponad sześć stóp. Porównując go do mnie i moich braci, wielu go nie docenia. To jeden z błędów, które ludzie popełniają i które zawsze później gryzą ich w tyłek. Emo może być najmniejszy i bardziej cichy z naszej grupy, ale jest najbardziej zabójczy.

Kończę zsuwać koszulę i rzucam ją na kanapę. "Sędzia powiedział, że masz wrócić dopiero jutro".

"Coś wypadło i musiałem być z powrotem dzisiaj".

Zwężam oczy i patrzę za bezemocjonalnym fornirem, jaki zawsze przedstawia Emo. Ledwo zauważalny drobny połysk potu pokrywa jego czoło, puls w szyi pulsuje trochę zbyt mocno, tik przy lewym oku, a knykcie dłoni, która spoczywa na udzie są białe. To właśnie ta ręka mnie niepokoi. Nie mam wątpliwości, że jednym kluczem, który zawsze nosi przy sobie, mierzy swoje ciało. Kiedy na jego dżinsach pojawia się ciemna plama, moje podejrzenia zostają potwierdzone.

"Chodź", żądam, a następnie odwracam się na pięcie, nie przejmując się tym, czy pójdzie za mną.

Wchodząc do kuchni, sięgam pod zlew, gdzie trzymam apteczkę i ustawiam ją na blacie. Emo pojawia się obok mnie, gdy odkręcam wodę i wyciągam z apteczki potrzebne rzeczy.

"Jak poszło?" pytam.

Chwytam go za rękę i na pewno, kiedy otwiera palce, znajduję stary srebrny klucz pokryty krwią spoczywający w jego dłoni. Wyrywam go z jego ręki i ustawiam na blacie. On natychmiast chwyta go i wpycha do kieszeni. Ten klucz nigdy nie jest daleko od niego, posuwając się do tego, że kładzie go na półce pod prysznicem, kiedy się kąpie. Nawet śpi z nim pod poduszką.

"Kwiczał jak zaklejona świnia, a potem wypatroszyłem go jak jedną" - odpowiada monotonnym tonem.

Patrzę na Emo i widzę, że koncentruje się na krwi sączącej się z jego dłoni. Jego oczy utrzymują hipnotyzujące spojrzenie, całkowicie urzeczone jasnym kolorem.

Umieszczając rękę pod bieżącą wodą, krew zmywa się, pozostawiając za sobą wizję jego zmaltretowanej dłoni. Nie tylko jego dłoń nosi głębokie blizny, ale także palce. Jego druga ręka wygląda równie źle. Kluczem jest zawsze broń.

Kiedy polewam otwarte rany alkoholem, żeby je oczyścić, on ani nie drgnie, nie wzdrygnie się, ani nie wyda żadnego dźwięku. Ból jest dla Emo ukojeniem. Uspokaja go i jest jedynym sposobem, w jaki może znaleźć spokój.

"Czy chcesz, żebym zadzwonił do Grace?"

Odpowiedź zajmuje mu minutę. "Tak."

"Spodziewaj się jej tam przed dziewiątą". Owijam jego rękę gazą. "Watters został dzisiaj przywieziony."

Ta wiadomość wywołuje u niego reakcję. Puls w jego nadgarstkach uderza mocniej o moje palce.

"Kiedy?" warknął.

"W czwartek."

Zamyka oczy na krótką sekundę i wiem, że chciałby, aby klucz wrócił do jego ręki. Chwytam jego nadgarstek i pocieram nieregularny puls kciukiem, uspokajając go delikatnym dotykiem. Kilka sekund później jego oczy otwierają się, a demony normalnie czające się w czarnych oczodołach na razie poszły w stan uśpienia. W końcu wrócą. Zawsze są.

"Ostrzegę Grace, żeby była przygotowana", mówię cicho.

Szarpie podbródkiem w podziękowaniu. Chwytając tył jego szyi, czekam, aż spojrzy na mnie.

"Dobrze się czujesz?"

"Tak."

"Idź do domu i odpocznij trochę, zanim Grace się pojawi". Ściskam jego szyję, zanim pozwolę mu odejść.

Bez słowa, odwraca się i wychodzi z kuchni. Chwilę później, drzwi wejściowe zatrzaskują się.

Po posprzątaniu bałaganu w kuchni, dzwonię do Grace i daję jej znać, że Emo potrzebuje jej dziś wieczorem. Miasteczko Malus jest małe, więc wybór kobiet jest niewielki. Jest jeszcze mniejszy z powodu mrocznych potrzeb seksualnych Emo. On nie jest typem, który lubi słodkie rozmowy czy przytulanie. Pieprzy się tylko w ciemności i nigdy nie chce widzieć twarzy kobiety ani pozwolić, by go zobaczyła. Nie jest łagodny i miły, ale raczej szorstki i bezlitosny. Nie krzywdzi kobiet, a one zawsze wiedzą, co od niego dostają. Z jego preferencjami i ponurą etykietą społeczną, trudno jest mu znaleźć kobiety chętne dać mu to, czego potrzebuje. Ponieważ seks jest kolejnym ujściem dla ciemności, która mieszka w Emo, moi bracia i ja znajdujemy je dla niego.

Idąc do sypialni, kopię buty i kończę się rozbierać. Mój umysł wędruje do tego, co stanie się w czwartek, a podniecony dreszcz ściga się przez mnie.

Sprawiedliwość zostanie wymierzona, a potwór zostanie ugaszony.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "przyciągnięty do Trouble"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści