Ostatni wniosek

Część I

==========

Część I

==========

----------

Miłość Ikara

----------




1. Nda

==========

NDA

==========

"W porządku, panie Bell. Myślę, że jest pan tu w komplecie".

Pielęgniarka jest tą osobliwą, unikalną marką brutalnej efektywności i uprzejmości w stylu Zen, którą można znaleźć tylko na oddziale onkologicznym. Bawi się z linią infuzyjną, która przebija moje lewe ramię, białą, żylastą taśmą medyczną, która mocuje ją do mojego przedramienia. Jej oczy są brązowe, dokładnie w odcieniu futra czekoladowego Labradora. Jest ciepła i troskliwa, ale pod tą powłoką uprzejmości opiekuna czai się oderwana od rzeczywistości lodowatość kogoś, kogo zadaniem jest patrzenie, jak ludzie umierają.

"Potrwa to kilka godzin, zanim to skapnie, a potem musimy monitorować cię przez..."

"Wiem", przerywam. Otwieram pokrywę mojego laptopa. "Przechodziłam przez to kilka razy".

Ona uśmiecha się. "Oczywiście, panie Bell. Jeśli będzie pan czegoś potrzebował, wystarczy nacisnąć przycisk połączenia".

Waham się kilka sekund, a potem mówię: "Jest coś". Następnie zerkam na zasłonę, która nie jest całkiem zaciągnięta.

Ona łapie mój sens i zbliża dwa końce zasłony do siebie, metalowe pierścienie zgrzytają z grzechotem. "Co mogę dla pana zrobić, panie Bell?"

Sięgam do mojej torby, siadam na podłodze obok tego monstrum krzesła - dziwacznej, frankensteinowskiej rzeczy, nie całkiem leżanki i nie całkiem klinicznego, medycznego urządzenia, ale czegoś pomiędzy. Jest zrobione z gumowatego plastiku lub winylu, który skrzypi przy każdym najmniejszym ruchu, jest zbyt twarde i zbyt wyprostowane, żeby było naprawdę wygodne, ale kiedy się na nim odepchnie i podniesie podnóżek, zmusza do prawie poziomego odchylenia się w nienaturalnym zaprzeczeniu grawitacji.

Krzesło rozprasza, a ja nienawidzę go prawie tak samo jak oddziału, kroplówki i całego tego przeklętego chorobliwego cyrku.

W mojej torbie znajduje się cienka teczka z manilą. Na etykiecie napisałam trzy litery starannym pismem blokowym, czarnym Sharpie: NDA. Wyciągam pojedynczą kartkę papieru, na której znajdują się dwa i pół akapitu, z pojedynczym odstępem. Jest napisane zwartym, jasnym prawniczym językiem, sporządzone przez mojego adwokata, wydrukowane na formalnym, onieśmielającym papierze firmowym. Wręczam go pielęgniarce, której tabliczka z nazwiskiem, przypięta do bladozielonego rękawa, informuje, że jest Tiffany Snell, R.N., O.C.N.

"To jest NDA, umowa o nieujawnianiu informacji".

Pozwala sobie na marszczenie brwi, krótko. "Dobrze?"

Utrzymuję mój głos niski, nie szeptem, ale ustawiony tylko dla jej uszu. "Jestem tu sam, jak pewnie zauważyłaś".

"Tak. I dlatego twój okres obserwacji musi być tak długi".

"Wiem."

Sięgam do torby i wyciągam długopis - to ładny długopis, solidny, metalowy, z satysfakcjonującym kliknięciem, a z boku widnieje moje nazwisko: Adrian Bell, oraz moje logo, herb z moim monogramem. To logo jest rozpoznawalne dla większości ludzi; widzisz je na stronie tytułowej moich książek, na mojej stronie internetowej i drogo animowane jako logo firmy produkcyjnej podczas sekwencji tytułowych, kiedy oglądasz filmy zrobione na podstawie moich książek. Wręczam jej długopis, stukając nim w NDA.

"To mówi, że nie ujawnisz nikomu, że w ogóle tu byłem, a tym bardziej dlaczego. Płacę za to gotówką, więc nie ma śladu po papierze ubezpieczeniowym".

Ponownie marszczy czoło, gdy czyta. "Dlaczego jest to tajemnica, mogę zapytać?".

"Mam swoje powody," mówię. "Cokolwiek innego musi być zrobione w procesie tego wlewu, chciałbym, żebyś zrobił, włączając w to obserwację i mój ewentualny wypis. Wszystko w porządku? Oznacza to, że tylko jedna osoba musi podpisać ten mały przedmiot." Ponownie stukam w NDA.

"A jeśli go nie podpiszę?" Nie jest to zamierzone wojowniczo, tylko... zwykłe pytanie.

Uśmiecham się. "Tiffany-Miss Snell. Czy naprawdę muszę to przeliterować? Wiesz, kim jestem. Nie chcę, żeby to się wydostało. To wszystko. Chronię swoją prywatność."

Odetchnęła delikatnie - to nie jest westchnienie, bardziej przemyślany oddech. "A co z twoją żoną? Dlaczego jej tu nie ma?"

To zajmuje wszystko, co mam, aby nie wykrzywić się na to pytanie. "Będę musiał odmówić odpowiedzi na to pytanie, panno Snell. Czy może pani po prostu podpisać? To oznacza, że nie powiesz nikomu, że tu byłam. Jeśli współpracownicy zapytają, po prostu powiedz, że nie możesz o tym rozmawiać. Proszę nie robić z tego wielkiej sprawy, tylko że nie mogę o tym rozmawiać. To wszystko." Przerywam, uśmiecham się ponownie. "Czy pomogłoby ci, gdybyś wiedziała, że jestem rocznym dawcą dla tej placówki?".

Ona toczy ramię. "Nie bardzo. Jestem tylko pielęgniarką." Kolejny z tych przemyślanych wydechów. "Panie Bell, podpiszę pańskie NDA. Ale muszę zarejestrować moje myśli z panem. Ukrywanie tego nie jest fair." Jej ciepłe brązowe oczy momentalnie ujawniają smutek, który normalnie trzyma w ukryciu. "Widziałem oczywiście twoje akta. To z czym masz do czynienia, to...to nie jest..."

"Nie ma gwiezdnego współczynnika przeżycia" - kończę. "Wiem."

"Ukrywanie tego przed żoną, panie Bell-"

"Adrian."

"To naprawdę, naprawdę nie fair z twojej strony, Adrian. Nie robisz jej żadnych przysług. Oczywiście nie wiem nic o twoim małżeństwie, ale jeśli ona cię kocha-"

Wypuściłem drżący oddech, odcinając ją. "Ona to robi, Tiffany. Bardziej niż na to zasługuję. Więcej niż...Więcej niż jest, być może, zdrowe."

"Więc dlaczego-"

"Mam swoje powody," mówię ponownie. Teraz nie uśmiecham się. Marszczę brwi w sposób, który mówi, że ta rozmowa musi się skończyć. "To nie fair z mojej strony, wiem. Uwierz mi, wiem. Ale to nie fair, że to mam. Że jestem tutaj. To niesprawiedliwe, że płacę za to leczenie tyle samo co ja". Co w twoim życiu możesz wymienić jako niesprawiedliwe, Tiffany? Wiele, jestem pewna. Sprawiedliwość jest mitem. Fair nie istnieje."

Wpatruje się we mnie równo, stabilnie, a potem bierze ode mnie długopis. Podpisuje NDA w pielęgniarskiej pospieszny bazgroły. Datuje. Wręcza mi pióro.

"Zatrzymaj to."

Pozwala, by mały uśmiech zagościł na jej ustach. "Przeczytałam wszystkie twoje książki, wiesz. Podobają mi się. Dzięki nim czuję, że mogę znów uwierzyć w miłość." Gestykuluje piórem. "Dziękuję."

"Jeśli przypadkiem masz ze sobą egzemplarz, podpiszę go dla ciebie".

Przygryza wargę. "Właściwie to mam."

"Przynieś ją, kiedy przyjdziesz mnie sprawdzić."

Ona kiwa głową, zaczepia pióro za klips pod kątem w V jej scrub top. Uśmiecha się do mnie ponownie i odchodzi.

Więcej much łapie się na miód niż na ocet, mawiała mi matka.

Wprowadzam kod dostępu do laptopa; jest tu Wi-Fi, więc mógłbym sprawdzić pocztę, ale nie robię tego. W zasadzie wyłączam Wi-Fi, żeby nie rozpraszał mnie syreni śpiew poczty, wyciągam z torby bezprzewodowe słuchawki i włączam Rostropowicza przez telefon.

Otwieram swój rękopis. Zamykam oczy, biorę głęboki oddech, wstrzymuję go i powoli wypuszczam. Powtórzyć cztery razy. Odsuwam od siebie, mentalnie, mgłę chemioterapii, szczypanie kroplówki, ciągłe pikanie maszyn do podawania kroplówek wskazujące, że worek się skończył, okazjonalne statyczne komunikaty PA, skrzypienie rozsądnych trampek i szmer cichych rozmów.

Odepchnij to wszystko. Znajdź mój przepływ.

Jest tam, pod powierzchnią. Zawsze tam jest; zawsze tam był. Jak powiedział Louis L'Amour, mógłbym siedzieć na środku Sunset Boulevard z maszyną do pisania na kolanach, a kiedy już się w tym odnajdę, nie zauważę niczego poza słowami na stronie.

Z tą historią, nad którą teraz pracuję, jest jednak trudniej i potrzeba więcej wysiłku, by się w nią zagłębić, więcej umysłowej gimnastyki, by wejść w przepływ. Muszę znaleźć właściwą równowagę, dotrzeć do niezbędnych emocji, a jednocześnie pozostać obiektywnym opowiadaczem.

Ta jest osobista. Bardziej niż wszystkie inne książki, które napisałem w swojej karierze, ta... ta wymaga ode mnie więcej.

I muszę to zrobić dobrze.

Piszę ją dla jedynej publiczności. No, dwóch. Ale tak naprawdę, tylko jednej. Jej.

Mojej miłości. Moja Nadia.




2. Icu (1)

==========

ODDZIAŁ INTENSYWNEJ TERAPII

==========

"Podajmy epinefrynę... Jakie jest jego ciśnienie krwi?"

"Osiemdziesiąt na pięćdziesiąt i spada".

"Leki?"

"Paramedycy mówią, że rodzina nie mówiła po angielsku, a on nie ma żadnej kartoteki, którą moglibyśmy znaleźć, więc leki nieznane." Sprawdzam ponownie kartę, ale nie ma tam nic, co mogłoby nam pomóc.

Pacjent to mężczyzna po czterdziestce - Luis Hermano - przyjęty na ostry dyżur na początku tygodnia z powodu ataku serca, po którym dochodził do siebie na oddziale intensywnej terapii, gdzie pracuję... a teraz doznaje niespodziewanego wstrząsu anafilaktycznego. Nie mówiący po angielsku, nieubezpieczony, brak historii choroby... nieprzytomny i nie reagujący.

Lekarz prowadzący, dr Wilson, i dwie inne pielęgniarki - Lidia i Sally - są w pokoju i przechodzimy przez proces utrzymywania pacjenta przy życiu. Jego stan się nieco stabilizuje i teraz musimy tylko ustalić, co było przyczyną - sprawdzamy leki stosowane podczas operacji, podczas rekonwalescencji, próbujemy ustalić, czy mógł brać jakieś leki, które spowodowałyby anafilaksję... i zanim to zrobimy, dr Wilson zostaje wezwany do innego pokoju, a mój zegarek się wyłącza, ponieważ nadszedł czas, aby sprawdzić, co z panem Renfro w 213 r., który powinien wstawać i chodzić co godzinę lub dwie, a następnie pani Lasseter w 215 r. będzie potrzebowała kolejnej porcji leków. Lasseter w 215 będzie potrzebowała kolejnej dawki środków przeciwbólowych, żeby było jej wygodnie... i zanim zrobię obchód, podam leki, obrócę pacjentów, sprawdzę parametry życiowe i skreślę pozycje z moich list kontrolnych, powinnam już być po służbie od godziny, a mam jeszcze godzinę do zrobienia i jestem na służbie od szóstej rano, nigdy nie jadłam kolacji, bo pan Hermano dostał ataku alergii. Hermano dostał anafilaksji, a potem ten NN ze śpiączką w 219 obudził się z krzykiem, gdy byłem z Renfro...

W końcu odliczam czas, wciskam się w bluzę z kapturem, biorę na ramię torebkę, macham na pożegnanie doktorowi Wilsonowi, Sally i innym, i kieruję się do windy. Czekam na windę, kiedy słyszę za sobą buty doktora Wilsona.

"Nadia."

Winda przyjeżdża, ale słyszę wiadomość w głosie dr Wilsona, zanim jeszcze się odwrócę. Nie chcę się odwracać. Po prostu nie chcę. Ale odwracam się. Twarz Wilsona jest napięta, twarda, ściśnięta.

"Pan Hermano?"

On przytakuje, a ja zastanawiam się, czy jego kozia bródka jest teraz bielsza niż rano. "Zakodował, gdy byłeś z panią Lasseter."

"Nie wezwałeś mnie?"

"Nie było czasu. Nie sądzę, żeby stent się przyjął. Nie wiem. Już go nie było, kiedy sama tam dotarłam. Pomyślałem, że powinieneś wiedzieć."

"Dzięki."

"Dobra robota dzisiaj, Nadia." Waha się.

"Co?" pytam.

"Pracowałaś dziś podwójnie".

"Tak."

"I wczoraj."

"Tak."

"A jutro masz w grafiku jeszcze jeden".

"Adrian jest poza miastem." Wzruszyłam ramionami. "Wolę pracować niż siedzieć sama w domu".

"Rozumiem to, naprawdę. Ale... potrzebuję cię na twojej A-game. Jesteś moją najlepszą pielęgniarką, a jeśli się wypalisz, mam przechlapane. Kto zajmie twoje miejsce? Lydia? Sally?"

Oboje wiemy, że ani Lydia ani Sally nie nadają się na OIOM, nie na długo. Obie są świetnymi pielęgniarkami, ale Lydia powinna pracować gdzieś na oddziale intensywnej terapii, a Sally jest zbyt słodka i niewinna do tej pracy. OIOM jest brutalny. Trzeba się troszczyć, i to głęboko, ale trzeba też trzymać pewną część siebie w oderwaniu od tego wszystkiego. Musisz być w stanie zostawić to wszystko tutaj, kiedy kończysz pracę. Sally zabiera to ze sobą do domu, mogę powiedzieć.

"Nie zamierzam się wypalić. Obiecuję."

On tylko wzdycha. "Jeszcze. Będę miał Lacey dostać drugą połowę twojej zmiany jutro pokryte. Nie zamierzam, żeby moja najlepsza pielęgniarka pracowała trzy razy z rzędu, kiedy nie mamy braków w obsadzie."

"Alan-"

"Nie." Jego pager, wiszący w kieszeni na biodrach jego spodenek, brzęczy, a on przechyla go, żeby sprawdzić. "Pracujesz na porannej zmianie, a potem wracasz do domu, pijesz kieliszek wina do lunchu i... no nie wiem. Idziesz na spacer. Binge Netflix. Cokolwiek. Po prostu weź kilka godzin na oddychanie, Nadia. Do zobaczenia w czwartek. Muszę iść."

Nienawidzę wolnego czasu.

Denerwuję się. Nudzę się. Zwłaszcza gdy Adrian podróżuje.

Pracowałam w szalonych godzinach, odkąd byłam nastolatką, pracując na pełny etat po szkole i drugą pracę w weekendy, żebym mogła zaoszczędzić na mój pierwszy samochód. Potem pracowałam na pełen etat i poszłam do szkoły pielęgniarskiej, a gdy już byłam zarejestrowaną pielęgniarką, pracowałam co najmniej sześćdziesiąt godzin tygodniowo, wspierając Adriana, gdy ten rozpoczynał swoją karierę pisarską. A teraz to już tylko... przyzwyczajenie. Styl życia.

Ponownie przywołuję windę i wsiadam do niej. Zjazd na parking jest krótki, a spacer do mojego samochodu długi. Jest już po północy, a moje oczy płoną. Jestem tym rodzajem zmęczenia, które pozostawia smugi na krawędziach twojej wizji, gdzie czas wydaje się powolny, syropowaty, a potem zdecydowanie za szybki, gdzie wydaje się, że zajęło dziesięć minut, aby wsiąść do mojego A5, ustawić torebkę na siedzeniu pasażera, uruchomić silnik i zapiąć pasy - a potem mrugam i jestem w połowie drogi do domu z zerową pamięcią o jeździe. Potem czekam na czerwonym świetle przez całą wieczność, siedząc na pustym skrzyżowaniu, gdzie sklepy są zamknięte i ciemne, a ulice wilgotne po krótkim deszczu, co sprawia, że światła drogowe błyszczą na asfalcie w rozmazanej czerwieni i zieleni.

Radio jest wyłączone. Po tylu manicznych ruchach i chaosie rozkoszuję się ciszą ciepłego wnętrza mojego samochodu, zapachem skóry, mdłym lawendowym zapachem suszonej wiązanki wiszącej na lusterku wstecznym.

Potem jestem w domu, wciągając się na długi, stromy podjazd. Zatrzymuję się na szczycie, czekając, aż otworzą się drzwi do garażu. Dom jest dwupiętrowy, zbudowany z czerwonej cegły, z białymi jońskimi kolumnami obramowującymi szerokie, białe drzwi wejściowe w stylu francuskim, z białymi okiennicami. Box krzewy przycięte w precyzyjnych kwadratowych-off prostokątów pod oknami po każdej stronie, z obfitością jasnych, kolorowych bylin przed nimi i wyściełające władcy-prostej, cegły wybrukowany chodnik do ganku. Para drzwi garażowych o podwójnej szerokości, białe drewno z X czarnych pasków z kutego żelaza przez każdego. Faux lampy gazowe stoją na rogach nieruchomości, daleki róg, po obu stronach chodnika, i po obu stronach podjazdu, migocząc ich powitanie.




2. Icu (2)

McMansion może być, i bardzo podobny do wszystkich innych na naszej ulicy, ale to jest dom i kocham go. To pierwszy i jedyny dom, jaki Adrian i ja kupiliśmy razem, i, jeśli o mnie chodzi, ostatni. Każdego dnia wjeżdżam na podjazd, zatrzymuję się tu, czekając, aż brama garażowa powoli zatoczy się do góry, i wpatruję się w mój dom, i doceniam go.

Wsuwam samochód w jego miejsce, wyłączam silnik i otwieram drzwi. Stoję obok mojego małego, czerwonego kabrioletu i patrzę na puste miejsce obok mojego, do którego należy samochód Adriana. Za nim, zajmując wnękę magazynową, znajduje się kolekcja rowerów górskich, kajaków, desek do wiosłowania, pompek rowerowych, zapasowych opon i wioseł, a z tyłu półka zaśmiecona detrytusem życia.

Dawno nie używaliśmy z Adrianem żadnej z tych rzeczy.

Lata, tak naprawdę.

Zamykam drzwi samochodu, słucham, jak silnik klekocze i piszczy, gdy stygnie. W końcu udaje mi się zebrać motywację, żeby wejść do środka; akurat wtedy, gdy światło w garażu gaśnie automatycznie, kąpiąc garaż w ciemności. W domu jest cicho i ciemno. I flick on the kitchen light, a small pool of incandescent yellow, limning the marble counters and stainless-steel appliances with sepia light.

Zielone cyfry na piekarniku: 12:47.

Jestem głodna. Ale jedzenie wydaje się wymagać zbyt wiele energii do przygotowania, nawet rozerwanie batonika proteinowego, wrzucenie popcornu do mikrofalówki czy odgrzanie resztek. To wszystko jest zbyt trudne. Rzucam torebkę na wyspę, wyławiam z niej telefon, wyrzucam bluzę z kapturem i zostawiam ją na wyspie razem z torebką - i tak wracam do pracy za niecałe sześć godzin. Nie ma sensu ich odkładać. Wchodzę na górę. Moje kroki głośno szurają po dywanie, a kiedy dotykam klamki, żeby otworzyć drzwi do sypialni, wstrząsa mną wybuch elektryczności statycznej, jaskrawo niebiesko-białej w ciemności korytarza. Czasami, jeśli pamiętam, zostawiam włączony telewizor w naszej sypialni, tylko dla pozorów powitania.

Dziś rano zaniedbałam ścielenie łóżka. Tylko jedna strona jest zmięta, zaspana. Adrian był w podróży badawczej na Wschodnim Wybrzeżu przez ostatni tydzień. Mimo że jestem padnięta na nogi, zmuszam się do ominięcia łóżka. Muszę wziąć prysznic i wyszorować dzień. Rozbieram się z moich scrubów i drapuję je na skrzyni marynarza u stóp naszego łóżka, na jutro. Wrzucam mój sportowy stanik, bieliznę i skarpetki do kosza. Włączam prysznic i pozwalam mu działać aż do poparzenia, myję zęby i skrobię szczotką po włosach.

W lustrze dostrzegam siebie. Czarne włosy, tak gęste, że połamałam szczotki próbując przeciągnąć je przez fale. Zwisają mi do łopatek, są suche, rozpuszczone i wyszczotkowane. Błyszczą, lśnią. Adrian mówi, że najpierw zakochał się w moich włosach, a potem w reszcie mnie. Nie dziwię mu się - jeśli jestem próżna w czymkolwiek, to właśnie w moich włosach. Nigdy nie czuły dotyku chemikaliów, a ja religijnie podcinam rozdwojone końcówki, nakładam odżywkę i szczotkuję je co wieczór, tak jak robiła to mama. Moja oliwkowa skóra jest naturalnie opalona i ciemnieje przy najmniejszym nawet promieniu słońca. Jestem szczupła, może trochę zbyt szczupła, i widać moje żebra. Ale mam abs, co jest miłe, biorąc pod uwagę, że nigdy nie ćwiczę. Zawsze zrzucam wagę, kiedy Adrian podróżuje. Pracuję od dwunastu do osiemnastu godzin dziennie przez tyle dni z rzędu, na ile pozwoli mi doktor Wilson, i często albo zapominam, albo nie mam czasu na jedzenie.

Rozstawiam się przed lustrem od... nie wiem jak dawna. Na tyle długo, że łazienka jest zaparowana.

Zostaję pod prysznicem długo po tym, jak umyję się, odżywię i wyszoruję skórę. Chłonę ciepło, pozwalam mu rozluźnić moje napięte mięśnie.

Woda robi się ciepła, potem letnia, a ja w końcu ją wyłączam. Wycieram się głównie ręcznikiem, używam mojej magicznej różdżki do szczotkowania i suszenia włosów w tym samym czasie: mojej suszarki Dyson. Boże, ta rzecz jest niesamowita. Moje szalenie gęste włosy normalnie byłyby nadal mokre wiele godzin po prysznicu, ale ta rzecz sprawia, że mogę je rozczesać i wysuszyć na tyle, by pójść do łóżka bez moczenia włosów.

Nie zawracam sobie głowy ubraniami. Po prostu wpadam nago do łóżka, wchodzę pod kołdrę. Budzik na szafce nocnej: 1:36, moja zmiana zaczyna się o siódmej.

Jeszcze jedna rzecz, którą muszę zrobić przed snem.

Dzwonię do Adriana. Dzwoni dokładnie dwa razy, a potem odbiera. "Cześć, kochanie". Jego głos jest zamglony, gęsty i powolny od snu. "Czy wszystko w porządku?"

"Długo. Ciężko. Straciliśmy kogoś."

"Cholera." Smutne westchnienie. "Rano znowu praca, tak?" W jakiś sposób przekonał Lacey w harmonogramie, aby wysłać mu mailem mój harmonogram co tydzień. Pewnie dał jej podpisaną książkę lub trzy.

"Tak. Siedem."

"Mogłeś zadzwonić do mnie w drodze".

"Muszę do ciebie dzwonić w nocy. Muszę usłyszeć twój głos, żeby móc zasnąć".

"Wiem."

"Co dziś robiłeś?" pytam.

"Zwiedziłem miejsce bitwy pod Yorktown". Pracuje nad utworem o wojnie rewolucyjnej o czerwonym płaszczu, który zakochuje się we wdowie po buntowniku... człowieku, którego zabił. Mówi, że jest to w fazie rozwoju.

"Masz jakiś dobry materiał?"

"Eh. Myślę, że Yorktown jest później niż planuję osadzić większość historii. Mogę uderzyć w Lexington i Concord jako następne."

"Kiedy będziesz w domu?"

"W czwartek, może w piątek".

"Tęsknię za tobą."

Wzdycha, ciężko. "Kocham cię, Nadia. Tak bardzo."

"Wiem", mówię, uśmiechając się do siebie.

"Nie 'znam' mnie, kobieto". Parsknięcie. "Potrzebuję trochę cukru".

Wyciągam rękę, przekręcam lampkę nocną. Odciągam telefon od ucha, przełączam na FaceTime. Na ekranie pojawia się ziarnisty obraz Adriana, przykrytego do piersi hotelową kołdrą, leżącego, uśmiechającego się do telefonu. Odsuwam koce; przesuń kamerę w dół, aby pokazać mu moje nagie ciało. "Co powiesz na trochę cukru?" mruczę.

On jęczy śmiechem. "Aww hell, Nadia." Westchnienie. "Tak pięknie. Tak bardzo za tobą tęsknię."

"Wróć do domu i nie będziesz musiał tęsknić, bo będziesz mnie miał". Obracam telefon tak, że jest na mojej twarzy. "W rzeczywistości, wróć do domu wcześniej, a ja nawet wezmę dzień wolny od pracy i zatrzymam cię w łóżku ze mną".




2. Icu (3)

"Niech to będą dwa dni, a ja będę w domu w czwartek do południa".

Śmieję się. "Targujesz się ze mną, Adrianie Bell?"

"Jasne, że tak."

Śmieję się. "Dobrze. Dostanę cały czwartek i piątek wolny, jeśli w czwartek będziesz w domu do południa".

"Masz umowę, kochanie". Przechodzi dłonią przez włosy, muskając i tak już niechlujne blond loki. "Ale bądź ostrzeżona, nie pozwolę ci opuścić łóżka do co najmniej północy. Mogę nawet przykuć cię do niego kajdankami."

Wiercę się, uśmiechając się do niego. "Oooh, zagrozić mi dobrą zabawą, dlaczego nie."

Ponownie szoruje włosy i widzę Band-Aid na jego przedramieniu, po wewnętrznej stronie, w pobliżu załamania łokcia.

"Co to jest?" pytam.

"Co to jest co?"

"Band-Aid. Czy się skaleczyłeś?"

"A, to. Eee, tak, złapała mnie gałąź. Nic wielkiego."

"Hmmm. Ale było na tyle źle, że potrzebowałeś Band-Aid?"

On zazwyczaj odmawia ich używania. Zazwyczaj po prostu wypłukuje nacięcia wodą z mydłem, a potem je przykleja. Co, jako pielęgniarka na oddziale intensywnej terapii, doprowadza mnie do szału. Więc Band-Aid jest dziwny.

"Oh, cóż. Moja przewodniczka nalegała. Była tak szczerą, słodką małą rzeczą, że nie mogłam odmówić. Nie wiedziała nic o historii Wojny Rewolucyjnej, błogosław jej serce, ale próbowała."

"Słodka mała rzecz, co?" Drażnię się, mój głos drily sarkastyczny.

"Och przestań. Miała całe szesnaście lat i to była jej pierwsza praca, i gwarantuję ci, że dostała ją, bo jej mama pracowała w sklepie z pamiątkami czy coś takiego." On ziewa, a potem ja.

"Dałeś mi swoje ziewnięcie, dupku". Śmieję się.

"Pracujesz jutro jeszcze jeden podwójny?"

"Alan nalega, żebym wziął wolne popołudnie. Więc tylko poranna zmiana."

"Dobry człowiek. Będę musiał wysłać mu butelkę whiskey czy coś w tym stylu".

"Alan nie pije. Wyślij mu zamiast tego jakąś wymyślną herbatę".

"Och, ironia", śmieje się. "Kupowanie herbaty w prezencie podczas pobytu w Bostonie badającego wojnę rewolucyjną".

Chcę się śmiać, ale mam problemy z utrzymaniem otwartych oczu. "Zadzwonię do ciebie jutro".

"Kocham cię". Pauza. "Nadia?"

"Kocham cię, Adrian."

"Nadia."

"Hmm."

"Kolczyki z diamentowym pasjansem, czy naszyjnik z szafirowym wisiorkiem?".

"Ani jedno, ani drugie. Tylko ty. Przytulanie, pocałunki i dużo seksu, a ty robisz mi tę fantazyjną kawę."

"Nadia."

"Szafir. Jedyny diament, jaki posiadam, to ten na moim palcu, ten, który włożyłeś tam w dniu, kiedy się oświadczyłeś. To jedyny diament, jaki chcę mieć." Jestem śpiąca, głównie. Mój mózg i usta nie dostały jeszcze notatki, bo tak cholernie za nim tęsknię.

"Porozmawiamy jutro. Śpij dobrze, kochanie."

"Ty też."

"Pa."

"Pa". To jest szeptane, ledwo słyszalne.

Czuję, jak telefon wyślizguje mi się z ręki i uderza o podłogę, ale jestem zbyt śpiący, by się tym przejmować.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Ostatni wniosek"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści