Śmiertelny sekret

Rozdział pierwszy (1)

========================

JEST TO ZIEMIA BEZ GRUZÓW.

Eva opiera się o górną poręcz statku, spoglądając na ołowiane morze. I nie ma tu stosów zwęglonych kamieni. Żadnych dymiących dołów ani kawałków rozbitego betonu. Tylko mury. Miasto z nich. Całe i silne, wznoszące się cegła po cegle. Piękne, niezbombardowane budynki unoszące się w ławicy szarej i słonej mgły.

To jest teraz nowy świat. Tak jej mówili. Stary świat to popiół. Spalony jak papier w ognistych wiatrach Berlina.

Czasami, myśli Eva, ludzie mówią ci kłamstwa.

Tam powinien być pomnik, ale nie może go znaleźć we mgle.

Eva wchodzi na pierwszy szczebel szyny i znów się wychyla, ręce ma wolne, kolana oparte o metal, zaczepione o obcasy butów. Widzi czubki głów i kapelusze na dolnym pokładzie, wodę zmieniającą się w pianę daleko pod nimi. A miasto rozpościera się, większe, bliższe, zakotwiczone w ruchomym horyzoncie.

Zamyka oczy. Pozwala, by wiatr szarpał jej włosy. Uderza w jej policzki. To jak szybka jazda z opuszczonymi szybami. Jak nurkowanie z klifu.

Czuje się trochę jak w locie.

Kiedy ponownie otwiera oczy, miasto ginie w odmętach mgły, a jego miejsce zajmuje wyspa. Widzi tam dzieci, które bawią się we mgle, skaczą w górę i w dół po falochronie zbudowanym po to, by nie wpadły do portu. Dzieci są fascynujące. Te dzieci nie wiedzą o niewybuchach. Ani o chwiejących się ścianach, które zapadają się po wejściu na nie. I nikt ich tu nie zastrzeli za ich buty.

Zapomniała, że mogą istnieć takie dzieci.

Najmniejszy ruch skrzydła ćmy i Brigit jest obok niej. Eva schodzi szybko na pokład i bierze Brigit za rękę. Brigit uśmiecha się do dzieci. Uśmiech, który rozświetla mgłę. A potem drugi oficer przechodzi obok, a ona się kurczy. Kurczy się w sobie. Mat dotyka swojej czapki, tak jak to robił sto razy, znikając jak kot po drabinie, a Eva przekłada rękę przez ramię Brigit. Zacieśnia swój uścisk na dłoni Brigit.

Brigit nie jest taka jak dzieci. Już nigdy nie będzie taka jak dzieci.

Ostre obcasy stukają po pokładzie.

"Eva! Brigit!" mówi panna Schaffer. "Co tu robicie? Gdzie są wasze kapelusze? Gdzie są wasze torby?"

"Nasze walizki są w kabinie, panno Schaffer", odpowiada Eva.

Jej angielski jest staranny. Poprawny. Ale nie rozumie użycia przez pannę Schaffer słowa torba. Walizki, które dostali, nie przypominają nawet worka. Trudno wiedzieć, co Brigit rozumie, bo Brigit nie mówi. Eva widzi, że jej ręka nagle sięga do głowy, jakby była zaskoczona, że nie ma tam kapelusza.

"No, pospiesz się, proszę", marudzi panna Schaffer. Ma schowek przypięty do piersi, odznakę z ośmioramienną czarno-czerwoną gwiazdą przyszytą do rękawa. "Nie moglibyśmy kazać wam witać Ameryki z gołymi głowami. To byłoby nieprzyzwoite."

Nieprzyzwoite, myśli Eva. Przeciwieństwo decent, co oznacza "miły". Cywilizowane. Znała w swoim życiu wielu nieprzyzwoitych ludzi, a większość z nich nosiła kapelusze.

Panna Schaffer znika na klatce schodowej, a drugi oficer wraca po drabinie. I teraz, kiedy panny Schaffer nie ma w pobliżu, obdarza Evę dodatkowym uśmiechem. Chytry. Bo pozwoliła mu się pocałować. I położył ręce na jej bluzce. Po aspirynę. Kiedy Brigit była chora, a lekarz mówił, że inni są bardziej chorzy.

"Sprawiedliwość jest sprawiedliwa". Tak powiedział drugi oficer.

I wtedy Brigit ma stopę na poręczy, jej ciało odchyla się do przodu, nad i w dół na niższe pokłady. Eva łapie za spódnicę i odciąga ją do tyłu.

Z Brigit trzeba być szybkim.

"Nie", szepcze Eva, biorąc ją ponownie za rękę, poklepując jej ramię. "Nie w ten sposób."

Nigdy nie powinna była pozwolić Brigit zobaczyć jej na szynie.

Drugi oficer potrząsnął głową, zdegustowany. Ale Brigit chciała tylko zobaczyć dzieci. To Eva by skoczyła. Albo pozwoliłaby sobie spaść.

Drugi oficer nie wie, że to Eva włożyła martwego szczura do jego torby na pranie.

Fair to fair.

"Kommen Sie mit", szepcze Eva. Jej niemiecki jest teraz tylko dla Brigit. Prowadzi ją z dala od szyny, z dala od oficera, w dół dwóch kondygnacji schodów, w elektryczno-żółte światło pokładu. Za rogiem Eva otwiera małe drewniane drzwi.

Ich kapelusze leżą obok siebie na wąskim łóżku w wąskiej kabinie, którą dzieliły przez bezdroża morskiej wody. Eva nie znosi tej kabiny. Ściany są zbyt blisko siebie. Ale może przekręcić zamek, kiedy tylko chce, i to uwielbia. Inni pasażerowie też to uwielbiają. Pozostali pasażerowie boją się Brigit.

Prawdopodobnie powinni.

Eva przekręca teraz zamek i siada Brigit na jedynym krześle.

Prostuje bluzkę Brigit - już nie tak białą jak kiedyś, ale dobrze wyprasowaną - ciągnąc dziurki od guzików w dół, gdzie mają się rozchodzić na biuście. Potem zakłada Brigit kapelusz. To brzydki kapelusz, czarno-kawowy i bez kształtu, ale Brigit czyni go pięknym. Mruga dwojgiem czystych niebieskich oczu, podczas gdy Eva odwraca się do lustra. Włosy Evy są dzikie i mają kolor kapelusza Brigit. Spięła je poprzedniego wieczoru, tak jak kazała jej to robić matka. Aby oswoić loki.

Wszystko, co oswojone, już minęło. Przepadło na rzecz morskiego wiatru.

Jej matka też odeszła. Spalona przeszłością.

Eva zgniata na głowie własny kapelusz, a potem wygładza spódnicę, szukając papierów, które zaszyła w podszewce. Bezpieczne. Wstaje Brigit i sprawdza swoją spódnicę. Papiery też są tam bezpieczne. Ona może je wyczuć. Czy ktoś inny będzie mógł je wyczuć? Jak dokładnie zostaną przeszukane? A co jeśli plan nie wypali?

Mężczyzna powiedział, że to zadziała.

Wie, że ten człowiek mówi kłamstwa.

Eva odwraca się do umywalki, bawiąc się wodą, jakby myła ręce. Brigit nie może pozwolić, by zobaczyła strach.

Więc oddycha. I oddycha. I udaje, że myje ręce.




Rozdział pierwszy (2)

Potem Eva suszy ręce i podaje Brigit jej walizkę, owijając każdy z palców Brigit wokół rączki. Uśmiecha się, kiedy nie chce.

"Czas iść", mówi. "Zostań ze mną, tak?"

Brigit mruga.

Eva podnosi torebkę i walizkę, i po raz ostatni wychodzą ze swojej małej, bezpiecznej kabiny, po metalowych schodach, i wychodzą na zewnątrz w zapachu portu. Flagi trzaskają wzdłuż fałów, silnik kotwicy brzęczy o deski pod jej stopami. Brigit wzdryga się. Na dolnym pokładzie roi się teraz od uchodźców, wojennych narzeczonych i kawałków rodzin, wiszących nad barierkami, krzyczących i płaczących, wymachujących rękami i chusteczkami. Punkt dokowania jest w zasięgu wzroku i również roi się od ludzi, którzy wiwatują i płaczą, machają rękami i chusteczkami.

Na dole nikt nie macha do niej.

Eva szybko odwraca Brigit w stronę grodzi, ustawiając ją plecami do hałasu i tłumu, ściągając rąbek kapelusza, by zrobić mały namiot wokół jej twarzy. Brigit wyciąga rękę, jak ją nauczono, a Eva wyjmuje z torebki dwa guziki i wkłada je do dłoni Brigit. Brigit uśmiecha się, dotykając guzików, roztargniona, a wtedy nadchodzi panna Schaffer, klikając na obcasach.

"Oto jesteście! Eva Gerst i Brigit Heidelmann." Zaznacza dwa pola na swojej liście. "Macie swoje dokumenty?"

Eva trzyma dwa zestawy papierów, te, które pozwoli zobaczyć pannie Schaffer. Te, których nie pozwoli jej zobaczyć, szeleszczą w spódnicach. Panna Schaffer przytakuje i rusza w dół kolejki, którą tworzy. W ich grupie jest trzydzieści osiem osób, od maluchów po dziadków, Polaków, Francuzów, Ukraińców, Łotyszy i Węgrów. Eva i Brigit są jedynymi Niemkami. Bo Niemcy to przecież wróg.

Ale wszystkie mają nowe walizki. Te szczęśliwe. Przyjeżdżają do Ameryki. Zostawiają za sobą piekło jak sen.

Albo przywożąc je ze sobą.

"Pokażcie mężczyźnie przy biurku swoje dokumenty" - krzyczy panna Schaffer na swoją kolejkę. Hałas wiwatów jest ogłuszający. "Nie ma się czego bać! Wystarczy odpowiedzieć na pytania zgodnie z prawdą, a nie będzie się czego obawiać ..."

Tylko Eva nie będzie odpowiadała zgodnie z prawdą. A Brigit w ogóle nie odpowie.

Ruch statku zwalnia do zera, flagi zwisają bez ruchu, a deski pokładu nieruchomieją pod stopami Evy.

Ameryka.

Czekają długo. Brigit nudzi się swoimi guzikami. Eva dodaje niebieski, trzymany specjalnie w tym celu. Mewy kołyszą się i skrzeczą. W końcu ich kolejka przesuwa się po trapie, ludzie niosą kufry i walizki, na głowach mają zawieszone zawiniątka. Eva zabiera guziki i trzyma się mocno ręki Brigit. Jeden krok. Dwa kroki. Dok podchodzi bliżej, bliżej, tłum woła imiona, bełkot tak bardzo angielskiego dzikiego i obcego w uszach Evy. Mężczyzna przed nimi płacze ze szczęścia.

Tak wiele nadziei. Ale nadzieja nie jest tym, po co Eva przyszła.

Przyszła po sprawiedliwość.

Ich stopy lądują razem na twardym gruncie. Amerykańskiej ziemi.

I nagle, Ameryka jest ogromna.

Promień słońca znajduje szczelinę w chmurach, zabarwiając statek i twarze. Eva widzi teraz posąg, na swojej własnej wyspie po drugiej stronie wody, z ramieniem uniesionym wysoko do słońca. Brigit podnosi podbródek. Zawsze kochała światło. Jej uśmiech jest pełen podziwu. Anielski.

"Witamy w Ameryce", mówi mężczyzna. Młody człowiek, zatrzymujący się w drodze do czegoś. Mężczyźni zawsze zatrzymują się dla Brigit. Ma krótką fryzurę, torbę na ramieniu i mundur. Armia.

Więc on też był w piekle.

Brigit krzywi się i Eva staje nieco przed nią. Młody człowiek w mundurze nie zauważa. Podrzuca w powietrze coś błyszczącego.

Eva upuszcza walizkę, żeby to złapać. Mały cukierek, zawinięty w złotą folię, błyszczący jak klejnot. Brigit przestaje drżeć, rozproszona. Poznaje coś słodkiego, gdy to widzi. Uśmiecha się, aż robią się jej dołeczki.

"Dziękuję" - mówi Eva, a na dźwięk jej głosu twarz młodego człowieka robi się twarda. Jak metal z pistoletu.

"Kraut," mówi. I pluje na jej but.




Rozdział drugi (1)

========================

TO DROGA BEZ SAMOCHODÓW.

Długa, prosta, ciągnąca się pusto przez pastwiska aż po mglisty horyzont. Leżąca tuż za grzebieniem wzgórza. Tuż poza zasięgiem jej kierownicy.

To jest to, po co przyjechała.

Inge wciska gaz, samochód przyspiesza, a opony odrywają się od ziemi.

Czuje się jak w locie. Jakbym spadała.

Potem samochód znowu się rozbija, odbijając dziewczynki w dach. Annemarie piszczy.

"Inge! Przez ciebie zginiemy!" Ale ona śmieje się z chwały tego. Ze śmiałości.

Inge nie jest niczym innym, jak śmiałością. Ponownie wciska gaz, szarpiąc kierownicą trochę za mocno wokół oblodzonej kałuży. Samochód wpada w poślizg, rzucając nimi na boki, po czym sam się ustawia. Błoto rozpryskuje szyby.

"Twój ojciec zobaczy cały ten brud!" Annemarie protestuje.

"Papa to pieszczoch", mówi Inge. "A poza tym jest daleko." Zawsze go nie ma.

"Wtedy zobaczy to twoja matka!"

Ta groźba jest poważniejsza. "Zapłacę Kurtowi, żeby to wyczyścił" - mówi Inge, nabierając wystarczającej prędkości, żeby Annemarie znów pisnęła.

Przyznałaby się do kradzieży samochodu papy i jazdy nim do Berlina, zanim pozwoliłaby mamie dowiedzieć się, że Annemarie siedziała na miejscu pasażera. Mama mówi, że Annemarie jest z niższej klasy. Tylko dlatego, że mieszka na farmie, której właścicielem był tata mamy. Ale przewodnicząca ich klubu, Frau Koch, mówi, że w nowych Niemczech nie ma kast ani klas. Że każda niemiecka krew jest cenna. Że dzieci nie powinny słuchać rodziców, bo ich rodzice są starzy. Młodzież to przyszłość. Młodzież będzie rządzić Niemcami.

A zresztą mama jest zazdrosna tylko dlatego, że Annemarie jest wysoka, blond i idealna, a Inge nie.

Inge odsuwa włosy z oczu. Mama jest niedorzeczna.

Nigdy nie mogło być lepszej nazistki niż Annemarie.

Inge ostro skręca w zalesioną alejkę, zjeżdżając po wąskiej ścieżce. Potem kładzie obie stopy na hamulcu, wyślizgując koleiny w błocie, trzaskając Annemarie do przodu, a potem z powrotem w poduszkę siedzenia. Są ukryte przed główną drogą, obok zacienionej ścieżki prowadzącej do gospodarstwa Annemarie.

"Jesteś przerażająca" - mówi Annemarie. Ale ona wciąż się śmieje. Potem patrzy twardo na Inge. "Czy siedzisz na książce?".

Inge ściąga spódnicę nad An Examination of Racial Degeneracy, najgrubszą, najwygodniej wyglądającą książką, jaką udało jej się wyciągnąć z półki Papy. Ma szesnaście lat, Annemarie prawie osiemnaście, ale Inge wciąż nie widzi ponad kierownicą. Nie bez pomocy.

Annemarie przewraca oczami. "Dlaczego daję ci się namówić na takie rzeczy?".

"Bo to jest zabawa. A wiesz, co jeszcze jest zabawne? Bycie całowanym."

Annemarie pochyla się do przodu, jej twarz jest poważna. "Inge! Kogo całowałaś?"

"Kurt. Wczoraj. W szopie na narzędzia."

"Kurt? Nie powinnaś! Co by powiedziała Frau Koch?"

"Że był z dobrego niemieckiego rodu. Ale naprawdę, Annemarie, dlaczego miałbym powiedzieć Frau Koch?"

"Ale co z Rolfem?"

Inge wzmacnia swój chwyt na kierownicy. "Co z nim?"

"Chodzi o to, że ..." Annemarie wygląda na zdenerwowaną. "Masz takie szczęście. Rolf ma doskonały rodowód. Inge, ty nie ..."

"Oczywiście, że nie! Żadnych dzieci. Nie takie jak ty za jakiś rok."

Annemarie popycha ramię Inge, chichocząc, a Inge się śmieje, choć nie jest pewna, czy to zabawne. W zeszłym tygodniu, po spotkaniu w klubie, Annemarie wyszeptała, że postanowiła być jak Frieda Hoffmann. Kiedy Frieda Hoffmann skończyła osiemnaście lat, powiedziała matce, że bierze udział w kursie w Hamburgu, podczas gdy tak naprawdę pojechała do pięknej rezydencji w Berlinie, żeby spotkać się z oficerem SS, z którym będzie miała dziecko.

Dziecko dla Hitlera, mówi Frau Koch, dobre niemieckie dziecko, to największy prezent, jaki dziewczyna może dać swojemu Führerowi.

Tylko może nie z szoferem matki w szopie na narzędzia.

"Nic nie mówiłaś, prawda?" pyta Annemarie. Annemarie być może będzie musiała powiedzieć matce, że też bierze udział w kursie.

Inge nadaje swojemu protestowi trochę dramatyzmu. "Nigdy bym tego nie zrobiła!" Ale Annemarie nadal wygląda na niezadowoloną, więc dodaje: "I nie pozwolę też Kurtowi więcej mnie pocałować. Jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej".

"Nie powinnaś. To takie niesprawiedliwe wobec Rolfa. Rolf jest bohaterem."

Inge bada obszycie spódnicy. Od trzynastego roku życia przynajmniej raz w tygodniu słyszała o bohaterach. Dzielni młodzi żołnierze odnoszący chwalebne zwycięstwa dla Niemiec, pokonujący komunistycznych agresorów i wszystkich ich sojuszników. Szyła dla nich koszule - wraz z innymi dziewczynami z ich klubu, na wieczorach towarzyskich - pisała kartki, pakowała setki pudełek cukierków i papierosów, żeby wysłać je na front. Rolf wygrywa wojnę, która rozpocznie tysiącletnie panowanie Niemców. Pilot, z idealnej rodziny. Jest też o dziesięć lat starszy, jest przyjacielem jej ojca i ma szparę między przednimi zębami.

Kurt będzie musiał wkrótce wstąpić do wojska, teraz, gdy jest już wystarczająco dorosły.

Annemarie westchnęła. "Twój ojciec jest najmilszym człowiekiem na świecie, a ty złamiesz mu serce. Idź do domu i bądź grzeczny, a ja zobaczę cię na spotkaniu". Otwiera drzwi swojego samochodu. "I nie pakuj się w kłopoty!"

"Ja? Nigdy nie mam ..."

A potem huk przychodzi szybko przez niebo, wstrząsając powietrzem. Samolot, tak nisko, że ich włosy lecą z pędem jego wiatru. Ptaki podrywają się do lotu, evergreeny skrzypią i miotają się nad głową, ale gałęzie są zbyt grube, by zobaczyć coś więcej niż przelotny cień samolotu.

"Luftwaffe", mówi Annemarie. "Idzie walczyć z komunistami".

"Do zwycięstwa", szepcze automatycznie Inge. Nie wspomina, że silnik nie brzmiał po niemiecku.

Po powrocie do domu włączy radio, bez względu na to, co powie mama.

Annemarie macha i odchodzi ścieżką, zerkając ukradkiem w niebo, podczas gdy Inge wycofuje się na ulicę. Jazda do domu nie jest już zabawą. To tylko droga.

Po jednej stronie drogi rosną wysokie, formalne żywopłoty, przycięte wokół otwartych żelaznych bram. Inge płynnie skręca między nimi, w długi, pochylony podjazd, zostawia samochód na biegu i wyłącza silnik. Wie dokładnie, jak daleko może jechać. Samochód przejeżdża obok stajni, kortów tenisowych, małego zagajnika drzew, w którym mieszkają kowaliki, i bezgłośnie wjeżdża na swoje miejsce w garażu za domem.



Rozdział drugi (2)

Kurt jest tam, woskując maskę mercedesa jej matki. Patrzy, jak parkuje, widzi błoto i kręci głową, szok jasnobrązowych włosów pokazuje się spod czapki. To i tak jego wina, myśli Inge. Nie powinien był uczyć jej jeździć.

Ale to oznacza, że mama jest w domu.

Inge wyskakuje i podnosi książkę, nad którą siedziała. Niejasno pachnie fajką Papy. "Już wrócił?", pyta. Jakby to nie miało znaczenia.

"Zostawiłem ją na froncie", odpowiada Kurt.

Wtedy mama nie zauważy, że samochód zniknął. Inge ma ochotę zwinąć się z ulgą. Annemarie może być większą tajemnicą, ale to, co powiedziałaby mama, gdyby wiedziała, że Inge potrafi prowadzić samochód, to coś więcej niż należy sobie wyobrażać.

"Czy miała ze sobą Ericha i Adolfa?".

"I Helgę."

Helga jest nianią. Nowa. Nie potrwa długo.

"A Herr Gundersen jest tu na skrzypcach", kontynuuje Kurt. Pochyla się nad swoją pracą, polerując wosk, pocąc się ciekawie z wysiłku. Kiwa głową w stronę samochodu jej ojca.

"Będziesz musiała mi zapłacić za umycie tego", mówi. Jego ton jest chytry. Trochę niegodziwy.

Inge trzyma ciężką książkę mocno przy piersi. Papa zawsze mówi, że nikt nie robi nic za darmo i że to jest sprawiedliwe. Jeśli ktoś robi coś dla niej, ona musi zrobić coś dla nich. Ale "zapłata" może oznaczać dla Kurta coś innego. A ona nie jest Annemarie.

Kurt prostuje się. "Miodowe ciastka. Dwa z nich. Z piekarnika."

Inge szczerzy się nad książką, nagle znów szczęśliwa. Kurt mruga, a ona zakłada włosy za ucho.

Jeszcze jedna wizyta w szopie z narzędziami nie mogła naprawdę nic zaszkodzić.

Wciąż się uśmiechając, Inge wymyka się z garażu, przez ogród, tylne drzwi i wchodzi do kuchni. Frau Kruger macha do niej ręką zza chmury pary, a potem Inge jest na schodach, tych przeznaczonych dla służby. Zatrzymuje się. Z salonu dobiega pisk źle granych skrzypiec, to byłby Adolf; Erich rzeczywiście robi się niezły. Była dobra. Bardzo dobra. Na fortepianie. Ale mama przerwała jej lekcje. Jej nauczyciel, jak twierdziła mama, za bardzo skupiał się na zagranicznych kompozytorach. Ten bezsensowny romantyzm jest zły dla takiego umysłu jak Inge. Teraz musi ćwiczyć "Clair de Lune", kiedy mamy nie ma w domu.

Skrzypce znów zaczynają grać. Inge przytula mocno książkę i wbiega po schodach, stawiając stopy dokładnie tam, gdzie nie ma skrzypienia, przykładając jedno oko do szpary drzwi, żeby sprawdzić górny korytarz. Kiedy nikogo tam nie ma, wyślizguje się na zewnątrz, po grubym, cichym dywanie, i wchodzi do gabinetu ojca.

Inge wdycha stęchły tytoń, ale zapach jest już prawie nieobecny. Chce, żeby papa był w domu, to egoistyczne, bo jego praca jest ważna. Ważna dla Niemiec. Ważna dla wojny. Nawet Führer tak uważa. Ale ona i tak chce go mieć w domu.

W rzędzie książek na półce za biurkiem jest dziura, gdzie leży "Rasowe zwyrodnienie". Inge staje na palcach i wsuwa ją z powrotem na miejsce, między "Dziedziczność i higienę rasową w państwie narodowym" Rudina a "Pozwolenie na zniszczenie życia niegodnego życia". Jej palce nieruchomieją na tej ostatniej.

Papa mówi, że emocje nigdy nie mogą wchodzić w ocenę. Emocje utrudniają prawidłowe wybory, a to jest słabość. "A kim ty będziesz?" Papa powiedziałby, potrząsając jej włosami. "Jedną ze słabych czy jedną z silnych? Powiedz mi, co myślisz, moja Vögelchen."

Powiedziała mu, że silna. Będzie jedną z silnych.

Palce Inge dotykają złotych liter grzbietu książki. "Jestem Inge von Emmerich", szepcze. "Należę do Papy, Mamy, Niemiec i Führera. Oni mnie kochają, a ja kocham ich". Tak jak nauczył ją Papa. Dwadzieścia razy, kiedy otwiera oczy rano, i dwadzieścia razy w nocy, tuż przed snem. Albo zawsze, gdy jest ... niepewna.

Ostatnio była bardziej niepewna. Ostatnio myślała o myślach, których nie powinna.

Wtedy przypomina sobie o samolocie.

Inge odwraca się do biurka papy, odsuwa stos akt i sięga po radio. Pokrętło klika i tarcza budzi się do życia, żółty blask rozjaśnia się jak powoli otwierające się oko. Gabinet znów żyje, szumiąc miękkimi, zgrzytliwymi słowami, które stają się wyraźniejsze, gdy radio się rozgrzewa. Nie ma potrzeby go dostrajać. Dozwolona jest tylko jedna stacja nadawcza. I wtedy dostrzega krawędź teczki, wystającej z dna stosu.

Jest na nim jej nazwisko.

Dlaczego Papa miałby mieć plik z jej imieniem?

"Inge."

Inge natychmiast odsuwa się od biurka, ręce wędrują winne za jej plecy. Mama stoi w drzwiach.

"Co robisz?" pyta Mama. Jej blond włosy wyblakły na srebrną szarość, zaczesane do tyłu w kok, który jest gładki, zgrabny jak stal. Tak jak jej głos. Żadna sylaba nie jest nie na miejscu.

Mama szybko podchodzi do biurka, jej obcasy bezdźwięcznie stukają o dywan, i przekręca gałkę radia, aż kliknie. Ciepły blask zanika i pokój znów jest zimny i martwy. Mama patrzy na nią z góry. Potem cofa rękę i uderza Inge w twarz.

Głowa Inge odbija się na bok. Jej policzek płonie, ale nie płacze. Niemieckie dziewczynki tego nie robią. Mama czeka, obserwuje, czy to zrobi.

Nie zrobi tego.

Inge zamyka oczy.

Mama znów ją uderza.

Jestem Inge von Emmerich. Należę do taty, mamy, Niemiec i Führera. Oni mnie kochają, a ja ich. Jestem Inge...

Tylko, że tym razem śpiewa to w głowie. Na melodię "Clair de Lune".

"Idź do swojego pokoju, proszę, Inge", mówi mama. "I włóż spinkę we włosy".

Inge osuwa się wokół matki i wychodzi z gabinetu. Na dole słyszy skrzypce. To teraz Erich gra Strawińskiego, i to jest piękne. Mimo że rosyjska muzyka jest znacznie gorsza od francuskiej. Albo tak mówi Frau Koch. Inge idzie bez pośpiechu korytarzem, głowa do góry.

Jestem Inge von Emmerich ...

Zimne światło przebija się przez koronkowe zasłony w oknie, sprawiając, że niebieska satynowa narzuta na jej łóżku wygląda na błyszczącą i śliską. Inge siedzi przy toaletce, z kolanami wspartymi pod jej falbaniastym obiciem, ignorując spinkę, której mama kazała jej używać. Bierze do ręki szczotkę i okręca wokół palców swoje krótkie, ciemne włosy, próbując okiełznać loki. Mama próbowała rozjaśnić jej włosy, gdy była mała, każąc pokojówce przeczesać je sokiem z cytryny i wysyłając ją na słońce, aż jej skóra spłonęła. To nie zadziałało. Jej włosy i tak stały się ciemniejsze.

Nie chce patrzeć w lustro. Nie chce patrzeć na czerwony ślad po policzku.

Mama naprawdę jest zazdrosna o Annemarie. Bo mama Annemarie zdobyła medal za rodzenie dzieci, a ona nie. Bo Inge powinna być lepsza od Annemarie, a nie jest. Bo muzyka to coś, w czym Inge jest dobra, a mama nie.

To są myśli, których Inge nie powinna mieć.

Czuje ból w środku.

Podchodzi więc do okna i odsuwa koronkową firankę, zamiast tego w oknie widać gniazdo kowalików na dębie. Papa dał jej kiedyś kowalik. Miękkie i słodkie, niebieskie jak letnie niebo z pomarańczowymi rumieńcami. Bo tata ją kocha.

Rolf mówi, że ją kocha. W swoich listach. Że jej oczy lśnią jak niebo. Ale czy to nie dziwne, że jego listy to kłamstwa. Jej oczy nie błyszczą. Nie są nawet niebieskie. I według jej wiedzy, nigdy się do niego nie uśmiechnęła. Zwłaszcza jak wschód słońca.

Może Papa kazał Rolfowi mówić takie rzeczy. Może tata kazał mu pisać te listy. A co się stało z tym małym ptaszkiem? Nie może sobie przypomnieć.

To też są myśli, których Inge nie wolno mieć. One bolą. Robi jej się niedobrze. Ale mimo to spuszcza zasłonę i myśli o nich.

O zazdrosnej matce. Francuskich kompozytorach. O włosach, których nie powinna mieć. Fiołki na polu, zgrupowane w jej dłoniach. Teczka ukryta pod innymi teczkami. Teczka z jej nazwiskiem. I Inge myśli o jednym słowie. Jedno słowo przed kliknięciem gałki. Jedno wyraźne słowo, zanim mama zabrała głos z radia.

Ameryka.




Rozdział trzeci (1)

========================

EVA patrzy, jak młody mężczyzna z torbą odchodzi, znikając w hałaśliwym tłumie na nabrzeżu. A potem szepcze: "Nie ma się czym przejmować, Brigit. Spójrz, wyczyścił dla mnie but".

Podnosi z ziemi kawałek gazety i czyści plwocinę z buta. Buty były nagrodą w pudełku z ubraniami w obozie dla przesiedleńców - czarne czółenka z paskiem na kostce - zbyt małe, by pasowały na kogoś innego. Dzięki nim jest wyższa. Eva wypuszcza gazetę z rąk, gdy kończy, zwijając się i skręcając w morskim powietrzu, znikając jak mgła. Bierze Brigit za rękę i otwiera jej cukierka dla niej.

"Zjedz go", mówi jej. "To jest dobre."

Brigit robi to, ssąc czekoladę i liżąc opakowanie. Pozostali pasażerowie z łodzi zaczynają gromadzić się wokół nich jak zablokowany strumień.

"Przesuń się", mówi panna Schaffer, płaczący maluch na jej biodrze. "Trzymajcie się razem, proszę. Idźcie ze mną. Odejdź od krawędzi, Edgarze!"

Grupa jest powolna i zbaczająca z drogi, jak owce źle stłoczone, podczas gdy rogi statków brzęczą i mewy płaczą, a dzieci floty i szybcy Anglicy biegają razem oszołomieni nad dokiem. A poniżej tego hałasu, gdzieś na wysokości kolan, w podszewce spódnicy, Eva słyszy szelest papieru.

Na końcu doku stoi budynek. Jakby ogromna szopa. Nie ma w nim dziur po kulach. Przez otwarte drzwi widzi biurka, ustawione jak punkty kontrolne na drodze, a na dalekim końcu znajduje się biały płot, powstrzymujący masy ludzi krzyczących do swoich rodzin. Kilku pasażerów przebiega obok ławek, przytulając się i całując ponad ogrodzeniem, a mężczyźni w czerwono-niebieskich mundurach pozwalają im na kilka sekund, po czym odciągają ich z powrotem, prowadząc z powrotem do kolejki.

Eva czuje, że krew jej szumi, buzuje w żyłach. Powiedzą "nie". Powiedzą jej, żeby poszła do domu, skoro nie ma domu. Będą ją wypytywać. Będą ją bić. Spluną na jej buty. Zamkną ją w szafie. Małej, ciemnej szafce, gdzie nie ma wystarczającej ilości powietrza. Zabiorą Brigit i umieszczą ją w szpitalu. W obozie.

Panna Schaffer mówi, że w Ameryce nie ma obozów koncentracyjnych. Ale wszystko, co ktoś powie w każdej chwili, może być kłamstwem.

Nie pozwoli umieścić Brigit w obozie koncentracyjnym.

Brigit skubie brzeg spódnicy. Musiała też usłyszeć szelest. Eva odsuwa rękę, chowając ją z powrotem w kant ramienia. Daje jej jeden guzik. Brigit nie może się zdenerwować. Nie może pozwolić, żeby Brigit kogoś skrzywdziła. Nie tutaj. Nie teraz.

Ustawiają się w kolejce. Panna Schaffer marudzi i klaszcze. Eva odchyla rąbek czapki Brigit, żeby mogła się schować. Podchodzą bliżej. I bliżej. Aż są w środku szopy. Aż stają przed biurkiem, gdzie kobieta stempluje ich papiery. A potem przed kolejnym biurkiem, gdzie inna kobieta sprawdza kolejne papiery i używa swojej pieczątki. A potem stają przed kolejnym biurkiem. I tym razem jest to mężczyzna. W mundurze. Wojskowy. Jak ten chłopak, który ich opluł.

Eva lekko przesuwa swoje ciało przed Brigit. Musi być przekonująca. Jej angielski pewny siebie. Mężczyzna musi myśleć, że jest miła. Przyzwoita. Że ma coś do zaoferowania.

Musi uwierzyć we wszystkie jej kłamstwa.

Musi zobaczyć maleńki znak, który został postawiony w dolnym rogu ich papierów.

Ona boi się, że on tego nie zobaczy. Boi się, że Brigit będzie wiedziała, że się boi. Eva unosi podbródek i uśmiecha się. Uśmiech musi wyglądać trochę zadziornie, bo mężczyzna zerka w górę raz, a potem znowu, zaskoczony.

"Papiery?" mówi, wyciągając rękę.

Eva kładzie ich papiery na biurku. Brigit znowu dotyka swojej spódnicy. Eva odsuwa rękę. Mężczyzna czyta, przechylając głowę, aby przyjrzeć się twarzy Brigit. Czyta dalej i wygląda na zaskoczonego. Powiedzieli Evie, że będzie wyglądał na zaskoczonego.

"Jak długo mieszkałaś w Berlinie?" pyta.

"Osiem miesięcy", odpowiada. "Strefa francuska po".

"A wcześniej?"

"W Dreźnie", mówi Eva. To nie jest prawda.

"Hmmm." Mężczyzna patrzy w górę na Brigit. "A co z tobą?"

Uwagę Brigit przykuł wir elektrycznego wentylatora.

"Powiedziałem: a co z tobą, fräulein? Nie odpowiadasz?"

"Nie" - odpowiada Ewa. "Ona nie."

Wojskowy wzdycha, zmarszczył czoło i wraca do swojej listy. On wie, myśli Eva. Widział innych, którzy źle przeżyli wojnę. To właśnie powiedzieli lekarze. Że Brigit miała "złą wojnę". Ale ten człowiek, ze swoimi ściśle przyciętymi włosami i bliznami po oparzeniach na lewych palcach, rozumie, że piekło pozostawia swój ślad. Przeszukuje stos i znajduje ich papiery sponsorskie. Czyta jedną stronę, a potem drugą. Jego brwi idą w górę.

"A ile masz lat?" pyta.

Eva otwiera usta. I nie może mówić. Mężczyzna przy biurku czeka, oczekuje. Ale nie ma swojej własnej twarzy. Ma twarz jej ojca. Splecione brwi. Zaciśnięte usta. I słyszy głos ojca. Przeszywający. Jak tłuczone szkło.

Ile masz lat? Ile?

Eva mruga, a mężczyzna za biurkiem gapi się, jego brwi sięgają teraz aż do czoła. Nie jest jej ojcem. W niczym nie przypomina jej ojca. Ale prawie czuje zapach tytoniu. Pot spływa po kręgosłupie Evy.

"Osiemnaście", szepcze. "A Brigit ma dziewiętnaście".

"Jesteś tego pewna?"

"Tak", syczy Eva. Wie, dlaczego on pyta. Bo zajęło jej to za dużo czasu. Bo jest za mała. Bo Brigit wygląda na dwadzieścia pięć lat i jakby należała do magazynu. Nie myli się całkowicie, ale doprowadza ją to do szału. "To jest wiek na naszych dokumentach. Widzisz te liczby, prawda?"

Patrzy w dół na maszynopis.

"Czy widzisz wszystko na moich papierach?"

Nie powinna tego robić. Ona nie powinna wskazać na to znak. Powiedzieli jej, żeby tego nie robiła. Brwi mężczyzny marszczą się. Oddech Evy zbliża się szybko.

"Czy twierdzi pan, że kłamię?"

Brigit skomle, a klikające obcasy panny Schaffer śpieszą po betonie gdzieś zza nich. Mężczyzna przy biurku spogląda w górę i kręci głową.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Śmiertelny sekret"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści