Przystojni Protektorzy

Część I - PROLOG (1)

==========

PROLOG

==========

Szkoła średnia

Elena Vasquez siedziała skrzyżowana na łóżku.

Fajnie, fajnie, fajnie. Nic wielkiego.

Cedric podał jej szklankę wody z kranu, o którą prosiła, i starał się nie hiperwentylować. Nagle jego sypialnia wydała się nieprzyzwoicie mała. Co było niedorzeczne, biorąc pod uwagę, że zajmowała nie więcej niż ćwierć rogu jego łóżka, a ważyła pewnie ze 110 funtów przemoczona.

Jej dzikie czarne włosy opadały na ramiona, a ciemne oczy prześwietlały pokój. Zastanawiał się, co widziała. Co pomyślała o jego plakacie New York Giants, o jego mapie świata, którą miał na ścianie, odkąd wprowadził się do domu dziadka w czwartej klasie.

Zakładając, że będą pracować w salonie, nie zawracał sobie głowy sprzątaniem pokoju i był teraz żenująco wdzięczny swoim własnym skłonnościom OCD. Kiedy wrócili do domu i zobaczyli, że jego dziadek rozmontował silnik ich Forda na stole kuchennym, musieli zboczyć z trasy do jego pokoju. Tego ranka zrobił łóżko. A na podłodze nie było brudnej bielizny.

Napiła się wody, odstawiła ją na bok i podniosła jedno kolano do brody, opierając tam głowę. Jej nieco duży nos był mocno zacieniony przez popołudniowe słońce wdzierające się przez jego okno i Cedrik bardzo chciał wcisnąć w ten cień własny nos.

Wyglądała tak dziwnie w jego pokoju. Tak cudownie nie na miejscu. Jak orchidea rosnąca na środku boiska piłkarskiego.

"Powinniśmy zacząć?" zapytała go tym swoim głosem. Zawsze miała lekki zgrzyt, jakby właśnie przechodziła przeziębienie. Doprowadzało go to do szału. Jej rodzina mówiła w domu po hiszpańsku, wiedział, że to bardzo powszechne w Queens. Jej angielski nie był akcentowany, ale był jakoś gładszy, bardziej okrągły, bardziej płynny niż innych dziewczyn w szkole.

Miał wrażenie, że każde wypowiedziane przez nią słowo było delikatnie wyciągane z ciepłej, wyłożonej aksamitem kieszeni.

"Cedric?" zapytała go, marszcząc brwi.

Zbyt długo zwlekał z odpowiedzią. Jakie to było żenujące. Po prostu stał i gapił się na nią jak wielka ruda bryła. Świetnie.

"Racja. Tak. Zaczynajmy." Cedric przypadkowo obił się o krzesło przy biurku, gdy w nim siadał, a ono w połowie się obróciło, zanim zdążył zrobić to w dół. Chwycił się ramion krzesła i zrobił niezręczny półślizg.

Boże.

Normalnie był pełen gracji. Nietypowe jak na faceta jego wzrostu. W wieku siedemnastu lat miał dobrze ponad sześć stóp i codziennie nabierał mięśni. Jego dziadek masowo kupował jajka i szarpankę wołową. Czasami Cedrik miał wrażenie, że połowę życia spędził na głodówce, a drugą połowę na wciskaniu do ust jedzenia, które mogłoby wypełnić Volkswagena.

Otworzyła podręcznik do historii, a on z wdzięcznością zauważył, że nie zauważyła, jak niemal wbija sobie w tyłek ramię krzesła. Zimny paciorek potu spływał mu po kanale kręgosłupa.

To były tortury.

Elena Vasquez była w jego pokoju, ciepło jej ciała ogrzewało jego kołdrę, a teraz mieli do zrobienia projekt z historii. Odwrócił się i przypadkowo strącił z biurka stertę papierów, podnosząc krzesło do biurka na jedną nogę, gdy szamotał się, żeby wszystko pozbierać.

Byłby to cud, gdyby wyszła stąd, nie myśląc, że jest absolutnym głupkiem. Czuł się jak niedźwiedź grizzly w kostiumie baletowym. Cedrik żałował, że nie zdążył się przebrać ze szkolnych ubrań, zanim tu dotarła. Czuł na sobie zapach tego dnia i miał ogromną paranoję, że będzie się on unosił po pokoju i sprawi, że zmarszczy swój śliczny nosek. Wyobraził sobie, jak jego licealny smród potu sportowca więdnie na delikatnych płatkach orchidei. Lawendowej orchidei, w kolorze jej powiek.

Wziął głęboki oddech i miał nadzieję, że nie jest całkowicie oczywiste, że połyka własny język, mając ją w promieniu pięciu stóp. Kiedy zostali przydzieleni jako partnerzy do tego projektu, od razu ogarnęło go uniesienie i strach.

Dla Cedrica, Elena była najładniejszą dziewczyną w całym ich liceum. Była błyskotliwie inteligentna, dowcipna i kłótliwa w stosunku do nauczycieli, czego Cedric nigdy, za milion lat, nie mógł sobie wyobrazić. Mieli razem historię i angielski. Miała zwięzłe opinie i śmiała się z żartów w Konfederacji duncesów, z których Cedric nawet nie zdawał sobie sprawy, że są żartami.

Ale nie była popularna. Nie w taki sposób, w jaki był Cedrik. To było coś, co stanowiło dla niego ciągłą zagadkę. Dlaczego, na Boga, ogromny, milczący, nieśmiały Cedric miałby być uważany za fajnego, skoro Elena Vasquez nie była? Ona była najfajniejszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkał. Pewna siebie i nie przejmująca się opiniami kolegów z klasy.

Cedric wiedział, że jest fajny po prostu z powodu swoich umiejętności piłkarskich. Był obrońcą i był w tym dobry. Drużyna doszła do mistrzostw stanowych dwa razy z ostatnich trzech lat. Co oznaczało, że Cedric miał gdzie się podziać w większość weekendowych nocy. Imprezy z cheerleaderkami, gdzie w jednej ręce trzymał piwo i starał się nie grymasić podczas niezręcznych flirtów.

Bardzo lubił dziewczyny. Ale był na tyle trzeźwo myślący, że nie chciał być jednym z kolegów z klasy, tak zdesperowanych w poszukiwaniu dziewczyny, że zaczepiali się na publicznych kanapach, na wpół pijani i z czerwonymi oczami.

Cedric był jednym z tych rzadkich chłopców ze szkoły średniej, którzy faktycznie chcieli mieć dziewczynę. Oczywiście, fantazjował o tym, że podrywa Elenę, ale fantazjował też o tym, że przyjdzie na kolację z nim i jego dziadkiem. Fantazjował o tym, że zawiezie ją do Far Rockaway, żeby mogli pójść na plażę, kiedy zrobi się ciepło. W swojej najgłębszej fantazji czuł się przy niej na tyle swobodnie, że mógł rozmawiać tak łatwo i naturalnie jak z dziadkiem. Tak bardzo chciał czuć się na tyle swobodnie, żeby móc ją zapytać, jak minął jej dzień. Żeby mógł jej opowiedzieć o swoim.

Elena podniosła kilka papierów, które zrzucił z biurka, jej wzrok wciąż spoczywał na podręczniku. "Myślałam, że fajnie byłoby podejść do tego projektu pod kątem biograficznym. Na przykład profil zarówno Lee, jak i Granta i porównanie ich? Ale jeśli myślałeś o czymś innym, chciałbym to usłyszeć."




PROLOG (2)

"Och." Oczyścił gardło i rozpłaszczył dłonie na kolanach. "Nie, to, uh, brzmi dobrze."

Wiedział dość dużo o wojnie domowej. Jego dziadek był swego rodzaju miłośnikiem historii i obaj zrobili całe wakacje w Gettysburgu zeszłego lata. W czasie jazdy słuchali "Zabójczych aniołów" na audiobooku i Ced uznał, że to wszystko było całkiem interesujące. Z tego powodu, miał niewielką nadzieję, że nie wyjdzie na kompletnego głupka podczas tego projektu z nią. Nic z tego. Bo tak naprawdę nie wiedział nic o Grancie czy Lee. Nie więcej niż ich wybory taktyczne podczas konkretnych bitew. To oznaczało wiele badań.

Cedric nie był dobry w badaniach.

Wyobraził sobie, że idzie do biblioteki i ściąga z półki jakąś biografię. W jego wyobraźni była ona zakurzona i miała cztery cale grubości. Czcionka była mikroskopijna, a połowa słów była w języku staroangielskim. Miał przechlapane.

"W porządku. Cóż, w takim razie prawdopodobnie najsensowniej będzie, jeśli każdy z nas wybierze jedną z nich do badań. Po tym jak to zrobimy, łatwiej będzie wymyślić miejsca do porównania i kontrastu w ich życiu i osobowościach." Kiedy to powiedziała, to po prostu brzmiało tak prosto i logicznie.

"Dobrze." Dread rozwijał się w jego żołądku. Nie było mowy, że będzie w stanie ukryć przed nią swoje zaburzenie uczenia się. Bycie sportowcem kupiło mu dużo swobody od większości jego kolegów z klasy. Dla nich po prostu automatycznie miało sens to, że siedział w milczeniu na tyłach klas. Uważali, że jest zbyt fajny na szkołę. Nie mieli pojęcia, że właśnie próbował uczynić się niewidzialnym dla swoich nauczycieli.

Elena chwyciła rubrykę z zadaniami i zaczęła z nim rozmawiać o wszystkich punktach, które musieli trafić, żeby dostać piątkę. Coś w mózgu Cedrika jakby się wyłączyło.

Poczuł się o sześć centymetrów wyższy. Wiedział już dokładnie, jak to się skończy. Miał zamiar chrząkać przez swoją połowę zadania, udawać brak zainteresowania i znudzenie. Udawałby, że jest leniwy, zrobiłby na tyle okropną robotę, że przerobiłaby jego pracę i dostaliby szóstkę dzięki jej smarze z łokcia. Czułby się jak dupek i zniweczyłby wszelkie szanse, że ona uzna go za interesującego lub atrakcyjnego.

Albo to, albo wyłożyć wszystko na stół. Mógłby powiedzieć: "Mam tylko piątą klasę czytania ze zrozumieniem, a litery układają się na moich oczach. Więc jeśli nie jesteś gotów iść o 1/4 swojego zwykłego tempa, nie ma dosłownie żadnej możliwości, abym mógł ci pomóc w tym projekcie. Przy okazji, jestem w tobie całkowicie zakochany, dlatego nie mogę sklecić dwóch słów, kiedy jesteś w pobliżu. I prawdopodobnie będę siedział dokładnie tam, gdzie ty i walił konia po twoim wyjściu. Totalny haczyk, prawda?

Yikes.

Tak. Żadna z opcji nie zakończyła się tym, że Elena Vasquez była w nim zakochana. Albo prawdopodobnie nawet go szanuje. Więc równie dobrze mógł po prostu pójść z leniwą, niezainteresowaną opcją jock i przynajmniej wtedy była szansa, że ona pomyśli, że jego głupota była wyborem.

"Cedric? Czy ty słuchasz?"

Jego spojrzenie zderzyło się z jej spojrzeniem, gdy odchyliła głowę na jedną stronę, jej brwi się zmarszczyły. Jej drobne, białe trampki leżały w gmatwaninie na jego podłodze. Cedric chciał zamrozić je w bursztynie tylko po to, by upamiętnić jej kiedykolwiek bycie tutaj.

"Och, przepraszam. Myślałem o czymś innym".

"O czym myślałeś?"

"O piłce nożnej," skłamał natychmiast.

"Och." Obserwował, jak za jej oczami zapala się światło. "Właśnie. Zapomniałam, że grałeś. No dobra, jak mówiłam..."

Cedrik nachylał się w swoim fotelu i słuchał każdego jej słowa, nawet jak rozpaczliwie udawał, że go to nie obchodzi.




ROZDZIAŁ PIERWSZY (1)

==========

ROZDZIAŁ PIERWSZY

==========

Dwanaście lat później

"Czas na szybkiego drinka, zanim złapiesz swój pociąg?".

Elena Vasquez oderwała swoją uwagę od raportu o wpływie na środowisko, którym była całkowicie pochłonięta, i mrugnęła do mężczyzny stojącego w drzwiach jej tymczasowego biura. Był to David Cauley, jej odpowiednik w International Wildlife Conservation Fund i bardzo bliski przyjaciel. Zamrugała do niego w zakłopotaniu, bo stał tam w przyćmionym, niebieskim świetle wczesnego wieczoru.

"Holy smokes, jest już szósta? Dzięki Bogu, że przyszłaś i mnie wzięłaś, pewnie inaczej przegapiłbym swój pociąg".

Chichotał. "Myślałem, że tak może być. Przysięgam, El, jesteś jedyną osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem, która może czytać raport o uderzeniu, jakby to była powieść Michaela Crichtona."

"To scyntylacyjne rzeczy!" nalegała, gdy wywinęła swoje krzesło przy biurku i wsunęła z powrotem swoje mieszkania. Na jej biurku panował bałagan, mimo że tym razem stacjonowała w biurze w stolicy tylko trzy dni. Najwyraźniej był to dla niej wystarczający czas, by wyglądało to tak, jakby mini-tornado rozrzuciło papiery na cztery wiatry. Zerknęła na zegarek i zaczęła zbierać papiery, zagłuszając je w swojej teczce. "Mam wystarczająco dużo czasu, jeśli nie masz nic przeciwko temu, żeby napić się przy stacji kolejowej".

"Doskonale."

Wiedziała, że David powie "tak" na jej warunek. Byli wielkimi przyjaciółmi, byli od lat i zawsze szukali dodatkowych chwil w swoich napiętych harmonogramach, aby nadrobić zaległości.

Dzisiaj wieczorem wracała do Nowego Jorku, gdzie była najwyżej postawioną osobą w biurze IWCF NY, ale zawsze lubiła spędzać czas tutaj w D.C. To tutaj znajdowała się krajowa siedziba organizacji non-profit, a także gdzie mieszkały i pracowały wszystkie szychy.

Skończyła zbierać wszystko do swojej teczki i przerzuciła swoją torbę duffel przez ramię, dając duże westchnienie i zmęczony uśmiech do swojego przyjaciela. "Idziemy?"

Trzymał jej drzwi otwarte dla niej i mignął światła wyłączone w jej biurze, gdy wyszli. To była jedna z wielu rzeczy, które Elena uwielbiała w pracy z tak wieloma ekologicznymi wariatami: nikt nie zostawiał włączonych świateł, ani działającego zlewu, wszyscy poddawali się recyklingowi i wykorzystywali każdy centymetr kawałka papieru zanim go wyrzucili, prawie każdy pracownik miał butelkę na wodę przytwierdzoną do plecaka, żeby nie musieli kupować plastikowej.

Biuro IWCF w D.C. było czymś pięknym. Na dachu znajdowały się panele słoneczne, a w każdym pomieszczeniu ogromne okna, dzięki którym można było wykorzystać naturalne światło w każdym calu. Cały remont został przeprowadzony przy użyciu materiałów pochodzących z recyklingu, a wszystkie ich ostatnie triumfy zostały sfotografowane i wyświetlone na ścianach głównego holu jak piękne dzieła sztuki. Widząc elegancką atrakcyjność ich ostatniego rebrandingu, Elena poczuła dreszcz dumy, ale również potrząsnęła głową.

"Co?" zapytał David, gdy zatrzymała się w głównym atrium budynku. Odchyliła szyję do tyłu i spojrzała na wysokie na dziesięć stóp zdjęcie siebie i Davida stojących na pustyni Sahel w Mali. Ich roześmiane twarze były pokryte piaszczystym żwirem, ramiona zarzucone na siebie, a w oddali maszerowało stado słoni. To było jej ulubione zdjęcie, jakie kiedykolwiek zrobiła.

Zrobiono je w chwili jej największego triumfu. Ale mimo to, sam rozmiar zdjęcia sprawił, że zaczęła się samoświadomie chichrać.

"Czy to musiało być aż tak duże?" zapytała go.

On też się roześmiał, ręce trzymał w kieszeniach swojego idealnie skrojonego garnituru, a każdy blond włos na jego głowie był nienagannie zaczesany na jedną stronę. Wyglądał jak model J. Crew. David miał dwie bardzo rozbieżne strony. Był osobą, którą był, gdy był w pracy, jak na zdjęciu, zapiaszczony i nieuporządkowany, walczący o światową przyrodę z każdym oddechem w piersi. I była osoba, którą był, gdy wracał do Waszyngtonu. Całkowicie nieskazitelny, jego strój był dopracowany do ostatniego guzika.

"Ile razy mam ci tłumaczyć branding?" zapytał ją, próbując zdjąć z jej ramienia plecak, by samemu go nieść.

Odwinęła się, w ruchu, który był im obojgu całkowicie znany. Nigdy nie pozwalała mu niczego za nią nieść. "Wiem, wiem. IWCF potrzebowało aktualizacji swojego wizerunku, ale chyba nie rozumiem, dlaczego to wiąże się z chlapaniem moją twarzą po całej stronie internetowej i na zdjęciach wysokich na dziesięć stóp."

"Oczywiście, że tego nie rozumiesz, El." Patrzył na nią z uniesioną brwią i niewytłumaczalnym uśmiechem na twarzy.

"Co to ma znaczyć?" szczerzyła się, gdy szła za nim z atrium i po schodach do podziemnego parkingu, gdzie parkowali pracownicy.

"To nie jest tak, że nie widzisz siebie wyraźnie..." zaczął, jego głos odbijał się echem w ciemnym, jamistym garażu.

"O Panie", mruknęła, przewracając oczami. Ile razy już odbyli tę rozmowę? Sto, prawdopodobnie.

"To, że po prostu nie widzisz tego, co wszyscy inni widzą, kiedy patrzą na ciebie, El."

To było miejsce, w którym próbował, po raz kolejny, przekonać ją, że była oszałamiająco atrakcyjna.

"Chcesz mi powiedzieć, że dział PR wybrał to zdjęcie ciebie i mnie do umieszczenia w atrium tylko dlatego, że jesteśmy dobrze wyglądającymi ludźmi? Jakie to przygnębiające."

"Mówię, że wybrali to zdjęcie, ponieważ jesteśmy dobrze wyglądającymi ludźmi, którzy właśnie poważnie skopali tyłek jakiemuś kłusownikowi i uratowali cały podgatunek słonia". Odblokował swój samochód za pomocą breloczka i odwrócił się, aby uśmiechnąć się do niej.

"Cóż," wzruszyła ramionami, odwzajemniając jego uśmiech. "Zdecydowanie zgodzę się co do części z kopaniem tyłków."

Zaczęła ładować swoją torbę do samochodu i zatrzymała się.

"Cholera!" Rozpakowała swoją torbę i zaczęła ją przeglądać. Kolorowe tkaniny i luźne przybory toaletowe przesunięte na jedną stronę i następną, gdy przekopywała się przez swoją torbę.

"Co byś teraz zapomniała?" David zapytał z zawadiacką sympatią w swoim tonie. Byłby zszokowany, gdyby nie zapomniała czegoś na górze.




ROZDZIAŁ PIERWSZY (2)

"Zapomniałem zwrócić Nell klucz dostępu. A ha!" Podniosła smycz z plastikową kartą przyczepioną po jednej stronie. "Pozwól mi tylko uruchomić go do niej naprawdę szybko".

"Co się stało z twoją kartą dostępu?"

"Czy musisz w ogóle pytać, David?"

Roześmiali się, gdy potrząsnął głową, a ona ponownie podniosła swoją torbę przez ramię. Była w zasadzie uczulona na swoją kartę dostępu do budynku. Mężczyzna przy biurku ochrony nie chciał już nawet wyrobić jej nowych. Rozpłynęły się w powietrzu w momencie, gdy dotknęły jej dłoni.

"Pozwól, że przekażę jej to i spotkamy się tutaj."

"Będę jeździć wokół przodu i odebrać cię tam, aby zaoszczędzić trochę czasu. Jesteśmy cięcia twój pociąg blisko jak to jest."

"Dobrze." Elena skinęła głową i pobiegła z powrotem w kierunku schodów na parkingu. Jak zwykle, gdy tylko nie była zaangażowana w rozmowę z kimś, jej umysł natychmiast wracał do raportu o uderzeniu, który właśnie czytała.

Przewróciła w głowie statystyki, które właśnie przeczytała, dotyczące wpływu górnictwa na amazońskie lasy deszczowe. Oczywiście miało ono większy wpływ, niż wcześniej przewidywano. Czy nie było tak zawsze? Że jeśli ludzie się angażują, mieszają w to wszystko dla własnego egoistycznego zysku, to Ziemia płaci za to najwyższą cenę? Jej umysł wypełniły własne wspomnienia o wspaniałej, niebezpiecznej, upiornej, zalotnej puszczy amazońskiej. Jak bardzo ją kochała! Jak bardzo chciała tam wrócić. Nigdy nie widziała zieleni tak jasnej, że była niemal obca, jak tam. Jej życiowym marzeniem było zobaczyć jaguara. Może w przyszłym roku weźmie długi urlop i spróbuje znów zobaczyć jaguara. Belize, może? Albo...

Kiedy otworzyła drzwi do klatki schodowej, potwór z ciepła i dźwięku popchnął ją trzy stopy do przodu. Ciało Eleny uderzyło w betonowe schody, jedna ręka zatrzymała jej upadek, ale nie była w stanie zapobiec odbiciu się jej skroni na stopniu. Jej wzrok rozmył się, ciemność skupiła się na niej, ale nie wcześniej niż po tym, jak obróciła się do tyłu i zobaczyła potwora z pierwszej ręki. Był jaskrawo pomarańczowy i migotliwy. Miał zwęglone czarne stopy, które kształtem przypominały koła samochodu, a jego ciało było zrobione z płomieni. Oczy Eleny zamknęły się, gdy jej ciało zwiotczało słabo, a skóra zadrapała się o beton.

Nie mogła zrozumieć tego, co właśnie zobaczyła. Słup płomieni w miejscu, gdzie powinien być samochód Davida. Tyle dźwięków, że wszystko ucichło, jakby była w środku wodospadu. Zaczęła odpływać od siebie, w nieświadomość. Ale nie mogła odpłynąć. David!!! Musiała dostać się do Dawida!

Ale nie mogła się ruszyć. Nie mogła oddychać. Nie mogła zrobić nic poza rozpłynięciem się w nicości.

***

Miesiąc później

"Swift."

Cedric Swift ostrożnie ustawił ciężary, które podnosił, z powrotem na ich stojaku i ulizał ręcznik na twarzy, gdy odwrócił się w kierunku bardzo znajomego głosu. "Tak, szefie?"

Javier Rook stał w drzwiach ich wewnętrznej siłowni, jego ręce w kieszeniach swoich spodni i ramiona prawie wypełniające cały otwór drzwiowy.

"Gotta porozmawiać z tobą o nowym kliencie, który myślę o podjęciu. Prysznic i spotkać się ze mną w moim biurze".

"Jasne." Cedric starał się nie pozwolić, by pytanie weszło do jego głosu. Był drugim najdłużej pracującym pracownikiem Rook Securities, drugim tylko po samym Rook'u. I często był sprowadzany jako konsultant w wielu sytuacjach związanych z bezpieczeństwem, w jakich znajdowała się firma, ale nigdy wcześniej nie konsultowano się z nim w sprawie przyjęcia lub nie przyjęcia klienta. Rook wielokrotnie dawał do zrozumienia, że jego słowo jest ostateczne w kwestii tego, kogo przyjmuje ich grupa pięciu specjalistów od ochrony osobistej.

Cedrik nie mógł nie być ciekawy, dlaczego Rook chciałby teraz poznać jego opinię. Pospiesznie wziął prysznic i założył swój standardowy mundur. Czarne spodnie, podkoszulek i biała bluzka na guziki. Cedric, jak prawie wszyscy w Rook Securities, musiał mieć specjalnie szyte koszule, aby pomieścić kule armatnie swoich ramion i szerokość klatki piersiowej. Część z niego nadal uważała, że wygląda zupełnie śmiesznie w ładnym ubraniu. Jego ciało zostało zaprojektowane dla sportowej odzieży i niewiele więcej. Noszenie czegokolwiek innego sprawiało, że wyglądał jak tygrys w muszce.

Ale, nieważne. Rook miał ścisłe wyobrażenie o tym, jak powinna wyglądać osobista ochrona i jeszcze bardziej ścisłe wyobrażenie o tym, jak powinna się zachowywać. To był najlepszy występ ochroniarza, jaki Cedric kiedykolwiek miał, na jakieś siedemset milionów mil, i nie zamierzał tego zepsuć. Co z tego, że nie do końca podobał mu się mundur?

Dokładnie sześć minut po tym, jak Rook go wezwał, Cedric wchodził po dwa razy tylnymi schodami do biura szefa. Siedziba Rook Securities mieściła się w przerobionym magazynie w Red Hook. Znajdował się on na samym skraju Brooklynu, z widokiem na Zatokę Hudsona, a w oddali na miasto, które mrugało, jakby było zrobione z diamentów. Nie była to modna część Brooklynu, a większość innych fabryk i magazynów w okolicy była wciąż opuszczona. Ta z zewnątrz nie wyglądała na wiele, ale w środku? To było prawdopodobnie najbezpieczniejsze miejsce na wschodnim wybrzeżu. Wliczając w to Pentagon.

Rook zbudował ten magazyn w najnowocześniejszy bunkier. Na poziomie piwnicy znajdowała się siłownia i kilka sejfów, w głównym atrium garaż i bieżnia, na drugim i trzecim poziomie biura dla każdego członka zespołu, a na absolutnym szczycie, w czymś w rodzaju wroniego gniazda na szczycie magazynu, znajdował się zestaw pokoi gościnnych, w których od czasu do czasu umieszczali klientów, którzy tego potrzebowali.

Cedrik zeskoczył ze schodów na trzecim poziomie i ruszył korytarzem do biura Rooka.

"Wejdź", zawołał Rook, bez konieczności pukania przez Ceda. Oczywiście, w całym miejscu roiło się od kamer monitoringu. Nie mogłeś kichnąć w tym korytarzu bez chusteczki od Rooka. On widział wszystko.

Cedrik przeszedł przez drzwi i zastał Rooka przy biurku, marszczącego się na ekranie komputera. Cedrik podejrzewał, że jego szef potrzebuje okularów, ale bez względu na to, jak delikatnie poruszał tę kwestię w przeszłości, Rook stanowczo odmawiał. Za nim w oknie rozciągał się widok na Hudson i Statuę Wolności w doskonałej oprawie.




ROZDZIAŁ PIERWSZY (3)

Cedrik zastanawiał się, po raz setny, dlaczego Rook będzie zwrócony twarzą do biurka z dala od widoku, zamiast w jego stronę.

"Chciałeś się ze mną zobaczyć?"

"Tak. Słuchaj, rozważam odebranie nowego klienta, ale byłaby to praca w pełnym składzie przez miesiąc lub dwa. Musielibyśmy iść w ciemno, dopóki nie zorientujemy się, jakiego rodzaju ochrony naprawdę będzie potrzebowała".

"W porządku", powiedział Cedric, pochylając się do przodu tak, że jego łokcie balansowały na kolanach. Nie byłby to pierwszy raz, kiedy Rook zawiesił wszystkie ich inne prace, by postawić cały zespół na jedną osobę. I nie byłby to pierwszy raz, kiedy kazał im wszystkim iść w ciemno. AKA, całkowicie nie do namierzenia i w trybie offline, podczas gdy oni zagłębiali się w zawiłości potrzeb klienta w zakresie ochrony.

Rook Securities nie byli prywatnymi detektywami, ale przez lata przekonali się, jak przydatna jest czasem gra w ataku i w obronie. Byli tacy członkowie zespołu, jak Atlas Bone i Georgia, którzy byli naprawdę niezawodnymi członkami ich "drużyny obronnej". Ich praca polegała na byciu ochroniarzem dla klientów. I byli w tym cholernie dobrzy. Ich instynkty były nadnaturalnie ostre i doskonale radzili sobie z utrzymywaniem klientów z dala od kłopotliwych sytuacji i wyciąganiem ich z niebezpiecznych. Sequence Bone i Rook byli znacznie bardziej po ofensywnej stronie utrzymywania bezpieczeństwa klientów. Lubili atakować niebezpieczeństwo u podstaw. Chcieli dokładnie dowiedzieć się, kto jest wrogiem klienta i znaleźć sposób na wyeliminowanie problemu u źródła.

Cedric był po trosze mistrzem we wszystkich dziedzinach. Był dobry w obu stronach gry i być może dlatego był prawą ręką Rooka. Cedric był zawsze tym, który potrafił wykonać zadanie. Nieważne, co to było za zadanie.

Być może raz w roku, Rook zawieszał wszystkie inne zadania, które przydzielał swojemu zespołowi, i zwalał je na jedną osobę. To zwykle oznaczało, że ta jedna osoba była w znacznym niebezpieczeństwie. To była poważna decyzja, która w dużym stopniu dotyczyła zespołu. W końcu mieli pracować 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, przez jakikolwiek okres czasu Rook czuł, że całkowicie rozumie potrzeby ochrony klienta. To była wymagająca, często nudna i całkowicie nieelastyczna praca. Nie narażałby na to swojego zespołu, gdyby nie oceniał, że jest to konieczne dla bezpieczeństwa klienta.

Nie było dziwne, że rozważał zrobienie tego.

Dziwne było to, że pytał o zdanie na ten temat Cedrica.

Rook przez chwilę przyglądał się Cedricowi nad biurkiem. "Czy słyszałeś o IWCF?"

Jak to często bywało w sytuacjach takich jak ta, umysł Cedrica stał się całkowicie pusty. Kurwa, nienawidził akronimów. Właściwie to nienawidził liter i symboli wszelkiego rodzaju. To było tak, jakby zostały one umieszczone na tej ziemi tylko po to, by z niego drwić. Już od dawna Cedrik był wielką, głupią bryłą siedzącą z tyłu klasy, modlącą się, by wtopić się w tłum na tyle, by nauczyciel nie zwrócił na niego uwagi. Ale chwile takie jak ta zawsze natychmiast sprowadzały go tam z powrotem. Niezależnie od tego, czy o tym słyszał, czy nie, musiałby Rook powtórzyć skrót kilka razy, zanim byłby w stanie nadać mu sens. Zamiast tego, oczyścił swoje gardło.

"Powinienem był?"

Ku uldze Cedrica, Rook po prostu wzruszył ramionami. "Nigdy nie słyszałem o tym przed wczoraj. International Wildlife Conservation Fund." Cedrik nie mógł się oprzeć wrażeniu, że Rook studiuje go w poszukiwaniu jakiejś reakcji.

"Nope, nigdy o tym nie słyszałem. To ma coś wspólnego z naszym potencjalnym klientem?"

"Tak. Ona tam pracuje. Jest analitykiem polityki i konserwatorem zabytków. Najwyraźniej oznacza to, że jest jakimś super geniuszem. Fakt, że jest w stanie zajmować oba stanowiska jednocześnie."

Cedrik chrząknął, by pokazać, że słucha. Poza swoim upośledzeniem w nauce, Cedrik nie uważał się za szczególnie głupiego. Ale dosłownie nie miał pojęcia, co mógłby ewentualnie robić analityk polityki lub konserwator zabytków. Gdyby przyjęli tego klienta, sprawdziłby to później, sprawiłby, że jego oprogramowanie audio czytałoby mu artykuły na głos, żeby mógł śledzić ich przebieg.

"W każdym razie, była częścią zespołu, który pracował przez ostatnie kilka lat, aby uzyskać kawałek ustawodawstwa uchwalonego, który zapobiega importowi kości słoniowej jakiegokolwiek rodzaju."

"Ona jest aktywistką na rzecz zwierząt?"

"Wygląda na to, że tak."

Cedric natychmiast otrzymał mentalny obraz białej kobiety z dredami i workowatymi ubraniami.

"Kongres uchwalił ustawę jakieś sześć miesięcy temu, a potem jakieś trzy miesiące temu, ona i zespół pojechali do Mali, aby pomóc w tej wielkiej nagonce na kłusowników".

"Zespół cywili pomagał w walce z kłusownictwem?"

Cedric był byłym żołnierzem piechoty morskiej. Doskonale wiedział, jak pomocna byłaby grupa cywilów w takiej sytuacji. Mniej więcej tak pomocna jak autobus szkolny pełen przedszkolaków w fabryce noży. Byliby niesamowicie uciążliwą odpowiedzialnością.

Rook chichotał przez sekundę na niedowierzanie Cedrica. "To jest dokładnie to, co powiedziałem. Ale nie, nie pomogli w aresztowaniu, ale pomogli w przeniesieniu kilkuset słoni, które zostały zepchnięte ze ścieżki migracji przez kłusowników."

"Ah. To ma więcej sensu."

"Racja. Tak czy inaczej, to było wielkie zwycięstwo dla IWCF i wielkie zwycięstwo dla słoni, jak sądzę. Wszystkie wróciły do domu, a IWCF było podekscytowane sukcesem i dobrą prasą, więc przeprowadzili kampanię reklamową, która miała na celu zwiększenie dotacji. Ona i jej partner w org." Rook odchylił się do tyłu w swoim fotelu i skrzyżował ręce. Jego ciemne oczy przypięte do twarzy Cedrika. "Około miesiąc temu w D.C. jej partner zginął od bomby samochodowej, która najprawdopodobniej była przeznaczona dla nich obojga".

"Racja. Czytałem o tym." A przez czytanie rozumiał, że pocił się nad artykułem, słowo po słowie, aż wmówił sobie, że ma sedno i wyrzucił gazetę do recyklingu. "Federalni złapali sprawcę, prawda?"

"Tak. Ale wczoraj dostałem telefon od Mirandy Leary, dyrektor operacyjnej w IWCF. Najwyraźniej uważa, że federalni złapali nie tego gościa. Albo, przynajmniej, dostali fall-guy'a, a nie faktycznych ludzi stojących za atakiem." Rook, jak zwykle, nie wiercił się ani nie napinał, a jego oczy nigdy nie opuszczały twarzy Cedrica. "Ona myśli, że ludzie, którzy zostali zamknięci z powrotem na pustyni Sahel są ludźmi stojącymi za tym."




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Przystojni Protektorzy"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści