Mój nieoczekiwany Romeo

1. No Place To Crash (Grace) (1)

------------------------

1

------------------------

========================

No Place to Crash (Grace)

========================

"Ostrożnie, Gracie. Ten śnieg staje się zbyt wiele," tata warczy, jego oczy flicking przez drogę.

"Tylko trochę dłużej. Musi być coś przed nami." Przygryzam wargę, mając nadzieję, że każda gwiazda powyżej ma rację.

I trudno mieć nadzieję, kiedy gwiazdy są zamurowane za gęstymi, wściekłymi chmurami, zamierzającymi pogrzebać nas przez ostatnie sto mil.

Mam cały ogień pod tyłkiem, jakiego dziewczyna może potrzebować, ale powiem ci jedno - zabiłabym za odrobinę prawdziwego ognia w tej chwili.

Czuję szaloną sympatię do każdego człowieka, który kiedykolwiek zadrżał, spojrzał w niebo i powiedział zima, ugryź mnie.

Gdyby tylko zima była końcem moich zmartwień.

Głośny, poszarpany kaszel dochodzący od ojca na siedzeniu pasażera denerwuje mnie bardziej niż ciężki śnieg dryfujący po autostradzie w oblepiających białych płatach. Śnieg pada już od kilku godzin.

Ta stara ciężarówka, która widziała lepsze dni na długo przed tym, jak opuściliśmy Wisconsin, pracowała już w nadgodzinach, aby ciągnąć przyczepę do przewozu koni w górę i w dół po falistych wzgórzach.

Utrzymuję niską prędkość, więc staram się unikać wszelkich wypadków. Są one aż nadto prawdopodobne przy takim szczęściu, jakie mieliśmy podczas naszej dotychczasowej podróży. W Minnesocie straciliśmy dobrą godzinę, próbując zmienić gumę.

Za każdym razem, gdy spoglądam na deskę rozdzielczą starego Forda, spodziewam się zobaczyć czerwień.

Check engine light. Niskie ciśnienie oleju. Bateria, alternator, hamulce, kolejny zepsuty thingamajig.

Nic mnie nie zaskoczy.

Mimo to, mimo że jest zardzewiały i wgnieciony, nie dzięki moim nastoletnim umiejętnościom prowadzenia samochodu sprzed lat, ciężarówka walczy dalej. Jest prawie jak rodzina, stary koń roboczy z powietrzem nieśmiertelnego.

Tylko, że oznaki starzenia są tak samo niemożliwe do zignorowania, jak jej strupy rdzy.

Wiem, że to tania metafora w odniesieniu do mojego ojca, który obok mnie znowu zaczyna kaszleć.

Zapytaj mnie, jak bardzo zależy mi teraz na metaforach.

Solidny niegdyś Nelson Sellers, który praktycznie żonglował belami siana, skurczył się w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Nie chodzi tylko o jego wagę i muskulaturę.

Pochyla się, nawet gdy siedzi, co zawsze mi wytykał jako dziecko.

Zachowanie taty się zmieniło, jego energia spada, gdy jego ciało kuleje. Jego niegdyś miedzianobrązowe włosy są matowo-srebrne, a ten ognisty blask w jego niebieskich oczach, który czynił go tatą, po prostu... zniknął.

Wszystkie te przygnębiające oznaki miażdżącego ciężaru, który ostatnio dzieliliśmy.

Ale w głębi duszy nadal jest Sellersem. Nie przestanie i ja też nie przestanę.

Tak długo jak ten stary Ford będzie jechał dalej, tak długo my będziemy jechać aż do Montany.

To samo z Rosencrantzem i Guildensternem - czyli Rosie i Sternem - dwoma końmi jadącymi w przyczepie za nami w moim lusterku wstecznym. Nie jestem pewna, kto kocha je bardziej, tata czy ja.

Kiedyś były jego dumą i radością, a w okresie dorastania moimi najlepszymi przyjaciółmi. Praktycznie jedynymi przyjaciółmi, jakich miałem, kiedy wyjechaliśmy z miasta na małą farmę na północ od Milwaukee, żeby hodować dynie.

Tak, dynie.

Wydaje się, że to było wieki temu. Skończyłam szkołę średnią, mieszkając na farmie, wyprowadziłam się, poszłam do college'u na architekturę wnętrz i marzyłam o pokryciu ładnych miejsc ładnymi pomysłami.

Niestety, ładne wszystko nie było w kartach od dłuższego czasu.

Patrzyłam jak zbyt wiele marzeń zostaje zburzonych na tej farmie. I pewnego dnia, kiedy nie pozostało nic poza tlącymi się ruinami, zebraliśmy nasze rzeczy i ruszyliśmy w drogę, póki jeszcze mogliśmy.

Pewnego dnia, będę miała swój kawałek piękna.

Nawet jeśli czuję, że kiedyś może być równie dobrze w następnym stuleciu z tą ciemną, opuszczoną drogą i białymi wydmami, które mogłyby połknąć człowieka w całości, tłocząc się na każdej mili.

"Gracie," mówi tata, oddychając ciężko. "To staje się cholernie blisko nieprzejezdne. Będziesz miał wypadek. Zatrzymaj się."

"Nie mogę się tu po prostu zatrzymać, tato. Nie ma gdzie zaparkować." Nie bez potencjalnego uwięzienia ciężarówki w lodowym grobie, a nas razem z nią. Uwierz mi, zrobiłbym to, gdybym mógł. Nawet w moich butach, moje palce są zamarznięte, ponieważ ogrzewanie nie może nadążyć za zimnym powietrzem wdzierającym się do kabiny. "Nie widzę żadnego pobocza, nie mówiąc już o tym, jak głębokie są rowy".

To prawda, ale nie muszę tego mówić.

Oczy taty nie są aż tak złe.

Widzi zaśnieżoną drogę i ogromne płatki wirujące w promieniach naszych reflektorów, zanim rozprysną się na przedniej szybie i zostaną zmiecione przez szalone wycieraczki.

"Zatrzymamy się, jak tylko znajdę nutę cywilizacji", mówię mu, drapiąc się po policzku.

"Gdzieś musi być jakieś miasto. Sprawdziłem mapę sto mil wstecz; wiem, że coś widziałem", marudzi.

"Tylko ty wciąż czytasz z papierowego atlasu. Każdy telefon ma GPS, który działa przez większość czasu, nawet gdy serwis jest do bani." Obdarzam go kpiącym uśmiechem, ale zanika on równie szybko, gdy widzę wyraz jego twarzy.

Mogę powiedzieć, że stara się powstrzymać kolejny kaszel. Jest tam za lekkim odchyleniem ust w bok.

Serce mnie boli i martwię się o niego.

Zastoinowa niewydolność serca.

Prawdopodobna.

Tak powiedział lekarz z pogotowia w zeszłym tygodniu. Nie mieliśmy szansy na wizytę kontrolną u kardiologa. Szczerze mówiąc, jego wyczerpanie to powód, dla którego jesteśmy w God Forsaken Nowhere w Północnej Dakocie.

Jak tylko dostaliśmy złe wieści, powiedziałem, że musimy jechać.

Wyjechać.

Zanim będzie za późno, żeby znalazł trochę spokoju.

Wciąż się modlę, żeby tak nie było. Nikt nie zasługuje na to, by spędzić swoje ostatnie dni na ziemi będąc ściganym.

"Nie mogę uwierzyć, jak długo to trwa", mówi, sięgając do góry, aby przetrzeć po swojej stronie przedniej szyby. "Przed nami musi być jakiś pit stop, stacja benzynowa... coś."

"Tak byś pomyślał", mówię, mając nadzieję na rozjaśnienie nastroju. "Ale jestem pewien, że w tych okolicach jest więcej wiertnic niż ludzi".




1. No Place To Crash (Grace) (2)

"Tak, tak. Słyszałem wszystko o boomie naftowym tutaj kilka lat temu. Niezła branża", odpowiada sucho, ale z nutką uśmiechu. "Ekipy naftowe muszą jednak jeść. To oznacza, że gdzieś w tym bałaganie jest miasto."

"To nadchodzi," mówię. "A potem zatrzymamy się na zaległy oddech".

"Nie za długo," przypomina mi, stukając palcem o pas bezpieczeństwa. "Tylko tyle, żeby się odlać i dać Noelle do telefonu. Mówiłeś, że zostawiła kilka wiadomości?".

"Racja. Po prostu nie miałem czasu, aby-"

Te słowa zatrzymują się krótko w moich ustach, kiedy zauważam dziwne fioletowe migające światło w wirującej zimowej ciemności za reflektorami.

Moje oczy zwężają się do zmrużenia.

To prawie tak, jakby fioletowe światło wracało do mnie, im mocniej się wpatruję, trzymając ciężarówkę na tym, co mam nadzieję, jest nadal naszym pasem.

Weird.

Od wielu mil nie widziałem ani skrawka czystej nawierzchni, ani innego pojazdu i prawie zastanawiam się, czy nie widzę rzeczy. Halucynacje z desperacji.

Nope.

Fioletowe światła. Wciąż tam są. Wciąż pulsują.

Mam nadzieję, że to firma, a nie jakaś opuszczona wieża radiowa lub miejsce użyteczności. Mam skurczone ręce od ściskania kierownicy przez wiele godzin.

Napięcie w ramionach i karku sprawia, że moje mięśnie płoną. Boli mnie, gdy mogę odwrócić głowę na tyle, by spojrzeć na tatę.

"Widzisz to?" pyta. "To fioletowe światło?"

"Pewnie, że tak. Cieszę się, że to nie tylko ja."

Podchodząc teraz bliżej, widzę, że migające światło należy do znaku. Wysoki, wzniesiony wysoko na niebie. Ze względu na śnieg i odległość, nie widzę nic poniżej znaku, jeszcze.

Może to stary motel, ale może to być też coś innego.

"To wygląda jak... kot?" szepczę, próbując nadać sens okrągłej twarzy zarysowanej w jasnym królewskim fiolecie z tym, co wygląda jak dwa spiczaste uszy. "Zdecydowanie kot. Miauczy."

Teraz widzę wąsiska, kreskówkowy grymas, jedno oko mrugające, gdy znak miga tam i z powrotem.

"Dzięki Bogu. Mam nadzieję, że to nie jest tylko dealer skuterów śnieżnych" - mruczy tata.

Rozumiem odniesienie do dużej marki sprzętu zimowego, ale jestem pewien, że ich logo nie wygląda w ten sposób. Ta mrugająca twarz jest właściwie śmieszna i zdecydowanie najszczęśliwsza, jaką widziałem przez całą noc.

"Chyba mamy szczęście" - mówię, uśmiechając się.

Jesteśmy na tyle blisko, że możemy przeczytać imię wypisane krętymi, oświetlonymi literami pod twarzą kota.

The Purple Bobcat, czytamy. Dobre jedzenie. Piwo. Zabawa.

"Wygląda jak nura", mówi tata, gdy budynek staje się widoczny. "Cokolwiek, to zrobi."

Kiwam głową, wstrzymując oddech na oznaki pojazdów na działce. Nie chcę robić sobie nadziei, chyba że jest jeszcze otwarty.

Sam bar to jednopiętrowy drewniany budynek pomalowany na jaskrawy fiolet. Właściciel musi być wielkim fanem Prince'a, albo po prostu chce zwrócić na siebie uwagę tutaj w laskach.

Zbliżając się, okna są oświetlone jasnymi znakami piwa. Wygląda jak kilka ciężarówek zaparkowanych przed budynkiem.

Wydycham ten oddech, który trzymałem.

Może to nie jest dużo, ale w tej chwili parking i kilka ścian czuje się jak luksusowy kurort.

"To wciąż jest otwarte. Mam nadzieję, że jesteś głodny" - mówię, zwalniając nogę z gazu.

Powstrzymuję się od stukania w hamulce. Trudno jest określić, ile lodu znajduje się pod śniegiem.

Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuję, jest wysłanie przyczepy z rykoszetem w poprzek działki i uderzenie prosto w ulubionego pickupa jakiegoś starego dobrego chłopca.

Dwa małe niebieskie reflektory wystające ponad śnieg wskazują mi, gdzie jest podjazd. Powoli kieruję ciężarówkę między reflektorami i podjeżdżam wzdłuż tego, co zakładam, że jest krawędzią parkingu, gdzie jest miejsce do zaparkowania bez boksowania innych pojazdów. Jest też dużo miejsca, żeby łatwo skręcić, gdy przyjdzie czas na wyjazd.

"Nie zapomnij o swoim kapeluszu", przypominam tacie, gdy wyłączam ciężarówkę i chowam klucze do torebki. "Idź dalej przede mną; tutaj jest zimno. Sprawdzę Rosie i Sterna, a potem spotkamy się w środku".

Tata mruknął pod nosem.

Coś o byciu doskonale zdolnym do dbania o siebie, ale zakłada swoją czapkę z wełnianym rondem, żeby mnie poniżyć. Uśmiecham się, gdy ściąga boczne klapy na uszy, rzucając mi stanowcze spojrzenie, które mówi happy? zanim otworzy swoje drzwi.

Grzebię na kolanach i znajduję moją zielono-złotą czapkę z pończochami, a potem zakładam grube, podszyte futrem mitenki made-in-Duluth Chopper. Wiatr wpadający przez drzwi pasażera taty jest tak gorzki, że urywa mi oddech.

Kiedy otwieram drzwi, zimno sprawia, że drżę od stóp do głów.

"Zima, ugryź mnie" - mówię, głównie do siebie, bo nie sądzę, żeby Jack Frost słuchał. A jeśli jest, cóż, zamaszysty chłód, który rzuca mi w twarz, jest gorszy niż środkowy palec.

Wsuwając podbródek w kołnierz płaszcza, zaciągam kaptur wyłożony futrem mocniej wokół twarzy, żeby pomóc zablokować wiatr. Nienawidzę każdego pojedynczego dużego płatka śniegu, który szczypie mnie w policzki i zaczepia o rzęsy, gdy w butach przemykam obok ciężarówki do przyczepy.

Na szczęście sprawdzenie koni zajmuje tylko kilka minut. Muszą marznąć, ale nie wykazują żadnych oznak niepokoju z powodu jazdy lub złej pogody. Karmię je kilkoma marchewkami, które zjadają jak wygłodzone bestie, zanim mój własny żołądek zacznie warczeć.

Jeśli moja dobra passa będzie trwała nadal, może to miejsce będzie miało coś, co nie jest przesiąknięte tłuszczem. Dziewczyna może mieć nadzieję. Byłoby miło utrzymać poziom cukru we krwi w szczęśliwym przedziale, w którym nie mam ochoty odgryźć sobie ręki.

Kiedy wchodzę do baru, jestem gotowa nazwać pogodę zwycięzcą.

Jestem zziębnięty do kości. Gęsty śnieg na butach sprawia, że moje stopy czują się jakby były o dwadzieścia funtów cięższe. To jest trening, gdy przechodzę przez drzwi.

Fioletowy Bobcat nie jest tak kolorowy w środku.

A szkoda.

Jest mniejszy niż wyglądał na zewnątrz, ciemny i obskurny, ale dość czysty. Żadnych podartych siedzeń, rozklekotanych stolików czy popękanych kafelków na podłodze. Nie ma też brzydkiego tłumu facetów z brakiem zębów czy dziewczyn z cyckami zwisającymi z koszulki nad stołami bilardowymi.




1. No Place To Crash (Grace) (3)

Ściany wyłożone drewnem pokryte są metalowymi szyldami reklamującymi piwa retro i offowe żarty. Tata znalazł stolik, przy którym zaparkował, żeby przejrzeć menu.

Wygląda na to, że to jeden z jedynych zajętych stolików dziś wieczorem.

Jeśli w tym miejscu są stali bywalcy, nowicjusze, a nawet długodystansowcy szukający nocnego kieliszka i sprośnych rozmów, to burza ich wszystkich odstraszyła.

Kto mógłby ich winić w tej zamieci?

W kabinie przy oszronionych oknach siedzi starszy mężczyzna i kobieta, skubiąc coś, co wygląda jak talerze z gyrosem i frytkami. Stolik, który wybrał tata, znajduje się w centrum sali, otoczony innymi pustymi.

Przy barze liczę czterech facetów na stołkach. Kilku dużych, niebieskich facetów w poplamionych kombinezonach - pracownicy naftowi, być może - plus dwie wysokie postacie na dalekim końcu z kilkoma siedzeniami pomiędzy nimi a innymi mężczyznami.

Być może naftowcy są spokojni, skupieni na swoich wysokich piwach, ale ci dwaj na przeciwległym końcu głośno rozmawiają.

No, jeden z nich.

Jest wysoki. Zbudowany. Ogromny. Głośny.

Tygrysowaty mężczyzna upchnięty w czerwono-czarną flanelową koszulę. Jestem trochę zakłopotany, kiedy obraca się z uśmiechem przeznaczonym dla barmana.

Może wyczuł gapiącego się dziwaka, a skoro tym dziwakiem jestem ja, wyglądający, jakby Jack Frost właśnie skopał mi tyłek na placu zabaw, to...

Nie mogę mieć mu za złe, że zastanawia się, kim jest ta nieszczęsna, szalona pani, która właśnie wlokła się z zimna jak mokry kot.

Czy nadal się gapię?

Może.

Bo może nagle czuję się o wiele cieplej, patrząc na przystojną twarz osadzoną na jego szerokich ramionach, szczękę tak zdefiniowaną, że została wycięta przez szalonego rzeźbiarza, ponad sześć stóp wyzywającego mięśnia, który wygląda, jakby był gotowy wybuchnąć prosto z tej flanelowej korridy, która ledwo go trzyma.

A może ma właśnie taki piaskowo-ciemny zarost, który przeszywa kobiecą skórę, jak ten nieziemsko piękny dziwak, który właśnie wyskoczył z reklamy mody.

O mój Boże.

Um, i może on gapi się dokładnie w tył. Wywołując najbardziej obsceniczną błękitnooką błyskawicę, jaką kiedykolwiek zostałam uderzona w moją zdumioną twarz.

To spojrzenie, które gryzie.

Spojrzenie, które jest zbyt intensywne, zbyt oceniające, zbyt gotowe, by sięgnąć w głąb mnie i wydobyć uczucia, na które nie mam czasu i jeszcze mniej energii, by je dać.

To walka, żeby oderwać oczy. Tupię butami po gumowej macie przed domem, nie spiesząc się, odmawiając szybką modlitwę, że kiedy następnym razem spojrzę w górę, tygrys będzie już zajęty innymi sprawami.

O, dzięki Bogu. Wypuściłem wstrzymywany oddech.

Nie stoi już naprzeciwko mnie i wraca do opowiadania swojej hałaśliwej, ożywionej historii, która rozśmieszyła barmana. Wygląda na to, że są dwoma gigantycznymi, stalowymi groszkami w strąku. Barman to również człowiek o posturze ściany, z gęstą brodą i bardziej szorstkim spojrzeniem.

Z kolei drugi facet siedzący obok Tigera...

On jest po prostu nie na miejscu.

Chudy, starszy, a jego zapinana na guziki koszula i krawat wyglądają zdecydowanie zbyt posh jak na bar o nazwie Purpurowy Kocur. Cokolwiek mówią, on tylko przytakuje, wyglądając na znudzonego.

Zrzucam kaptur i jeszcze raz potrząsam butami, po czym ściągam czapkę i rękawice. Przechodzę na środek pokoju i siadam obok taty.

"Konie są w porządku", mówię mu, przypominając sobie, jak mówić.

"Figured they'd be. A co z tobą?" Zakrywa usta, gdy kaszle.

"Wciąż kopie," szepczę, sięgając, aby przesunąć jego menu w poprzek do mnie. "Coś dobrego tutaj?"

Nie może odpowiedzieć, gdy jest zajęty walką z własnymi płucami.

Boże. Jesteśmy w drodze od ponad dwunastu godzin, ale przy tej pogodzie mamy jeszcze dobre cztery lub pięć do Miles City.

To mnie bardzo martwi. Tata jest poobijany, zużyty, wyczerpany.

Trudno mi utrzymać oczy wlepione w menu, żeby być grzecznym. Ale on nie znosi, kiedy marudzę na jego zdrowie, nawet jeśli mam ku temu wszelkie powody.

Z cichym westchnieniem kładę mój kapelusz i rękawice na stole, podczas gdy on bierze długi łyk wody.

"Słuchaj...myślę, że musimy zadzwonić na noc. Sprawdzę, czy w pobliżu są jakieś motele", mówię, wyciągając telefon z kieszeni.

"Nie, Grace. Konie nie mogą zostać w tej przyczepie na noc. Zamarzną im zadki". Wdycha gwałtownie. "Ja... zamówiłem nam obu kawę, a on robi świeży dzbanek, więc będziemy mieli dużo więcej na drogę. Poczekamy aż śnieg odpuści i wtedy ciśniemy dalej. Możemy wytrzymać jeszcze kilka godzin. Mieszkanie Noelle nie jest daleko."

Jest w takim błędzie, że gryzę się w język.

Jezu, nie jestem pewna, czy dam radę wytrzymać jeszcze kilka godzin, ale jeśli on jest tak zdeterminowany...

Kiwam głową, ale teraz pojawia się nowy powód do niepokoju, kiedy patrzę na swój telefon.

Trzy nieodebrane połączenia i cała masa SMS-ów. Wszystkie są od Noelle i mówią to samo.

Grace, zadzwoń do mnie ASAP.

To moja kuzynka, ze strony mamy. Nie widziałam jej od pogrzebu mamy, ale kiedy w zeszłym tygodniu zadzwoniłam zdenerwowana, zaprosiła nas, żebyśmy przyjechali do Montany i zatrzymali się u niej, dopóki nasze kłopoty nie zostaną uporządkowane.

Nasze wybory są dość ograniczone, gdy mamy mało pieniędzy, a Noelle jest jedyną rodziną, jaką znamy, która ma farmę i mnóstwo miejsca, byśmy mogli zabrać ze sobą Rosie i Sterna.

Szkoda, że Miles City jest setki mil od Wisconsin. Przysięgam, bylibyśmy tam już teraz, gdyby nie to głupie mieszkanie i ta nasilająca się burza, w którą uderzyliśmy za Bismarck.

Ona i jej mąż mają hobbystyczną farmę bardzo podobną do naszej, tylko zamiast dyń sprzedają jajka, domowe sery i inne towary. Zawsze chciała, żebyśmy to zobaczyli, a mała część mnie nie mogła się doczekać, żeby znów być częścią czegoś takiego.

Ten dół w moich jelitach pogłębia się, przewijając nieodebrane połączenia.

Pisała SMS-y od kilku godzin.

Ze śniegiem wymagającym każdego kawałka mojego skupienia, nie zdjąłem ręki z kierownicy, żeby zrobić cokolwiek poza uderzeniem w migacz, żeby tu wjechać.

Crap. Cokolwiek to jest, nie sądzę, żeby tylko sprawdzała nasze postępy.




1. No Place To Crash (Grace) (4)

Kawa przychodzi, parująca i czarna. Sięgam po paczkę cukru i rozdzieram ją, mając nadzieję, że nikt nie zauważy, jak trzęsą mi się ręce.

Dziękuję barmanowi, zanim powiem tacie: "Zaraz wracam. Muszę skorzystać z damskiej toalety."

Chowając telefon do kieszeni, dostrzegam znak toalety nad korytarzem w pobliżu końca baru. Fioletowy, co jeszcze?

Oczywiście starannie unikam kolejnego niezręcznego spojrzenia na Tygrysie Oczy. Musi być niezłym komikiem - barman i faceci od oleju wciąż ryczą na to, co mówi.

Prawdopodobnie jakiś niewybredny żart, który byłby zbyt odpowiedni dla takiego miejsca jak to.

Korytarz jest krótki. Popychaczem otwieram drzwi dla kobiet i wchodzę do małego, dwustanowiskowego pomieszczenia, wyciągam telefon i wybieram kontakt Noelle.

Odbiera po jednym dzwonku. "Grace? O mój Boże, wreszcie."

"Yep, to ja." Odwracając się, opieram się plecami o blat zlewu. "Co się stało?"

Ona zamiera w ciszy. "Cóż, um... czy wyjechaliście już z Milwaukee?"

"Wyjechaliśmy wcześnie rano, tak jak planowaliśmy. Musieliśmy zmienić oponę w ciężarówce w połowie drogi przez Minnesotę, a potem ta burza śnieżna, na którą wpadliśmy... musieliśmy się zatrzymać. Ale przyjeżdżamy wieczorem, jeszcze tylko kilka godzin i-"

"Och," szepcze.

Kolejna ciężka cisza.

To jedno, niewinne słowo mnie zabija.

Nie rób tego, Noelle, myślę sobie, próbując nie przewrócić się z zamrożonym sercem.

"Ja... naprawdę miałam nadzieję, że złapię cię, gdy będziesz jeszcze w domu".

Moje nerwy to zlepek, trochę bardziej postrzępiony z każdym wypowiedzianym przez nią słowem. Noelle nie brzmi jak jej zwykła bąbelkowa jaźń, a ja jestem przerażona tym, co nadchodzi.

"Co jest?" Wymuszam pytanie przez zaciśnięte zęby. "Noelle...co się stało?"

"Cóż, uh...Boże, nienawidzę tego mówić, ale...coś się pojawiło. Ty i wujek Nelson nie będziecie mogli zostać z nami po wszystkim".

Nie.

Moje serce uderza w żołądek i rozbija się jak śnieżna kula na cemencie.

"Tak mi przykro, Grace", mówi Noelle, prychając, jakby była na skraju łez. "Mam nadzieję, że masz gdzie indziej".

Pewnie.

Gdybyśmy mieli gdzie indziej, nigdy bym do niej nie zadzwonił i nie zapłakał z wdzięczności, gdy powiedziała, że możemy przyjechać. To nie tak, że prosiliśmy, żeby się wprowadzić.

Potrzebowaliśmy tylko miesiąca, kilku tygodni, akurat tyle czasu, żeby sprawdzić stan zdrowia taty i wymyślić nasz kolejny ruch.

"Co się zmieniło, Noelle?" pytam. Potem, ponieważ jest znana z cukrowania rzeczy, dodaję: "Powiedz mi prawdę".

Jej smutne, ciężkie westchnienie odbija się echem w telefonie.

"Nie słyszałam wiadomości. James usłyszał. To było na poczcie głosowej w sklepie z pamiątkami. Wspominała o tobie i wujku Nelsonie... coś o tym, że nie każą wszystkim w rodzinie śpiewać 'Old Milwaukee Blues'. To było groźne i pochodziło z numeru, którego nie można namierzyć. James nie pozwolił mi ani dzieciom tego usłyszeć. Tak mi przykro, Grace. Nienawidzę tego, ale mamy dzieci. Nie możemy się w to mieszać-"

"Rozumiem to", pstrykam, pocierając o okropny ból w mojej skroni. "Nie, nie możesz ryzykować. Ty... zrobiłeś to, co trzeba."

Słowa czują się tak drętwe, że muszę je powtarzać w kółko w głowie.

Ale dręczy mnie głębsze pytanie.

Skąd oni wiedzieli?

Tata nie rozmawiał z nikim, a ja na pewno nie.

Daliśmy temu maniakowi wszystko. Więcej niż wszystko, ale to nigdy nie wystarczy.

Nie dla Claya Grendala. Jest pieprzonym gangsterem, ale w jego umyśle to Al Capone i El Chapo razem wzięci.

"Gracie, boję się o ciebie i wujka Nelsona", szepcze Noelle, jej głos jest tak niski. "Musisz zadzwonić na policję, do FBI, do kogoś. Wezwij pomoc!" syczy. "Idź do prawa, zanim będzie za późno".

Żołądek mi się skręca, wpychając wściekłą żółć do gardła. Głowa mi pęka; wciąż nie miałam nic do jedzenia, a teraz z tą bombą, która spadła mi na głowę?

Apetyt zniknął.

Policja nie może nic dla nas zrobić. Nikt nie może. Czas na takie ryzyko był lata temu, a nie w czasie, gdy mój ojciec może dożywać swoich ostatnich cennych dni na ziemi.

Tata nie potrzebuje jeszcze większego stresu, jego klepsydra wyczerpuje się pod pistoletem. Dosłownie i w przenośni przy ciągłych przesłuchaniach. Może nawet by go zamknęli.

Lata temu, pracując na stacjach kolejowych w Milwaukee, mój ojciec podjął się ubocznego zajęcia, pomagając w transporcie towarów, które nie były całkiem legalne.

Właściwie, to było tak nielegalne, jak to tylko możliwe. Zarówno transport, jak i towary.

"Myślałam, że wujek Nelson skończył z tą całą mafią", mówi cicho Noelle. "Myślałam, że wyszedł z tego, kiedy kupił waszą farmę lata temu? Kiedy wyprowadziliście się z miasta?"

Moje zęby zaciskają się tak mocno, że aż boli.

Wyszedł, a przynajmniej tak nam się wydawało.

Przez jakiś czas życie było dobre, dopóki moja mama nie zachorowała i rachunki za leczenie zaczęły przychodzić szybko i wściekle. Tata zwrócił się do swoich starych współpracowników o pożyczkę.

Grendal powiedział wtedy, że to nie była pożyczka, ale prezent za dawne zasługi taty. Potem zaczął się pech i tata szybko przekonał się, jakie konsekwencje pociąga za sobą przyjęcie tego prezentu - wandalizm, pożar stodoły i szereg innych zdarzeń, które naprawdę nie miały nic wspólnego z przypadkiem.

Zostaliśmy pozbawieni środków do życia, ledwie utrzymując się z różnych sprzedaży dyni i emerytury kolejowej taty. Clay dał więcej pieniędzy i tym razem oczekiwał spłaty - z odsetkami.

Daliśmy mu wszystko, co mieliśmy, nawet ofiarowaliśmy farmę, ale to nie wystarczyło. Nalegał na swój kawałek ciała. Myślę, że nawet gdybyśmy wygrali na loterii, to i tak by nie wystarczyło.

Od początku wiedział, czego chce, i nie ma to nic wspólnego z pieniędzmi.

"Grace? Jesteś tam jeszcze?" pyta Noelle. "Przepraszam. Wiem, że to nie jest twoja wina. Nie chciałam przywoływać złych wspomnień."

Mój żołądek się buntuje. Gorzki smak żółci pali mi gardło, powleka język, a ja przełykam z trudem, żeby się nie zakrztusić.

"Wciąż tu jestem", mówię jej. Wciąż beznadziejnie przeklęta. "Tata wyszedł, tak jak mówiłem ci od lat. Nie martw się, nie grozi ci żadne niebezpieczeństwo". Jestem tego pewien. Clay Grendal chce tylko jednego.




1. No Place To Crash (Grace) (5)

Wiem, bo musiałem zmierzyć się z samym diabłem i nigdy, przenigdy już tego nie zrobię.

"Gdzie jesteś? Jesteś bezpieczna?" pyta Noelle.

"Północna Dakota teraz. Nie znasz miasta, ale nie jesteśmy tak daleko od linii Montany." Odwracam się, pacing mały obszar między próżności i stragany, zdesperowany, aby dostać moją głowę przykręcony z powrotem.

"Och, Grace. Przepraszam. Ja naprawdę, naprawdę jestem."

"Wiem, że jesteś, Noelle. Rozumiem. Rodzina i małe dzieci najpierw."

Jest długa pauza, a potem słyszę, jak bierze napięty oddech.

"Co zamierzasz zrobić?"

Bum. Pytanie za milion dolarów, z którego chyba nie mógłbym wyrwać ani jednego dolara.

Nie mam pojęcia.

Oto jesteśmy, prawie płasko spłukani, utknęliśmy w środku flippingu nigdzie, podczas gdy matka natura ma główny PMS.

"Nie martw się", mówię ponownie. "Rozgryziemy to. Zadzwonię do ciebie za kilka dni, aby sprawdzić w".

"Och, proszę, zrób to. Nienawidzę tego znowu, Grace. Jeśli to było tylko ja-"

"Wiem, Noelle. Ale James ma rację. Posłuchaj swojego męża. Musisz myśleć o swojej rodzinie." Co jest dokładnie tym, co ja też muszę zrobić. "Zadzwonię do ciebie wkrótce."

"Dobrze, naprawdę mi przykro. Czy chcesz, żebyśmy się z kimś skontaktowali, jeśli... jeśli się nie zameldujesz?".

Ocieram się o oko, zdumiony tym, jak trudno jest odpowiedzieć na tak proste, ale obciążone pytanie.

Ale jeśli za dwa dni nie będę w żadnej pozycji, żeby zadzwonić do kuzynki, jej bieganie na policję nic nie pomoże.

To tylko postawi jej rodzinę na celowniku, którego starają się uniknąć.

"Nie, nie przejmuj się. Wiem, że chcesz dobrze. Pa, Noelle." Klikam off, upuszczam telefon na ladę i zwieszam głowę nad zlewem.

Co do cholery mam teraz zrobić?

Podnosząc się, podnoszę telefon, wchodzę do budki i korzystam z udogodnień, a moje serce tonie coraz niżej. Nie ma już dla nas miejsca. Nigdzie.

Wychodząc z kabiny, myję ręce. Kiedy sięgam po ręczniki papierowe, widzę świeczkę siedzącą na szczycie metalowego uchwytu na ręczniki. Nie spełnia norm bezpieczeństwa, ale to, co leży obok świeczki, naprawdę przyciąga mój wzrok.

Zapałka. Zużyta, z czarnym zwęglonym końcem.

To sprawia, że myślę o mamie i mimo panującej we mnie beznadziei, grymas ciągnie się za moje usta.

Jeśli masz światło, masz jeszcze życzenie.

Musiała powtarzać tę linijkę tysiące razy. Nie wiem, czy ukradła go z filmu, piosenki, książki, historii, którą opowiedziała jej babcia, czy z czego.

Czasami mnie to prześladuje, ale w tej chwili znam swoje życzenie, jak znam tego chorego kaca adrenalinowego płynącego w moich żyłach.

Chciałabym, żeby to nie było moje życie.

Chciałabym obudzić się zlana zimnym potem, wypić szklankę wody i wstać z łóżka.

Chciałabym zacząć dzień od nudnego, normalnego życia w Wisconsin. Nie ten śmiertelny koszmar.

Ale to nie jest przerażający sen.

Jest tak realny, jak tylko może być, a to jest świat, w którym życzenia rzadko się spełniają.

To życie, w którym przehandlowałem wiarę w życzenia, by zachować zdrowy rozsądek.

Wpatruję się w poczerniałą zapałkę jeszcze przez kilka sekund i wzruszam ramionami. Nie jesteśmy jeszcze całkowicie pokonani.

Moje karty kredytowe nie są jeszcze całkiem wyczerpane i mam wystarczająco dużo, aby umieścić nas w jakimś tanim motelu na jakiś czas. Więc dalej idziemy.

Wychodząc z łazienki, żałuję też, że nie wypiłam kawy przed zadzwonieniem do Noelle. Teraz na pewno będzie zimna.

Letnia kawa nie ma nic wspólnego z moimi wnętrzami, kiedy docieram do końca sali i dostrzegam mężczyznę, który właśnie przeszedł przez drzwi.

Jest wysoki. Łysy. Ludzka cegła w neutralnych kolorach. Mozaika kształtów biegnie w górę jednej strony jego twarzy, bardziej jak złowroga maska niż tatuaż.

Nigdy wcześniej go nie widziałam, ale instynkt podpowiada mi, że to raczej zła wiadomość - co jeszcze? - jeszcze zanim jego oczy zatrzymają się na tacie i zacznie kierować się w stronę naszego stolika.

To. Can't. Być.

Strzelam wokół końca baru, a w moim pośpiechu, aby dostać się do mojego ojca, wpadam na wysoki glum człowiek ubrany w strój biznesowy, który jest na nogach i czyniąc jego drogę w kierunku łazienek.

"Przepraszam!" Mówię i dalej pędzę w kierunku stołu.

Baldy już przybył, jednak, i słyszę go snarling za paskudnym uśmiechem.

"Nigdy nie sądziłem, że znajdę twój tyłek w tej burzy. Jesteś w końcu gotów mówić z sensem, staruszku, czy co?".



Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Mój nieoczekiwany Romeo"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści