Bezwzględne stworzenia

1. Sloane

1 Sloane      

Otwieram oczy, by znaleźć pochylającego się nade mną mężczyznę. 

Jest ubrany w czarny garnitur od Armaniego. Ma czarne jak strumień włosy, twardą szczękę i najpiękniejsze niebieskie oczy, jakie kiedykolwiek widziałam. Otacza je gąszcz rzęs, długich i podkręconych, równie gęstych i ciemnych jak jego włosy. 

Jestem zaintrygowana tym przystojnym nieznajomym przez jakieś dwie sekundy, dopóki nie przypomnę sobie, że to on mnie porwał. 

Powinnam była wiedzieć. Im bardziej gorący jest mężczyzna, tym szybciej powinnaś od niego uciekać. Piękny mężczyzna to studnia bez dna, w której może zniknąć twoja wartość siebie i nigdy więcej jej nie zobaczyć. 

Jego głęboki głos złagodzony przez lilipuci irlandzki akcent, mój porywacz mówi: "Obudziłeś się". 

"Brzmisz na rozczarowanego". 

Najsłabszy z uśmiechów wykrzywia jego pełne usta. Rozbawiłem go. Ale uśmiech znika tak szybko, jak się pojawił, a on wycofuje się, osadzając swoją muskularną ramę na krześle naprzeciwko mnie. 

Patrzy na mnie wzrokiem, który mógłby zamrozić roztopioną lawę. "Usiądź. Porozmawiajmy." 

Leżę. Leżę na kremowej skórzanej kanapie w wąskim pokoju z zaokrąglonym sufitem, moje bose nogi i stopy są schłodzone przez suche, chłodne powietrze. 

Nie pamiętam, jak się tu znalazłem i nie wiem, gdzie jest "tu". 

Pamiętam tylko, że jechałam odwiedzić moją najlepszą przyjaciółkę, Natalie, w Nowym Jorku i w chwili, gdy wysiadłam z samochodu na parkingu jej budynku, zaryczało pół tuzina czarnych SUV-ów z przyciemnionymi szybami, a z jednego z nich wyskoczył ten niebieskooki diabeł i mnie porwał. 

Była też strzelanina. Pamiętam to. Zapach spalonego prochu w powietrzu, ogłuszający ryk strzałów... 

Gwałtownie siadam. Pokój zaczyna wirować. Boli mnie prawe ramię, jakbym został tam uderzony. Walcząc z mdłościami, biorę kilka głębokich oddechów, jedną rękę przyciskając do burczącego żołądka, a drugą do wilgotnego czoła. 

Czuję się chora. 

"To będzie ketamina", mówi mój porywacz, obserwując mnie. 

Jego imię pojawia się w pamięci: Declan. Powiedział mi to zaraz po tym, jak wepchnął mnie do swojego SUV-a. Jego imię i że zabiera mnie na rozmowę ze swoim szefem... w Bostonie. 

Teraz sobie przypomniałem. Jestem w samolocie zmierzającym do lidera irlandzkiej mafii, aby odpowiedzieć na kilka pytań dotyczących tego, jak mogłem rozpocząć wojnę między jego rodziną a Rosjanami. I wszystkimi innymi. 

To tyle z moich wesołych nowojorskich wakacji. 

Przełykam kilka razy, chcąc, żeby mój mdły żołądek się uspokoił. "Odurzyliście mnie?" 

"Musieliśmy. Jesteś zaskakująco silna jak na kogoś, kto ubiera się jak Zębowa Wróżka". 

Porównanie mnie irytuje. "To, że jestem dziewczęca, nie oznacza, że jestem małą dziewczynką". 

Pozwala swojemu spojrzeniu dryfować po moim stroju. 

Mam na sobie gorącą różową warstwową tiulową minispódniczkę Betsey Johnson, którą sparowałam z krótką białą kurtką dżinsową i białym t-shirtem pod spodem. Kurtkę ozdobiłam motylami z dżetów, ponieważ motyle są pięknymi symbolami nadziei, zmian i transformacji, a to jest dokładnie ten rodzaj pozytywnej energii, o którą mi chodzi. 

Nawet jeśli jest dziewczęca. 

Jego ton jest suchy, Declan mówi, "Najwyraźniej. Ten twój prawy sierpowy jest imponujący." 

"Co masz na myśli?" 

"Mam na myśli to, co zrobiłeś z nosem Kierana". 

"Nie znam żadnego Kierana. Ani jego nosa." 

"Nie pamiętasz? Złamałeś go." 

"Złamałeś? Nie. Pamiętałbym, że złamałem komuś nos". 

Kiedy Declan milczy i tylko siedzi wpatrując się we mnie, moje serce tonie. "Narkotyki?" 

"Aye." 

Patrzę w dół na moją prawą rękę i jestem zaskoczony widząc siniaki na moich knykciach. Złamałem komuś nos. Jak mogłam tego nie pamiętać? 

Mój głos wspina się w panice. "O Boże. Czy ja mam uszkodzony mózg?" 

On łukuje jedną ciemną brew. "Masz na myśli więcej niż byłeś wcześniej?". 

"To nie jest śmieszne." 

"Skąd miałbyś wiedzieć? Jednoznacznie nosisz dziecięcy kostium na Halloween. Powiedziałbym, że twoje poczucie humoru jest tak samo złe jak twoja garderoba." 

Walczę z niespodziewaną chęcią śmiechu. "Dlaczego jestem boso? Gdzie są moje buty?" 

Jego milczenie jest długie i wyrachowane. 

"To moja jedyna para Louis Vuitton'ów. Czy masz pojęcie, jak drogie one są? Musiałam oszczędzać miesiącami". 

Przechyla głowę na jedną stronę i bada mnie tymi przeszywającymi niebieskimi oczami dłużej niż jest to wygodne. "Nie boisz się". 

"Już mi powiedziałeś, że nie zamierzasz mnie skrzywdzić". 

Rozważa to przez chwilę, jego brwi ściągnięte razem w zamyśleniu. "Czy ja?" 

"Tak. Z powrotem na parkingu". 

"Mogę zmienić zdanie". 

"Nie zrobisz tego." 

"Dlaczego nie?" 

Wzruszam ramionami. "Bo jestem czarujący. Wszyscy mnie kochają." 

Jego przechyleniu głowy i zmarszczeniu towarzyszy teraz drwiące podkręcenie górnej wargi. 

"To prawda. Jestem bardzo lubiana." 

"Nie lubię cię." 

To sprawia, że się szczerzę, choć staram się tego nie okazywać. "Ja też cię nie lubię." 

"To nie ja twierdzę, że jestem taki czarujący". 

"I dobrze, bo nie jesteś." 

Wpatrujemy się w siebie. Po chwili on mówi: "Powiedziano mi, że mój akcent jest uroczy". 

To sprawia, że chichoczę. "Nie jest." 

Kiedy patrzy z powątpiewaniem, ustępuję. "Nawet gdyby był, to jest anulowany przez resztę twojej okropnej osobowości. O czym chciałeś rozmawiać? Czekaj, najpierw muszę się wysikać. Gdzie jest łazienka?" 

Kiedy stoję, on pochyla się do przodu, chwyta mój nadgarstek i ściąga mnie z powrotem do pozycji siedzącej. Nie puszczając mojego nadgarstka, warczy: "Pójdziesz do łazienki, kiedy powiem, że możesz. A teraz przestań puszczać te swoje cholerne bąki i posłuchaj mnie". 

To moja kolej, by wygiąć brew. "Słucham lepiej, kiedy nie jestem obmacywany." 

Znów się gapimy. Prędzej oślepnę, niż mrugnę pierwszy. To jest impas, cicha przepychanka, w której żaden z nas nie daje z siebie ani centymetra, aż w końcu mięsień napina się w jego szczęce. Potem robi wydech i niechętnie uwalnia mój nadgarstek. 

Ha. Przyzwyczaj się do przegrywania, gangsterze. Uśmiecham się do niego i mówię przyjemnie: "Dziękuję". 

Ma na sobie to samo spojrzenie, które nosił mój starszy brat, kiedy byliśmy dziećmi i miał zamiar zdzielić mnie talią za bycie irytującym. Naturalnie, to sprawia, że uśmiecham się szerzej. 

Mężczyźni mówią, że kochają silną kobietę, aż do momentu, gdy taką spotkają. 

Składam ręce na kolanach i czekam, aż opanuje swój temperament. Siada z powrotem na krześle, prostuje krawat, przez chwilę szlifuje zęby trzonowe, po czym mówi: "Oto zasady". 

Przepisy. Dla mnie? Przezabawne. Ale udaję, że jestem chętna do współpracy, więc siedzę cierpliwie i słucham, zamiast śmiać mu się w twarz. 

"Pierwsza: nie toleruję nieposłuszeństwa. Jeśli wydam ci rozkaz, to go wykonasz". 

Magic Eight Ball mówi: outlook not so good. 

"Po drugie: nie odzywasz się, jeśli nie zostaniesz wypowiedziana". 

W jakim wszechświecie to się dzieje? Nie w tym. 

"Trzy: Nie jestem Kieranem. Jeśli mnie uderzysz, odpowiem tym samym." Jego niebieskie oczy błyszczą. Jego głos opada. "I to będzie bolało." 

Próbuje przestraszyć mnie do posłuszeństwa. Ta taktyka nigdy nie działała na mojego ojca i nie będzie działać na niego. Mój głos ocieka pogardą. "Co za dżentelmen." 

"To wy, dziewczęta, zawsze płaczecie o równym traktowaniu. Z wyjątkiem sytuacji, gdy jest to niewygodne." 

Jest pierwszorzędnym dupkiem, ale ma też rację. Jeśli nie mogę tego przyjąć, nie powinnam tego robić. 

Tyle, że ja mogę to przyjąć i mogę to wyrzucić. Prędzej czy później dowie się, jak dobrze. 

Nie po to spędziłem ostatnie dziesięć lat, pocąc się na zajęciach z samoobrony, żeby zalać się łzami na widok groźby jakiegoś przypadkowego irlandzkiego gangstera. 

Po chwili, gdy nie kontynuuje, pytam: "Jest ich więcej?". 

A on na to: "Uznałem, że trzy to wszystko, co twój uszkodzony mózg może znieść". 

Rany, ten to dopiero potrafi oczarować ptaki z drzew. "Taki troskliwy." 

"Tak jak powiedziałeś. Jestem dżentelmenem." 

Stoi. Górując nade mną swoim pełnym wzrostem, jest nagle imponujący. Odchylam się do tyłu i wpatruję się w niego, niepewna, co zamierza zrobić dalej. 

Wygląda na zadowolonego z mojego zaniepokojonego wyrazu. "Loo jest z tyłu samolotu. Masz dwie minuty. Jeśli do tego czasu nie wyjdziesz, wyłamię drzwi". 

"Dlaczego? Myślisz, że będę próbował uciec przez toaletę?" 

Jego rzęsy niżej. Mogę powiedzieć, że znowu jest zirytowany przez powolny, agresywny oddech, który wyciąga. Mówi miękko: "Ostrożnie, lass. Twój chłopak Stavros może tolerować pyskate kobiety, ale ja nie." 

Przypuszczam, że wspomniał o Stavrosie, aby dać mi do zrozumienia, że wie o mnie różne rzeczy, że odrobił pracę domową na temat swojego jeńca, ale nie dziwi mnie to. Każdy porywacz wart swojej ceny zrobiłby to samo. 

Ale pomylił się w jednym ważnym fakcie, a w tym temacie jestem zwolennikiem dokładności. "Stavros nie jest moim chłopakiem." 

Declan daje mi łukowatą brew ponownie, skrzywiony i pogardliwy. "Słucham?" 

"Powiedziałam, że nie jest moim chłopakiem. Nie trzymam chłopaków". 

"Ze względu na twoją wyczerpującą potrzebę uruchomienia ust, bez wątpienia." 

Jego jądra są na wysokości oczu, ale opieram się chęci zapoznania ich z moją pięścią. Zawsze jest później. 

"Nie, chodziło mi o to, że nie trzymam ich, tak jak się trzyma kurczaki. Albo jak mężczyzna trzyma kochankę. Nie mam cierpliwości do chłopaków. Są zbyt wymagający. Więcej kłopotu niż są warci." 

Wpatruje się we mnie z twarzą bez wyrazu, ale jego oczy robią coś interesującego. Mogę prawie zobaczyć, jak koła obracają się w jego głowie. 

"Więc zerwaliście". 

"Czy ty w ogóle słuchasz? On nigdy nie był moim "chłopakiem". Nie robię chłopaków." 

Jego uśmiech jest słabo zły. "To dobrze. W takim razie nie będę miał do czynienia z nim wjeżdżającym na swoim białym koniu, aby spróbować cię uratować." 

Śmieję się z mentalnego obrazu Stavrosa na koniu. On jest przerażony zwierzętami. "Och, on całkowicie spróbuje mnie uratować." 

Kiedy Declan zwęża oczy, dodaję: "Jeśli nie mógłbyś go skrzywdzić, to byłoby świetnie. Czułbym się naprawdę winny, gdyby został skrzywdzony na moim koncie". 

Głucha cisza, która następuje, domaga się wyjaśnień. "To znaczy, oczywiście musisz robić swoje gangsterskie rzeczy, ale Stavros jest w rzeczywistości miłym facetem. To nie jego wina, że będzie próbował mnie ratować. On nie będzie w stanie sobie pomóc." 

"A dlaczego tak jest?" 

"Mówiłem ci. Jestem czarująca. Od dnia, w którym się poznaliśmy, był już stracony." 

Nigdy nie patrzono na mnie tak, jak Declan patrzy na mnie w tej chwili. Gdyby obcy statek kosmiczny wylądował na szczycie samolotu i wessał nas do środka wiązką traktorową, nie mógłby wyglądać na bardziej zdezorientowanego. 

Muszę przyznać, że to całkiem satysfakcjonujące. 

Poczucie satysfakcji wyparowuje, gdy owija swoje wielkie dłonie wokół moich górnych ramion i wyciąga mnie do pionu. 

Pochyla się blisko mojej twarzy i mówi spomiędzy zgrzytających zębów: "Jesteś mniej więcej tak urocza jak opryszczka. A teraz idź się odlać". 

Odpycha mnie, przeciąga dłonie przez włosy i mruczy pod nosem jakieś przekleństwo. 

Gdyby kij wbity w tyłek tego faceta był jeszcze większy, byłby drzewem. 

Kieruję się w stronę tylnej części samolotu, mijając kolejne pluszowe skórzane sofy i fotele. Wystrój jest elegancki i niedopowiedziany, wszystko zrobione w odcieniach szampana i złota. Wszystkie okna mają małe zasłony. Dywan jest miękki i luksusowy pod moimi bosymi stopami. To jak miniaturowy penthouse... z ochroną. 

Sześciu bufiastych gangsterów w czarnych garniturach patrzy na mnie, gdy się zbliżam. 

Siedzą po przeciwnych stronach przejścia w kapitańskich fotelach, a między nimi stoją stoły z błyszczącego drewna. Dwóch z nich gra w karty. Dwóch pije whiskey. Piąty trzyma w mięsistych dłoniach magazyn, a szósty wygląda, jakby chciał oderwać moją głowę od ciała. 

To ten największy, z czarnymi oczami, paskiem taśmy medycznej na opuchniętym mostku nosa i plamami krwi zdobiącymi kołnierz jego białej koszuli. 

Prawie czuję się źle, że mu to zrobiłem, zwłaszcza na oczach wszystkich jego kumpli. Nic dziwnego, że tak na mnie patrzy. Pobity przez dziewczynę - jego ego to pięciolatek mający wrzaskliwy tantrum w alejce z lodami. 

Ale mogę potrzebować sojusznika w pewnym momencie tej przygody. Małe pokłanianie się teraz może przejść długą drogę w przyszłości. 

Zatrzymuję się obok jego krzesła i uśmiecham się do niego. "Przepraszam za twój nos, Kieran". 

Kilku mężczyzn prycha. Kilku innych wymienia zaskoczone spojrzenia. 

Palące spojrzenie Kierana mogłoby stopić stal. Spędziłem jednak sporo czasu w otoczeniu gangsterów, więc jestem odporny na ich temperament. 

"Jeśli to robi różnicę, to nic nie pamiętam. Ta ketamina, którą mi daliście, nieźle mnie dobiła. Zazwyczaj nie jestem taki paskudny. Nie zrozum mnie źle, jestem za przemocą, kiedy jest to konieczne, ale sięgam po nią tylko w ostateczności. Kiedy jestem przytomny, to znaczy". 

Zastanawiam się przez chwilę, gdy Kieran mnie olśniewa. 

"Prawdę mówiąc, prawdopodobnie próbowałbym złamać ci nos, nawet gdybym nie był na prochach. W końcu to ty mnie porywałeś. Więc to jest to. Ale w każdym razie obiecuję, że nie złamię niczego innego, jeśli nie sprawisz, że będzie to konieczne. W zasadzie zawrę z tobą umowę: jeśli będziesz potrzebował, żebym dostał się do bagażnika samochodu lub do ładowni statku, albo na pokład innego samolotu, czy cokolwiek innego, po prostu grzecznie poproś, a ja z chęcią się zgodzę. To nie musi być zajadłe". 

Kieran poświęca chwilę, by zdecydować, jak zareagować. A może próbuje się dowiedzieć, co znaczy "zajadły". Tak czy inaczej, ten facet nie jest kimś, kogo można by nazwać błyskotliwym rozmówcą. Będę musiał zrobić wszystko, co w mojej mocy. 

"Chodzi mi o to, że nie musimy być do siebie wrogo nastawieni. Masz pracę do wykonania. Rozumiem to. Nie będę próbował utrudniać jej bardziej, niż musi być. Po prostu komunikuj się ze mną, dobrze? Zaraz się od siebie uwolnimy." 

Cisza. Mruga, raz. Biorę to jako tak i promienieję na niego. 

"Fajnie. Dzięki. I dziękuję, że nie uderzyłeś mnie z powrotem. Twój szef powiedział mi, że nie ma takich samych skrupułów." 

Z drugiego końca samolotu Declan grzmi: "Weź swoje cholerne siki!". 

Kręcąc głową, mówię: "Współczuję jego matce. Powinna była połknąć zamiast tego." 

Idę do toalety, dźwięk ogłuszonej ciszy sześciu gangsterów odbija się za mną echem, gdy zamykam drzwi.




2. Declan

2 Declan      

Porwanie kobiety nie powinno być aż tak uciążliwe. 

Część mnie jest zaskoczona, że w ogóle udało nam się ją wsadzić do samolotu. Od momentu, kiedy złapaliśmy ją na tym parkingu na Manhattanie, była absolutnym wrzodem na dupie. 

Większość ludzi - większość ludzi zdrowych na umyśle - robi jedną z trzech rzeczy, kiedy poddawani są tak traumatycznemu doświadczeniu jak porwanie: płaczą, błagają lub całkowicie się zamykają, sparaliżowani strachem. Rzadka osoba będzie walczyć o swoje życie lub próbować uciec. Niewielu jest tak odważnych. 

I jest jeszcze ta barowa lala. 

Gadatliwa, wesoła i spokojna, zachowuje się tak, jakby grała w filmie biograficznym o ukochanej postaci historycznej, która zginęła u szczytu swojej urody, ratując grupę głodujących sierot z płonącego budynku, czy inne takie szlachetne gówno. 

Jej pewność siebie jest niezachwiana. Nigdy nie spotkałam nikogo bardziej pewnego siebie. 

Albo kogoś, kto ma tak mało powodów, by być. 

Uczy jogi, do kurwy nędzy. W małym górskim miasteczku nad jeziorem. Sposób w jaki się zachowuje, można by pomyśleć, że jest królową Anglii. 

Jak, do cholery, dwudziestokilkuletnia instruktorka jogi, która ledwo co skończyła studia, nigdy nie miała stałego chłopaka i wygląda, jakby kupowała swoje ubrania na wyprzedaży Dzwoneczka, stała się tak pewna siebie? 

Nie wiem. Nie chcę wiedzieć. 

Jestem ciekawa jej umiejętności walki, chociaż. Może ona nie pamięta, jak obijała Kierana, ale ja na pewno pamiętam. Przez wszystkie nasze lata pracy razem, nigdy nie widziałem, żeby ktoś go pokonał. 

Nie lubię tego przyznawać, ale to było imponujące. 

Wiem, że nie służyła w wojsku i nie ma formalnego szkolenia w zakresie sztuk walki. I nie ma żadnej wskazówki w tysiącach selfies na jej stronie Instagram, że wie, jak robić cokolwiek innego niż jeść jarmuż, zginać się jak precel i pozować w dobrym oświetleniu w obcisłym, odkrywającym sprzęt sportowy. 

Pewnie rozproszyły go jej cycki. 

A może to były jej nogi. 

A może to był ten zarozumiały grymas, którym lubi błyskać, tuż przed tym, jak powie coś, co sprawia, że masz ochotę zarzucić jej ręce na szyję i ścisnąć, choćby po to, żeby przestała mówić. 

Im szybciej to się skończy, tym lepiej. Znam ją od dwóch godzin - połowę tego czasu, gdy była nieprzytomna - i jestem gotów strzelić sobie w twarz. 

Wyciągam komórkę, wybieram ten sam numer, który wybierałem od czasu, gdy ją odebraliśmy, i słucham, jak dzwoni. 

Po raz kolejny udaje się połączyć z pocztą głosową. 

I po raz kolejny moje poczucie, że coś jest bardzo nie tak, staje się coraz silniejsze.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Bezwzględne stworzenia"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści