Zapomniane serce

Prolog

========================

Prolog

========================

Ulica jest pusta, miasto to paleta szarości, a ona patrzy przez okno i czeka. Czeka od miesięcy, lat, przez całe swoje życie. I nie wie, kiedy - lub czy - czekanie się skończy.

Rozumie, że obietnice nie zawsze mogą być dotrzymane, i wie lepiej, niż prosić lub oczekiwać słów przelanych na papier, nie wtedy, gdy cały świat został zawieszony na szali, a samo życie nie jest niczym więcej niż zegarem mniszka na wietrze.

Mimo to przekrzywia głowę, by spojrzeć w dół ulicy; jedyne oznaki życia, jakie teraz widzi, to dwoje obdartych dzieci goniących kota i szarlatanka niosąca swój kubeł. Jest późne popołudnie, niebo jest ciężkie, szare, świat jest przygnębiony.

Minęły już trzy miesiące od zwycięstwa w Europie, prawie miesiąc od zakończenia wojny na całym świecie, a jednak nikt nie jest w stanie zdobyć się na większy wysiłek, by świętować, a tym bardziej cieszyć się. Być może są zbyt zmęczeni; zapomnieli, jak się ma nadzieję.

Gdy patrzy na pustą ulicę, nie wie, czy ma nadzieję, czy nie. Jej wiara jest bardziej pewna niż to, nadzieja z pewnym fundamentem, a jednak nawet wtedy nie wie, co się stanie.

On przyjdzie, myśli.

Gdy promienie słoneczne są wypłukiwane z nieba, pozwala swojemu umysłowi dryfować. Noc w The Berkeley, kiedy tańczyli i pili szampana. Moment przy schodach do metra, a potem znowu w wąskim małym holu, kiedy podała mu płaszcz i świat zdawał się przechylać, bo zapomniała, jak się oddycha.

Każde wspomnienie jest cenne, bo wie, że to wszystko, co może mieć. Od września ubiegłego roku nie napisał ani jednego słowa. Być może nie żyje. Myśli, że by to wiedziała; fantazyjnie wierzy, że by to czuła, ale może nie. Być może nigdy się nie dowie.

Możliwość ta siedzi w niej jak kamień, całe życie. Mogą być gorsze rzeczy, mówi sobie praktycznie, i oczywiście wie, że mogą być. O wiele gorsze. Wiadomości z Niemiec, straszne zdjęcia, na które nie może patrzeć, ale nie może też zmusić się do odwrócenia wzroku. Tak, o wiele, wiele gorsze niż to.

Kładzie jedną rękę na chłodnym szkle i rozkłada szeroko palce, gdy wymyka się z niej westchnienie, dźwięk raczej akceptacji niż porażki. Ciemność zaczyna zapadać, jak mgła wkradająca się do środka. Zatem nie dziś, ale może jutro.

Będzie czekać dalej. Nie ważne jak długo, nie ważne jak daremnie, będzie czekać.




Część I

========================

Część I

========================




Rozdział 1 (1)

========================

Rozdział pierwszy

========================------------------------

ABBY

------------------------

Abby Reese patrzyła, jak pył unosi się z polnej drogi w złotobrązowym pióropuszu, przesłaniając samochód, który go powodował, choć wiedziała, kto prowadził. A przynajmniej - przyznała, stojąc na ganku domu, z jedną ręką owiniętą wokół zwietrzałego drewnianego słupka - wiedziała o kierowcy. Nigdy nie spotkała Simona Elliota, a usłyszała o nim dopiero kilka tygodni temu. A jednak teraz był prawie tutaj, a ona nie miała pojęcia, czego się spodziewać - migotaniu ciekawości przewodziło głębsze poczucie trwogi, zrodzone z doświadczenia. Abby nie lubiła tego, co niespodziewane.

Chmura pyłu powiększała się, gdy samochód kontynuował jazdę w dół, prostą drogą gruntową, którą Abby znała jak własną kieszeń. Wszystkie trzydzieści dwa lata swojego życia spędziła w Willow Tree Orchards, w południowym sercu Wisconsin, bramie - a przynajmniej jednej z nich - do stanu i jego licznych jezior.

Wyprostowała się, jej dłoń zacisnęła się wokół słupka, palce wcisnęły się w odłupane drewno. Obok niej ogon jej golden retrievera Baileya uderzał staccato o zwietrzałe deski ganku, oboje czekali i patrzyli, jak samochód podjeżdża przed gospodarstwo, a kierowca wyłącza silnik, pozostawiając za sobą bezruch jak echo. Nie widziała go przez ciemno przyciemnione szyby i nie miała pojęcia, jak będzie wyglądał, gdy otworzy drzwi - stary czy młody? Wysoki czy niski? W tej chwili był dla niej tylko nazwiskiem.

Trzy tygodnie temu Simon Elliot napisał do niej maila przez stronę internetową sadu, zupełnie znienacka, prosząc o odwiedzenie jej i jej ojca tutaj, w Wisconsin. Jedyny raz, kiedy się z nim kontaktowała, miał miejsce dwa dni wcześniej, kiedy wysłał e-mail z potwierdzeniem swojej wizyty, po tym jak przybył do Chicago aż z Anglii. A teraz był tutaj, aby dać jej - a właściwie jej ojcu - coś, co należało do rodziny. Coś, o czym żadne z nich nawet nie wiedziało, a przynajmniej tak twierdził jej ojciec.

Drzwi samochodu otworzyły się i Abby zeszła z ganku, Bailey kłusując jej po piętach. Uśmiech flirtował z jej ustami, a potem się wymknął. Nerwy tańczyły w jej brzuchu, wraz z ciekawością, której nie mogła stłumić, mimo że przynajmniej część jej chciała.

"Ty musisz być Abby." Mężczyzna, który wyłonił się ze smaganego kurzem samochodu, miał klapnięte brązowe włosy, okulary i życzliwe oczy - brązowe i ciepłe, jak mahoń, jak czekolada. Ciepło jego wyrazu sprawiło, że uśmiech Abby znalazł drogę powrotną. Nerwy ustąpiły, a jej ciekawość, choć nadal ostrożna, wyostrzyła się tylko trochę.

"Tak... a ty musisz być Simon." Oczywiście. Wypuściła mały śmiech, ponieważ on się uśmiechał i nagle to nie wydawało się tak trudne, jak myślała, że będzie. "Witamy w Willow Tree Orchards".

"Dziękuję. A kto to jest?" Skinął w stronę Bailey, która trzymała się u boku Abby.

"To jest Bailey. Dobrze się czujesz z psami?" Nie żeby Bailey mogła wyrządzić wiele szkód. Miała dziesięć lat, zmęczona, wierna staruszka.

"Och, tak, z pewnością." Simon pochylił się, by poklepać Bailey po głowie, zanim wyprostował się i rozejrzał dookoła, wydając się zachwycony wszystkim, co widział. "Jakie piękne miejsce tu macie".

Abby podążyła za jego spojrzeniem, biorąc pod uwagę znajomy widok pól zwijających się do słonecznego horyzontu, jabłoni w pełnym, verdant liści w oddali, clapboard farmhouse, który miał sto lat i wyglądał na to, wszystko pod obrazem-perfect blue sky. Coś osiadło w jej kościach, słuszność, do której przylgnęła. Tak, to był dom. To było dobre.

"Dziękuję", powiedziała, gdy zaczęła w kierunku drzwi ekranowych, które prowadziły do wnętrza domu. "Czy chciałabyś wejść do środka? Zrobiłam lemoniadę."

"Amerykańska lemoniada?" zapytał z błyskiem w oku, a Abby przytaknęła. Jaki inny rodzaj istniał? "Cudowna. Chętnie bym się napił, dziękuję".

"Jak długo zajęła ci jazda z Chicago?" zapytała, gdy wprowadziła go do środka, polegając na zwykłych przyjemnościach, aby utorować drogę, przynajmniej dopóki nie znajdzie swojej społecznej stopy.

"Wcale nie długo. Półtorej godziny, jeśli tak. Spodziewałem się, że będzie dłużej. Zawsze słyszy się o wielkich odległościach w Ameryce, każdy podejmuje podróż, dając lub biorąc tysiąc mil."

"Tak, przypuszczam, że tak." Nie, że wzięła wiele, lub naprawdę, żaden. Ale to było w porządku. To był jej wybór, dokonany świadomie i ostatecznie, piętnaście lat temu.

Abby ruszyła korytarzem z wyblakłymi bieżnikami i dziadkowym zegarem na ścianie, który wciąż wybijał czas po siedmiu dekadach stania na straży, do kuchni na tyłach domu - dużego, przyjaznego pomieszczenia, w którym spędzała większość czasu, czy to z laptopem i papierami rozłożonymi na starym, kwadratowym stole, czy też stojąc przy kuchence, mieszając coś lub coś innego, podczas gdy Bailey klęczała u jej stóp.

Ileż to wieczorów stała lub siedziała tutaj i patrzyła, jak słońce zachodzi w stronę sadów, a jego złote promienie rozchodzą się po podwórku jak roztopione masło? Ile poranków, kiedy trzymała w ręku filiżankę kawy i patrzyła, jak mgła rozpływa się w strzępy, a słońce wypala jej ostatki?

Teraz rozkoszowała się widokiem podwórka, rozkwitającego ogrodu warzywnego, a potem sadów za nim, ich grubych, zielonych liści skrywających pierwsze małe owoce sezonu. Był początek lipca, a do zbioru pierwszych odmian jabłek pozostał jeszcze ponad miesiąc - pracowity okres w roku, kiedy patroluje się sady i sprawdza drzewa pod kątem obecności owadów i chorób, a także utrzymuje w ruchu ich mały sklepik rolniczy, pomysł Abby.

Sięgnęła po dzbanek świeżo wyciskanej lemoniady, który chłodził się w lodówce i nalała im obu wysokich szklanek, podczas gdy Simon stanął w drzwiach, pobrzękując kluczami w kieszeni i rozglądając się. "Przypuszczam, że na frontowym ganku jest chłodniej," powiedziała. "Jeśli nie masz nic przeciwko temu, aby wrócić na zewnątrz?"




Rozdział 1 (2)

"Brzmi idealnie."

Podała Simonowi jego szklankę z lemoniadą, a on wziął łyk, uśmiechając się z przyjemnością do smaku.

"Ach, brakowało mi tego".

"Czy w Anglii nie ma lemoniady?"

"W niektórych miejscach, ale lemoniada to na ogół napój gazowany, a nie świeżo wyciskany. Jak Sprite."

"Rozumiem." Abby przytaknęła. Nigdy tego nie wiedziała, ale dlaczego miałaby? Nie była nigdzie na świecie poza Wisconsin, z wyjątkiem kilku wakacji, kiedy była dzieckiem - wszechobecna wycieczka do Disneya, i jedna złota letnia wycieczka drogowa do Wielkiego Kanionu, która czuła się jak milion lat temu, sepia-tinted w jej umyśle, zamrożone na zawsze. "Cóż, ciesz się", powiedziała mu, gdy prowadziła drogę z powrotem na zewnątrz.

"Twój ojciec?" Simon zapytał ostrożnie, gdy weszli z powrotem na frontowy ganek, stare deski skrzypiące pod ich krokami, Bailey między nimi. "Czy on...?"

"Jest w tej chwili w stodole, kontrolując dostawę pestycydów," odpowiedziała Abby. "Organicznych," dodała. "Robimy tu wszystko w sposób zrównoważony".

"Tak widziałem na waszej stronie internetowej". Simon obdarzył ją błyskotliwym uśmiechem, a ona odwróciła wzrok, znajdując się tylko trochę zakłopotana jego łatwym, raczej książkowym urokiem. Wyglądał bardzo brytyjsko, uznała, w potarganych sznurkach, lekko pogniecionej koszuli na guziki i okularach w drucianych oprawkach.

Jego akcent brzmiał wyrafinowanie - czy jak mówili Brytyjczycy? Posh. Brzmiał jak coś, co usłyszałaby w jednym z dramatów BBC, które czasem oglądała na Netflixie.

"Więc, czy on niedługo wróci?" zapytał Simon, gdy rozsiedli się w bujanych fotelach na werandzie, a Bailey rozłożyła się zadowolona między nimi. Dzień był ciepły i senny, kilka trzmieli bębniło leniwie w nieruchomym powietrzu, zapach wiciokrzewu, który wspinał się po stronie domu, tak słodki i ciężki jak perfumy.

"Tak, kiedy może." Abby wstrzyknęła w swój głos nutę pozytywności, którą niekoniecznie czuła. Prawda była taka, że kiedy Abby przeczytała pierwszy e-mail Simona do ojca, była zaskoczona jego wyraźną niechęcią do wywołania jakiegokolwiek zainteresowania. Stwierdził, że nie musi wiedzieć o żadnym medalu, bo przeszłość jest w przeszłości, gdzie jest jej miejsce. Abby pomyślała, dlaczego nie możemy żyć w ten sposób, ale oczywiście nic nie powiedziała. Żyli w ten sposób. Tak jakby.

Mimo to, nie rozumiała oczywistej powściągliwości ojca. To były inne duchy, z którymi mieli do czynienia.

Biorąc pod uwagę jego brak entuzjazmu dla wizyty Simona, nie zdziwiła się, gdy wyszedł do stodoły tuż przed przybyciem Simona. To graniczyło z nieuprzejmością, ale Abby wiedziała, że to nie było zamierzone, a przynajmniej miała taką nadzieję. To był po prostu sposób jej ojca na radzenie sobie, lub nie radzenie, z czymś, co mu się nie podobało.

Abby była dobrze przyzwyczajona do jego sposobów, nauczyła się wypróbowanej metody radzenia sobie z nim, o której jej najlepsza przyjaciółka Shannon mówiła, że jest dysfunkcyjna, ale Abby wolała myśleć, że jest celowa. Poza tym Shannon nie wiedziała wszystkiego, nawet jeśli tak jej się wydawało. Tylko Abby i jej ojciec wiedzieli, choć nigdy o tym nie rozmawiali. Tylko ona i jej ojciec wiedzieli, jak ostrożnie poruszać się wokół duchów, które dryfowały w każdym pomieszczeniu domu. Tylko ona i jej ojciec wiedzieli, dlaczego tam są - co naprawdę wydarzyło się w dniu śmierci jej matki i brata.

"Mam nadzieję, że przyjdzie," powiedział Simon z kolejnym ze swoich ujmujących uśmiechów, takich, które marszczą oczy i marszczą nos i sprawiają, że Abby ma ochotę odwzajemnić uśmiech. "To w końcu był jego ojciec, prawda?".

"Tom Reese? Tak, on jest - był - ojcem mojego ojca". Abby potrząsnęła powoli głową. "Chociaż żadna z nas nie wie, jak twoja babcia mogła trafić na jego wojenny medal. Mój ojciec nawet nie wiedział, że otrzymał go w pierwszej kolejności."

"Obawiam się, że ja też nie bardzo wiem, dlaczego go miała. Moja babcia nie powiedziała mi tej części, przynajmniej nie dokładnie, chociaż dała kilka wskazówek."

"To bardzo dziwne..."

"Ale intrygujące, nie sądzisz?" Simon pochylił się do przodu, jego twarz zapłonęła zainteresowaniem, brązowe oczy iskrzyły się za okularami.

Abby przetoczyła swoją szklankę, wilgotną od kondensacji, między dłońmi.

"Tak, przypuszczam, że tak jest." Wiedziała, że zabrzmiała nieufnie, przez sposób, w jaki uśmiech Simona osłabł, gdy jego ciekawskie spojrzenie przeskanowało jej twarz.

Kiedy przeczytała pierwszy e-mail Simona, nie wiedziała, co myśleć.

Witam, nie znasz mnie, ale ja wiem o tobie - przynajmniej trochę! Moja babcia Sophie Mather zmarła kilka miesięcy temu i była w posiadaniu medalu Purpurowe Serce Twojego dziadka Toma Reese, przyznanego podczas jego aktywnej służby w drugiej wojnie światowej. Powiedziała mi, że chce go zwrócić "właściwemu właścicielowi".

Czytałem na twojej stronie internetowej, że twój dziadek zmarł jakiś czas temu i bardzo mi przykro z powodu twojej straty. Zakładam, że właściwym właścicielem byłby teraz pan lub pański ojciec. Przyjeżdżam tego lata do Stanów Zjednoczonych na dłuższą wizytę i bardzo chciałbym mieć możliwość zwrócenia medalu twojej rodzinie.

Abby przeczytała to wszystko, jej umysł był pusty, ale jednocześnie wirował. Sophie Mather? Jaki medal? I wizyta?

"Czy wie pani coś o wojennej służbie dziadka?" zapytał Simon, a ona spojrzała w górę, kręcąc głową.

"Nie, nie bardzo". W zasadzie wcale. Abby wiedziała tylko, że Tom Reese walczył w Europie podczas drugiej wojny światowej, wrócił do domu w Minnesocie, a potem przeniósł się ze swoją młodą żoną Susan do Wisconsin. Kupił Willow Tree Orchards w 1951 roku i zmarł, gdy Abby była mała, czterdzieści lat później, na atak serca w wieku siedemdziesięciu jeden lat. Jej babcia zmarła trzy lata po nim.

Abby nie pamiętała żadnego z nich, poza kilkoma mglistymi wspomnieniami o babci - pudrowym, pomarszczonym policzku przyciśniętym do jej policzka i puszce gotowanych słodyczy trzymanej wysoko na półce w spiżarni, rozdawanej w wyjątkowych chwilach. W holu wisiał tylko jeden ich portret, z dnia ślubu Toma i Susan, czarno-biały, oboje wyglądali poważnie i staroświecko, nawet trochę ponuro.




Rozdział 1 (3)

A jednak w jakiś sposób babcia Simona Elliota w Wielkiej Brytanii była w posiadaniu wojennego medalu Toma Reese'a. Musiał być jakiś powód.

"Najwyraźniej był dla niej bardzo ważny" - powiedział po chwili Simon. "On był. Ton jej głosu, sposób w jaki o nim mówiła - najwyraźniej łączyła ich jakaś przyjaźń."

Abby przesunęła się w swoim siedzeniu, bujany fotel wydał protestujące skrzypnięcie. "Naprawdę nic o tym nie wiem. Przepraszam..."

"Nigdy nie wspomniał o mojej babci?" zapytał Simon, brzmiąc zarówno szczerze, jak i rozczarowany. "Sophie Mather? Nawet przelotnie?"

"Nie, o czym wiem. Ale, jak powiedziałem w mailu, zmarł, gdy byłem bardzo małym dzieckiem. W ogóle go nie pamiętam. Może mój ojciec..." Przerwała, nie chcąc dawać mu więcej nadziei niż było to uzasadnione. Bardzo wątpiła w to, że jej ojciec chciałby spacerować uliczką pamięci z Simonem Elliotem.

"Nie przepraszaj." Simon zerknął na falujące trawniki, które prowadziły do głównej drogi, wszystko bujne i zielone o tej porze roku, zanim upał lata wysuszył trawę i uczynił ją brązową. "Jest tu tak pięknie, a ja zawsze kochałem Stany. Spędziłem tu rok po studiach, w Pensylwanii. Absolutnie mi się to podobało."

"Co robiłaś?"

"To był program nauczania dla nowych absolwentów. Uczyłem historii grupę uczniów w śródmieściu Filadelfii".

"Boże. To brzmi jak wyzwanie."

"Tak, ale też cudownie". Skinął głową. "A co z tobą? Czy podróżowałeś?"

"Wcale nie." Próbowała rozjaśnić swoją odpowiedź uśmiechem. "Byłam w kilku miejscach w Ameryce, ale w zasadzie całe życie przebywałam tutaj, pomagając na farmie".

"Musisz więc to lubić."

"Tak, lubię." Mówiła stanowczo - może zbyt stanowczo. Abby odwróciła głowę i spojrzała w stronę stodół, ich pomalowane na czerwono boki zwietrzały i łuszczyły się pod wpływem jasnego letniego słońca. Zmrużyła oczy, próbując dostrzec znajomą, lekko pochyloną sylwetkę ojca, który zbliżał się do podwórza, ale nie widziała go. "Czy powinnam sprowadzić tatę?" zapytała. "Będziesz chciała go poznać i przypuszczam, że medal należy do niego, naprawdę. Był jedynym dzieckiem mojego dziadka".

"Tak, przypuszczam, że tak. Ale nie chcę go kłopotać -"

"To żaden kłopot. Jestem pewna, że chce cię poznać." Abby miała nadzieję, że zabrzmiała bardziej przekonująco niż się czuła. "I zobaczyć medal, oczywiście," dodała.

"W porządku." Wzrok Simona przeskanował jej twarz, zdając się szukać wskazówek. Czy zastanawiał się, dlaczego nie była bardziej zainteresowana, bardziej zaangażowana?

Abby uśmiechnęła się do niego, próbując przekazać poziom zainteresowania, którego nie była pewna i wiedziała, że jej ojciec nie czuł.

Czasami przeszłość lepiej było pogrzebać.------------------------

SIMON

------------------------

Simon obserwował, jak Abby idzie przez podwórze, w kierunku stodoły. Pies podniósł głowę, gdy Abby schodziła po schodach, a potem znów ją opuścił ze zmęczonym westchnieniem. Z gałęzi olbrzymiej wierzby przed domem, od której sad musiał otrzymać swoją nazwę, trąbił kowalik. Simon rozpoznał go jako emblemat sadu na jego stronie internetowej.

Usiadł z powrotem w bujanym fotelu, biorąc łyk lemoniady i próbując zrozumieć, co w całej tej sytuacji wydawało mu się nieco dziwne. Abby Reese nie wydawała się szczególnie zainteresowana Purpurowym Sercem, a Simon podejrzewał, że jej ojciec jeszcze mniej. Nie spodziewał się niepohamowanego entuzjazmu, może nie takiego, jaki czuł, ale jednak czegoś.

Zamiast tego, mimo jasnego piękna dnia, czuł namacalne poczucie smutku wiszące nad całym domem jak niewidzialna mgła, a emanujące z samej Abby. Widział to w jej ciemnych oczach, niepewnym uśmiechu, ostrożnym sposobie mówienia. I zastanawiał się.

Oczywiście każdy miał w swoim życiu smutki, jak również żale. Miał swój sprawiedliwy udział w obu tych sprawach i mogłyby go sparaliżować, gdyby im na to pozwolił. Ale medal Purpurowego Serca miał już siedemdziesiąt pięć lat. Wszyscy ludzie związani z tą sprawą nie żyli, Tom Reese od prawie trzydziestu lat. Dlaczego jego rodzina miałaby nie chcieć wiedzieć?

A może przypuszczał, biorąc naturalną powściągliwość i czyniąc z niej coś większego. Może David Reese wszedłby na ganek, uścisnąłby mu dłoń i wykrzyknąłby, że medal spoczywa w małym pudełku w jego kieszeni.

Simon poklepał nogawkę spodni, żeby się upewnić, że nadal tam jest, a potem wsunął telefon i sprawdził na ekranie, czy nie ma wiadomości, choć lepiej wiedział, że nie spodziewał się żadnej. Zobaczył, że jego wiadomość do Maggie, wysłana z Chicago ze zdjęciem Sears Tower z okna jego hotelu, została przeczytana, ale nie odpowiedziała. Jak zwykle, i niestety nie winił jej za to.

Gdy wsunął telefon z powrotem do kieszeni, zobaczył Abby wracającą przez podwórko, a za nią wysokiego, postawnego mężczyznę z całą głową siwych włosów i pokrytą zmarszczkami twarzą. Nie uśmiechał się.

Simon wstał, gdy się zbliżyli; czuł się dziwnie zdenerwowany. David Reese miał co najmniej sześć-trzy lata, był luźno zbudowanym mężczyzną z poczuciem powściągliwej siły w sposobie, w jaki jego ramiona kołysały się u boków, w jego długich krokach. Nie wyglądał na rozgniewanego, ale nie wyglądał też przyjaźnie.

Abby obdarzyła ich obu przelotnym uśmiechem. "Tato, to jest Simon Elliot. Simon, to jest mój ojciec David Reese".

David dał kuksańca w ramach przywitania, a Simon odwzajemnił uśmiech.

"Miło mi pana poznać, sir". Nie miał pojęcia, skąd wzięło się "sir", tylko że przy takim człowieku jak David Reese czuło się to właściwe i David nie kwestionował tego.

"Czy mam ci przynieść lemoniadę, tato?" zapytała Abby. Jej głos miał zbyt jasną jakość, której Simon nie rozumiał.

"W porządku."

Gdy Abby weszła do domu, David opuścił się na bujany fotel, dając psu delikatne poklepanie po głowie, zanim oparł swoje duże, zrogowaciałe dłonie na udach. Rzucił Simonowi równe spojrzenie. "Przykro mi, że przebyłeś całą tę drogę, synu. Nie jestem pewien, co mogę ci powiedzieć o tych sprawach." Jego głos był niskim dudnieniem, a on sam wydawał się człowiekiem oszczędnym w słowach. Simon próbował oprzeć się chęci nadmiernego kompensowania, żartowania i utrzymywania wszystkiego w lekkim i swobodnym tonie, jak to miał w zwyczaju. Przeczuwał, że w tym przypadku będzie to daremny wysiłek.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Zapomniane serce"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści